[115]KSIĘGA TRZECIA. [117]UMIZGI.
TREŚĆ.
Wyprawa Hrabi na sad. — Tajemnicza nimfa [1] gęsi pasie. — Podobieństwo grzybobrania do przechadzki cieniów elizejskich. [2] — Gatunki grzybów. — Telimena w Świątyni Dumania. — Narady tyczące się postanowienia Tadeusza. — Hrabia peizażysta. [3] — Tadeusza uwagi malarskie nad drzewami i obłokami. — Hrabiego myśli o sztuce. — Dzwon. — Bilecik. — Niedźwiedź, Mospanie!
Hrabia wracał do siebie, lecz konia wstrzymywał,
Głową coraz wtył kręcił, w ogród się wpatrywał,
I raz mu się zdawało, że znowu z okienka
Błysnęła tajemnicza, bieluchna sukienka,
5
I coś lekkiego znowu upadło zwysoka,
I przeleciawszy cały ogród w mgnieniu oka,
Pomiędzy zielonemi świeciło ogórki,
Jako promień słoneczny, wykradłszy się z chmurki,
Kiedy śród roli padnie na krzemienia skibę,
10
Lub śród zielonej łąki w drobną wody szybę.
Hrabia zsiadł z konia, sługi odprawił do domu,
A sam ku ogrodowi ruszył pokryjomu.
Dobiegł wkrótce parkanu, znalazł w nim otwory,
[118]
I wcisnął się pocichu, jak wilk do obory.
15
Nieszczęściem trącił krzaki suchego agrestu:
Ogrodniczka, jak gdyby zlękła się szelestu,
Oglądała się wkoło, lecz nic nie spostrzegła;
Przecież ku drugiej stronie ogrodu pobiegła.
A Hrabia bokiem, między wielkie końskie szczawie,
20
Między liście łopuchu, na rękach, po trawie,
Skacząc jak żaba, cicho przyczołgał się blisko,
Wytknął głowę i ujrzał cudne widowisko.
W tej części sadu rosły tu i ówdzie wiśnie,
Śród nich zboże w gatunkach zmieszanych umyślnie:
25
Pszenica, kukuruza, bób, jęczmień wąsaty,
Proso, groszek, a nawet krzewiny i kwiaty.
Domowemu to ptastwu taki ochmistrzyni
Wymyśliła ogródek: sławna gospodyni,
Zwała się Kokosznicka, z domu Jendykowi-
30
czówna. Jej wynalazek epokę stanowi[4]
W domowem gospodarstwie; dziś powszechnie znany,
Lecz w owych czasach jeszcze za nowość podany,
Przyjęty pod sekretem od niewielu osób,
Nim go wydał kalendarz pod tytułem: „Sposób
35
na jastrzębie i kanie, albo nowy środek
wychowywania drobiu“ — był to ów ogrodek.
Jakoż zaledwie kogut, co odprawia warty,
Stanie i nieruchomie dzierżąc dziób zadarty,
I głowę grzebieniastą pochyliwszy bokiem,
40
Aby tem łacniej w niebo mógł celować okiem,
[119]
Dostrzeże wiszącego jastrzębia śród chmury,
Krzyknie — zaraz w ten ogród chowają się kury,
Nawet gęsi i pawie, i w nagłym przestrachu
Gołębie, gdy nie mogą schronić się na dachu.
45
Teraz w niebie żadnego nie widziano wroga,
Tylko skwarzyła słońca letniego pożoga,
Od niej ptaki w zbożowym ukryły się lasku;
Tamte leżą w murawie, te kąpią się w piasku.
Śród ptaszych głów sterczały główki ludzkie małe,
50
Odkryte; włosy na nich krótkie, jak len białe;
Szyje nagie do ramion; a pomiędzy niemi
Dziewczyna głową wyższa, z włosami dłuższemi.
Tuż za dziećmi paw’ siedział i piór swych obręcze
Szeroko rozprzestrzenił w różnofarbną tęczę,
55
Na której główki białe, jak na tle obrazku,
Rzucone w ciemny błękit, nabierały blasku,
Obrysowane wkoło kręgiem pawich oczu
Jak wiankiem gwiazd, świeciły w zbożu jak w przezroczu,
Pomiędzy kukuruzy złocistemi laski,
60
I angielską trawicą posrebrzaną w paski,
I szczyrem koralowym, i zielonym ślazem,
Których kształty i barwy mieszały się razem,
Niby krata ze srebra i złota pleciona,
A powiewna od wiatru jak lekka zasłona.
65
Nad gęstwą różnofarbnych kłosów i badylów
Wisiała jak baldakim jasna mgła motylów,
Zwanych babkami, których poczwórne skrzydełka,
Lekkie jak pajęczyna, przejrzyste jak szkiełka.
Gdy w powietrzu zawisną, zaledwo widome,
70
I chociaż brzęczą, myślisz, że są nieruchome.
[120]
Dziewczyna powiewała podniesioną w ręku
Szarą kitką, podobną do piór strusich pęku;
Nią zdała się oganiać główki niemowlęce
Od złotego motylów deszczu. W drugiej ręce
75
Coś u niej rogatego, złocistego świeci,
Zdaje się, że naczynie do karmienia dzieci,
Bo je zbliżała dzieciom do ust po kolei;
Miało zaś kształt złotego rogu Amaltei.[5]
Tak zatrudniona, przecież obracała głowę
80
Na pamiętne szelestem krzaki agrestowe,
Nie wiedząc, że napastnik już z przeciwnej strony
Zbliżył się, czołgając się jak wąż przez zagony;
Aż wyskoczył z łopucha. Spojrzała, — stał blisko,
O cztery grzędy od niej, i kłaniał się nisko.
85
Już głowę odwróciła i wzniosła ramiona,
I zrywała się lecieć jak kraska[6] spłoszona,
I już lekkie jej stopy wionęły nad liściem,
Kiedy dzieci, przelękłe podróżnego wniściem
I ucieczką dziewczyny, wrzasnęły okropnie.
90
Posłyszała, uczuła, że jest nieroztropnie
Dziatwę małą, przelękłą i samą porzucić:
Wracała, wstrzymując się, lecz musiała wrócić,
Jak niechętny duch, wróżka[7] przyzwany zaklęciem,
Przybiegła z najkrzykliwszem bawić się dziecięciem,
95
Siadła przy niem na ziemi, wzięła je na łono,
Drugie głaskała ręką i mową pieszczoną;
Aż się uspokoiły, objąwszy w rączęta
Jej kolana i tuląc główki jak pisklęta
[121]
Pod skrzydło matki. Ona rzekła: „Czy to pięknie
100
Tak krzyczeć? czy to grzecznie? Ten pan was się zlęknie.
Ten pan nie przyszedł straszyć; to nie dziad szkaradny,
To gość, dobry pan, patrzcie tylko, jaki ładny“.
Sama spojrzała: Hrabia uśmiechnął się mile,
I widocznie był wdzięczen jej za pochwał tyle;
105
Postrzegła się, umilkła, oczy opuściła,
I jako róży pączek cała się spłoniła.
W istocie był to piękny pan: słusznej urody,
Twarz miał pociągłą, blade, lecz świeże jagody.[8]
Oczy modre, łagodne, włos długi, białawy;
110
Na włosach listki ziela i kosmyki trawy,
Które Hrabia oberwał, pełznąc przez zagony,
Zieleniły się jako wieniec rozpleciony.
„O, ty! — rzekł — jakiemkolwiek uczczę cię imieniem,[9]
Bóstwem jesteś czy nimfą, duchem czy widzeniem!
115
Mów! własna-li cię wola na ziemię sprowadza,
Obca-li więzi ciebie na padole władza?
Ach! domyślam się, — pewnie wzgardzony miłośnik,
Jaki pan możny, albo opiekun zazdrośnik
W tym cię parku zamkowym jak zaklętą strzeże!
120
Godna, by o cię bronią walczyli rycerze,
Byś została romansów heroiną[10] smutnych!
Odkryj mi, piękna, tajnie twych losów okrutnych!
[122]
Znajdziesz wybawiciela. Odtąd twem skinieniem,
Jak rządzisz sercem mojem, tak rządź mem ramieniem“.
125
Wyciągnął ramię —
Ona z rumieńcem dziewiczym,
Ale z rozweselonem słuchała obliczém.
Jak dziecię lubi widzieć obrazki jaskrawe,
I w liczmanach[11] błyszczących znajduje zabawę,
Nim rozezna ich wartość: tak się słuch jej pieści
130
Z dźwięcznemi słowy, których nie pojęła treści.
Nakoniec zapytała: „Skąd tu Pan przychodzi?
I czego tu po grzędach szuka Pan Dobrodziéj?“
Hrabia oczy roztworzył, zmieszany, zdziwiony,
Milczał; wreszcie zniżając swej rozmowy tony,
135
„Przepraszam — rzekł — Panienko! Widzę, żem pomieszał
Zabawy. Ach, przepraszam, jam właśnie pośpieszał
Na śniadanie; już późno, chciałem na czas zdążyć;
Panienka wie, że drogą trzeba wkoło krążyć,
Przez ogród, zdaje mi się, jest do dworu prościéj“.
140
Dziewczyna rzekła: „Tędy droga Jegomości;
Tylko grząd psuć nie trzeba. Tam, między murawą
Ścieżka“. — „W lewo? — zapytał Hrabia — czy na prawo?“
Ogrodniczka, podniósłszy błękitne oczęta,
Zdawała się go badać ciekawością zdjęta:
145
Bo dom o tysiąc kroków widny jak na dłoni,
A Hrabia drogi pyta? Ale Hrabia do niéj
Chciał koniecznie coś mówić i szukał powodu
Rozmowy. — „Panna mieszka tu? blisko ogrodu?
Czy na wsi? Jak to było, żem Panny we dworze
[123]
150
Nie widział? czy niedawno tu? przyjezdna może?“
Dziewczę wstrząsnęło głową. „Przepraszam, Panienko,
Czy nie tam pokój Panny, gdzie owe okienko?“
Myślił zaś w duchu: jeśli nie jest heroiną
Romansów, jest młodziuchną, prześliczną dziewczyną.
155
Zbyt często wielka dusza, myśl wielka ukryta
W samotności, jak róża śród lasów rozkwita;
Dosyć ją wynieść na świat, postawić przed słońcem,
Aby widzów zdziwiła jasnych barw tysiącem!
Ogrodniczka tymczasem powstała w milczeniu,
160
Podniosła jedno dziecię, zwisłe na ramieniu,
Drugie wzięła za rękę, a kilkoro przodem
Zaganiając jak gąski, szła dalej ogrodem.
Odwróciwszy się rzekła: „Czy też Pan nie może
Rozbiegłe moje ptastwo wpędzić nazad w zboże?“
165
— „Ja ptastwo pędzać?“ krzyknął Hrabia z zadziwieniem...
Ona tymczasem znikła, zakryta drzew cieniem.
Chwilę jeszcze z szpaleru przez majowe zwoje
Przeświecało coś nawskróś jakby oczu dwoje.
Samotny Hrabia długo jeszcze stał w ogrodzie.
170
Dusza jego, jak ziemia po słońca zachodzie,
Ostygała powoli, barwy brała ciemne;
Zaczął marzyć, lecz sny miał bardzo nieprzyjemne.
Zbudził się, sam nie wiedząc, na kogo się gniewał;
Niestety, mało znalazł, nadto się spodziewał!
175
Bo gdy zagonem pełznął ku owej pasterce,
Paliło mu się w głowie, skakało w nim serce;
Tyle wdzięków w tajemnej nimfie upatrywał,
W tyle ją cudów ubrał, tyle odgadywał!
[124]
Wszystko znalazł inaczej. Prawda, że twarz ładną,
180
Kibić miała wysmukłą, ale jak nieskładną!
A owa pulchność liców i rumieńca żywość,
Malująca zbyteczną, prostacką szczęśliwość!
Znak, że myśl jeszcze drzemie, że serce nieczynne.
I owe odpowiedzi, tak wiejskie, tak gminne!
185
„Pocóż się łudzić? — krzyknął — zgaduję po czasie,
Moja nimfa tajemna pono gęsi pasie!“
Z nimfy zniknieniem całe czarowne przezrocze
Zmieniło się. Te wstęgi, te kraty urocze
Złote, srebrne, niestety! więc to była słoma?
190
Hrabia z załamanemi poglądał rękoma
Na snopek uwiązanej trawami mietlicy,[12]
Którą brał za pęk strusich piór w ręku dziewicy.
Nie zapomniał naczynia: złocista konewka,
Ów rożek Amaltei, była to marchewka!
195
Widział ją w ustach dziecka pożeraną chciwie:
Więc było po uroku! po czarach! po dziwie!
Tak chłopiec, kiedy ujrzy cykoryi kwiaty,[13]
Wabiące dłoń miękkiemi, lekkiemi bławaty,
Chce je pieścić; zbliża się, dmuchnie, i z podmuchem
200
Cały kwiat na powietrzu rozleci się puchem,
A w ręku widzi tylko badacz zbyt ciekawy
Nagą łodygę szaro-zielonawej trawy.
Hrabia wcisnął na oczy kapelusz i wracał
Tamtędy, kędy przyszedł, ale drogę skracał,
205
Stąpając po jarzynach, kwiatach i agreście,
[125]
Aż przeskoczywszy parkan, odetchnął nareszcie!
Przypomniał, że dziewczynie mówił o śniadaniu;
Może już wszyscy wiedzą o jego spotkaniu
W ogrodzie, blisko domu? może szukać wyślą?
210
Postrzegli, że uciekał? kto wie, co pomyślą?
Więc wypadało wrócić. Chyląc się u płotów,
Około miedz i zielska, po tysiącach zwrotów
Rad był przecież, że wyszedł wkońcu na gościniec,
Który prosto prowadził na dworski dziedziniec.
215
Szedł przy płocie, a głowę odwracał od sadu,
Jak złodziej od śpichlerza, aby nie dać śladu,
Że go myśli nawiedzić, albo już nawiedził.
Tak Hrabia był ostrożny, choć go nikt nie śledził;
Patrzył w stronę przeciwną ogrodu, na prawo.
220
Był gaj zrzadka zarosły, wysłany murawą;
Po jej kobiercach, nawskróś białych pniów brzozowych,
Pod namiotem obwisłych gałęzi majowych
Snuło się mnóstwo kształtów, których dziwne ruchy,
Niby tańce, i dziwny ubiór: istne duchy
225
Błądzące po księżycu. Tamci w czarnych, ciasnych,
Ci w długich, rozpuszczonych szatach, jak śnieg jasnych;
Tamten pod kapeluszem jak obręcz szerokim,
Ten z gołą głową; inni jak gdyby obłokiem
Obwiani, idąc, na wiatr puszczają zasłony,
230
Ciągnące się za głową, jak komet ogony.
Każdy w innej postawie: ten przyrósł do ziemi,
Tylko oczyma kręci na dół spuszczonemi;
Ów, patrząc wprost przed siebie, niby senny kroczy
Jak po linie, ni w prawo, ni w lewo nie zboczy;
235
Wszyscy zaś ciągle w różne schylają się strony
Aż do ziemi, jak gdyby wybijać pokłony.
Jeżeli się przybliżą, albo się spotkają,
[126]
Ani mówią do siebie, ani się witają,
Głęboko zadumani, w sobie pogrążeni.
240
Hrabia widział w nich obraz elizejskich cieni,
Które, chociaż boleściom, troskom niedostępne,
Błąkają się spokojne, ciche, lecz posępne.
Któżby zgadnął, że owi, tak mało ruchomi,
Owi milczący ludzie są nasi znajomi,
245
Sędziowscy towarzysze? Z hucznego śniadania
Wyszli na uroczysty obrzęd grzybobrania.
Jako ludzie rozsądni, umieją miarkować
Mowy i ruchy swoje, aby je stosować
W każdej okoliczności do miejsca i czasu.
250
Dlatego, nim ruszyli za Sędzią do lasu,
Wzięli postawy, tudzież ubiory odmienne,
Służące do przechadzki opończe płócienne,
Któremi osłaniają po wierzchu kontusze,
A na głowy słomiane wdziali kapelusze,
255
Stąd biali wyglądają, jak czyscowe dusze.
Młodzież także przebrana, oprócz Telimeny
I kilku po francusku chodzących.
Tej sceny[14]
Hrabia nie pojął, nie znał wiejskiego zwyczaju:
Więc zdziwiony niezmiernie biegł pędem do gaju.
260
Grzybów było w bród. Chłopcy biorą krasnolice,
Tyle w pieśniach litewskich sławione lisice,
Co są godłem panieństwa, bo czerw ich nie zjada
I dziwna, żaden owad na nich nie usiada.
Panienki za wysmukłym gonią borowikiem,
265
Którego pieśń nazywa grzybów pułkownikiem.[15]
[127]
Wszyscy dybią na rydza; ten wzrostem skromniejszy,
I mniej sławny w piosenkach, za to najsmaczniejszy,
Czy świeży, czy solony, czy jesiennej pory,
Czy zimą. Ale Wojski zbierał muchomory.
270
Inne pospólstwo grzybów pogardzone w braku[16]
Dla szkodliwości albo niedobrego smaku;
Lecz nie są bez użytku, one zwierza pasą
I gniazdem są owadów i gajów okrasą.
Na zielonym obrusie łąk jako szeregi
275
Naczyń stołowych sterczą: tu z krągłemi brzegi
Surojadki srebrzyste, żółte i czerwone,
Niby czareczki różnem winem napełnione;
Koźlak, jak przewrócone kubka dno wypukłe;
Lejki, jako szampańskie kieliszki wysmukłe;
280
Bielaki krągłe, białe, szerokie i płaskie,
Jakby mlekiem nalane filiżanki saskie,
I kulista, czarniawym pyłkiem napełniona
Purchawka, jak pieprzniczka; zaś innych imiona
Znane tylko w zajęczym lub wilczym języku,
285
Od ludzi nie ochrzczone, — a jest ich bezliku.
Ni wilczych, ni zajęczych nikt dotknąć nie raczy,
A kto schyla się ku nim, gdy błąd swój obaczy,
Zagniewany, grzyb złamie, albo nogą kopnie;
Tak szpecąc trawę, czyni bardzo nieroztropnie.
290
Telimena ni wilczych ni ludzkich nie zbiera.
Roztargniona, znudzona, dokoła spoziera,
Z głową wgórę zadartą. Więc pan Rejent w gniewie
Mówił o niej, że grzybów szukała na drzewie;
[128]
Asesor ją złośliwiej równał do samicy,
295
Która miejsca na gniazdo szuka w okolicy.
Jakoż zdała się szukać samotności, ciszy.
Oddalała się zwolna od swych towarzyszy,
I szła lasem na wzgórek pochyło wyniosły,
Ocieniony, bo drzewa gęściej na nim rosły.
300
W środku szarzał się kamień; strumień z pod kamienia
Szumiał, tryskał i zaraz, jakby szukał cienia,
Chował się między gęste i wysokie zioła,
Które wodą pojone bujały dokoła;
Tam ów bystry swawolnik, spowijany w trawy
305
I liściem podesłany, bez ruchu, bez wrzawy,
Niewidzialny i ledwie dosłyszany szepce,
Jako dziecię krzykliwe, złożone w kolebce,
Gdy matka nad niem zwiąże firanki majowe
I liścia makowego nasypie pod głowę.
310
Miejsce piękne i ciche, tu się często schrania
Telimena, zowiąc je Świątynią Dumania.
Stanąwszy nad strumieniem, rzuciła na trawnik
Z ramion swój szal powiewny, czerwony jak krwawnik,
I podobna pływaczce, która do kąpieli
315
Zimnej schyla się, nim się zanurzyć ośmieli,
Klęknęła i powoli chyliła się bokiem:
Wreszcie, jakby porwana koralu potokiem,
Upadła nań i cała wzdłuż się rozpostarła.
Łokcie na trawie, skronie na dłoniach oparła,
320
Z głową na dół skłonioną; na dole u głowy
Błysnął francuskiej książki papier welinowy;[17]
Nad alabastrowemi stronicami księgi
Wiły się czarne pukle i różowe wstęgi.
[129]
W szmaragdzie[18] bujnych traw, na krwawnikowym szalu
325
W sukni długiej, jak gdyby w powłoce koralu,
Od której odbijał się włos z jednego końca,
Z drugiego czarny trzewik; po bokach błyszcząca
Śnieżną pończoszką, chustką, białością rąk, lica,
Wydawała się zdala jak pstra gąsienica,
330
Gdy wpełznie na zielony liść klonu.
Niestety!
Wszystkie tego obrazu wdzięki i zalety
Darmo czekały znawców, nikt nie zważał na nie,
Tak mocno zajmowało wszystkich grzybobranie.
Tadeusz przecież zważał i wbok strzelał okiem,
335
I nie śmiejąc iść prosto, przesuwał się bokiem.
Jak strzelec, gdy w ruchomej, gałęzistej szopie,
Usiadłszy na dwóch kołach, podjeżdża na dropie,[19]
Albo na siewki[20] idąc, przy koniu się kryje,
Strzelbę złoży na siodle, lub pod końską szyję,
340
Niby to bronę włóczy, niby jedzie miedzą,
A coraz się przybliża, kędy ptaki siedzą:
Tak skradał się Tadeusz.
Sędzia czaty zmieszał,
I przeciąwszy mu drogę, do źródła pośpieszał.
Z wiatrem igrały białe poły szarafana,[21]
345
I wielka chustka, w pasie końcem uwiązana;
Słomiany, podwiązany kapelusz od ruchu[22]
[130]
Nagłego chwiał się z wiatrem, jako liść łopuchu,
Spadając to na barki, to znowu na oczy;
W ręku ogromna laska, — tak pan Sędzia kroczy.
350
Schyliwszy się i ręce obmywszy w strumieniu,
Usiadł przed Telimeną na wielkim kamieniu,
I wsparłszy się oburącz na gałkę słoniową
Trzciny ogromnej, z taką ozwał się przemową:
„Widzi Aśćka, od czasu jak tu u nas gości
355
Tadeuszek, niemało mam niespokojności.
Jestem bezdzietny, stary; ten dobry chłopczyna,
Wszak to moja na świecie pociecha jedyna,
Przyszły dziedzic fortunki[23] mojej. Z łaski nieba
Zostawię mu kęs niezły szlacheckiego chleba;
360
Już mu też czas obmyśleć los, postanowienie,[24]
Ale zważaj-no, Aśćka, moje utrapienie!
Wiesz, że pan Jacek, brat mój, Tadeusza ociec,
Dziwny człowiek, zamiarów jego trudno dociec,
Nie chce wracać do kraju, Bóg wie, gdzie się kryje,
365
Nawet nie chce synowi oznajmić, że żyje,
A ciągle nim zarządza. Naprzód w legijony
Chciał go posyłać, byłem okropnie zmartwiony.
Potem zgodził się przecie, by w domu pozostał
I żeby się ożenił. Jużbyć żony dostał;
370
Partyję[25] upatrzyłem. Nikt z obywateli
Nie wyrówna z imienia, ani z parenteli[26]
Podkomorzemu; jego starsza córka Anna
Jest na wydaniu, piękna i posażna panna.
Chciałem zagaić...“[27] Na to Telimena zbladła,
375
Złożyła książkę, wstała nieco i usiadła.
[131]
„Jak mamę kocham — rzekła — czy to, Panie bracie,
Jest w tem sens jaki? czy wy Boga w sercu macie?
To myślisz Tadeusza zostać dobrodziejem,
Jeśli młodego chłopca zrobisz grykosiejem![28]
380
Świat mu zawiążesz![29] wierz mi, kląć was kiedyś będzie.
Zakopać taki talent w lasach i na grzędzie!
Wierz mi, ile poznałam, pojętne to dziecie,
Warto, żeby na wielkim przetarło się świecie.
Dobrze brat zrobi, gdy go do stolicy wyśle.
385
Naprzykład do Warszawy? Lub wie brat, co myślę?...
Żeby do Peterburka? Ja pewnie tej zimy
Pojadę tam dla sprawy: razem ułożymy,
Co zrobić z Tadeuszem. Znam tam wiele osób,
Mam wpływy: to najlepszy kreacyi sposób.[30]
390
Za mą pomocą znajdzie wstęp w najpierwsze domy,
A kiedy będzie ważnym osobom znajomy,[31]
Dostanie urząd, order; wtenczas niech porzuci
Służbę, jeżeli zechce, niech do domu wróci,
Mając już i znaczenie i znajomość świata.
395
I cóż brat myśli o tem?“ — „Jużci, w młode lata,
— Rzekł Sędzia — nieźle chłopcu trochę się przewietrzyć,
Obejrzeć się na świecie, między ludźmi przetrzéć;
Ja za młodu niemało świata objechałem:
Byłem w Piotrkowie, w Dubnie, to za trybunałem[32]
400
Jadąc jako palestrant, to własne swe sprawy
[132]
Forytując,[33] jeździłem nawet do Warszawy.
Człek niemało skorzystał! Chciałbym i synowca
Wysłać pomiędzy ludzie, prosto jak wędrowca,
Jak czeladnika, który terminuje lata,
405
Ażeby nabrał trochę znajomości świata.
Nie dla rang, ni orderów! Proszę uniżenie,
Ranga moskiewska, order, cóż to za znaczenie?
Któryż to z dawnych panów, ba nawet dzisiejszych,
Między szlachtą w powiecie nieco zamożniejszych,
410
Dba o podobne fraszki? Przecież są w estymie[34]
U ludzi! bo szanujem w nich ród, dobre imię,
Albo urząd, lecz ziemski, przyznany wyborem
Obywatelskim, nie zaś czyimś tam faworem“.[35]
Telimena przerwała: „Jeśli brat tak myśli,
415
Tem lepiej, więc go jako wojażera wyślij“.[36]
„Widzi siostra — rzekł Sędzia — skrobiąc smutnie głowę,
Chciałbym bardzo: cóż, kiedy mam trudności nowe!
Pan Jacek nie wypuszcza z opieki swej syna,
I przysłał mi tu właśnie na kark bernardyna
420
Robaka, który przybył z tamtej strony Wisły;
Przyjaciel brata, wszystkie wie jego zamysły;
A więc o Tadeusza już wyrzekli losie,
I chcą, by się ożenił, aby pojął Zosię,
Wychowankę Wać Pani. Oboje dostaną,
425
Oprócz fortunki mojej, z łaski Jacka wiano
W kapitałach; wiesz Aśćka, że ma kapitały,
I z łaski jego mam też fundusz prawie cały,
[133]
Ma więc prawo rozrządzać — Aśćka pomyśl o tem,
Żeby się to zrobiło najmniejszym kłopotem.
430
Trzeba ich z sobą poznać. Prawda, bardzo młodzi,
Szczególnie Zosia mała, lecz to nic nie szkodzi.
Czasby już Zośkę wreszcie wydobyć z zamknięcia,
Bo wszak-ci to już pono wyrasta z dziecięcia“.
Telimena, zdziwiona i prawie wylękła,
435
Podnosiła się coraz, na szalu uklękła;
Zrazu słuchała pilnie, potem dłoni ruchem
Przeczyła, ręką żwawo wstrząsając nad uchem,
Odpędzając jak owad nieprzyjemne słowa
Napowrót w usta mówcy.
„A! a! to rzecz nowa!
440
Czy to Tadeuszowi szkodzi, czy nie szkodzi, —
Rzekła z gniewem, — sądź o tem sam Wać Pan Dobrodziéj.
Mnie nic do Tadeusza, sami o nim radźcie,
Zróbcie go ekonomem, lub w karczmie posadźcie,
Niech szynkuje, lub z lasu niech zwierzynę znosi;
445
Z nim sobie, co zechcecie, zróbcie. Lecz do Zosi?
Co Wać Państwu do Zosi? Ja jej ręką rządzę,
Ja sama! Że pan Jacek dawał był pieniądze
Na wychowanie Zosi, i że jej wyznaczył
Małą pensyjkę roczną, więcej przyrzec raczył,
450
Toć jej jeszcze nie kupił. Zresztą Państwo wiecie,
I dotąd jeszcze o tem wiadomo na świecie,
Że hojność Państwa dla nas nie jest bez powodu.
Winni coś Soplicowie dla Horeszków rodu“.
(Tej części mowy Sędzia słuchał z niepojętem
455
Pomieszaniem, żałością i widocznym wstrętem;
Jakby lękał się reszty mowy, głowę skłonił,
I ręką potakując, mocno się zapłonił).
[134]
Telimena kończyła: „Byłam jej piastunką,
Jestem krewną, jedyną Zosi opiekunką.
460
Nikt oprócz mnie nie będzie myślił o jej szczęściu“.
„A jeśli ona szczęście znajdzie w tem zamęściu?
— Rzekł Sędzia, wzrok podnosząc — jeśli Tadeuszka
Podoba?“[37] — „Czy podoba? to na wierzbie gruszka!
Podoba, nie podoba, a to mi rzecz ważna!
465
Zosia nie będzie, prawda, partyja posażna;
Ale też nie jest z lada wsi, lada szlachcianka,
Idzie z jaśnie wielmożnych, jest wojewodzianka,
Rodzi się z Horeszkówny — małżonka dostanie!
Staraliśmy się tyle o jej wychowanie!
470
Chybaby tu zdziczała. — “ Sędzia pilnie słuchał,
Patrząc w oczy, zdało się, że się udobruchał,
Bo rzekł dosyć wesoło: „No, to i cóż robić!
Bóg widzi, szczerze chciałem interesu dobić;
Tylko bez gniewu. Jeśli Aśćka się nie zgodzi,
475
Aśćka ma prawo; smutno — gniewać się nie godzi.
Radziłem, bo brat kazał; nikt tu nie przymusza,
Gdy Aśćka rekuzuje[38] pana Tadeusza,
Odpisuję Jackowi, że nie z mojej winy
Nie dojdą Tadeusza z Zosią zaręczyny.
480
Teraz sam będę radzić. Pono z Podkomorzym
Zagaimy swatostwo i resztę ułożym“.
Przez ten czas Telimena ostygła z zapału:
„Ja nic nie rekuzuję, braciszku, pomału!
Sam mówiłeś, że jeszcze za wcześnie, zbyt młodzi —
485
Rozpatrzmy się, czekajmy, nic to nie zaszkodzi.
Poznajmy z sobą państwa młodych, będziem zważać;
Nie można szczęścia drugich tak na traf narażać.
[135]
Ostrzegam tylko wcześnie: niech brat Tadeusza
Nie namawia, kochać się w Zosi nie przymusza,
490
Bo serce nie jest sługa, nie zna, co to pany,
I nie da się przemocą okuwać w kajdany“.
Zaczem Sędzia, powstawszy, odszedł zamyślony.
Pan Tadeusz z przeciwnej przybliżył się strony,
Udając, że szukanie grzybów tam go zwabia.
495
W tymże kierunku zwolna posuwa się Hrabia.
Hrabia podczas Sędziego sporów z Telimeną,
Stał za drzewami, mocno zdziwiony tą sceną.
Dobył z kieszeni papier i ołówek, sprzęty,
Które zawsze miał z sobą, — i na pień wygięty,
500
Rozpiąwszy kartkę, widać, że obraz malował,
Mówiąc sam z sobą: „Jakbyś umyślnie grupował,[39]
Ten na głazie, ta w trawie, grupa malownicza!
Głowy charakterowe! z kontrastem oblicza!“[40]
Podchodził, wstrzymywał się, lornetkę przecierał,
505
Oczy chustką obwiewał i coraz spozierał:[41]
„Miałożby to cudowne, śliczne widowisko
Zginąć, albo zmienić się, gdy podejdę blisko!
Ten aksamit traw będzież to mak i botwinie?[42]
W nimfie tej czyż obaczę jaką ochmistrzynię?“
[136]
510
Choć Hrabia Telimenę już dawniej widywał
W domu Sędziego, w którym dosyć często bywał,
Lecz mało ją uważał;[43] zadziwił się zrazu,
Rozeznając w niej model[44] swojego obrazu.
Miejsca piękność, postawy wdzięk i gust ubrania
515
Zmieniły ją, zaledwo była do poznania.
W oczach świeciły jeszcze niezagasłe gniewy;
Twarz, ożywiona wiatru świeżemi powiewy,
Sporem z Sędzią i nagłem przybyciem młodzieńców,
Nabrała mocnych, żywszych niż zwykle rumieńców.
520
„Pani — rzekł Hrabia — racz mej śmiałości darować
Przychodzę i przepraszać, i razem dziękować.
Przepraszać, że jej kroków śledziłem ukradkiem,
I dziękować, że byłem jej dumania świadkiem.
Tyle ją obraziłem; winienem jej tyle!
525
Przerwałem chwilę dumań; winienem ci chwile
Natchnienia, chwile błogie! potępiaj człowieka,
Ale sztukmistrz twojego przebaczenia czeka!
Na wielem się odważył, na więcej odważę:
Sądź!“ — Tu ukląkł i podał swoje peizaże.[45]
530
Telimena sądziła malowania próby
Tonem grzecznej, lecz sztukę znającej osoby:
Skąpa w pochwały, lecz nie szczędziła zachętu:[46]
„Brawo — rzekła — winszuję, niemało talentu,
Tylko Pan nie zaniedbuj; szczególniej potrzeba
535
Szukać pięknej natury! O! szczęśliwe nieba
[137]
Krajów włoskich! różowe cezarów ogrody![47]
Wy klasyczne Tyburu spadające wody
I straszne Pauzylipu skaliste wydroże![48]
To, Hrabio, kraj malarzów! U nas, żal się Boże!
540
Dziecko muz[49] w Soplicowie oddane na mamki
Umrze pewnie. Mój Hrabio, oprawię to w ramki,
Albo w album umieszczę, do rysunków zbiorku,
Które zewsząd skupiałam:[50] mam ich dosyć w biorku“.
Zaczęli więc rozmowę o niebios błękitach,
545
Morskich szumach i wiatrach wonnych i skał szczytach,
Mieszając tu i ówdzie podróżnych zwyczajem
Śmiech i urąganie się nad ojczystym krajem.
A przecież wokoło nich ciągnęły się lasy
Litewskie, tak poważne i tak pełne krasy! —
550
Czeremchy, oplatane dzikich chmielów wieńcem,
Jarzębiny ze świeżym pasterskim rumieńcem,
Leszczyna, jak menada[51] z zielonemi berły,
Ubranemi, jak w grona, w orzechowe perły;
A niżej dziatwa leśna: głóg w objęciu kalin,
555
Ożyna, czarne usta tuląca do malin.
Drzewa i krzewy liśćmi wzięły się za ręce,
[138]
Jak do tańca stojące panny i młodzieńce
Wkoło pary małżonków. Stoi pośród grona
Para, nad całą leśną gromadą wzniesiona
560
Wysmukłością kibici i barwy powabem:
Brzoza biała, kochanka, z małżonkiem swym grabem.
A dalej, jakby starce na dzieci i wnuki
Patrzą, siedząc w milczeniu: tu sędziwe buki,
Tam matrony topole, i mchami brodaty
565
Dąb, włożywszy pięć wieków na swój kark garbaty,
Wspiera się, jak na grobów połamanych słupach,
Na dębów, przodków swoich, skamieniałych trupach.
Pan Tadeusz kręcił się, nudząc niepomału
Długą rozmową, w której nie mógł brać udziału;
570
Aż, gdy zaczęto sławić cudzoziemskie gaje
I wyliczać zkolei wszystkich drzew rodzaje:
Pomarańcze, cyprysy, oliwki, migdały,
Kaktusy, aloesy, mahonie, sandały,
Cytryny, bluszcz, orzechy włoskie, nawet figi,
575
Wysławiając ich kształty, kwiaty i łodygi, —
Tadeusz nie przestawał dąsać się i zżymać,
Nakoniec nie mógł dłużej od gniewu wytrzymać.
Był on prostak, lecz umiał czuć wdzięk przyrodzenia,
I patrząc w las ojczysty, rzekł pełen natchnienia:
580
„Widziałem w botanicznym wileńskim ogrodzie
Owe sławione drzewa, rosnące na wschodzie
I na południu, w owej pięknej włoskiej ziemi;
Któreż równać się może z drzewami naszemi?
Czy aloes, z długiemi jak konduktor[52] pałki?
585
Czy cytryna, karlica z złocistemi gałki,
Z liściem lakierowanym, krótka i pękata,
[139]
Jako kobieta mała, brzydka, lecz bogata?
Czy zachwalony cyprys, długi, cienki, chudy,
Co zdaje się być drzewem nie smutku, lecz nudy?
590
Mówią, że bardzo smutnie wygląda na grobie;
Jest to, jak lokaj Niemiec we dworskiej żałobie,
Nie śmiejący rąk podnieść, ani głowy skrzywić,
Aby się etykiecie[53] niczem nie sprzeciwić.
„Czyż nie piękniejsza nasza poczciwa brzezina,
595
Która, jako wieśniaczka, kiedy płacze syna,
Lub wdowa męża, ręce załamie, roztoczy
Po ramionach do ziemi strumienie warkoczy?
Niema z żalu, postawą jak wymownie szlocha!
Czemuż Pan Hrabia, jeśli w malarstwie się kocha,
600
Nie maluje drzew naszych, pośród których siedzi?
Prawdziwie, będą z Pana żartować sąsiedzi,
Że, mieszkając na żyznej, litewskiej równinie,
Malujesz tylko jakieś skały i pustynie“.
„Przyjacielu — rzekł Hrabia — piękne przyrodzenie
605
Jest formą, tłem, materją,[54] a duszą natchnienie,
Które na wyobraźni unosi się skrzydłach,
Poleruje[55] się gustem, wspiera na prawidłach.
Niedość jest przyrodzenia, niedosyć zapału,
Sztukmistrz musi ulecieć w sfery ideału![56]
610
Nie wszystko, co jest piękne, wymalować da się!
Dowiesz się o tem wszystkiem z książek w swoim czasie.
Co się tycze malarstwa: do obrazu trzeba
[140]
Punktów widzenia, grupy, ansamblu[57] i nieba,
Nieba włoskiego! Stąd też w kunszcie peizażów
615
Włochy były, są, będą ojczyzną malarzów!
Stąd też oprócz Brejgela, lecz nie Van der Helle,
Ale peizażysty, (bo są dwaj Brejgele),[58]
I oprócz Ruisdala,[59] na całej północy
Gdzież był peizażysta który pierwszej mocy?
620
Niebios, niebios potrzeba“. — „Nasz malarz Orłowski[60]
— Przerwała Telimena — miał gust soplicowski.
(Trzeba wiedzieć, że to jest Sopliców choroba,
Że im oprócz Ojczyzny nic się nie podoba).
Orłowski, który życie strawił w Peterburku,
625
Sławny malarz (mam jego kilka szkiców w biurku),
Mieszkał tuż przy cesarzu, na dworze, jak w raju,
A nie uwierzy Hrabia, jak tęsknił po kraju!
Lubił ciągle wspominać swej młodości czasy,
Wystawiał wszystko w Polszcze: ziemię, niebo, lasy...“
630
„I miał rozum! — zawołał Tadeusz z zapałem —
To Państwa niebo włoskie, jak o niem słyszałem,
Błękitne, czyste, wszak to jak zamarzła woda;
Czyż nie piękniejsze stokroć wiatr i niepogoda?
U nas dość głowę podnieść, ileż to widoków!
635
Ileż scen i obrazów z samej gry obłoków!
Bo każda chmura inna: naprzykład jesienna
[141]
Pełznie jak żółw’ leniwa, ulewą brzemienna,
I z nieba aż do ziemi spuszcza długie smugi,
Jak rozwite warkocze, to są deszczu strugi;
640
Chmura z gradem, jak balon, szybko z wiatrem leci,
Krągła, ciemnobłękitna, w środku żółto świeci,
Szum wielki słychać wkoło; nawet te codzienne,
Patrzcie Państwo, te białe chmurki, jak odmienne!
Zrazu jak stada dzikich gęsi lub łabędzi,
645
A ztyłu wiatr jak sokół do kupy je pędzi;
Ściskają się, grubieją, rosną — nowe dziwy!
Dostają krzywych karków, rozpuszczają grzywy,
Wysuwają nóg rzędy i po niebios sklepie
Przelatują, jak tabun[61] rumaków po stepie;
650
Wszystkie białe jak srebro, zmieszały się — nagle
Z ich karków rosną maszty, z grzyw szerokie żagle,
Tabun zmienia się w okręt i wspaniale płynie
Cicho, zwolna, po niebios błękitnej równinie!“
Hrabia i Telimena poglądali wgórę;
655
Tadeusz jedną ręką pokazał im chmurę;
A drugą ścisnął zlekka rączkę Telimeny.
Kilka już upłynęło minut cichej sceny;
Hrabia rozłożył papier na swym kapeluszu,
I wydobył ołówek. Wtem przykry dla uszu
660
Odezwał się dzwon dworski, i zaraz śród lasu
Cichego pełno było krzyku i hałasu.
Hrabia, kiwnąwszy głową, rzekł poważnym tonem:
„Tak to na świecie wszystko los zwykł kończyć dzwonem!
Rachunki myśli wielkiej, plany wyobraźni,
665
Zabawki niewinności, uciechy przyjaźni,
[142]
Wylania się serc czułych, — gdy spiż[62] zdala ryknie,
Wszystko miesza się, zrywa, mąci się i niknie!“
Tu, obróciwszy czuły wzrok ku Telimenie:
„Cóż zostaje?...“ a ona mu rzekła: „Wspomnienie!...“
670
I chcąc Hrabiego nieco ułagodzić smutek,
Podała mu urwany kwiatek niezabudek.[63]
Hrabia go ucałował i na pierś przyszpilał;[64]
Tadeusz z drugiej strony krzak ziela rozchylał,
Widząc, że się ku niemu tem zielem przewija
675
Coś białego; była to rączka jak lilija.
Pochwycił ją, całował, i usty pocichu
Utonął w niej, jak pszczoła w lilii kielichu.
Uczuł na ustach zimno; znalazł klucz i biały
Papier w trąbkę zwiniony, był to listek mały.
680
Porwał, schował w kieszenie; nie wie, co klucz znaczy,
Lecz mu to owa biała kartka wytłumaczy.
Dzwon wciąż dzwonił, i echem z głębi cichych lasów
Odezwało się tysiąc krzyków i hałasów.
Odgłos to był szukania i nawoływania,
685
Hasło zakończonego na dziś grzybobrania;
Odgłos nie smutny wcale ani pogrzebowy,
Jak się Hrabiemu zdało, owszem obiadowy.
Dzwon ten, w każde południe krzyczący z poddasza,
Gości i czeladź domu na obiad zaprasza:
690
Tak było w dawnych licznych dworach we zwyczaju
I zostało się w domu Sędziego. Więc z gaju
Wychodziła gromada, niosąca krobeczki,[65]
Koszyki, uwiązane końcami chusteczki,
[143]
Pełne grzybów; a panny w jednym ręku niosły,
695
Jako wachlarz zwiniony, borowik rozrosły,
W drugim związane razem, jakby polne kwiatki,
Opieńki i rozlicznej barwy surojadki.
Wojski miał muchomora. Z próżnemi przychodzi
Rękami Telimena, z nią panicze młodzi.
700
Goście weszli w porządku i stanęli kołem.[66]
Podkomorzy najwyższe brał miejsce za stołem;
Z wieku mu i z urzędu ten zaszczyt należy,
Idąc, kłaniał się starcom, damom i młodzieży;
Obok stał kwestarz; Sędzia tuż przy bernardynie.
705
Bernardyn zmówił krótki pacierz po łacinie;
Podano w kolej wódkę; zaczem wszyscy siedli,
I chołodziec litewski milczkiem żwawo jedli.
Obiadowano ciszej, niż się zwykle zdarza;
Nikt nie gadał pomimo wezwań gospodarza.
710
Strony, biorące udział w wielkiej o psów zwadzie,
Myśliły o jutrzejszej walce i zakładzie;
Myśl wielka zwykle usta do milczenia zmusza.
Telimena, mówiąca wciąż do Tadeusza,
Musiała ku Hrabiemu nieraz się odwrócić;
715
Nawet na Asesora nieraz okiem rzucić;
Tak ptasznik patrzy w sidło, kędy szczygły zwabia,
I razem w pastkę[67] wróblą. Tadeusz i Hrabia
Obadwa radzi z siebie, obadwa szczęśliwi,
Oba pełni nadziei, więc niegadatliwi.
720
Hrabia na kwiatek dumne opuszczał wejrzenie,
A Tadeusz ukradkiem spozierał w kieszenie,
Czy ów kluczyk nie uciekł? Ręką nawet chwytał
[144]
I kręcił kartkę, której dotąd nie przeczytał.
Sędzia Podkomorzemu węgrzyna, szampana
725
Dolewał, służył pilnie, ściskał za kolana,
Ale do rozmawiania z nim nie miał ochoty,
I widać, że czuł jakieś tajemne kłopoty.
Przemijały w milczeniu talerze i dania;
Przerwał nareszcie nudny tok obiadowania
730
Gość niespodziany, szybko wpadając — gajowy.
Nie zważał nawet, że czas właśnie obiadowy,
Podbiegł do pana; widać z postawy i z miny,
Że ważnej i niezwykłej jest posłem nowiny.
Ku niemu oczy całe zwróciło zebranie.
735
On, odetchnąwszy nieco, rzekł: „Niedźwiedź, Mospanie!“
Resztę wszyscy odgadli: że zwierz z matecznika[68]
Wyszedł, że w zaniemeńską puszczę się przemyka,
Że go trzeba wnet ścigać, wszyscy wraz uznali,
Choć ani się radzili, ani namyślali.
740
Spólną myśl widać było z uciętych wyrazów,
Z gestów żywych, z wydanych rozlicznych rozkazów,
Które, wychodząc tłumnie razem z ust tak wielu,
Dążyły przecież wszystkie do jednego celu.
„Na wieś! — zawołał Sędzia — hej! konno, setnika,[69]
745
Jutro na brzask[70] obława, lecz na ochotnika;
Kto wystąpi z oszczepem, temu z robocizny
Wytrącić dwa szarwarki[71] i pięć dni pańszczyzny“.
[145]
„Wskok — krzyknął Podkomorzy — okulbaczyć[72] siwą,
Dobiec wcwał do mojego dworu; wziąć co żywo
750
Dwie pjawki, które w całej okolicy słyną:
Pies zowie się Sprawnikiem, a suka Strapczyną;[73]
Zakneblować im pyski, zawiązać je w miechu,
I przystawić je tutaj konno dla pośpiechu“.
„Wańka! — krzyknął na chłopca Asesor po rusku —
755
Tasak[74] mój Sanguszkowski pociągnąć na brusku,
Wiesz, tasak, co od księcia miałem w podarunku;
Pas opatrzyć, czy kula jest w każdym ładunku“.
„Strzelby — krzyknęli wszyscy — mieć na pogotowiu!“
Asesor wołał ciągle: „Ołowiu, ołowiu!
760
Formę do kul mam w torbie“. — „Do księdza plebana
Dać znać — dodał pan Sędzia — żeby jutro z rana
Mszę miał w kaplicy leśnej: króciuchna oferta
Za myśliwych, msza zwykła świętego Huberta“.[75]
Po wydanych rozkazach nastało milczenie.
765
Każdy dumał i rzucał dokoła wejrzenie,
Jak gdyby kogoś szukał; zwolna wszystkich oczy
Sędziwa twarz Wojskiego ciągnie i jednoczy:
Znak to był, że szukają na przyszłą wyprawę
[146]
Wodza, i że Wojskiemu oddają buławę.
770
Wojski powstał, zrozumiał towarzyszów wolę,
I, uderzywszy ręką poważnie po stole,
Pociągnął złocistego z zanadrza łańcuszka,
Na którym wisiał gruby zegarek jak gruszka.
„Jutro — rzekł — pół do piątej, przy leśnej kaplicy
775
Stawią się bracia strzelcy, wiara obławnicy“.[76]
Rzekł i ruszył od stołu, za nim szedł gajowy;
Oni obmyślić mają i urządzić łowy.
Tak wodze gdy na jutro bitwę zapowiedzą,
Żołnierze po obozie broń czyszczą i jedzą,
780
Lub na płaszczach i siodłach śpią próżni[77] kłopotu;
A wodze śród cichego dumają namiotu.
Przerwał się obiad, dzień zszedł na kowaniu koni,
Karmieniu psów, zbieraniu i czyszczeniu broni,
U wieczerzy zaledwo kto przysiadł do stoła.
785
Nawet strona Kusego z partyją Sokoła
Przestała dawnym wielkim zatrudniać się sporem:
Pobrawszy się pod ręce, Rejent z Asesorem
Wyszukują ołowiu. Reszta spracowana
Szła spać wcześnie, ażeby przebudzić się z rana.
|