[37]KSIĘGA PIERWSZA [39]GOSPODARSTWO.
TREŚĆ.
Powrót panicza. — Spotkanie się pierwsze w pokoiku, drugie u stołu. — Ważna Sędziego nauka o grzeczności. — Podkomorzego uwagi polityczne nad modami. — Początek sporu o Kusego i Sokoła. — Żale Wojskiego. — Ostatni Woźny Trybunału. — Rzut oka na ówczesny stan polityczny Litwy i Europy.
Litwo, Ojczyzno moja![36] ty jesteś jak zdrowie;
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,
Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie
Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie.
5
Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy
I w Ostrej świecisz Bramie![37] Ty, co gród zamkowy
Nowogrodzki ochraniasz z jego wiernym ludem!
[40]
Jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem
(Gdy od płaczącej matki pod Twoją opiekę
10
Ofiarowany, martwą podniosłem powiekę
I zaraz mogłem pieszo do Twych świątyń progu
Iść za wrócone życie podziękować Bogu)
Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono!...
Tymczasem przenoś moję duszę utęsknioną
15
Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych,
Szeroko nad błękitnym Niemnem rozciągnionych;
Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem,
Wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem;
Gdzie bursztynowy świerzop[38], gryka jak śnieg biała,
20
Gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina[39] pała,
A wszystko przepasane, jakby wstęgą, miedzą
Zieloną, na niej z rzadka ciche grusze siedzą.
Śród takich pól przed laty, nad brzegiem ruczaju[40],
Na pagórku niewielkim we brzozowym gaju
25
Stał dwór szlachecki[41], z drzewa, lecz podmurowany;
Świeciły się z daleka pobielane ściany,
[41]
Tem bielsze, że odbite od ciemnej zieleni
Topoli, co go bronią od wiatrów jesieni.
Dom mieszkalny niewielki, lecz zewsząd chędogi,
30
I stodołę miał wielką, i przy niej trzy stogi
Użątku, co pod strzechą zmieścić się nie może.
Widać, że okolica obfita we zboże,
I widać z liczby kopic, co wzdłuż i wszerz smugów
Świecą gęsto, jak gwiazdy, widać z liczby pługów,
35
Orzących wcześnie łany ogromne ugoru,
Czarnoziemne, zapewne należne do dworu,
Uprawne dobrze na kształt ogrodowych grządek:
Że w tym domu dostatek mieszka i porządek.
Brama nawciąż otwarta przechodniom ogłasza,
40
Że gościnna i wszystkich w gościnę zaprasza.
Właśnie dwukonną bryką wjechał młody panek
I, obiegłszy dziedziniec, zawrócił przed ganek.
Wysiadł z powozu; konie porzucone same,
Szczypać trawę ciągnęły powoli pod bramę.
45
We dworze pusto, bo drzwi od ganku zamknięto
Zaszczepkami i kołkiem zaszczepki przetknięto.
Podróżny do folwarku nie biegł sług zapytać,
Odemknął, wbiegł do domu, pragnął go powitać.
Dawno domu nie widział, bo w dalekiem mieście
50
Kończył nauki, końca doczekał nareszcie.
Wbiega i okiem chciwie ściany starodawne
Ogląda czule, jako swe znajome dawne.
Też same widzi sprzęty, też same obicia,
[42]
Z któremi się zabawiać lubił od powicia;
55
Lecz mniej wielkie, mniej piękne, niż się dawniej zdały.
I też same portrety na ścianach wisiały:
Tu Kościuszko[42] w czamarce krakowskiej, z oczyma
Podniesionemi w niebo, miecz oburącz trzyma;
Takim był, gdy przysięgał na stopniach ołtarzów,
60
Że tym mieczem wypędzi z Polski trzech mocarzów,
Albo sam na nim padnie. Dalej w polskiej szacie
Siedzi Rejtan[43], żałosny po wolności stracie;
W ręku trzyma nóż, ostrzem zwrócony do łona,
A przed nim leży Fedon[44] i żywot Katona.
65
Dalej Jasiński[45], młodzian piękny i posępny,
Obok Korsak[46], towarzysz jego nieodstępny,
Stoją na szańcach Pragi, na stosach Moskali,
Siekąc wrogów, a Praga[47] już się wkoło pali.
[43]
Nawet stary stojący zegar kurantowy[48]
70
W drewnianej szafie poznał u wniścia alkowy,[49]
I z dziecinną radością pociągnął za sznurek,
By stary Dąbrowskiego usłyszeć mazurek.[50]
Biegał po całym domu i szukał komnaty,
Gdzie mieszkał, dzieckiem będąc, przed dziesięciu laty.
75
Wchodzi, cofnął się, toczył zdumione źrenice
Po ścianach: w tej komnacie mieszkanie kobiéce!
Któżby tu mieszkał? Stary stryj nie był żonaty,
A ciotka w Petersburgu mieszkała przed laty.
To nie był ochmistrzyni pokój? Fortepiano?
80
Na niem nuty i książki; wszystko porzucano
Niedbale i bezładnie — nieporządek miły!
Niestare były rączki, co je tak rzuciły.
Tuż i sukienka biała, świeżo z kołka zdjęta
Do ubrania, na krzesła poręczu rozpięta;
85
A na oknach donice z pachnącemi ziołki,
Geranijum[51], lewkonja, astry i fijołki.
Podróżny stanął w jednem z okien — nowe dziwo;
W sadzie, na brzegu niegdyś zarosłym pokrzywą,
Był maleńki ogródek ścieżkami porznięty,
90
Pełen bukietów trawy angielskiej i mięty.
Drewniany, drobny, w cyfrę powiązany płotek
Połyskał się wstążkami jaskrawych stokrotek.
Grządki widać, że były świeżo polewane;
[44]
Tuż stało wody pełne naczynie blaszane,
95
Ale nigdzie nie widać było ogrodniczki.
Tylko co wyszła; jeszcze kołyszą się drzwiczki
Świeżo trącone, blisko drzwi ślad widać nożki
Na piasku — bez trzewika była i pończoszki.
Na piasku drobnym, suchym, białym nakształt śniegu,
100
Ślad wyraźny, lecz lekki; odgadniesz, że w biegu
Chybkim był zostawiony nóżkami drobnemi
Od kogoś, co zaledwie dotykał się ziemi.
Podróżny długo w oknie stał patrząc, dumając,
Wonnemi powiewami kwiatów oddychając.
105
Oblicze aż na krzaki fijołkowe skłonił,
Oczyma ciekawemi po drożynach gonił,
I znowu je na drobnych śladach zatrzymywał,
Myślał o nich i, czyje były, odgadywał.
Przypadkiem oczy podniósł, i tuż na parkanie
110
Stała młoda dziewczyna... Białe jej ubranie
Wysmukłą postać tylko aż do piersi kryje,
Odsłaniając ramiona i łabędzią szyję.
W takiem Litwinka tylko chodzić zwykła z rana,
W takiem nigdy nie bywa od mężczyzn widziana;
115
Więc choć świadka nie miała, założyła ręce
Na piersiach, przydawając zasłony sukience.
Włos w pukle nierozwity, lecz w węzełki małe
Pokręcony, schowany w drobne strączki białe,
Dziwnie ozdabiał głowę, bo od słońca blasku
120
Świecił się, jak korona na Świętych obrazku.
Twarzy nie było widać. Zwrócona na pole
Szukała kogoś okiem daleko na dole;
Ujrzała, zaśmiała się i klasnęła w dłonie,
Jak biały ptak, zleciała z parkanu na błonie,
125
I wionęła ogrodem, przez płotki, przez kwiaty,
I po desce opartej o ścianę komnaty,
Nim spostrzegł się, wleciała przez okno świecąca,
[45]
Nagła, cicha i lekka, jak światłość miesiąca.
Nucąc chwyciła suknie, biegła do zwierciadła,
130
Wtem ujrzała młodzieńca, i z rąk jej wypadła
Suknia, a twarz od strachu i dziwu pobladła.
Twarz podróżnego barwą spłonęła rumianą,
Jak obłok, gdy z jutrzenką napotka się ranną.
Skromny młodzieniec oczy zmrużył i przysłonił,
135
Chciał coś mówić, przepraszać; tylko się ukłonił
I cofnął się. Dziewica krzyknęła boleśnie,
Niewyraźnie, jak dziecko przestraszone we śnie;
Podróżny zląkł się, spojrzał, lecz już jej nie było.
Wyszedł zmieszany i czuł, że serce mu biło
140
Głośno, i sam nie wiedział, czy go miało śmieszyć
To dziwaczne spotkanie, czy wstydzić, czy cieszyć.
Tymczasem na folwarku nie uszło baczności,
Że przed ganek zajechał któryś z nowych gości.
Już konie w stajnię wzięto, już im hojnie dano,
145
Jako w porządnym domu, i obrok i siano;
Bo Sędzia[52] nigdy nie chciał według nowej mody
Odsyłać konie gości Żydom do gospody.
Słudzy nie wyszli witać, ale nie myśl wcale,[53]
Aby w domu Sędziego służono niedbale;
[46]
150
Słudzy czekają, nim się pan Wojski[54] ubierze,
Który teraz za domem urządzał wieczerzę.
On pana zastępuje i on w niebytności
Pana zwykł sam przyjmować i zabawiać gości
(Daleki krewny pański i przyjaciel domu).
155
Widząc gościa, na folwark dążył pokryjomu,
Bo nie mógł wyjść spotykać w tkackim pudermanie[55];
Wdział więc, jak mógł najprędzej, niedzielne ubranie,
Nagotowane z rana, bo od rana wiedział,
Że u wieczerzy będzie z mnóstwem gości siedział.
160
Pan Wojski poznał zdala, ręce rozkrzyżował
I z krzykiem podróżnego ściskał i całował.
Zaczęła się ta prędka, zmieszana rozmowa,
W której lat kilku dzieje chciano zamknąć w słowa
Krótkie i poplątane, w ciąg powieści, pytań,
165
Wykrzykników i westchnień i nowych powitań.
Gdy się pan Wojski dosyć napytał, nabadał,
Na samym końcu dzieje tego dnia powiadał.
„Dobrze, mój Tadeuszu (bo tak nazywano
Młodzieńca, który nosił Kościuszkowskie miano
[47]
170
Na pamiątkę, że w czasie wojny się urodził),
Dobrze, mój Tadeuszu, żeś się dziś nagodził
Do domu, właśnie kiedy mamy panien wiele.
Stryjaszek myśli wkrótce sprawić ci wesele;
Jest z czego wybrać; u nas towarzystwo liczne
175
Od dni kilku zbiera się na sądy graniczne
Dla skończenia dawnego z panem Hrabią sporu
I pan Hrabia ma jutro sam zjechać do dworu;
Podkomorzy[56] już zjechał z żoną i z córkami.
Młodzież poszła do lasu bawić się strzelbami,
180
A starzy i kobiety żniwo oglądają
Pod lasem, i tam pewnie na młodzież czekają.
Pójdziemy, jeśli zechcesz, i wkrótce spotkamy
Stryjaszka, Podkomorstwo i szanowne damy“.
Pan Wojski z Tadeuszem idą pod las drogą,
185
I jeszcze się dowoli nagadać nie mogą.
Słońce, ostatnich kresów nieba dochodziło,
Mniej silnie, ale szerzej niż we dnie świeciło,
Całe zaczerwienione, jak zdrowe oblicze
Gospodarza, gdy, prace skończywszy rolnicze,
190
Na spoczynek powraca. Już krąg promienisty
Spuszcza się na wierzch boru i już pomrok mglisty,
Napełniając wierzchołki i gałęzie drzewa,
Cały las wiąże w jedno i jakoby zlewa;
I bór czernił się nakształt ogromnego gmachu,
195
Słońce nad nim czerwone jak pożar na dachu.
Wtem zapadło do głębi; jeszcze przez konary
Błysnęło, jako świeca przez okienic szpary,
I zgasło. I wnet sierpy, gromadnie dzwoniące
[48]
We zbożach, i grabliska, suwane po łące,
200
Ucichły i stanęły: tak pan Sędzia każe,
U niego ze dniem kończą pracę gospodarze.
„Pan świata wie, jak długo pracować potrzeba;
Słońce, jego robotnik, kiedy znidzie z nieba,
Czas i ziemianinowi ustępować z pola“.
205
Tak zwykł mawiać pan Sędzia, a Sędziego wola
Była ekonomowi poczciwemu świętą;
Bo nawet wozy, w które już składać zaczęto
Kopę żyta, niepełne jadą do stodoły;
Cieszą się z niezwyczajnej ich lekkości woły.
210
Właśnie z lasu wracało towarzystwo całe
Wesoło, lecz w porządku. Naprzód dzieci małe
Z dozorcą, potem Sędzia szedł z Podkomorzyną,
Obok pan Podkomorzy, otoczon rodziną;
Panny tuż za starszymi, a młodzież na boku;
215
Panny szły przed młodzieżą o jakie pół kroku
(Tak każe przyzwoitość). Nikt tam nie rozprawiał
O porządku, nikt mężczyzn i dam nie ustawiał,
A każdy mimowolnie porządku pilnował;
Bo Sędzia w domu dawne obyczaje chował,
220
I nigdy nie dozwalał, by chybiano względu
Dla wieku, urodzenia, rozumu, urzędu.
„Tym ładem — mawiał — domy i narody słyną,
Z jego upadkiem domy i narody giną“.
Więc do porządku wykli domowi i słudzy;
225
I przyjezdny gość, krewny albo człowiek cudzy,
Gdy Sędziego nawiedził, skoro pobył mało,
Przejmował zwyczaj, którym wszystko oddychało.
Krótkie były Sędziego z synowcem witania:
Dał mu poważnie rękę do pocałowania,
230
I w skroń ucałowawszy, uprzejmie pozdrowił;
A choć przez wzgląd na gości niewiele z nim mowił,
[49]
Widać było z łez, które wylotem kontusza
Otarł prędko, jak kochał pana Tadeusza.
W ślad gospodarza wszystko ze żniwa i z boru
235
I z łąk i z pastwisk razem wracało do dworu.
Tu owiec trzoda, becząc, w ulicę się tłoczy
I wznosi chmurę pyłu; dalej zwolna kroczy
Stado cielic tyrolskich z mosiężnemi dzwonki;
Tam konie rżące lecą ze skoszonej łąki;
240
Wszystko bieży ku studni, której ramię z drzewa
Raz wraz skrzypi i napój w koryta rozlewa.
Sędzia choć utrudzony, chociaż w gronie gości,
Nie chybił gospodarskiej ważnej powinności:
Udał się sam ku studni. Najlepiej z wieczora
245
Gospodarz widzi, w jakim stanie jest obora;
Dozoru tego nigdy sługom nie poruczy,
Bo Sędzia wie, że oko pańskie konia tuczy.
Wojski z woźnym[57] Protazym ze świecami w sieni
Stali i rozprawiali, nieco poróżnieni;
250
Bo w niebytność Wojskiego Woźny pokryjomu
Kazał stoły z wieczerzą powynosić z domu
I ustawić co prędzej w pośrodku zamczyska,
Którego widne były pod lasem zwaliska.
Pocóż te przenosiny? Pan Wojski się krzywił
255
I przepraszał Sędziego; Sędzia się zadziwił,
Lecz stało się! już późno i trudno zaradzić:
Wolał gości przeprosić i w pustki prowadzić.
Po drodze Woźny ciągle Sędziemu tłumaczył,
[50]
Dlaczego urządzenie pańskie przeinaczył:
260
We dworze żadna izba nie ma obszerności
Dostatecznej dla tylu tak szanownych gości;
W zamku sień wielka, jeszcze dobrze zachowana,
Sklepienie całe, — wprawdzie pękła jedna ściana,
Okna bez szyb, lecz latem nic to nie zawadzi;
265
Bliskość piwnic wygodna służącej czeladzi...
Tak mówiąc, na Sędziego mrugał; widać z miny,
Że miał i taił inne, ważniejsze przyczyny.
O dwa tysiące kroków zamek stał za domem.
Okazały budową, poważny ogromem,
270
Dziedzictwo starożytnej rodziny Horeszków.
Dziedzic zginął był w czasie krajowych zamieszków;[58]
Dobra całe zniszczone sekwestrami rządu,
Bezładnością opieki, wyrokami sądu,
W cząstce spadły dalekim krewnym po kądzieli,
275
A resztę rozdzielono między wierzycieli.
Zamku żaden wziąść nie chciał, bo w szlacheckim stanie
Trudno było wyłożyć koszt na utrzymanie;
Lecz Hrabia, sąsiad bliski, gdy wyszedł z opieki,
Panicz bogaty, krewny Horeszków daleki,
280
Przyjechawszy z wojażu[59], upodobał mury,
Tłumacząc, że gotyckiej są architektury,[60]
Choć Sędzia z dokumentów przekonywał o tem,
Że architekt był majstrem z Wilna, nie zaś Gotem.
Dość, że Hrabia chciał zamku. Właśnie i Sędziemu
285
Przyszła nagle taż chętka niewiadomo czemu.
Zaczęli proces w ziemstwie[61], potem w głównym sądzie,
[51]
W senacie, znowu w ziemstwie i w guberskim[62] rządzie;
Wreszcie po wielu kosztach i ukazach[63] licznych
Sprawa wróciła znowu do sądów granicznych.
290
Słusznie Woźny powiadał, że w zamkowej sieni
Zmieści się i palestra[64] i goście proszeni.
Sień wielka, jak refektarz[65], z wypukłem sklepieniem
Na filarach, podłoga wysłana kamieniem,
Ściany bez żadnych ozdób, ale mur chędogi.
295
Sterczały wkoło sarnie i jelenie rogi
Z napisami, gdzie, kiedy te łupy zdobyte;
Tuż myśliwców herbowne klejnoty[66] wyryte,
I stoi wypisany każdy po imieniu;
Herb Horeszków, Półkozic[67], jaśniał na sklepieniu.
300
Goście weszli w porządku i stanęli kołem.
Podkomorzy najwyższe brał miejsce za stołem;
Z wieku mu i z urzędu ten zaszczyt należy,
Idąc, kłaniał się damom, starcom i młodzieży;
Przy nim stał kwestarz[68]; Sędzia tuż przy bernardynie.
305
Bernardyn zmówił krótki pacierz po łacinie;
Mężczyznom dano wódkę; wtenczas wszyscy siedli,
I chołodziec[69] litewski milcząc żwawo jedli.
[52]
Pan Tadeusz, choć młodzik, ale prawem gościa
Wysoko siadł przy damach obok Jegomościa;
310
Między nim i stryjaszkiem jedno pozostało
Puste miejsce, jak gdyby na kogoś czekało.
Stryj nieraz na to miejsce i na drzwi poglądał,
Jakby czyjegoś przyjścia był pewny i żądał.
I Tadeusz wzrok stryja ku drzwiom odprowadzał,
315
I z nim na miejscu pustem oczy swe osadzał.
Dziwna rzecz! miejsca wkoło są siedzeniem dziewic,
Na które mógłby spojrzeć bez wstydu królewic,
Wszystkie zacnie zrodzone, każda młoda, ładna:
Tadeusz tam pogląda, gdzie nie siedzi żadna.
320
To miejsce jest zagadką, młódź lubi zagadki.
Roztargniony do swojej nadobnej sąsiadki
Ledwie słów kilka wyrzekł, do Podkomorzanki;
Nie zmienia jej talerzów, nie nalewa szklanki
I panien nie zabawia przez rozmowy grzeczne,[70]
325
Z którychby wychowanie poznano stołeczne.
To jedno puste miejsce nęci go i mami...
Już nie puste, bo on je napełnił myślami.
Po tem miejscu biegało domysłów tysiące,
Jako po deszczu żabki po samotnej łące;
330
Śród nich jedna króluje postać, jak w pogodę
Lilja jezior, skroń białą wznosząca nad wodę.
Dano trzecią potrawę. Wtem pan Podkomorzy,
Wlawszy kropelkę wina w szklankę panny Roży,[71]
A młodszej przysunąwszy z talerzem ogórki,
[53]
335
Rzekł: „Muszę ja wam służyć, moje panny córki,
Choć stary i niezgrabny“. Zatem się rzuciło
Kilku młodych od stołu i pannom służyło.
Sędzia, zboku rzuciwszy wzrok na Tadeusza
I poprawiwszy nieco wylotów kontusza,
340
Nalał węgrzyna i rzekł: „Dziś nowym zwyczajem
My na naukę młodzież do stolicy dajem,
I nie przeczym, że nasi synowie i wnuki
Mają od starszych więcej książkowej nauki.
Ale codzień postrzegam, jak młódź cierpi na tem,
345
Że niema szkół, uczących żyć z ludźmi i światem.
Dawniej na dwory pańskie jechał szlachcic młody;
Ja sam lat dziesięć byłem dworskim Wojewody,
Ojca Podkomorzego, Mościwego Pana
(Mówiąc, Podkomorzemu ścisnął[72] za kolana);
350
On mnie radą do usług publicznych sposobił,
Z opieki nie wypuścił, aż człowiekiem zrobił;
W mym domu wiecznie będzie jego pamięć droga,
Codzień za duszę jego proszę Pana Boga.
Jeślim tyle na jego nie korzystał dworze,
355
Jak drudzy, i wróciwszy w domu ziemię orzę,
Gdy inni, więcej godni Wojewody względów,
Doszli potem najwyższych krajowych urzędów:
Przynajmniej tom skorzystał, że mi w moim domu
Nikt nigdy nie zarzuci, bym uchybił komu
360
W uczciwości, w grzeczności; a ja powiem śmiało:
Grzeczność nie jest nauką łatwą ani małą.
Niełatwą, bo nie na tem kończy się, jak nogą
Zręcznie wierzgnąć, z uśmiechem witać lada kogo;
Bo taka grzeczność modna zda mi się kupiecka,
365
Ale nie staropolska, ani też szlachecka.
Grzeczność wszystkim należy, lecz każdemu inna,
Bo nie jest bez grzeczności i miłość dziecinna,
[54]
I wzgląd męża dla żony przy ludziach, i pana
Dla sług swoich, — a w każdej jest pewna odmiana.
370
Trzeba się długo uczyć, ażeby nie zbłądzić
I każdemu powinną uczciwość[73] wyrządzić.
I starzy się uczyli: u panów rozmowa
Była to historyja żyjąca krajowa,
A między szlachtą dzieje domowe powiatu.
375
Dawano przez to poznać szlachcicowi bratu,
Że wszyscy o nim wiedzą, lekce go nie ważą;
Więc szlachcic obyczaje swe trzymał pod strażą.
Dziś człowieka nie pytaj: co zacz?[74] kto go rodzi?
Z kim on żył? co porabiał? Każdy, gdzie chce, wchodzi,
380
Byle nie szpieg rządowy i byle nie w nędzy.
Jak ów Wespazyjanus[75] nie wąchał pieniędzy,
I nie chciał wiedzieć, skąd są, z jakich rąk i krajów,
Tak nie chcą znać człowieka rodu, obyczajów!
Dość, że ważny i że się stempel na nim widzi,
385
Więc szanują przyjaciół, jak pieniądze Żydzi“.
To mówiąc, Sędzia gości obejrzał porządkiem;
Bo choć zawsze i płynnie mówił i z rozsądkiem,
Wiedział, że niecierpliwa młodzież teraźniejsza,
Że ją nudzi rzecz długa, choć najwymowniejsza
390
Ale wszyscy słuchali w milczeniu głębokiem;
Sędzia Podkomorzego zdał się radzić okiem,
Podkomorzy pochwałą rzeczy nie przerywał,
Ale częstem skinieniem głowy potakiwał.
Sędzia milczał, on jeszcze skinieniem przyzwalał;
395
Więc Sędzia jego puhar i swój kielich nalał,
[55]
I dalej mówił: „Grzeczność nie jest rzeczą małą:
Kiedy się człowiek uczy ważyć, jak przystało,
Drugich wiek, urodzenie, cnoty, obyczaje,
Wtenczas i swoją ważność zarazem poznaje:
400
Jak na szalach żebyśmy nasz ciężar poznali,
Musim kogoś posadzić na przeciwnej szali.
Zaś godna jest Waszmościów uwagi osobnej
Grzeczność, którą powinna młódź dla płci nadobnej;
Zwłaszcza gdy zacność domu, fortuny szczodroty,
405
Objaśniają[76] wrodzone wdzięki i przymioty.
Stąd droga do afektów[77] i stąd się kojarzy
Wspaniały domów sojusz — tak myślili starzy.
A zatem...“ Tu pan Sędzia nagłym zwrotem głowy
Skinął na Tadeusza, rzucił wzrok surowy,
410
Znać było, że przychodził już do wniosków mowy.
Wtem brząknął w tabakierę złotą Podkomorzy
I rzekł: „Mój Sędzio, dawniej było jeszcze gorzéj!
Teraz nie wiem, czy moda i nas starych zmienia,
Czy młodzież lepsza, ale widzę mniej zgorszenia.
415
Ach, ja pamiętam czasy, kiedy do Ojczyzny
Pierwszy raz zawitała moda francuszczyzny!
Gdy raptem paniczyki młode z cudzych krajów
Wtargnęli do nas hordą gorszą od Nogajów,[78]
Prześladując w Ojczyźnie Boga, przodków wiarę,
420
Prawa i obyczaje, nawet suknie stare.
Żałośnie było widzieć wyżółkłych młokosów,
Gadających przez nosy, a często bez nosów,[79]
Opatrzonych w broszurki i w różne gazety,
[56]
Głoszących nowe wiary, prawa, toalety.
425
Miała nad umysłami wielką moc ta tłuszcza,
Bo Pan Bóg, kiedy karę na naród przepuszcza,[80]
Odbiera naprzód rozum od obywateli.[81]
I tak mędrsi fircykom[82] oprzeć się nie śmieli:
I zląkł ich się, jak dżumy jakiej, cały naród,
430
Bo już sam wewnątrz siebie czuł choroby zaród.
Krzyczano na modnisiów, a brano z nich wzory:
Zmieniano wiarę, mowę, prawa i ubiory.
Była to maszkarada, zapustna swawola,
Po której miał przyjść wkrótce wielki post — niewola!
435
„Pamiętam, chociaż byłem wtenczas małe dziecie,
Kiedy do ojca mego w oszmiańskim powiecie[83]
Przyjechał pan Podczaszyc na francuskim wózku,
Pierwszy człowiek, co w Litwie chodził po francusku.
Biegali wszyscy za nim jakby za rarogiem,[84]
440
Zazdroszczono domowi, przed którego progiem
Stanęła Podczaszyca dwukolna dryndulka,
Która się po francusku zwała karyjulka.[85]
Zamiast lokajów w kielni[86] siedziały dwa pieski,
A na kozłach Niemczysko chude nakształt deski;
[57]
445
Nogi miał długie, cienkie, jak od chmielu tyki,
W pończochach, ze srebrnemi klamrami trzewiki,
Peruka z harbajtelem,[87] zawiązanym w miechu.
Starzy na on ekwipaż parskali ze śmiechu,
A chłopi żegnali się, mówiąc, że po świecie
450
Jeździ wenecki djabeł w niemieckiej karecie.
Sam Podczaszyc jaki był, opisywać długo;
Dosyć, że się nam zdawał małpą lub papugą,
W wielkiej peruce, którą do złotego runa
On lubił porównywać, a my do kołtuna.[88]
455
Jeśli kto i czuł wtenczas, że polskie ubranie
Piękniejsze jest, niż obcej mody małpowanie,
Milczał, boby krzyczała młodzież, że przeszkadza
Kulturze, że tamuje progresy,[89] że zdradza!
Taka była przesądów owoczesnych władza!
460
„Podczaszyc zapowiedział, że nas reformować,
Cywilizować będzie i konstytuować:[90]
Ogłosił nam, że jacyś Francuzi wymowni
Zrobili wynalazek, iż ludzie są rowni;[91]
Choć o tem dawno w Pańskim pisano zakonie,
465
I każdy ksiądz toż samo gada na ambonie.
Nauka dawną była, szło o jej pełnienie!
Lecz wtenczas panowało takie oślepienie,
Że nie wierzono rzeczom najdawniejszym w świecie,
Jeśli ich nie czytano w francuskiej gazecie.
[58]
470
Podczaszyc, mimo równość, wziął tytuł markiża:[92]
Wiadomo że tytuły przychodzą z Paryża,
A natenczas tam w modzie był tytuł markiża.
Jakoż, kiedy się moda odmieniła z laty,
Tenże sam markiż przybrał tytuł demokraty;
475
Wreszcie z odmienną modą pod Napoleonem,
Demokrata przyjechał z Paryża baronem;
Gdyby żył dłużej, może nową alternatą[93]
Z barona przechrzciłby się kiedyś demokratą.
Bo Paryż częstą mody odmianą się chlubi,
480
A co Francuz wymyśli, to Polak polubi.
„Chwała Bogu, że teraz jeśli nasza młodzież
Wyjeżdża zagranicę, to już nie po odzież,
Nie szukać prawodawstwa w drukarskich kramarniach,
Lub wymowy uczyć się w paryskich kawiarniach.
485
Bo teraz Napoleon, człek mądry a prędki,
Nie daje czasu szukać mody i gawędki.
Teraz grzmi oręż, a nam starym serca rosną,
Że znowu o Polakach tak na świecie głośno:
Jest sława, a więc będzie i Rzeczpospolita!
490
Zawżdy z wawrzynów[94] drzewo wolności wykwita.
Tylko smutno, że nam, ach! tak się lata wleką
W nieczynności! a oni tak zawsze daleko!
Tak długo czekać! nawet tak rzadka nowina!...
Ojcze Robaku, (ciszej rzekł do bernardyna)
495
Słyszałem, żeś z za Niemna odebrał wiadomość;
Może też co o naszem wojsku wie Jegomość?“
— „Nic a nic“ — odpowiedział Robak obojętnie,
[59]
(Widać było, że słuchał rozmowy niechętnie)
„Mnie polityka nudzi; jeżeli z Warszawy
500
Mam list, to rzecz zakonna, to są nasze sprawy
Bernardyńskie; cóż o tem gadać u wieczerzy?
Są tu świeccy, do których nic to nie należy“.[95]
Tak mówiąc, spojrzał zyzem, gdzie śród biesiadników
Siedział gość Moskal, był to pan kapitan Ryków,
505
Stary żołnierz, stał w bliskiej wiosce na kwaterze,
Pan Sędzia go przez grzeczność prosił na wieczerzę.
Ryków jadł smaczno, mało wdawał się w rozmowę,
Lecz na wzmiankę Warszawy, rzekł podniósłszy głowę:
„Pan Podkomorzy! Oj Wy! Pan zawsze ciekawy[96]
510
O Bonaparta,[97] — zawsze wam tam do Warszawy!
[60]
He! Ojczyzna! Ja nie szpieg, a po polsku umiem,
Ojczyzna! ja to czuję wszystko, ja rozumiem!
Wy Polaki, ja Ruski, teraz się nie bijem,
Jest armistycjum,[98] to my razem jemy, pijem.
515
Często na awanpostach nasz z Francuzem gada,
Pije wódkę; jak krzykną: ura! — kanonada.[99]
Ruskie przysłowie: z kim się biję, tego lubię:
Gładź drużkę jak po duszy, a bij jak po szubie.
Ja mówię, będzie wojna u nas. Do majora
520
Płuta adjutant sztabu przyjechał zawczora;
Gotować się do marszu! Pójdziem czy pod Turka,
Czy na Francuza; oj, ten Bonapart figurka!
Bez Suwarowa[100] to on może nas wytuza[101].
U nas w pułku gadano, jak szli na Francuza,
525
Że Bonapart czarował: no tak i Suwarów[102]
Czarował; tak i były czary przeciw czarów.
Raz w bitwie gdzie podział się? — szukać Bonaparta.
A on zmienił się w lisa, tak Suwarów w charta;
Tak Bonaparte znowu w kota się przerzuca,
530
Dalej drzeć pazurami, a Suwarów w kuca.[103]
Obaczcież, co się stało wkońcu z Bonapartą...“
Tu Ryków przerwał i jadł; wtem z potrawą czwartą
Wszedł służący, i raptem boczne drzwi otwarto.
[61]
Weszła nowa osoba, przystojna i młoda,
535
Jej zjawienie się nagłe, jej wzrost i uroda,
Jej ubiór zwrócił oczy; wszyscy ją witali;
Prócz Tadeusza, widać, że ją wszyscy znali.
Kibić miała wysmukłą, kształtną, pierś powabną,
Suknię materyjalną,[104] różową, jedwabną.
540
Gors wycięty, kołnierzyk z koronek, rękawki
Krótkie, w ręku kręciła wachlarz dla zabawki
(Bo nie było gorąca); wachlarz pozłocisty
Powiewając rozlewał deszcz iskier rzęsisty.
Głowa do włosów,[105] włosy pozwijane w kręgi,
545
W pukle i przeplatane różowemi wstęgi,
Pośród nich brylant, niby zakryty od oczu,
Świecił się jako gwiazda w komety warkoczu, —
Słowem ubiór galowy; szeptali niejedni,
Że zbyt wykwintny na wieś i na dzień powszedni.
550
Nóżek, choć suknia krótka, oko nie zobaczy,
Bo biegła bardzo szybko, suwała się raczéj,
Jako osóbki, które na trzykrólskie święta[106]
Przesuwają w jasełkach ukryte chłopięta.
Biegła i wszystkich lekkim witając ukłonem,
555
Chciała usieść na miejscu sobie zostawionem.
Trudno było, bo krzeseł dla gości nie stało:
Na czterech ławach cztery ich rzędy siedziało;
Trzeba było rzęd ruszyć, lub ławę przeskoczyć.
Zręcznie między dwie ławy umiała się wtłoczyć,
560
A potem między rzędem siedzących i stołem,
Jak bilardowa kula toczyła się kołem.
W biegu dotknęła blisko naszego młodziana;
Uczepiwszy falbaną[107] o czyjeś kolana,
[62]
Pośliznęła się nieco, i w tem roztargnieniu
565
Na pana Tadeusza wsparła się ramieniu.
Przeprosiwszy go grzecznie, na miejscu swem siadła
Pomiędzy nim i stryjem, ale nic nie jadła,
Tylko się wachlowała, to wachlarza trzonek
Kręciła, to kołnierzyk z brabanckich koronek[108]
570
Poprawiała, to lekkiem dotknięciem się ręki
Muskała włosów pukle i wstąg jasnych pęki.
Ta przerwa rozmów trwała już minut ze cztery,
Tymczasem, w końcu stoła naprzód ciche szmery,
A potem się zaczęły wpółgłośne rozmowy;
575
Mężczyźni rozsądzali swe dzisiejsze łowy.
Asesora z Rejentem wzmogła się uparta,[109]
Coraz głośniejsza kłótnia o kusego charta,
Którego posiadaniem pan Rejent się szczycił
I utrzymywał, że on zająca pochwycił;
580
Asesor zaś dowodził na złość Rejentowi,
Że ta chwała należy chartu[110] Sokołowi.
Pytano zdania innych; więc wszyscy dokoła
Brali stronę Kusego albo też Sokoła,
Ci jak znawcy, ci znowu jak naoczne świadki.
585
Sędzia na drugim końcu do nowej sąsiadki
Rzekł półgłosem: „Przepraszam, musieliśmy siadać,
Niepodobna wieczerzy na później odkładać:
Goście głodni, chodzili daleko na pole;
[63]
Myśliłem,[111] że dziś z nami nie będziesz przy stole“.
590
To rzekłszy, z Podkomorzym przy pełnym kielichu
O politycznych sprawach rozmawiał pocichu.
Gdy tak były zajęte stołu strony obie,
Tadeusz przyglądał się nieznanej osobie.
Przypomniał, że za pierwszem na miejsce wejrzeniem
595
Odgadnął zaraz, czyjem miało być siedzeniem.
Rumienił się, serce mu biło nadzwyczajnie;
Więc rozwiązane widział swych domysłów tajnie!
Więc było przeznaczono, by przy jego boku
Usiadła owa piękność, widziana w pomroku!
600
Wprawdzie zdała się teraz wzrostem dorodniejsza,
Bo ubrana, a ubiór powiększa i zmniejsza.
I włos u tamtej widział krótki, jasnozłoty,
A u tej krucze, długie, zwijały się sploty.
Kolor musiał pochodzić od słońca promieni,
605
Któremi przy zachodzie wszystko się czerwieni.
Twarzy wówczas nie dostrzegł, nazbyt rychło znikła,
Ale myśl twarz nadobną odgadywać zwykła;
Myślił, że pewnie miała czarniutkie oczęta,
Białą twarz, usta kraśne, jak wiśnie bliźnięta;
610
U tej znalazł podobne oczy, usta, lica.
W wieku możeby była największa różnica:
Ogrodniczka dziewczynką zdawała się małą,
A pani ta niewiastą już w latach dojrzałą;
Lecz młodzież o piękności metrykę[112] nie pyta,
615
Bo młodzieńcowi młodą jest każda kobiéta,
Chłopcowi[113] każda piękność zda się rówiennicą,
A niewinnemu każda kochanka dziewicą.
[64]
Tadeusz, chociaż liczył lat blisko dwadzieście,[114]
I od dzieciństwa mieszkał w Wilnie,[115] wielkiem mieście,
620
Miał za dozorcę księdza, który go pilnował
I w dawnej surowości prawidłach wychował.
Tadeusz zatem przywiózł w strony swe rodzinne
Duszę czystą, myśl żywą i serce niewinne,
Ale razem niemałą chętkę do swywoli.
625
Zgóry już robił projekt, że sobie pozwoli
Używać na wsi długo wzbronionej swobody;
Wiedział, że był przystojny, czuł się rześki, młody,
A w spadku po rodzicach wziął czerstwość i zdrowie.
Nazywał się Soplica: wszyscy Soplicowie
630
Są, jak wiadomo, krzepcy, otyli i silni,
Do żołnierki jedyni, w naukach mniej pilni.
Tadeusz się od przodków swoich nie odrodził:
Dobrze na koniu jeździł, pieszo dzielnie chodził,
Tępy nie był, lecz mało w naukach postąpił,
635
Choć stryj na wychowanie niczego nie skąpił.
On wolał z flinty[116] strzelać, albo szablą robić;
Wiedział, że go myślano do wojska sposobić,
Że ojciec w testamencie wyrzekł taką wolę;
Ustawicznie do bębna tęsknił, siedząc w szkole.
640
Ale stryj nagle pierwsze zamiary odmienił,
Kazał, aby przyjechał i aby się żenił
I objął gospodarstwo; przyrzekł na początek
Dać małą wieś, a potem cały swój majątek.
[65]
Te wszystkie Tadeusza cnoty i zalety
645
Ściągnęły wzrok sąsiadki, uważnej kobiety.
Zmierzyła jego postać kształtną i wysoką,
Jego ramiona silne, jego pierś szeroką,
I w twarz spojrzała, z której wytryskał rumieniec,
Ilekroć z jej oczyma spotkał się młodzieniec:
650
Bo z pierwszej lękliwości całkiem już ochłonął,
I patrzył wzrokiem śmiałym, w którym ogień płonął.
Również patrzyła ona, i cztery źrenice
Gorzały przeciw sobie, jak roratne świéce.[117]
Pierwsza z nim po francusku zaczęła rozmowę,
655
Wracał z miasta ze szkoły, więc o książki nowe,
O autorów pytała Tadeusza zdania,
I ze zdań wyciągała na nowo pytania.
Cóż, gdy potem zaczęła mówić o malarstwie,
O muzyce, o tańcach, nawet o rzeźbiarstwie!
660
Dowiodła, że zna równie pędzel, nuty, druki.
Aż osłupiał Tadeusz na tyle nauki;
Lękał się, by nie został pośmiewiska celem,
I jąkał się, jak żaczek przed nauczycielem.
Szczęściem, że nauczyciel ładny i niesrogi;
665
Odgadnęła sąsiadka powód jego trwogi,
Wszczęła rzecz o mniej trudnych i mądrych przedmiotach,
O wiejskiego pożycia nudach i kłopotach,
I jak bawić się trzeba, i jak czas podzielić,
By życie uprzyjemnić i wieś rozweselić.
670
Tadeusz odpowiadał śmielej, szła rzecz daléj,
W pół godziny już byli z sobą poufali;
Zaczęli nawet małe żarciki i sprzeczki.
[66]
Wkońcu, stawiła przed nim trzy z chleba gałeczki,
Trzy osoby na wybór: wziął najbliższą sobie,
675
Podkomorzanki na to zmarszczyły się obie,
Sąsiadka zaśmiała się, lecz nie powiedziała,
Kogo owa szczęśliwsza gałka oznaczała.
Inaczej bawiono się w drugim końcu stoła,[118]
Bo tam, wzmógłszy się nagle, stronnicy Sokoła
680
Na partyję Kusego bez litości wsiedli,
Spór był wielki, już potraw ostatnich nie jedli;
Stojąc i pijąc, obie kłóciły się strony,
A najstraszniej pan Rejent był zacietrzewiony:
Jak raz zaczął, bez przerwy rzecz swoję tokował[119]
685
I gestami ją bardzo dobitnie malował.
(Był dawniej adwokatem pan Rejent Bolesta,
Zwano go kaznodzieją, że zbyt lubił gesta).
Teraz ręce przy boku miał, wtył wygiął łokcie,
Z pod ramion wytknął palce i długie paznokcie,
690
Przedstawiając dwa smycze chartów tym obrazem,
Właśnie rzecz kończył. „Wyczha![120] puściliśmy razem
Ja i Asesor, razem, jakoby dwa kurki
Jednym palcem spuszczone u jednej dwururki;
Wyczha! poszli, a zając jak struna[121] — smyk w pole,
695
Psy tuż (to mówiąc, ręce ciągnął wzdłuż po stole
I palcami ruch chartów przedziwnie udawał),
Psy tuż, i hec! od lasu odsadzili kawał;
Sokół smyk naprzód, rączy pies, lecz zagorzalec,[122]
Wysadził się przed Kusym, o tyle, o palec;
[67]
700
Wiedziałem, że spudłuje. Szarak, gracz nielada,[123]
Czchał niby prosto w pole, za nim psów gromada;
Gracz szarak! skoro poczuł wszystkie charty w kupie,
Pstręk na prawo koziołka, z nim w prawo psy głupie,
A on znowu fajt w lewo, jak wytnie dwa susy,
705
Psy za nim fajt na lewo, on w las, a mój Kusy
Cap!!“ Tak krzycząc, pan Rejent, na stół pochylony,
Z palcami swemi zabiegł aż do drugiej strony,
I „Cap!“ Tadeuszowi wrzasnął tuż nad uchem.
Tadeusz i sąsiadka tym głosu wybuchem
710
Znienacka przestraszeni właśnie w pół rozmowy,
Odstrychnęli od siebie mimowolnie głowy,
Jako wierzchołki drzewa powiązane społem,
Gdy je wicher rozerwie; i ręce pod stołem,
Blisko siebie leżące, wstecz nagle uciekły
715
I dwie twarze w jeden się rumieniec oblekły.
Tadeusz, by nie zdradzić swego roztargnienia,
„Prawda — rzekł — mój Rejencie, prawda bez wątpienia
Kusy piękny chart z kształtu, jeśli równie chwytny“...
„Chwytny? — krzyknął pan Rejent — mój pies faworytny
720
Żeby nie miał być chwytny?“ — Więc Tadeusz znowu
Cieszył się, że tak piękny pies nie ma narowu,
Żałował, że go tylko widział, idąc z lasu,
I że przymiotów jego poznać nie miał czasu.
Na to zadrżał Asesor, puścił z rąk kieliszek,
725
Utopił w Tadeusza wzrok jak bazyliszek.[124]
[68]
Asesor mniej krzykliwy i mniej był ruchawy
Od Rejenta, szczuplejszy i mały z postawy,
Lecz straszny na reducie,[125] balu i sejmiku,
Bo powiadano o nim: ma żądło w języku.
730
Tak dowcipne żarciki umiał komponować,
Iżby je w kalendarzu można wydrukować:
Wszystkie złośliwe, ostre. Dawniej człek dostatni,
Schedę[126] ojca swojego i majątek bratni,
Wszystko strwonił, na wielkim figurując[127] świecie;
735
Teraz wszedł w służbę rządu, by znaczyć w powiecie.
Lubił bardzo myślistwo już to dla zabawy,
Już to, że odgłos trąbki i widok obławy
Przypominał mu jego lata młodociane,
Kiedy miał strzelców licznych i psy zawołane;[128]
740
Teraz mu z całej psiarni dwa charty zostały,
I jeszcze z tych jednemu chciano przeczyć chwały!
Więc zbliżył się i zwolna gładząc faworyty,
Rzekł z uśmiechem, a był to uśmiech jadowity:
„Chart bez ogona jest jak szlachcic bez urzędu,
745
Ogon też znacznie chartom pomaga do pędu,
A Pan kusość uważasz za dowód dobroci?
Zresztą, zdać się możemy na sąd Pańskiej cioci.
Choć pani Telimena mieszkała w stolicy
I bawi się niedawno w naszej okolicy,
750
Lepiej zna się na łowach, niż myśliwi młodzi:
Tak to nauka sama z latami przychodzi“.
Tadeusz, na którego niespodzianie spadał
Grom taki, wstał zmieszany, chwilę nic nie gadał,
Lecz patrzył na rywala[129] coraz straszniej, srożéj...
[69]
755
Wtem, wielkiem szczęściem, dwakroć kichnął Podkomorzy:
„Wiwat!“ krzyknęli wszyscy; on się wszystkim skłonił,
I zwolna w tabakierę palcami zadzwonił.
Tabakiera ze złota, z brylantów oprawa,
A w środku jej był portret króla Stanisława.[130]
760
Ojcu Podkomorzego sam król ją darował,
Po ojcu Podkomorzy godnie ją piastował;
Gdy w nię dzwonił, znak dawał, że miał głos zabierać.
Umilkli wszyscy i ust nie śmieli otwierać.[131]
On rzekł: „Wielmożni Szlachta, Bracia Dobrodzieje!
765
Forum myśliwskiem tylko są łąki i knieje,[132]
Więc ja w domu podobnych spraw nie decyduję,
I posiedzenie nasze na jutro solwuję,
I dalszych replik stronom dzisiaj nie dozwolę,
Woźny! odwołaj sprawę na jutro na pole.
770
Jutro i Hrabia z całem myślistwem tu zjedzie,
I Waszeć z nami ruszysz, Sędzio, mój sąsiedzie,
I pani Telimena i panny i panie,
Słowem, zrobim na urząd wielkie polowanie;
I Wojski towarzystwa nam też nie odmowi“.
775
To mówiąc, tabakierę podawał starcowi.
Wojski na ostrym końcu[133] śród myśliwych siedział.
Słuchał, zmrużywszy oczy, słowa nie powiedział;
[70]
Choć młodzież nieraz jego zasięgała zdania,
Bo nikt lepiej nad niego nie znał polowania,
780
On milczał; szczyptę wziętą z tabakiery ważył
W palcach i długo dumał, nim ją wkońcu zażył;
Kichnął, aż cała izba rozległa się echem,
I potrząsając głową rzekł z gorzkim uśmiechem:
„O, jak mnie to starego i smuci i dziwi!
785
Cóżby to o tem starzy mówili myśliwi,
Widząc, że w tylu szlachty, w tylu panów gronie,
Mają sądzić się spory o charcim ogonie?
Cóżby rzekł na to stary Rejtan, gdyby ożył?
Wróciłby do Lachowicz[134] i w grób się położył!
790
Coby rzekł wojewoda Niesiołowski stary,[135]
Który ma dotąd pierwsze na świecie ogary,
I dwiestu strzelców trzyma obyczajem pańskim,
I ma sto wozów sieci w zamku worończańskim,[136]
A od tylu lat siedzi jak mnich na swym dworze.
795
Nikt go na polowanie uprosić nie może,
Białopiotrowiczowi[137] samemu odmowił!
Bo cóżby on na waszych polowaniach łowił?
Piękna byłaby sława, ażeby pan taki
Wedle dzisiejszej mody jeździł na szaraki!
800
Za moich, panie, czasów w języku strzeleckim
Dzik, niedźwiedź, łoś, wilk zwany był zwierzem szlacheckim,
A zwierzę, nie mające kłów, rogów, pazurów,
[71]
Zostawiano dla płatnych sług i dworskich ciurów;[138]
Żaden pan nigdy przyjąć nie chciałby do ręki
805
Strzelby, którą zhańbiono, sypiąc w nią śrut cienki!
Trzymano wprawdzie chartów, bo z łowów wracając,
Trafia się, że z pod konia mknie się biedak zając;
Puszczano wtenczas za nim dla zabawki smycze,
I na konikach małe goniły panicze
810
Przed oczyma rodziców, którzy te pogonie
Ledwie raczyli widzieć, cóż kłócić się o nie!
Więc niech Jaśnie Wielmożny Podkomorzy raczy
Odwołać swe rozkazy i niech mi wybaczy,
Że nie mogę na takie jechać polowanie,
815
I nigdy na niem noga moja nie postanie!
Nazywam się Hreczecha, a od króla Lecha
Żaden za zającami nie jeździł Hreczecha“.
Tu śmiech młodzieży mowę Wojskiego zagłuszył,
Wstano od stołu. Pierwszy Podkomorzy ruszył,
820
Z wieku mu i z urzędu ten zaszczyt należy;
Idąc, kłaniał się damom, starcom i młodzieży.
Za nim szedł kwestarz, Sędzia tuż przy bernardynie,
Sędzia u progu rękę dał Podkomorzynie,
Tadeusz Telimenie, Asesor Krajczance,[139]
825
A pan Rejent nakońcu Wojskiej Hreczeszance.
Tadeusz z kilku gośćmi poszedł do stodoły,
A czuł się pomieszany, zły i niewesoły.
Rozbierał myślą wszystkie dzisiejsze wypadki,
Spotkanie się, wieczerzę przy boku sąsiadki;
830
A szczególniej mu słowo „ciocia“ koło ucha
Brzęczało ciągle, jako naprzykrzona mucha.
Pragnąłby u Woźnego lepiej się wypytać,
[72]
O pani Telimenie, lecz go nie mógł schwytać;
Wojskiego też nie widział, bo zaraz z wieczerzy
835
Wszyscy poszli za gośćmi, jak sługom należy,
Urządzając we dworze izby do spoczynku.
Starsi i damy spały we dworskim budynku,
Młodzież Tadeuszowi prowadzić kazano
W zastępstwie gospodarza w stodołę na siano.
840
W pół godziny tak było głucho w całym dworze,
Jako po zadzwonieniu na pacierz w klasztorze;
Ciszę przerywał tylko głos nocnego stróża.
Usnęli wszyscy. Sędzia sam oczu nie zmruża:
Jako wódz gospodarstwa, obmyśla wyprawę
845
W pole, i w domu przyszłą urządza zabawę.
Dał rozkaz ekonomom, wójtom i gumiennym,
Pisarzom, ochmistrzyni, strzelcom i stajennym,
I musiał wszystkie dzienne rachunki przezierać;
Nareszcie rzekł Woźnemu, że się chce rozbierać.
850
Woźny pas mu odwiązał, pas słucki,[140] pas lity,
Przy którym świecą gęste kutasy jak kity,
Z jednej strony złotogłów’ w purpurowe kwiaty,[141]
Nawywrót jedwab’ czarny posrebrzany w kraty;
Pas taki można równie kłaść na strony obie,
855
Złotą na dzień galowy a czarną w żałobie.
Sam Woźny umiał pas ten odwiązywać, składać;
Właśnie tem się zatrudniał i kończył tak gadać:
„Cóż złego, że przeniosłem stoły do zamczyskazamczyska,
Nikt na tem nic nie stracił, a Pan może zyska,
860
Bo przecież o ten zamek dziś toczy się sprawa.
My od dzisiaj do zamku nabyliśmy prawa,
[73]
I mimo całą strony przeciwnej zajadłość
Dowiodę, że zamczysko wzięliśmy w posiadłość.
Wszakże kto gości prosi w zamek na wieczerzę,
865
Dowodzi, że posiadłość tam ma, albo bierze;
Nawet strony przeciwne weźmiemy na świadki:
Pamiętam za mych czasów podobne wypadki“.
Już Sędzia spał. Więc Woźny cicho wszedł do sieni,
Siadł przy świecy i dobył książeczkę z kieszeni,
870
Która mu jak „Ołtarzyk złoty“[142] zawsze służy,
Której nigdy nie rzuca w domu i w podróży.
Była to trybunalska wokanda:[143] tam rzędem
Stały spisane sprawy, które przed urzędem
Woźny sam głosem swoim przed laty wywołał,
875
Albo o których później dowiedzieć się zdołał.
Prostym ludziom wokanda zda się imion spisem;
Woźnemu jest obrazów wspaniałych zarysem.
Czytał więc i rozmyślał: Ogiński z Wizgirdem,
Dominikanie z Rymszą, Rymsza z Wysogirdem,
880
Radziwiłł z Wereszczaką, Giedrojć z Rodułtowskim,
Obuchowicz z kahałem,[144] Juraha z Piotrowskim,
Maleski z Mickiewiczem, a nakoniec Hrabia
Z Soplicą; i czytając, z tych imion wywabia
Pamięć spraw wielkich, wszystkie procesu wypadki,
I stają mu przed oczy sąd, strony i świadki;
885
I ogląda sam siebie, jak w żupanie białym,
W granatowym kontuszu stał przed trybunałem,
[74]
Jedna ręka na szabli, a drugą do stoła
Przywoławszy dwie strony: „Uciszcie się!“ woła.
890
Marząc i kończąc pacierz wieczorny, pomału
Usnął ostatni w Litwie Woźny trybunału.
Takie były zabawy, spory w one lata
Śród cichej wsi litewskiej, kiedy reszta świata
We łzach i krwi tonęła, gdy ów mąż, bóg wojny,[145]
895
Otoczon chmurą pułków, tysiącem dział zbrojny,
Wprzągłszy w swój rydwan[146] orły złote obok srebnych,
Od puszcz Libijskich[147] latał do Alpów podniebnych,
Ciskając grom po gromie w Piramidy, w Tabor,
W Marengo, w Ulm, w Austerlitz. Zwycięstwo i Zabor[148]
900
Biegły przed nim i za nim. Sława czynów tylu,
Brzemienna imionami rycerzy, od Nilu
Szła hucząc ku północy, aż u Niemna brzegów
Odbiła się, jak od skał, od Moskwy szeregów,
Które broniły Litwę murami żelaza
905
Przed wieścią, dla Rosyji straszną jak zaraza.
Przecież nieraz nowina, niby kamień z nieba,
Spadała w Litwę. Nieraz dziad żebrzący chleba,
Bez ręki lub bez nogi, przyjąwszy jałmużnę,
Stanął i oczy wkoło obracał ostróżne.
910
Gdy nie widział we dworze rosyjskich żołnierzy,
Ani jarmułek, ani czerwonych kołnierzy,[149]
[75]
Wtenczas, kim był, wyznawał: był legijonistą,[150]
Przynosił kości stare na ziemię ojczystą,
Której już bronić nie mógł... Jak go wtenczas cała
915
Rodzina pańska, jak go czeladka ściskała,
Zanosząc się od płaczu! On za stołem siadał,
I dziwniejsze od baśni historyje gadał.
On opowiadał, jako jenerał Dąbrowski[151]
Z ziemi włoskiej stara się przyciągnąć do Polski;
920
Jak on rodaków zbiera na Lombardzkiem polu;[152]
Jak Kniaziewicz[153] rozkazy daje z Kapitolu,
I, zwycięzca, wydartych potomkom cezarów
Rzucił w oczy Francuzów sto krwawych sztandarów;[154]
Jak Jabłonowski[155] zabiegł, aż kędy pieprz rośnie,
925
Gdzie się cukier wytapia i gdzie w wiecznej wiośnie
[76]
Pachnące kwitną lasy; z legiją Dunaju
Tam wódz murzyny gromi, a wzdycha do kraju.
Mowy starca krążyły we wsi pokryjomu;
Chłopiec, co je posłyszał, znikał nagle z domu,
930
Lasami i bagnami skradał się tajemnie,
Ścigany od Moskali skakał kryć się w Niemnie,
I nurkiem płynął na brzeg Księstwa Warszawskiego,[156]
Gdzie usłyszał głos miły: „Witaj nam kolego!“
Lecz nim odszedł, wyskoczył na wzgórek z kamienia
935
I Moskalom przez Niemen rzekł: „Do zobaczenia!“
Tak przekradł się Gorecki, Pac i Obuchowicz,[157]
Piotrowski, Obolewski, Różycki, Janowicz,
Mierzejewscy, Brochocki i Bernatowicze,
Kupść, Giedymin i inni, których nie policzę:
940
Opuszczali rodziców i ziemię kochaną,
I dobra, które na skarb carski zabierano.
Czasem do Litwy kwestarz z obcego klasztoru
Przyszedł i, kiedy bliżej poznał panów dworu,
Gazetę im pokazał, wyprutą z szkaplerza.
945
Tam stała wypisana i liczba żołnierza,
I nazwisko każdego wodza legijonu,
I każdego z nich opis zwycięstwa lub zgonu.
Po wielu latach pierwszy raz miała rodzina
Wieść o życiu, o chwale i o śmierci syna:
950
Brał dom żałobę, ale powiedzieć nie śmiano,
Po kim była żałoba; tylko zgadywano
[77]
W okolicy i tylko cichy smutek panów,
Lub cicha radość była gazetą ziemianów.[158]
Takim kwestarzem tajnym był Robak podobno:
955
Często on z panem Sędzią rozmawiał osobno;
Po tych rozmowach zawsze jakowaś nowina
Rozeszła się w sąsiedztwie. Postać bernardyna
Wydawała, że mnich ten niezawsze w kapturze
Chodził i nie w klasztornym zestarzał się murze.
960
Miał on nad prawem uchem, nieco wyżej skroni,
Bliznę wyciętej skóry na szerokość dłoni,
I w brodzie ślad niedawny lancy lub postrzału;
Ran tych nie dostał pewnie przy czytaniu mszału.
Ale nietylko groźne wejrzenie i blizny,
965
Lecz sam ruch i głos jego miał coś żołnierszczyzny.
Przy mszy, gdy z wzniesionemi zwracał się rękami
Od ołtarza do ludu, by mówić: „Pan z wami!“,[159]
To nieraz tak się zręcznie skręcił jednym razem,
Jakby prawo wtył robił za wodza rozkazem,
970
I słowa liturgii[160] takim wyrzekł tonem
Do ludu, jak oficer, stojąc przed szwadronem:
Postrzegali to chłopcy, służący mu do mszy.
Spraw także politycznych był Robak świadomszy,
Niżli żywotów Świętych, a jeżdżąc po kweście,
975
Często zastanawiał się[161] w powiatowem mieście.
Miał pełno interesów: to listy odbierał,
Których nigdy przy obcych ludziach nie otwierał,
To wysyłał posłańców, ale gdzie i po co,
Nie powiadał; częstokroć wymykał się nocą
[78]
980
Do dworów pańskich, z szlachtą ustawicznie szeptał,
I okoliczne wioski dokoła wydeptał,
I w karczmach z wieśniakami rozprawiał niemało,
A zawsze o tem, co się w cudzych krajach działo.
Teraz Sędziego, który już spał od godziny,
985
Przychodzi budzić; pewnie ma jakieś nowiny.
[79]KSIĘGA DRUGA. [81]ZAMEK.
TREŚĆ.
Polowanie z chartami na upatrzonego. — Gość w zamku. — Ostatni z dworzan opowiada historią ostatniego z Horeszków. — Rzut oka w sad. — Dziewczyna w ogórkach. — Śniadanie. — Pani Telimeny anegdota petersburska. — Nowy wybuch sporów o Kusego i Sokoła. — Interwencja [162] Robaka. — Rzecz Wojskiego. — Zakład. — Dalej w grzyby!
Kto z nas tych lat nie pomni, gdy młode pacholę
Ze strzelbą na ramieniu świszcząc szedł na pole,
Gdzie żaden wał, płot żaden nogi nie utrudza,
Gdzie, przestępując miedzę, nie poznasz, że cudza!
5
Bo na Litwie myśliwiec, jak okręt na morzu,
Gdzie chcesz, jaką chcesz drogą buja po przestworzu:
Czyli jak prorok patrzy w niebo, gdzie w obłoku
Wiele jest znaków, widnych strzeleckiemu oku;
Czy jak czarownik gada z ziemią, która głucha
10
Dla mieszczan mnóstwem głosów szepce mu do ucha.
Tam derkacz[163] wrzasnął z łąki, szukać go daremnie,
Bo on szybuje w trawie, jako szczupak w Niemnie;
Tam ozwał się nad głową ranny wiosny dzwonek,
Również głęboko w niebie schowany skowronek;
15
Ówdzie orzeł szerokiem skrzydłem przez obszary
Zaszumiał, strasząc wróble, jak kometa cary;
[82]
Zaś jastrząb’, pod jasnemi wiszący błękity,
Trzepie skrzydłem, jak motyl na szpilce przybity,
Aż ujrzawszy wśród łąki ptaka lub zająca,
20
Runie nań z góry, jako gwiazda spadająca.
Kiedyż nam Pan Bóg wrócić z wędrówki dozwoli[164]
I znowu dom zamieszkać na ojczystej roli,
I służyć w jeździe, która wojuje szaraki,
Albo w piechocie, która nosi broń na ptaki,
25
Nie znać innych prócz kosy i sierpa rynsztunków,[165]
I innych gazet oprócz domowych rachunków!
Nad Soplicowem[166] słońce weszło i już padło
Na strzechy i przez szpary w stodołę się wkradło;
I po ciemnozielonem, świeżem, wonnem sianie,
30
Z którego młodzież sobie zrobiła posłanie,
Rozpływały się złote, migające pręgi
Z otworu czarnej strzechy, jak z warkocza wstęgi;
I słońce usta sennych promykiem poranka
Draźni, jak dziewczę, kłosem budzące kochanka.
35
Już wróble skacząc świerkać zaczęły pod strzechą,
Już trzykroć gęgnął gęsior, a za nim, jak echo,
Odezwały się chórem kaczki i indyki,
I słychać bydła w pole idącego ryki.
Wstała młodzież. Tadeusz jeszcze senny leży,
40
Bo też najpóźniej zasnął; z wczorajszej wieczerzy
Wrócił tak niespokojny, że o kurów pianiu
Jeszcze oczu nie zmrużył, a na swem posłaniu
Tak kręcił się, że w siano jak w wodę utonął,
I spadł twardo, — aż zimny wiatr w oczy mu wionął,
[83]
45
Gdy skrzypiące stodoły drzwi otwarto z trzaskiem,
I bernardyn, ksiądz Robak, wszedł z węzlastym paskiem,
„Surge puer“[167] wołając i ponad barkami
Rubasznie[168] wywijając pasek z ogórkami.[169]
Już na dziedzińcu słychać myśliwskie okrzyki;
50
Wyprowadzają konie, zajeżdżają bryki,
Ledwie dziedziniec taką gromadę ogarnie.
Odezwały się trąby, otworzono psiarnie,
Zgraja chartów wypadłszy wesoło skowycze;
Widząc rumaki szczwaczów, dojeżdżaczów smycze,[170]
55
Psy jak szalone cwałem śmigają[171] po dworze,
Potem biegą i kładą szyje na obroże:
Wszystko to bardzo dobre polowanie wróży.
Nareszcie Podkomorzy dał rozkaz podróży.
Ruszyli szczwacze zwolna, jeden tuż za drugim;
60
Ale za bramą rzędem rozbiegli się długim.
W środku jechali obok Asesor z Rejentem;
A choć na siebie czasem patrzyli ze wstrętem,
Rozmawiali przyjaźnie, jak ludzie honoru,
Idąc na rozstrzygnienie śmiertelnego sporu;
[84]
65
Nikt ze słów zawziętości ich poznać nie zdoła.
Pan Rejent wiódł Kusego, Asesor Sokoła.
Ztyłu damy w pojazdach; młodzieńcy, stronami
Czwałując tuż przy kołach, gadali z damami.
Ksiądz Robak po dziedzińcu wolnym chodził krokiem,
70
Kończąc ranne pacierze: ale rzucał okiem
Na pana Tadeusza, marszczył się, uśmiechał,
Wreszcie kiwnął nań palcem. Tadeusz podjechał,
Robak palcem po nosie dawał mu znak groźby;
Lecz mimo Tadeusza pytania i prośby,
75
Ażeby mu wyraźnie, co chce, wytłumaczył,
Bernardyn odpowiedzieć ni spojrzeć nie raczył,
Kaptur tylko nasunął i pacierz swój kończył;[172]
Więc Tadeusz odjechał i z gośćmi się złączył.
Właśnie w ten czas myśliwi smycze zatrzymali
80
I wszyscy nieruchomi w miejscach swoich stali;
Jeden drugiemu ręką dawał znak milczenia,
A wszyscy obrócili oczy do kamienia,
Nad którym stał pan Sędzia. On zwierza obaczył
I rąk skinieniem swoje rozkazy tłumaczył.
85
Pojęli wszyscy: stoją, a środkiem po roli
Asesor i pan Rejent kłusują powoli.
Tadeusz, będąc bliższy, obudwu wyprzedził,
Stanął obok Sędziego i oczyma śledził.
Dawno już nie był w polu; na szarej przestrzeni
90
Trudno dojrzeć szaraka, zwłaszcza wśród kamieni.
Pokazał mu pan Sędzia. Siedział biedny zając,
Płaszcząc się pod kamieniem, uszy nadstawiając,
[85]
Okiem czerwonem spotkał myśliwców wejrzenie,
I jakby urzeczony, czując przeznaczenie,
95
Ze strachu od ich oczu nie mógł zwrócić oka,
I pod opoką siedział martwy, jak opoka.
Tymczasem kurz na roli rośnie coraz bliżéj;
Pędzi na smyczy Kusy, za nim Sokół chyży,
Tuż Asesor z Rejentem razem wrzaśli ztyłu:
100
„Wyczha! wyczha!“ i z psami znikli w kłębach pyłu.
Kiedy tak za szarakiem goniono, tymczasem
Ukazał się pan Hrabia pod zamkowym lasem.
Wiedziano w okolicy, że ten pan nie może
Nigdy nigdzie stawić się w naznaczonej porze.
105
I dziś zaspał poranek; więc na sługi zrzędził,
Widząc myśliwców w polu, czwałem do nich pędził.
Surdut swój angielskiego kroju, biały, długi,
Połami na wiatr puścił; ztyłu konno sługi
W kapeluszach, jak grzybki, czarnych, lśniących, małych,
110
W kurtkach, w butach stryflastych,[173] w pantalonach białych.
Sługi, które pan Hrabia tym kształtem odzieje,
Nazywają się w jego pałacu dżokeje.
Czwałująca czereda zleciała na błonia,
Gdy Hrabia ujrzał zamek i zatrzymał konia.
115
Pierwszy raz widział zamek zrana i nie wierzył,
Że to były też same mury, tak odświeżył
I upięknił poranek zarysy budowy;
Zadziwił się pan Hrabia na widok tak nowy.
Wieża zdała się dwakroć wyższa, bo stercząca
120
Nad mgłą ranną; dach z blachy złocił się od słońca,
[86]
Pod nim błyszczała w kratach reszta szyb wybitych,
Łamiąc promienie wschodu w tęczach rozmaitych;
Niższe piętra oblała tumanu powłoka,
Rozpadliny i szczerby zakryła od oka.
125
Krzyk dalekich myśliwców wiatrami przygnany
Odbijał się kilkakroć o zamkowe ściany:
Przysiągłbyś, że krzyk z zamku, że pod mgły zasłoną
Mury odbudowano i znów zaludniono.
Hrabia lubił widoki niezwykłe i nowe,
130
Zwał je romansowemi;[174] mawiał, że ma głowę
Romansową; w istocie był wielkim dziwakiem;
Nieraz, pędzac za lisem albo za szarakiem,
Nagle stawał i w niebo poglądał żałośnie,
Jak kot, gdy ujrzy wróble na wysokiej sośnie;
135
Często bez psa, bez strzelby błąkał się po gaju,
Jak rekrut zbiegły;[175] często siadał przy ruczaju
Nieruchomy, schyliwszy głowę nad potokiem.
Jak czapla wszystkie ryby chcąca pozrzeć okiem.
Takie były Hrabiego dziwne obyczaje;
140
Wszyscy mówili, że mu czegoś nie dostaje.
Szanowano go przecież, bo pan z prapradziadów,
Bogacz, dobry dla chłopów, ludzki dla sąsiadów,
Nawet dla Żydów.
Hrabski koń, zwrócony z drogi,
Prosto kłusował polem aż pod zamku progi.
145
Hrabia samotny wzdychał, poglądał na mury,
Wyjął papier, ołówek i kreślił figury.
Wtem, spojrzawszy wbok, ujrzał o dwadzieścia kroków
Człowieka, który równie miłośnik widoków,
Z głową zadartą, ręce włożywszy w kieszenie,
[87]
150
Zdawało się, że liczył oczyma kamienie.
Poznał go zaraz, ale musiał kilka razy
Krzyknąć, nim głos Hrabiego usłyszał Gerwazy.
Szlachcic to był, służący dawnych zamku panów,
Pozostały ostatni z Horeszki dworzanów;
155
Starzec wysoki, siwy, twarz miał czerstwą, zdrową,
Marszczkami pooraną, posępną, surową.
Dawniej pomiędzy szlachtą z wesołości słynął;
Ale od bitwy, w której dziedzic zamku zginął,
Gerwazy się odmienił, i już od lat wielu
160
Ani był na kiermaszu,[176] ani na weselu;
Odtąd jego dowcipnych żartów nie słyszano,
I uśmiechu na jego twarzy nie widziano.
Zawsze nosił Horeszków liberyją dawną:[177]
Kurtę z połami żółtą, galonem oprawną,[178]
165
Który dziś żółty, dawniej zapewne był złoty.
Wkoło szyte jedwabiem herbowne klejnoty,
Półkozice, i stąd też cała okolica
Półkozicem przezwała starego szlachcica.
Czasem też od przysłowia, które bezustanku
170
Powtarzał, nazywano go także Mopanku;
Czasem Szczerbcem, że całą łysinę miał w szczerbach;
Lecz on zwał się Rębajło, a o jego herbach
Niewiadomo. Klucznikiem siebie tytułował,
Iż ten urząd na zamku przed laty piastował.
175
I dotąd nosił wielki pęk kluczów za pasem,
Uwiązany na taśmie ze srebrnym kutasem.
Choć nie miał co otwierać, bo zamku podwoje
Stały otworem, przecież wynalazł drzwi dwoje,
[88]
Sam je własnym nakładem naprawił i wstawił,
180
I drzwi tych odmykaniem codziennie się bawił.
W jednej z izb pustych obrał mieszkanie dla siebie;
Mogąc żyć u Hrabiego na łaskawym chlebie,
Nie chciał, bo wszędzie tęsknił i czuł się niezdrowym,
Jeżeli nie oddychał powietrzem zamkowém.
185
Skoro ujrzał Hrabiego, czapkę z głowy schwycił,
I krewnego swych panów ukłonem zaszczycił,
Chyląc łysinę wielką, świecącą zdaleka,
I naciętą od licznych kordów jak nasieka;[179]
Gładził ją ręką, podszedł, i jeszcze raz nisko
190
Skłoniwszy się, rzekł smutnie: „Mopanku, Panisko,
Daruj mnie, że tak mówię, Jaśnie Grafie Panie,
To jest mój zwyczaj, nie zaś nieuszanowanie:
„Mopanku“ powiadali wszyscy Horeszkowie,
Ostatni Stolnik,[180] pan mój, miał takie przysłowie.
195
Czyż to prawda, Mopanku, że Pan grosza skąpisz
Na proces, i ten zamek Soplicom ustąpisz?
Nie wierzyłem, lecz w całym powiecie tak słychać“.
Tu poglądając w zamek, nie przestawał wzdychać.
„Cóż dziwnego? — rzekł Hrabia — koszt wielki, a nuda
200
Jeszcze większa; chcę skończyć, lecz szlachcic maruda[181]
Upiera się; przewidział, że mię znudzić może:
Dłużej też nie wytrzymam i dzisiaj broń złożę,
Przyjmę warunki zgody, jakie mi sąd poda“.
„Zgody? — krzyknął Gerwazy — z Soplicami zgoda?
[89]
205
Z Soplicami, Mopanku?“ — To mówiąc wykrzywił
Usta, jakby nad własną mową się zadziwił. —
„Zgoda i Soplicowie! Mopanku, Panisko,
Pan żartuje, co? Zamek, Horeszków siedlisko,
Ma pójść w ręce Sopliców? Niech Pan tylko raczy
210
Zsiąść z konia. Pójdźmy w zamek. Niechno Pan obaczy.
Pan sam nie wie, co robi. Niech się Pan nie wzbrania,
Zsiadaj Pan“. — I przytrzymał strzemię do zsiadania.
Weszli w zamek; Gerwazy stanął w progu sieni:
„Tu — rzekł — dawni panowie, dworem otoczeni,
215
Często siadali w krzesłach w poobiedniej porze.
Pan godził spory włościan, lub w dobrym humorze
Gościom różne ciekawe historyje prawił,
Albo ich powieściami i żarty się bawił,
A młodzież na dziedzińcu biła się w palcaty,[182]
220
Lub ujeżdżała pańskie tureckie bachmaty“.[183]
Weszli w sień. — Rzekł Gerwazy: „W tej ogromnej sieni
Brukowanej nie znajdziesz Pan tyle kamieni,
Ile tu pękło beczek wina w dobrych czasach;
Szlachta ciągnęła kufy[184] z piwnicy na pasach,
225
Sproszona na sejm albo sejmik powiatowy,
Albo na imieniny pańskie, lub na łowy.
Podczas uczty na chórze tym kapela stała
I w organ[185] i w rozliczne instrumenty grała;
A gdy wnoszono zdrowie, trąby jak w dniu sądnym
[90]
230
Grzmiały z chóru; wiwaty szły ciągiem porządnym:
Pierwszy wiwat za zdrowie króla Jegomości,
Potem prymasa,[186] potem królowej Jejmości,
Potem szlachty i całej Rzeczypospolitej,
A nakoniec po piątej szklanicy wypitej,
235
Wnoszono: Kochajmy się! Wiwat bezprzestanku,
Który dniem okrzykniony brzmiał aż do poranku:
A już gotowe stały cugi i podwody,[187]
Aby każdego odwieźć do jego gospody“.
Przeszli już kilka komnat; Gerwazy w milczeniu,
240
Tu wzrok na ścianie wstrzymał, ówdzie na sklepieniu,
Przywołując pamiątkę tu smutną, tam miłą;
Czasem, jakby chciał mówić: „wszystko się skończyło“,
Kiwnął żałośnie głową; czasem machnął ręką.
Widać, że mu wspomnienie samo było męką,
245
I że je chciał odpędzić. Aż się zatrzymali
Na górze, w wielkiej, niegdyś zwierciadlanej sali;
Dziś wydartych zwierciadeł stały puste ramy,
Okna bez szyb, z krużgankiem wprost naprzeciw bramy.
Tu wszedłszy, starzec głowę zadumaną skłonił
250
I twarz zakrył rękami; a gdy ją odsłonił,
Miała wyraz żałości wielkiej i rozpaczy.
Hrabia, chociaż nie wiedział, co to wszystko znaczy,
Poglądając w twarz starca, czuł jakieś wzruszenie,
Rękę mu ścisnął. Chwilę trwało to milczenie;
255
Przerwał je starzec, trzęsąc wzniesioną prawicą:
„Niemasz zgody, Mopanku, pomiędzy Soplicą
[91]
I krwią Horeszków; w Panu krew Horeszków płynie,
Jesteś krewnym Stolnika po matce Łowczynie,[188]
Która się rodzi z drugiej córki Kasztelana,[189]
260
Który był, jak wiadomo, wujem mego pana.
Słuchaj Pan historyi swej własnej rodzinnej,
Która się stała właśnie w tej izbie, nie innej.
„Nieboszczyk pan mój, Stolnik, pierwszy pan w powiecie,
Bogacz i familijant,[190] miał jedyne dziecie,
265
Córkę piękną jak anioł; więc się zalecało
Stolnikównie i szlachty i paniąt niemało.
Między szlachtą był jeden wielki paliwoda,[191]
Kłótnik, Jacek Soplica,[192] zwany Wojewoda
Przez żart; w istocie wiele znaczył w województwie,
270
Bo rodzinę Sopliców miał jakby w dowództwie,
I trzystu ich kreskami[193] rządził wedle woli,
Choć sam nic nie posiadał prócz kawałka roli,
Szabli i wielkich wąsów od ucha do ucha.
Owóż pan Stolnik nieraz wzywał tego zucha
275
I ugaszczał w pałacu, zwłaszcza w czas sejmików,
Popularny[194] dla jego krewnych i stronników.
Wąsal tak wzbił się w dumę łaskawem przyjęciem,
Że mu się uroiło zostać pańskim zięciem.
Do zamku nieproszony coraz częściej jeździł,
[92]
280
Wkońcu u nas jak w swoim domu się zagnieździł,
I już miał się oświadczać: lecz pomiarkowano,
I czarną mu polewkę do stołu podano.[195]
Podobno Stolnikównie wpadł Soplica w oko,
Ale przed rodzicami taiła głęboko.
285
„Było to za Kościuszki czasów; Pan popierał
Prawo trzeciego maja[196] i już szlachtę zbierał,
Aby konfederatom[197] ciągnąć ku pomocy,
Gdy nagle Moskwa zamek opasała w nocy.
Ledwie był czas z moździerza na trwogę wypalić,
290
Podwoje[198] dolne zamknąć i ryglem zawalić.
W zamku całym był tylko: pan Stolnik, ja, Pani,
Kuchmistrz i dwóch kuchcików, wszyscy trzej pijani,
Proboszcz, lokaj, hajducy[199] czterej, ludzie śmiali.
Więc za strzelby, do okien. Aż tu tłum Moskali,
295
Krzycząc: ura! od bramy wali po tarasie;[200]
My im ze strzelb dziesięciu palnęli „a zasie!“
Nic tam nie było widać; słudzy bezustanku
Strzelali z dolnych pięter, a ja i Pan z ganku.
Wszystko szło pięknym ładem, choć w tak wielkiej trwodze:
300
Dwadzieścia strzelb leżało tu, na tej podłodze,
Wystrzeliliśmy jedną, podawano drugą.
[93]
Ksiądz proboszcz zatrudniał się czynnie tą usługą,
I Pani i Panienka i nadworne panny:
Trzech było strzelców, a szedł ogień nieustanny.
305
Grad kul sypały z dołu moskiewskie piechury,
My zrzadka, ale celniej dogrzewali z góry.
Trzy razy aż pode drzwi to chłopstwo się wparło,
Ale za każdym razem trzech nogi zadarło.
Więc uciekli pod lamus;[201] a już był poranek.
310
Pan Stolnik wesół wyszedł ze strzelbą na ganek,
I skoro z pod lamusa Moskal łeb wychylił,
On dawał zaraz ognia, a nigdy nie mylił;
Za każdym razem czarny kaszkiet w trawę padał,
I już się rzadko który z za ściany wykradał.
315
Stolnik, widząc strwożone swe nieprzyjaciele,
Myślił zrobić wycieczkę, porwał karabelę[202]
I z ganku krzycząc, sługom wydawał rozkazy;
Obróciwszy się do mnie, rzekł: „Za mną, Gerwazy!“
Wtem strzelono z pod bramy, Stolnik się zająknął,
320
Zaczerwienił się, zbladnął, chciał mówić, krwią chrząknął;
Postrzegłem wtenczas kulę, wpadła w piersi same,
Pan słaniając się, palcem ukazał na bramę.
Poznałem tego łotra Soplicę! poznałem!
Po wzroście i po wąsach! jego to postrzałem
325
Zginął Stolnik; widziałem! Łotr, jeszcze do góry
Wzniesioną trzymał strzelbę, jeszcze dym szedł z rury!
Wziąłem go na cel; zbójca stał jak skamieniały!
Dwa razy dałem ognia, i oba wystrzały
[94]
Chybiły; czym ze złości, czy z żalu źle mierzył...
330
Usłyszałem wrzask kobiet, spojrzałem, — Pan nie żył“.
Tu Gerwazy umilknął i łzami się zalał;
Potem rzekł kończąc: „Moskal już wrota wywalał;
Bo po śmierci Stolnika stałem bezprzytomnie,
I nie wiedziałem, co się działo wokoło mnie.
335
Szczęściem na odsiecz przyszedł nam Parafjanowicz,
Przywiódłszy Mickiewiczów dwiestu z Horbatowicz,[203]
Którzy są szlachta liczna i dzielna, człek w człeka,
A nienawidzą rodu Sopliców od wieka.
„Tak zginął pan potężny, pobożny i prawy,
340
Który miał w domu krzesła, wstęgi i buławy,[204]
Ojciec włościan, brat szlachty; i nie miał po sobie
Syna, któryby zemstę poprzysiągł na grobie!
Ale miał sługi wierne. Ja w krew jego rany
Obmoczyłem mój rapier,[205] Scyzorykiem zwany
345
(Zapewne Pan o moim słyszał Scyzoryku,
Sławnym na każdym sejmie, targu i sejmiku),
Przysiągłem wyszczerbić go na Sopliców karkach;
Ścigałem ich na sejmach, zajazdach, jarmarkach;
Dwóch zarąbałem w kłótni, dwóch na pojedynku;
350
Jednego podpaliłem w drewnianym budynku,
Kiedyśmy zajeżdżali z Rymszą Korelicze:[206]
Upiekł się tam, jak piskorz;[207] a tych nie policzę,
[95]
Którym uszy obciąłem. Jeden tylko został,
Który dotąd ode mnie pamiątki nie dostał.
355
Rodzoniutki braciszek owego wąsala,
Żyje dotąd i z swoich bogactw się przechwala,
Zamku Horeszków tyka swych kopców krawędzią,
Szanowany w powiecie, ma urząd, jest sędzią!
I Pan mu zamek oddasz? niecne jego nogi
360
Mają krew pana mego zetrzeć z tej podłogi?
O nie! Póki Gerwazy ma choć za grosz duszy,
I tyle sił, że jednym małym palcem ruszy
Scyzoryk swój, wiszący dotychczas na ścianie,
Póty Soplica tego zamku nie dostanie!“
365
„O! — krzyknął Hrabia, ręce podnosząc do góry —
Dobre miałem przeczucie, żem lubił te mury!
Choć nie wiedziałem, że w nich taki skarb się mieści,
Tyle scen dramatycznych[208] i tyle powieści!
Skoro zamek mych przodków Soplicom zagrabię,
370
Ciebie osadzę w murach jak mego burgrabię;[209]
Twoja powieść, Gerwazy, zajęła mię mocno.
Szkoda, żeś mię nie przywiódł tu w godzinę nocną;
Udrapowany płaszczem[210] siadłbym na ruinach,
A tybyś mi o krwawych rozpowiadał czynach.
375
Szkoda, że masz niewielki dar opowiadania!
Nieraz takie słyszałem i czytam podania;
W Anglii i Szkocyi każdy zamek lordów,[211]
W Niemczech każdy dwór grafów, był teatrem mordów.
W każdej dawnej, szlachetnej, potężnej rodzinie
[96]
380
Jest wieść o jakimś krwawym lub zdradzieckim czynie,
Po którym zemsta spływa na dziedziców w spadku:
W Polsce pierwszy raz słyszę o takim wypadku.
Czuję, że we mnie mężnych krew Horeszków płynie,
Wiem, co winienem sławie i mojej rodzinie.
385
Tak! muszę zerwać wszelkie z Soplicą układy,
Choćby do pistoletów przyszło lub do szpady!
Honor każe“... Rzekł, ruszył uroczystym krokiem,
A Gerwazy szedł ztyłu w milczeniu głębokiem.
Przed bramą stanął Hrabia, sam do siebie gadał,
390
Poglądając na zamek, prędko na koń wsiadał,
Tak samotną rozmowę kończąc roztargniony:
„Szkoda, że ten Soplica stary nie ma żony,
Lub córki pięknej, której ubóstwiałbym wdzięki,
Kochając i nie mogąc otrzymać jej ręki.
395
Nowaby się w powieści zrobiła zawiłość:
Tu serce, tam powinność! tu zemsta, tam miłość!“
Tak, szepcąc, spiął ostrogi; koń leciał do dworu,
Gdy z drugiej strony strzelcy wyjeżdżali z boru.
Hrabia lubił myślistwo; ledwie strzelców zoczył,
400
Zapomniawszy o wszystkiem, prosto ku nim skoczył,
Mijając bramę, ogród, płoty; gdy w zawrocie
Obejrzał się i konia zatrzymał przy płocie;
Był sad.
Drzewa owocne, zasadzone w rzędy.
Ocieniały szerokie pole; spodem grzędy.
405
Tu kapusta, sędziwe schylając łysiny,
Siedzi i zda się dumać o losach jarzyny;
Tam, plącząc strąki w marchwi zielonej warkoczu,
Wysmukły bób obraca na nią tysiąc oczu,
Ówdzie podnosi złotą kitę kukuruza.
[97]
410
Gdzieniegdzie otyłego widać brzuch harbuza,[212]
Który od swej łodygi aż w daleką stronę
Wtoczył się jak gość między buraki czerwone.
Grzędy rozcięte miedzą. Na każdym przykopie[213]
Stoją, jakby na straży, w szeregach konopie,
415
Cyprysy jarzyn, ciche, proste i zielone;
Ich liście i woń służą grzędom za obronę,
Bo przez ich liście nie śmie przecisnąć się żmija,
A ich woń gąsienice i owad zabija.
Dalej maków białawe górują badyle;[214]
420
Na nich, myślisz, iż rojem usiadły motyle,
Trzepiecąc skrzydełkami, na których się mieni
Z rozmaitością tęczy blask drogich kamieni:
Tylą farb żywych, różnych, mak źrzenicę mami.
W środku kwiatów, jak pełnia pomiędzy gwiazdami,
425
Krągły słonecznik licem wielkiem, gorejącem,
Od wschodu do zachodu kręci się za słońcem.
Pod płotem wąskie, długie, wypukłe pagórki
Bez drzew, krzewów i kwiatów: ogród na ogórki.
Pięknie wyrosły, liściem wielkim, rozłożystym
430
Okryły grzędy, jakby kobiercem fałdzistym.
Pośrodku szła dziewczyna, w bieliznę ubrana,
W majowej zieloności tonąc po kolana;
Z grząd zniżając się w brózdy, zdała się nie stąpać,
Ale pływać po liściach, w ich barwie się kąpać.
435
Słomianym kapeluszem osłoniła głowę,
Od skroni powiewały dwie wstążki różowe
I kilka puklów światłych,[215] rozwitych warkoczy;
[98]
Na ręku miała koszyk, wdół spuściła oczy,
Prawą rękę podniosła niby do chwytania;
440
Jako dziewczę, gdy rybki w kąpieli ugania
Bawiące się z jej nóżką, tak ona co chwila
Z rękami i koszykiem po owoc się schyla,
Który stopą nadtrąci, lub dostrzeże okiem.
Pan Hrabia, zachwycony tak cudnym widokiem,
445
Stał cicho. Słysząc tętent towarzyszów wdali,
Ręką dał znak, ażeby wstrzymać konie; stali.
On patrzył z wyciągniętą szyją, jak dziobaty
Żóraw, zdala od stada gdy odprawia czaty,
Stojąc na jednej nodze, z czujnemi oczyma,
450
I, by nie zasnąć, kamień w drugiej nodze trzyma.
Zbudził Hrabiego szelest na plecach i skroni;
Był to bernardyn, kwestarz Robak, a miał w dłoni
Podniesione do góry węzłowate sznurki:
„Ogórków chcesz Waść — krzyknął — oto masz ogórki![216]
455
Wara Panie od szkody; na tutejszej grzędzie
Nie dla Waszeci owoc; nic z tego nie będzie.“[217]
Potem palcem pogroził, kaptura poprawił,
I odszedł. Hrabia jeszcze chwilę w miejscu bawił,
Śmiejąc się i klnąc razem tej nagłej przeszkodzie.[218]
460
Okiem powrócił w ogród; ale już w ogrodzie
Nie było jej; mignęła tylko śród okienka
Jej różowa wstążeczka i biała sukienka.
Widać na grzędach, jaką przeleciała drogą,
[99]
Bo liść zielony, w biegu potrącony nogą,
465
Podnosił się, drżał chwilę, aż się uspokoił,
Jak woda, którą ptaszek skrzydłami rozkroił.
A na miejscu, gdzie stała, tylko porzucony
Koszyk mały z rokity,[219] denkiem wywrócony,
Pogubiwszy owoce, na liściach zawisał
470
I wśród fali zielonej jeszcze się kołysał.
Po chwili wszędzie było samotnie i głucho.
Hrabia oczy w dom utkwił i natężył ucho;
Zawsze dumał, a strzelcy zawsze nieruchomie
Za nim stali. — Aż w cichym i samotnym domie
475
Wszczął się naprzód szmer, potem gwar i krzyk wesoły,
Jak w ulu pustym,[220] kiedy weń wlatają pszczoły.
Był to znak, że wracali goście z polowania,
I krzątała się służba około śniadania.
Jakoż po wszystkich izbach panował ruch wielki:
480
Roznoszono potrawy, sztućce[221] i butelki.
Mężczyźni, tak jak weszli, w swych zielonych strojach,
Z talerzami, z szklankami chodząc po pokojach,
Jedli, pili, lub wsparci na okien uszakach[222]
Rozprawiali o flintach, chartach i szarakach.
485
Podkomorstwo i Sędzia przy stole, a w kątku
Panny szeptały z sobą; nie było porządku,
Jaki się przy obiadach i wieczerzach chowa;
[100]
Była to w staropolskim domie moda nowa;
Przy śniadaniach pan Sędzia, choć nierad, pozwalał
490
Na taki nieporządek, lecz go nie pochwalał.
Różne też były dla dam i mężczyzn potrawy:
Tu roznoszono tace z całą służbą kawy,
Tace ogromne, w kwiaty ślicznie malowane,
Na nich kurzące wonnie imbryki blaszane,
495
I z porcelany saskiej złote filiżanki;
Przy każdej garnuszeczek mały do śmietanki.
Takiej kawy, jak w Polszcze,[223] niema w żadnym kraju:
W Polszcze, w domu porządnym, z dawnego zwyczaju,
Jest do robienia kawy osobna niewiasta,
500
Nazywa się kawiarka; ta sprowadza z miasta,
Lub z wicin[224] bierze ziarna w najlepszym gatunku,
I zna tajne sposoby gotowania trunku,
Który ma czarność węgla, przejrzystość bursztynu,
Zapach mokki[225] i gęstość miodowego płynu.
505
Wiadomo, czem dla kawy jest dobra śmietana;
Na wsi nie trudno o nię; bo kawiarka z rana,
Przystawiwszy imbryki, odwiedza mleczarnie,
I sama lekko świeży nabiału kwiat garnie
Do każdej filiżanki w osobny garnuszek,
510
Aby każdą z nich ubrać w osobny kożuszek.
Panie starsze już, wcześniej wstawszy, piły kawę;
Teraz drugą dla siebie zrobiły potrawę
[101]
Z gorącego, śmietaną bielonego piwa,
W którem twaróg gruzłami posiekany pływa.[226]
515
Zaś dla mężczyzn więdliny[227] leżą do wyboru:
Półgęski tłuste, kumpia, skrzydliki ozoru,[228]
Wszystkie wyborne, wszystkie sposobem domowym
Uwędzone w kominie dymem jałowcowym;
Wkońcu wniesiono zrazy na ostatnie danie.
520
Takie bywało w domu Sędziego śniadanie.
We dwóch izbach dwa różne skupiły się grona:
Starszyzna, przy stoliku małym zgromadzona,
Mówiła o sposobach nowych gospodarskich,
O nowych, coraz sroższych ukazach cesarskich;
525
Podkomorzy krążące o wojnie pogłoski
Oceniał, i wyciągał polityczne wnioski.
Panna Wojska, włożywszy okulary sine,
Zabawiała kabałą[229] z kart Podkomorzynę.
W drugiej izbie toczyła młodzież rzecz o łowach
530
W spokojniejszych i cichszych, niż zwykle, rozmowach.
Bo Asesor i Rejent, oba mówcy wielcy,
Pierwsi znawcy myślistwa i najlepsi strzelcy,
Siedzieli przeciw sobie[230] mrukliwi i gniewni.
Oba dobrze poszczuli, oba byli pewni
535
Zwycięstwa swoich chartów, gdy pośród równiny
Znalazł się zagon chłopskiej, niezżętej jarzyny.
[102]
Tam wpadł zając: już Kusy, już go Sokół imał,
Gdy Sędzia dojeżdżaczy na miedzy zatrzymał.
Musieli być posłuszni, chociaż w wielkim gniewie;
540
Psy powróciły same, i nikt pewnie nie wie,
Czy zwierz uszedł, czy wzięty; nikt zgadnąć nie zdoła,
Czy wpadł w paszczę Kusego, czyli też Sokoła,
Czyli obudwu razem: różnie sądzą strony,
I spór na dalsze czasy trwał nierozstrzygniony.
545
Wojski stary od izby do izby przechodził,
Po obu stronach oczy roztargnione wodził,
Nie mieszał się w myśliwych, ni w starców rozmowę,
I widać, że czem innem zajętą miał głowę;
Nosił skórzaną plackę:[231] czasem w miejscu stanie,
550
Duma długo i — muchę zabije na ścianie.
Tadeusz z Telimeną, pomiędzy izbami
Stojąc we drzwiach na progu, rozmawiali sami.
Niewielki oddzielał ich od słuchaczów przedział.
Więc szeptali. Tadeusz teraz się dowiedział,
555
Że ciocia Telimena jest bogata pani,
Że nie są kanonicznie z sobą powiązani[232]
Zbyt bliskiem pokrewieństwem, i nawet niepewno,
Czy ciocia Telimena jest synowca krewną,
Choć ją stryj zowie siostrą, bo wspólni rodzice
560
Tak ich kiedyś nazwali mimo lat różnicę;
Że potem ona, żyjąc w stolicy czas długi,
Wyrządziła niezmierne Sędziemu usługi;
Stąd ją Sędzia szanował bardzo, i przed światem
Lubił, może z próżności, nazywać się bratem,
565
Czego mu Telimena przez przyjaźń nie wzbrania.
Ulżyły Tadeusza sercu te wyznania.
[103]
Wiele też innych rzeczy sobie oświadczyli;
A wszystko to się stało w jednej krótkiej chwili.
Ale w izbie na prawo, kusząc Asesora,
570
Rzekł Rejent mimojazdem: „Ja mówiłem wczora,
Że polowanie nasze udać się nie może:
Jeszcze zbyt wcześnie, jeszcze na pniu stoi zboże,
I mnóstwo sznurów[233] chłopskiej, niezżętej jarzyny;
Stąd i Hrabia nie przybył mimo zaprosiny.
575
Hrabia na polowaniu bardzo dobrze zna się,
Nieraz gadał o łowów i miejscu i czasie;
Hrabia chował się w obcych krajach od dzieciństwa,
I powiada, że to jest znakiem barbarzyństwa
Polować tak, jak u nas, bez żadnego względu
580
Na artykuły ustaw, przepisy urzędu,
Nie szanując niczyich kopców ani miedzy,
Jeździć po cudzym gruncie bez dziedzica wiedzy;
Wiosną równie jak latem zbiegać pola, knieje,
Zabijać nieraz lisa, właśnie gdy linieje,[234]
585
Albo cierpieć, iż kotną[235] samicę zajęczą
Charty w runi[236] uszczują, a raczej zamęczą
Z wielką szkodą zwierzyny. Stąd się Hrabia żali,
Że cywilizacyja większa u Moskali;
Bo tam o polowaniu są ukazy cara,
590
I dozór policyi, i na winnych kara“.
Telimena, ku lewej izbie obrócona,
Wachlując batystową chusteczką ramiona:
„Jak mamę kocham — rzekła — Hrabia się nie myli.
Znam ja dobrze Rosyją. Państwo nie wierzyli,
[104]
595
Gdy im nieraz mówiłam, jak tam z wielu względów
Godna pochwały czujność i srogość urzędów.
Byłam ja w Petersburgu nie raz, nie dwa razy!
Miłe wspomnienia! wdzięczne przeszłości obrazy!
Co za miasto! Nikt z panów nie był w Petersburku?
600
Chcecie może plan widzieć? Mam plan miasta w biurku.
Latem świat petersburski zwykł mieszkać na daczy,
To jest w pałacach wiejskich (dacza wioskę znaczy).
Mieszkałam w pałacyku tuż nad Newą rzeką,
Niezbyt blisko od miasta i niezbyt daleko,
605
Na niewielkim, umyślnie sypanym pagórku.
Ach, co to był za domek! Plan mam dotąd w biurku.
Otóż, na me nieszczęście, najął dom w sąsiedztwie
Jakiś mały czynownik,[237] siedzący na śledztwie;
Trzymał kilkoro chartów. Co to za męczarnie,
610
Gdy blisko mieszka mały czynownik i psiarnie!
Ilekroć z książką wyszłam sobie do ogrodu,
Użyć księżyca blasku, wieczornego chłodu,
Zaraz i pies przyleciał i kręcił ogonem,
I strzygł uszami, właśnie jakby był szalonym.[238]
615
Nieraz się nalękałam. Serce mi wróżyło
Z tych psów jakieś nieszczęście: tak się też zdarzyło,
Bo gdym szła do ogrodu pewnego poranka,
Chart u nóg mych zadławił mojego kochanka
Bonończyka![239] Ach, była to rozkoszna psina!
620
Miałam ją w podarunku od księcia Sukina
Na pamiątkę; rozumna, żywa jak wiewiórka,
Mam jej portrecik, tylko nie chcę iść do biurka.
Widząc ją zadławioną, z wielkiej alteracji[240]
[105]
Dostałam mdłości, spazmów, serca palpitacji.[241]
625
Możeby gorzej jeszcze z mojem zdrowiem było,
Szczęściem nadjechał właśnie z wizytą Kiryło
Gawrylicz Kozodusin, wielki łowczy dworu.
Pyta się o przyczynę tak złego humoru.
Każe wnet urzędnika przyciągnąć za uszy;
630
Staje pobladły, drżący i prawie bez duszy.
„Jak śmiesz, krzyknął Kiryło piorunowym głosem,
Szczuć wiosną łanię kotną tuż pod carskim nosem?“
Osłupiały czynownik darmo się zaklinał,
Że polowania dotąd jeszcze nie zaczynał,
635
Że z wielkiego łowczego wielkiem pozwoleniem
Zwierz uszczuty zda mu się być psem nie jeleniem.
„Jakto? krzyknął Kiryło, to śmiałbyś, hultaju,
Znać się lepiej na łowach i zwierząt rodzaju,
Niżli ja, Kozodusin, carski jegermajster?[242]
640
Niechajże nas rozsądzi zaraz policmajster!“[243]
Wołają policmajstra, każą spisać śledztwo:
„Ja, rzecze Kozodusin, wydaję świadectwo,
Że to łani; on plecie, że to pies domowy;
Rozsądź nas, kto zna lepiej zwierzynę i łowy!“
645
Policmajster powinność służby swej rozumiał,
Bardzo się nad zuchwalstwem czynownika zdumiał,
I, odwiódłszy na stronę, po bratersku radził,
By przyznał się do winy i tem grzech swój zgładził.
Łowczy udobruchany przyrzekł, że się wstawi
650
Do cesarza, i wyrok nieco ułaskawi.
Skończyło się, że charty poszły na powrozy,
A czynownik na cztery tygodnie do kozy.
Zabawiła nas cały wieczór ta pustota;
Zrobiła się nazajutrz z tego anegdota,
[106]
655
Że w sądy o mym piesku wielki łowczy wdał się:
I nawet wiem z pewnością, że sam cesarz śmiał się“.
Śmiech powstał w obu izbach. Sędzia z bernardynem
Grał w marjasza, i właśnie z wyświeconem winem[244]
Miał coś ważnego zadać; już ksiądz ledwo dyszał,
660
Kiedy Sędzia początek powieści posłyszał,
I tak nią był zajęty, że z zadartą głową
I z kartą podniesioną, do bicia gotową,
Siedział cicho i tylko bernardyna trwożył.
Aż, gdy skończono powieść, pamfila położył[245]
665
I rzekł śmiejąc się: „Niech tam sobie, kto chce, chwali
Niemców cywilizacją, porządek Moskali;
Niechaj Wielkopolanie uczą się od Szwabów
Prawować się o lisa i przyzywać drabów,
By wziąść w areszt ogara, że wpadł w cudze gaje;
670
Na Litwie, chwała Bogu, stare obyczaje:
Mamy dosyć zwierzyny dla nas i sąsiedztwa,
I nie będziemy nigdy o to robić śledztwa;
I zboża mamy dosyć, psy nas nie ogłodzą,
Że po jarzynach albo po życie pochodzą;
675
Na morgach chłopskich bronię robić polowanie“.
Ekonom z lewej izby rzekł: „Nie dziw, Mospanie,
Bo też Pan drogo płaci za taką zwierzynę.[246]
Chłopy i radzi temu, kiedy w ich jarzynę
Wskoczy chart; niech otrząśnie dziesięć kłosów żyta,
680
To Pan mu kopę oddasz, i jeszcze nie kwita,
Często chłopi talara w przydatku dostali.
[107]
Wierz mi Pan, że się chłopstwo bardzo rozzuchwali,
Jeśli...“ — Reszty dowodów pana ekonoma
Nie mógł usłyszeć Sędzia, bo pomiędzy dwoma
685
Rozprawami wszczęło się dziesięć rozgoworów,[247]
Anegdot, opowiadań i nakoniec sporów.
Tadeusz z Telimeną, całkiem zapomniani,[248]
Pamiętali o sobie. — Rada była pani,
Że jej dowcip tak bardzo Tadeusza bawił;
690
Młodzieniec jej nawzajem komplementy prawił.
Telimena mówiła coraz wolniej, ciszéj,
I Tadeusz udawał, że jej nie dosłyszy
W tłumie rozmów, więc szepcąc tak zbliżył się do niéj,
Że uczuł twarzą lubą gorącość jej skroni;
695
Wstrzymując oddech, usty chwytał jej westchnienie,
I okiem łowił wszystkie jej wzroku promienie.
Wtem pomiędzy ich usta mignęła znienacka
Naprzód mucha, a za nią tuż Wojskiego placka.
Na Litwie much dostatek. Jest pomiędzy niemi
700
Gatunek much osobny, zwanych szlacheckiemi.
Barwą i kształtem całkiem podobne do innych,
Ale pierś mają szerszą, brzuch większy od gminnych,
Latając bardzo huczą i nieznośnie brzęczą,
A tak silne, że tkankę przebiją pajęczą,
705
Lub jeśli która wpadnie, trzy dni będzie bzykać,
Bo z pająkiem sam na sam może się borykać.
Wszystko to Wojski zbadał, i jeszcze dowodził,
Że się z tych much szlacheckich pomniejszy lud rodził,
Że one tem są muchom, czem dla roju matki,
710
Że z ich wybiciem zginą owadów ostatki.
[108]
Prawda, że ochmistrzyni ani pleban wioski
Nie uwierzyli nigdy w te Wojskiego wnioski
I trzymali inaczej o muszym rodzaju;
Lecz Wojski nie odstąpił dawnego zwyczaju:
715
Ledwo dostrzegł takową muchę, wnet ją gonił.
Właśnie mu teraz szlachcic nad uchem zadzwonił;
Po dwakroć Wojski machnął, zdziwił się, że chybił,
Trzeci raz machnął, tylko co okna nie wybił,
Aż mucha odurzona od tyła łoskotu,
720
Widząc dwóch ludzi, w progu broniących odwrotu,
Rzuciła się z rozpaczą pomiędzy ich lica;
I tam za nią mignęła Wojskiego prawica.
Raz był tak tęgi, że dwie odskoczyły głowy,
Jak rozdarte piorunem dwie drzewa połowy;
725
Uderzyły się mocno oboje w uszaki
Tak, że obojgu sine zostały się znaki.
Szczęściem nikt nie uważał, bo dotychczasowa
Żywa, głośna, lecz dosyć porządna rozmowa
Zakończyła się nagłym wybuchem hałasu.
730
Jak strzelcy gdy na lisa zaciągną do lasu,
Słychać gdzieniegdzie trzask drzew, strzały, psiarni granie,
A wtem dojeżdżacz dzika ruszył niespodzianie,
Dał znak i wrzask powstaje w strzelców i psów tłuszczy,
Jak gdyby się ozwały wszystkie drzewa puszczy;
735
Tak dzieje się z rozmową: zwolna się pomyka,
Aż natrafi na przedmiot wielki, jak na dzika.
Dzikiem rozmów strzeleckich był ów spór zażarty
Rejenta z Asesorem o sławne ich charty.
Krótko trwał, lecz zrobili wiele w jedną chwilę;
740
Bo razem wyrzucili słów i obelg tyle,
Że wyczerpnęli sporu zwyczajne trzy części:
Przycinki, gniew, wyzwanie — i szło już do pięści.
[109]
Więc ku nim z drugiej izby wszyscy się porwali,
I tocząc się przeze drzwi nakształt bystrej fali,
745
Unieśli młodą parę, stojącą na progu,
Podobną Janusowi, dwulicemu bogu.[249]
Tadeusz z Telimeną nim na skroniach włosy
Poprawili, już groźne ucichły odgłosy.
Szmer zmieszany ze śmiechem śród ciżby się szerzył;
750
Nastąpił rozejm kłótni, kwestarz ją uśmierzył,
Człowiek stary, lecz krępy i bardzo pleczysty.
Właśnie kiedy Asesor podbiegł do jurysty,
Gdy już sobie gestami grozili szermierze,
On raptem porwał obu ztyłu za kołnierze,
755
I dwakroć uderzywszy głowy obie mocne
Jedną o drugą, jako jaja wielkonocne,[250]
Rozkrzyżował ramiona nakształt drogoskazu
I we dwa kąty izby rzucił ich odrazu.
Chwilę z rozciągnionemi stał w miejscu rękami,
760
I „Pax, pax, pax, vobiscum! — krzyczał — pokój z wami!“
Zdziwiły się, zaśmiały nawet strony obie.
Przez szacunek, należny duchownej osobie,
Nie śmiano łajać mnicha, a po takiej probie
Nikt też nie miał ochoty zaczynać z nim zwadę.
765
Zaś kwestarz Robak, skoro uciszył gromadę,
Widać było, że wcale triumfu nie szukał,
Ani groził kłótnikom więcej, ani fukał;
Tylko poprawił kaptur, i ręce za pasem
Zatknąwszy, wyszedł cicho z pokoju.
Tymczasem
770
Podkomorzy i Sędzia między dwiema strony
[110]
Plac zajęli. Pan Wojski, jakby przebudzony
Z głębokiego dumania, na środek wystąpił,[251]
Obiegał zgromadzenie ognistą źrenicą,
I gdzie szmer jeszcze słyszał, jak ksiądz kropielnicą,
775
Tam uciszając, machał swą placką ze skóry;
Wreszcie podniósłszy trzonek z powagą dogóry,
Jak laskę marszałkowską, nakazał milczenie:
„Uciszcie się! — powtarzał, — miejcie też baczenie,
Wy, co jesteście pierwsi myśliwi w powiecie!
780
Z gorszącej kłótni waszej co będzie? czy wiecie?
Oto młodzież, na której Ojczyzny nadzieje,
Która ma wsławiać nasze ostępy i knieje,
Która, niestety, i tak zaniedbuje łowy,
Może do ich wzgardzenia weźmie pochop nowy,
785
Widząc, że ci, co innym mają dać przykłady,
Z łowów przynoszą tylko poswarki i zwady!
Miejcie też wzgląd powinny dla mych włosów siwych;
Bo znałem większych dawniej niżli wy myśliwych,
A sądziłem ich nieraz sądem polubownym.
790
Ktoż był w lasach litewskich Rejtanowi rownym?
Czy obławę zaciągnąć, czy spotkać się z zwierzem,[252]
[111]
Kto z Białopiotrowiczem porówna się Jerzym?
Gdzie jest dziś taki strzelec, jak szlachcic Żegota,
Co kulą z pistoletu w biegu trafiał kota?
795
Terajewicza znałem, co, idąc na dziki,
Nie brał nigdy innego oręża prócz piki!
Budrewicza, co chodził z niedźwiedziem w zapasy.
Takich mężów widziały niegdyś nasze lasy!
Jeśli do sporu przyszło, jakże spór godzili?
800
Oto obrali sędziów i zakład stawili.
Ogiński sto włók lasu raz przegrał o wilka,
Niesiołowskiemu borsuk kosztował wsi kilka!
I wy, panowie, pójdźcie za starych przykładem,
I rozstrzygnijcie spór wasz choć mniejszym zakładem.
805
Słowo wiatr, w sporach słownych nigdy niemasz końca;
Szkoda ust dłużej suszyć kłótnią o zająca.
Więc polubownych sędziów najpierwej obierzcie,
A co wyrzekną, temu sumiennie zawierzcie.
Ja uproszę Sędziego, ażeby nie bronił
810
Dojeżdżaczowi, choćby po pszenicy gonił,
I tuszę, że tę łaskę otrzymam od Pana“.
To wyrzekłszy, Sędziego ścisnął za kolana.
„Konia — zawołał Rejent — stawię konia z rzędem,
I opiszę się jeszcze przed ziemskim urzędem,
815
Iż ten pierścień Sędziemu w salaryjum złożę“.[253]
„Ja — rzekł Asesor — stawię me złote obroże,
Jaszczurem[254] wykładane z kółkami ze złota,
I smycz tkany, jedwabny, którego robota
[112]
Równie cudna jak kamień, co się na nim świeci.
820
Chciałem ten sprzęt zostawić w dziedzictwie dla dzieci,
Jeślibym się ożenił: ten sprzęt mnie darował
Książę Dominik,[255] kiedym z nim razem polował
I z marszałkiem Sanguszką księciem, z jenerałem
Mejenem,[256] i gdy wszystkich na charty wyzwałem.
825
Tam, bezprzykładną w dziejach polowania sztuką,
Uszczułem sześć zajęcy pojedynczą suką.
Polowaliśmy wtenczas na Kupiskiem błoniu;
Książę Radziwiłł nie mógł dosiedzieć na koniu,
Zsiadł, i objąwszy sławną mą charcicę Kanię,
830
Trzykroć jej w samą głowę dał pocałowanie,
A potem trzykroć ręką klasnąwszy po pysku,
Rzekł: Mianuję cię odtąd księżną na Kupisku.
Tak Napoleon daje wodzom swoim księstwa
Od miejsc, na których wielkie odnieśli zwycięstwa“.
835
Telimena, znudzona zbyt długiemi swary,
Chciała wyjść na dziedziniec, lecz szukała pary;
Wzięła koszyczek z kołka: „Panowie, jak widzę,
Chcecie zostać w pokoju, ja idę na rydze;
Kto łaska, proszę za mną“. Rzekła, koło głowy
840
Obwijając czerwony szal kaszemirowy;[257]
Córeczkę Podkomorstwa wzięła w jedną rękę,
[113]
A drugą podchyliła do kostek sukienkę.
Tadeusz milczkiem za nią na grzyby pośpieszył.
Zamiar przechadzki bardzo Sędziego ucieszył;
845
Widział sposób rozjęcia krzykliwego sporu,
A więc krzyknął: „Panowie, po grzyby do boru!
Kto z najpiękniejszym rydzem do stołu przybędzie,
Ten obok najpiękniejszej panienki usiędzie;
Sam ją sobie wybierze. Jeśli znajdzie dama,
850
Najpiękniejszego chłopca weźmie sobie sama“.
[115]KSIĘGA TRZECIA. [117]UMIZGI.
TREŚĆ.
Wyprawa Hrabi na sad. — Tajemnicza nimfa [258] gęsi pasie. — Podobieństwo grzybobrania do przechadzki cieniów elizejskich. [259] — Gatunki grzybów. — Telimena w Świątyni Dumania. — Narady tyczące się postanowienia Tadeusza. — Hrabia peizażysta. [260] — Tadeusza uwagi malarskie nad drzewami i obłokami. — Hrabiego myśli o sztuce. — Dzwon. — Bilecik. — Niedźwiedź, Mospanie!
Hrabia wracał do siebie, lecz konia wstrzymywał,
Głową coraz wtył kręcił, w ogród się wpatrywał,
I raz mu się zdawało, że znowu z okienka
Błysnęła tajemnicza, bieluchna sukienka,
5
I coś lekkiego znowu upadło zwysoka,
I przeleciawszy cały ogród w mgnieniu oka,
Pomiędzy zielonemi świeciło ogórki,
Jako promień słoneczny, wykradłszy się z chmurki,
Kiedy śród roli padnie na krzemienia skibę,
10
Lub śród zielonej łąki w drobną wody szybę.
Hrabia zsiadł z konia, sługi odprawił do domu,
A sam ku ogrodowi ruszył pokryjomu.
Dobiegł wkrótce parkanu, znalazł w nim otwory,
[118]
I wcisnął się pocichu, jak wilk do obory.
15
Nieszczęściem trącił krzaki suchego agrestu:
Ogrodniczka, jak gdyby zlękła się szelestu,
Oglądała się wkoło, lecz nic nie spostrzegła;
Przecież ku drugiej stronie ogrodu pobiegła.
A Hrabia bokiem, między wielkie końskie szczawie,
20
Między liście łopuchu, na rękach, po trawie,
Skacząc jak żaba, cicho przyczołgał się blisko,
Wytknął głowę i ujrzał cudne widowisko.
W tej części sadu rosły tu i ówdzie wiśnie,
Śród nich zboże w gatunkach zmieszanych umyślnie:
25
Pszenica, kukuruza, bób, jęczmień wąsaty,
Proso, groszek, a nawet krzewiny i kwiaty.
Domowemu to ptastwu taki ochmistrzyni
Wymyśliła ogródek: sławna gospodyni,
Zwała się Kokosznicka, z domu Jendykowi-
30
czówna. Jej wynalazek epokę stanowi[261]
W domowem gospodarstwie; dziś powszechnie znany,
Lecz w owych czasach jeszcze za nowość podany,
Przyjęty pod sekretem od niewielu osób,
Nim go wydał kalendarz pod tytułem: „Sposób
35
na jastrzębie i kanie, albo nowy środek
wychowywania drobiu“ — był to ów ogrodek.
Jakoż zaledwie kogut, co odprawia warty,
Stanie i nieruchomie dzierżąc dziób zadarty,
I głowę grzebieniastą pochyliwszy bokiem,
40
Aby tem łacniej w niebo mógł celować okiem,
[119]
Dostrzeże wiszącego jastrzębia śród chmury,
Krzyknie — zaraz w ten ogród chowają się kury,
Nawet gęsi i pawie, i w nagłym przestrachu
Gołębie, gdy nie mogą schronić się na dachu.
45
Teraz w niebie żadnego nie widziano wroga,
Tylko skwarzyła słońca letniego pożoga,
Od niej ptaki w zbożowym ukryły się lasku;
Tamte leżą w murawie, te kąpią się w piasku.
Śród ptaszych głów sterczały główki ludzkie małe,
50
Odkryte; włosy na nich krótkie, jak len białe;
Szyje nagie do ramion; a pomiędzy niemi
Dziewczyna głową wyższa, z włosami dłuższemi.
Tuż za dziećmi paw’ siedział i piór swych obręcze
Szeroko rozprzestrzenił w różnofarbną tęczę,
55
Na której główki białe, jak na tle obrazku,
Rzucone w ciemny błękit, nabierały blasku,
Obrysowane wkoło kręgiem pawich oczu
Jak wiankiem gwiazd, świeciły w zbożu jak w przezroczu,
Pomiędzy kukuruzy złocistemi laski,
60
I angielską trawicą posrebrzaną w paski,
I szczyrem koralowym, i zielonym ślazem,
Których kształty i barwy mieszały się razem,
Niby krata ze srebra i złota pleciona,
A powiewna od wiatru jak lekka zasłona.
65
Nad gęstwą różnofarbnych kłosów i badylów
Wisiała jak baldakim jasna mgła motylów,
Zwanych babkami, których poczwórne skrzydełka,
Lekkie jak pajęczyna, przejrzyste jak szkiełka.
Gdy w powietrzu zawisną, zaledwo widome,
70
I chociaż brzęczą, myślisz, że są nieruchome.
[120]
Dziewczyna powiewała podniesioną w ręku
Szarą kitką, podobną do piór strusich pęku;
Nią zdała się oganiać główki niemowlęce
Od złotego motylów deszczu. W drugiej ręce
75
Coś u niej rogatego, złocistego świeci,
Zdaje się, że naczynie do karmienia dzieci,
Bo je zbliżała dzieciom do ust po kolei;
Miało zaś kształt złotego rogu Amaltei.[262]
Tak zatrudniona, przecież obracała głowę
80
Na pamiętne szelestem krzaki agrestowe,
Nie wiedząc, że napastnik już z przeciwnej strony
Zbliżył się, czołgając się jak wąż przez zagony;
Aż wyskoczył z łopucha. Spojrzała, — stał blisko,
O cztery grzędy od niej, i kłaniał się nisko.
85
Już głowę odwróciła i wzniosła ramiona,
I zrywała się lecieć jak kraska[263] spłoszona,
I już lekkie jej stopy wionęły nad liściem,
Kiedy dzieci, przelękłe podróżnego wniściem
I ucieczką dziewczyny, wrzasnęły okropnie.
90
Posłyszała, uczuła, że jest nieroztropnie
Dziatwę małą, przelękłą i samą porzucić:
Wracała, wstrzymując się, lecz musiała wrócić,
Jak niechętny duch, wróżka[264] przyzwany zaklęciem,
Przybiegła z najkrzykliwszem bawić się dziecięciem,
95
Siadła przy niem na ziemi, wzięła je na łono,
Drugie głaskała ręką i mową pieszczoną;
Aż się uspokoiły, objąwszy w rączęta
Jej kolana i tuląc główki jak pisklęta
[121]
Pod skrzydło matki. Ona rzekła: „Czy to pięknie
100
Tak krzyczeć? czy to grzecznie? Ten pan was się zlęknie.
Ten pan nie przyszedł straszyć; to nie dziad szkaradny,
To gość, dobry pan, patrzcie tylko, jaki ładny“.
Sama spojrzała: Hrabia uśmiechnął się mile,
I widocznie był wdzięczen jej za pochwał tyle;
105
Postrzegła się, umilkła, oczy opuściła,
I jako róży pączek cała się spłoniła.
W istocie był to piękny pan: słusznej urody,
Twarz miał pociągłą, blade, lecz świeże jagody.[265]
Oczy modre, łagodne, włos długi, białawy;
110
Na włosach listki ziela i kosmyki trawy,
Które Hrabia oberwał, pełznąc przez zagony,
Zieleniły się jako wieniec rozpleciony.
„O, ty! — rzekł — jakiemkolwiek uczczę cię imieniem,[266]
Bóstwem jesteś czy nimfą, duchem czy widzeniem!
115
Mów! własna-li cię wola na ziemię sprowadza,
Obca-li więzi ciebie na padole władza?
Ach! domyślam się, — pewnie wzgardzony miłośnik,
Jaki pan możny, albo opiekun zazdrośnik
W tym cię parku zamkowym jak zaklętą strzeże!
120
Godna, by o cię bronią walczyli rycerze,
Byś została romansów heroiną[267] smutnych!
Odkryj mi, piękna, tajnie twych losów okrutnych!
[122]
Znajdziesz wybawiciela. Odtąd twem skinieniem,
Jak rządzisz sercem mojem, tak rządź mem ramieniem“.
125
Wyciągnął ramię —
Ona z rumieńcem dziewiczym,
Ale z rozweselonem słuchała obliczém.
Jak dziecię lubi widzieć obrazki jaskrawe,
I w liczmanach[268] błyszczących znajduje zabawę,
Nim rozezna ich wartość: tak się słuch jej pieści
130
Z dźwięcznemi słowy, których nie pojęła treści.
Nakoniec zapytała: „Skąd tu Pan przychodzi?
I czego tu po grzędach szuka Pan Dobrodziéj?“
Hrabia oczy roztworzył, zmieszany, zdziwiony,
Milczał; wreszcie zniżając swej rozmowy tony,
135
„Przepraszam — rzekł — Panienko! Widzę, żem pomieszał
Zabawy. Ach, przepraszam, jam właśnie pośpieszał
Na śniadanie; już późno, chciałem na czas zdążyć;
Panienka wie, że drogą trzeba wkoło krążyć,
Przez ogród, zdaje mi się, jest do dworu prościéj“.
140
Dziewczyna rzekła: „Tędy droga Jegomości;
Tylko grząd psuć nie trzeba. Tam, między murawą
Ścieżka“. — „W lewo? — zapytał Hrabia — czy na prawo?“
Ogrodniczka, podniósłszy błękitne oczęta,
Zdawała się go badać ciekawością zdjęta:
145
Bo dom o tysiąc kroków widny jak na dłoni,
A Hrabia drogi pyta? Ale Hrabia do niéj
Chciał koniecznie coś mówić i szukał powodu
Rozmowy. — „Panna mieszka tu? blisko ogrodu?
Czy na wsi? Jak to było, żem Panny we dworze
[123]
150
Nie widział? czy niedawno tu? przyjezdna może?“
Dziewczę wstrząsnęło głową. „Przepraszam, Panienko,
Czy nie tam pokój Panny, gdzie owe okienko?“
Myślił zaś w duchu: jeśli nie jest heroiną
Romansów, jest młodziuchną, prześliczną dziewczyną.
155
Zbyt często wielka dusza, myśl wielka ukryta
W samotności, jak róża śród lasów rozkwita;
Dosyć ją wynieść na świat, postawić przed słońcem,
Aby widzów zdziwiła jasnych barw tysiącem!
Ogrodniczka tymczasem powstała w milczeniu,
160
Podniosła jedno dziecię, zwisłe na ramieniu,
Drugie wzięła za rękę, a kilkoro przodem
Zaganiając jak gąski, szła dalej ogrodem.
Odwróciwszy się rzekła: „Czy też Pan nie może
Rozbiegłe moje ptastwo wpędzić nazad w zboże?“
165
— „Ja ptastwo pędzać?“ krzyknął Hrabia z zadziwieniem...
Ona tymczasem znikła, zakryta drzew cieniem.
Chwilę jeszcze z szpaleru przez majowe zwoje
Przeświecało coś nawskróś jakby oczu dwoje.
Samotny Hrabia długo jeszcze stał w ogrodzie.
170
Dusza jego, jak ziemia po słońca zachodzie,
Ostygała powoli, barwy brała ciemne;
Zaczął marzyć, lecz sny miał bardzo nieprzyjemne.
Zbudził się, sam nie wiedząc, na kogo się gniewał;
Niestety, mało znalazł, nadto się spodziewał!
175
Bo gdy zagonem pełznął ku owej pasterce,
Paliło mu się w głowie, skakało w nim serce;
Tyle wdzięków w tajemnej nimfie upatrywał,
W tyle ją cudów ubrał, tyle odgadywał!
[124]
Wszystko znalazł inaczej. Prawda, że twarz ładną,
180
Kibić miała wysmukłą, ale jak nieskładną!
A owa pulchność liców i rumieńca żywość,
Malująca zbyteczną, prostacką szczęśliwość!
Znak, że myśl jeszcze drzemie, że serce nieczynne.
I owe odpowiedzi, tak wiejskie, tak gminne!
185
„Pocóż się łudzić? — krzyknął — zgaduję po czasie,
Moja nimfa tajemna pono gęsi pasie!“
Z nimfy zniknieniem całe czarowne przezrocze
Zmieniło się. Te wstęgi, te kraty urocze
Złote, srebrne, niestety! więc to była słoma?
190
Hrabia z załamanemi poglądał rękoma
Na snopek uwiązanej trawami mietlicy,[269]
Którą brał za pęk strusich piór w ręku dziewicy.
Nie zapomniał naczynia: złocista konewka,
Ów rożek Amaltei, była to marchewka!
195
Widział ją w ustach dziecka pożeraną chciwie:
Więc było po uroku! po czarach! po dziwie!
Tak chłopiec, kiedy ujrzy cykoryi kwiaty,[270]
Wabiące dłoń miękkiemi, lekkiemi bławaty,
Chce je pieścić; zbliża się, dmuchnie, i z podmuchem
200
Cały kwiat na powietrzu rozleci się puchem,
A w ręku widzi tylko badacz zbyt ciekawy
Nagą łodygę szaro-zielonawej trawy.
Hrabia wcisnął na oczy kapelusz i wracał
Tamtędy, kędy przyszedł, ale drogę skracał,
205
Stąpając po jarzynach, kwiatach i agreście,
[125]
Aż przeskoczywszy parkan, odetchnął nareszcie!
Przypomniał, że dziewczynie mówił o śniadaniu;
Może już wszyscy wiedzą o jego spotkaniu
W ogrodzie, blisko domu? może szukać wyślą?
210
Postrzegli, że uciekał? kto wie, co pomyślą?
Więc wypadało wrócić. Chyląc się u płotów,
Około miedz i zielska, po tysiącach zwrotów
Rad był przecież, że wyszedł wkońcu na gościniec,
Który prosto prowadził na dworski dziedziniec.
215
Szedł przy płocie, a głowę odwracał od sadu,
Jak złodziej od śpichlerza, aby nie dać śladu,
Że go myśli nawiedzić, albo już nawiedził.
Tak Hrabia był ostrożny, choć go nikt nie śledził;
Patrzył w stronę przeciwną ogrodu, na prawo.
220
Był gaj zrzadka zarosły, wysłany murawą;
Po jej kobiercach, nawskróś białych pniów brzozowych,
Pod namiotem obwisłych gałęzi majowych
Snuło się mnóstwo kształtów, których dziwne ruchy,
Niby tańce, i dziwny ubiór: istne duchy
225
Błądzące po księżycu. Tamci w czarnych, ciasnych,
Ci w długich, rozpuszczonych szatach, jak śnieg jasnych;
Tamten pod kapeluszem jak obręcz szerokim,
Ten z gołą głową; inni jak gdyby obłokiem
Obwiani, idąc, na wiatr puszczają zasłony,
230
Ciągnące się za głową, jak komet ogony.
Każdy w innej postawie: ten przyrósł do ziemi,
Tylko oczyma kręci na dół spuszczonemi;
Ów, patrząc wprost przed siebie, niby senny kroczy
Jak po linie, ni w prawo, ni w lewo nie zboczy;
235
Wszyscy zaś ciągle w różne schylają się strony
Aż do ziemi, jak gdyby wybijać pokłony.
Jeżeli się przybliżą, albo się spotkają,
[126]
Ani mówią do siebie, ani się witają,
Głęboko zadumani, w sobie pogrążeni.
240
Hrabia widział w nich obraz elizejskich cieni,
Które, chociaż boleściom, troskom niedostępne,
Błąkają się spokojne, ciche, lecz posępne.
Któżby zgadnął, że owi, tak mało ruchomi,
Owi milczący ludzie są nasi znajomi,
245
Sędziowscy towarzysze? Z hucznego śniadania
Wyszli na uroczysty obrzęd grzybobrania.
Jako ludzie rozsądni, umieją miarkować
Mowy i ruchy swoje, aby je stosować
W każdej okoliczności do miejsca i czasu.
250
Dlatego, nim ruszyli za Sędzią do lasu,
Wzięli postawy, tudzież ubiory odmienne,
Służące do przechadzki opończe płócienne,
Któremi osłaniają po wierzchu kontusze,
A na głowy słomiane wdziali kapelusze,
255
Stąd biali wyglądają, jak czyscowe dusze.
Młodzież także przebrana, oprócz Telimeny
I kilku po francusku chodzących.
Tej sceny[271]
Hrabia nie pojął, nie znał wiejskiego zwyczaju:
Więc zdziwiony niezmiernie biegł pędem do gaju.
260
Grzybów było w bród. Chłopcy biorą krasnolice,
Tyle w pieśniach litewskich sławione lisice,
Co są godłem panieństwa, bo czerw ich nie zjada
I dziwna, żaden owad na nich nie usiada.
Panienki za wysmukłym gonią borowikiem,
265
Którego pieśń nazywa grzybów pułkownikiem.[272]
[127]
Wszyscy dybią na rydza; ten wzrostem skromniejszy,
I mniej sławny w piosenkach, za to najsmaczniejszy,
Czy świeży, czy solony, czy jesiennej pory,
Czy zimą. Ale Wojski zbierał muchomory.
270
Inne pospólstwo grzybów pogardzone w braku[273]
Dla szkodliwości albo niedobrego smaku;
Lecz nie są bez użytku, one zwierza pasą
I gniazdem są owadów i gajów okrasą.
Na zielonym obrusie łąk jako szeregi
275
Naczyń stołowych sterczą: tu z krągłemi brzegi
Surojadki srebrzyste, żółte i czerwone,
Niby czareczki różnem winem napełnione;
Koźlak, jak przewrócone kubka dno wypukłe;
Lejki, jako szampańskie kieliszki wysmukłe;
280
Bielaki krągłe, białe, szerokie i płaskie,
Jakby mlekiem nalane filiżanki saskie,
I kulista, czarniawym pyłkiem napełniona
Purchawka, jak pieprzniczka; zaś innych imiona
Znane tylko w zajęczym lub wilczym języku,
285
Od ludzi nie ochrzczone, — a jest ich bezliku.
Ni wilczych, ni zajęczych nikt dotknąć nie raczy,
A kto schyla się ku nim, gdy błąd swój obaczy,
Zagniewany, grzyb złamie, albo nogą kopnie;
Tak szpecąc trawę, czyni bardzo nieroztropnie.
290
Telimena ni wilczych ni ludzkich nie zbiera.
Roztargniona, znudzona, dokoła spoziera,
Z głową wgórę zadartą. Więc pan Rejent w gniewie
Mówił o niej, że grzybów szukała na drzewie;
[128]
Asesor ją złośliwiej równał do samicy,
295
Która miejsca na gniazdo szuka w okolicy.
Jakoż zdała się szukać samotności, ciszy.
Oddalała się zwolna od swych towarzyszy,
I szła lasem na wzgórek pochyło wyniosły,
Ocieniony, bo drzewa gęściej na nim rosły.
300
W środku szarzał się kamień; strumień z pod kamienia
Szumiał, tryskał i zaraz, jakby szukał cienia,
Chował się między gęste i wysokie zioła,
Które wodą pojone bujały dokoła;
Tam ów bystry swawolnik, spowijany w trawy
305
I liściem podesłany, bez ruchu, bez wrzawy,
Niewidzialny i ledwie dosłyszany szepce,
Jako dziecię krzykliwe, złożone w kolebce,
Gdy matka nad niem zwiąże firanki majowe
I liścia makowego nasypie pod głowę.
310
Miejsce piękne i ciche, tu się często schrania
Telimena, zowiąc je Świątynią Dumania.
Stanąwszy nad strumieniem, rzuciła na trawnik
Z ramion swój szal powiewny, czerwony jak krwawnik,
I podobna pływaczce, która do kąpieli
315
Zimnej schyla się, nim się zanurzyć ośmieli,
Klęknęła i powoli chyliła się bokiem:
Wreszcie, jakby porwana koralu potokiem,
Upadła nań i cała wzdłuż się rozpostarła.
Łokcie na trawie, skronie na dłoniach oparła,
320
Z głową na dół skłonioną; na dole u głowy
Błysnął francuskiej książki papier welinowy;[274]
Nad alabastrowemi stronicami księgi
Wiły się czarne pukle i różowe wstęgi.
[129]
W szmaragdzie[275] bujnych traw, na krwawnikowym szalu
325
W sukni długiej, jak gdyby w powłoce koralu,
Od której odbijał się włos z jednego końca,
Z drugiego czarny trzewik; po bokach błyszcząca
Śnieżną pończoszką, chustką, białością rąk, lica,
Wydawała się zdala jak pstra gąsienica,
330
Gdy wpełznie na zielony liść klonu.
Niestety!
Wszystkie tego obrazu wdzięki i zalety
Darmo czekały znawców, nikt nie zważał na nie,
Tak mocno zajmowało wszystkich grzybobranie.
Tadeusz przecież zważał i wbok strzelał okiem,
335
I nie śmiejąc iść prosto, przesuwał się bokiem.
Jak strzelec, gdy w ruchomej, gałęzistej szopie,
Usiadłszy na dwóch kołach, podjeżdża na dropie,[276]
Albo na siewki[277] idąc, przy koniu się kryje,
Strzelbę złoży na siodle, lub pod końską szyję,
340
Niby to bronę włóczy, niby jedzie miedzą,
A coraz się przybliża, kędy ptaki siedzą:
Tak skradał się Tadeusz.
Sędzia czaty zmieszał,
I przeciąwszy mu drogę, do źródła pośpieszał.
Z wiatrem igrały białe poły szarafana,[278]
345
I wielka chustka, w pasie końcem uwiązana;
Słomiany, podwiązany kapelusz od ruchu[279]
[130]
Nagłego chwiał się z wiatrem, jako liść łopuchu,
Spadając to na barki, to znowu na oczy;
W ręku ogromna laska, — tak pan Sędzia kroczy.
350
Schyliwszy się i ręce obmywszy w strumieniu,
Usiadł przed Telimeną na wielkim kamieniu,
I wsparłszy się oburącz na gałkę słoniową
Trzciny ogromnej, z taką ozwał się przemową:
„Widzi Aśćka, od czasu jak tu u nas gości
355
Tadeuszek, niemało mam niespokojności.
Jestem bezdzietny, stary; ten dobry chłopczyna,
Wszak to moja na świecie pociecha jedyna,
Przyszły dziedzic fortunki[280] mojej. Z łaski nieba
Zostawię mu kęs niezły szlacheckiego chleba;
360
Już mu też czas obmyśleć los, postanowienie,[281]
Ale zważaj-no, Aśćka, moje utrapienie!
Wiesz, że pan Jacek, brat mój, Tadeusza ociec,
Dziwny człowiek, zamiarów jego trudno dociec,
Nie chce wracać do kraju, Bóg wie, gdzie się kryje,
365
Nawet nie chce synowi oznajmić, że żyje,
A ciągle nim zarządza. Naprzód w legijony
Chciał go posyłać, byłem okropnie zmartwiony.
Potem zgodził się przecie, by w domu pozostał
I żeby się ożenił. Jużbyć żony dostał;
370
Partyję[282] upatrzyłem. Nikt z obywateli
Nie wyrówna z imienia, ani z parenteli[283]
Podkomorzemu; jego starsza córka Anna
Jest na wydaniu, piękna i posażna panna.
Chciałem zagaić...“[284] Na to Telimena zbladła,
375
Złożyła książkę, wstała nieco i usiadła.
[131]
„Jak mamę kocham — rzekła — czy to, Panie bracie,
Jest w tem sens jaki? czy wy Boga w sercu macie?
To myślisz Tadeusza zostać dobrodziejem,
Jeśli młodego chłopca zrobisz grykosiejem![285]
380
Świat mu zawiążesz![286] wierz mi, kląć was kiedyś będzie.
Zakopać taki talent w lasach i na grzędzie!
Wierz mi, ile poznałam, pojętne to dziecie,
Warto, żeby na wielkim przetarło się świecie.
Dobrze brat zrobi, gdy go do stolicy wyśle.
385
Naprzykład do Warszawy? Lub wie brat, co myślę?...
Żeby do Peterburka? Ja pewnie tej zimy
Pojadę tam dla sprawy: razem ułożymy,
Co zrobić z Tadeuszem. Znam tam wiele osób,
Mam wpływy: to najlepszy kreacyi sposób.[287]
390
Za mą pomocą znajdzie wstęp w najpierwsze domy,
A kiedy będzie ważnym osobom znajomy,[288]
Dostanie urząd, order; wtenczas niech porzuci
Służbę, jeżeli zechce, niech do domu wróci,
Mając już i znaczenie i znajomość świata.
395
I cóż brat myśli o tem?“ — „Jużci, w młode lata,
— Rzekł Sędzia — nieźle chłopcu trochę się przewietrzyć,
Obejrzeć się na świecie, między ludźmi przetrzéć;
Ja za młodu niemało świata objechałem:
Byłem w Piotrkowie, w Dubnie, to za trybunałem[289]
400
Jadąc jako palestrant, to własne swe sprawy
[132]
Forytując,[290] jeździłem nawet do Warszawy.
Człek niemało skorzystał! Chciałbym i synowca
Wysłać pomiędzy ludzie, prosto jak wędrowca,
Jak czeladnika, który terminuje lata,
405
Ażeby nabrał trochę znajomości świata.
Nie dla rang, ni orderów! Proszę uniżenie,
Ranga moskiewska, order, cóż to za znaczenie?
Któryż to z dawnych panów, ba nawet dzisiejszych,
Między szlachtą w powiecie nieco zamożniejszych,
410
Dba o podobne fraszki? Przecież są w estymie[291]
U ludzi! bo szanujem w nich ród, dobre imię,
Albo urząd, lecz ziemski, przyznany wyborem
Obywatelskim, nie zaś czyimś tam faworem“.[292]
Telimena przerwała: „Jeśli brat tak myśli,
415
Tem lepiej, więc go jako wojażera wyślij“.[293]
„Widzi siostra — rzekł Sędzia — skrobiąc smutnie głowę,
Chciałbym bardzo: cóż, kiedy mam trudności nowe!
Pan Jacek nie wypuszcza z opieki swej syna,
I przysłał mi tu właśnie na kark bernardyna
420
Robaka, który przybył z tamtej strony Wisły;
Przyjaciel brata, wszystkie wie jego zamysły;
A więc o Tadeusza już wyrzekli losie,
I chcą, by się ożenił, aby pojął Zosię,
Wychowankę Wać Pani. Oboje dostaną,
425
Oprócz fortunki mojej, z łaski Jacka wiano
W kapitałach; wiesz Aśćka, że ma kapitały,
I z łaski jego mam też fundusz prawie cały,
[133]
Ma więc prawo rozrządzać — Aśćka pomyśl o tem,
Żeby się to zrobiło najmniejszym kłopotem.
430
Trzeba ich z sobą poznać. Prawda, bardzo młodzi,
Szczególnie Zosia mała, lecz to nic nie szkodzi.
Czasby już Zośkę wreszcie wydobyć z zamknięcia,
Bo wszak-ci to już pono wyrasta z dziecięcia“.
Telimena, zdziwiona i prawie wylękła,
435
Podnosiła się coraz, na szalu uklękła;
Zrazu słuchała pilnie, potem dłoni ruchem
Przeczyła, ręką żwawo wstrząsając nad uchem,
Odpędzając jak owad nieprzyjemne słowa
Napowrót w usta mówcy.
„A! a! to rzecz nowa!
440
Czy to Tadeuszowi szkodzi, czy nie szkodzi, —
Rzekła z gniewem, — sądź o tem sam Wać Pan Dobrodziéj.
Mnie nic do Tadeusza, sami o nim radźcie,
Zróbcie go ekonomem, lub w karczmie posadźcie,
Niech szynkuje, lub z lasu niech zwierzynę znosi;
445
Z nim sobie, co zechcecie, zróbcie. Lecz do Zosi?
Co Wać Państwu do Zosi? Ja jej ręką rządzę,
Ja sama! Że pan Jacek dawał był pieniądze
Na wychowanie Zosi, i że jej wyznaczył
Małą pensyjkę roczną, więcej przyrzec raczył,
450
Toć jej jeszcze nie kupił. Zresztą Państwo wiecie,
I dotąd jeszcze o tem wiadomo na świecie,
Że hojność Państwa dla nas nie jest bez powodu.
Winni coś Soplicowie dla Horeszków rodu“.
(Tej części mowy Sędzia słuchał z niepojętem
455
Pomieszaniem, żałością i widocznym wstrętem;
Jakby lękał się reszty mowy, głowę skłonił,
I ręką potakując, mocno się zapłonił).
[134]
Telimena kończyła: „Byłam jej piastunką,
Jestem krewną, jedyną Zosi opiekunką.
460
Nikt oprócz mnie nie będzie myślił o jej szczęściu“.
„A jeśli ona szczęście znajdzie w tem zamęściu?
— Rzekł Sędzia, wzrok podnosząc — jeśli Tadeuszka
Podoba?“[294] — „Czy podoba? to na wierzbie gruszka!
Podoba, nie podoba, a to mi rzecz ważna!
465
Zosia nie będzie, prawda, partyja posażna;
Ale też nie jest z lada wsi, lada szlachcianka,
Idzie z jaśnie wielmożnych, jest wojewodzianka,
Rodzi się z Horeszkówny — małżonka dostanie!
Staraliśmy się tyle o jej wychowanie!
470
Chybaby tu zdziczała. — “ Sędzia pilnie słuchał,
Patrząc w oczy, zdało się, że się udobruchał,
Bo rzekł dosyć wesoło: „No, to i cóż robić!
Bóg widzi, szczerze chciałem interesu dobić;
Tylko bez gniewu. Jeśli Aśćka się nie zgodzi,
475
Aśćka ma prawo; smutno — gniewać się nie godzi.
Radziłem, bo brat kazał; nikt tu nie przymusza,
Gdy Aśćka rekuzuje[295] pana Tadeusza,
Odpisuję Jackowi, że nie z mojej winy
Nie dojdą Tadeusza z Zosią zaręczyny.
480
Teraz sam będę radzić. Pono z Podkomorzym
Zagaimy swatostwo i resztę ułożym“.
Przez ten czas Telimena ostygła z zapału:
„Ja nic nie rekuzuję, braciszku, pomału!
Sam mówiłeś, że jeszcze za wcześnie, zbyt młodzi —
485
Rozpatrzmy się, czekajmy, nic to nie zaszkodzi.
Poznajmy z sobą państwa młodych, będziem zważać;
Nie można szczęścia drugich tak na traf narażać.
[135]
Ostrzegam tylko wcześnie: niech brat Tadeusza
Nie namawia, kochać się w Zosi nie przymusza,
490
Bo serce nie jest sługa, nie zna, co to pany,
I nie da się przemocą okuwać w kajdany“.
Zaczem Sędzia, powstawszy, odszedł zamyślony.
Pan Tadeusz z przeciwnej przybliżył się strony,
Udając, że szukanie grzybów tam go zwabia.
495
W tymże kierunku zwolna posuwa się Hrabia.
Hrabia podczas Sędziego sporów z Telimeną,
Stał za drzewami, mocno zdziwiony tą sceną.
Dobył z kieszeni papier i ołówek, sprzęty,
Które zawsze miał z sobą, — i na pień wygięty,
500
Rozpiąwszy kartkę, widać, że obraz malował,
Mówiąc sam z sobą: „Jakbyś umyślnie grupował,[296]
Ten na głazie, ta w trawie, grupa malownicza!
Głowy charakterowe! z kontrastem oblicza!“[297]
Podchodził, wstrzymywał się, lornetkę przecierał,
505
Oczy chustką obwiewał i coraz spozierał:[298]
„Miałożby to cudowne, śliczne widowisko
Zginąć, albo zmienić się, gdy podejdę blisko!
Ten aksamit traw będzież to mak i botwinie?[299]
W nimfie tej czyż obaczę jaką ochmistrzynię?“
[136]
510
Choć Hrabia Telimenę już dawniej widywał
W domu Sędziego, w którym dosyć często bywał,
Lecz mało ją uważał;[300] zadziwił się zrazu,
Rozeznając w niej model[301] swojego obrazu.
Miejsca piękność, postawy wdzięk i gust ubrania
515
Zmieniły ją, zaledwo była do poznania.
W oczach świeciły jeszcze niezagasłe gniewy;
Twarz, ożywiona wiatru świeżemi powiewy,
Sporem z Sędzią i nagłem przybyciem młodzieńców,
Nabrała mocnych, żywszych niż zwykle rumieńców.
520
„Pani — rzekł Hrabia — racz mej śmiałości darować
Przychodzę i przepraszać, i razem dziękować.
Przepraszać, że jej kroków śledziłem ukradkiem,
I dziękować, że byłem jej dumania świadkiem.
Tyle ją obraziłem; winienem jej tyle!
525
Przerwałem chwilę dumań; winienem ci chwile
Natchnienia, chwile błogie! potępiaj człowieka,
Ale sztukmistrz twojego przebaczenia czeka!
Na wielem się odważył, na więcej odważę:
Sądź!“ — Tu ukląkł i podał swoje peizaże.[302]
530
Telimena sądziła malowania próby
Tonem grzecznej, lecz sztukę znającej osoby:
Skąpa w pochwały, lecz nie szczędziła zachętu:[303]
„Brawo — rzekła — winszuję, niemało talentu,
Tylko Pan nie zaniedbuj; szczególniej potrzeba
535
Szukać pięknej natury! O! szczęśliwe nieba
[137]
Krajów włoskich! różowe cezarów ogrody![304]
Wy klasyczne Tyburu spadające wody
I straszne Pauzylipu skaliste wydroże![305]
To, Hrabio, kraj malarzów! U nas, żal się Boże!
540
Dziecko muz[306] w Soplicowie oddane na mamki
Umrze pewnie. Mój Hrabio, oprawię to w ramki,
Albo w album umieszczę, do rysunków zbiorku,
Które zewsząd skupiałam:[307] mam ich dosyć w biorku“.
Zaczęli więc rozmowę o niebios błękitach,
545
Morskich szumach i wiatrach wonnych i skał szczytach,
Mieszając tu i ówdzie podróżnych zwyczajem
Śmiech i urąganie się nad ojczystym krajem.
A przecież wokoło nich ciągnęły się lasy
Litewskie, tak poważne i tak pełne krasy! —
550
Czeremchy, oplatane dzikich chmielów wieńcem,
Jarzębiny ze świeżym pasterskim rumieńcem,
Leszczyna, jak menada[308] z zielonemi berły,
Ubranemi, jak w grona, w orzechowe perły;
A niżej dziatwa leśna: głóg w objęciu kalin,
555
Ożyna, czarne usta tuląca do malin.
Drzewa i krzewy liśćmi wzięły się za ręce,
[138]
Jak do tańca stojące panny i młodzieńce
Wkoło pary małżonków. Stoi pośród grona
Para, nad całą leśną gromadą wzniesiona
560
Wysmukłością kibici i barwy powabem:
Brzoza biała, kochanka, z małżonkiem swym grabem.
A dalej, jakby starce na dzieci i wnuki
Patrzą, siedząc w milczeniu: tu sędziwe buki,
Tam matrony topole, i mchami brodaty
565
Dąb, włożywszy pięć wieków na swój kark garbaty,
Wspiera się, jak na grobów połamanych słupach,
Na dębów, przodków swoich, skamieniałych trupach.
Pan Tadeusz kręcił się, nudząc niepomału
Długą rozmową, w której nie mógł brać udziału;
570
Aż, gdy zaczęto sławić cudzoziemskie gaje
I wyliczać zkolei wszystkich drzew rodzaje:
Pomarańcze, cyprysy, oliwki, migdały,
Kaktusy, aloesy, mahonie, sandały,
Cytryny, bluszcz, orzechy włoskie, nawet figi,
575
Wysławiając ich kształty, kwiaty i łodygi, —
Tadeusz nie przestawał dąsać się i zżymać,
Nakoniec nie mógł dłużej od gniewu wytrzymać.
Był on prostak, lecz umiał czuć wdzięk przyrodzenia,
I patrząc w las ojczysty, rzekł pełen natchnienia:
580
„Widziałem w botanicznym wileńskim ogrodzie
Owe sławione drzewa, rosnące na wschodzie
I na południu, w owej pięknej włoskiej ziemi;
Któreż równać się może z drzewami naszemi?
Czy aloes, z długiemi jak konduktor[309] pałki?
585
Czy cytryna, karlica z złocistemi gałki,
Z liściem lakierowanym, krótka i pękata,
[139]
Jako kobieta mała, brzydka, lecz bogata?
Czy zachwalony cyprys, długi, cienki, chudy,
Co zdaje się być drzewem nie smutku, lecz nudy?
590
Mówią, że bardzo smutnie wygląda na grobie;
Jest to, jak lokaj Niemiec we dworskiej żałobie,
Nie śmiejący rąk podnieść, ani głowy skrzywić,
Aby się etykiecie[310] niczem nie sprzeciwić.
„Czyż nie piękniejsza nasza poczciwa brzezina,
595
Która, jako wieśniaczka, kiedy płacze syna,
Lub wdowa męża, ręce załamie, roztoczy
Po ramionach do ziemi strumienie warkoczy?
Niema z żalu, postawą jak wymownie szlocha!
Czemuż Pan Hrabia, jeśli w malarstwie się kocha,
600
Nie maluje drzew naszych, pośród których siedzi?
Prawdziwie, będą z Pana żartować sąsiedzi,
Że, mieszkając na żyznej, litewskiej równinie,
Malujesz tylko jakieś skały i pustynie“.
„Przyjacielu — rzekł Hrabia — piękne przyrodzenie
605
Jest formą, tłem, materją,[311] a duszą natchnienie,
Które na wyobraźni unosi się skrzydłach,
Poleruje[312] się gustem, wspiera na prawidłach.
Niedość jest przyrodzenia, niedosyć zapału,
Sztukmistrz musi ulecieć w sfery ideału![313]
610
Nie wszystko, co jest piękne, wymalować da się!
Dowiesz się o tem wszystkiem z książek w swoim czasie.
Co się tycze malarstwa: do obrazu trzeba
[140]
Punktów widzenia, grupy, ansamblu[314] i nieba,
Nieba włoskiego! Stąd też w kunszcie peizażów
615
Włochy były, są, będą ojczyzną malarzów!
Stąd też oprócz Brejgela, lecz nie Van der Helle,
Ale peizażysty, (bo są dwaj Brejgele),[315]
I oprócz Ruisdala,[316] na całej północy
Gdzież był peizażysta który pierwszej mocy?
620
Niebios, niebios potrzeba“. — „Nasz malarz Orłowski[317]
— Przerwała Telimena — miał gust soplicowski.
(Trzeba wiedzieć, że to jest Sopliców choroba,
Że im oprócz Ojczyzny nic się nie podoba).
Orłowski, który życie strawił w Peterburku,
625
Sławny malarz (mam jego kilka szkiców w biurku),
Mieszkał tuż przy cesarzu, na dworze, jak w raju,
A nie uwierzy Hrabia, jak tęsknił po kraju!
Lubił ciągle wspominać swej młodości czasy,
Wystawiał wszystko w Polszcze: ziemię, niebo, lasy...“
630
„I miał rozum! — zawołał Tadeusz z zapałem —
To Państwa niebo włoskie, jak o niem słyszałem,
Błękitne, czyste, wszak to jak zamarzła woda;
Czyż nie piękniejsze stokroć wiatr i niepogoda?
U nas dość głowę podnieść, ileż to widoków!
635
Ileż scen i obrazów z samej gry obłoków!
Bo każda chmura inna: naprzykład jesienna
[141]
Pełznie jak żółw’ leniwa, ulewą brzemienna,
I z nieba aż do ziemi spuszcza długie smugi,
Jak rozwite warkocze, to są deszczu strugi;
640
Chmura z gradem, jak balon, szybko z wiatrem leci,
Krągła, ciemnobłękitna, w środku żółto świeci,
Szum wielki słychać wkoło; nawet te codzienne,
Patrzcie Państwo, te białe chmurki, jak odmienne!
Zrazu jak stada dzikich gęsi lub łabędzi,
645
A ztyłu wiatr jak sokół do kupy je pędzi;
Ściskają się, grubieją, rosną — nowe dziwy!
Dostają krzywych karków, rozpuszczają grzywy,
Wysuwają nóg rzędy i po niebios sklepie
Przelatują, jak tabun[318] rumaków po stepie;
650
Wszystkie białe jak srebro, zmieszały się — nagle
Z ich karków rosną maszty, z grzyw szerokie żagle,
Tabun zmienia się w okręt i wspaniale płynie
Cicho, zwolna, po niebios błękitnej równinie!“
Hrabia i Telimena poglądali wgórę;
655
Tadeusz jedną ręką pokazał im chmurę;
A drugą ścisnął zlekka rączkę Telimeny.
Kilka już upłynęło minut cichej sceny;
Hrabia rozłożył papier na swym kapeluszu,
I wydobył ołówek. Wtem przykry dla uszu
660
Odezwał się dzwon dworski, i zaraz śród lasu
Cichego pełno było krzyku i hałasu.
Hrabia, kiwnąwszy głową, rzekł poważnym tonem:
„Tak to na świecie wszystko los zwykł kończyć dzwonem!
Rachunki myśli wielkiej, plany wyobraźni,
665
Zabawki niewinności, uciechy przyjaźni,
[142]
Wylania się serc czułych, — gdy spiż[319] zdala ryknie,
Wszystko miesza się, zrywa, mąci się i niknie!“
Tu, obróciwszy czuły wzrok ku Telimenie:
„Cóż zostaje?...“ a ona mu rzekła: „Wspomnienie!...“
670
I chcąc Hrabiego nieco ułagodzić smutek,
Podała mu urwany kwiatek niezabudek.[320]
Hrabia go ucałował i na pierś przyszpilał;[321]
Tadeusz z drugiej strony krzak ziela rozchylał,
Widząc, że się ku niemu tem zielem przewija
675
Coś białego; była to rączka jak lilija.
Pochwycił ją, całował, i usty pocichu
Utonął w niej, jak pszczoła w lilii kielichu.
Uczuł na ustach zimno; znalazł klucz i biały
Papier w trąbkę zwiniony, był to listek mały.
680
Porwał, schował w kieszenie; nie wie, co klucz znaczy,
Lecz mu to owa biała kartka wytłumaczy.
Dzwon wciąż dzwonił, i echem z głębi cichych lasów
Odezwało się tysiąc krzyków i hałasów.
Odgłos to był szukania i nawoływania,
685
Hasło zakończonego na dziś grzybobrania;
Odgłos nie smutny wcale ani pogrzebowy,
Jak się Hrabiemu zdało, owszem obiadowy.
Dzwon ten, w każde południe krzyczący z poddasza,
Gości i czeladź domu na obiad zaprasza:
690
Tak było w dawnych licznych dworach we zwyczaju
I zostało się w domu Sędziego. Więc z gaju
Wychodziła gromada, niosąca krobeczki,[322]
Koszyki, uwiązane końcami chusteczki,
[143]
Pełne grzybów; a panny w jednym ręku niosły,
695
Jako wachlarz zwiniony, borowik rozrosły,
W drugim związane razem, jakby polne kwiatki,
Opieńki i rozlicznej barwy surojadki.
Wojski miał muchomora. Z próżnemi przychodzi
Rękami Telimena, z nią panicze młodzi.
700
Goście weszli w porządku i stanęli kołem.[323]
Podkomorzy najwyższe brał miejsce za stołem;
Z wieku mu i z urzędu ten zaszczyt należy,
Idąc, kłaniał się starcom, damom i młodzieży;
Obok stał kwestarz; Sędzia tuż przy bernardynie.
705
Bernardyn zmówił krótki pacierz po łacinie;
Podano w kolej wódkę; zaczem wszyscy siedli,
I chołodziec litewski milczkiem żwawo jedli.
Obiadowano ciszej, niż się zwykle zdarza;
Nikt nie gadał pomimo wezwań gospodarza.
710
Strony, biorące udział w wielkiej o psów zwadzie,
Myśliły o jutrzejszej walce i zakładzie;
Myśl wielka zwykle usta do milczenia zmusza.
Telimena, mówiąca wciąż do Tadeusza,
Musiała ku Hrabiemu nieraz się odwrócić;
715
Nawet na Asesora nieraz okiem rzucić;
Tak ptasznik patrzy w sidło, kędy szczygły zwabia,
I razem w pastkę[324] wróblą. Tadeusz i Hrabia
Obadwa radzi z siebie, obadwa szczęśliwi,
Oba pełni nadziei, więc niegadatliwi.
720
Hrabia na kwiatek dumne opuszczał wejrzenie,
A Tadeusz ukradkiem spozierał w kieszenie,
Czy ów kluczyk nie uciekł? Ręką nawet chwytał
[144]
I kręcił kartkę, której dotąd nie przeczytał.
Sędzia Podkomorzemu węgrzyna, szampana
725
Dolewał, służył pilnie, ściskał za kolana,
Ale do rozmawiania z nim nie miał ochoty,
I widać, że czuł jakieś tajemne kłopoty.
Przemijały w milczeniu talerze i dania;
Przerwał nareszcie nudny tok obiadowania
730
Gość niespodziany, szybko wpadając — gajowy.
Nie zważał nawet, że czas właśnie obiadowy,
Podbiegł do pana; widać z postawy i z miny,
Że ważnej i niezwykłej jest posłem nowiny.
Ku niemu oczy całe zwróciło zebranie.
735
On, odetchnąwszy nieco, rzekł: „Niedźwiedź, Mospanie!“
Resztę wszyscy odgadli: że zwierz z matecznika[325]
Wyszedł, że w zaniemeńską puszczę się przemyka,
Że go trzeba wnet ścigać, wszyscy wraz uznali,
Choć ani się radzili, ani namyślali.
740
Spólną myśl widać było z uciętych wyrazów,
Z gestów żywych, z wydanych rozlicznych rozkazów,
Które, wychodząc tłumnie razem z ust tak wielu,
Dążyły przecież wszystkie do jednego celu.
„Na wieś! — zawołał Sędzia — hej! konno, setnika,[326]
745
Jutro na brzask[327] obława, lecz na ochotnika;
Kto wystąpi z oszczepem, temu z robocizny
Wytrącić dwa szarwarki[328] i pięć dni pańszczyzny“.
[145]
„Wskok — krzyknął Podkomorzy — okulbaczyć[329] siwą,
Dobiec wcwał do mojego dworu; wziąć co żywo
750
Dwie pjawki, które w całej okolicy słyną:
Pies zowie się Sprawnikiem, a suka Strapczyną;[330]
Zakneblować im pyski, zawiązać je w miechu,
I przystawić je tutaj konno dla pośpiechu“.
„Wańka! — krzyknął na chłopca Asesor po rusku —
755
Tasak[331] mój Sanguszkowski pociągnąć na brusku,
Wiesz, tasak, co od księcia miałem w podarunku;
Pas opatrzyć, czy kula jest w każdym ładunku“.
„Strzelby — krzyknęli wszyscy — mieć na pogotowiu!“
Asesor wołał ciągle: „Ołowiu, ołowiu!
760
Formę do kul mam w torbie“. — „Do księdza plebana
Dać znać — dodał pan Sędzia — żeby jutro z rana
Mszę miał w kaplicy leśnej: króciuchna oferta
Za myśliwych, msza zwykła świętego Huberta“.[332]
Po wydanych rozkazach nastało milczenie.
765
Każdy dumał i rzucał dokoła wejrzenie,
Jak gdyby kogoś szukał; zwolna wszystkich oczy
Sędziwa twarz Wojskiego ciągnie i jednoczy:
Znak to był, że szukają na przyszłą wyprawę
[146]
Wodza, i że Wojskiemu oddają buławę.
770
Wojski powstał, zrozumiał towarzyszów wolę,
I, uderzywszy ręką poważnie po stole,
Pociągnął złocistego z zanadrza łańcuszka,
Na którym wisiał gruby zegarek jak gruszka.
„Jutro — rzekł — pół do piątej, przy leśnej kaplicy
775
Stawią się bracia strzelcy, wiara obławnicy“.[333]
Rzekł i ruszył od stołu, za nim szedł gajowy;
Oni obmyślić mają i urządzić łowy.
Tak wodze gdy na jutro bitwę zapowiedzą,
Żołnierze po obozie broń czyszczą i jedzą,
780
Lub na płaszczach i siodłach śpią próżni[334] kłopotu;
A wodze śród cichego dumają namiotu.
Przerwał się obiad, dzień zszedł na kowaniu koni,
Karmieniu psów, zbieraniu i czyszczeniu broni,
U wieczerzy zaledwo kto przysiadł do stoła.
785
Nawet strona Kusego z partyją Sokoła
Przestała dawnym wielkim zatrudniać się sporem:
Pobrawszy się pod ręce, Rejent z Asesorem
Wyszukują ołowiu. Reszta spracowana
Szła spać wcześnie, ażeby przebudzić się z rana.
[147]KSIĘGA CZWARTA. [149]
TREŚĆ.
Zjawisko w papilotach [336] budzi Tadeusza. — Zapóźne postrzeżenie omyłki. — Karczma. — Emisarjusz. [337] — Zręczne użycie tabakiery zwraca dyskusje na właściwą drogę. — Matecznik. — Niedźwiedź. — Niebezpieczeństwo Tadeusza i Hrabiego. — Trzy strzały. — Spór Sagalasówki z Sanguszkówką rozstrzygniony na stronę jednorurki Horeszkowskiej. — Bigos. — Wojskiego powieść o pojedynku Dowejki z Domejką, przerwana szczuciem kota. — Koniec powieści o Dowejce i Domejce.
Rówienniki litewskich wielkich kniaziów, drzewa
Białowieży, Świtezi, Ponar, Kuszelewa![338]
Których cień spadał niegdyś na koronne głowy
Groźnego Witenesa, wielkiego Mindowy,[339]
5
I Giedymina, kiedy na Ponarskiej górze,[340]
[150]
Przy ognisku myśliwskiem, na niedźwiedziej skórze
Leżał, słuchając pieśni mądrego Lizdejki,[341]
A Wilii widokiem i szumem Wilejki
Ukołysany, marzył o wilku żelaznym,
10
I zbudzony, za bogów rozkazem wyraźnym
Zbudował miasto Wilno, które w lasach siedzi,
Jak wilk pośrodku żubrów, dzików i niedźwiedzi!
Z tego to miasta Wilna, jak z rzymskiej wilczycy,[342]
Wyszedł Kiejstut i Olgierd i Olgierdowicy,[343]
15
Równie myśliwi wielcy jak sławni rycerze,
Czyli wroga ścigali, czyli dzikie zwierzę.
Sen myśliwski nam odkrył tajnie przyszłych czasów:
Że Litwie trzeba zawsze żelaza i lasów.
Knieje! do was ostatni przyjeżdżał na łowy
20
Ostatni król, co nosił kołpak Witoldowy,[344]
Ostatni z Jagiellonów wojownik szczęśliwy,
I ostatni na Litwie monarcha myśliwy.
Drzewa moje ojczyste! jeśli Niebo zdarzy,
Bym wrócił was oglądać, przyjaciele starzy,
25
Czyli was znajdę jeszcze? czy dotąd żyjecie
Wy, koło których niegdyś pełzałem jak dziecię?...
Czy żyje wielki Baublis,[345] w którego ogromie
Wiekami wydrążonym, jakby w dobrym domie,
Dwunastu ludzi mogło wieczerzać za stołem?
[151]
30
Czy kwitnie gaj Mendoga pod farnym kościołem?[346]
I tam na Ukrainie, czy się dotąd wznosi
Przed Hołowińskich domem nad brzegami Rosi[347]
Lipa tak rozrośniona, że pod jej cieniami
Sto młodzieńców, sto panien, szło w taniec parami?
35
Pomniki nasze! ileż co rok was pożera
Kupiecka, lub rządowa, moskiewska siekiera!
Nie zostawia przytułku ni leśnym śpiewakom,
Ni wieszczom, którym cień wasz tak miły, jak ptakom.
Wszak lipa Czarnolaska, na głos Jana czuła,[348]
40
Tyle rymów natchnęła! wszak ów dąb gaduła
Kozackiemu wieszczowi tyle cudów śpiewa![349]
Ja ileż wam winienem, o domowe drzewa!
Błahy strzelec, uchodząc szyderstw towarzyszy
Za chybioną zwierzynę, ileż w waszej ciszy
45
Upolowałem dumań, gdy w dzikim ostępie,
Zapomniawszy o łowach, usiadłem na kępie,
A koło mnie srebrzył się tu mech siwobrody,
Zlany granatem czarnej zgniecionej jagody,
A tam się czerwieniły wrzosiste pagórki,
50
Strojne w brusznice,[350] jakby w koralów paciorki.
Wokoło była ciemność; gałęzie u góry
[152]
Wisiały, jak zielone gęste niskie chmury;
Wicher kędyś nad sklepem[351] szalał nieruchomym,
Jękiem, szumami, wyciem, łoskotami, gromem:
55
Dziwny, odurzający hałas! Mnie się zdało,
Że tam nad głową morze wiszące szalało.
Na dole, jak ruiny miast: tu wywrot dębu
Wysterka[352] z ziemi nakształt ogromnego zrębu;
Na nim oparte, jak ścian i kolumn obłamy,
60
Tam gałęziste kłody, tu wpół zgniłe tramy,[353]
Ogrodzone parkanem traw. W środek tarasu[354]
Zajrzeć straszno: tam siedzą gospodarze lasu,
Dziki, niedźwiedzie, wilki; u wrót leżą kości
Napół zgryzione jakichś nieostrożnych gości.
65
Czasem wymkną się wgórę przez trawy zielenie,
Jakby dwa wodotryski, dwa rogi jelenie,
I mignie między drzewa zwierz żółtawym pasem,
Jak promień, kiedy wpadłszy gaśnie między lasem.
I znowu cichość wdole. Dzięcioł na jedlinie
70
Stuka zlekka i dalej odlatuje, ginie,
Schował się, ale dziobem nie przestaje pukać,
Jak dziecko gdy schowane woła, by go szukać.
Bliżej siedzi wiewiórka, orzech w łapkach trzyma,
Gryzie go; zawiesiła kitkę nad oczyma,
75
Jak pióro nad szyszakiem u kirasyjera.
Chociaż tak osłoniona, dokoła spoziera;
Dostrzegłszy gościa, skacze gajów tanecznica
Z drzew na drzewa, miga się jako błyskawica;
Nakoniec w niewidzialny otwór pnia przepada,
[153]
80
Jak wracająca w drzewo rodzime dryjada.[355]
Znowu cicho.
Wtem gałąź wstrzęsła się trącona,
I pomiędzy jarzębin rozsunione grona,
Kraśniejsze od jarzębin zajaśniały lica:
To jagód, lub orzechów zbieraczka, dziewica.
85
W krobeczce z prostej kory, podaje zebrane
Brusznice świeże, jako jej usta rumiane;
Obok młodzieniec idzie, leszczynę nagina,
Chwyta wlot migające orzechy dziewczyna.
Wtem usłyszeli odgłos rogów i psów granie:[356]
90
Zgadują, że się ku nim zbliża polowanie,
I pomiędzy gałęzi gęstwę, pełni trwogi,
Zniknęli nagle z oczu, jako leśne bogi.[357]
W Soplicowie ruch wielki. Lecz ni psów hałasy,
Ani rżące rumaki, skrzypiące kolasy,[358]
95
Ni odgłos trąb, dających hasło polowania,
Nie mogły Tadeusza wyciągnąć z posłania;
Ubrany padłszy w łóżko, spał jak bobak[359] w norze.
Nikt z młodzieży nie myślił szukać go po dworze,
Każdy sobą zajęty, śpieszył, gdzie kazano;
100
O towarzyszu sennym całkiem zapomniano.
On chrapał. Słońce w otwór, co śród okienicy
Wyrznięty był w kształt serca, wpadło do ciemnicy
[154]
Słupem ognistym prosto sennemu na czoło.
On jeszcze chciał zadrzemać i kręcił się wkoło,
105
Chroniąc się blasku, nagle usłyszał stuknienie,
Przebudził się. Wesołe było przebudzenie.
Czuł się rzeźwym jak ptaszek, z lekkością oddychał,
Czuł się szczęśliwym, sam się do siebie uśmiéchał:
Myśląc o wszystkiem, co mu wczora się zdarzyło,
110
Rumienił się i wzdychał i serce mu biło.
Spojrzał w okno: o dziwy! W promieni przezroczu,
W owem sercu błyszczało dwoje jasnych oczu,
Szeroko otworzonych, jak zwykle wejrzenie
Kiedy z jasności dziennej przedziera się w cienie.
115
Ujrzał i małą rączkę, niby wachlarz zboku
Nadstawioną ku słońcu dla ochrony wzroku;
Palce drobne, zwrócone na światło różowe,
Czerwieniły się nawskróś jakby rubinowe.
Usta widział ciekawe, roztulone nieco,
120
I ząbki, co jak perły śród koralów świecą,
I lica, choć od słońca zasłaniane dłonią
Różową, same całe jak róże się płonią.
Tadeusz spał pod oknem; sam ukryty w cieniu,
Leżąc nawznak, cudnemu dziwił się zjawieniu,
125
I miał je tuż nad sobą, ledwie nie na twarzy,
Nie wiedział, czy to jawa, czyli mu się marzy
Jedna z tych miłych jasnych twarzyczek dziecinnych,
Które pomnim widziane we śnie lat niewinnych.
Twarzyczka schyliła się: ujrzał, drżąc z bojaźni
130
I radości, niestety! ujrzał najwyraźniéj,
Przypomniał, poznał włos ów krótki, jasnozłoty,
W drobne, jako śnieg białe, zwity papiloty,
Niby srebrzyste strączki, co od słońca blasku
Świecił się, jak korona na Świętych obrazku.
[155]
135
Zerwał się, i widzenie zaraz uleciało
Przestraszone łoskotem; czekał, nie wracało!
Tylko usłyszał znowu trzykrotne stukanie
I słowa: „Niech Pan wstaje, czas na polowanie,
Pan zaspał“. Skoczył z łóżka i obu rękami
140
Pchnął okienicę, że aż trzasła zawiasami,
I rozwarłszy się w obie uderzyła ściany;
Wyskoczył, patrzył wkoło, zdumiony, zmieszany,
Nic nie widział, nie dostrzegł niczyjego śladu.
Niedaleko od okna był parkan od sadu,
145
Na nim chmielowe liście i kwieciste wieńce
Chwiały się; czy je lekkie potrąciły ręce?
Czy wiatr ruszył? Tadeusz długo patrzył na nie,
Nie śmiał iść w ogród; tylko wsparł się na parkanie,
Oczy podniósł, i z palcem do ust przyciśnionym
150
Kazał sam sobie milczeć, by słowem kwapioném[360]
Nie rozerwał myślenia; potem w czoło stukał,
Niby do wspomnień dawnych, uśpionych w niem pukał,
Nakoniec, gryząc palce, do krwi się zadrasnął,
I na cały głos: „dobrze, dobrze mi tak!“ wrzasnął.
155
We dworze, gdzie przed chwilą tyle było krzyku,
Teraz pusto i głucho, jak na mogilniku:[361]
Wszyscy ruszyli w pole. Tadeusz nadstawił
Uszu, i ręce do nich jak trąbki przyprawił,
Słuchał, aż mu wiatr przyniósł, wiejący od puszczy,
160
Odgłosy trąb i wrzaski polującej tłuszczy.
Koń Tadeusza czekał w stajni osiodłany,
Wziął więc flintę, skoczył nań, i jak opętany
[156]
Pędził ku karczmom, które stały przy kaplicy,
Kędy mieli się rankiem zebrać obławnicy.
165
Dwie chyliły się karczmy po dwóch stronach drogi,
Oknami wzajem sobie grożące jak wrogi;
Stara należy z prawa do zamku dziedzica,
Nową na złość zamkowi postawił Soplica.
W tamtej, jak w swem dziedzictwie, rej wodził Gerwazy,
170
W tej najwyższe za stołem brał miejsce Protazy.
Nowa karczma nie była ciekawa z pozoru.
Stara, wedle dawnego zbudowana wzoru,
Który był wymyślony od tyryjskich[362] cieśli,
A potem go Żydowie po świecie roznieśli,
175
Rodzaj architektury, obcym budowniczym
Wcale nieznany; my go od Żydów dziedziczym.
Karczma zprzodu jak korab’, ztyłu jak świątynia:
Korab’, istna Noego czworogranna skrzynia,
Znany dziś pod prostackiem nazwiskiem stodoły;
180
Tam różne są zwierzęta: konie, krowy, woły,
Kozy brodate; w górze zaś ptastwa gromady,
I płazów choć po parze, są też i owady.
Część tylna, nakształt dziwnej świątyni stawiona,
Przypomina z pozoru ów gmach Salomona,
185
Który pierwsi ćwiczeni w budowań rzemieśle
Hiramscy[363] na Syjonie wystawili cieśle.
Żydzi go naśladują dotąd we swych szkołach,
A szkół rysunek widny w karczmach i stodołach.
[157]
Dach z dranic[364] i ze słomy, spiczasty, zadarty,
190
Pogięty jako kołpak żydowski podarty.
Ze szczytu wytryskują krużganku krawędzie,
Oparte na drewnianym licznych kolumn rzędzie.
Kolumny, co jest wielkie architektów dziwo,
Trwałe, chociaż wpół zgniłe i stawione krzywo,
195
Jako w wieży pizańskiej[365], nie podług modelów
Greckich, bo są bez podstaw i bez kapitelów.[366]
Nad kolumnami biega wpółokrągłe łuki,
Także z drzewa, gotyckiej naśladowstwo sztuki.
Z wierzchu ozdoby sztuczne, nie rylcem, nie dłótem,
200
Ale zręcznie ciesielskim wyrzezane sklutem,[367]
Krzywe, jak szabasowych ramiona świeczników;
Na końcu wiszą gałki, coś nakształt guzików,
Które Żydzi, modląc się, na łbach zawieszają,
I które po swojemu cyces[368] nazywają.
205
Słowem, zdaleka karczma chwiejąca się, krzywa,
Podobna jest do Żyda, gdy się modląc kiwa:
Dach jak czapka, jak broda strzecha roztrząśniona,
Ściany dymne i brudne jak czarna opona,
A zprzodu rzeźba sterczy, jak cyces na czole.
210
W środku karczmy jest podział, jak w żydowskiej szkole:
Jedna część, pełna izbic ciasnych i podłużnych,
Służy dla dam wyłącznie i panów podróżnych;
W drugiej ogromna sala. Koło każdej ściany
Ciągnie się wielonożny stół wąski, drewniany,
[158]
215
Przy nim stołki, choć niższe, podobne do stoła,
Jako dzieci do ojca.
Na stołkach dokoła
Siedziały chłopy, chłopki, tudzież szlachta drobna,
Wszyscy rzędem; ekonom sam siedział zosobna.
Po rannej mszy z kaplicy, że była niedziela,
220
Zabawić się i wypić przyszli do Jankiela.
Przy każdym już szumiała siwą wódką czarka,
Ponad wszystkimi z butlą biegała szynkarka.
W środku arendarz Jankiel, w długim aż do ziemi
Szarafanie, zapiętym haftkami srebrnemi,
225
Rękę jedną za czarny pas jedwabny wsadził,
Drugą poważnie sobie siwą brodę gładził;
Rzucając wkoło okiem, rozkazy wydawał,
Witał wchodzących gości, przy siedzących stawał,
Zagajając rozmowę, kłótliwych zagadzał,
230
Lecz nie służył nikomu, tylko się przechadzał.
Żyd stary i powszechnie znany z poczciwości,
Od lat wielu dzierżawił karczmę, a nikt z włości,
Nikt ze szlachty nie zaniósł nań skargi do dworu.
O cóż skarżyć? Miał trunki dobre do wyboru,
235
Rachował się ostrożnie, lecz bez oszukaństwa,
Ochoty nie zabraniał, nie cierpiał pijaństwa,
Zabaw wielki miłośnik: u niego wesele
I chrzciny obchodzono, on w każdą niedzielę
Kazał do siebie ze wsi przychodzić muzyce,
240
Przy której i basetla była i kozice.[369]
Muzykę znał, sam słynął muzycznym talentem;
Z cymbałami[370], narodu swego instrumentem,
Chadzał niegdyś po dworach i graniem zdumiewał
[159]
I pieśniami, bo biegle i uczenie śpiewał.
245
Chociaż Żyd, dosyć czystą miał polską wymowę,
Szczególniej zaś polubił pieśni narodowe,
Przywoził mnóstwo z każdej za Niemen wyprawy:
Kołomyjek[371] z Halicza, mazurów z Warszawy;
Wieść, nie wiem, czyli pewna, w całej okolicy
250
Głosiła, że on pierwszy przywiózł z zagranicy
I upowszechnił wówczas, w tamecznym powiecie,
Ową piosenkę,[372] sławną dziś na całym świecie,
A którą po raz pierwszy na ziemi Auzonów[373]
Wygrały Włochom polskie trąby legijonów.
255
Talent śpiewania bardzo na Litwie popłaca,
Jedna miłość u ludzi, wsławia i wzbogaca;
Jankiel zrobił majątek; syt zysków i chwały,
Zawiesił dźwięcznostrunne na ścianie cymbały;
Osiadłszy z dziećmi w karczmie, zatrudniał się szynkiem,
260
Przytem w pobliskiem mieście był też podrabinkiem,[374]
A zawsze miłym wszędzie gościem i domowym
Doradcą; znał się dobrze na handlu zbożowym,
Na wicinnym;[375] potrzebna jest znajomość taka
Na wsi. — Miał także sławę dobrego Polaka.
265
On pierwszy zgodził kłótnie, często nawet krwawe,
Między dwiema karczmami: obie wziął w dzierżawę;
Szanowali go równie i starzy stronnicy
Horeszkowscy i słudzy sędziego Soplicy.
On sam powagę umiał utrzymać nad groźnym
[160]
270
Klucznikiem Horeszkowskim i kłótliwym Woźnym;
Przed Jankielem tłumili dawne swe urazy,
Gerwazy groźny ręką, językiem Protazy.
Gerwazego nie było; ruszył na obławę,
Nie chcąc, aby tak ważną i trudną wyprawę
275
Odbył sam Hrabia, młody i niedoświadczony;
Poszedł więc z nim dla rady, tudzież dla obrony.
Dziś miejsce Gerwazego, najdalsze od progu,
Między dwiema ławami, w samym karczmy rogu,
Zwane pokuciem,[376] kwestarz ksiądz Robak zajmował;
280
Jankiel go tam posadził. Widać, że szanował
Wysoko bernardyna, bo skoro dostrzegał
Ubytek w jego szklance, natychmiast podbiegał
I rozkazał dolewać lipcowego miodu.
Słychać, że z bernardynem znali się zamłodu,
285
Kędyś tam w cudzych krajach. Robak często chadzał
Nocą do karczmy, tajnie z Żydem się naradzał
O ważnych rzeczach; słychać było, że towary
Ksiądz przemycał, lecz potwarz ta niegodna wiary.
Robak, wsparty na stole, wpółgłośno rozprawiał,
290
Tłum szlachty go otaczał i uszy nadstawiał,
I nosy ku księdzowskiej chylił tabakierze;
Brano z niej, i kichała szlachta jak moździerze.[377]
„Reverendissime[378] — rzekł kichnąwszy Skołuba —
To mi tabaka, co to idzie aż do czuba!
[161]
295
Od czasu jak nos dźwigam (tu głasnął nos długi),
Takiej nie zażywałem (tu kichnął raz drugi),
Prawdziwa bernardynka, pewnie z Kowna[379] rodem,
Miasta sławnego w świecie tabaką i miodem,
Byłem tam lat już...“ — Robak przerwał mu: „Na zdrowie
300
Wszystkim Waszmościom, moi Mościwi Panowie!
Co się tabaki tyczy, hem, ona pochodzi
Z dalszej strony, niż myśli Skołuba dobrodziej,
Pochodzi z Jasnej Góry. Księża paulinowie
Tabakę taką robią w mieście Częstochowie,
305
Kędy jest obraz tylu cudami wsławiony,
Bogarodzicy Panny, Królowej Korony
Polskiej; zowią ją dotąd i Księżną Litewską!
Koronęć jeszcze dotąd piastuje królewską,
Lecz na Litewskiem Księstwie teraz syzma[380] siedzi!“
310
„Z Częstochowy? — rzekł Wilbik — byłem tam w spowiedzi,[381]
Kiedym na odpust chodził lat temu trzydzieście.
Czy to prawda, że Francuz gości teraz w mieście,
Że chce kościół rozwalać, i skarbiec zabierze?
Bo to wszystko w Litewskim stoi Kuryjerze?“[382]
315
„Nieprawda — rzekł bernardyn — nie! Pan Najjaśniejszy
Napoleon, katolik jest najprzykładniejszy.
Wszak go Papież namaścił[383], żyją z sobą w zgodzie
I nawracają ludzi w francuskim narodzie,
[162]
Który się trochę popsuł. Prawda, z Częstochowy
320
Oddano wiele srebra na skarb narodowy
Dla Ojczyzny, dla Polski; sam Pan Bóg tak każe,
Skarbcem Ojczyzny zawsze są Jego ołtarze.
Wszakże w Warszawskiem Księstwie mamy sto tysięcy
Wojska polskiego, może wkrótce będzie więcéj,
325
A któż wojsko opłaci? czy nie wy Litwini?
Wy tylko grosz dajecie do moskiewskiej skrzyni“.
„Kat by dał — krzyknął Wilbik — gwałtem od nas biorą“.
„Oj, Dobrodzieju! — chłopek ozwał się z pokorą,
Pokłoniwszy się księdzu i skrobiąc się w głowę —
330
Już to szlachcie, to jeszcze bieda przez połowę,
Lecz nas drą, jak na łyka“... „Cham! — Skołuba krzyknął —
Głupi, tobieć to lepiej, tyś chłopie przywyknął,
Jak węgorz do odarcia, lecz nam urodzonym,[384]
Nam wielmożnym, do złotych swobód wzwyczajonym!
335
Ach, bracia! wszak to dawniej szlachcic na zagrodzie...
(„Tak, tak — krzyknęli wszyscy — równy wojewodzie!“)
Dziś nam szlachectwa przeczą, każą nam drabować[385]
Papiery, i szlachectwa papierem probować“.[386]
„Jeszcze Waszeci mniejsza — zawołał Juraha —
340
Waszeć z pradziadów chłopów uszlachcony szlacha;
Ale ja, z kniaziów! Pytać u mnie o patenta,[387]
Kiedym został szlachcicem? sam Bóg to pamięta!
Niechaj Moskal w las idzie pytać się dębiny,
Kto jej dał patent rosnąć nad wszystkie krzewiny?“
[163]
345
„Kniaziu — rzekł Żagiel — świeć Waść baki lada komu,[388]
Tu znajdziesz pono mitry[389] i w niejednym domu“.
„Waść ma krzyż w herbie — wołał Podhajski — to skryta
Aluzyja, że w rodzie bywał neofita“.[390]
„Fałsz! — przerwał Birbasz — przecież ja z tatarskich hrabiów
350
Pochodzę, a mam krzyże nad herbem Korabiów“.
„Poraj[391] — krzyknął Mickiewicz — z mitrą w polu złotem,
Herb książęcy, Stryjkowski[392] gęsto pisze o tem“.
Zaczem wielkie powstały w całej karczmie szmery.
Ksiądz bernardyn uciekł się do swej tabakiery,
355
Wkolej częstował mówców; gwar zaraz ucichnął,
Każdy zażył przez grzeczność i kilkakroć kichnął.
Bernardyn, korzystając z przerwy, mówił daléj:
„Oj, wielcy ludzie od tej tabaki kichali!
Czy uwierzycie Państwo, że z tej tabakiery,
360
Pan jenerał Dąbrowski zażył razy cztery?“
„Dąbrowski?“ zawołali. „Tak, tak, on, jenerał.
Byłem w obozie, gdy on Gdańsk Niemcom odbierał;
Miał coś pisać; bojąc się, ażeby nie zasnął,
Zażył, kichnął, dwakroć mię po ramieniu klasnął:
365
Księże Robaku, mówił, księże bernardynie,
Obaczymy się Litwie, może nim rok minie;
[164]
Powiedz Litwinom, niech mnie czekają z tabaką
Częstochowską, nie biorę innej, tylko taką“.
Mowa księdza wzbudziła takie zadziwienie,
370
Taką radość, że całe huczne zgromadzenie
Milczało chwilę; potem napół ciche słowa
Powtarzano: „Tabaka z Polski? Częstochowa?
Dąbrowski? z ziemi włoskiej?...“ Aż nakoniec razem,
Jakby myśl z myślą, wyraz sam zbiegł się z wyrazem,
375
Wszyscy [wraz] jednogłośnie, jak na dane hasło,
Krzyknęli: „Dąbrowskiego!“[393] wszystko razem wrzasło,
Wszystko się uścisnęło: chłop z tatarskim hrabią,
Mitra z Krzyżem, Poraje z Gryfem i z Korabią;
Zapomnieli wszystkiego, nawet bernardyna,
380
Tylko śpiewali, krzycząc: „Wódki, miodu, wina!“
Długo się przysłuchiwał ksiądz Robak piosence,
Nakoniec chciał ją przerwać; wziął w obiedwie ręce
Tabakierkę, kichaniem melodyją zmieszał,
I nim się nastroili, tak mówić pośpieszał:
385
„Chwalicie mą tabakę, Mości Dobrodzieje,
Obaczcież, co się wewnątrz tabakierki dzieje!“
Tu, wycierając chustką zabrudzone denko,
Pokazał malowaną armiją, maleńką
Jak rój much; w środku jeden człowiek na rumaku,
390
Wielki jako chrząszcz siedział, pewnie wódz orszaku;
Spinał konia, jak gdyby chciał skakać w niebiosa,
Jedną rękę na cuglach, drugą miał u nosa.
„Przypatrzcie się, — rzekł Robak — tej groźnej postawie;
Zgadnijcie, czyja?“ — Wszyscy patrzyli ciekawie, —
395
„Wielki to człowiek, cesarz, ale nie Moskali,
[165]
Ich carowie tabaki nigdy nie bierali...“
„Wielki człowiek — zawołał Cydzik — a w kapocie?
Ja myśliłem, że wielcy ludzie chodzą w złocie,
Bo u Moskalów lada jenerał, Mospanie,
400
To tak świeci się w złocie, jak szczupak w szafranie“.
„Ba — przerwał Rymsza — przecież widziałem zamłodu
Kościuszkę, naczelnika naszego narodu:
Wielki człowiek! a chodził w krakowskiej sukmanie,
To jest czamarce.“[394] — „W jakiej czamarce, Mospanie?
405
— Odparł Wilbik — to przecież zwano taratatką“.[395]
„Ale tamta z fręzlami, ta jest całkiem gładką“ —
Krzyknął Mickiewicz. Zatem wszczynały się swary
O różnych taratatki kształtach i czamary.
Przemyślny Robak, widząc, że się tak rozpryska
410
Rozmowa, jął ją znowu zbierać do ogniska,
Do swojej tabakiery; częstował, kichali,
Życzyli sobie zdrowia, on rzecz ciągnął daléj:
„Gdy cesarz Napoleon w potyczce zażywa
Raz po raz, to znak pewny, że bitwę wygrywa.
415
Naprzykład pod Austerlic:[396] Francuzi tak stali
Z armatami, a na nich biegła ćma Moskali,
Cesarz patrzył i milczał. Co Francuzi strzelą,
To Moskale pułkami jak trawa się ścielą;
Pułk za pułkiem cwałował i spadał z kulbaki,
420
Co pułk spadnie, to cesarz zażyje tabaki.
Aż wkońcu Aleksander ze swoim braciszkiem
Konstantym i z niemieckim cesarzem Franciszkiem
W nogi z pola; więc cesarz widząc, że po walce,
[166]
Spojrzał na nich, zaśmiał się i otrząsnął palce.
425
Otóż, jeśli kto z Panów, coście tu przytomni,
Będzie w wojsku cesarza, niech to sobie wspomni“.
„Ach — zawołał Skołuba — mój Księże Kwestarzu!
Kiedyż to będzie? Wszak to, ile w kalendarzu
Jest świąt, na każde święto Francuzów nam wróżą!
430
Wygląda człek, wygląda, aż się oczy mrużą,
A Moskal, jak nas trzymał, tak trzyma za szyję.
Pono nim słońce wnidzie, rosa oczy wyje“.
„Mospanie — rzekł bernardyn — babska rzecz narzekać,
A żydowska rzecz, ręce założywszy, czekać,
435
Nim kto w karczmę zajedzie i do drzwi zapuka.
Z Napoleonem pobić Moskalów nie sztuka.
Jużci on Szwabom skórę trzy razy wymłócił,
Brzydkie Prusactwo zdeptał, Anglików wyrzucił
Het za morze, Moskalom zapewne wygodzi;
440
Ale co stąd wyniknie, wie Asan Dobrodziéj?
Oto szlachta litewska wtenczas na koń wsiędzie
I szable weźmie, kiedy bić się z kim nie będzie;
Napoleon, sam wszystkich pobiwszy, nareszcie
Powie: obejdę się ja bez was, kto jesteście?
445
Więc nie dość gościa czekać, nie dość i zaprosić,
Trzeba czeladkę zebrać i stoły pownosić,
A przed ucztą potrzeba dom oczyścić z śmieci,
Oczyścić dom, powtarzam, oczyścić dom, dzieci!“
Nastąpiło milczenie, potem głosy w tłumie:
450
„Jakżeto dom oczyścić? jak to Ksiądz rozumie?
[167]
Jużci my wszystko zrobim, na wszystko gotowi,
Tylko niech Ksiądz Dobrodziej jaśniej się wysłowi“.
Ksiądz poglądał za okno, przerwawszy rozmowę;
Ujrzał coś ciekawego, z okna wytknął głowę,
455
Po chwili rzekł powstając: „Dziś czasu nie mamy;
Potem o tem obszerniej z sobą pogadamy.
Jutro będę dla sprawy w powiatowem mieście,
I do Waszmościów z drogi zajadę po kweście“.
„Niech też do Niehrymowa Ksiądz na nocleg zdąży
460
— Rzekł Ekonom — rad będzie Księdzu pan Chorąży;[397]
Wszakże na Litwie stare powiada przysłowie:
Szczęśliwy człowiek, jako kwestarz w Niehrymowie!“
„I do nas — rzekł Zubkowski — wstąp, jeżeli łaska;
Znajdzie się tam półsztuczek płótna, masła faska,
465
Baran lub krówka; wspomnij Księże na te słowa:
Szczęśliwy człowiek, trafił jak ksiądz do Zubkowa“.
„I do nas“, — rzekł Skołuba. „Do nas — Terajewicz —
Żaden bernardyn głodny nie wyszedł z Pucewicz“.[398]
Tak cała szlachta prośbą i obietnicami
470
Przeprowadziła księdza; on już był za drzwiami.
On już pierwej przez okno ujrzał Tadeusza,
Który leciał gościńcem, w cwał, bez kapelusza,
Z głową schyloną, bladem, posępnem obliczem,
A konia ustawicznie bódł i kropił biczem.
475
Ten widok bardzo księdza bernardyna zmieszał;
Więc za młodzieńcem kroki szybkiemi pośpieszał,
[168]
Do wielkiej puszczy, która, jako oko sięga,
Czerniła się na całym brzegu widnokręga.
Któż zbadał puszcz litewskich przepastne krainy,
480
Aż do samego środka, do jądra gęstwiny?
Rybak ledwie u brzegów nawiedza dno morza;
Myśliwiec krąży koło puszcz litewskich łoża,
Zna je ledwie po wierzchu, ich postać, ich lice,
Lecz obce mu ich wnętrzne serca tajemnice.
485
Wieść tylko albo bajka wie, co się w nich dzieje.
Bo gdybyś przeszedł bory i podszyte knieje,[399]
Trafisz w głębi na wielki wał pniów, kłód, korzeni,
Obronny trzęsawicą, tysiącem strumieni
I siecią zielsk zarosłych, i kopcami mrowisk,
490
Gniazdami os, szerszeniów, kłębami wężowisk.
Gdybyś i te zapory zmógł nadludzkiem męstwem,
Dalej spotkać się z większem masz niebezpieczeństwem:
Dalej co krok czyhają, niby wilcze doły,
Małe jeziorka, trawą zarosłe napoły,
495
Tak głębokie, że ludzie dna ich nie dośledzą,
(Wielkie jest podobieństwo, że djabły tam siedzą).
Woda tych studni sklni się, plamista rdzą krwawą,
A z wnętrza ciągle dymi, zionąc woń plugawą,
Od której drzewa wkoło tracą liść i korę;
500
Łyse, skarłowaciałe, robaczliwe, chore,
Pochyliwszy konary mchem kołtunowate,
I pnie garbiąc, brzydkiemi grzybami brodate,
iedzą wokoło wody, jak czarownic kupa,
Grzejąca się nad kotłem, w którym warzą trupa.
505
Za temi jeziorkami, już nietylko krokiem,
Ale daremnie nawet zapuszczać się okiem,
[169]
Bo tam już wszystko mglistym zakryte obłokiem,
Co się wiecznie ze trzęskich oparzelisk[400] wznosi.
A za tą mgłą nakoniec (jak wieść gminna głosi)
510
Ciągnie się bardzo piękna, żyzna okolica,
Główna królestwa zwierząt i roślin stolica.
W niej są złożone wszystkich drzew i ziół nasiona,
Z których się rozrastają na świat ich plemiona;
W niej, jak w arce Noego, z wszelkich zwierząt rodu
515
Jedna przynajmniej para chowa się dla płodu.
W samym środku (jak słychać) mają swoje dwory:
Dawny tur, żubr i niedźwiedź, puszcz imperatory.[401]
Około nich, na drzewach, gnieździ się ryś bystry,
I żarłoczny rosomak[402], jak czujne ministry;
520
Dalej zaś, jak podwładni szlachetni wasale,[403]
Mieszkają dziki, wilki i łosie rogale;[404]
Nad głowami sokoły i orłowie[405] dzicy,
Żyjący z pańskich stołów, dworscy zausznicy.
Te pary zwierząt główne i patryjarchalne,
525
Ukryte w jądrze puszczy, światu niewidzialne,
Dzieci swe ślą dla osad[406] za granicę lasu,
A sami we stolicy używają wczasu;
Nie giną nigdy bronią sieczną ani palną,
Lecz starzy umierają śmiercią naturalną.
530
Mają też i swój smętarz, kędy bliscy śmierci,
Ptaki składają pióra, czworonogi sierci.
Niedźwiedź, gdy, zjadłszy zęby, strawy nie przeżuwa,
[170]
Jeleń zgrzybiały, gdy już ledwie nogi suwa,
Zając sędziwy, gdy mu już krew w żyłach krzepnie,
535
Kruk, gdy już posiwieje, sokół, gdy oślepnie,
Orzeł, gdy mu dziób stary tak się w kabłąk skrzywi,[407]
Że zamknięty na wieki już gardła nie żywi,
Idą na smętarz; nawet mniejszy zwierz, raniony
Lub chory, bieży umrzeć w swe ojczyste strony.
540
Stądto w miejscach dostępnych, kędy człowiek gości,[408]
Nie znajdują się nigdy martwych zwierząt kości.
Słychać, że tam w stolicy, między zwierzętami
Dobre są obyczaje, bo rządzą się sami;
Jeszcze cywilizacją ludzką nie popsuci,
545
Nie znają praw własności, która świat nasz kłóci,
Nie znają pojedynków, ni wojennej sztuki.
Jak ojce żyły w raju, tak dziś żyją wnuki,
Dzikie i swojskie razem, w miłości i zgodzie,
Nigdy jeden drugiego nie kąsa, ni bodzie.
550
Nawet gdyby tam człowiek wpadł, chociaż niezbrojny,
Toby środkiem bestyi przechodził spokojny;
Oneby nań patrzyły tym wzrokiem zdziwienia,
Jakim w owym ostatnim, szóstym dniu stworzenia
Ojce ich pierwsze, co się w ogrójcu[409] gnieździły,
555
Patrzyły na Adama, nim się z nim skłóciły.
Szczęściem człowiek nie zbłądzi do tego ostępu,
Bo Trud i Trwoga i Śmierć bronią mu przystępu.[410]
[171]
Czasem tylko w pogoni zaciekłe ogary,
Wpadłszy niebacznie między bagna, mchy i jary,
560
Wnętrznej ich okropności rażone widokiem
Uciekają, skowycząc, z obłąkanym wzrokiem;
I długo potem ręką pana już głaskane,
Drżą jeszcze u nóg jego strachem opętane.
Te puszcz stołeczne, ludziom nieznane tajniki
565
W języku swoim strzelcy zowią: „Mateczniki!“
Głupi niedźwiedziu! gdybyś w mateczniku siedział,
Nigdyby się o tobie Wojski nie dowiedział.
Ale czyli pasieki zwabiła cię wonność,
Czy uczułeś do owsa dojrzałego skłonność:
570
Wyszedłeś na brzeg puszczy, gdzie się las przerzedził,
I tam zaraz leśniczy bytność twą wyśledził,
I zaraz obsaczniki,[411] chytre nasłał szpiegi,
By poznać, gdzie popasasz i gdzie masz noclegi.
Teraz Wojski z obławą, już od matecznika
575
Postawiwszy szeregi, odwrót ci zamyka.
Tadeusz się dowiedział, że niemało czasu
Już przeszło, jak ogary wpadły w otchłań lasu.
Cicho. — Próżno myśliwi natężają ucha;[412]
Próżno, jak najciekawszej mowy, każdy słucha
580
Milczenia, długo w miejscu nieruchomy czeka:
Tylko muzyka puszczy gra do nich zdaleka.
Psy nurtują po puszczy jak pod morzem nurki,
A strzelcy, obróciwszy do lasu dwururki,
Patrzą Wojskiego: ukląkł, ziemię uchem pyta;
[172]
585
Jako w twarzy lekarza wzrok przyjaciół czyta
Wyrok życia lub zgonu miłej im osoby,
Tak strzelcy, ufni w sztuki Wojskiego sposoby,
Topili w nim spojrzenia nadziei i trwogi.
„Jest! jest!“ — wyrzekł półgłosem, zerwał się na nogi.
590
On słyszał! oni jeszcze słuchali — nareszcie
Słyszą: jeden pies wrzasnął, potem dwa, dwadzieście,
Wszystkie razem ogary rozpierzchnioną zgrają
Doławiają się[413], wrzeszczą, wpadły na trop, grają,
Ujadają. Już nie jest to powolne granie
595
Psów goniących zająca, lisa albo łanię,
Lecz wciąż wrzask krótki, częsty, ucinany, zjadły;
To nie na ślad daleki ogary napadły,
Na oko gonią — nagle ustał krzyk pogoni,
Doszli zwierza. Wrzask znowu, skowyt; zwierz się broni
600
I zapewne kaleczy: śród ogarów grania
Słychać coraz to częściej jęk psiego konania.
Strzelcy stali, i każdy ze strzelbą gotową
Wygiął się jak łuk naprzód z wciśnioną w las głową.
Nie mogą dłużej czekać! Już ze stanowiska
605
Jeden za drugim zmyka i w puszczę się wciska,
Chcąc pierwsi spotkać zwierza: choć Wojski ostrzegał,
Choć Wojski stanowiska na koniu obiegał,
Krzycząc, że, czy kto prostym chłopem, czy paniczem,
Jeżeli z miejsca zejdzie, dostanie w grzbiet smyczem!
610
Nie było rady! Wszyscy pomimo zakazu
W las pobiegli. Trzy strzelby huknęły odrazu;
Potem wciąż kanonada, aż głośniej nad strzały
Ryknął niedźwiedź i echem napełnił las cały.
Ryk okropny boleści, wściekłości, rozpaczy!
[173]
615
Za nim wrzask psów, krzyk strzelców, trąby dojeżdżaczy
Grzmiały ze środka puszczy. Strzelcy — ci w las śpieszą,
Tamci kurki odwodzą, a wszyscy się cieszą;
Jeden Wojski w żałości, krzyczy, że chybiono.
Strzelcy i obławnicy poszli jedną stroną
620
Na przełaj[414] zwierza, między ostępem i puszczą,
A niedźwiedź, odstraszony psów i ludzi tłuszczą,
Zwrócił się nazad w miejsca mniej pilnie strzeżone,
Ku polom, skąd już zeszły strzelce rozstawione,
Gdzie tylko pozostali z mnogich łowczych szyków
625
Wojski, Tadeusz, Hrabia z kilką obławników.
Tu las był rzadszy. Słychać z głębi ryk, trzask łomu.[415]
Aż z gęstwy, jak z chmur, wypadł niedźwiedź nakształt gromu;
Wkoło psy gonią, straszą, rwą; on wstał na nogi
Tylne i spojrzał wkoło, rykiem strasząc wrogi,
630
I przedniemi łapami to drzewa korzenie,
To pniaki osmalone, to wrosłe kamienie
Rwał, waląc w psów i w ludzi; aż wyłamał drzewo,
Kręcąc niem jak maczugą, na prawo, na lewo,
Runął wprost na ostatnich strażników obławy,
635
Hrabię i Tadeusza. Oni bez obawy
Stoją w kroku, na zwierza wytknęli flint rury,[416]
Jako dwa konduktory[417] w łono ciemnej chmury;
Aż oba, jednym razem, pociągnęli kurki,
(Niedoświadczeni!) razem zagrzmiały dwururki:
[174]
640
Chybili. Niedźwiedź skoczył: oni tuż utkwiony
Oszczep jeden chwycili czterema ramiony,
Wydzierali go sobie. Spojrzą, aż tu z pyska
Wielkiego, czerwonego, dwa rzędy kłów błyska
I łapa z pazurami już się na łby spuszcza:
645
Pobledli, wtył skoczyli i, gdzie rzadnie puszcza,
Zmykali. Zwierz za nimi wspiął się, już pazury
Zahaczał, chybił, podbiegł, wspiął się znów do góry,
I czarną łapą sięgał Hrabiego włos płowy.
Zdarłby mu czaszkę z mózgów jak kapelusz z głowy,
650
Gdy Asesor z Rejentem wyskoczyli z boków,
A Gerwazy biegł z przodu o jakie sto kroków,
Z nim Robak, choć bez strzelby, — i trzej w jednej chwili,
Jak gdyby na komendę, razem wystrzelili.
Niedźwiedź wyskoczył wgórę, jak kot przed chartami,
655
I głową nadół runął, i czterma łapami
Przewróciwszy się młyńcem, cielska krwawe brzemię
Waląc tuż pod Hrabiego, zbił go z nóg na ziemię.
Jeszcze ryczał, chciał jeszcze powstać, gdy nań wsiadły
Rozjuszona Strapczyna i Sprawnik zajadły.
660
Natenczas Wojski chwycił na taśmie przypięty
Swój róg bawoli, długi, centkowany, kręty
Jak wąż boa; oburącz do ust go przycisnął,
Wzdął policzki jak banię, w oczach krwią zabłysnął,
Zasunął wpół powieki, wciągnął w głąb pół brzucha,
665
I do płuc wysłał z niego cały zapas ducha,[418]
I zagrał. Róg jak wicher, niewstrzymanym dechem
Niesie w puszczę muzykę i podwaja echem.
Umilkli strzelcy, stali szczwacze, zadziwieni
[175]
Mocą, czystością, dziwną harmoniją pieni.
670
Starzec cały kunszt, którym niegdyś w lasach słynął,
Jeszcze raz przed uszami myśliwców rozwinął;
Napełnił wnet, ożywił knieje i dąbrowy,
Jakby psiarnię w nią wpuścił i rozpoczął łowy.
Bo w graniu była łowów historyja krótka:
675
Zrazu odzew dźwięczący, rześki: to pobudka;
Potem jęki po jękach skomlą: to psów granie;
A gdzieniegdzie ton twardszy jak grzmot: to strzelanie.
Tu przerwał, lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało,
Że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało.
680
Zadął znowu. Myśliłbyś, że róg kształty zmieniał
I że w ustach Wojskiego to grubiał, to cieniał,
Udając głosy zwierząt: to raz, w wilczą szyję
Przeciągając się, długo, przeraźliwie wyje;
Znowu, jakby w niedźwiedzie rozwarłszy się gardło,
685
Ryknął; potem beczenie żubra wiatr rozdarło.
Tu przerwał, lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało,
Że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało.
Wysłuchawszy rogowej arcydzieło sztuki,
Powtarzały je dęby dębom, bukom buki.
690
Dmie znowu: jakby w rogu były setne rogi,
Słychać zmieszane wrzaski szczwania, gniewu, trwogi,
Strzelców, psiarni i zwierząt; aż Wojski dogóry
Podniósł róg, i triumfu hymn uderzył w chmury.
Tu przerwał, lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało,
[176]
695
Że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało.
Ile drzew, tyle rogów znalazło się w boru,
Jedne drugim pieśń niosą jak z choru do choru.
I szła muzyka coraz szersza, coraz dalsza,
Coraz cichsza i coraz czystsza, doskonalsza,
700
Aż znikła gdzieś daleko, gdzieś na niebios progu!
Wojski obiedwie ręce odjąwszy od rogu
Rozkrzyżował; róg opadł, na pasie rzemiennym
Chwiał się. Wojski z obliczem nabrzmiałem, promienném,
Z oczyma wzniesionemi stał jakby natchniony,
705
Łowiąc uchem ostatnie znikające tony.
A tymczasem zagrzmiało tysiące oklasków,
Tysiące powinszowań i wiwatnych wrzasków.
Uciszono się zwolna, i oczy gawiedzi
Zwróciły się na wielki, świeży trup niedźwiedzi.
710
Leżał krwią opryskany, kulami przeszyty,
Piersiami w gęszczę trawy wplątany i wbity;
Rozprzestrzenił szeroko przednie krzyżem łapy,
Dyszał jeszcze, wylewał strumień krwi przez chrapy,
Otwierał jeszcze oczy, lecz głowy nie ruszy.
715
Pjawki Podkomorzego dzierżą go pod uszy,
Z lewej strony Strapczyna, a z prawej zawisał
Sprawnik i, dusząc gardziel, krew czarną wysysał.
Zaczem Wojski rozkazał kij żelazny włożyć
Psom między zęby i tak paszczęki roztworzyć.
720
Kolbami przewrócono nawznak zwierza zwłoki,
I znów trzykrotny wiwat uderzył w obłoki.
„A co! — krzyknął Asesor, kręcąc strzelby rurą —
A co? fuzyjka moja? Górą nasi, górą!
[177]
A co? fuzyjka moja? Niewielka ptaszyna,[419]
725
A jak się popisała! To jej nie nowina,
Nie puści ona na wiatr żadnego ładunku,
Od książęcia Sanguszki mam ją w podarunku“.
Tu pokazywał strzelbę przedziwnej roboty,
Choć maleńką, i zaczął wyliczać jej cnoty.
730
„Ja biegłem — przerwał Rejent otarłszy pot z czoła —
Biegłem tuż za niedźwiedziem; a pan Wojski woła:
Stój na miejscu! Jak tam stać? Niedźwiedź w pole wali,
Rwąc z kopyta jak zając coraz daléj, daléj,
Aż mi ducha nie stało, dobiec ni nadziei.
735
Aż spojrzę, w prawo sadzi, a tu rzadko w kniei...
Jak też wziąłem na oko, postójże marucha![420]
Pomyśliłem, — i basta: ot, leży bez ducha!
Tęga strzelba, prawdziwa to Sagalasówka,
Napis: Sagalas London à Bałabanówka“.[421]
740
(Sławny tam mieszkał ślusarz Polak, który robił
Polskie strzelby, ale je po angielsku zdobił).
„Jakto — parsknął Asesor — do kroćset niedźwiedzi!
To to niby Pan zabił? Co też to Pan bredzi?“
„Słuchajno — odparł Rejent — tu, Panie, nie śledztwo,
745
Tu obława; tu wszystkich weźmiem na świadectwo“.
Więc kłótnia między zgrają wszczęła się zawzięta;
Ci stronę Asesora, ci brali Rejenta.
O Gerwazym nie wspomniał nikt, bo wszyscy biegli
[178]
Z boków i co się zprzodu działo, nie postrzegli.
750
Wojski głos zabrał: „Teraz jest przynajmniej za co,
Bo to, Panowie, nie jest ów szarak ladaco,
To niedźwiedź; tu już nie żal poszukać odwetu,
Czy szerpentyną[422], czyli nawet z pistoletu.
Spór wasz trudno pogodzić, więc dawnym zwyczajem,
755
Na pojedynek nasze pozwolenie dajem.
Pamiętam, za mych czasów, żyło dwóch sąsiadów,
Oba ludzie uczciwi, szlachta z prapradziadów,
Mieszkali po dwóch stronach nad rzeką Wilejką,
Jeden zwał się Domejko a drugi Dowejko.
760
Do niedźwiedzicy oba razem wystrzelili:
Kto zabił, trudno dociec; strasznie się kłócili,
I przysięgli strzelać się przez niedźwiedzią skórę:
To mi to po szlachecku prawie rura w rurę.
Pojedynek ten wiele narobił hałasu;
765
Pieśni o nim śpiewano za owego czasu.
Ja byłem sekundantem[423]; jak się wszystko działo,
Opowiem od początku historyją całą...“
Nim Wojski zaczął mówić, Gerwazy spór zgodził.
On niedźwiedzia z uwagą dokoła obchodził;
770
Nareszcie dobył tasak, rozciął pysk na dwoje,
I w tylcu głowy, mózgu rozkroiwszy słoje,[424]
Znalazł kulę, wydobył, suknią ochędożył,
Przymierzył do ładunku, do flinty przyłożył,
A potem, dłoń podnosząc i kulę na dłoni:
775
„Panowie — rzekł — ta kula nie jest z waszej broni;
Ona z tej Horeszkowskiej wyszła jednorurki,
(Tu podniósł flintę starą, obwiązaną w sznurki),
Lecz nie ja wystrzeliłem. O, trzeba tam było
[179]
Odwagi; straszno wspomnieć, w oczach mi się ćmiło!
780
Bo prosto biegli ku mnie oba paniczowie,
A niedźwiedź ztyłu już, już na Hrabiego głowie,
Ostatniego z Horeszków! chociaż po kądzieli.
Jezus Marja! krzyknąłem, i Pańscy anieli,
Zesłali mi na pomoc księdza bernardyna.
785
On nas wszystkich zawstydził; oj, dzielny księżyna!
Gdym drżał, gdym się do cyngla[425] dotknąć nie ośmielił,
On mi z rąk flintę wyrwał, wycelił, wystrzelił:
Między dwie głowy strzelić! sto kroków! nie chybić,
I w sam środek paszczęki! tak mu zęby wybić!
790
Panowie! długo żyję: jednego widziałem
Człowieka, co mógł takim popisać się strzałem.
Ów głośny niegdyś u nas z tylu pojedynków,
Ów, co korki kobietom wystrzelał z patynków,[426]
Ów łotr nad łotry, sławny w czasy wiekopomne,
795
Ów Jacek, vulgo[427] Wąsal — nazwiska nie wspomnę;
Ale mu nie czas teraz dojeżdżać niedźwiedzi;
Pewnie po same wąsy hultaj w piekle siedzi.
Chwała księdzu! dwom ludziom on życie ocalił —
Może i trzem; Gerwazy nie będzie się chwalił,
800
Ale gdyby ostatnie z krwi Horeszków dziecię
Wpadło w bestyi paszczę, nie byłbym na świecie,
I moje by tam stare pogryzł niedźwiedź kości.
Pójdź Księże, wypijemy zdrowie Jegomości“.
Próżno szukano księdza; wiedzą tylko tyle,
805
Że po zabiciu zwierza zjawił się na chwilę,
Podskoczył ku Hrabiemu i Tadeuszowi,
A widząc że obadwa cali są i zdrowi,
[180]
Podniósł ku niebu oczy, cicho pacierz zmówił,
I pobiegł w pole szybko, jakby go kto łowił.
810
Tymczasem na Wojskiego rozkaz pęki wrzosu,
Suche chrósty i pniaki rzucono do stosu;
Bucha ogień, wyrasta szara sosna dymu,
I rozszerza się w górze nakształt baldakimu.[428]
Nad płomieniem oszczepy złożono w koziołki,
815
Na grotach zawieszono brzuchate kociołki;
Z wozów niosą jarzyny, mąki i pieczyste,
I chleb.
Sędzia otworzył puzderko zamczyste,[429]
W którem rzędami flaszek białe sterczą głowy;
Wybiera z nich największy kufel kryształowy,
820
(Dostał go Sędzia w darze od księdza Robaka).
Wódka to gdańska, napój miły dla Polaka:
„Niech żyje — krzyknął Sędzia, w górę wznosząc flaszę —
Miasto Gdańsk! niegdyś nasze, będzie znowu nasze!“
I lał srebrzysty likwor wkolej, aż nakońcu
825
Zaczęło złoto kapać i błyskać na słońcu.[430]
W kociołkach bigos grzano. W słowach wydać trudno
Bigosu smak przedziwny, kolor i woń cudną;
Słów tylko brzęk usłyszy i rymów porządek,
Ale treści ich miejski nie pojmie żołądek.
[181]
830
Aby cenić litewskie pieśni i potrawy,
Trzeba mieć zdrowie, na wsi żyć, wracać z obławy.
Przecież i bez tych przypraw potrawą nielada
Jest bigos, bo się z jarzyn dobrych sztucznie składa.
Bierze się doń siekana, kwaszona kapusta,
835
Która, wedle przysłowia, sama idzie w usta;
Zamknięta w kotle, łonem wilgotnem okrywa
Wyszukanego cząstki najlepsze mięsiwa;
I praży się, aż ogień wszystkie z niej wyciśnie
Soki żywne, aż z brzegów naczynia war pryśnie,
840
I powietrze dokoła zionie aromatem.[431]
Bigos już gotów. Strzelcy z trzykrotnym wiwatem,
Zbrojni łyżkami, biegą i bodą naczynie.
Miedź grzmi, dym bucha, bigos jak kamfora ginie,
Zniknął, uleciał; tylko w czeluściach saganów,[432]
845
Wre para, jak w kraterze zagasłych wulkanów.[433]
Kiedy się już dowoli napili, najedli,
Zwierza na wóz złożyli, sami na koń siedli,
Radzi wszyscy, rozmowni, oprócz Asesora
I Rejenta; ci byli gniewliwsi, niż wczora,
850
Kłócąc się o zalety, ten swej Sanguszkówki,
A ten bałabanowskiej swej Sagalasówki.
Hrabia też i Tadeusz jadą nieweseli,
Wstydząc się, że chybili i że się cofnęli:
Bo na Litwie kto zwierza wypuści z obławy,
855
Długo musi pracować, nim poprawi sławy.
Hrabia mówił, że pierwszy do oszczepu godził
I że spotkaniu z zwierzem Tadeusz przeszkodził;
[182]
Tadeusz utrzymywał, że, będąc silniejszy
I do robienia ciężkim oszczepem zręczniejszy,
860
Chciał wyręczyć Hrabiego: tak sobie niekiedy
Przymawiali śród gwaru i wrzasku czeredy.
Wojski jechał pośrodku; staruszek szanowny,
Wesoły był nadzwyczaj i bardzo rozmowny.
Chcąc kłótników zabawić i do zgody dowieść,
865
Kończył im o Dowejce i Domejce powieść:
„Asesorze, jeżeli chciałem, byś z Rejentem
Pojedynkował, nie myśl, że jestem zawziętym
Na krew ludzką; broń Boże! Chciałem was zabawić,
Chciałem wam komedyją niby to wyprawić,
870
Wznowić koncept, który ja, lat temu czterdzieście
Wymyśliłem — przedziwny! Wy młodzi jesteście,
Nie pamiętacie o nim, lecz za moich czasów,
Głośny był od tej puszczy do poleskich lasów.
„Domejki i Dowejki wszystkie sprzeciwieństwa
875
Pochodziły, rzecz dziwna, z nazwisk podobieństwa
Bardzo niewygodnego. Bo, gdy w czas sejmików
Przyjaciele Dowejki skarbili stronników,
Szepnął ktoś do szlachcica: daj kreskę Dowejce!
A ten nie dosłyszawszy, dał kreskę Domejce.
880
Gdy na uczcie wniósł zdrowie marszałek Rupejko:
Wiwat Dowejko! drudzy krzyknęli: Domejko!
A kto siedział w pośrodku, nie trafił do ładu,
Zwłaszcza przy niewyraźnej mowie w czas obiadu.
„Gorzej było. Raz w Wilnie, jakiś szlachcic pjany
885
Bił się w szable z Domejką i dostał dwie rany;
Potem ów szlachcic, z Wilna wracając do domu,
Dziwnym trafem z Dowejką zjechał się u promu.
Gdy więc na jednym promie płynęli Wilejką,
Pyta sąsiada: kto on? odpowie: Dowejko —
[183]
890
Nie czekając, dobywa rapier z pod kirejki:[434]
Czach, czach, i za Domejkę podciął wąs Dowejki.
„Wreszcie, jak na dobitkę, trzeba jeszcze było,
Żeby na polowaniu tak się wydarzyło,
Że stali blisko siebie oba imiennicy.
895
I do jednej strzelili razem niedźwiedzicy.
Prawda, że po ich strzale upadła bez duchu,
Ale już pierwej niosła z dziesiątek kul w brzuchu:
Strzelby z jednym kalibrem[435] miało wiele osób!
Kto zabił niedźwiedzicę? dojdźże! jaki sposób?
900
„Tu już krzyknęli: „Dosyć! trzeba raz rzecz skończyć;
„Bóg nas czy djabeł złączył, trzeba się rozłączyć:
„Dwóch nas, jak dwóch słońc, pono zanadto na świecie“, —
A więc do szerpentynek i stają na mecie.[436]
Oba szanowni ludzie; co ich szlachta godzą,
905
To oni na się jeszcze zapalczywiej godzą.
Zmienili broń, od szabel szło na pistolety;
Stają, krzyczym, że nadto przybliżyli mety;
Oni na złość, przysięgli przez niedźwiedzią skórę
Strzelać się, śmierć niechybna! prawie rura w rurę;
910
Oba tęgo strzelali. — „Sekunduj Hreczecha!“
„Zgoda, rzekłem, niech zaraz dół wykopie klecha;[437]
Bo taki spór nie może skończyć się na niczém;
Lecz bijcie się szlacheckim trybem, nie rzeźniczym:
Dosyć już mety zbliżać, widzę, żeście zuchy;
915
Chcecie strzelać się, rury oparłszy na brzuchy?
[184]
Ja nie pozwolę. Zgoda, że na pistolety,
Lecz strzelać się nie z dalszej ani z bliższej mety,
Jak przez skórę niedźwiedzią. Ja rękami memi,
Jako sekundant, skórę rozciągnę na ziemi
920
I ja sam was ustawię. Waść po jednej stronie
Stanie na końcu pyska, a Waść na ogonie.“
Zgoda! wrzaśli; czas? — jutro; miejsce? — karczma Usza.[438]
Rozjechali się. Ja zaś do Wirgilijusza —“[439]
Tu Wojskiemu przerwał krzyk: Wyczha! Tuż z pod koni
925
Smyknął szarak; już Kusy, już go Sokół goni.
Psy wzięto na obławę, wiedząc, że z powrotem
Na polu łatwo można napotkać się z kotem;
Bez smyczy szły przy koniach; gdy kota spostrzegły,
Wprzód, nim strzelcy poszczuli, już za nim pobiegły.
930
Rejent też i Asesor chcieli końmi natrzeć;
Lecz Wojski wstrzymał, krzycząc: „Wara! stać i patrzeć!
Nikomu krokiem ruszyć z miejsca nie dozwolę;
Stąd widzim wszyscy dobrze, zając idzie w pole“.
W istocie, kot czuł ztyłu myśliwych i psiarnie,
935
Rwał w pole, słuchy wytknął, jak dwa różki sarnie,
Sam szarzał się nad rolą długi, wyciągnięty,
Skoki pod nim sterczały, jakby cztery pręty,
Rzekłbyś, że ich nie rusza, tylko ziemię trąca
Po wierzchu, jak jaskółka wodę całująca.
940
Pył za nim, psy za pyłem; zdaleka się zdało,
Że zając, pył i charty jedno tworzą ciało:
Jakby jakaś przez pole suwała się żmija,
[185]
Kot jak głowa, pył ztyłu jakby modra szyja,
A psami jak podwójnym ogonem wywija.
945
Rejent, Asesor patrzą; otworzyli usta,
Dech wstrzymali. Wtem Rejent pobladnął jak chusta,
Zbladł i Asesor, widzą — fatalnie się dzieje,
Owa żmija im dalej, tem bardziej dłużeje,
Już rwie się wpół, już znikła owa szyja pyłu,
950
Głowa już blisko lasu, ogony gdzie! ztyłu!
Głowa niknie, raz jeszcze jakby kto kutasem
Mignął, w las wpadła; ogon urwał się pod lasem.
Biedne psy ogłupiałe biegały pod gajem,
Zdawały się naradzać, oskarżać nawzajem;
955
Wreszcie wracają, zwolna skacząc przez zagony,
Spuściły uszy, tulą do brzucha ogony,
I przybiegłszy, ze wstydu nie śmieją wznieść oczu,
I zamiast iść do panów, stały na uboczu.
Rejent spuścił ku piersiom zasępione czoło,
960
Asesor rzucał okiem, ale niewesoło,
Potem zaczęli oba słuchaczom wywodzić:
Jak ich charty bez smycza nie nawykły chodzić,
Jak kot znienacka wypadł, jak źle był poszczuty
Na roli, gdzie psom chyba trzebaby wdziać buty,
965
Tak pełno wszędzie głazów i ostrych kamieni.
Mądrze rzecz wyłuszczali szczwacze doświadczeni;
Myśliwi z tych mów wiele mogliby korzystać,
Lecz nie słuchali pilnie. Ci zaczęli świstać,
Ci śmiać się w głos, ci, mając niedźwiedzia w pamięci,
970
Gadali o nim, świeżą obławą zajęci.
Wojski ledwie raz okiem za zającem rzucił,
Widząc, że uciekł, głowę obojętnie zwrócił
[186]
I kończył rzecz przerwaną: „Na czem więc stanąłem?
A ha! na tem, że obu za słowo ująłem,
975
Iż będą strzelali się przez niedźwiedzią skórę...
Szlachta w krzyk: To śmierć pewna! prawie rura w rurę!
A ja w śmiech, bo mnie uczył mój przyjaciel Maro,
Że skóra zwierza nie jest ladajaką miarą.
Wszak wiecie Waćpanowie, jak królowa Dydo[440]
980
Przypłynęła do Libów i tam z wielką biédą
Wytargowała sobie taki ziemi kawał,
Któryby się wołową skórą nakryć dawał;
Na tym kawałku ziemi stanęła Kartago!
Więc ja to sobie w nocy rozbieram z uwagą.
985
„Ledwie dniało, już z jednej strony taradejką[441]
Jedzie Dowejko, z drugiej na koniu Domejko.
Patrzą, aż tu przez rzekę leży most kosmaty,
Pas ze skóry niedźwiedziej, porzniętej na szmaty.
Postawiłem Dowejkę na zwierza ogonie 990
Z jednej strony, Domejkę zaś po drugiej stronie.
Pukajcie teraz, rzekłem, choć przez całe życie,
Lecz póty was nie spuszczę, aż się pogodzicie.
Oni w złość; a tu szlachta kładnie się na ziemi
Od śmiechu, a ja z księdzem słowy poważnemi
995
Nuż im z ewanielii, z statutów dowodzić;[442]
Niema rady: śmiali się i musieli zgodzić.
[187]
„Spór ich potem w dozgonną przyjaźń się zamienił,
I Dowejko się z siostrą Domejki ożenił,
Domejko pojął siostrę szwagra, Dowejkównę,
1000
Podzielili majątek na dwie części równe,
A w miejscu, gdzie się zdarzył tak dziwny przypadek,
Pobudowawszy karczmę, nazwali Niedźwiadek“.[443]
[189]KSIĘGA PIĄTA. [191]KŁÓTNIA.
TREŚĆ.
Plany myśliwskie Telimeny. — Ogrodniczka wybiera się na wielki świat i słucha nauk opiekunki. — Strzelcy wracają. — Wielkie zadziwienie Tadeusza. — Spotkanie się powtórne w Świątyni Dumania i zgoda ułatwiona za pośrednictwem mrówek. — U stołu wytacza się rzecz o łowach. — Powieść Wojskiego o Rejtanie i księciu Denassów, przerwana. — Zagajenie układów między stronami, także przerwane. — Zjawisko z kluczem. — Kłótnia. — Hrabia z Gerwazym odbywają radę wojenną.
Wojski, chlubnie skończywszy łowy, wraca z boru,
A Telimena w głębi samotnego dworu
Zaczyna polowanie. Wprawdzie nieruchoma
Siedzi z założonemi na piersiach rękoma,
5
Lecz myślą goni zwierzów dwóch, szuka sposobu,
Jakby razem obsaczyć i ułowić obu:
Hrabię i Tadeusza. Hrabia, panicz młody,
Wielkiego domu dziedzic, powabnej urody,
Już trochę zakochany! cóż? może się zmienić!
10
Potem, czy szczerze kocha? czy się zechce żenić?
Z kobietą kilka laty starszą! niebogatą!
Czy mu krewni pozwolą? co świat powie na to?
Telimena, tak myśląc, z sofy się podniosła
I stanęła na palcach, rzekłbyś, że podrosła;
15
Odkryła nieco piersi, wygięła się bokiem,
I sama siebie pilnem obejrzała okiem,
I znowu zapytała o radę zwierciadła;
Po chwili, wzrok spuściła, westchnęła i siadła.
[192]
Hrabia pan! zmienni w gustach są ludzie majętni!
20
Hrabia blondyn! blondyni nie są zbyt namiętni!
A Tadeusz? prostaczek! poczciwy chłopczyna!
Prawie dziecko! raz pierwszy kochać się zaczyna!
Pilnowany, niełacno zerwie pierwsze związki;
Przytem dla Telimeny ma już obowiązki...
25
Mężczyźni, póki młodzi, chociaż w myślach zmienni,
W uczuciach są od dziadów stalsi, bo sumienni.
Długo serce młodzieńca proste i dziewicze
Chowa wdzięczność za pierwsze miłości słodycze!
Ono rozkosz i wita i żegna z weselem,
30
Jak skromną ucztę, którą dzielim z przyjacielem.
Tylko stary pjanica, gdy już spali trzewa,
Brzydzi się trunkiem, którym nazbyt się zalewa.
Wszystko to Telimena dokładnie wiedziała,
Bo i rozum, i wielkie doświadczenie miała.
35
Lecz co powiedzą ludzie? Można im zejść z oczu,
W inne strony wyjechać, mieszkać na uboczu,
Lub, co lepsza, wynieść się całkiem z okolicy,
Naprzykład zrobić małą podróż do stolicy,
Młodego chłopca na świat wielki wyprowadzić,
40
Kroki jego kierować, pomagać mu, radzić,
Serce mu kształcić, mieć w nim przyjaciela, brata,
Nareszcie — użyć świata, póki służą lata!
Tak myśląc, po alkowie śmiało i wesoło
Przeszła się kilka razy. Znów spuściła czoło.
45
Wartoby też pomyślić o Hrabiego losie —
Czyby się nie udało podsunąć mu Zosię?
Niebogata, lecz za to urodzeniem równa,
Z domu senatorskiego, jest dygnitarzówna.
Jeżeliby do skutku przyszło ożenienie,
50
Telimena w ich domu miałaby schronienie
[193]
Na przyszłość; krewna Zosi i Hrabiego swatka,
Dla młodego małżeństwa byłaby jak matka.
Po tej z sobą odbytej stanowczej naradzie
Woła przez okno Zosię, bawiącą się w sadzie.
55
Zosia w porannym stroju i z głową odkrytą
Stała, trzymając w ręku podniesione sito;
Do nóg jej biegło ptastwo. Stąd kury szurpate[444]
Toczą się kłębkiem, stamtąd kogutki czubate,
Wstrząsając koralowe na głowach szyszaki
60
I wiosłując skrzydłami przez brózdy i krzaki,
Szeroko wyciągają ostrożaste[445] pięty;
Za niemi zwolna indyk sunie się odęty,
Sarkając na trzpiotalstwo swej krzykliwej żony;
Ówdzie pawie, jak tratwy, długiemi ogony
65
Sterują się po łące, a gdzie niegdzie zgóry
Upada, jak kiść śniegu, gołąb’ srebrnopióry.
W pośrodku zielonego okręgu murawy,
Ściska się okrąg ptastwa krzykliwy, ruchawy,
Opasany gołębi sznurem nakształt wstęgi
70
Białej, środkiem pstrokaty w gwiazdy, w cętki, w pręgi.
Tu dzioby bursztynowe, tam czubki z korali
Wznoszą się z gęstwi pierza, jak ryby z pod fali,
Wysuwają się szyje, i w ruchach łagodnych
Chwieją się ciągle nakształt tulipanów wodnych;
75
Tysiące oczu jak gwiazd błyskają ku Zosi.
Ona w środku wysoko nad ptastwem się wznosi,
Sama biała i w długą bieliznę ubrana
[194]
Kręci się, jak bijąca śród kwiatów fontanna;[446]
Czerpie z sita i sypie na skrzydła i głowy,
80
Ręką, jak perły białą, gęsty grad perłowy
Krup jęczmiennych. To ziarno, godne pańskich stołów,
Robi się dla zaprawy litewskich rosołów;
Zosia, je wykradając z szafy ochmistrzyni
Dla swego drobiu, szkodę w gospodarstwie czyni.
85
Usłyszała wołanie: „Zosiu!“ To głos cioci!
Sypnęła razem ptastwu ostatek łakoci,
A sama kręcąc sito, jako tanecznica
Bębenek, i w takt bijąc, swawolna dziewica
Jęła skakać przez pawie, gołębie i kury:
90
Zmieszane ptastwo tłumnie furknęło dogóry.
Zosia, stopami ledwie dotykając ziemi,
Zdawała się najwyżej bujać między niemi.
Przodem gołębie białe, które w biegu płoszy,
Leciały, jak przed wozem bogini rozkoszy.[447]
95
Zosia przez okno z krzykiem do alkowy wpadła,
I na kolanach ciotki zadyszana siadła;
Telimena, całując i głaszcząc pod brodę,
Z radością zważa dziecka żywość i urodę
(Bo prawdziwie kochała swą wychowanicę).
100
Ale znowu poważnie nastroiła lice,
Wstała i przechodząc się wszerz i wzdłuż alkowy,
Dzierżąc palec przy ustach, temi rzekła słowy:
„Kochana Zosiu, już też całkiem zapominasz
I na stan i na wiek twój; wszak to dziś zaczynasz
[195]
105
Rok czternasty. Czas rzucić indyki i kurki,
Fi! to godna zabawka dygnitarskiej córki!
I z umurzaną[448] dziatwą chłopską już dowoli
Napieściłaś się! Zosiu, patrząc, serce boli,
Opaliłaś okropnie płeć, czysta[449] cyganka,
110
A chodzisz i ruszasz się, jak parafijanka.[450]
Już ja temu wszystkiemu na przyszłość zaradzę,
Od dziś zacznę, dziś ciebie na świat wyprowadzę,
Do salonu, do gości, — gości mamy siła,
Patrzajżeż, ażebyś mnie wstydu nie zrobiła“.
115
Zosia skoczyła z miejsca i klasnęła w dłonie,
I ciotce zawisnąwszy oburącz na łonie,
Płakała i śmiała się na przemian z radości.
„Ach ciociu, już tak dawno nie widziałam gości!
Od czasu, jak tu żyję z kury i indyki,
120
Jeden gość, co widziałam, to był gołąb’ dziki.
Już mi troszeczkę nudno tak siedzieć w alkowie;
Pan Sędzia nawet mówi, że to źle na zdrowie“.
„Sędzia — przerwała ciotka — ciągle mi dokuczał,
Żeby cię na świat wywieść, ciągle pod nos mruczał,
125
Że już jesteś dorosłą; sam nie wie, co plecie
Dziaduś, nigdy na wielkim niebywały świecie.
Ja wiem lepiej, jak długo trzeba się sposobić
Panience, by wyszedłszy na świat efekt[451] zrobić.
Wiedz Zosiu, że kto rośnie na widoku ludzi,
130
Choć piękny, choć rozumny, efektów nie wzbudzi,
Gdy go wszyscy przywykną widzieć od maleńka.
Lecz niechaj ukształcona, dorosła panienka
[196]
Nagle ni stąd ni zowąd przed światem zabłyśnie,
Wtenczas każdy się do niej przez ciekawość ciśnie,
135
Wszystkie jej ruchy, rzuty oczu jej uważa,
Słowa jej podsłuchiwa i drugim powtarza;
A kiedy wejdzie w modę raz młoda osoba,
Każdy ją chwalić musi, choć i nie podoba.
Znaleźć się, spodziewam się, że umiesz; w stolicy
140
Urosłaś. Choć dwa lata mieszkasz w okolicy,
Nie zapomniałaś jeszcze całkiem Petersburka.
No, Zosiu, toaletę rób[452], dostań tam z biurka,
Nagotowane znajdziesz wszystko do ubrania.
Spiesz się, bo lada chwila wrócą z polowania“.
145
Wezwano pokojową i służącą dziewkę,
W naczynie srebrne wody wylano konewkę.
Zosia jak wróbel w piasku, trzepioce się, myje
Z pomocą sługi ręce, oblicze i szyję.
Telimena otwiera petersburskie składy,
150
Dobywa flaszki perfum, słoiki pomady,
Pokrapia Zosię wkoło wyborną perfumą,
(Woń napełniła izbę), włos namaszcza gumą.
Zosia kładnie pończoszki białe, ażurowe,[453]
I trzewiki warszawskie białe, atłasowe.
155
Tymczasem pokojowa sznurowała stanik,
Potem rzuciła na gors pannie pudermanik;[454]
Zaczęto przypieczone zbierać papiloty,[455]
Pukle, że nazbyt krótkie, uwito w dwa sploty,
Zostawując na czole i skroniach włos gładki.
160
Pokojowa zaś świeżo zebrane bławatki,
Uwiązawszy w plecionkę, daje Telimenie,
[197]
Ta ją do głowy Zosi przyszpila uczenie
Z prawej strony na lewo; kwiat od bladych włosów
Odbijał bardzo pięknie, jak od zboża kłosów!
165
Zdjęto puderman, całe ubranie gotowe.
Zosia białą sukienkę wrzuciła przez głowę,
Chusteczkę batystową, białą, w ręku zwija,
I tak cała wygląda biała, jak lilija.
Poprawiwszy raz jeszcze i włosów i stroju,
170
Kazano jej wzdłuż i wszerz przejść się po pokoju.
Telimena uważa znawczyni oczyma,
Musztruje siostrzenicę, gniewa się i zżyma;
Aż na dygnienie Zosi krzyknęła z rozpaczy:
„Ja nieszczęśliwa! Zosiu, widzisz, co to znaczy
175
Żyć z gęśmi, z pastuchami! tak nogi rozszerzasz,
Jak chłopiec! okiem w prawo i w lewo uderzasz,
Czysto[456] rozwódka! — Dygnij, patrz jaka niezwinna!“
„Ach ciociu! — rzekła smutnie Zosia — cóż ja winna!
Ciotka mnie zamykała; nie było z kim tańczyć:
180
Lubiłam z nudy ptastwo paść i dzieci niańczyć;
Ale poczekaj, ciociu, niechno się pobawię
Trochę z ludźmi, obaczysz, jak się ja poprawię“.
„Już — rzekła ciotka — z dwojga złego lepiej z ptastwem,
Niż z tem, co u nas dotąd gościło, plugastwem.
185
Przypomnij tylko sobie, kto tu u nas bywał:
Pleban, co pacierz mruczał lub w warcaby grywał,
I palestra z fajkami! To mi kawalery!
Nabrałabyś się od nich pięknej manijery.
Teraz to pokazać się jest przynajmniej komu;
190
Mamy przecież uczciwe towarzystwo w domu.
[198]
Uważaj dobrze, Zosiu, jest tu Hrabia młody,
Pan dobrze wychowany, krewny wojewody,
Pamiętaj być mu grzeczną“.[457]
Słychać rżenie koni
I gwar myśliwców, już są pod bramą: „To oni!“
195
Wziąwszy Zosię pod rękę, pobiegła do sali.
Myśliwi na pokoje jeszcze nie wchadzali,
Musieli po komnatach odmieniać swą odzież,
Nie chcąc wniść do dam w kurtkach. Pierwsza wpadła młodzież,
Pan Tadeusz i Hrabia, co żywo przybrani.
200
Telimena sprawuje obowiązki pani,
Wita wchodzących, sadza, rozmową zabawia,
I siostrzenicę wszystkim zkolei przedstawia.
Naprzód Tadeuszowi, jako krewną bliską;
Zosia grzecznie dygnęła, on skłonił się nisko,
205
Chciał coś do niej przemówić, już usta otworzył,
Ale, spojrzawszy w oczy Zosi, tak się strwożył,
Że, stojąc niemy przed nią, to płonął, to bladnął;
Co było w jego sercu, on sam nie odgadnął.
Uczuł się nieszczęśliwym bardzo, — poznał Zosię
210
Po wzroście i po włosach światłych i po głosie!
Tę kibić i tę główkę widział na parkanie,
Ten wdzięczny głos zbudził go dziś na polowanie.
Aż Wojski Tadeusza wyrwał z zamieszania;
Widząc, że bladnie i że na nogach się słania,
215
Radził mu odejść do swej izby dla spoczynku.
Tadeusz stanął w kącie, wsparł się na kominku,
Nic nie mówiąc — szerokie, obłędne źrenice
Obracał to na ciotkę, to na siostrzenicę.
Dostrzegła Telimena, iż pierwsze spojrzenie
[199]
220
Zosi tak wielkie na nim zrobiło wrażenie;
Nie odgadła wszystkiego, przecież pomieszana
Bawi gości, a z oczu nie spuszcza młodziana.
Wreszcie czas upatrzywszy, ku niemu podbiega:
„Czy zdrów? dla czego smutny?“ — pyta się, nalega,
225
Napomyka o Zosi, zaczyna z nim żarty.
Tadeusz nieruchomy, na łokciu oparty,
Nic nie gadając, marszczył brwi i usta krzywił:
Tem bardziej Telimenę pomieszał i zdziwił.
Zmieniła więc natychmiast twarz i ton rozmowy,
230
Powstała zagniewana i ostremi słowy
Poczęła nań przymówki sypać i wyrzuty.
Porwał się i Tadeusz, jak żądłem ukłuty;
Spojrzał krzywo, nie mówiąc ani słowa, splunął,
Krzesło nogą odepchnął i z pokoju runął,
235
Trzasnąwszy drzwi za sobą. Szczęściem, że tej sceny
Nikt z gości nie uważał, oprócz Telimeny.
Wyleciawszy przez bramę, biegł prosto na pole.
Jak szczupak, gdy mu oścień[458] skróś piersi przekole,
Pluska się i nurtuje, myśląc, że uciecze,
240
Ale wszędzie żelazo i sznur z sobą wlecze:
Tak i Tadeusz ciągnął za sobą zgryzoty,
Suwając się przez rowy i skacząc przez płoty,
Bez celu i bez drogi. Aż niemało czasu
Nabłąkawszy się, wkońcu wszedł w głębinę lasu
245
I trafił, czy umyślnie czyli też przypadkiem,
Na wzgórek, co był wczora szczęścia jego świadkiem,
Gdzie dostał ów bilecik, zadatek kochania,
Miejsce, jak wiemy, zwane Świątynią Dumania.
[200]
Gdy okiem wkoło rzuca, postrzega: to ona!
250
Telimena, samotna, w myślach pogrążona,
Od wczorajszej postacią i strojem odmienna,
W bieliźnie, na kamieniu, sama jak kamienna;
Twarz schyloną w otwarte utuliła dłonie,
Choć nie słyszysz szlochania, znać, że we łzach tonie.
255
Daremnie broniło się serce Tadeusza;
Ulitował się, uczuł, że go żal porusza.
Długo poglądał niemy, ukryty za drzewem,
Nakoniec westchnął i rzekł sam do siebie z gniewem:
„Głupi! cóż ona winna, że się ja pomylił?“
260
Więc zwolna głowę ku niej z za drzewa wychylił,
Gdy nagle Telimena zrywa się z siedzenia,
Rzuca się w prawo, w lewo, skacze skróś strumienia,
Rozkrzyżowana, z włosem rozpuszczonym, blada,
Pędzi w las, podskakuje, przyklęka, upada,
265
I nie mogąc już powstać, kręci się po darni.
Widać z jej ruchów, w jakiej strasznej jest męczarni:
Chwyta się za pierś, szyję, za stopy, kolana.
Skoczył Tadeusz myśląc, że jest pomieszana,
Lub ma wielką chorobę.[459] Lecz z innej przyczyny
270
Pochodziły te ruchy.
U bliskiej brzeziny
Było wielkie mrowisko. Owad gospodarny
Snuł się wkoło po trawie, ruchawy i czarny,
Nie wiedzieć, czy z potrzeby, czy z upodobania
Lubił szczególnie zwiedzać Świątynię Dumania:
275
Od stołecznego wzgórka aż po źródła brzegi
Wydeptał drogę, którą wiódł swoje szeregi.
Nieszczęściem Telimena siedziała śród dróżki;
Mrówki, znęcone blaskiem bieluchnej pończoszki,
[201]
Wbiegły, gęsto zaczęły łaskotać i kąsać,
280
Telimena musiała uciekać, otrząsać,
Nakoniec na murawie siąść i owad łowić.
Nie mógł jej swej pomocy Tadeusz odmowić.
Oczyszczając sukienkę, aż do nóg się zniżył,
Usta trafem ku skroniom Telimeny zbliżył —
285
W tak przyjaznej postawie, choć nic nie mówili
O rannych kłótniach swoich, przecież się zgodzili,
I nie wiedzieć, jak długo trwałaby rozmowa,
Gdyby ich nie przebudził dzwonek z Soplicowa.
Hasło wieczerzy! Pora powracać do domu,
290
Zwłaszcza, że słychać było opodal trzask łomu.
Może szukają? razem wracać nie wypada,
Więc Telimena w prawo pod ogród się skrada,
A Tadeusz na lewo biegł do wielkiej drogi.
Oboje w tym odwrocie mieli nieco trwogi.
295
Telimenie zdało się, że raz z poza krzaka
Błysła zakapturzona, chuda twarz Robaka;
Tadeusz widział dobrze, jak mu raz i drugi
Pokazał się na lewo cień biały i długi,
Co to było, nie wiedział, ale miał przeczucie,
300
Że to był Hrabia w długim, angielskim surducie.
Wieczerzano w zamczysku. Uparty Protazy,
Nie dbając na wyraźne Sędziego zakazy,
W niebytność państwa znowu do zamku szturmował,
I kredens doń (jak mówi) zaintromitował.[460]
305
Goście weszli w porządku i stanęli kołem.
Podkomorzy najwyższe brał miejsce za stołem;
Z wieku mu i z urzędu ten zaszczyt należy,
[202]
Idąc kłaniał się damom, starcom i młodzieży.
Kwestarz nie był u stołu; miejsce bernardyna
310
Po prawej stronie męża ma Podkomorzyna.
Sędzia, kiedy już gości, jak trzeba, ustawił,
Żegnając po łacinie, stół pobłogosławił.
Mężczyznom dano wódkę; zaczem wszyscy siedli,
I chłodnik zabielany milcząc żwawo jedli.
315
Po chłodniku szły raki, kurczęta, szparagi,
W towarzystwie kielichów węgrzyna, malagi.[461]
Jedzą, piją, a milczą wszyscy. Nigdy pono,
Od czasu jako mury zamku podźwigniono,
Który uraczał hojnie tylu szlachty bratów,
320
Tyle wesołych słyszał i odbił wiwatów,
Nie pamiętano takiej posępnej wieczerzy;
Tylko pukanie korków i brzęki talerzy
Odbijała zamkowa sień wielka i pusta:
Rzekłbyś, iż zły duch gościom zasznurował usta.
325
Mnogie były powody milczenia. Myśliwi
Powrócili z ostępu dosyć gadatliwi;
Lecz gdy zapał ochłonął, myśląc nad obławą,
Postrzegają, że wyszli z niej nie z wielką sławą.
Trzebaż było, ażeby jeden kaptur popi,
330
Wyrwawszy się Bóg wie skąd, jak Filip z Konopi,[462]
Przepisał[463] wszystkich strzelców powiatu? O wstydzie!
Cóż o tem będą gadać w Oszmianie i Lidzie,
Które od wieków walczą z tutejszym powiatem
O pierwszeństwo w strzelectwie! Myślili więc nad tem.
[203]
335
Zaś Asesor i Rejent prócz wspólnych niechęci
Świeżą hańbę swych chartów mieli na pamięci.
W oczach im stoi niecny kot, skoki wyciąga,
I omykiem z pod gaju kiwając urąga,
I tym omykiem ćwiczy po sercach jak biczem.
340
Siedzieli z pochylonem ku misie obliczem.
Asesor nowe jeszcze miał powody żalów,
Patrząc na Telimenę i na swych rywalów.
Do Tadeusza siedzi Telimena bokiem,
Pomieszana, zaledwie śmie nań rzucić okiem;
345
Chciała zasępionego Hrabiego zabawić,
Wyzwać w dłuższą rozmowę, w lepszy humor wprawić,
Bo Hrabia dziwnie kwaśny powrócił z przechadzki,
A raczej, jako myślił Tadeusz, z zasadzki.
Słuchając Telimeny, czoło podniósł hardo,
350
Brwi zmarszczył, spojrzał na nią ledwie nie z pogardą;
Potem przysiadł się, jak mógł najbliżej, do Zosi,
Nalewa jej do szklanki, talerze przynosi,
Prawi tysiąc grzeczności, kłania się, uśmiecha,
Czasem oczy wywraca i głęboko wzdycha.
355
Widać przecież, pomimo tak zręczne łudzenie,
Że umizgał się tylko na złość Telimenie;
Bo głowę odwracając, niby nieumyślnie,
Co raz ku Telimenie groźnem okiem błyśnie.
Telimena nie mogła pojąć, co to znaczy;
360
Ruszywszy ramionami, myśliła: dziwaczy!
Wreszcie nowym zalotom Hrabiego dość rada,
Zwróciła się do swego drugiego sąsiada.
Tadeusz też posępny, nic nie jadł, nic nie pił,
Zdawał się słuchać rozmów, oczy w talerz wlepił;
365
Telimena mu leje wino, on się gniewa
Na natrętność; pytany o zdrowie — poziewa.
[204]
Ma za złe (tak się zmienił jednego wieczora),
Że Telimena zbytnie do zalotów skora;
Gorszy się, że jej suknia tak wcięta głęboko,
370
Nieskromnie — a dopiero, kiedy podniósł oko!
Aż przeląkł się; bystrzejsze teraz miał źrenice,
Ledwie spojrzał w rumiane Telimeny lice,
Odkrył odrazu wielką, straszną tajemnicę!
Przebóg, naróżowana!
Czy róż w złym gatunku,
375
Czy jakoś na obliczu przetarł się z trefunku:[464]
Gdzie niegdzie zrzedniał, nawskróś grubszą płeć odsłania.
Może to sam Tadeusz, w Świątyni Dumania
Rozmawiając za blisko, omusknął[465] z bielidła
Karmin[466], lżejszy od pyłków motylego skrzydła.
380
Telimena wracała nazbyt spieszno z lasu,
I poprawić kolory swe nie miała czasu.
Około ust szczególniej widne były piegi.
Nuż oczy Tadeusza, jako chytre szpiegi,
Odkrywszy jedną zdradę, poczną wkolej zwiedzać
385
Resztę wdzięków i wszędzie jakiś fałsz wyśledzać:
Dwóch zębów braknie w ustach; na czole, na skroni
Zmarszczki; tysiące zmarszczków pod brodą się chroni!
Niestety! Czuł Tadeusz, jak jest niepotrzebnie
Rzecz piękną nazbyt ściśle zważać; jak haniebnie
390
Być szpiegiem swej kochanki; nawet jak szkaradnie,
Odmieniać smak i serce — lecz któż sercem władnie?
Darmo chce brak miłości zastąpić sumieniem,
[205]
Chłód duszy ogrzać znowu jej wzroku promieniem.
Już ten wzrok, jako księżyc światły a bez ciepła,
395
Błyskał po wierzchu duszy, która do dna krzepła...
Takie robiąc sam w sobie wyrzuty i skargi,
Pochylił w talerz głowę, milczał i gryzł wargi.
Tymczasem zły duch nową pokusą go wabi:
Podsłuchiwać, co Zosia mówiła do Hrabi.
400
Dziewczyna, uprzejmością Hrabiego ujęta,
Zrazu rumieniła się, spuściwszy oczęta,
Potem śmiać się zaczęli, wkońcu rozmawiali
O jakiemś niespodzianem w ogrodzie spotkaniu,
O jakiemś po łopuchach i grzędach stąpaniu.
405
Tadeusz, wyciągnąwszy co najdłużej uszy,
Połykał gorzkie słowa i przetrawiał w duszy.
Okropną miał biesiadę. Jak w ogrodzie żmija
Dwoistem żądłem zioło zatrute wypija,
Potem skręci się w kłębek i na drodze legnie,
410
Grożąc stopie, co na nią nieostrożnie biegnie;
Tak Tadeusz, opiły trucizną zazdrości,
Zdawał się obojętny, a pękał ze złości.
W najweselszem zebraniu niech się kilku gniewa,
Zaraz się ich ponurość na resztę rozlewa.
415
Strzelcy dawniej milczeli; druga stołu strona
Umilkła, Tadeusza żółcią zarażona.
Nawet pan Podkomorzy, nadzwyczaj ponury,
Nie miał ochoty gadać, widząc swoje córy,
Posażne i nadobne panny, w wieku kwiecie,
420
Zdaniem wszystkich najpierwsze partyje w powiecie,
Milczące, zaniedbane od milczącej młodzi.
Gościnnego Sędziego również to obchodzi;
Wojski zaś, uważając, że tak wszyscy milczą,
Nazywał tę wieczerzę nie polską, lecz wilczą.
[206]
425
Hreczecha na milczenie miał słuch bardzo czuły,
Sam gawęda[467], i lubił niezmiernie gaduły.
Nie dziw! Ze szlachtą strawił życie na biesiadach,
Na polowaniach, zjazdach, sejmikowych radach.
Przywykł, żeby mu zawsze coś bębniło w ucho,
430
Nawet wtenczas, gdy milczał, lub z placką za muchą
Skradał się, lub zamknąwszy oczy siadał marzyć.
W dzień szukał rozmów, w nocy musiano mu gwarzyć
Pacierze różańcowe, albo gadać bajki.
Stąd też nieprzyjacielem zabitym był fajki,
435
Wymyślonej od Niemców, by nas scudzoziemczyć;
Mawiał: Polskę oniemić jest to Polskę zniemczyć.
Starzec, wiek przegwarzywszy, chciał spoczywać w gwarze,
Milczenie go budziło ze snu. Tak młynarze,
Uśpieni kół tarkotem, ledwie staną osie,
440
Budzą się, krzycząc z trwogą: „A słowo stało się!“
Wojski ukłonem dawał znak Podkomorzemu,
A ręką od ust lekko skinął ku Sędziemu,
Prosząc o głos. Panowie na ten ukłon niemy
Odkłonili się oba, co znaczy: „prosiemy“.
445
Wojski zagaił:
„Śmiałbym upraszać młodzieży,
Ażeby po staremu bawić u wieczerzy,
Nie milczeć i żuć. Czy my ojce kapucyni?
Kto milczy między szlachtą, to właśnie tak czyni,
Jako myśliwiec, który nabój rdzawi w strzelbie;
450
Dlatego ja rozmowność naszych przodków wielbię.
Po łowach szli do stołu, nietylko by jadać,
Ale aby nawzajem mogli się wygadać.
[207]
Co każdy miał na sercu: nagany, pochwały
Strzelców i obławników, ogary, wystrzały,
455
Wywoływano na plac; powstawała wrzawa,
Miła uchu myśliwców, jak druga obława.
Wiem, wiem, o co wam idzie. Ta czarnych trosk chmura
Pono z Robakowego wzniosła się kaptura!
Wstydzicie się swych pudeł! Niech was wstyd nie pali,
460
Znałem myśliwych lepszych od was, a chybiali;
Trafiać, chybiać, poprawiać, to kolej strzelecka.
Ja sam, chociaż ze strzelbą włóczę się od dziecka,
Chybiałem! chybiał sławny ów strzelec Tułoszczyk,
Nawet niezawsze trafiał pan Rejtan nieboszczyk.
465
O Rejtanie opowiem później. Co się tycze
Wypuszczenia z obławy, że oba panicze
Zwierzowi, jak należy, kroku nie dostali,
Choć mieli oszczep w ręku, tego nikt nie chwali,
Ani gani, bo zmykać, mając nabój w rurze,
470
Znaczyło po staremu być tchórzem nad tchórze;
Toż wystrzelić na oślep (jak to robi wielu),
Nie przypuściwszy zwierza, nie wziąwszy do celu,
Jest rzecz haniebna. Ale kto dobrze wymierzy,
Kto przypuści do siebie zwierza jak należy,
475
Jeśli chybił, cofnąć się może bez sromoty,
Albo walczyć oszczepem, lecz z własnej ochoty,
A nie z musu; gdyż oszczep strzelcom poruczony
Nie dla natarcia, ale tylko dla obrony.
Tak było po staremu. A więc mnie zawierzcie,
480
I waszej rejterady[468] do serca nie bierzcie,
Kochany Tadeuszku i Wielmożny Grafie![469]
Ilekroć zaś wspomnicie o dzisiejszym trafie,
Wspomnijcie też starego Wojskiego przestrogę:
[208]
Nigdy jeden drugiemu nie zachodzić w drogę,
485
Nigdy we dwóch nie strzelać do jednej zwierzyny.“
Właśnie Wojski wymawiał to słowo: zwierzyny,
Gdy Asesor półgębkiem podszepnął: dziewczyny.
Brawo! krzyknęła młodzież. Powstał szmer i śmiechy;
Powtarzano zkolei przestrogę Hreczechy,
490
Mianowicie ostatnie słowo: ci zwierzyny,
A drudzy w głos śmiejąc się krzyczeli: dziewczyny;
Rejent szepnął: kobiety, Asesor: kokiety,[470]
Utkwiwszy w Telimenie oczy jak sztylety.
Nie myślił wcale Wojski przymawiać nikomu
495
Ani uważał, co tam szepcą pokryjomu,
Rad bardzo, że mógł damy i młodzież rozśmieszyć,
Zwrócił się ku myśliwcom, chcąc i tych pocieszyć,
I zaczął, nalewając sobie kielich wina:
„Nadaremnie oczyma szukam bernardyna;
500
Chciałbym mu opowiedzieć wypadek ciekawy,
Podobny do zdarzenia dzisiejszej obławy.
Klucznik mówił, że tylko znał jednego człeka,
Co tak celnie jak Robak mógł strzelać zdaleka;
Ja zaś znałem drugiego. Równie trafnym strzałem
505
Ocalił on dwóch panów; sam ja to widziałem,
Kiedy do Nalibockich[471] zaciągnęli lasów
Tadeusz Rejtan poseł i książę Denassów.[472]
[209]
Nie zazdrościli sławie szlachcica panowie,
Owszem u stołu pierwsi wnieśli jego zdrowie,
510
Nadawali mu wielkich prezentów bezliku,
I skórę zabitego dzika. O tym dziku
I o strzale powiem wam, jak naoczny świadek;
Bo to był dzisiejszemu podobny przypadek,
A zdarzył się największym strzelcom za mych czasów,
515
Posłowi Rejtanowi i księciu Denassów.“
A wtem ozwał się Sędzia nalewając czaszę:
„Piję zdrowie Robaka, Wojski, w ręce wasze!
Jeśli datkiem nie możem kwestarza zbogacić,
Postaramy się przecież za proch mu zapłacić;
520
Uręczamy, że niedźwiedź zabity dziś w boru
Przez dwa lata wystarczy na kuchnię klasztoru.
Lecz skóry księdzu nie dam; lub gwałtem zabiorę,
Albo ją mnich ustąpić musi przez pokorę,
Albo ją kupię choćby dziesiątkiem soboli.
525
Skórą tą rozrządzimy wedle naszej woli:
Pierwszy wieniec i sławę już wziął sługa boży,
Skórę Jaśnie Wielmożny Pan, nasz Podkomorzy,
Temu da, kto na drugą nagrodę zasłużył“.
Podkomorzy pogładził czoło i brwi zmrużył.
530
Strzelcy zaczęli szemrać, każdy coś powiadał:
Tamten jak zwierza znalazł, ten jak ranę zadał,
Tamten psiarnię nawołał, ów zwierza nawrócił
Znowu w ostęp. Asesor z Rejentem się kłócił,
Jeden wielbiąc przymioty swojej Sanguszkówki,
535
Drugi bałabanowskiej swej Sagalasówki.
[210]
„Sędzio sąsiedzie — wreszcie wyrzekł Podkomorzy —
Pierwszą nagrodę słusznie zyskał sługa boży;
Lecz niełacno rozsądzić, kto jest po nim drugi,
Bo wszyscy zdają mi się mieć równe zasługi,
540
Wszyscy równi zręcznością, biegłością i męstwem.
Przecież dwóch dziś odznaczył los niebezpieczeństwem,
Dwaj byli niedźwiedziego najbliżsi pazura:
Tadeusz i pan Hrabia, — im należy skóra.
Pan Tadeusz ustąpi (jestem tego pewny),
545
Jako młodszy i jako gospodarza krewny;
Więc spolia opima[473] weźmiesz Mości Hrabia,
Niech ten łup twą strzelecką komnatę ozdabia,
Niechaj pamiątką będzie dzisiejszej zabawy,
Godłem szczęścia łowczego, bodźcem przyszłej sławy“.
550
Umilknął wesół, myśląc, że Hrabię ucieszył;
Nie wiedział, jak boleśnie serce jego przeszył.
Bo Hrabia na strzeleckiej komnaty wspomnienie,
Mimowolnie wzrok podniósł, a te łby jelenie,
Te gałęziste rogi, jakby las wawrzynów,
555
Zasiany ręką ojców na wieńce dla synów,
Te rzędami portretów zdobione filary,
Ten w sklepieniu błyszczący herb Półkozic stary,
Ozwały się doń zewsząd głosami przeszłości.
Zbudził się z marzeń, wspomniał, gdzie, u kogo gości.
560
Dziedzic Horeszków gościem śród swych własnych progów,
Biesiadnikiem Sopliców, swych odwiecznych wrogów!
A przytem zawiść, którą czuł dla Tadeusza,
Tem mocniej Hrabię przeciw Soplicom porusza.
[211]
Rzekł więc z gorzkim uśmiechem: „Mój domek zbyt mały,
565
Nie ma godnego miejsca na dar tak wspaniały:
Niech lepiej niedźwiedź czeka pośród tych rogaczy,
Aż mi go Sędzia razem z zamkiem oddać raczy“.
Podkomorzy zgadując, na co się zanosi,
Zadzwonił w tabakierę złotą, o głos prosi.
570
„Godzieneś pochwał — rzecze — Hrabio mój sąsiedzie,
Że dbasz o interesa nawet przy obiedzie,
Nie tak jak modni wieku twojego panicze,
Żyjący bez rachunku. Ja tuszę[474] i życzę
Zgodą zakończyć moje sądy podkomorskie;
575
Dotąd jedyna trudność jest o fundum[475] dworskie.
Mam już projekt zamiany, fundum wynagrodzić
Ziemią, w sposób następny“. — Tu zaczął wywodzić
Porządnie (jak zwykł zawsze) plan przyszłej zamiany,
Już był w połowie rzeczy, gdy ruch niespodziany
580
Wszczął się na końcu stoła. Jedni coś postrzegli,
Wskazują palcem, drudzy oczyma tam biegli,
Aż wreszcie wszystkie głowy, jak kłosy schylone
Wstecznym wiatrem, w przeciwną zwróciły się stronę,
W kąt.
Z kąta, kędy wisiał portret nieboszczyka,
585
Ostatniego z rodziny Horeszków, Stolnika,
Z małych drzwiczek, ukrytych pomiędzy filary,
Wysunęła się cicho postać nakształt mary.
Gerwazy!... poznano go po wzroście, po licach,
Po srebrzystych na żółtej kurcie Półkozicach.
[212]
590
Stąpał jako słup prosto, niemy i surowy,
Nie zdjąwszy czapki, nawet nie schyliwszy głowy;
W ręku trzymał błyszczący klucz, jakby puginał,[476]
Odemknął szafę i w niej coś kręcić zaczynał.
Stały w dwóch kątach sieni wsparte o filary
595
Dwa kurantowe w szafach zamknięte zegary,
Dziwaki stare, dawno ze słońcem w niezgodzie,
Południe wskazywały często o zachodzie.
Gerwazy nie przybrał[477] się machiny naprawić,
Ale bez nakręcenia nie chciał jej zostawić,
600
Dręczył kluczem zegary każdego wieczora.
Właśnie teraz przypadła nakręcania pora.
Gdy Podkomorzy sprawą zajmował uwagę
Stron interesowanych, on pociągnął wagę:
Zgrzytnęły wyszczerbionym zębem koła rdzawe,
605
Wzdrygnął się Podkomorzy i przerwał rozprawę.
„Bracie — rzekł — odłóż nieco twą pilną robotę!“
I kończył plan zamiany. Lecz Klucznik na psotę[478]
Jeszcze silniej pociągnął drugiego ciężaru,
I wnet gil, który siedział na wierzchu zegaru,
610
Trzepiocąc skrzydłem zaczął ciąć kurantów nuty.
Ptak sztucznie wyrobiony, szkoda, że popsuty,
Zająkał się i piszczał, im dalej, tem gorzéj.
Goście w śmiech; musiał przerwać znowu Podkomorzy.
„Mości Kluczniku — krzyknął — lub raczej puszczyku,
615
Jeśli dziób twój szanujesz, dość mi tego krzyku“!
Ale Gerwazy groźbą wcale się nie strwożył,
Prawą rękę poważnie na zegar położył
[213]
A lewą wziął się pod bok. Tak oburącz wsparty,
„Podkomorzeńku! krzyknął, wolne pańskie żarty,
620
Wróbel mniejszy niż puszczyk, a na swoich wiorach[479]
Śmielszy jest, aniżeli puszczyk w cudzych dworach.
Co Klucznik, to nie puszczyk; kto w cudze poddasze
Nocą włazi, ten puszczyk, i ja go wystraszę“.
„Za drzwi z nim!“ — Podkomorzy krzyknął. „Panie Hrabia!
625
— Zawołał Klucznik — widzisz Pan, co się wyrabia.
Czy niedosyć się jeszcze pański honor plami,
Że Pan jadasz i pijasz z tymi Soplicami!
Trzebaż jeszcze, aby mnie, zamku urzędnika,
Gerwazego Rębajłę, Horeszków klucznika,
630
Lżyć w domu panów moich!... i Panże to zniesie?“
Wtem Protazy zawołał trzykroć: „Uciszcie się!
Na ustęp! Ja, Protazy Baltazar Brzechalski,
Dwojga imion, generał niegdyś trybunalski,
Vulgo woźny, woźnieńską obdukcyją robię[480]
635
I wizyją formalną, zamawiając sobie
Urodzonych tu wszystkich obecnych świadectwo,
I pana Asesora wzywając na śledztwo
Z powodu Wielmożnego Sędziego Soplicy:
O inkursyją, to jest o najazd granicy,
640
Gwałt zamku, w którym Sędzia dotąd prawnie włada,
Czego dowodem jawnym jest, że w zamku jada“.
„Brzechaczu! — wrzasnął Klucznik — ja cię wnet nauczę!“
I dobywszy z za pasa swe żelazne klucze,
Okręcił wkoło głowy, puścił z całej mocy.
645
Pęk żelaza wyleciał, jako kamień z procy,
[214]
Pewnie łeb Protazemu rozbiłby na ćwierci;
Szczęściem schylił się Woźny i wydarł się śmierci.
Porwali się z miejsc wszyscy; chwilę była głucha
Cichość, aż Sędzia krzyknął: „W dyby[481] tego zucha!
650
Hola chłopcy!“ — i czeladź rzuciła się żwawo
Ciasnem przejściem pomiędzy ścianami i ławą.
Lecz Hrabia krzesłem w środku zagrodził im drogę,
I na tym szańcu słabym utwierdziwszy nogę:
„Wara — zawołał — Sędzio! nie wolno nikomu
655
Krzywdzić sługę mojego w moim własnym domu.
Kto ma na starca skargę, niech mi ją przełoży“.
Zyzem w oczy Hrabiemu spojrzał Podkomorzy:
„Bez Waścinej pomocy ukarać potrafię
Zuchwałego szlachetkę, a Waść, Mości Grafie,
660
Przed dekretem ten zamek za wcześnie przywłaszczasz!
Nie Wać tu jesteś panem, nie Wać nas ugaszczasz,
Siedź cicho, jakeś siedział; jeśli siwej głowy
Nie czcisz, to szanuj pierwszy urząd powiatowy“.
„Co mi? — odmruknął Hrabia — dość już tej gawędy,
665
Nudźcie drugich waszemi względy i urzędy!
Dość już głupstwa zrobiłem, wdając się z Waćpaństwem
W pijatyki, które się kończą grubijaństwem.
Zdacie mi sprawę z mego honoru obrazy.
Do widzenia po trzeźwu! Pójdź za mną Gerwazy!“
670
Nigdy się odpowiedzi takiej nie spodziewał
Podkomorzy. Właśnie swój kieliszek nalewał,
[215]
Gdy zuchwalstwem Hrabiego rażony jak gromem,
Oparłszy się o kielich butlem nieruchomym,
Głowę wyciągnął nabok i ucha przyłożył,
675
Oczy rozwarł szeroko, usta wpół otworzył;
Milczał, lecz kielich w ręku tak potężnie cisnął,
Że szkło dźwięknąwszy pękło, płyn w oczy mu prysnął,
Rzekłbyś, że z winem ognia w duszę się nalało,
Tak oblicze spłonęło, tak oko pałało.
680
Zerwał się mówić; pierwsze słowo niewyraźnie
Mleł[482] w ustach, aż przez zęby wyleciało: „Błaźnie!
Grafiątko! Ja cię! Tomasz, karabelę! Ja tu
Nauczę ciebie mores[483], błaźnie! daj go katu!
Względy, urzędy nudzą, uszko delikatne!
685
Ja cię tu zaraz po tych zauszniczkach[484] płatnę!
Fora za drzwi! Do korda! Tomasz, karabelę!“
Wtem do Podkomorzego skoczą przyjaciele,
Sędzia porwał mu rękę: „Stój Pan, to rzecz nasza,
Mnie tu naprzód wyzwano. Protazy, pałasza!
690
Puszczę go w taniec, jako niedźwiadka na kiju“.
Lecz Tadeusz Sędziego wstrzymał: „Panie stryju,
Wielmożny Podkomorzy, czyż się Państwu godzi
Wdawać się z tym fircykiem? czy tu niema młodzi?
Na mnie to zdajcie, ja go należycie skarcę,
695
A Waszeć, panie śmiałku, co wyzywasz starce,
Obaczym, czyli jesteś tak strasznym rycerzem;
Rozprawimy się jutro, plac i broń wybierzem.
Dziś uchodź, pókiś cały —“
Dobra była rada;
Klucznik i Hrabia wpadli w obroty nielada.
700
Przy wyższym końcu stoła wrzał tylko krzyk wielki,
[216]
Ale z ostrego końca latały butelki
Koło Hrabiego głowy. Strwożone kobiety
W prośby, w płacz; Telimena, krzyknąwszy: „niestety“!
Wzniosła oczy, powstała, i padła zemdlona,
705
I przechyliwszy szyję przez Hrabi ramiona,
Na pierś jego złożyła swe piersi łabędzie.
Hrabia, choć zagniewany, wstrzymał się w zapędzie,
Zaczął cucić, ocierać.
Tymczasem Gerwazy,
Wystawiony na stołków i butelek razy,
710
Już zachwiał się, już czeladź zakasawszy pięście
Rzucała się nań zewsząd hurmem, gdy na szczęście
Zosia, widząc szturm, skoczy, i litością zdjęta,
Zasłania starca, na krzyż rozpiąwszy rączęta.
Wstrzymali się. Gerwazy zwolna ustępował,
715
Zniknął z oczu, szukano, gdzie się pod stół schował...
Gdy nagle z drugiej strony wyszedł, jak z pod ziemi.
Podniósłszy wgórę ławę ramiony silnemi,
Okręcił się jak wiatrak, oczyścił pół sieni,
Wziął Hrabię, i tak oba, ławą zasłonieni,
720
Cofali się ku drzwiczkom. Już dochodzą progów,
Gerwazy stanął, jeszcze raz spojrzał na wrogów,
Dumał chwilę, niepewny, czy cofać się zbrojnie,
Czyli z nowym orężem szukać szczęścia w wojnie.
Obrał drugie. Już ławę, jak taran murowy,[485]
725
Wtył dźwignął dla zamachu, już ugiąwszy głowy,
Z wypiętą naprzód piersią, z podniesioną nogą,
Miał wpaść... ujrzał Wojskiego, uczuł w sercu trwogę.
Wojski, cicho siedzący z przymrużonem okiem,
Zdawał się pogrążony w dumaniu głębokiem;
[217]
730
Dopiero, gdy się Hrabia z Podkomorzym skłócił
I Sędziemu pogroził, Wojski głowę zwrócił,
Zażył dwakroć tabaki i przetarł powieki.
Chociaż Wojski Sędziemu był krewny daleki,
Ale w gościnnym jego domu zamieszkały,
735
O zdrowie przyjaciela był niezmiernie dbały.
Przypatrywał się zatem z ciekawością walce;
Wyciągnął zlekka na stół rękę, dłoń i palce,
Położył nóż na dłoni, trzonkiem do paznokcia
Indeksu[486], a żelazem zwrócony do łokcia,
740
Potem ręką wtył nieco wychyloną kiwał,
Niby bawiąc się, lecz się w Hrabiego wpatrywał.
Sztuka rzucania nożów, straszna w ręcznej bitwie,
Już była zaniedbana podówczas na Litwie,
Znajoma tylko starym; Klucznik jej probował
745
Nieraz w zwadach karczemnych, Wojski w niej celował.
Widać z zamachu ręki, że silnie uderzy,
A z oczu łacno zgadnąć, że w Hrabiego mierzy
(Ostatniego z Horeszków chociaż po kądzieli).
Mniej baczni młodzi ruchów starca nie pojęli:
750
Gerwazy zbladnął, ławą Hrabiego zakłada,[487]
Cofa się ku drzwiom — „Łapaj!“ krzyknęła gromada.
Jako wilk, obskoczony znienacka przy ścierwie,
Rzuca się oślep w zgraję, co mu ucztę przerwie,
Już goni, ma ją szarpać, wtem śród psiego wrzasku
755
Trzasło ciche półkurcze...[488] wilk zna je po trzasku,
Siedzi okiem, postrzega, że ztyłu, za charty
Myśliwiec wpół schylony, na kolanie wsparty,
Rurą ku niemu wije i już cyngla tyka;
[218]
Wilk uszy spuszcza, ogon podtuliwszy zmyka...
760
Psiarnia z tryumfującym rzuca się hałasem,
I skubie go po kudłach, zwierz zwraca się czasem,
Spojrzy, klapnie paszczęką i białych kłów zgrzytem
Ledwie pogrozi, psiarnia pierzcha ze skowytem:
Tak i Gerwazy z groźną cofał się postawą,
765
Wstrzymując napastników oczyma i ławą,
Aż razem z Hrabią wpadli w głąb’ ciemnej framugi.
„Łapaj!“ krzykniono znowu. Tryumf był niedługi,
Bo nad głowami tłumu Klucznik niespodzianie
Ukazał się na chórze, przy starym organie,
770
I z trzaskiem jął wyrywać ołowiane rury.
Wielkąby klęskę zadał uderzając zgóry,
Ale już goście tłumnie wychodzili z sieni,
Nie śmieli kroku dostać słudzy potrwożeni,
I chwytając naczynia w ślad panów uciekli,
775
Nawet nakrycia z częścią sprzętów się wyrzekli.
Któż ostatni, nie dbając na groźby i razy,
Ustąpił z placu bitwy? — Brzechalski Protazy.
On, za krzesłem Sędziego stojąc niewzruszenie,
Ciągnął woźnieńskim głosem swoje oświadczenie,
780
Aż skończył i z pustego szedł pobojowiska,
Kędy zostały trupy, ranni i zwaliska.
W ludziach straty nie było, ale wszystkie ławy
Miały zwichnione nogi; stół także kulawy,
Obnażony z obrusa poległ na talerzach
785
Zlanych winem, jak rycerz na krwawych puklerzach,
Między licznemi kurcząt i indyków ciały,
W których piersi widelce świeżo wbite tkwiały.
Po chwili w Horeszkowskim samotnym budynku
Wszystko do zwyczajnego wracało spoczynku.
[219]
790
Mrok zgęstniał; reszty pańskiej wspaniałej biesiady
Leżą, podobne uczcie nocnej, gdzie na Dziady[489]
Zgromadzać się zaklęte mają nieboszczyki.
Już na poddaszu trzykroć krzyknęły puszczyki;
Jak guślarze[490], zdają się witać wschód miesiąca,
795
Którego postać oknem spadła na stół, drżąca,
Niby dusza czyscowa; z podziemu[491], przez dziury
Wyskakiwały nakształt potępieńców szczury...
Gryzą, piją; czasami w kącie zapomniana
Puknie na toast duchom butelka szampana.
800
Ale na drugiem piętrze, w izbie, którą zwano,
Choć była bez zwierciadeł, izbą zwierciadlaną,
Stał Hrabia na krużganku zwróconym ku bramie;
Chłodził się wiatrem, surdut wdział na jedno ramię,
Drugi rękaw i poły u szyi sfałdował,
805
I pierś surdutem jakby płaszczem udrapował.[492]
Gerwazy chodził kroki wielkiemi po sali;
Obadwa zamyśleni do siebie gadali:
„Pistolety — rzekł Hrabia — lub, gdy chcą, pałasze“.
„Zamek — rzekł Klucznik — i wieś, oboje to nasze“.
810
„Stryja, synowca — wołał Hrabia — całe plemię
Wyzywaj!“. „Zamek — wołał Klucznik — wieś i ziemie
Zabieraj Pan“. To mówiąc, zwrócił się do Hrabi:
„Jeśli Pan chce mieć pokój, niech wszystko zagrabi.
Po co proces, Mopanku! sprawa jak dzień czysta:
815
Zamek w ręku Horeszków był przez lat czterysta,
Część gruntów oderwano w czasie Targowicy,
[220]
I, jak Pan wie, oddano władaniu Soplicy.
Nietylko tę część — wszystko zabrać im należy
Za koszta procesowe, za karę grabieży.
820
Mówiłem Panu zawsze: procesów zaniechać;
Mówiłem Panu zawsze: najechać, zajechać!
Tak było po dawnemu: kto raz grunt posiądzie,
Ten dziedzic; wygraj w polu, a wygrasz i w sądzie.
Co się tycze dawniejszych z Soplicami sprzéczek,
825
Jest na to od procesu lepszy Scyzoryczek;[493]
A jeśli Maciej w pomoc da mi swą Rózeczkę,
To my we dwóch Sopliców tych porzniem na sieczkę“.
„Brawo! — rzekł Hrabia, — plan twój gotycko-sarmacki
Podoba się mi lepiej, niż spór adwokacki.
830
Wiesz co? na całej Litwie narobim hałasu
Wyprawą, niesłychaną od dawnego czasu.
I sami się zabawim. Dwa lata tu siedzę,
Jakąż bitwę widziałem? z chłopami o miedzę!
Nasza wyprawa przecież krwi rozlanie wróży.
835
Odbyłem taką jedną w czasie mych podróży.
Gdym w Sycylii bawił u pewnego księcia,
Rozbójnicy porwali w górach jego zięcia,
I okupu od krewnych żądali zuchwale;
My, zebrawszy naprędce sługi i wasale,
840
Wpadliśmy; ja dwóch zbójców ręką mą zabiłem,
Pierwszy wleciałem w tabor[494], więźnia uwolniłem.
Ach mój Gerwazy! jaki to był triumfalny,
Jaki piękny nasz powrót rycersko-feudalny![495]
[221]
Lud z kwiatami spotykał nas, córka książęcia,
845
Wdzięczna zbawcy, ze łzami wpadła w me objęcia.
Gdym przybył do Palermo, wiedziano z gazety,
Palcami wskazywały mię wszystkie kobiety.
Nawet wydrukowano o całem zdarzeniu
Romans, gdzie wymieniony jestem po imieniu.
850
Romans ma tytuł: „Hrabia, czyli tajemnice
Zamku Birbante-rokka“. Czy są tu ciemnice
W tym zamku?“ „Są — rzekł Klucznik — ogromne piwnice
Ale puste! bo wino wypili Soplice“.
„Dżokejów — dodał Hrabia — uzbroić we dworze,
855
Z włości wezwać wasalów!“ „Lokajów? broń Boże!
— Przerwał Gerwazy. — Czy to zajazd jest hultajstwem?
Kto widział zajazd robić z chłopstwem i z lokajstwem?
Mój Panie, na zajazdach nie znacie się wcale!
Wąsalów co innego, zdadzą się wąsale.[496]
860
Nie we włości ich szukać, ale po zaściankach:[497]
W Dobrzynie, w Rzezikowie, w Ciętyczach, w Rąbankach.
Szlachta odwieczna, w której krew rycerska płynie,
Wszyscy przychylni panów Horeszków rodzinie,
Wszyscy nieprzyjaciele zabici[498] Sopliców!
865
Stamtąd zbiorę ze trzystu wąsatych szlachciców,
To rzecz moja. Pan niechaj do pałacu wraca
I wyśpi się, bo jutro będzie wielka praca;
[222]
Pan spać lubi, już późno, drugi kur już pieje,
Ja tu będę pilnować zamku, aż rozdnieje,
870
A ze słoneczkiem stanę w Dobrzyńskim zaścianku“.
Na te słowa pan Hrabia ustąpił z krużganku;
Ale nim odszedł, spojrzał przez otwór strzelnicy,
I widząc świateł mnóstwo w domostwie Soplicy:
„Iluminujcie![499] — krzyknął — jutro o tej porze,
875
Będzie jasno w tym zamku, ciemno w waszym dworze!“
Gerwazy siadł na ziemi, oparł się o ścianę,
I, pochylił ku piersiom czoło zadumane.
Światłość miesięczna padła na wierzch głowy łysy,
Gerwazy po nim kreślił palcem różne rysy;
880
Widać, że przyszłych wypraw snuł plany wojenne.
Ciężą mu coraz bardziej powieki brzemienne,
Bezwładną kiwnął szyją, czuł, że go sen bierze,
Zaczął wedle zwyczaju wieczorne pacierze.
Lecz między Ojczenaszem i Zdrowaś Maryją,
885
Dziwne stanęły mary, tłoczą się i wiją.
Klucznik widzi Horeszki, swoje dawne pany:
Ci niosą karabele, drudzy buzdygany,[500]
Każdy groźnie spoziera i pokręca wąsa,
Składa się karabelą, buzdyganem wstrząsa;
890
Za nimi jeden cichy, posępny cień mignął,
Z krwawą na piersi plamą. Gerwazy się wzdrygnął,
Poznał Stolnika! zaczął wkoło siebie żegnać,
I ażeby tem pewniej straszne sny rozegnać,
Odmawiał litaniją o czyscowych duszach.
895
Znowu wzrok mu skleił się, zadzwoniło w uszach —
Widzi tłum szlachty konnej, błyszczą karabele:
[223]
Zajazd! zajazd Korelicz i Rymsza na czele!
I ogląda sam siebie, jak na koniu siwym,
Z podniesionym nad głową rapierem straszliwym
900
Leci; rozpięta na wiatr szumi taratatka,
Z lewego ucha spadła wtył konfederatka;
Leci; jezdnych i pieszych po drodze obala,
I nakoniec Soplicę w stodole podpala —
Wtem ciężka marzeniami na pierś spadła głowa,
905
I tak usnął ostatni Klucznik Horeszkowa.
[225]KSIĘGA SZÓSTA. [227]ZAŚCIANEK.
TREŚĆ.
Pierwsze ruchy wojenne zajazdu. — Wyprawa Protazego. — Robak z panem Sędzią radzą o rzeczy publicznej. — Dalszy ciąg wyprawy Protazego bezskutecznej. — Ustęp o konopiach. — Zaścianek [501] szlachecki Dobrzyn. — Opisanie domostwa i osoby Maćka Dobrzyńskiego.
Nieznacznie z wilgotnego wykradał się mroku
Świt bez rumieńca, wiodąc dzień bez światła w oku.
Dawno wszedł dzień, a jeszcze ledwie jest widomy.
Mgła wisiała nad ziemią, jak strzecha ze słomy
5
Nad ubogą Litwina chatką; w stronie Wschodu
Widać z bielszego nieco na niebie obwodu,
Że słońce wstało, tędy ma zstąpić na ziemię,
Lecz idzie niewesoło i po drodze drzemie.
Za przykładem niebieskim wszystko się spóźniło
10
Na ziemi. Bydło późno na paszę ruszyło
I zdybało zające przy późnem śniadaniu.
One zwykły do gajów wracać o świtaniu,
Dziś okryte tumanem, te mokrzycę chrupią,[502]
Te jamki w roli kopiąc, parami się kupią,
15
I na wolnem powietrzu myślą użyć wczasu;
Ale przed bydłem muszą powracać do lasu.
[228]
I w lasach cisza. Ptaszek zbudzony nie śpiewa,
Otrząsnął pierze z rosy, tuli się do drzewa,
Głowę wciska w ramiona, oczy znowu mruży
20
I czeka słońca. Kędyś, u brzegów kałuży,
Klekce bocian; na kopach siedzą wrony zmokłe,
Rozdziawiwszy się, ciągną gawędy rozwlokłe,
Obrzydłe gospodarzom jako wróżby słoty.
Gospodarze już dawno wyszli do roboty.
25
Już zaczęły żniwiarki swą piosnkę zwyczajną,
Jak dzień słotny ponurą, tęskną, jednostajną,
Tem smutniejszą, że dźwięk jej w mgłę bez echa[503] wsiąka.
Chrząsnęły sierpy w zbożu, ozwała się łąka,
Rząd kosiarzy, otawę[504] siekących, wciąż brząka,
30
Pogwizdując piosenkę; z końcem każdej zwrotki
Stają, ostrzą żelezca i w takt kują młotki.
Ludzi we mgle nie widać, tylko sierpy, kosy,
I pieśni brzmią, jak muzyk niewidzialnych głosy.
W środku, na snopie zboża ekonom usiadłszy
35
Nudzi się, kręci głową, roboty nie patrzy,
Pogląda na gościniec, na drogi rozstajne,
Kędy działy się jakieś rzeczy nadzwyczajne.
Na gościńcu i drogach od samego ranka
Panuje ruch niezwykły. Stąd chłopska furmanka
40
Skrzypi, lecąc jak poczta; stąd szlachecka bryka
Czwałem tarkocze, drugą i trzecią spotyka;
Z lewej drogi posłaniec jak kuryjer goni,
Z prawej przebiegło w zawód kilkanaście koni,
Wszyscy śpieszą, ku różnym kierują się stronom.
[229]
45
Co to ma znaczyć? Powstał ze snopa ekonom,
Chciał przypatrzyć się, spytać; długo stał nad drogą,
Daremnie wołał, nie mógł zatrzymać nikogo,
Ni poznać we mgle. Jezdni migają jak duchy.
Tylko słychać raz po raz tętent kopyt głuchy,
50
I co dziwniejsza jeszcze, szczękanie pałaszy:
Bardzo to ekonoma i cieszy i straszy.
Bo choć na Litwie było naonczas spokojnie.
Dawno już wieści głuche biegały o wojnie,
O Francuzach, Dąbrowskim, o Napoleonie.
55
Miałyżby wojnę wróżyć ci jeźdźcy? te bronie?
Ekonom pobiegł wszystko Sędziemu powiedzieć,
Spodziewając się i sam czegoś się dowiedzieć.
W Soplicowie domowi i goście po kłótni
Wczorajszej wstali z siebie nieradzi i smutni.
60
Próżno Wojszczanka damy na kabałę sprasza,
Mężczyznom próżno karty dają do marjasza:
Nie chcą bawić się, ni grać, siedzą cicho w kątkach,
Mężczyzni palą lulki, kobiety przy prątkach[505];
Nawet śpią muchy.
Wojski, rzuciwszy łopatkę,
65
Znudzony ciszą, idzie pomiędzy czeladkę.
Woli w kuchennej[506] słuchać ochmistrzyni krzyków,
Gróźb i razów kucharza, hałasu kuchcików;
Aż go powoli wprawił w przyjemne marzenie
Ruch jednostajny rożnów, kręcących pieczenie.
70
Sędzia od rana pisał, zamknąwszy się w izbie,
Woźny od rana czekał pod oknem na przyzbie[507].
Sędzia, skończywszy pozew, Protazego wzywa,
[230]
Skargę przeciw Hrabiemu głośno odczytywa
O skrzywdzenie honoru, zelżywe wyrazy,
75
Zaś przeciw Gerwazemu o gwałty i razy;
Obudwu o przechwałki, o koszta z powodu
Procesu ciągnie w rejestr taktowy do grodu.[508]
Pozew dziś trzeba wręczyć ustnie, oczywisto,
Nim zajdzie słońce. Woźny z miną uroczystą
80
Wyciągnął słuch i rękę; skoro pozew zoczył,
Stał poważnie, a radby z radości podskoczył.
Na samą myśl procesu czuł, że się odmłodził:
Wspomniał na dawne lata, gdy z pozwami chodził
Po guzy, ale razem po zapłaty hojne.
85
Tak żołnierz, który strawił życie, tocząc wojnę,
A na starość w szpitalach spoczywa kaleki,
Skoro usłyszy trąbę lub bęben daleki,
Chwyta się z łoża, krzyczy przez sen: „Bij Moskala!“
I na drewnianej nodze skacze ze szpitala
90
Tak prędko, że go ledwie może złowić młodzież.
Protazy śpieszył włożyć swą woźnieńską odzież.
Przecież żupana ani kontusza nie kładzie,
One służą ku wielkiej sądowej paradzie,
Na podróż ma strój inny: szerokie rajtuzy[509]
95
I kurtę, której poły, podpięte na guzy,
Można zakasać albo spuścić na kolana;
Czapka z uszami, sznurkiem u wierzchu związana,
Wznosi się na pogodę, spuszcza się przed słotą.
Tak ubrany wziął pałkę i ruszył piechotą,
100
Bo woźni przed procesem, jak szpiegi przed bojem,
Muszą kryć się pod różną postacią i strojem.
[231]
Dobrze zrobił Protazy, że w drogę pośpieszył,
Bo niedługoby swoim pozwem się nacieszył.
W Soplicowie zmieniano kampanii[510] plany.
Do Sędziego wpadł nagle Robak zadumany, 105
I rzekł: „Sędzio, to bieda nam z tą panią ciotką,
Z tą panią Telimeną, kokietką i trzpiotką!
Kiedy Zosia została dzieckiem w biednym stanie,
Jacek ją Telimenie dał na wychowanie,
Słysząc, że jest osoba dobra, świat znająca, 110
A postrzegam, że ona coś tu nam zamąca,
Intryguje[511] i pono Tadeuszka wabi;
Śledzę ją — albo może bierze się do Hrabi,
Może do obu razem. Obmyślmy więc środki,
Jak się jej pozbyć, bo stąd mogą uróść plotki, 115
Zły przykład i pomiędzy młokosami zwady,
Które mogą pomieszać twe prawne układy“.
„Układy? — krzyknął Sędzia z niezwykłym zapałem —
Z układów kwita, już je skończyłem, zerwałem“.
„A to co? — przerwał Robak — gdzie rozum? gdzie głowa? 120
Co tu mi Wasze bajesz? jaka burda nowa?“
„Nie z mej winy — rzekł Sędzia — proces to wyjaśni:
Hrabia pyszałek, głupiec, był przyczyną waśni,
I Gerwazy łotr; lecz to do sądu należy.
Szkoda, żeś nie był, Księże, w zamku na wieczerzy, 125
Poświadczyłbyś, jak Hrabia srodze mnie obraził“.
„Po co Waść — krzyknął Robak — do tych ruin łaził?
Wiesz, jak zamku nie cierpię; odtąd moja noga
Tam nie postanie. Znowu kłótnia! kara Boga!
Jakże tam było? powiedz, trzeba tę rzecz zatrzeć, 130
Już mię znudziło wreszcie na tyle głupstw patrzeć.
Ważniejsze ja mam sprawy, niż godzić pieniaczy[512],
[232]
Ale jeszcze raz zgodzę“. — „Zgodzić? cóż to znaczy!
A idźże mi Waść wreszcie z tą zgodą do licha!
— Przerwał Sędzia, tupnąwszy nogą — patrzcie mnicha! 135
Że go przyjmuję grzecznie, chce mnie za nos wodzić!
Wiedz Wasze, że Soplice nie zwykli się godzić,
Gdy pozwą, muszą wygrać; nieraz w ich imieniu
Trwał proces, aż wygrali w szóstem pokoleniu.
Dosyć zrobiłem głupstwa z porady Waszeci, 140
Zwołując podkomorskie sądy po raz trzeci.
Od dzisiaj niema zgody; niema, niema, niema!
(I krzycząc chodził, tupał nogami obiema).
Prócz tego za wczorajszy niegrzeczny uczynek
Musi mnie deprekować[513], albo pojedynek!“ 145
„Ale, Sędzio, cóż będzie, jak się Jacek dowie?
Wszak on umrze z rozpaczy! Czyliż Soplicowie
Nie narobili jeszcze w tym zamku dość złego?
Bracie! wspominać nie chcę wypadku strasznego.
Wiesz także, że część gruntów od zamku dziedzica 150
Zabrała i Soplicom dała Targowica.[514]
Jacek, za grzech żałując, musiał był ślubować
Pod absolucją dobra te restytuować.[515]
Wziął więc Zosię, Horeszków dziedziczkę ubogą
Hodować, wychowanie jej opłacał drogo; 155
Chciał ją Tadeuszkowi swojemu wyswatać,
I tak dwa poróżnione domy znowu zbratać,
I dziedziczce bez wstydu ustąpić grabieży“.
[233]
„Lecz cóż to? — krzyknął Sędzia — co do mnie należy?
160
Ja się nie znałem, nawet nie widziałem z Jackiem;
Ledwiem słyszał o jego życiu hajdamackiem,[516]
Siedząc wtenczas retorem[517] w jezuickiej szkole,
Potem u wojewody służąc za pacholę.
Dano mi dobra, wziąłem; kazał przyjąć Zosię,
165
Przyjąłem, hodowałem, myślę o jej losie:
Dość mnie nudzi ta cała historyja babia!
A potem, czegoż jeszcze wlazł mi tu ten Hrabia?
Z jakiem prawem do zamku? Wszak wiesz, przyjacielu,
On Horeszkom dziesiąta woda na kisielu![518]
170
I ma mnie lżyć? a ja go zapraszać do zgody?“
„Bracie! — rzekł ksiądz — ważne są do tego powody.
Pamiętasz, że Jacek chciał do wojska słać syna,
Potem w Litwie zostawił: cóż w tem za przyczyna?
Oto, w domu Ojczyznie potrzebniejszy będzie.
175
Słyszałeś pewnie, o czem już gadają wszędzie,
O czem ja wiadomostki przynosiłem nieraz;
Teraz czas już powiedzieć wszystko, czas już teraz!
Ważne rzeczy, mój bracie! Wojna tuż nad nami!
Wojna o Polskę! bracie! będziem Polakami!
180
Wojna niechybna! Kiedy z poselstwem tajemnem
Tu biegłem, wojsk forpoczty[519] już stały nad Niemnem;
Napoleon już zbiera armiję ogromną,
Jakiej człowiek nie widział i dzieje nie pomną;
Obok Francuzów ciągnie polskie wojsko całe,
[234]
Nasz Józef[520], nasz Dąbrowski, nasze Orły białe! 185
Już są w drodze, na pierwszy znak Napoleona
Przejdą Niemen, i bracie! Ojczyzna wskrzeszona!
Sędzia słuchając, zwolna okulary składał
I wpatrując się mocno w księdza, nic nie gadał,
Westchnął głęboko, w oczach łzy się zakręciły... 190
Wreszcie porwał za szyję księdza z całej siły:
„Mój Robaku — wołając — czy to tylko prawda?
Mój Robaku! — powtarzał — czy to tylko prawda?
Ileż razy zwodzono! pamiętasz? gadali:
Napoleon już idzie! i my już czekali! 195
Gadano: już w Koronie, już Prusaka pobił,
Wkracza do nas! A on! co? pokój w Tylży[521] zrobił!
Czy tylko prawda? Czy ty nie zwodzisz sam siebie?“
„Prawda — zawołał Robak — jak Pan Bóg na niebie!“
„Błogosławioneż niechaj będą usta, które 200
To zwiastują — rzekł Sędzia, wznosząc ręce w górę —
Nie pożałujesz twego poselstwa, Robaku,
Nie pożałuje klasztor; dwieście owiec z braku[522]
Daję na klasztor. Księże, tyś się wczoraj palił
Do mojego kasztanka i gniadosza chwalił, 205
Dziś zaraz w twym kwestarskim wozie pójdą oba;
Dziś proś mnie, o co zechcesz, co ci się podoba,
Nie odmówię ! Lecz o tym interesie całym
Z Hrabią, daj pokój; skrzywdził mnie, już zapozwałem;
Czyż wypada?“ 210
[235]
Załamał ręce ksiądz „dziwiony.
Wlepiwszy oczy w Sędzię, ruszywszy ramiony,
Rzekł: „To gdy Napoleon wolność Litwie niesie,
Gdy świat drży cały, to ty myślisz o procesie?
I jeszczeż po tem wszystkiem, com tobie powiedział,
Będziesz spokojnie, ręce założywszy, siedział, 215
Gdy działać trzeba!“ „Działać? — Cóż?“ — Sędzia zapytał.
„Jeszcześ — rzekł Robak — z oczu moich nie wyczytał?
Jeszcze serce nic tobie nie gada? Ach bracie!
Jeśli Soplicowskiej krwi kroplę w żyłach macie,
Uważ tylko: Francuzi uderzają zprzodu... 220
A gdyby ztyłu zrobić powstanie narodu?
Co myślisz? Niechno Pogoń zarży, niech na Żmudzi[523]
Niedźwiedź ryknie! Ach, gdyby jakie tysiąc ludzi,
Gdyby choć pięćset ztyłu na Moskwę natarło,
Powstanie, jako pożar, wkoło rozpostarło, 225
Gdybyśmy my, nabrawszy Moskwie harmat, znaków,
Zwycięscy szli powitać wybawców rodaków?
Ciągniemy! Napoleon, widząc nasze lance,
Pyta: co to za wojsko? my krzyczym: Powstańce,
Najjaśniejszy Cesarzu, Litwa! ochotnicy! 230
Pyta: Pod czyją wodzą? — Sędziego Soplicy!
Ach, któżby potem pisnąć śmiał o Targowicy?
Bracie, póki Ponarom stać, Niemnowi płynąć,
Póty w Litwie Sopliców imieniowi słynąć;
Wnuków, prawnuków będzie Jagiełłów stolica 235
Wskazywać palcem, mówiąc: oto jest Soplica,
Z tych Sopliców, co pierwsi zrobili powstanie!“
[236]
A na to Sędzia: „Mniejsza o ludzkie gadanie,
Nigdy nie dbałem bardzo o pochwały świata;
Bóg świadkiem, żem nie winien grzechów mego brata, 240
W politykę jam nigdy bardzo się nie wdawał,
Urzędując i orząc mojej ziemi kawał.
Lecz jestem szlachcic, radbym plamę domu zmazać;
Jestem Polak, dla kraju radbym coś dokazac,
Choć duszę oddać. W szable nie byłem zbyt tęgi, 245
Wszakże bierali ludzie i odemnie cięgi;
Wie świat, że w czasie polskich ostatnich sejmików
Wyzwałem i zraniłem dwóch braci Buzwików,
Którzy... Ale to mniejsza. Jakże Wasze myśli?
Czy potrzeba, żebyśmy zaraz w pole wyszli? 250
Strzelców zebrać, rzecz łatwa; prochu mam dostatek,
W plebanii u księdza jest kilka armatek;
Przypominam, iż Jankiel mówił, iż u siebie
Ma groty do lanc, że je mogę wziąć w potrzebie;
Te groty przywiózł w pakach gotowych z Królewca[524] 255
Pod sekretem; weźmiem je, zaraz zrobim drzewca,
Szabel nam nie zabraknie; szlachta na koń wsiędzie,
Ja z synowcem na czele, i — jakoś to będzie!“
„O, polska krwi! — zawołał bernardyn wzruszony,
Z otwartemi skoczywszy na Sędzię ramiony 260
Prawe dziecię Sopliców! Tobie Bóg przeznacza
Oczyścić grzechy brata twojego tułacza!
Zawszem ciebie szanował, ale od tej chwili
Kocham cię, jak gdybyśmy bracią sobie byli!
Przygotujemy wszystko, lecz wyjść nie czas jeszcze, 265
Ja sam wyznaczę miejsce i czas wam obwieszczę.
Wiem, że car wysłał gońców do Napoleona
Prosić o pokój; wojna nie jest ogłoszona,
[237]
Lecz książę Józef słyszał od pana Biniona[525], 270
Francuza, co należy do cesarskiej rady,
Że się na niczem skończą wszystkie te układy,
Że będzie wojna. Książę wysłał mnie na zwiady,
Z rozkazem, żeby byli Litwini gotowi
Dowieść przychodzącemu Napoleonowi,
Że chcą złączyć się znowu z siostrą swą, Koroną, 275
I żądają, ażeby Polskę przywrócono.
Tymczasem bracie, z Hrabią trzeba przyjść do zgody,
Jest to dziwak, fantastyk[526] trochę, ale młody,
Poczciwy, dobry Polak; potrzebny nam taki,
W rewolucyjach bardzo potrzebne dziwaki, 280
Wiem z doświadczenia; nawet głupi się przydadzą,
Byle tylko poczciwi i pod mądrych władzą.
Hrabia pan, ma u szlachty wielkie zachowanie,
Cały powiat ruszy się, jeśli on powstanie;
Znając jego majątek, każdy szlachcic powie: 285
Musi to być rzecz pewna, gdy z nią są panowie.
Biegę do niego zaraz.“ „— Niech się pierwszy zgłosi, —
Rzekł Sędzia, — niech przyjedzie tu, niech mnie przeprosi;
Wszak jestem starszy wiekiem, jestem na urzędzie!
Co się tycze procesu, sąd arbitrów[527] będzie...“ 290
Bernardyn trzasnął drzwiami. „No, szczęśliwa droga!“
Rzekł Sędzia.
Ksiądz wpadł w powóz stojący u proga,
Tnie biczem konie, łechce lejcami po bokach;
Furknęła kałamaszka[528], ginie w mgły obłokach,
[238]
Tylko kiedy niekiedy kaptur mnicha bury 295
Wznosi się nad tumany, jako sęp nad chmury.
Woźny już dawniej wyszedł ku domowi Hrabi.
Jak lis bywalec, gdy go woń słoniny wabi.
Bieży ku niej, a strzelców zna fortele[529] skryte,
Bieży, staje, przysiada coraz, wznosi kitę 300
I wiatr nią jak wachlarzem ku swym nozdrzom tuli,
Pyta wiatru, czy strzelcy jadła nie zatruli?
Protazy zesjedł z drogi i wzdłuż sianożęci
Krąży około domu; pałkę w ręku kręci,
Udaje, że obaczył kędyś bydło w szkodzie, 305
Tak zręcznie lawirując[530], stanął przy ogrodzie;
Schylił się, bieży, rzekłbyś, iż derkacza tropi,
Aż nagle skoczył przez płot i wpadł do konopi.
W tej zielonej, pachnącej i gęstej krzewinie
Koło domu jest pewny przytułek zwierzynie 310
I ludziom. Nieraz zając, zdybany w kapuście,
Skacze skryć się w konopiach, bezpieczniej, niż w chróście,
Bo go dla gęstwi ziela ani chart nie zgoni,
Ani ogar wywietrzy dla zbyt tęgiej woni.
W konopiach człowiek dworski, uchodząc kańczuka[531], 315
Lub pięści, siedzi cicho, aż się pan wyfuka[532].
I nawet często zbiegli od rekruta chłopi,
Gdy ich rząd śledzi w lasach, siedzą śród konopi.
I stądto w czasie bitew, zajazdów, tradowań,
Obie strony nie szczędzą wielkich usiłowań, 320
Ażeby stanowisko zająć konopiane,
Które zprzodu ciągnie się aż pod dworską ścianę,
[239]
A ztyłu, pospolicie stykając się z chmielem,
Kryje atak i odwrót przed nieprzyjacielem.
Protazy, choć człek śmiały, uczuł nieco strachu, 325
Bo przypomniał z samego rośliny zapachu
Różne swoje dawniejsze woźnieńskie przypadki,
Jedne po drugich, biorąc konopie na świadki:
Jako raz zapozwany szlachcic z Telsz[533], Dzindolet,
Rozkazał mu, oparłszy o piersi pistolet, 330
Wleźć pod stół i ów pozew psim głosem odszczekać,
Że Woźny musiał co tchu w konopie uciekać.
Jak później Wołodkowicz[534], pan dumny, zuchwały,
Co rozpędzał sejmiki, gwałcił trybunały,
Przyjąwszy urzędowy pozew zdarł na sztuki, 335
I postawiwszy przy drzwiach z kijami hajduki,
Sam nad Woźnego głową trzymał goły rapier,
Krzycząc: albo cię zetnę, albo zjedz twój papier!
Woźny niby jeść zaczął jak człowiek roztropny,
Aż skradłszy się do okna, wpadł w ogród konopny. 340
Wprawdzie już wtenczas w Litwie nie było zwyczajem
Opędzać się od pozwów szablą lub nahajem,
I ledwie woźny czasem usłyszał łajanie:
Ale Protazy o tej obyczajów zmianie
Wiedzieć nie mógł, bo dawno już pozwów nie naszał. 345
Choć zawsze gotów, choć się Sędziemu sam wpraszał,
Sędzia dotąd, przez winny wzgląd na lata stare,
Odmawiał jego prośbom; dziś przyjął ofiarę
Dla naglącej potrzeby.
[240]
Woźny patrzy, czuwa —
Cicho wszędzie — w konopie zwolna ręce wsuwa, 350
I rozchylając gęstwę badylów, w jarzynie
Jako rybak pod wodą nurkujący płynie;
Wzniósł głowę — cicho wszędzie — do okien się skrada,
Cicho wszędzie — przez okna głąb’ pałacu bada,
Pusto wszędzie — na ganek wchodzi nie bez strachu, 355
Odmyka klamkę — pusto jak w zaklętym gmachu.
Dobywa pozew, czyta głośno oświadczenie.
A wtem, usłyszał turkot, uczuł serca drżenie,
Chciał uciec... gdy ode drzwi zaszła mu osoba,
Szczęściem znajoma! Robak! Zdziwili się oba. 360
Widno, że Hrabia kędyś ruszył z całym dworem,
I bardzo śpieszył, bo drzwi zostawił otworem.
Widać, że się uzbrajał; leżały dwururki
I sztućce na podłodze, dalej sztenfle[535], kurki,
I narzędzia ślusarskie, któremi rynsztunki 365
Poprawiano, proch, papier; robiono ładunki.
Czy Hrabia z całym dworem wyjechał na łowy?
Ale po cóż broń ręczna? Tu szabla bez głowy
Zardzewiała, tam leży szpada bez temlaku[536]:
Zapewne wybierano oręż z tego braku, 370
I poruszono nawet stare broni składy.
Robak obejrzał pilnie rusznice i szpady,
A potem do folwarku wybrał się na zwiady,
Szukając sług, żeby się rozpytał o Hrabię.
W pustym folwarku ledwie wynalazł dwie babie[537], 375
[241]
Od których słyszy, że pan i dworska drużyna
Ruszyli tłumnie, zbrojnie, drogą do Dobrzyna.
Słynie szeroko w Litwie Dobrzyński zaścianek
Męstwem swoich szlachciców, pięknością szlachcianek.
Niegdyś możny i ludny, bo gdy król Jan Trzeci 380
Obwołał pospolite ruszenie przez wici[538],
Chorąży województwa z samego Dobrzyna
Przywiódł mu sześćset zbrojnej szlachty. Dziś rodzina
Zmniejszona, zubożała. Dawniej w pańskich dworach
Lub wojsku, na zajazdach, sejmikowych zborach, 385
Zwykli byli Dobrzyńscy żyć o łatwym chlebie.
Teraz zmuszeni sami pracować na siebie,
Jako zaciężne[539] chłopstwo! Tylko że siermięgi
Nie noszą, lecz kapoty białe, w czarne pręgi,
A w niedzielę kontusze. Strój także szlachcianek 390
Najuboższych różni się od chłopskich katanek:
Zwykle chodzą w drylichach[540] albo perkaliczkach,
Bydło pasą nie w łapciach z kory, lecz w trzewiczkach,
I żną zboże, a nawet przędą w rękawiczkach.
Różnili się Dobrzyńscy między Litwą bracią 395
Językiem swoim, tudzież wzrostem i postacią.
Czysta krew lacka[541], wszyscy mieli czarne włosy,
Wysokie czoła, czarne oczy, orle nosy;
[242]
Z Dobrzyńskiej ziemi[542] ród swój starożytny wiedli.
A choć od lat czterystu na Litwie osiedli, 400
Zachowali mazurską mowę i zwyczaje.
Jeśli który z nich dziecku imię na chrzcie daje,
Zawsze zwykł za patrona brać koronijasza[543]:
Świętego Bartłomieja albo Matyjasza.
Tak syn Macieja zawżdy zwał się Bartłomiejem, 405
A znowu Bartłomieja syn zwał się Maciejem;
Kobiety wszystkie chrzczono Kachny lub Maryny.
By rozeznać się wpośród takiej mieszaniny,
Brali różne przydomki od jakiej zalety
Lub wady, tak mężczyzni jako i kobiety. 410
Mężczyznom czasem kilka dawano przydomków
Na znak pogardy albo szacunku spółziomków;
Czasem jedenże szlachcic inaczej w Dobrzynie,
A pod innem nazwiskiem u sąsiadów słynie.
Dobrzyńskich naśladując, inna szlachta bliska 415
Brała również przydomki, zwane „imioniska“[544].
Teraz ich każda prawie używa rodzina,
A rzadki wie, iż mają początek z Dobrzyna;
I były tam potrzebne, kiedy w reszcie kraju
Głupiem naśladownictwem weszły do zwyczaju. 420
Więc Matyjasz Dobrzyński, który stał na czele
Całej rodziny, zwan był Kurkiem na kościele.
Potem z siedemset dziewięćdziesiąt czwartym rokiem[545],
Odmieniwszy przydomek, ochrzcił się Zabokiem;
Toż Królikiem Dobrzyńscy mianują go sami, 425
A Litwini nazwali Maćkiem nad Maćkami
[243]
Jak on nad Dobrzyńskimi, dom jego nad siołem
Panował, stojąc między karczmą i kościołem.
Widać rzadko zwiedzany, mieszka w nim hołota,
Bo brama sterczy bez wrót, ogrody bez płota, 430
Nie zasiane, na grzędach już porosły brzózki:
Przecież ten folwark zdał się być stolicą wioski,
Iż kształtniejszy od innych chat, bardziej rozległy,
I prawą stronę, gdzie jest świetlica[546], miał z cegły.
Obok lamus, śpichrz, gumno, obora i stajnie, 435
Wszystko w kupie, jak bywa u szlachty zwyczajnie;
Wszystko nadzwyczaj stare, zgniłe. Domu dachy
Świeciły się, jak gdyby od zielonej blachy,
Od mchu i trawy, która buja jak na łące.
Po strzechach gumien niby ogrody wiszące 440
Różnych roślin: pokrzywa i krokos[547] czerwony,
Żółta dziewanna, szczyru[548] barwiste ogony.
Gniazda ptastwa różnego, w strychach gołębniki,
W oknach gniazda jaskółcze, u progu króliki
Białe skaczą i ryją w niedeptanej darni. 445
Słowem dwór nakształt klatki albo królikarni.
A dawniej był obronny! Pełno wszędzie śladów,
Że wielkich i że częstych doznawał napadów.
Pod bramą dotąd w trawie, jak dziecięca głowa
Wielka, leżała kula żelazna, działowa, 450
Od czasów szwedzkich; niegdyś skrzydło wrót otwarte
Bywało o tę kulę jak o głaz oparte.
Na dziedzińcu, z pomiędzy piołunu i chwastu,
Wznoszą się stare szczęty krzyżów kilkunastu
Na ziemi nieświęconej; znak, że tu chowano 455
[244]
Poległych śmiercią nagłą i niespodziewaną.
Ktoby uważał zbliska lamus, śpichrz i chatę,
Ujrzy ściany od ziemi do szczytu pstrokate
Niby rojem owadów czarnych; w każdej plamie
460
Siedzi we środku kula, jak czmiel w ziemnej jamie.
U drzwi domostwa wszystkie klamki, ćwieki, haki,
Albo ucięte, albo noszą szabel znaki:
Pewnie tu próbowano hartu Zygmuntówek,[549]
Któremi można śmiało ćwieki obciąć z główek,
465
Lub hak przerżnąć, w brzeszczocie[550] nie zrobiwszy szczerby.
Nade drzwiami Dobrzyńskich widne były herby;
Lecz armaturę[551] serów zasłoniły półki
I zasklepiły gęsto gniazdami jaskółki.
Wewnątrz samego domu, w stajni i wozowni,
470
Pełno znajdziesz rynsztunków, jak w starej zbrojowni.
Pod dachem wiszą cztery ogromne szyszaki,[552]
Ozdoby czół marsowych: dziś Wenery ptaki,[553]
Gołębie w nich gruchając, karmią swe pisklęta.
W stajni kolczuga[554] wielka nad żłobem rozpięta
475
I pierścieniasty pancerz służą za drabinę,[555]
W którą chłopiec zarzuca źrebcom dzięcielinę.
W kuchni kilka rapierów kucharka bezbożna
[245]
Odhartowała,[556] kładąc je w piec zamiast rożna;
Buńczukiem[557], łupem z Wiednia, otrzepywa żarna.
480
Słowem wygnała Marsa Ceres gospodarna,
I panuje z Pomoną, Florą i Wertumnem[558]
Nad Dobrzyńskiego domem, stodołą i gumnem.
Ale dziś muszą znowu ustąpić boginie:
Mars powraca.
O świcie zjawił się w Dobrzynie
485
Konny posłaniec; biega od chaty do chaty,
Budzi jak na pańszczyznę. Wstają szlachta braty,
Napełniają się ciżbą zaścianku ulice,
Słychać krzyk w karczmie, widać w plebanii świéce.
Biegą; jeden drugiego pyta, co to znaczy?
490
Starzy składają radę, młódź konie kulbaczy,
Kobiety zatrzymują, chłopcy się szamocą,
Rwą się biec, bić się, ale nie wiedzą z kim, o co?
Muszą, chcąc nie chcąc, zostać. W mieszkaniu plebana
Trwa rada długa, tłumna, strasznie zamieszana,
495
Aż nie mogąc zdań zgodzić, nakoniec stanowi
Przełożyć całą sprawę Ojcu Maciejowi.
Siedmdziesiąt dwa lat liczył Maciej, starzec dziarski,
Niskiego wzrostu, dawny konfederat barski.[559]
Pamiętają i swoi i nieprzyjaciele
500
Jego damaskowaną[560] krzywą karabelę,
[246]
Którą piki i sztyki[561] rzezał nakształt sieczki,
I której żartem skromne dał imię Rózeczki.
Z konfederata stał się stronnikiem królewskim,
I trzymał z Tyzenhauzem[562], podskarbim litewskim;
505
Lecz gdy Król w Targowicy przyjął uczestnictwo,
Maciej opuścił znowu królewskie stronnictwo.
I stądto, że przechodził partyi tak wiele,
Nazywany był dawniej Kurkiem na kościele,
Że jak kurek za wiatrem chorągiewkę zwracał.
510
Przyczynę zmian tak częstych napróżnobyś macał:
Może Maciej zbyt wojnę lubił, zwyciężony
W jednej stronie, znów bitwy szukał z drugiej strony?
Może bystry polityk duch czasu zbadywał,
I tam szedł, gdzie Ojczyzny dobro upatrywał?
515
Kto wie! To pewna, że go nigdy nie uwiodły
Ani chęć osobistej chwały, ni zysk podły,
I że nigdy z moskiewską partyją nie trzymał;
Na sam widok Moskala pienił się i zżymał.
By nie spotkać Moskala, po kraju zaborze
520
Siedział w domu jak niedźwiedź, gdy ssie łapę w borze.
Ostatni raz wojował, poszedłszy z Ogińskim
Do Wilna, gdzie służyli oba pod Jasińskim,
I tam z Rózeczką cudów dokazał odwagi.
Wiadomo, że sam jeden skoczył z wałów Pragi
525
Bronić pana Pocieja[563], który odbieżany
Na placu boju, dostał dwadzieścia trzy rany.
Myślano długo w Litwie, że obu zabito:
[247]
Wrócili oba, każdy pokłóty jak sito.
Pan Pociej, zacny człowiek, chciał zaraz po wojnie
530
Obrońcę Dobrzyńskiego wynagrodzić hojnie,
Dawał mu folwark pięciu dymów[564] w dożywocie,
I wyznaczył mu rocznie tysiąc złotych w złocie.
Lecz Dobrzyński odpisał: „Niech Pociej Macieja,
A nie Maciej Pocieja ma za dobrodzieja“.
535
Odmówił więc folwarku i nie przyjął płacy;
Sam wróciwszy do domu, żył z własnej rąk pracy,
Sprawując ule dla pszczół, lekarstwa dla bydła,
Szląc na targ kuropatwy, które łowił w sidła,
I polując na zwierza.
Było dość w Dobrzynie
540
Starych ludzi roztropnych, którzy po łacinie
Umieli i w palestrze ćwiczyli się zmłodu;
Było dość majętniejszych, a z całego rodu
Maciek, prostak ubogi, był najwięcej czczony,
Nietylko jako rębacz Rózeczką wsławiony,
545
Lecz jako człek mądrego i pewnego zdania,
Znający dzieje kraju, rodziny podania,
Zarówno świadom prawa, jak i gospodarstwa.
Wiedział także sekreta strzelców i lekarstwa,
Przyznawano mu nawet (czemu pleban przeczy)
550
Wiadomość nadzwyczajnych i nadludzkich rzeczy.
To pewna, że powietrza zmiany zna dokładnie
I częściej niż kalendarz gospodarski zgadnie.
Nie dziw tedy, że czyto siejbę rozpoczynać,
Czy wiciny wyprawiać, czy zboże zażynać,[565]
[248]
555
Czy procesować, czyli zawierać układy,
Nie działo się w Dobrzynie nic bez Maćka rady.
Wpływu takiego starzec bynajmniej nie szukał;
Owszem, ciał się go pozbyć, klijentów[566] swych fukał,
I najczęściej wypychał milczkiem za drzwi domu.
560
Rady rzadko udzielał i nie lada komu;
Ledwie w niezmiernie ważnych sporach lub umowach
Pytany, wyrzekł zdanie i w niewielu słowach.
Myślano, że dzisiejszej podejmie się sprawy
I stanie swą osobą na czele wyprawy;
565
Bo bijatykę lubił niezmiernie zamłodu,
I był nieprzyjacielem moskiewskiego rodu.
Właśnie staruszek chodził po samotnym dworze,
Nucąc piosenkę: „Kiedy ranne wstają zorze“,[567]
Rad, że się wypogadza. Mgła nie szła do góry,
570
Jak się dziać zwykło, kiedy zbierają się chmury,
Ale coraz spadała. Wiatr rozwinął dłonie
I mgłę muskał, wygładzał, rozścielał na błonie;
Tymczasem słonko zgóry tysiącem promieni
Tło przetyka, posrebrza, wyzłaca, rumieni.
575
Jak para mistrzów w Słucku lity pas wyrabia,
Dziewica siedząc w dole krośny ujedwabia
I tło ręką wygładza, tymczasem tkacz zgóry
Zrzuca jej nitki srebra, złota i purpury,
Tworząc barwy i kwiaty; tak dziś ziemię całą
580
Wiatr tumanami osnuł, a słońce dzierzgało.
Maciej ogrzał się słońcem, zakończył pacierze,
I już się do swojego gospodarstwa bierze.
[249]
Wyniósł traw, liścia, usiadł przed domem i świsnął:
Na ten świst rój królików z pod ziemi wytrysnął.
585
Jako narcyzy nagle wykwitłe nad trawę,
Bielą się długie słuchy; pod niemi jaskrawe
Przeświecają się oczki, jak krwawe rubiny,[568]
Gęsto wszyte w aksamit zielonej darniny.
Już króliki na łapkach stają, każdy słucha,
590
Patrzy; nakoniec cała trzódka białopucha
Bieży do starca liśćmi kapusty znęcona,
Do nóg mu, na kolana skacze, na ramiona.
On sam biały jak królik lubi ich gromadzić
Wkoło siebie i ręką ciepły ich puch gładzić,
595
A drugą ręką z czapki proso w trawę miota
Dla wróblów; spada z dachów krzykliwa hołota.
Gdy się staruszek bawił widokiem biesiady,
Nagle króliki znikły w ziemi, a gromady
Wróblów na dach uciekły przed gośćmi nowymi,
600
Którzy szli do folwarku krokami prędkiémi.
Byli to z plebanii przez szlachty gromadę
Posłowie wyprawieni do Maćka po radę.
Zdala witając starca niskiemi ukłony,
Rzekli: „Niech będzie Jezus Chrystus pochwalony“.
605
„Na wieki wieków, amen“ starzec odpowiedział,
A gdy się o ważności poselstwa dowiedział,
Prosi do chaty. Weszli, zasiadają ławę;
Pierwszy z posłów stał w środku i jął zdawać sprawę.
Tymczasem szlachty coraz gęściej przybywało:
610
Dobrzyńscy prawie wszyscy, sąsiadów niemało
Z okolicznych zaścianków, zbrojni i bezbronni,
[250]
W kałamaszkach i bryczkach, i piesi i konni.
Stawią wozy, podjezdki[569] do brzezinek wiążą,
Ciekawi skutku narad koło domu krążą;
615
Już izbę napełnili, kupią się do sieni,
Inni słuchają, w okna głowami wciśnieni.
[251]KSIĘGA SIÓDMA. [253]RADA.
TREŚĆ.
Zbawienne rady Bartka, zwanego Prusak. — Głos żołnierski Maćka Chrzciciela. — Głos polityczny pana Buchmana. — Jankiel radzi ku zgodzie, którą Scyzoryk rozcina. — Rzecz Gerwazego, z której okazują się wielkie skutki wymowy sejmowej. — Protestacja starego Maćka. — Nagłe przybycie posiłków wojennych zrywa naradę. — Hejże na Soplice!
Z kolei Bartek poseł rzecz swą wyprowadzał.
Ten, że często na strugach[570] do Królewca chadzał,
Nazwany był Prusakiem od swych spółrodaków
Przez żart, bo nienawidził okropnie Prusaków,
5
Choć lubił o nich gadać. Człek podeszły w lata,
W podróżach swych dalekich wiele zwiedził świata,
Gazet pilny czytelnik, polityki świadom,
Mógł więc niemało światła udzielić obradom.
Ten rzecz tak kończył:
„Nie jest to, Panie Macieju,
10
Bracie mój, a nas wszystkich Ojcze Dobrodzieju,
Nie jest to marna pomoc. Jabym na Francuzów
Spuścił się w czasie wojny, jak na czterech tuzów:[571]
Lud bitny, a od czasów pana Tadeusza
Kościuszki, świat takiego nie miał genijusza
15
Wojennego, jak wielki cesarz Bonaparte.
[254]
Pamiętam, kiedy przeszli Francuzi przez Wartę,
Bawiłem zagranicą wtenczas, w roku Pańskim
Tysiącznym osiemsetnym szóstym; właśnie z Gdańskiem
Handlowałem, a krewnych mam wiele w Poznańskiem.
20
Jeździłem ich odwiedzić; więc z panem Józefem
Grabowskim[572], który teraz jest rejmentu szefem,
A podówczas żył na wsi blisko Obiezierza,
Polowaliśmy sobie na małego zwierza.
Był pokój w Wielkopolszcze, jak teraz na Litwie,
25
Wtem nagle rozeszła się wieść o strasznej bitwie.
Przybiegł do nas posłaniec od pana Todwena,
Grabowski list przeczytał, krzyknął: „Jena! Jena![573]
Zbito Prusaków na łeb, na szyję, wygrana!“
Ja, z konia zsiadłszy, zaraz padłem na kolana,
30
Dziękując Panu Bogu. — Do miasta jedziemy,
Niby dla interesu, niby nic nie wiemy;
Aż tu widzimy: wszystkie landraty, hofraty,[574]
Komisarze i wszystkie podobne psubraty
Kłaniają się nam nisko; każdy drży, blednieje,
35
Jako owad prusaczy[575] gdy wrzątkiem kto zleje.
My śmiejąc się, trąc ręce, prosim uniżenie
O nowinki, pytamy, co słychać o Jenie?
Tu ich strach zdjął, dziwią się, że o klęsce owej
Już wiemy; krzyczą Niemcy: „achary Got! o wej!“[576]
40
Spuściwszy nos, do domów, z domów dalej w nogi —
[255]
O, to był rwetes! Wszystkie wielkopolskie drogi
Pełne uciekających. Niemczyska jak mrowie
Pełzną, ciągną pojazdy, które lud tam zowie
Wageny i fornalki; mężczyźni, kobiety
45
Z fajkami, z imbryczkami, wleką pudła, bety,[577]
Drapią, jak mogą. A my milczkiem wchodzim w radę:
Hejże na koń, pomieszać Niemcom rejteradę!
Nuż landratom tłuc w karki, z hofratów drzeć schaby,
A herów oficerów łowić za harcaby[578] —
50
A jenerał Dąbrowski wpada do Poznania
I cesarski przynosi rozkaz: Do powstania!
W tydzień jeden, tak lud nasz Prusaków wychłostał
I wygnał, na lekarstwo Niemcabyś nie dostał!
Gdyby się tak obrócić i gracko i raźnie,
55
I u nas w Litwie sprawić Moskwie taką łaźnię?
He, co myślisz Macieju? Jeśli z Bonapartem
Moskwa drze koty, to on wojuje nie żartem:
Bohater pierwszy w świecie, a wojsk ma bez liku!
He, cóż myślisz, Macieju, nasz ojcze Króliku?“
60
Skończył. Czekają wszyscy Macieja wyroku.
Maciej głowy nie ruszył, ani podniósł wzroku,
Tylko ręką kilkakroć uderzył po boku,
Jak gdyby szabli szukał. (Od zaboru kraju
Szabli nie nosił, przecież z dawnego zwyczaju,
65
Na wspomnienie Moskala, zawsze rękę zwracał
Na lewy bok, zapewne Rózeczki swej macał;
I stąd był nazywany powszechnie Zabokiem).
Już wzniósł głowę, słuchając w milczeniu głębokiem.
Maciej oczekiwanie powszechne omylił,
70
Nachmurzył brwi i znowu głowę na pierś schylił.
[256]
Nakoniec odezwał się, zwolna każde słowo
Wymawiając z przyciskiem, a w takt kiwał głową:
„Cicho! skądże ta cała nowina pochodzi?
Jak daleko Francuzi? kto nimi dowodzi?
75
Czy już wojnę zaczęli z Moskwą? gdzie i o co?
Którędy mają ciągnąć? z jaką idą mocą?
Wiele piechoty, jazdy? Kto wie, niechaj gada!“
Milczała patrząc na się kolejno gromada.
„Radziłbym — rzecze Prusak — czekać bernardyna
80
Robaka, bo od niego pochodzi nowina;
Tymczasem posłać pewnych szpiegów nad granicę
I pocichu uzbrajać całą okolicę,
A tymczasem ostrożnie całą rzecz prowadzić,
Aby Moskalom naszych zamiarów nie zdradzić“.
85
„He! czekać? szczekać? zwlekać?“ przerwał Maciej drugi,
Ochrzczony Kropicielem od wielkiej maczugi,[579]
Którą zwał Kropidełkiem. Miał ją dziś przy sobie,
Stanął za nią, na gałce zwiesił ręce obie,
Na ręku oparł brodę, krzycząc: „Czekać! zwlekać!
90
Sejmikować! Hem, trem, brem, a potem uciekać!
Ja w Prusach nie bywałem; rozum królewiecki
Dobry dla Prus, a u mnie jest rozum szlachecki.
To wiem, że kto chce bić się, niech kropidło chwyta;
Kto umierać, ten księdza niech woła, i kwita!
[257]
95
Ja chcę żyć, bić! Bernardyn po co? czy my żaki?
Co mi tam Robak! otóż my będziem robaki,
I dalej Moskwę toczyć! Trem, bdrem, szpiegi, wzwiady,
Wiecie wy, co to znaczy? — Oto, że wy dziady,
Niedołęgi! He, Bracia! to wyżla rzecz tropić,
100
Bernardyńska kwestować, a moja rzecz: kropić,
Kropić, kropić i kwita!“ — Tu maczugę głasnął,
Za nim cały tłum szlachty: „Kropić! kropić!“ wrzasnął.
Poparł stronę Chrzciciela Bartek, zwan Brzytewka,
Od szabli cienkiej, tudzież Maciej, zwan Konewka,
105
Od sztućca, który naszał, z gardłem tak szerokiem,
Że zeń, jak z konwi, tuzin kulek lał potokiem.
Oba krzyczeli: „Wiwat Chrzciciel z Kropidełkiem!“
Prusak chciał mówić, ale zgłuszono go zgiełkiem
I śmiechem. „Precz — wołano — precz Prusaki, tchórze!
110
Kto tchórz, niech w bernardyńskim chowa się kapturze!“
Wtem znowu głowę zwolna podniósł Maciej stary,
I zaczęły cokolwiek uciszać się gwary:
„Nie drwijcie — rzekł — z Robaka; znam go, to ćwik klecha,
Ten robaczek większego od was zgryzł orzecha.
115
Raz go tylko widziałem: ledwiem okiem rzucił,
Poznałem, co za ptaszek; ksiądz oczy odwrócił,
Lękając się, żebym go nie zaczął spowiadać,
Ale to rzecz nie moja, wiele o tem gadać!
On tu nie przyjdzie, próżno wzywać bernardyna.
120
Jeśli od niego wyszła ta cała nowina,
To kto wie, w jakim celu: bo to bies księżyna!
[258]
Jeśli prócz tej nowiny nic więcej nie wiecie,
Więc pocoście tu przyszli? i czego wy chcecie?“
„Wojny!“ — krzyknęli. „Jakiej?“ — spytał. Zawołali:
125
„Wojny z Moskalem! bić się! Hajże, na Moskali!“
Prusak wciąż wolał, a głos coraz wyżej wznosił;
Aż posłuchanie częścią ukłonem wyprosił,
Częścią zdobył swą mową krzykliwą i cienką.
„I ja chcę bić się — wołał tłukąc się w pierś ręką —
130
Choć Kropidła nie noszę, drągiem od wiciny
Sprawiłem raz Prusakom czterem dobre chrzciny,
Którzy mię po pjanemu chcieli w Preglu topić“.[580]
„Toś zuch, Bartku — rzekł Chrzciciel — dobrze! kropić, kropić!“
„Ależ, najsłodszy Jezu! trzeba pierwej wiedzieć,
135
Z kim wojna? o co? trzeba to światu powiedzieć,
— Wołał Prusak — bo jakże lud ruszy za nami?
Gdzie pójdzie, kiedy, gdzie iść, my nie wiemy sami?
Bracia Szlachta! Panowie! potrzeba rozsądku!
Dobrodzieje, potrzeba ładu i porządku!
140
Chcecie wojny: więc zróbmy konfederacyją,
Obmyślmy, gdzie zawiązać i pod laską czyją?
Tak było w Wielkopolszcze: widzim rejteradę
Niemiecką, cóż my robim? wchodzim tajnie w radę,
Uzbrajamy i szlachtę i włościan gromadę;
145
Gotowi, Dąbrowskiego czekamy rozkazu,
Nakoniec, hajże na koń! powstajem odrazu!“
[259]
„Proszę o głos!“ — zawołał pan komisarz z Klecka,[581]
Człowiek młody, przystojny, ubrany z niemiecka.
Zwał się Buchman, lecz Polak był, w Polszczę się rodził;
150
Nie wiedzieć pewnie, czyli ze szlachty pochodził,
Lecz o to nie pytano, i wszyscy Buchmana
Szacowali, iż służył u wielkiego pana,
Był dobry patryjota, i pełen nauki,
Z ksiąg obcych wyuczył się gospodarstwa sztuki,
155
I dóbr administracją prowadził porządnie;
O polityce także wnioskował rozsądnie,
Pięknie pisać i gładko umiał się wysławiać.
Zatem umilkli wszyscy, kiedy jął rozprawiać:
„Proszę o głos!“, powtórzył, podwakroć odchrząknął,
160
Ukłonił się i usty dźwięcznemi tak brząknął:
„Preopinanci moi w swych głosach wymownych[582]
Dotknęli wszystkich punktów stanowczych i głownych,
Dyskusyją na wyższe wznieśli stanowisko;
Mnie tylko pozostaje w jedno zjąć ognisko
165
Rzucone trafne myśli i rozumowania:
Mam nadzieję w ten sposób sprzeczne zgodzić zdania.
Dwie części w dyskusyi całej uważałem;
Podział już jest zrobiony, idę tym podziałem.
Naprzód: dlaczego mamy przedsiębrać powstanie?
170
W jakim duchu? to pierwsze, żywotne pytanie;
Drugie rewolucyjnej władzy się dotycze.
Podział jest trafny, tylko przewrócić go życzę.
Naprzód zacząć od władzy; skoro pojmiem władzę,
Z niej powstania istotę, duch, cel, wyprowadzę.
[260]
175
Co do władzy więc — kiedy oczyma przebiegam
Dzieje całej ludzkości, i cóż w nich spostrzegam?
Oto ród ludzki dziki, w lasach rozpierzchniony,
Skupia się, zbiera, łączy dla wspólnej obrony,
Obmyśla ją — i to jest najpierwsza obrada.
180
Potem każdy wolności własnej cząstkę składa
Dla dobra powszechnego: to pierwsza ustawa,
Z której jako ze źródła płyną wszystkie prawa.
Widzimy tedy, że rząd umową się tworzy,
Nie pochodząc, jak mylnie sądzą, z woli Bożéj.
185
Owóż rząd na kontrakcie oparłszy społecznym,[583]
Podział władzy już tylko jest skutkiem koniecznym...“
„Otóż są i kontrakty! kijowskie czy mińskie?
— Rzekł stary Maciej — owóż i rządy babińskie!
Panie Buchman, czy Bóg nam chciał cara narzucić,
190
Czy djabeł, ja z Waszecią nie będę się kłócić:
Panie Buchman, gadaj Waść jakby cara zrucić“.[584]
„Tu sęk — krzyknął Kropiciel — gdybym mógł podskoczyć
Do tronu i Kropidłem, plusk, raz cara zmoczyć,
To jużby on nie wrócił, ni kijowskim traktem,
195
Ni mińskim, ni za żadnym Buchmana kontraktem;
Aniby go wskrzesili z mocy Bożej popi,
Ni z mocy Belzebuba. Ten mi zuch, kto kropi.
[261]
Panie Buchman, Waścina rzecz bardzo wymowna,
Ale wymowa szum, drum: kropić! to rzecz głowna“.
200
„To, to, to!“ — pisnął, ręce trąc, Bartek Brzytewka,
Od Chrzciciela do Maćka biegając, jak cewka[585]
Od jednej strony krosien przerzucana w drugą:
„Tylko ty Maćku z Rózgą, ty Maćku z maczugą,
Tylko zgódźcie się, dalbóg, pobijem na druzgi[586]
205
Moskala; Brzytew idzie pod komendę[587] Rózgi“.
„Komenda — przerwał Chrzciciel — dobra ku paradzie;
U nas była komenda w kowieńskiej brygadzie
Krótka a węzłowata: Strasz, sam się nie strachaj, —
Bij, nie daj się, — postępuj często, gęsto machaj;
210
Szach, mach!“ — „To — pisnął Brzytwa — to mi regulament![588]
Poco tu pisać akta, poco psuć atrament?
Konfederacji trzeba? o to cała sprzeczka?
Jest marszałek nasz Maciej, a laska Rózeczka“.
„Niech żyje — krzyknął Chrzciciel — Kurek na kościele!“
215
Szlachta odpowiedziała: „Wiwant Kropiciele!“
Ale w kątach szmer powstał, choć w środku tłumiony,
Widać, że się rozdziela rada na dwie strony.
Buchman krzyknął: „Ja zgody nigdy nie pochwalam,
To mój system!“[589] Ktoś drugi wrzasnął: „Nie pozwalam!“
[262]
220
Inni z kątów wtórują. Nareszcie głos gruby
Ozwał się przybyłego szlachcica Skołuby:
„Cóż to Państwo Dobrzyńscy! A to co się święci?
A my czy to będziemy z pod prawa wyjęci?
Kiedy nas zapraszano z naszego zaścianku,
225
A zapraszał nas klucznik Rębajło Mopanku,
Mówiono nam, że wielkie rzeczy dziać się miały,
Że tu nie o Dobrzyńskich, lecz o powiat cały,
O całą szlachtę idzie; toż i Robak bąkał,
Choć nigdy nie dokończył i zawsze się jąkał,
230
I ciemno się tłumaczył. Wreszcie, koniec końców,
My zjechali, sąsiadów wezwali przez gońców.
Nie sami tu, Panowie Dobrzyńscy, jesteście,
Z różnych innych zaścianków jest tu nas ze dwieście;
Wszyscy więc radźmy. Jeśli potrzeba marszałka,
235
Głosujmy wszyscy; równa u każdego gałka.
Niech żyje równość!“
Zatem dwaj Terajewicze[590]
I czterej Stypułkowscy i trzej Mickiewicze
Krzyknęli: „Wiwat równość!“ — stojąc za Skołubą.
Tymczasem Buchman wołał: „Zgoda będzie zgubą!“
240
Kropiciel krzyczał: „Bez was obejdziem się sami,
Niech żyje nasz marszałek, Maciek nad Maćkami!
Hej do laski!“ Dobrzyńscy krzyczą: „Zapraszamy!“
A obca szlachta woła w głos: „Nie pozwalamy!“
Rozstrycha[591] się tłum na dwie kupy rozdzielony,
245
I kiwając głowami w dwie przeciwne strony,
Tamci: „Nie pozwalamy!“ — ci krzyczą: „Prosiemy!“
[263]
Maciek stary w pośrodku jeden siedział niemy,
I jedna głowa jego była nieruchoma.
Przeciw niemu stał Chrzciciel, zwieszony rękoma
250
Na maczudze, a głową na końcu maczugi
Wspartą kręcił, jak tykwą[592] wbitą na kij długi,
I na przemiany to wtył, to się naprzód kiwał,
I ustawicznie: „kropić, kropić!“ wykrzykiwał.
Wzdłuż izby zaś przebiegał Brzytewka ruchawy
255
Ciągle od Kropiciela do Macieja ławy.
Konewka zaś powoli wszerz izbę przechodził
Od Dobrzyńskich do szlachty, niby to ich godził;
Jeden wciąż wołał: „Golić!“ — a drugi „Zalewać!“
Maciek milczał, lecz widno, że się zaczął gniewać.
260
Ćwierć godziny wrzał hałas, gdy nad tłum wrzeszczący,
Ze środka głów wyskoczył w górę słup błyszczący.
Był to rapier sążnistej długości, szeroki
Na całą piędź, a sieczny na obadwa boki.
Widocznie miecz teutoński[593], z norymberskiej stali
265
Ukuty; wszyscy milcząc, na broń poglądali.
Kto ją podniósł? nie widać; lecz zaraz zgadniono:
„To Scyzoryk! niech żyje Scyzoryk! — krzykniono,
Wiwat Scyzoryk, klejnot Rębajłów zaścianku!
Wiwat Rębajło, Szczerbiec, Półkozic, Mopanku!“
270
Wnet Gerwazy (to on był) przez tłum się przecisnął
Na środek izby, wkoło Scyzorykiem błysnął,
Potem, wdół chyląc ostrze na znak powitania
Przed Maćkiem, rzekł: „Rózeczce Scyzoryk się kłania.
Bracia szlachta Dobrzyńscy! Ja nie będę radził
[264]
275
Nic a nic, powiem tylko, pocom Was zgromadził:
A co robić, jak robić, decydujcie sami.
Wiecie, słuch dawno chodzi między zaściankami,
Że się na wielkie rzeczy zanosi na świecie;
Ksiądz Robak o tem gadał, wszakże wszyscy wiecie?“
280
„Wiemy!“ — krzyknęli. — „Dobrze. Owoż mądrej głowie
— Ciągnął mówca spojrzawszy bystro — dość dwie słowie,[594]
Nieprawdaż?“ — „Prawda!“ — rzekli. — „Gdy cesarz francuski
— Rzekł Klucznik — stąd przyciąga, a stamtąd car ruski:
Więc wojna; car z cesarzem, królowie z królami
285
Pójdą za łby, jak zwykle między monarchami,
A nam czy siedzieć cicho? Gdy wielki wielkiego
Będzie dusić, my duśmy mniejszych, każdy swego.
Zgóry i zdołu, wielcy wielkich, małych mali,
Jak zaczniem ciąć, tak całe szelmostwo się zwali,
290
I tak zakwitnie szczęście i Rzeczpospolita.
Nieprawdaż?“ — „Prawda — rzekli — jakby z książki czyta!“
„Prawda — powtórzył Chrzciciel — krop, a krop i kwita!“
„Ja zawsze gotów golić“, — ozwał się Brzytewka; —
„Tylko zgódźcie się — prosił uprzejmie Konewka —
295
Chrzcicielu i Macieju, pod czyją iść wodzą?“
Ale mu przerwał Buchman: „Niech się głupi godzą,
Dyskusyje publicznej sprawie nie zaszkodzą.
Proszę milczeć! Słuchamy, sprawa na tem zyska;
Pan Klucznik ją z nowego zważa stanowiska“.
[265]
300
„Owszem — zawołał Klucznik — u mnie po staremu.
O wielkich rzeczach myśleć należy wielkiemu:
Jest na to cesarz, będzie król, senat, posłowie.
Takie rzeczy, Mopanku, robią się w Krakowie,
Lub w Warszawie, nie u nas, w zaścianku, w Dobrzynie;
305
Aktów konfederackich nie piszą w kominie
Kredą, nie na wicinie, lecz na pergaminie.
Nie nam to pisać akta, ma Polska pisarzy
Koronnych i litewskich: tak robili starzy.
Moja rzecz Scyzorykiem wyrzynać“. — „Kropidłem
310
Pluskać“ — dodał Kropiciel. — „I wykalać Szydłem“ —
Krzyknął Bartek Szydełko, dobywszy swej szpadki.
„Wszystkich was, — kończył Klucznik, — biorę tu na świadki,
Czy Robak nie powiadał, że wprzód, nim przyjmiecie
W dom wasz Napoleona, trzeba wymieść śmiecie?
315
Słyszeliście to wszyscy, a czy rozumiecie?
Któż jest śmieciem powiatu? kto zdradziecko zabił
Najlepszego z Polaków? kto go okradł, zgrabił,
I jeszcze chce ostatki wydrzeć z rąk dziedzica?
Któż to? Mamże wam gadać?“ — „A jużci Soplica
320
— Przerwał Konewka — to łotr!“ — „Oj, to ciemiężyciel!“
— Pisnął Brzytewka. — „Więc go kropić!“ — dodał Chrzciciel.
„Jeśli zdrajca — rzekł Buchman — więc na szubienicę!“
„Hejże! — krzyknęli wszyscy — hajże na Soplicę!“
Lecz Prusak śmiał podjąć się Sędziego obrony,
325
I wołał z wzniesionemi ku szlachcie ramiony:
„Panowie Bracia! aj! aj! a na Boskie rany!
[266]
Co znowu? Panie Klucznik, czy Waść opętany?
Czy o tem była mowa? Że ktoś miał warjata,
Banita[595] bratem, to co? karać go za brata!
330
To mi po chrześcijańsku! Są tu w tem konszachty[596]
Hrabiego. — Żeby Sędzia był ciężki dla szlachty,
Nieprawda, dalibógże! To wy tylko sami
Pozywacie go, a on zgody szuka z wami,
Ustępuje ze swego, jeszcze grzywny[597] płaci.
335
Ma proces z Hrabią, cóż stąd? Obadwa bogaci;
Niechaj pan drze się z panem, cóż to do nas braci?
Pan Sędzia ciemiężyciel! On pierwszy zabraniał,
Ażeby się chłop przed nim do ziemi nie kłaniał,
Mówiąc, że to grzech. Nieraz u niego gromada
340
Chłopska, ja sam widziałem, do stołu z nim siada;
Płacił za włość podatki, a nie tak jest w Klecku,
Choć tam Waść, Panie Buchman, rządzisz po niemiecku.
Sędzia zdrajca! My się z nim od infimy[598] znamy:
Poczciwe było dziecko, i dziś taki samy;
345
Polskę kocha nad wszystko, polskie obyczaje
Chowa, modom moskiewskim przystępu nie daje.
Ilekroć z Prus powracam, chcąc zmyć się z niemczyzny,
Wpadam do Soplicowa, jak w centrum polszczyzny:
Tam się człowiek napije, nadysze Ojczyzny!
350
Dalbóg Dobrzyńscy! ja wasz brat, ale Sędziego
Nie pozwolę pokrzywdzić, nie będzie nic z tego.
Nie tak, Panowie Bracia, w Wielkopolszcze było:
Co za duch! co za zgoda! aż przypomnieć miło!
Nikt tam podobną fraszką nie śmiał rady mieszać!“
355
„To nie fraszka — zawołał Klucznik — łotrów wieszać!“
[267]
Szmer wzmagał się. Wtem Jankiel posłuchania prosił,
Na ławę wskoczył, stanął i nad głowy wznosił
Brodę jak wiechę, co mu aż do pasa wisi;
Prawą ręką zdjął zwolna z głowy kołpak lisi,
360
Lewą ręką jarmułkę zruszoną poprawił,
Potem lewicę za pas zatknął i tak prawił,
Kołpakiem lisim w kolej kłaniając się nisko:
„Nu, Panowie Dobrzyńscy, ja sobie żydzisko;
Mnie Sędzia ni brat, ni swat; szanuję Sopliców
365
Jak panów bardzo dobrych i moich dziedziców,
Szanuję też Dobrzyńskich Bartków i Maciejów
Jako dobrych sąsiadów, panów dobrodziejów;
A mówię tak: Jeżeli Państwo chcą gwałt zrobić
Sędziemu, to bardzo źle; możecie się pobić,
370
Zabić — a asesory? a sprawnik? a turma?[599]
Bo w wiosce u Soplicy jest żołnierzy hurma,
Wszystko jegry![600] Asesor w domu; tylko świśnie,
Tak wraz przymaszerują, stoją jak umyślnie.
A co będzie? A jeśli czekacie Francuza,
375
To Francuz jest daleko jeszcze, droga duża.
Ja Żyd, o wojnach nie wiem, a byłem w Bielicy[601]
I widziałem tam żydków od samej granicy;
Słychać, że Francuz stoi nad rzeką Łososną,[602]
A wojna jeśli będzie, to chyba aż wiosną.
380
Nu, mówię tak: czekajcie! wszak dwór Soplicowa
Nie budka kramna, co się rozbierze, w wóz schowa
I pojedzie — dwór, jak stał, do wiosny stać będzie;
A pan Sędzia to nie jest żydek na arendzie,
[268]
Nie uciecze, to jego można znaleść wiosną.
385
A teraz rozejdźcie się, a nie gadać głośno
O tem, co było, bo to gadać, to daremno!
A czyja łaska Panów Szlachty, proszę ze mną.
Moja Siora powiła małego Jankielka,
Ja dziś traktuję wszystkich, a muzyka wielka!
390
Każę przynieść kozicę, basetlę, dwie skrzypiec,
A pan Maciek Dobrodziej lubi stary lipiec
I nowego mazurka; mam nowe mazurki,
A wyuczyłem śpiewać fein moje bachurki“.
Wymowa lubionego powszechnie Jankiela
395
Trafiła do serc. Powstał krzyk, oklask wesela,
Szmer przyzwolenia nawet za domem się szerzył;
Gdy Gerwazy w Jankiela Scyzorykiem zmierzył.
Żyd skoczył, wpadł w tłum; Klucznik wołał: „Precz stąd Żydzie!
Nie tkaj palców między drzwi, nie o ciebie idzie!
400
Panie Prusak! że Waszeć sędziowską handlujesz
Parą wicin mizernych, to już zań gardłujesz?
Zapomniałeś, Mopanku, że ojciec Waszécin
Spławiał do Prus dwadzieścia Horeszkowskich wicin?
Stąd się zbogacił i on i jego rodzina,
400
Ba, nawet wszyscy, ilu was tu jest z Dobrzyna.
Bo pamiętacie starzy, słyszeliście młodzi,
Że Stolnik był was wszystkich ojciec i dobrodziéj.
Kogóż on komisarzem słał do swych dóbr pińskich?
Dobrzyńskiego! Rachmistrzów kogo miał? Dobrzyńskich!
410
Marszałkostwa, kredensu nie zwierzał nikomu,[603]
[269]
Tylko Dobrzyńskim: pełno Dobrzyńskich miał w domu!
On forytował[604] wasze w trybunałach sprawy,
On wyrabiał u króla dla was chleb łaskawy,
Dzieci wasze kopami pomieszczał w konwikcie
415
Pijarskim[605] na swym koszcie, odzieży i wikcie;
Dorosłych promowował[606] także swym nakładem:
A dlaczego to robił? że wam był sąsiadem!
Dziś Soplica kopcami tyka waszych granic,
Cóż kiedy wam dobrego zrobił on?“ —
„Nic a nic!
420
— Przerwał Konewka — bo to wyrosło z szlachciury!
A jak dmie się, phu, phu, phu, jak nos drze dogóry!
Pamiętacie, prosiłem na córki wesele;
Poję, nie chce pić, mówi: „Nie piję tak wiele,
Jak wy szlachta; wy szlachta ciągniecie jak bąki!“
425
Ot, magnat! delikacik z marymonckiej mąki![607]
Nie pił; leliśmy w gardło, krzyczał: „Gwałt się dzieje!“
Czekaj-no, niech-no ja mu z Konewki naleję“.
„Filut[608] — zawołał Chrzciciel — oj, i ja go kropnę
Za swoje. Mój syn, było to dziecko roztropne,
430
Teraz tak zgłupiał, że go nazywają Sakiem,[609]
A z przyczyny Sędziego został głupcem takim.
Mówiłem: „Poco tobie leźć do Soplicowa?
[270]
Jeżeli cię tam złowię, niech cię Bóg uchowa!“
On znowu smyk do Zosi, dybie przez konopie;
435
Złowiłem go, a zatem za uszy i kropię;
A on beczy i beczy jak maleńkie chłopię:
„Ojcze, choć zabij, muszę tam iść“, a wciąż szlocha —
„Co tobie“? a on mówi, że tę Zosię kocha!
Chciałby popatrzyć na nią! Żal mi nieboraka,
440
Mówię Sędziemu: „Sędzio, daj Zosię dla Saka“.
On mówi: „jeszcze mała, czekaj ze trzy lata,
Jak sama zechce“. Łotr! łże, już ją komuś swata.
Słyszałem, już ja się tam na wesele wkręcę,
Ja im łoże małżeńskie Kropidłem poświęcę“.
445
„I taki łotr — zawołał Klucznik — ma panować?
I dawnych panów, lepszych od siebie rujnować?
A Horeszków i pamięć i imię zaginie!
Gdzież jest wdzięczność na świecie? — Niema jej w Dobrzynie!
Bracia! chcecie bój z ruskim wieść imperatorem,
450
A boicie się wojny z Soplicowskim dworem?
Strach wam turmy! Czyż to ja wzywam na rozboje?
Broń Boże! Szlachta Bracia! ja przy prawie stoję.
Wszak Hrabia wygrał, zyskał dekretów niemało;
Tylko je egzekwować![610] Tak dawniej bywało:
455
Trybunał pisał dekret, szlachta wypełniała,
A szczególniej Dobrzyńscy, i stąd wasza chwała
Urosła w Litwie! Wszakże to Dobrzyńscy sami
Bili się na zajaździe Myskim[611] z Moskalami,
Których przywiódł jenerał ruski Wojniłowicz,
460
I łotr, przyjaciel jego, pan Wołk z Łogomowicz.[612]
[271]
Pamiętacie, jak Wołka wzięliśmy w niewolę,
Jak chcieliśmy go wieszać na belce w stodole,
Iż był tyran dla chłopstwa a sługa Moskali;
Ale się chłopi głupi nad nim zlitowali!
465
(Upiec go muszę kiedyś na tym Scyzoryku).
Nie wspomnę innych wielkich zajazdów bez liku,
Z których wyszliśmy zawsze, jak szlachcie przystało,
I z zyskiem i aplauzem[613] powszechnym i z chwałą!
Pocóż o tem wspominać? Dziś darmo pan Hrabia,
470
Sąsiad wasz, sprawę toczy, dekrety wyrabia,
Już nikt z was pomóc nie chce biednemu sierocie!
Dziedzic Stolnika tego, który żywił krocie,
Dziś nie ma przyjaciela, oprócz mnie, Klucznika,
I ot, tego wiernego mego Scyzoryka!“
475
„I Kropidła — rzekł Chrzciciel — Gdzie ty, Gerwazeńku,
Tam i ja, póki ręka, póki plusk plask w ręku.
Co dwaj, to dwaj! Dalibóg, mój Gerwazy! ty miecz,
Ja mam kropidło; dalbóg! ja kropię a ty siecz,
I tak szach mach, plusk i plask; oni niech gawędzą!“
480
„Toć i Bartka — rzekł Brzytwa — Bracia nie odpędzą;
Już co wy namydlicie, to ja wszystko zgolę“.
— „I ja — przydał Konewka — z wami ruszyć wolę,
Gdy ich nie można zgodzić na obiór marszałka;
Co mi tam głosy, gałki! U mnie insza gałka:
485
(Tu wydobył z kieszeni garść kul, dzwonił niemi)
Ot gałki! — krzyknął — w Sędzię gałkami wszystkiemi!“
— „Do was — wołał Skołuba — do was się łączymy!“
[272]
— „Gdzie wy — krzyknęła szlachta — gdzie wy, to tam i my!
Niech żyją Horeszkowie! wiwant Półkozice!
490
Wiwat Klucznik Rębajło! Hajże na Soplicę!“
I tak wszystkich pociągnął wymowny Gerwazy,
Bo wszyscy ku Sędziemu mieli swe urazy,
Jak zwyczajnie w sąsiedztwie, to o szkodę skargi,
To o wyręby,[614] to o granice zatargi.
495
Jednych gniew, drugich tylko poburzała zawiść
Bogactw Sędziego — wszystkich zgodziła nienawiść.
Cisną się do Klucznika, podnoszą dogóry
Szable, pałki —
Aż Maciek, dotychczas ponury,
Nieruchomy, wstał z ławy i wolnemi kroki
500
Wyszedł na środek izby, i podparł się w boki;
I spojrzawszy przed siebie i kiwając głową,
Zabrał głos, wymawiając zwolna każde słowo,
Z przestankiem i przyciskiem: „A głupi! a głupi!
A głupi wy! Na kim się mleło,[615] na was skrupi!
505
To, póki o wskrzeszeniu Polski była rada,
O dobru pospolitem, głupi, u was zwada?
Nie można było, głupi, ani się rozmowić,
Głupi, ani porządku, ani postanowić
Wodza nad wami, głupi! A niech-no kto podda
510
Osobiste urazy, głupi, u was zgoda!
Precz stąd! Bo jakem Maciek, was, do milijonów
Kroćset kroci tysięcy fur, beczek, furgonów
Djabłów!!!...“
Ucichli wszyscy, jak rażeni gromem;
Ale razem straszliwy powstał krzyk za domem:
[273]
515
„Wiwat Hrabia!“ On wjeżdżał na folwark Maciejów,
Sam zbrojny, za nim zbrojnych dziesięciu dżokejów.
Hrabia siedział na dzielnym koniu, w czarnym stroju;
Na sukni orzechowy płaszcz włoskiego kroju,
Szeroki, bez rękawów, jak wielka opona,
520
Spięty klamrą u szyi, spadał przez ramiona;
Kapelusz miał okrągły z piórem, w ręku szpadę.
Okręcił się i szpadą powitał gromadę.
„Wiwat Hrabia! — krzyknęli — z nim żyć i umierać!“
Szlachta zaczęła z chaty przez okna wyzierać
525
I za Klucznikiem co raz ku drzwiom się napierać.
Klucznik wyszedł, a za nim tłum przeze drzwi runął,
Maciek resztę wypędził, drzwi zamknął, zasunął,
I przez okno wyjrzawszy, raz jeszcze rzekł: „Głupi!“
A tymczasem się szlachta do Hrabiego kupi.
530
Idą w karczmę. Gerwazy wspomniał dawne czasy,
Kazał sobie trzy podać od kontuszów pasy,
Na nich ze sklepu karczmy beczki wydobywa
Trzy: jedną miodu, drugą wódki, trzecią piwa.
Wyjął goździe, wnet z szumem trysnęły trzy strugi,
535
Jeden biały jak srebro, krwawnikowy drugi,
Trzeci żółty; troistą grają w górze tęczą,
A spadając w sto kubków, we sto szklanek brzęczą.
Wre szlachta. Tamci piją, ci Hrabiemu życzą
Lat setnych, wszyscy, „Hajże na Soplice!“ krzyczą.
540
Jankiel wymknął się milczkiem, oklep; Prusak rownie,
Niesłuchany, choć jeszcze rozprawiał wymownie,
Chciał zmykać, szlachta w pogoń, wołając, że zdradził.
Mickiewicz stał zdaleka, ni krzyczał, ni radził,
[274]
Ale z miny poznano, że coś złego knuje,
545
Więc do kordów, i hajże! On się rejteruje,
Odcina się, już ranny, przyparty do płotów,
Gdy mu skoczył na odsiecz Zan i trzech Czeczotów.[616]
Zaczem rozjęto[617] szlachtę, ale w tym rozruchu,
Dwóch było ciętych w ręce, ktoś dostał po uchu.
550
Reszta wsiadała na koń. —
Hrabia i Gerwazy
Porządkują, rozdają oręże, rozkazy.
Wkońcu wszyscy przez długą zaścianku ulicę
Puścili się wcwał, krzycząc: „Hajże na Soplice!“
[275]KSIĘGA ÓSMA. [277]ZAJAZD.
TREŚĆ.
Astronomja [618] Wojskiego. — Uwaga Podkomorzego nad kometami. [619] — Tajemnicza scena w pokoju Sędziego. — Tadeusz, chcąc zręcznie wyplątać się, wpada w wielkie kłopoty. — Nowa Dydo. — Zajazd. — Ostatnia woźnieńska protestacja. — Hrabia zdobywa Soplicowo. — Szturm i rzeź. — Gerwazy piwniczym. — Uczta zajazdowa.
Przed burzą bywa chwila cicha i ponura,
Kiedy, nad głowy ludzi przyleciawszy, chmura
Stanie i, grożąc twarzą, dech wiatrów zatrzyma,
Milczy, obiega ziemię błyskawic oczyma,
5
Znacząc te miejsca, gdzie wnet ciśnie grom po gromie:
Tej ciszy chwila była w Soplicowskim domie.
Myśliłbyś, że przeczucie nadzwyczajnych zdarzeń
Ścięło usta i wzniosło duchy w kraje marzeń.
Po wieczerzy i Sędzia i goście ze dworu
10
Wychodzą na dziedziniec używać wieczoru;
Zasiadają na przyzbach, wysłanych murawą.
Całe grono z posępną i cichą postawą
Pogląda w niebo, które zdawało się zniżać,
Ścieśniać i coraz bardziej ku ziemi przybliżać,
15
Aż oboje, skrywszy się pod zasłonę ciemną
Jak kochankowie, wszczęli rozmowę tajemną,
[278]
Tłumacząc swe uczucia w westchnieniach tłumionych,
Szeptach, szmerach i słowach nawpół wymówionych,
Z których składa się dziwna muzyka wieczoru.
20
Zaczął ją puszczyk, jęcząc na poddaszu dworu;
Szepnęły wiotkiem skrzydłem niedoperze, lecą
Pod dom, gdzie szyby okien, twarze ludzi świecą;
Bliżej zaś, niedoperzów siostrzyczki, ćmy rojem
Wiją się, przywabione białym kobiet strojem.
25
Mianowicie przykrzą się Zosi, bijąc w lice
I w jasne oczki, które biorą za dwie świéce.
Na powietrzu owadów wielki krąg się zbiera,
Kręci się, grając jako harmoniki sfera;[620]
Ucho Zosi rozróżnia wśród tysiąca gwarów
30
Akord[621] muszek i półton fałszywy komarów.
W polu koncert wieczorny ledwie jest zaczęty;
Właśnie muzycy kończą stroić instrumenty.
Już trzykroć wrzasnął derkacz, pierwszy skrzypak łąki,
Już mu zdala wtórują z bagien basem bąki,[622]
35
Już bekasy dogóry porwawszy się wiją,
I bekając raz po raz, jak w bębenki biją.
Na finał[623] szmerów muszych i ptaszęcej wrzawy
Odezwały się chórem podwójnym dwa stawy,
[279]
Jako zaklęte w górach kaukaskich jeziora,[624]
40
Milczące przez dzień cały, grające z wieczora.
Jeden staw, co toń jasną i brzeg miał piaszczysty,
Modrą piersią jęk wydał cichy, uroczysty;
Drugi staw, z dnem błotnistem i gardzielem mętnym,
Odpowiedział mu krzykiem żałośnie namiętnym;
45
W obu stawach piały żab niezliczone hordy,
Oba chóry zgodzone w dwa wielkie akordy.
Ten fortissimo[625] zabrzmiał, tamten nuci z cicha,
Ten zdaje się wyrzekać, tamten tylko wzdycha;
Tak dwa stawy gadały do siebie przez pola,
50
Jak grające naprzemian dwie arfy Eola.[626]
Mrok gęstniał. Tylko w gaju i około rzeczki
W łozach błyskały wilcze oczy, jako świeczki,
A dalej, u ścieśnionych widnokręgu brzegów,
Tu i ówdzie ogniska pastuszych noclegów.
55
Nareszcie księżyc srebrną pochodnię zaniecił,
Wyszedł z boru, i niebo i ziemię oświecił.
One teraz z pomroku odkryte w połowie,
Drzemały obok siebie, jako małżonkowie
Szczęśliwi: niebo w czyste objęło ramiona
60
Ziemi pierś, co księżycem świeci posrebrzona.
Już naprzeciw księżyca gwiazda jedna, druga
Błysnęła; już ich tysiąc, już milijon mruga.
Kastor z bratem Polluksem jaśnieli na czele,
Zwani niegdyś u Sławian: Lele i Polele;
[280]
65
Teraz ich w zodyjaku[627] gminnym znów przechrzczono,
Jeden zowie się Litwą a drugi Koroną.
Dalej niebieskiej Wagi dwie szale błyskają.
Na nich Bóg w dniu stworzenia (starzy powiadają)
Ważył z kolei wszystkie planety i ziemię,
70
Nim w przepaściach powietrza osadził ich brzemię,
Potem wagi złociste zawiesił na niebie:
Z nich to ludzie wag i szal wzór wzięli dla siebie.
Na północ świeci okrąg gwiaździstego Sita,
Przez które Bóg (jak mówią) przesiał ziarnka żyta,
75
Kiedy je z nieba zrucał dla Adama ojca,
Wygnanego za grzechy z rozkoszy ogrojca.
Nieco wyżej Dawida wóz[628], gotów do jazdy,
Długi dyszel kieruje do polarnej gwiazdy.[629]
Starzy Litwini wiedzą o rydwanie owym,
80
Że niesłusznie pospólstwo zwie go Dawidowym,
Gdyż to jest wóz Anielski. Na nim to przed czasy
Jechał Lucyper, Boga gdy wyzwał w zapasy,
Mlecznym gościńcem pędząc wcwał w niebieskie progi,
Aż go Michał zbił z wozu, a wóz zrucił z drogi.
85
Teraz popsuty, między gwiazdami się wala,
Naprawiać go archanioł Michał nie pozwala.
I to wiadomo także u starych Litwinów,
(A wiadomość tę pono wzięli od rabinów)
[281]
Że ów zodyjakowy Smok długi i gruby,
90
Który gwiaździste wije po niebie przeguby,
Którego mylnie Wężem chrzczą astronomowie,
Jest nie wężem, lecz rybą, Lewjatan[630] się zowie.
Przed czasy mieszkał w morzach, ale po potopie
Zdechł z niedostatku wody; więc na niebios stropie,
95
Tak dla osobliwości, jako dla pamiątki,
Anieli zawiesili jego martwe szczątki.
Podobnie pleban mirski[631] zawiesił w kościele
Wykopane olbrzymów żebra i piszczele.[632]
Takie gwiazd historyje, które z książek zbadał
100
Albo słyszał z podania, Wojski opowiadał.
Chociaż wieczorem słaby miał wzrok Wojski stary,
I nie mógł w niebie dojrzeć nic przez okulary,
Lecz na pamięć znał imię i kształt każdej gwiazdy;
Wskazywał palcem miejsca i drogę ich jazdy.
105
Dziś mało go słuchano, nie zważano wcale
Na Sito, ni na Smoka, ani też na Szale.
Dziś oczy i myśl wszystkich pociąga do siebie
Nowy gość, dostrzeżony niedawno na niebie:
Był to kometa pierwszej wielkości i mocy,[633]
110
Zjawił się na zachodzie, leciał ku północy;[634]
Krwawem okiem zukosa na rydwan spoziera,[635]
Jakby chciał zająć puste miejsce Lucypera,
Warkocz długi wtył rzucił, i część nieba trzecią
Obwinął nim, gwiazd krocie zagarnął jak siecią,
[282]
115
I ciągnie je za sobą, a sam wyżej głową
Mierzy na północ, prosto w gwiazdę biegunową.
Z niewymownem przeczuciem cały lud litewski
Poglądał każdej nocy na ten cud niebieski,
Biorąc złą wróżbę z niego, tudzież z innych znaków:
120
Bo zbyt często słyszano krzyk złowieszczych ptaków,
Które, na pustych polach gromadząc się w kupy,
Ostrzyły dzioby, jakby czekając na trupy.
Zbyt często postrzegano, że psy ziemię ryły
I, jak gdyby śmierć wietrząc, przeraźliwie wyły,
125
Co wróży głód lub wojnę; a strażnicy boru
Widzieli, jak przez smętarz szła dziewica moru,
Która wznosi się czołem nad najwyższe drzewa,
A w lewym ręku chustką skrwawioną powiewa.
Różne stąd wnioski tworzył stojący przy płocie
130
Cywun[636], co przyszedł zdawać sprawę o robocie,
I pisarz prowentowy[637] w szeptach z ekonomem.
Lecz Podkomorzy siedział na przyzbie przed domem.
Przerwał rozmowę gości, znać, że głos zabiera;
Błysnęła przy księżycu wielka tabakiera
135
(Cała z szczerego złota, z brylantów oprawa,
We środku za szkłem portret króla Stanisława),
Zadzwonił w nią palcami, zażył i rzekł: „Panie
Tadeuszu, Waścine o gwiazdach gadanie
Jest tylko echem tego, co słyszałeś w szkole.
140
Ja o cudzie prostaków poradzić się wolę.
[283]
I ja astronomii słuchałem dwa lata
W Wilnie, gdzie Puzynina[638], mądra i bogata
Pani, oddała dochód z wioski dwiestu chłopów
Na zakupienie różnych szkieł i teleskopów;[639]
145
Ksiądz Poczobut[640], człek sławny, był obserwatorem
I całej Akademji naonczas rektorem,
Przecież wkońcu katedrę i teleskop rzucił,
Do klasztoru, do cichej swej celi powrócił,
I tam umarł przykładnie. Znam się też z Śniadeckim,[641]
150
Który jest mądrym bardzo człekiem, chociaż świeckim,
Owóż astronomowie planetę, kometę,
Uważają tak, jako mieszczanie karetę;
Wiedzą, czyli zajeżdża przed króla stolicę,
Czyli z rogatek miejskich rusza zagranicę,
155
Lecz kto w niej jechał? poco? co z królem rozmawiał?
Czy król posła z pokojem, czy z wojną wyprawiał?
O to ani pytają. Pomnę za mych czasów,
Gdy Branecki[642] karetą swą ruszył do Jasów,
[284]
I za tą niepoczciwą pociągnął karetą
160
Ogon Targowiczanów, jak za tą kometą,
Lud prosty, choć w publiczne nie mieszał się rady,
Zgadnął zaraz, że ogon ów jest wróżbą zdrady.
Słychać, że lud dał imię miotły tej komecie,
I powiada, że ona milijon wymiecie“.
165
A na to rzekł z ukłonem Wojski: „Prawda, Jaśnie
Wielmożny Podkomorzy, przypominam właśnie,
Co mnie mówiono niegdyś małemu dziecięciu,
Pamiętam, choć nie miałem wówczas lat dziesięciu,
Kiedy widziałem w domu naszym nieboszczyka,
170
Sapiehę, pancernego znaku porucznika,
Co potem był nadwornym marszałkiem królewskim,
Nakoniec umarł wielkim kanclerzem litewskim,
Miawszy lat sto i dziesięć. Ten, za króla Jana
Trzeciego, był pod Wiedniem w chorągwi hetmana
175
Jabłonowskiego. Owóż ów kanclerz powiadał,
Że właśnie kiedy na koń król Jan Trzeci siadał,
Gdy nuncyjusz papieski żegnał go na drogę,
A poseł austryjacki całował mu nogę,
Podając strzemię (poseł zwał się Wilczek hrabia),
180
Król krzyknął: „Patrzcie, co się na niebie wyrabia!“
Spojrzą, alić nad głowy suwał się kometa
Drogą, jaką ciągnęły wojska Mahometa,
Z wschodu na zachód. Potem i ksiądz Bartochowski,[643]
Składając panegiryk na triumf krakowski,
[285]
185
Pod godłem Orientis Fulmen, prawił wiele
O tym komecie. Także czytam o nim w dziele
Pod tytułem Janina[644], gdzie jest opisana
Cała wyprawa króla nieboszczyka Jana,
I wyryta chorągiew wielka Mahometa,
190
I ów taki, jak dziś go widzimy, kometa“.
„Amen — rzekł na to Sędzia — ja wróżbę Waszeci
Przyjmuję; oby z gwiazdą zjawił się Jan Trzeci!
Jest na zachodzie wielki dziś bohater, może
Kometa go przywiedzie do nas, co daj Boże!“
195
Na to rzekł Wojski, głowę pochyliwszy smutnie:
„Kometa czasem wojny, czasem wróży kłótnie!
Niedobrze, iż się zjawił tuż nad Soplicowem,
Może nam grozi jakiem nieszczęściem domowem.
Mieliśmy wczoraj dosyć rozterku i zwady,
200
Tak w czasie polowania jako i biesiady.
Rejent kłócił się z rana z panem Asesorem,
A pan Tadeusz wyzwał Hrabiego wieczorem.
Pono spór ten ze skóry niedźwiedziej pochodził;
I gdyby mnie Dobrodziej Sędzia nie przeszkodził,
205
Jabym u stołu obu przeciwników zgodził.
Bo chciałem opowiedzieć wypadek ciekawy,
Podobny do zdarzenia wczorajszej wyprawy,
Co trafił się najpierwszym strzelcom za mych czasów,
Posłowi Rejtanowi i księciu Denassów.
210
Przypadek był takowy:[645]
[286]
„Jenerał Podolskich
Ziem, przejeżdżał z Wołynia do swoich dóbr polskich,
Czy też, gdy dobrze pomnę, na sejm do Warszawy.
Po drodze zwiedzał szlachtę już to dla zabawy,
Już dla popularności[646]; wstąpił więc do pana
215
Tadeusza, dziś świętej pamięci, Rejtana,
Który był potem naszym nowogródzkim posłem,
I w którego ja domu od dzieciństwa wzrosłem.
Owóż Rejtan na przyjazd księcia jenerała
Zaprosił gości. Liczna szlachta się zebrała,
220
Było teatrum (książę kochał się w teatrze);
Fajerwerk dawał Kaszyc, który mieszka w Jatrze,[647]
Pan Tyzenhauz tancerzy przysłał, a kapele
Ogiński i pan Sołtan, co mieszka w Zdzięciele.[648]
Słowem dawano huczne nad spodziw zabawy
225
W domu, a w lasach wielkie robiono obławy.
Wiadomo zaś Waszmościom jest, że prawie wszyscy,
Ile ich zapamiętać można, Czartoryscy,
Choć idą z Jagiellonów krwi, lecz do myślistwa
Nie są bardzo pochopni, pewno nie z lenistwa,
230
Lecz z gustów cudzoziemskich; i książę jenerał
Częściej do książek, niżli do psiarni zazierał,
I do alkówek damskich częściej, niż do lasów.
„W świcie księcia był książę niemiecki, Denassów,[649]
O którym powiadano, że w Libijskiej ziemi[650]
[287]
235
Goszcząc, polował niegdyś z królmi murzyńskiemi,
I tam tygrysa spisą w ręcznym boju zwalił,
Z czego się bardzo książę ów Denassów chwalił.
U nas zaś polowano na dziki w tę porę.
Rejtan zabił ze sztućca ogromną maciorę
240
Z wielkiem niebezpieczeństwem, bo zbliska wypalił.
Każdy z nas trafność strzału wydziwiał i chwalił;
Tylko Niemiec Denassów obojętnie słuchał
Pochwał takich i chodząc pod nos sobie dmuchał:
Że trafny strzał dowodzi tylko śmiałe oko,
245
Biała broń śmiałą rękę, — i zaczął szeroko
Znowu gadać o swojej Libii i spisie,
O swych królach murzyńskich i o swym tygrysie.
Markotno to się stało panu Rejtanowi,
Był człek żywy, uderzył po szabli i mowi:
250
„Mości Książę! kto patrzy śmiele, walczy śmiele,
Warte dziki tygrysów, a spis karabele“ —
I zaczynali z Niemcem dyskurs nazbyt żwawy,
Szczęściem książę jenerał przerwał te rozprawy,
Godząc ich po francusku. Co tam gadał, nie wiem,
255
Ale ta zgoda był to popiół nad żarzewiem,
Bo Rejtan wziął do serca, okazyi czekał,
I dobrą sztukę spłatać Niemcowi przyrzekał;
Tej sztuki ledwie własnem nie przypłacił zdrowiem,
A spłatał ją nazajutrz, jak to wnet opowiem“.
260
Tu Wojski umilknąwszy, prawą rękę wznosił,
I u Podkomorzego tabakiery prosił.
Długo zażywa, kończyć powieści nie raczy,
Jak gdyby chciał zaostrzyć ciekawość słuchaczy;
Zaczynał wreszcie, kiedy znowu mu przerwano
265
Powieść taką ciekawą, tak pilnie słuchaną!
Bo do Sędziego nagle ktoś przysłał człowieka,
Donosząc, że z niezwłocznym interesem czeka.
Sędzia, dając dobranoc, żegnał całe grono;
[288]
Natychmiast się po różnych stronach rozpierzchniono.
270
Ci spać do domu, tamci w stodole na sianie,
Sędzia szedł podróżnemu dawać posłuchanie.
Inni już śpią. Tadeusz po sieniach się zwija,
Chodząc, jako wartownik, około drzwi stryja,
Bo musi w ważnych rzeczach rady jego szukać
275
Dziś jeszcze, nim spać pójdzie. Nie śmie do drzwi stukać,
Sędzia drzwi na klucz zamknął, z kimś tajnie rozmawia;
Tadeusz końca czeka, a ucha nadstawia.
Słyszy wewnątrz szlochanie. Nie trącając klamek,
Ostrożnie dziurką klucza zagląda przez zamek:
280
Widzi rzecz dziwną! Sędzia i Robak na ziemi
Klęczeli objąwszy się, i łzami rzewnemi
Płakali, Robak ręce Sędziego całował.
Sędzia Księdza za szyję płacząc obejmował;
Wreszcie po ćwierćgodzinnem przerwaniu rozmowy,
285
Robak pocichu temi odezwał się słowy:
„Bracie! Bóg wie, żem dotąd tajemnic dochował,
Którem z żalu za grzechy w spowiedzi ślubował;
Że Bogu i Ojczyźnie poświęcony cały,
Nie służąc pysze, ziemskiej nie szukając chwały,
290
Żyłem dotąd i chciałem umrzeć bernardynem,
Nie wydając nazwiska nietylko przed gminem,
Ale nawet przed tobą i przed własnym synem!
Wszakże ksiądz prowincyjał[651] dał mi pozwolenie
In articulo mortis[652] zrobić objawienie.
[289]
295
Kto wie, czy wrócę żywy! kto wie, co się stanie:
W Dobrzynie, bracie, wielkie, wielkie zamieszanie!
Francuz jeszcze daleko, nim przeminie zima,
Trzeba czekać, a szlachta pono nie dotrzyma.
Możem zanadto czynnie z powstaniem się krzątał!
300
Pono źle zrozumieli! Klucznik wszystko splątał!
Ten warjat Hrabia, słyszę, pobiegł do Dobrzyna!
Nie mogłem go uprzedzić, ważna w tem przyczyna:
Stary Maciek mnie poznał, a jeśli odkryje,
Potrzeba będzie oddać pod Scyzoryk szyję.
305
Nic Klucznika nie wstrzyma! Mniejsza o mą głowę,
Lecz tem odkryciem spisku zerwałbym osnowę.
Przecież dziś tam być muszę, widzieć, co się dzieje,
Choćbym zginął; beze mnie szlachta oszaleje!
Bądź zdrów, najmilszy bracie, bądź zdrów, śpieszyć muszę.
310
Jeśli zginę, ty jeden westchniesz za mą duszę;
W przypadku wojny tobie cała tajemnica
Wiadoma; kończ, com zaczął, pomnij, żeś Soplica!“
Tu ksiądz łzy otarł, habit zapiął, kaptur włożył,
I okienicę tylną pocichu otworzył,
315
Widać było, że oknem do ogrodu skakał.
Sędzia, zostawszy jeden, siadł w krześle i płakał.
Chwilę czekał Tadeusz, nim w klamkę zadzwonił;
Otworzono mu, cicho wszedł, nisko się skłonił:
„Stryjaszku Dobrodzieju — rzekł — ledwie dni kilka
320
Przebawiłem tu, dni te minęły, jak chwilka;
Nie miałem czasu z twoim domem się nacieszyć
I z tobą, a odjeżdżać muszę, muszę śpieszyć
Zaraz, dzisiaj Stryjaszku, a jutro najdaléj.
Wszak pamiętacie, żeśmy Hrabiego wyzwali.
325
Bić się z nim to rzecz moja, posłałem wyzwanie.
W Litwie jest zakazane pojedynkowanie,
[290]
Jadę więc na granicę Warszawskiego Księstwa.
Hrabia — prawda — fanfaron[653], lecz mu nie brak męstwa;
Na miejsce naznaczone zapewne się stawi,
330
Rozprawim się; a jeśli Bóg pobłogosławi,
Ukarzę go, a potem za Łososny brzegi
Przepłynę, gdzie mnie bratnie czekają szeregi.
Słyszałem, że mi ojciec testamentem kazał
Służyć w wojsku, a nie wiem, kto testament zmazał“.
335
„Mój Tadeuszku — rzekł stryj — czy Waszeć kąpany
W gorącej wodzie, czy też kręcisz, jak lis szczwany,
Co indziej kitą wije, a sam indziej bieży?
Wyzwaliśmy, zapewne, i bić się należy.
Ale jechać dziś, skądżeś Waszeć tak się zaciął?
340
Przed pojedynkiem zwyczaj jest posłać przyjacioł,
Układać się. Wszak Hrabia może nas przeprosić,
Deprekować; czekaj Waść, czasu jeszcze dosyć.[654]
Chyba inny giez[655] jaki Waści stąd wygania,
To gadaj szczerze, poco takie omawiania?
345
Jestem twój stryj, choć stary, znam, co serce młode;
Byłem ci ojcem (mówiąc gładził go pod brodę),
Już w ucho szepnął o tem mnie mój palec mały,[656]
Że Waszeć masz tu jakieś z damami kabały.
Za katy, prędko teraz młódź do dam się bierze!
350
No, Tadeuszku, przyznaj mi się Waść, a szczerze“.
„Jużci, — bąknął Tadeusz, — prawda, są przyczyny
Inne, kochany Stryju, może z mojej winy!
[291]
Omyłka! cóż? nieszczęście! już trudno naprawić!
Nie, drogi Stryju, dłużej nie mogę tu bawić!
355
Błąd młodości! Stryjaszku nie pytaj o więcej,
Ja muszę z Soplicowa wyjeżdżać co prędzej“.
„Ho! — rzekł stryj — pewnie jakieś miłosne zatargi!
Uważałem, że Waszeć wczoraj gryzłeś wargi,
Poglądając z pode łba na pewną dziewczynkę,
360
Widziałem, że i ona miała kwaśną minkę.
Znam ja te wszystkie głupstwa, kiedy dzieci para
Kocha się, to tam u nich nieszczęść co niemiara!
To cieszą się, to znowu trapią się i smucą,
To znowu Bóg wie o co do zębów się skłócą,
365
To stojąc w kątach jakby mruki, nie gadają
Do siebie, czasem nawet w pole uciekają.
Jeżeli na was raptus[657] podobny napada,
Bądźcie tylko cierpliwi, już jest na to rada;
Biorę na siebie wkrótce przywieść was do zgody.
370
Znam ja te wszystkie głupstwa, wszakże byłem młody.
Powiedz mi Wasze wszystko; ja może nawzajem
Coś odkryję, i tak się oba poprzyznajem“.
„Stryjaszku — rzekł Tadeusz — (całując mu rękę
I rumieniąc się) powiem prawdę. Tę panienkę,
375
Zosię, wychowanicę Stryja, podobałem,
Bardzo, choć tylko parę razy ją widziałem;
A mówią, że Stryj dla mnie za żonę przeznacza
Podkomorzankę, piękną i córkę bogacza.
Teraz nie mógłbym z panną Różą się ożenić,
380
Kiedy kocham tę Zosię; trudno serce zmienić!
Nieuczciwie, żeniąc się z jedną, kochać drugą.
Czas może mnie uleczy; wyjadę — na długo“.
[292]
„Tadeuszku — stryj przerwał — to mi dziwny sposób
Kochania się — uciekać od kochanych osób!
385
Dobrze, żeś szczery; widzisz, głupstwobyś wypłatał
Odjeżdżając. A co Waść powiesz, gdybym swatał
Sam Waci Zosię? He? Cóż, nie skoczysz z radości?“
Tadeusz rzekł po chwili: „Dobroć Jegomości
Dziwi mnie. Lecz cóż? Łaska Stryja Dobrodzieja
390
Nie przyda się już na nic! Ach! próżna nadzieja!
Bo pani Telimena nie odda mi Zosi!“
„Będziem prosić“, — rzekł Sędzia. —
„Nikt jej nie uprosi
— Przerwał prędko Tadeusz — nie, czekać nie mogę;
Stryjaszku, muszę prędko, jutro jechać w drogę,
395
Daj mi Stryjaszku tylko twe błogosławieństwo,
Wszystko przygotowałem, jadę zaraz w Księstwo“.[658]
Sędzia wąs kręcąc, z gniewem na chłopca spozierał:
„To Waść tak szczery? takeś mi serce otwierał?
Naprzód ów pojedynek, potem znowu miłość,
400
I ten wyjazd, — oj! jest tu w tem jakaś zawiłość.
Już mnie gadano, jużem kroki Waści badał!
Asan bałamut i trzpiot, Asan kłamstwa gadał!
A gdzież to Asan chodził onegdaj wieczorem?
Czego Asan jak wyżeł tropił pode dworem?
405
O Tadeuszku! jeśli może Asan Zosię
Zbałamucił i teraz uciekasz, młokosie,
To się Waci nie uda! Lubisz, czy nie lubisz,
Zapowiadam Asanu, że Zosię poślubisz,
[293]
A nie, to bizun — jutro staniesz na kobiercu![659]
410
I gada mnie o czuciach! o niezmiennem sercu!
Łgarz jesteś! pfe! Ja z Waści, Panie Tadeuszu,
Zrobię śledztwo, ja Waści jeszcze natrę uszu!
Dziś dość miałem kłopotów, aż mi głowa boli;
Ten mi jeszcze spokojnie zasnąć nie dozwoli!
415
Idź mi Waść spać!“ To mówiąc drzwi nawściąż otwierał
I zawołał Woźnego, żeby go rozbierał.
Tadeusz cicho wyszedł, opuściwszy głowę,
Rozbierał w myśli przykrą ze stryjem rozmowę;
Pierwszy raz połajany tak ostro!... Ocenił
320
Słuszność wyrzutów, sam się przed sobą rumienił.
Co począć? jeśli Zosia o wszystkiem się dowie?
Prosić o rękę? a cóż Telimena powie?
Nie, — czuł, że nie mógł dłużej zostać w Soplicowie.
Tak zadumany ledwie zrobił kroków parę,
425
Gdy mu coś drogę zaszło; spojrzał, widzi marę,
Całą w bieliźnie, długą, wysmukłą i cienką.
Suwała się ku niemu z wyciągniętą ręką,
Od której odbijał się drżący blask miesięczny,
I przystąpiwszy, cicho jęknęła: „Niewdzięczny!
430
Szukałeś wzroku mego, teraz go unikasz,
Szukałeś rozmów ze mną, dziś uszy zamykasz,
Jakby w słowach, we wzroku mym, była trucizna!
Dobrze mi tak, wiedziałam kto jesteś: mężczyzna!
Nie znając kokieterji, nie chciałam cię dręczyć,
435
Uszczęśliwiłam; takżeś umiał mnie zawdzięczyć!
[294]
Triumf nad miękkiem sercem serce twe zatwardził;
Żeś je zdobył zbyt łacno, zbyt prędkoś niem wzgardził!
Dobrze mi tak! Lecz straszną nauczona probą,
Wierz mi, iż więcej, niż ty, gardzę sama sobą!“
440
„Telimeno — Tadeusz rzekł — dalbóg nie twarde
Mam serce, ani ciebie unikam przez wzgardę,
Ale uważ-no sama, wszak nas widzą, śledzą;
Czyż można tak otwarcie? cóż ludzie powiedzą?
Wszak to nieprzyzwoicie, to dalbóg jest grzechem.“
445
„Grzechem! — odpowiedziała mu z gorzkim uśmiechem —
Niewiniątko! baranek! Ja będąc kobiétą,
Jeśli z miłości nie dbam, choćby mnie odkryto,
Choćby mnie osławiono... a ty, ty mężczyzna!
Cóż szkodzi z was któremu, chociaż się i przyzna,
450
Że ma romans z dziesięciu razem kochankami?
Mów prawdę, chcesz mnie rzucić?“ — Zalała się łzami.
„Telimeno, cóżby świat mówił o człowieku,
— Rzekł Tadeusz — któryby teraz, w moim wieku,
Zdrów, żył na wsi, kochał się, — kiedy tyle młodzi,
455
Tylu żonatych od żon, od dzieci uchodzi
Zagranicę, pod znaki narodowe bieży?
Choćbym chciał zostać, czy to ode mnie zależy?
Ojciec mnie testamentem kazał, abym służył
W wojsku polskiem, teraz stryj ten rozkaz powtórzył.
460
Jutro jadę, zrobiłem już postanowienie,
I dalbóg, Telimeno, już go nie odmienię“.
„Ja — rzekła Telimena — nie chcę ci zagradzać
Drogi do sławy, szczęściu twojemu przeszkadzać!
Jesteś mężczyzną, znajdziesz kochankę godniejszą
465
Serca twojego, znajdziesz bogatszą, piękniejszą!
[295]
Tylko dla mej pociechy niech wiem przed rozstaniem,
Że twoja skłonność była prawdziwem kochaniem,
Że to nie był żart tylko, nie rozpusta płocha,
Lecz miłość; niech wiem, że mnie mój Tadeusz kocha!
470
Niech słowo „kocham“ jeszcze raz z ust twych usłyszę,
Niech je w sercu wyryję, i w myśli zapiszę,
Przebaczę łacniej, chociaż przestaniesz mnie kochać,
Pomnąc, jakeś mnie kochał!“ I zaczęła szlochać.
Tadeusz, widząc, że tak płacze i tak błaga
475
Czule, i tylko takiej drobnostki wymaga,
Wzruszył się, przejęły go szczery żal i litość,
I jeżeliby badał serca swego skrytość,
Możeby się w tej chwili i sam nie dowiedział,
Czyli ją kochał, czy nie. — Więc żywo powiedział:
480
„Telimeno, bogdaj mnie jasny piorun ubił,
Jeśli nieprawda, żem cię dalbóg bardzo lubił,
Czy kochał. Krótkie z sobą spędziliśmy chwile;
Ale one mnie przeszły tak słodko, tak mile,
Że będą długo, zawsze myśli mej przytomne,
485
I dalibóg, że nigdy ciebie nie zapomnę“.
Telimena, skoczywszy, padła mu na szyję:
„Tegom się spodziewała! Kochasz mnie, więc żyję!
Bo dzisiaj miałam dni me własną ręką skrócić;
Gdy mnie kochasz, mój drogi, czyż możesz mnie rzucić?
490
Tobie oddałam serce, oddam ci majątek,
Pójdę za tobą wszędzie; każdy świata kątek
Będzie mnie z tobą miły! z najdzikszej pustyni
Miłość, wierzaj mi, ogród rozkoszy uczyni“.
[296]
Tadeusz, wydarłszy się z objęcia przemocą:
495
„Jakto? — rzekł — czyś z rozumu obrana? gdzie? poco?
Jechać za mną? Ja, będąc sam prostym żołnierzem,
Włóczyć, czy markietankę?“ „To my się pobierzem“, —
Rzekła mu Telimena. — „Nie, nigdy! — zawoła
Tadeusz. — Ja żenić się nie mam teraz zgoła
500
Zamiaru, ni kochać się. Fraszki! dajmy pokój!
Proszę cię, moja droga, rozmyśl się! uspokój!
Ja jestem tobie wdzięczen, ale niepodobna
Żenić się. Kochajmy się, ale tak — zosobna.
Zostać dłużej nie mogę; nie, nie, jechać muszę.
505
Bądź zdrowa, Telimeno moja, jutro ruszę“.
Rzekł, nasuwał kapelusz, odwracał się bokiem,
Chcąc iść, lecz go wstrzymała Telimena okiem
I twarzą, jak Meduzy głową.[660] Musiał zostać
Mimowolnie, poglądał z trwogą na jej postać,
510
Stała blada, bez ruchu, bez tchu i bez życia,
Aż wyciągając rękę, jak miecz do przebicia,
Z palcem zmierzonym prosto w Tadeusza oczy:
„Tego chciałam! — krzyknęła, — ha! języku smoczy!
Serce jaszczurcze! To nic, żem tobą zajęta
515
Wzgardziła Asesora, Hrabię i Rejenta.
Żeś mnie uwiódł i teraz porzucił sierotę:
To nic! jesteś mężczyzną, znam waszą niecnotę,
Wiem, że, jak inni, tak ty mógłbyś wiarę złamać,
Lecz nie wiedziałam, że tak podle umiesz kłamać!
520
Słuchałam pode drzwiami stryja! Więc to dziecko,
Zosia wpadła ci w oko? i na nią zdradziecko
Dybiesz? Zaledwieś jedną nieszczęsną oszukał,
[297]
A jużeś pod jej okiem nowych ofiar szukał!
Uciekaj, lecz cię moje dosięgną przekleństwa;
525
Lub zostań, wydam światu twoje bezeceństwa.
Twe sztuki już nie zwiodą innych, jak mnie zwiodły!
Precz! gardzę tobą! jesteś kłamca, człowiek podły!“
Na obelgę śmiertelną dla uszu szlachcica,
I której żaden nigdy nie słyszał Soplica,
530
Zadrżał Tadeusz, twarz mu pobladła jak trupia,
Tupnąwszy nogą, usta przyciąwszy, rzekł: „Głupia!“
Odszedł, lecz wyraz „podłość“ echem się powtórzył
W sercu. Wzdrygnął się młodzian, czuł, że nań zasłużył;
Czuł, że wyrządził wielką krzywdę Telimenie,
535
Że go słusznie skarżyła, mówiło sumienie;
Lecz czuł, że po tych skargach tem mocniej ją zbrzydził.
O Zosi, ach! pomyślić nie ważył się, wstydził.
Przecież ta Zosia, taka piękna, taka miła!
Stryj swatał ją! możeby jego żoną była,
540
Gdyby nie szatan, co go plącząc w grzech za grzechem,
W kłamstwo za kłamstwem, wreszcie odstąpił z uśmiechem!
Złajany, pogardzony od wszystkich, w dni parę
Zmarnował przyszłość! Uczuł słuszną zbrodni karę.
W tej burzy uczuć, jakby kotwica spoczynku,
545
Zabłysnęła mu nagle myśl o pojedynku:
„Zamordować Hrabiego! łotra! — krzyknął w gniewie, —
Zginąć, albo zemścić się!..“ A za co? sam nie wie.
I ten gniew wielki, jak się zajął w mgnieniu oka,
Tak wywietrzał. Znów zdjęła go żałość głęboka.
[298]
550
Myślił: „Jeśli prawdziwe było postrzeżenie,
Że Hrabia z Zosią jakieś miał porozumienie,
I cóż stąd? może Hrabia kocha Zosię szczerze,
Może go ona kocha? za męża wybierze?
Jakiemże prawem chciałbym zerwać to zamęście
555
I, sam nieszczęśnik, wszystkich mam zaburzać szczęście?“
Wpadł w rozpacz, i nie widział innego sposobu,
Chyba ucieczkę prędką, — gdzie? chyba do grobu!
Więc kułak przycisnąwszy na schylonem czole,
Biegł ku łąkom, gdzie stawy błyszczały się w dole,
560
I stanął nad błotnistym. W zielonawe tonie
Łakomy wzrok utopił, i błotniste wonie
Z rozkoszą ciągnął piersią i otworzył usta
Ku nim. Bo samobójstwo, jak każda rozpusta
Jest wymyślną[661]; on w głowy szalonym zawrocie,
565
Czuł niewymowny pociąg utopić się w błocie.
Lecz Telimena z dzikiej młodzieńca postawy
Zgadując rozpacz, widząc, że pobiegł nad stawy,
Chociaż ku niemu takim słusznym gniewem pała,
Przelękła się; w istocie dobre serce miała.
570
Żal jej było, że inną śmiał Tadeusz lubić,
Chciała go skarać, ale nie myśliła zgubić.
Więc puściła się za nim, wznosząc ręce obie,
Krzycząc: „Stój! głupstwo! kochaj, czy nie! żeń się sobie,
Czy jedź! tylko stój!“ — Ale on już szybkim biegiem
575
Wyprzedził ją daleko; już — stanął nad brzegiem!
[299]
Dziwnem zrządzeniem losów, po tym samym brzegu
Jechał Hrabia, na czele dżokejów szeregu;
A zachwycony wdziękiem nocy tak pogodnej
I harmoniją cudną orkiestry[662] podwodnej,
580
Owych chórów, co brzmiały, jak arfy eolskie
(Żadne żaby nie grają tak pięknie, jak polskie),
Wstrzymał konia i o swej zapomniał wyprawie,
Zwrócił ucho do stawu i słuchał ciekawie.
Oczy wodził po polach, po niebios obszarze;
585
Pewnie układał w myśli nocne peizaże.
Zaiste, okolica była malownicza!
Dwa stawy pochyliły ku sobie oblicza
Jako para kochanków: prawy staw miał wody
Gładkie i czyste, jako dziewicze jagody;
590
Lewy, ciemniejszy nieco, jako twarz młodziana
Smagława i już męskim puchem osypana.
Prawy złocistym piaskiem połyskał się wkoło,
Jak gdyby włosem jasnym, a lewego czoło
Najeżone łozami, wierzbami czubate;
595
Oba stawy ubrane w zieloności szatę.
Z nich dwa strugi, jak ręce związane pospołu,
Ściskają się. Strug dalej upada do dołu;
Upada, lecz nie ginie, bo w rowu ciemnotę
Unosi na swych falach księżyca pozłotę;
600
Woda warstami spada, a na każdej warście
Połyskają się blasku miesięcznego garście,
Światło w rowie na drobne drzazgi się roztrąca,
Chwyta je i w głąb’ niesie toń uciekająca,
A zgóry znów garściami spada blask miesiąca.
605
Myślałbyś, że u stawu siedzi Świtezianka,[663]
[300]
Jedną ręką zdrój leje z bezdennego dzbanka,
A drugą ręką w wodę dla zabawki miota
Brane z fartuszka garście zaklętego złota.
Dalej, z rowu wybiegłszy, strumień po równinie
610
Rozkręca się, ucisza, lecz widać, że płynie,
Bo na jego ruchomej, drgającej powłoce
Wzdłuż miesięczne światełko drgające migoce.
Jako piękny wąż żmudzki, zwany giwojtosem,[664]
Chociaż zdaje się drzemać, leżąc między wrzosem,[665]
615
Pełznie, bo naprzemiany srebrzy się i złoci,
Aż nagle zniknie z oczu we mchu lub paproci;
Tak strumień kręcący się chował się w olszynach,
Które na widnokręgu czerniały kończynach,
Wznosząc swe kształty lekkie, niewyraźne oku,
620
Jak duchy nawpół widne, napoły w obłoku.
Między stawami w rowie młyn ukryty siedzi.
Jako stary opiekun, co kochanków śledzi,
Podsłuchał ich rozmowę, gniewa się, szamoce,
Trzęsie głową, rękami, i groźby bełkoce;
625
Tak ów młyn nagle zatrząsł mchem obrosłe czoło,
I palczastą swą pięścią wykręcając wkoło,
Ledwo klęknął i szczęki zębowate ruszył,
Zaraz miłosną stawów rozmowę zagłuszył,
I zbudził Hrabię.
Hrabia widząc, że tak blisko
630
Tadeusz naszedł jego zbrojne stanowisko,
Krzyczy: „Do broni! łapaj!“ Skoczyli dżokeje;
Nim Tadeusz rozeznać mógł, co się z nim dzieje,
[301]
Już go chwycili. Biegą do dworu, w podwórze
Wpadają. Dwór budzi się, psy w hałas, w krzyk stróże.
635
Wyskoczył wpół ubrany Sędzia, widzi zgraję
Zbrojną, myśli, że zbójcy, aż Hrabię poznaje.
„Co to jest?“ — pyta. — Hrabia szpadą nad nim mignął,
Lecz widząc bezbronnego w zapale ostygnął.
„Soplico! — rzekł — odwieczny wrogu mej rodziny,
640
Dziś skarżę cię za dawne i za świeże winy,
Dziś zdasz mi sprawę z mojej fortuny zaboru,
Nim pomszczę się obelgi mojego honoru!“
Lecz Sędzia żegnając się krzyknął: „W imię Ojca
I Syna! tfu! Mospanie Hrabia, czy Waść zbojca?
645
Przebóg! czy to się zgadza z Pana urodzeniem,
Wychowaniem i z Pana na świecie znaczeniem?
Nie pozwolę skrzywdzić się!“ — Wtem Sędziego słudzy
Biegli, jedni z kijami, ze strzelbami drudzy;
Wojski, stojąc zdaleka, poglądał ciekawie
650
W oczy panu Hrabiemu, a nóż miał w rękawie.
Już mieli zacząć bitwę, lecz Sędzia przeszkodził.
Próżno było bronić się, nowy wróg nadchodził:
Postrzeżono w olszynie blask, wystrzał rusznicy![666]
Most na rzece zahuczał tętentem konnicy,
655
I „Hajże na Soplicę!“ tysiąc głosów wrzasło.
Wzdrygnął się Sędzia, poznał Gerwazego hasło.
„Nic to — zawołał Hrabia — będzie tu nas więcéj,
Poddaj się Sędzio, to są moi sprzymierzeńcy“.
Wtem Asesor nadbiegał, krzycząc: „Areszt kładę
660
W imię imperatorskiej mości; oddaj szpadę
[302]
Panie Hrabio, bo wezwę wojskowej pomocy!
A wiesz Pan, że kto zbrojnie śmie napadać w nocy,
Zastrzeżono tysiącznym dwóchsetnym ukazem,
Że jak zło...“ Wtem go Hrabia w twarz uderzył płazem.
665
Padł zgłuszony Asesor i skrył się w pokrzywy;
Wszyscy myśleli, że był ranny lub nieżywy.
„Widzę — rzekł Sędzia — że się na rozbój zanosi“,
Jęknęli wszyscy, — wszystkich zagłuszył wrzask Zosi,
Która krzyczała, Sędzię objąwszy rękami,
670
Jako dziecko od Żydów kłute igiełkami.[667]
Tymczasem Telimena wpadła między konie,
Wyciągnęła ku Hrabi załamane dłonie:
„Na twój honor! — krzyknęła przeraźliwym głosem,
Z głową w tył wychyloną, z rozpuszczonym włosem —
675
Przez wszystko, co jest świętem, na klęczkach błagamy!
Hrabio, śmiesz-że odmówić? proszą ciebie damy;
Okrutniku, nas pierwej musisz zamordować!“
Padła zemdlona. Hrabia skoczył ją ratować,
Zadziwiony i nieco zmieszany tą sceną:
680
„Panno Zofijo — rzecze — Pani Telimeno!
Nigdy się krwią bezbronnych ta szpada nie splami.
Soplicowie, jesteście moimi więźniami.
Tak zrobiłem we Włoszech, kiedy pod opoką,
Którą Sycylijanie zwą Birbante-rokką,
685
Zdobyłem tabor zbójców: zbrojnych mordowałem,
[303]
Rozbrojonych zabrałem i związać kazałem;
Szli za końmi i triumf mój zdobili świetny,
Potem ich powieszono u podnóża Etny“.[668]
Było to osobliwsze szczęście dla Sopliców,
690
Że Hrabia, mając lepsze konie od szlachciców,
I chcąc spotkać się pierwszy, zostawił ich wtyle,
I biegł przed resztą jazdy przynajmniej o milę
Ze swem dżokejstwem, które posłuszne i karne,
Stanowiło niejako wojsko regularne,
695
Gdy inna szlachta była zwyczajem powstania
Burzliwa i niezmiernie skora do wieszania.
Hrabia miał czas ostygnąć z zapału i gniewu,
Przemyślał, jakby skończyć bój bez krwi rozlewu;
Więc rodzinę Sopliców w domu zamknąć każe,
700
Jako więźniów wojennych; u drzwi stawi straże.
Wtem „Hajże na Sopliców!“ Wpada szlachta hurmem
Obstępuje dwór wkoło i bierze go szturmem,
Tem łacniej, że wódz wzięty i pierzchła załoga;
Lecz zdobywcy chcą bić się, wyszukują wroga.
705
Do domu niewpuszczeni, biegą do folwarków,
Do kuchni. — Gdy do kuchni weszli, widok garków,
Ogień ledwie zagasły, potraw zapach świeży,
Chrupanie psów gryzących ostatki wieczerzy
Chwyta wszystkich za serca, myśl wszystkich odmienia,
710
Studzi gniewy, zapala potrzebę jedzenia.
Marszem i całodziennym znużeni sejmikiem:
[304]
„Jeść! jeść!“ po trzykroć zgodnym wezwali okrzykiem;
Odpowiedziano: „Pić! pić!“ Między szlachty zgrają
Stają dwa chóry: ci pić, a ci jeść wołają.
715
Odgłos leci echami, gdzie tylko dochodzi,
Wzbudza oskomę[669] w ustach, głód w żołądkach rodzi.
I tak na dane z kuchni hasło niespodzianie
Rozeszła się armija na furażowanie.[670]
Gerwazy, od pokojów Sędziego odparty,
720
Ustąpić musiał przez wzgląd dla hrabiowskiej warty.
Więc nie mogąc zemścić się na nieprzyjacielu,
Myślił o drugim wielkim tej wyprawy celu.
Jako człek doświadczony i biegły w prawnictwie,
Chce Hrabiego osadzić na nowem dziedzictwie
725
Legalnie i formalnie;[671] więc za Woźnym biega,
Aż go po długich śledztwach za piecem dostrzega.
Wnet porywa za kołnierz, na dziedziniec wlecze,
I zmierzywszy mu w piersi Scyzoryk, tak rzecze:
„Panie Woźny, pan Hrabia śmie Waćpana prosić,
730
Abyś raczył przed szlachtą bracią wnet ogłosić
Intromisyją[672] Hrabi do zamku, do dworu
Sopliców, do wsi, gruntów zasianych, ugoru,
Słowem cum gais, boris et graniciebus,[673]
Kmetonibus, scultetis et omnibus rebus
735
Et quibusdam aliis. Jak tam wiesz, tak szczekaj,
Nic nie opuszczaj!“. „Panie Kluczniku, zaczekaj!
[305]
— Rzekł śmiało, ręce za pas włożywszy Protazy —
Gotów jestem wypełniać wszelkie stron rozkazy,
Ale ostrzegam, że akt nie będzie miał mocy,
740
Wymuszony przez gwałty, ogłoszony w nocy“.
„Co za gwałty? — rzekł Klucznik — tu niema napaści,
Wszak proszę Pana grzecznie; jeśli ciemno Waści,
To Scyzorykiem skrzesam ognia, że Waszeci
Zaraz w ślepiach jak w siedmiu kościołach zaświeci“.[674]
745
„Gerwazeńku — rzekł Woźny — poco się tak dąsać?
Jestem woźny, nie moja rzecz sprawę roztrząsać;
Wszak wiadomo, że strona woźnego zaprasza
I dyktuje mu, co chce, a woźny ogłasza.
Woźny jest posłem prawa, a posłów nie karzą;
750
Nie wiem tedy, za co mnie trzymacie pod strażą.
Wnet akt spiszę, niech mi kto latarkę przyniesie,
A tymczasem ogłaszam: Bracia, uciszcie się!“
I by donośniej mówić, wstąpił na stos wielki
Belek (pod płotem sadu suszyły się belki),
755
Wlazł na nie, i zarazem, jakby go wiatr zdmuchnął,
Zniknął z oczu. Słyszano jak w kapustę buchnął;
Widziano, po konopiach ciemnych jego biała
Konfederatka, niby gołąb’ przeleciała.
Konewka strzelił w czapkę, ale chybił celu;
760
Wtem zatrzeszczały tyki, już Protazy w chmielu.
„Protestuję!“[675] — zawołał; pewny był ucieczki,
Bo za sobą miał łozę i bagniska rzeczki.
[306]
Po tej protestacyi, która się ozwała
Jak na zdobytych wałach ostatni strzał działa,
765
Ustał już wszelki opór w Soplicowskim dworze.
Szlachta głodna plondruje, zabiera, co może.
Kropiciel, stanowisko zająwszy w oborze,
Jednego wołu i dwa cielce w łby zakropił,
A Brzytewka im szablę w gardzielach utopił;
770
Szydełko równie czynnie używał swej szpadki,
Kabany[676] i prosięta koląc pod łopatki.
Już rzeź zagraża ptastwu. Czujne gęsi stado,
Co niegdyś ocaliło Rzym przed Gallów zdradą,
Darmo gęga o pomoc; zamiast Manlijusza,[677]
775
Wpada w kotuch[678] Konewka, jedne ptaki zdusza,
A drugie żywcem wiąże do pasa kontusza.
Próżno gęsi szyjami wywijając chrypią,
Próżno gęsiory, sycząc, napastnika szczypią.
On bieży; osypany iskrzącym się puchem,
780
Unoszony jak kołmi gęstych skrzydeł ruchem,
Zdaje się być chochlikiem, skrzydlatym złym duchem.
Ale rzeź najstraszniejsza, chociaż najmniej krzyku,
Między kurami. Młody Sak wpadł do kurniku,
I z drabinek, stryczkami łowiąc, ciągnie zgóry
785
Kogutki i szurpate i czubate kury;
Jedne po drugich dusi i składa do kupy,
Ptastwo piękne, karmione perłowemi krupy.
Niebaczny Saku, jakiż zapał cię unosi!
Nigdy już odtąd gniewnej nie przebłagasz Zosi.
[307]
790
Gerwazy przypomina starodawne czasy:
Każe sobie podawać od kontuszów pasy,
I niemi z Soplicowskiej piwnicy dobywa
Beczki starej siwuchy, dębniaku[679] i piwa.
Jedne wnet odgwożdżono, a drugie ochoczo
795
Szlachta, gęsta jak mrowie, porywają, toczą
Do zamku; tam na nocleg cały tłum się zbiera,
Tam założona główna Hrabiego kwatera.
Nakładają sto ognisk, warzą, skwarzą, pieką,
Gną się stoły pod mięsem, trunek płynie rzeką;
800
Chce szlachta noc tę przepić, przejeść i prześpiewać. —
Lecz powoli zaczęli drzemać i poziewać;
Oko gaśnie za okiem i cała gromada
Kiwa głowami, każdy, gdzie siedział, tam pada:
Ten z misą, ten nad kuflem, ten przy wołu ćwierci.
805
Tak zwycięzców zwyciężył wkońcu sen, brat śmierci.
[309]KSIĘGA DZIEWIĄTA. [311]BITWA.
TREŚĆ.
O niebezpieczeństwach, wynikających z nieporządnego obozowania. — Odsiecz niespodziana. — Smutne położenie szlachty. — Odwiedziny kwestarskie są wróżbą ratunku. — Major Płut zbytnią zalotnością ściąga na siebie burzę. — Wystrzał z krócicy, hasło boju. — Czyny Kropiciela, czyny i niebezpieczeństwa Maćka. — Konewka zasadzką ocala Soplicowo. — Posiłki jezdne, atak na piechotę. — Czyny Tadeusza. — Pojedynek dowódców przerwany zdradą. — Wojski stanowczym manewrem [680] przechyla szalę boju. — Czyny krwawe Gerwazego. — Podkomorzy zwycięzca wspaniałomyślny.
A chrapali tak twardym snem, że ich nie budzi
Blask latarek i wniście kilkudziesiąt ludzi,
Którzy wpadli na szlachtę, jak pająki ścienne,
Nazwane kosarzami, na muchy wpółsenne;
5
Zaledwie która bzyknie, już długiemi nogi
Obejmuje ją wkoło i dusi mistrz[681] srogi.
Sen szlachecki był jeszcze twardszy, niż sen muszy:
Żaden nie bzyka, leżą wszyscy jak bez duszy,
Chociaż byli chwytani silnemi rękoma
10
I przewracani, jako na przewiąsłach[682] słoma.
Tylko jeden Konewka, któremu w powiecie
Nie znajdziesz równie mocnej głowy przy bankiecie,[683]
[312]
Konewka, co mógł wypić lipcu dwa antały,[684]
Nim mu splątał się język i nogi zachwiały,
15
Ten, choć długo ucztował i usnął głęboko,
Dawał przecie znak życia. Przemknął jedno oko,
I widzi! istne zmory! dwie okropne twarze
Tuż nad sobą, a każda ma wąsów po parze;
Dyszą nad nim, ust jego tykają wąsami,
20
I czworgiem rąk wokoło wiją jak skrzydłami.
Zląkł się, chciał przeżegnać się: darmo rękę chwyta,
Ręka prawa jak gdyby do boku przybita;
Ruszył lewą, niestety! czuje, że go duchy
Spowiły ciasno, jako niemowlę w pieluchy;
25
Zląkł się jeszcze okropniej, wnet oko zawiera,
Leży nie dysząc, stygnie, ledwie nie umiera!
Lecz Kropiciel zerwał się bronić się, po czasie!
Bo już był skrępowany we swym własnym pasie.
Przecież zwinął się, i tak sprężyście podskoczył,
30
Że padł na piersi sennych, po głowach się toczył,
Miotał się jako szczupak, gdy się w piasku rzuca,
A ryczał jako niedźwiedź, bo miał silne płuca.
Ryczał: „Zdrada!“ Wnet cała zbudzona gromada
Chórem odpowiedziała: „Zdrada! gwałtu! zdrada!“
35
Krzyk dochodzi echami zwierciadlanej sali,
Kędy Hrabia, Gerwazy i dżokeje spali.
Przebudza się Gerwazy, darmo się wydziera,
Związany w kij do swego własnego rapiera;
Patrzy, widzi przy oknie ludzi uzbrojonych,
40
W czarnych, krótkich kaszkietach, w mundurach zielonych.
Jeden z nich, opasany szarfą, trzymał szpadę
[313]
I ostrzem jej kierował swych drabów gromadę,
Szepcąc: „Wiąż! wiąż!“ Dokoła leżą jak barany
Dżokeje w pętach, Hrabia siedzi nie związany,
45
Lecz bezbronny; przy nim dwaj z gołemi bagnety
Stoją drabi. — Poznał ich Gerwazy, niestety!
Moskale!!!
Nieraz Klucznik był w podobnych trwogach,
Nieraz miewał powrozy na ręku i nogach,
A przecież się uwalniał; wiedział o sposobie
50
Rwania więzów, był silny bardzo, ufał sobie.
Przemyślał ratować się milczkiem: oczy zmrużył,
Niby śpi, zwolna ręce i nogi przedłużył,
Dech wciągnął, brzuch i piersi ścisnął co najwężéj;
Aż jednym razem kurczy, wydyma się, pręży,
55
Jak wąż głowę i ogon gdy chowa w przeguby,
Tak Gerwazy z długiego stał się krótki, gruby;
Rozciągnęły się, nawet skrzypnęły powrozy,
Ale nie pękły! Klucznik ze wstydu i zgrozy
Przewrócił się i, w ziemię schowawszy twarz gniewną,
60
Zamknąwszy oczy, leżał nieczuły jak drewno.
Wtem ozwały się bębny; naprzód zrzadka, potem
Coraz gęstszym i coraz głośniejszym łoskotem.
Na ten apel[685] rozkazał oficer Moskali
Dżokejów z Hrabią zamknąć pod strażą na sali,
65
Szlachtę wieść na dwór, kędy stała druga rota.
Nadaremnie Kropiciel dąsa się i miota.
Sztab stał we dworze, a z nim zbrojnej szlachty wiele;
Podhajscy, Birbaszowie, Hreczechy, Biergele,
[314]
Wszyscy Sędziego krewni albo przyjaciele.
70
Na odsiecz mu przybiegli, słysząc o napadzie,
Zwłaszcza, że z Dobrzyńskimi byli zdawna w zwadzie.
Kto z wiosek batalijon Moskałów sprowadził?
Kto tak prędko sąsiedztwo z zaścianków zgromadził?
Asesor-li, czy Jankiel? Różnie słychać o tem,
75
Lecz nikt pewnie nie wiedział ni wtenczas ni potem.
Już też i słońce wschodzi, krwawo się czerwieni;
Brzegiem tępym, jak gdyby odartym z promieni,
Nawpół widne, napoły w czerni chmur się chowa,
Jak rozżarzona w węglach kowalskich podkowa.
80
Wiatr wzmagał się i pędził obłoki ze wschodu,
Gęste i poszarpane jako bryły lodu;
Każdy obłok w przelocie deszczem zimnym prószy,
Ztyłu za nim wiatr leci i deszcz znowu suszy,
Za wiatrem znowu obłok nadbiega wilgotny:
85
I tak dzień naprzemiany był chłodny i słotny.
Tymczasem Major belki, schnące pode dworem,[686]
Każe wlec, w każdej belce wysiekać toporem
Półokrągłe otwory, w te otwory wtyka
Nogi więźniów i drugą belką je zamyka.
90
Oba drewna, goździami przebite po rogach,
Ścisnęły się, jako psie paszczęki, na nogach;
Zaś powrozami mocniej sznurowano ręce
Na plecach szlachty. Major, ku większej ich męce,
Kazał pierwej pozdzierać z głów konfederatki,
95
Z pleców płaszcze, kontusze, nawet taratatki,
Nawet żupany. I tak szlachta, skuta w kłodzie,
[315]
Siedziała rzędem, dzwoniąc zębami na chłodzie
I na deszczu, bo coraz wzmagała się słota.
Nadaremnie Kropiciel dąsa się i miota.
100
Darmo Sędzia za szlachtą instancyję wnosi,[687]
I Telimena łączy prośby do łez Zosi,
Ażeby miano większy wzgląd na niewolników.
Wprawdzie oficer rotny[688], pan Nikita Ryków,
Moskal, lecz dobry człowiek, dał się udobruchać:
105
Cóż, kiedy sam majora Płuta[689] musiał słuchać!
Ten major, Polak rodem, z miasteczka Dzierowicz,
Nazywał się (jak słychać) po polsku Płutowicz,
Lecz przechrzcił się; łotr wielki, jak się zwykle dzieje
Z Polakiem, który w carskiej służbie zmoskwicieje.
110
Płut stał z fajką przed frontem, w boki się podpierał,
I gdy mu kłaniano się, nos wgórę zadzierał,
A za odpowiedź, na znak gniewnego humoru,
Wypuścił z ust kłąb dymu i poszedł do dworu.
A tymczasem Rykowa Sędzia ułagadza,
115
I Asesora także na bok odprowadza;
Przemyślają, jakby rzecz zakończyć bez sądu,
A co jeszcze ważniejsza, bez mieszań się rządu.
Więc do majora Płuta rzekł kapitan Ryków:
„Panie Major! co nam z tych wszystkich niewolników?
120
Oddamy pod sąd? będzie szlachcie wielka bieda,
A Panu Majorowi nikt za to nic nie da.
Wiesz co, Major? ot lepiej tę sprawę zagodzić:
[316]
Pan Sędzia Majorowi musi trud nagrodzić,
My powiemy, że my tu przyszli dla wizyty,
125
A tak i kozy całe i wilk będzie syty.
Przysłowie ruskie: wszystko można, lecz ostrożnie;
I to przysłowie: sobie piecz na carskim rożnie;
I to przysłowie: lepsza zgoda od niezgody,
Zaplątaj dobrze węzeł, końce wsadź do wody.
130
Raportu[690] nie podamy, tak się nikt nie dowie.
Bóg dał ręce, żeby brać, to ruskie przysłowie“.
Słysząc to Major, wstaje i od gniewu parska:
„Czy ty oszalał, Ryków? To służba cesarska,
A służba nie jest drużba, stary, głupi Ryków!
135
Czy ty oszalał? Ja mam puszczać buntowników!
W takim wojennym czasie! Ha, pany Polaki,
Ja was nauczę buntu! Ha, szlachta łajdaki,
Dobrzyńscy, oj, ja znam was! niech łajdaki mokną!
(I zaśmiał się na całe gardło, patrząc w okno).
140
Wszakże ten sam Dobrzyński, co siedzi w surducie,
— Hej, zdjąć mu surdut! — w roku przeszłym na reducie
Zaczął ze mną tę kłótnię. Kto zaczął? on, nie ja.
On, gdy tańczyłem, krzyknął: „Precz, za drzwi złodzieja!“
Że wtenczas za pułkowej okradzenie kasy
145
Byłem pod śledztwem, miałem wielkie ambarasy,[691]
A jemu co do tego? Ja tańczę mazura,
On krzyczy ztyłu: „złodziej!“ Szlachta za nim: „ura!“
Skrzywdzili mnie — a co? wpadł w me szpony szlachciura.
[317]
Mówiłem: ej, Dobrzyński! ej, przyjdzie do woza
150
Koza — a co, Dobrzyński? widzisz: będzie łoza!“[692]
Potem Sędziemu szepnął, schyliwszy się, w ucho:
„Jeśli chcesz, Sędzio, żeby to uszło na sucho,
Za każdą głowę tysiąc rubelków gotówką;
Tysiąc rubelków, Sędzio, to ostatnie słówko“.
155
Sędzia chciał targować się, lecz Major nie słuchał,
Znowu biegał po izbie, dymem gęsto buchał,
Podobny do szmermelu albo do rakiety.[693]
Chodziły za nim prosząc i płacząc kobiety.
„Majorze — mówił Sędzia — choć pozwiesz do prawa,
160
Cóż wygrasz? Tu nie zaszła żadna bitwa krwawa,
Nie było ran; że zjedli kury i półgąski,
Za to wedle statutu zapłacą nawiązki.[694]
Ja na pana Hrabiego nie zanoszę skargi,
To tylko były zwykłe sąsiedzkie zatargi“.
165
„A czy Sędzia — rzekł Major — żółtą księgę czytał?“[695]
„Co to za żółta księga?“ pan Sędzia zapytał.
„Księga — rzekł Major — lepsza, niż wasze statuty,
A w niej pisze co słowo: stryczek, Sybir, knuty;
Księga ustaw wojennych, teraz w Litwie całéj
170
Ogłoszonych; już pod stół wasze trybunały!
[318]
Podług ustaw wojennych za takową psotę
Pójdziecie już to najmniej w sybirną robotę“.
„Apeluję — rzekł Sędzia — do gubernatora“.[696]
„Apeluj — rzekł Płut — choćby do imperatora.
175
Wiesz, że gdy imperator zatwierdza ukazy,
Z łaski swej często karę powiększa dwa razy.
Apelujcie, ja może wynajdę w potrzebie,
Mospanie Sędzio, dobry kruczek[697] i na ciebie.
Wszak Jankiel, szpieg, którego już rząd dawno śledzi,
180
Jest twoim domownikiem, w karczmie twojej siedzi.
Mogę teraz was wszystkich wziąść w areszt odrazu.“
„Mnie — rzekł Sędzia — brać w areszt? jak śmiesz bez rozkazu?“
I przychodziło coraz do żywszego sporu,
Gdy nowy gość zajechał na dziedziniec dworu.
185
Wjazd tłumny, dziwny. Przodem, niby laufer[698], bieży
Ogromny czarny baran, a łeb mu się jeży
Czterma rogami, z których dwa jako kabłąki[699]
Kręcą się koło uszu, ubrane we dzwonki,
A dwa, od czoła na bok wysuwając końce,
190
Wstrząsają kulki krągłe, mosiężne, brzęczące.
Za baranem szły woły, trzoda owiec, kozy,
Za bydłem cztery ciężko pakowane wozy.
Wszyscy odgadli, że to wjazd księdza kwestarza.
Więc pan Sędzia, powinność znając gospodarza,
[319]
195
Stał w progu witać gościa. Ksiądz na pierwszej bryce
Jechał, kapturem nawpół zasłoniwszy lice,
Ale go wnet poznano, bo gdy więźniów minął,
Zwrócił się ku nim twarzą, palcem na znak skinął.
I drugiej bryki furman równie był poznany:
200
Stary Maciek Rózeczka, za chłopa przebrany.
Szlachta zaczęła krzyczeć, skoro się pokazał,
On rzekł: „Głupi“ — i ręką milczenie nakazał.
Na trzecim wozie Prusak w kubraku wytartym,[700]
A pan Zan z Mickiewiczem jechali na czwartym.
205
A tymczasem Podhajscy i Isajewicze,[701]
Birbasze, Wilbikowie, Biergele, Kotwicze,
Widząc szlachtę Dobrzyńskich w tej ciężkiej niewoli,
Zaczęli z dawnych gniewów ostygać powoli,
Bo szlachta polska, chociaż niezmiernie kłótliwa
210
I porywcza do bitew, przecież nie jest mściwa.
Biegą więc do Macieja starego po radę.
On koło wozów całą ustawia gromadę,
Każe czekać.
Bernardyn wstąpił do pokoju.
Zaledwie go poznano, choć nie zmienił stroju,
215
Tak przybrał inną postać. Zwyczajnie ponury,
Zamyślony, a teraz głowę wzniósł dogóry,
I z miną rozjaśnioną, jak kwestarz rubacha,[702]
Nim zaczął gadać, długo śmiał się:
[320]
„Cha, cha, cha, cha,
Kłaniam, kłaniam! Cha, cha, cha, wyśmienicie, przednie!
220
Panowie oficery, kto poluje we dnie,
Wy w nocy! Dobry połów, widziałem zwierzynę;
Oj, skubać, skubać szlachtę, oj, drzeć z nich łupinę!
Oj, weźcież ich na munsztuk[703], bo też szlachta bryka!
Winszuję ci Majorze, żeś złowił Hrabika,
225
To tłuścioszek, to bogacz, panicz z antenatów,
Nie wypuszczaj go z klatki bez trzystu dukatów;
A jak weźmiesz, na klasztor daj jakie trzy grosze,
I dla mnie, bo ja zawżdy za twą duszę proszę.
Jakem bernardyn, bardzo myślę o twej duszy!
230
Śmierć i sztabs-oficerów porywa za uszy!
Dobrze napisał Baka[704], że śmierć dżga za katy
W szkarłaty, i po suknie nieraz dobrze stuknie,
I po płótnie tak utnie, jak i po kapturze,
I po fryzurze równie, jak i po mundurze.
235
Śmierć matula, powiada Baka, jak cybula,
Łzy wyciska, gdy ściska, a równie przytula
I dziecko, co się lula, i zucha, co hula!
Ach! ach! Majorze, dzisiaj żyjem, jutro gnijem!
To tylko nasze, co dziś zjemy i wypijem!
240
Panie Sędzio, wszakże to czas podobno śniadać?
Siadam za stół, i proszę wszystkich ze mną siadać;
Majorze, gdyby zrazów? Panie Poruczniku,
Co myślisz? gdyby wazę dobrego ponczyku?“[705]
[321]
„To prawda, Ojcze — rzekli dwaj oficerowie,—
245
Czasby już zjeść i wypić pana Sędzi zdrowie!“
Zdziwili się domowi, patrząc na Robaka,
Skąd mu się wzięła mina i wesołość taka.
Sędzia wnet kucharzowi powtórzył rozkazy:
Wniesiono wazę, cukier, butelki i zrazy.
250
Płut i Ryków tak czynnie zaczęli się zwijać,
Tak łakomie połykać i gęsto zapijać,
Że w pół godziny zjedli dwadzieścia trzy zrazy
I wychylili ponczu ogromne pół wazy.
Więc Major syt i wesół w krześle się rozwalił,
255
Dobył fajkę, biletem bankowym zapalił,[706]
I otarłszy śniadanie z ust końcem serwety,
Obrócił śmiejące się oczy na kobiety
I rzekł: „Ja, piękne Panie, lubię was jak wety![707]
Na me szlify majorskie, gdy człek zjadł śniadanie,
260
Najlepszą jest po zrazach zakąską gadanie
Z paniami tak pięknemi, jak wy, piękne Panie!
Wiecie co? grajmy w karty? w welba-cwelba? w wista?[708]
Albo pójdźmy mazurka? he! do djabłów trzysta!
Wszak ja w jegierskim pułku pierwszy mazurzysta!“
265
Zaczem ku damom bliżej chylił się wygięty,
I puszczał naprzemiany dym i komplementy.[709]
„Tańczyć! — zawołał Robak — gdy wychylę flaszę,
To i ja, choć ksiądz, habit czasami podkaszę
[322]
I potańczę mazurka! Ale wiesz, Majorze,
270
My tu pijem, a jegry tam zmarzną na dworze?
Hulać, to hulać! Sędzio, daj beczkę siwuchy,[710]
Major pozwoli, niechaj piją jegry zuchy!“
„Prosiłbym — rzecze Major — lecz w tem niema musu“.
„Daj, Sędzio — szepnął Robak — beczkę spirytusu“.
275
I tak, kiedy we dworze sztab wesoły łyka,
Za domem zaczęła się w wojsku pijatyka.
Ryków kapitan milczkiem kielichy wychylał,
Lecz Major pił i razem damom się przymilał,
A wzmagał się w nim coraz tańcowania zapał,
280
Rzucił fajkę i rękę Telimeny złapał,
Chciał tańczyć, lecz uciekła; więc podszedł do Zosi,
Kłaniając się, słaniając, do mazurka prosi:
„Hej! ty Ryków, przestańże tam trąbić na fajce;
Precz fajka, wszak ty dobrze grasz na bałabajce,[711]
285
Widzisz-no tam gitarę, pódź-no, weź gitarę,
I mazurka! Ja, major, idę w pierwszą parę...“
Kapitan wziął gitarę i struny przykręcał,
Płut znowu Telimenę do tańca zachęcał.
„Słowo majorskie, Panno, nie Rosyjaninem
290
Jestem, jeżeli kłamię; chcę być sukinsynem,
Jeżeli kłamię; spytaj, a oficerowie
Wszyscy poświadczą, cała armija to powie,
Że w tej drugiej armii, w korpusie dziewiątym,
W drugiej pieszej dywizji, w pułku pięćdziesiątym
295
Jegierskim, major Płut jest pierwszy mazurzysta.
[323]
Pódźże, Panienko! nie bądź taka narowista![712]
Bo ja po oficersku ukarzę Panienkę...“[713]
To mówiąc, skoczył, chwycił Telimeny rękę,
I szerokim całusem w białe ramię klasnął,
300
Gdy Tadeusz, przypadłszy zboku, w twarz mu trzasnął.
I całus i policzek ozwały się razem,
Jeden za drugim, iako wyraz za wyrazem.
Major osłupiał, oczy przetarł, z gniewu blady
Zawołał: „Bunt! buntownik!“ — i dobywszy szpady,
305
Biegł przebić. Wtem ksiądz dostał z rękawa krócicę:[714]
„Pal Tadeuszku! — krzyknął — pal jak w jasną świécę!“
Tadeusz wnet pochwycił, wymierzył, wypalił,
Chybił, ale Majora zgłuszył i osmalił.
Porywa się z gitarą Ryków: „Bunt! bunt!“ woła,
310
Wpada na Tadeusza: lecz Wojski z za stoła
Machnął ręką na odlew;[715] nóż w powietrzu świsnął
Między głowy, i pierwej uderzył, niż błysnął.
Uderza w dno gitary, na wylot ją wierci,
Schylił się na bok Ryków i tak uszedł śmierci,
315
Lecz strwożył się; krzyknąwszy: „Jegry! bunt! Jej Bogu!“[716]
Dobył szpady, broniąc się, zbliżał się do progu.
Wtem z drugiej strony izby wpada szlachty wiele
Przez okna, z rapierami, Rózeczka na czele.
Płut w sieni, Ryków za nim, wołają żołnierzy.
[324]
320
Już trzech najbliższych domu na pomoc im bieży,
Już przeze drzwi włażą trzy błyszczące bagnety
A za niemi trzy czarne schylone kaszkiety.
Maciek stał u drzwi z Rózgą wzniesioną do góry,
Lgnąc do ściany, czatował jako kot na szczury,
325
Aż ciął okropnie: może głowyby trzy zwalił,
Lecz stary czy nie dojrzał, czy zbyt się zapalił,
Bo nim szyję wytknęli, rąbnął po kaszkietach,
Zdarł je, Rózga spadając brzękła po bagnetach.
Moskale cofają się, Maciek ich wygania
330
Na dziedziniec —
Tam jeszcze więcej zamieszania.
Tam stronnicy Sopliców pracują w zawody[717]
Nad rozkuciem Dobrzyńskich, rozrywają kłody.
Widząc to, jegry za broń porywają, biegą.
Szerżant[718] wpadłszy, bagnetem przebił Podhajskiego,
335
Dwóch drugich szlachty zranił, do trzeciego strzela;
Uciekają. Było to przy kłodzie Chrzciciela.
Ten już miał ręce wolne, gotowe ku walce:
Wstał, podniósł dłoń i zwinął w kłąbek długie palce,
I zgóry tak uderzył w grzbiet Rosyjanina,
340
Że twarz jego i skroń wbił w zamek karabina.
Trząsł zamek, lecz zalany krwią proch już nie spalił,
Szerżant u nóg Chrzciciela na swą broń się zwalił.
Chrzciciel schyla się, chwyta karabin za rurę,
I, wijąc jak kropidłem, podnosi go wgórę.
345
Robi młynka, dwóch zaraz szeregowych zwala
Po ramionach, i w głowę ugadza kaprala.
Reszta zlękła od kłody cofa się z przestrachem:
Tak Kropiciel ruchomym nakrył szlachtę dachem.
[325]
Zaczem rozbito kłodę, rozcięto powrozy.
350
Szlachta, już wolna, wpada na kwestarskie wozy,
Z nich dobywa rapiery, pałasze, tasaki,
Kosy, strzelby; Konewka znalazł dwa szturmaki[719]
I worek kul; wsypał je do swego szturmaka;
Drugi, równie nabiwszy, ustąpił dla Saka.
355
Jegrów więcej przybywa. Mieszają się, tłuką;
Szlachta w zgiełku nie może ciąć krzyżową sztuką,[720]
Jegry nie mogą strzelać; już walczą wręcz, zbliska —
Już stal ząb za ząb o stal porwawszy się pryska,
Bagnet o szablę, kosa o gifes[721] się łamie,
360
Pięść spotyka się z pięścią i z ramieniem ramię.
Lecz Ryków z częścią jegrów pobiegł, gdzie stodoła
Tyka płotów; tam staje, na żołnierzy woła,
Ażeby zaprzestali bitwę tak bezładną,
Gdzie, nie używszy broni, pod pięściami padną.
365
Gniewny, że sam nie może dać ognia, bo w tłumie
Moskalów od Polaków rozróżnić nie umie,
Woła: „Strój się!“ (co znaczy formuj się do szyku),
Ale komendy jego nie słychać śród krzyku.
Stary Maciek, do ręcznych zapasów niezdolny,
370
Rejterował się, czyniąc przed sobą plac wolny
Na prawo i na lewo. Tu końcem szablicy
Ociera bagnet z rury, jako knot ze świecy;
Tam, machnąwszy na odlew, ścina albo kole.
I tak ostrożny Maciek ustępuje w pole.
[326]
375
Lecz z największym na niego naciera uporem
Stary gifrejter, co był pułku instruktorem,[722]
Wielki mistrz na bagnety. Zebrał się sam w sobie,
Skurczył się, a karabin porwał w ręce obie,
Prawą u zamka, lewą wpół rury porywa,
380
Kręci się, podskakuje, czasem przysiadywa,
Lewą rękę opuszcza, a broń z prawej ręki
Suwa naprzód, jak żądło z wężowej paszczęki,
I znowu ją wtył cofa, na kolanie wspiera:
I tak kręcąc się, skacząc, na Maćka naciera.
385
Ocenił przeciwnika zręczność Maciek stary,
I lewą ręką włożył na nos okulary,
Prawą rękojeść Rózgi tuż przy piersiach trzyma,
Cofa się, gifrejtera ruch śledząc oczyma,
Sam słania się na nogach, jakoby był pjany.
390
Gifrejter bieży prędzej i pewny wygranéj,
Żeby uchodzącego tem łacniej dosiągnął,
Powstał i całą prawą rękę wzdłuż wyciągnął,
Popychając karabin, a tak się wysilił
Pchnięciem i wagą broni, że aż się pochylił:
395
Maciek tam, kędy bagnet wkłada się na rurę,
Podstawia swą rękojeść, podbija broń wgórę,
I wnet spuszczając Rózgę, tnie Moskala w rękę
Raz, i znowu na odlew przecina mu szczękę.
Tak padł gifrejter, fechmistrz[723] najpierwszy z Moskałów,
400
Kawaler trzech krzyżyków i czterech medalów.
Tymczasem koło kłódek lewe szlachty skrzydło
Już jest bliskie zwycięstwa. Tam walczył Kropidło,
[327]
Widny zdala, tam Brzytwa wił się śród Moskali;
Ten ich wpół ciała rzeza, tamten w głowy wali.
405
Jako machina, którą niemieccy majstrowie
Wymyślili i która młockarnią się zowie,
A jest razem sieczkarnią, ma cepy i noże,
Razem i słomę kraje i wybija zboże:
Tak pracują Kropiciel i Brzytwa pospołu,
410
Mordując nieprzyjaciół, ten zgóry, ten zdołu.
Lecz Kropiciel już pewne porzuca zwycięstwo,
Bieży na prawe skrzydło, gdzie niebezpieczeństwo
Nowe grozi Maćkowi. Śmierci gifrejtera
Mszcząc się, proporszczyk[724] z długim szpontonem naciera,
415
(Szponton jest to zarazem dzida i siekiera,
Teraz już zaniedbany, i tylko na flocie
Używają go, wówczas służył i piechocie).
Proporszczyk, człowiek młody, zręcznie się uwijał,
Ilekroć mu przeciwnik broń nabok odbijał,
420
On cofał się; młodego nie mógł Maciek zgonić,
I tak nie raniąc, musiał tylko siebie bronić.
Już mu proporszczyk dzidą lekką ranę zadał,
Już wznosząc wgórę berdysz[725] do cięcia się składał:
Chrzciciel nie zdoła dobiec, lecz staje w pół drogi,
425
Okręca broń i ciska wrogowi pod nogi.
Skruszył kość, już proporszczyk szponton z rąk upuszcza,
Słania się; wpada Chrzciciel, za nim szlachty tłuszcza
A za szlachtą Moskale od lewego skrzydła
Biegą zmieszani. Wszczął się bój koło Kropidła.
[328]
430
Chrzciciel, który w obronie Maćka oręż stracił,
Ledwie że tej przysługi życiem nie przypłacił,
Bo przypadło nań ztyłu dwóch silnych Moskali,
I czworo rąk zarazem we włos mu wplątali;
Upiąwszy się nogami, ciągną jako liny
435
Sprężyste, uwiązane do masztu wiciny.
Daremnie wtył Kropiciel ciska ślepe razy,
Chwieje się — a wtem postrzegł, że blisko Gerwazy
Walczy, zawołał: „Jezus Marja! Scyzoryku!“
Klucznik, trwogę Chrzciciela poznawszy po krzyku,
440
Odwrócił się, i spuścił ostrze płytkiej stali
Między głowę Chrzciciela i ręce Moskali.
Cofnęli się, wydawszy przeraźliwe głosy;
Lecz jedna ręka, mocniej wplątana we włosy,
Została się wisząca i krwią buchająca.
445
Tak orlik jedną szponę gdy wbije w zająca,
Drugą, by wstrzymać zwierza, o drzewo uczepi,
A zając targnąwszy się, orła wpół rozszczepi:
Prawa szpona u drzewa zostaje się w lesie,
A lewą zakrwawioną zwierz na pola niesie.
450
Kropiciel wolny oczy obraca dokoła,
Ręce wyciąga, broni szuka, broni woła;
Tymczasem grzmi pięściami, stojąc mocno w kroku
I pilnując się zbliska Gerwazego boku,
Aż Saka, syna swego postrzega w natłoku.
455
Sak prawą ręką szturmak wymierza, a lewą
Ciągnie za sobą długie, sążniowate drzewo,[726]
Uzbrojone w krzemienie i guzy i sęki.
(Niktby go nie podźwignął prócz Chrzciciela ręki).
[329]
Chrzciciel, gdy miłą broń swą, swe Kropidło zoczył,
460
Chwycił je, ucałował, z radości podskoczył,
Zakręcił je nad głową i zaraz ubroczył.
Co potem dokazywał, jakie klęski szerzył,
Daremnie śpiewać, niktby Muzie[727] nie uwierzył,
Jak nie wierzono w Wilnie ubogiej kobiécie,
465
Która, stojąc na świętej Ostrej Bramy szczycie,
Widziała, jako Dejów, moskiewski jenerał,[728]
Wchodząc z pułkiem kozaków, już bramę otwierał,
I jak jeden mieszczanin, zwany Czarnobacki,
Zabił Dejowa i zniósł cały pułk kozacki.
470
Dosyć, że się tak stało, jak przewidział Ryków:
Jegry w tłumie ulegli mocy przeciwników.
Dwudziestu trzech na ziemi wala się zabitych,
Trzydziestu kilku jęczy ranami okrytych,
Wielu pierzchło, skryło się w sad, w chmiele, nad rzekę,
475
Kilku wpadło do domu pod kobiet opiekę.
Zwycięska szlachta biega z okrzykiem wesela,
Ci do beczek, ci łupy rwą z nieprzyjaciela;
Jeden Robak triumfów szlachty nie podziela.
[330]
On dotąd sam nie walczył (bo bronią kanony[729]
480
Księdzu bić się), lecz jako człowiek doświadczony,
Dawał rady, plac boju z różnych stron obchodził,
Wzrokiem, ręką walczących zachęcał, przywodził,
I teraz woła, aby do niego się łączyć,
Uderzyć na Rykowa, zwycięstwo dokończyć.
485
Tymczasem przez posłańca wskazał do Rykowa,
Że jeżeli broń złoży, życie swe zachowa;
Jeżeli zaś oddanie broni będzie zwlekać,
Robak każe otoczyć resztę i wysiekać.
Kapitan Ryków wcale nie prosił pardonu;[730]
490
Zebrawszy koło siebie pół batalijonu,
Krzyknął: „Za broń!“ wnet szereg karabiny chwyta,
Chrząsnęła broń, a była już dawno nabita;
Krzyknął: „Cel!“ rury rzędem zabłysnęły długim;
Krzyknął: „Ognia koleją!“ grzmią jeden po drugim.
495
Ten strzela, ten nabija, ten chwyta do ręki,
Słychać świsty kul, zamków chrzęsty, stęflów dźwięki.[731]
Cały szereg zdaje się być ruchomym płazem,
Który tysiąc błyszczących nóg wywija razem.
Prawda, że jegry byli mocnym trunkiem pjani,
500
Źle mierzą i chybiają, rzadko który rani,
Ledwie który zabije; przecież dwóch Maciejów
Już zraniono i poległ jeden z Bartłomiejów.
Szlachta z niewiela rusznic zrzadka się odstrzela,
Chce szablami uderzyć na nieprzyjaciela,
505
Ale starsi wstrzymują; kule gęsto świszczą,
[331]
Rażą, spędzają, wkrótce dziedziniec oczyszczą,
Już aż po szybach dworu zaczynają dzwonić.
Tadeusz, który został w domu kobiet bronić
Z rozkazu stryja, słysząc, że coraz to gorzéj
510
Wre bitwa, wybiegł; za nim wybiegł Podkomorzy,
Któremu Tomasz wreszcie przyniósł karabelę;
Śpieszy, łączy się z szlachtą i staje na czele.
Bieży, broń wzniósłszy, szlachta rusza jego śladem;
Jegry przypuściwszy ich[732], sypnęli kul gradem.
515
Legł Isajewicz, Wilbik, Brzytewka raniony.
Zaczem wstrzymują szlachtę Robak z jednej strony,
A z drugiej Maciej. Szlachta ostyga w zapale,
Ogląda się, cofa się; widzą to Moskale:
Kapitan Ryków myśli ostatni cios zadać,
520
Spędzić szlachtę z dziedzińca i dworem owładać.
„Formuj się do ataku! — zawołał, — na sztyki![733]
Naprzód!“ Wnet szereg, rury wytknąwszy jak tyki,
Schyla głowy, zrusza się i przyśpiesza kroku.
Darmo szlachta wstrzymuje zprzodu, strzela zboku,
525
Szereg już pół dziedzińca przeszedł bez oporu;
Kapitan, pokazując szpadą na drzwi dworu,
Krzyczy: „Sędzio! poddaj się, bo dwór spalić każę!“
„Pal — woła Sędzia — ja cię w tym ogniu usmażę“.
O, dworze Soplicowski! jeśli dotąd całe
530
Świecą się pod lipami twoje ściany białe,
Jeśli tam dotąd szlachty sąsiedzkiej gromada
Za gościnnemi stoły Sędziego zasiada:
[332]
Pewnie tam piją często za Konewki zdrowie:
Bez niego jużby było dziś po Soplicowie!
535
Konewka dotąd małe dał męstwa dowody.
Choć najpierwszy ze szlachty uwolniony z kłody,
Choć zaraz znalazł w wozie swą miłą Konewkę,
Swój szturmak faworytny[734] i z nim kul sakiewkę
Nie chciał bić się; powiadał, że sobie nie ufa
540
Na czczo. Szedł więc, gdzie stała spirytusu kufa;
Ręką, jak łyżką, strumień do ust sobie chylił.
Dopiero, gdy się dobrze rozgrzał i posilił,
Poprawił czapkę, z kolan wziął do rąk Konewkę,
Zmacał stęflem naboju, podsypał panewkę,[735]
545
I spojrzał na plac boju. Widzi, że błyszcząca
Fala bagnetów szlachtę bije i roztrąca;
Przeciw tej fali płynie, schyla się do ziemi
I, nurkuje pomiędzy trawami gęstemi
Środkiem dziedzińca; aż tam, gdzie rosła pokrzywa,
550
Zasadza się, a Saka gestami przyzywa.
Sak, broniąc dworu, stanął z szturmakiem u proga,
Bo w tym dworze mieszkała jego Zosia droga,
Od której choć w zalotach został pogardzony,
Kochał ją zawsze, zginąć rad dla jej obrony.
555
Już szereg jegrów w marszu na pokrzywę wkracza,
Gdy Konew ruszył cyngla, i z paszczy garłacza[736]
[333]
Tuzin kul rozsiekanych puszcza śród Moskali;
Sak puszcza drugi tuzin. Jegry się zmięszali.
Przerażony zasadzką szereg w kłąb się zwija,
560
Cofa się, rzuca rannych; Chrzciciel ich dobija.
Stodoła już daleko. Bojąc się odwodu[737]
Długiego, Ryków skoczył pod parkan ogrodu;
Tam pierzchającą rotę zatrzymuje w biegu,
Szykuje, lecz szyk zmienia: z jednego szeregu
565
Robi trójkąt, klin ostry wystawując zprzodu,
A dwa boki opiera o parkan ogrodu.
Dobrze zrobił, bo jazda nań od zamku wali.
Hrabia, który był w zamku pod strażą Moskali,
Gdy pierzchła straż zlękniona, dworzan na koń wsadził,
570
I słysząc strzały, w ogień jazdę swą prowadził,
Sam na czele z żelazem nad głowę wzniesionem.
Wtem Ryków krzyknął: „Ognia pół-batalijonem!“
Przeleciała po zamkach wzdłuż nitka ognista,
I z czarnych rur wytkniętych świsnęło kul trzysta.
575
Trzech jezdnych padło rannych, jeden trupem leży,
Padł koń Hrabi, spadł Hrabia; Klucznik, krzycząc, bieży
Na ratunek, bo widzi, jegry na cel wzięli
Ostatniego z Horeszków, chociaż po kądzieli.
Robak był bliższy, Hrabię ciałem swem zakrywa,
580
Dostał za niego postrzał, z pod konia dobywa,
Uprowadza, a szlachcie każe się rozstąpić,
Lepiej mierzyć, postrzałów nadaremnych skąpić,
Kryć się za płoty, studnię, za ściany obory;
Hrabia z jazdą ma czekać sposobniejszej pory.
[334]
585
Plany Robaka pojął i wykonał cudnie
Tadeusz. Stał ukryty za drewnianą studnię;
A że trzeźwy i dobrze strzelał z dubeltówki,
(Mógł trafić do rzuconej w powietrze złotówki),
Okropnie razi Moskwę. Starszyznę wybiera;
590
Za pierwszym zaraz strzałem ubił feldfebera,[738]
Potem z dwóch rur raz po raz dwóch szerżantów sprząta,
Mierzy to po galonach, to w środek trójkąta,
Gdzie stał sztab. Zaczem Ryków gniewa się i dąsa,
Tupa nogami, szpady swej rękojeść kąsa:
595
„Majorze Płucie — woła — co to z tego będzie?
Wkrótce tu nie zostanie nikt z nas przy komendzie!“
Więc Płut na Tadeusza krzyknął z wielkim gniewem:
„Panie Polak, wstydź się Pan chować się za drzewem,
Nie bądź tchórz, wyjdź na środek, bij się honorowie
600
Po żołniersku“. A na to Tadeusz odpowie:
„Majorze! jeśli jesteś tak śmiałym rycerzem,
A czegóż ty się chowasz za jegrów kołnierzem?
Nie tchórzę ja przed tobą, wynijdźno z za płotów;
Dostałeś w twarz, jam przecie bić się z tobą gotów!
605
Poco krwi rozlew! Między nami była zwada,
Niechajże ją rozstrzygnie pistolet lub szpada,
Daję ci broń na wybór, od działa do szpilki;
A nie, to was wystrzelam jako w jamie wilki“.
[335]
I to mówiąc wystrzelił, a tak dobrze mierzył,
610
Że porucznika obok Rykowa uderzył.
„Majorze — szepnął Ryków — wyjdź na pojedynek,
I pomścij się za jego raniejszy[739] uczynek.
Jeśli tego szlachcica kto inny zabije,
To Major widzi, Major hańby swej nie zmyje.
615
Trzeba tego szlachcica na pole wywabić,
Nie można z karabina, to choć szpadą zabić.
Co puka, to nie sztuka; to wolę, co kole,
Mówił stary Suwarów; wyjdź Majorze w pole,
Bo on nas powystrzela; patrz, bierze do celu“.
620
Na to rzekł Major: „Ryków! miły przyjacielu!
Ty jesteś zuch na szpady, wyjdź ty, bracie Ryków.
Lub wiesz co? wyszlem kogo z naszych poruczników.
Ja major, ja nie mogę odstąpić żołnierzy,
Do mnie batalijonu komenda należy“.
625
Słysząc to Ryków, szpadę podniósł, wyszedł śmiało,
Kazał ognia zaprzestać, machnął chustką białą;
Pyta się Tadeusza, jaką broń podoba?
Po układach, na szpady zgodzili się oba.
Tadeusz broni nie miał; gdy szukano szpady,
630
Wyskoczył Hrabia zbrojny i zerwał układy.
„Panie Soplico! — wołał — z przeproszeniem Pana,
Pan wyzwałeś Majora! Ja do Kapitana
Mam dawniejszą urazę: on do zamku mego“
(Mów Pan, przerwał Protazy, do zamku naszego),
635
„On wpadł, — rzekł kończąc Hrabia, — na czele złodziejów,
On, poznałem Rykowa, wiązał mych dżokejów.
[336]
Skarzę go, jakem zbójców skarał pod opoką,
Którą Sycylijanie zwą Birbante-rokko“.
Uciszyli się wszyscy, ustało strzelanie,
640
Wojska ciekawe patrzą na wodzów spotkanie.
Hrabia i Ryków idą, obróceni bokiem,
Prawą ręką i prawem grożąc sobie okiem;
Wtem lewemi rękami odkrywają głowy
I kłaniają się grzecznie (zwyczaj honorowy,
645
Nim przyjdzie do zabójstwa, naprzód się przywitać).
Już spotkały się szpady i zaczęły zgrzytać:
Rycerze wznosząc nogi, prawemi kolany
Przyklękają, wprzód i wtył skacząc naprzemiany.
Ale Płut, Tadeusza widząc przed swym frontem,
650
Naradzał się pocichu z gifrejterem Gontem,
Który w rocie uchodził za pierwszego Strzelca.
„Gonto — rzekł Major — widzisz ty tego wisielca?
Jeśli mu wsadzisz kulę tam pod piątem żebrem,
To dostaniesz ode mnie cztery ruble srebrem“.
655
Gont odwodzi karabin, do zamka się chyli,
Wierni go towarzysze płaszczami okryli;[740]
Mierzy nie w żebro, ale w głowę Tadeusza.
Strzelił i trafił blisko, w środek kapelusza.
Okręcił się Tadeusz, aż Kropiciel wpada
660
Na Rykowa, a za nim szlachta krzycząc: „Zdrada!“
Tadeusz go zasłania. Ledwie zdołał Ryków
Zrejterować się i wpaść we środek swych szyków.
[337]
Znowu Dobrzyńscy z Litwą natarli w zawody,
I pomimo dawniejsze dwóch stronnictw niezgody,
665
Walczą jak bracia, jeden drugiego zachęca.
Dobrzyńscy widząc, jak się Podhajski wykręca
Tuż przed szeregiem jegrów i kosą ich kraje,
Zawołali z radością: „Niech żyją Podhaje!
Naprzód bracia Litwini, górą, górą, Litwa!“
670
Skołubowie zaś widząc, jak waleczny Brzytwa,
Choć ranny, leci z szablą wzniesioną do góry,
Krzyknęli: „Górą Maćki, niech żyją Mazury!“
Dodawszy wzajem serca, biegną na Moskali;
Nadaremnie ich Robak z Maćkiem wstrzymywali.
675
Gdy tak na rotę jegrów uderzano zprzodu,
Wojski rzuca plac boju, idzie do ogrodu.
Przy boku jego stąpał ostrożny Protazy,
A Wojski mu pocichu wydawał rozkazy.
Stała w ogrodzie, prawie pod samym parkanem,
680
O który się opierał Ryków swym trójgranem,[741]
Wielka, stara sernica, budowana w kratki
Z balek nakrzyż wiązanych, podobna do klatki.
W niej świeciły się białych serów mnogie kopy;
Wkoło zaś wahały się suszące się snopy
685
Szałwii, benedykty kardy, macierzanki,[742]
Cała zielna domowa apteka Wojszczanki.
Sernica wgórze miała wszerz sążni półczwarta,
A u dołu na jednym wielkim słupie wsparta,
Niby gniazdo bocianie. Stary słup dębowy
690
Pochylił się, bo już był wygnił do połowy,
[338]
Groził upadkiem. Nieraz Sędziemu radzono,
Aby zrzucił budowę wiekiem nadwątloną;
Ale Sędzia powiadał, że woli poprawiać,
Aniżeli rozrzucać, albo też przestawiać.
695
Odkładał budowanie do sposobnej pory,
Tymczasem pod słup kazał wetknąć dwie podpory.
Tak pokrzepiona, ale nietrwała budowa
Wyglądała za parkan nad trójkąt Rykowa.
Ku tej sernicy Wojski z Woźnym milczkiem idą,
700
Każdy zbrojny ogromnym drągiem jakby dzidą;
Za nimi ochmistrzyni dąży przez konopie
I kuchcik, małe, ale bardzo silne chłopię.
Przyszedłszy, drągi wparli w wierzch słupa nadgniły,
Sami u końców wisząc pchają z całej siły,
705
Jako flisy uwięzłą na rapach[743] wicinę
Długiemi drągi z brzegu pędzą na głębinę.
Trzasnął słup: już sernica chwieje się i wali
Z brzemieniem drzew i serów na trójkąt Moskali,
Gniecie, rani, zabija; gdzie stały szeregi,
710
Leżą drwa, trupy, sery białe jako śniegi,
Krwią i mózgiem splamione. Trójkąt w sztuki pryska,
A już w środku Kropidło grzmi, już Brzytwa błyska,
Siecze Rózga, od dworu wpada szlachty tłuszcza,
A Hrabia od bram jazdę na rozpierzchłych puszcza.
715
Już tylko ośmiu jegrów z szerżantem na czele
Bronią się. Bieży Klucznik; oni stoją śmiele,
Dziewięć rur wymierzyli prosto w łeb Klucznika;
On leci na strzał, kręcąc ostrze Scyzoryka.
Widzi to ksiądz, zabiega Klucznikowi drogę,
[339]
720
Sam pada i podbija Gerwazemu nogę;
Upadli, właśnie kiedy pluton ognia dawał.
Ledwie ołów prześwisnął, już Gerwazy wstawał,
Już skoczył w dym, dwom jegrom zaraz głowy zmiata.
Uciekają strwożeni, Klucznik goni, płata;
725
Oni biegną dziedzińcem, Gerwazy ich torem;
Wpadają we drzwi gumna, stojące otworem,
I Gerwazy do gumna na ich karkach wjechał,
Zniknął w ciemności, ale bitwy nie zaniechał,
Bo przeze drzwi jęk słychać, wrzask i gęste razy.
730
Wkrótce ucichło wszystko; wyszedł sam Gerwazy
Z mieczem krwawym.
Już szlachta odzierżyła[744] pole,
Porozpędzanych jegrów ściga, rąbie, kole.
Ryków sam został, krzyczy, że broni nie złoży,
Bije się, gdy ku niemu podszedł Podkomorzy,
735
I wznosząc karabelę, rzekł poważnym tonem:
„Kapitanie! nie splamisz czci twojej pardonem.
Dałeś próby, rycerzu nieszczęsny lecz mężny,
Twojej odwagi; porzuć opór niedołężny,
Złóż broń, nim cię naszemi szablami rozbroim.
740
Zachowasz życie i cześć, jesteś więźniem moim!“
Ryków, Podkomorzego zwalczony powagą,
Skłonił się i oddał mu swoję szpadę nagą,
Skrwawioną po rękojeść, i rzekł: „Lachy, braty!
Oj, biada mnie, żem nie miał choć jednej armaty!
745
Dobrze mówił Suwarów: „Pomnij Ryków kamrat,[745]
Żebyś nigdy na Lachów nie chodził bez armat!“
Cóż! jegry byli pjani, Major pić pozwolił!
[340]
Och, major Płut, on dzisiaj bardzo poswywolił!
On odpowie przed carem, bo on miał komendę.
750
Ja, Panie Podkomorzy, wasz przyjaciel będę.
Ruskie przysłowie mówi: kto się mocno lubi,
Ten, Panie Podkomorzy, i mocno się czubi.
Wy dobrzy do wypitki, dobrzy do wybitki,
Ale przestańcie robić nad jegrami zbytki“.
755
Podkomorzy, słysząc to, karabelę wznasza
I przez Woźnego pardon powszechny ogłasza;
Każe rannych opatrzyć, z trupów czyścić pole,
A jegrów rozbrojonych prowadzić w niewolę.
Długo szukano Płuta; on w krzaku pokrzywy
760
Zarywszy się głęboko, leżał jak nieżywy;
Wyszedł wreszcie, ujrzawszy, że było po bitwie.
Taki miał koniec zajazd ostatni na Litwie.[746]
[341]KSIĘGA DZIESIĄTA. [343]EMIGRACJA. JACEK.
TREŚĆ.
Narada tycząca sie zabezpieczenia losu zwycięzców. — Układy z Rykowem. — Pożegnanie. — Ważne odkrycie. — Nadzieja.
Owe obłoki ranne, zrazu rozpierzchnione[747]
Jak czarne ptaki, lecąc w wyższą nieba stronę,
Coraz się zgromadzały. Ledwie słońce zbiegło
Z południa, już ich stado pół niebios obiegło
5
Ogromną chmurą. Wiatr ją pędził coraz chyżej,
Chmura coraz gęstniała, zwieszała się niżej,
Aż, jedną stroną nawpół od niebios oddarta,
Ku ziemi wychylona i wszerz rozpostarta,
Jak wielki żagiel, biorąc wszystkie wiatry w siebie,
10
Od południa na zachód leciała po niebie.
I była chwila ciszy; i powietrze stało
Głuche, milczące, jakby z trwogi oniemiało.
I łany zbóż, co wprzódy, kładąc się na ziemi
I znowu wgórę trzęsąc kłosami złotemi,
15
Wrzały jak fale, teraz stoją nieruchome
I poglądają w niebo, najeżywszy słomę.
I zielone przy drogach wierzby i topole,
Co pierwej, jako płaczki przy grobowym dole,
[344]
Biły czołem, długiemi kręciły ramiony,
20
Rozpuszczając na wiatry warkocz posrebrzony,
Teraz jak martwe, z niemej wyrazem żałoby
Stoją nakształt posągów sypilskiej Nioby.[748]
Jedna osina drżąca wstrząsa liście siwe.
Bydło, zwykle do domu powracać leniwe,
25
Teraz zbiega się tłumnie, pasterzy nie czeka,
I opuszczając strawę, do domu ucieka.
Buhaj racicą ziemię kopie, orze rogiem,
I całą trzodę straszy ryczeniem złowrogiem;
Krowa coraz ku niebu wznosi wielkie oko,
30
Usta z dziwu otwiera i wzdycha głęboko;
A wieprz marudzi wtyle, dąsa się i zgrzyta,
I snopy zboża kradnie i na zapas chwyta.
Ptastwo skryło się w lasy, pod strzechy, w głąb’ trawy;
Tylko wrony, stadami obstąpiwszy stawy,
35
Przechadzają się sobie poważnemi kroki,
Czarne oczy kierują na czarne obłoki,
Wytknąwszy język z suchej, szerokiej gardzieli
I skrzydła roztaczając, czekają kąpieli.
Lecz i te, przewidując nazbyt mocną burzę,
40
Już w las ciągną, podobne wznoszącej się chmurze.
Ostatnia z ptaków, lotem nieścigłym zuchwała
Jaskółka, czarny obłok przeszywa jak strzała,
Wreszcie spada jak kula.
Właśnie w owej chwili
Szlachta z Moskwą okropną walkę zakończyli,
[345]
45
I chronią się gromadnie w domy i stodoły,
Opuszczają plac boju, gdzie wkrótce żywioły
Stoczą walkę.
Na zachód jeszcze ziemia słońcem ozłocona,
Świeciła się ponuro, żółtawoczerwona;
50
Już chmura, roztaczając cienie nakształt sieci,
Wyławia resztki światła, a za słońcem leci
Jak gdyby je pochwycić chciała przed zachodem.
Kilka wichrów raz po raz prześwisnęło spodem,
Jeden za drugim lecą, miecąc krople dżdżyste
55
Wielkie, jasne, okrągłe, jak grady ziarniste.
Nagle wichry zwarły się, porwały się wpoły,
Borykają się, kręcą, świszczącemi koły
Krążą po stawach, mącą do dna wody w stawach.
Wpadły na łąki, świszczą po łozach i trawach.
60
Pryskają łóz gałęzie, lecą traw przekosy[749]
Na wiatr, jako garściami wyrywane włosy,
Zmieszane z kędziorami snopów. Wiatry wyją,
Upadają na rolę, tarzają się, ryją,
Rwą skiby, robią otwór wichrowi trzeciemu,
65
Który wydarł się z roli jak słup czarnoziemu,
Wznosi się, jak ruchoma piramida toczy,
Łbem grunt wierci, z nóg piasek sypie gwiazdom w oczy,
Co krok wszerz wydyma się, roztwiera ku górze,
I ogromną swą trąbą otrębuje burzę.[750]
70
Aż z całym tym chaosem[751] wody i kurzawy,
Słomy, liścia, gałęzi, wydartej murawy,
[346]
Wichry w las uderzyły, i po głębiach puszczy
Ryknęły jak niedźwiedzie.
A już deszcz wciąż pluszczy
Jak z sita w gęstych kroplach. Wtem rykły pioruny,
75
Krople zlały się razem, to jak proste struny
Długim warkoczem wiążą niebiosa do ziemi,
To jak z wiader buchają warstami całemi.
Już zakryły się całkiem niebiosa i ziemia,
Noc je z burzą, od nocy czarniejszą, zaciemia.
80
Czasem widnokrąg pęka od końca do końca,
I anioł burzy nakształt niezmiernego słońca,
Rozświeci twarz, i znowu okryty całunem[752]
Uciekł w niebo i drzwi chmur zatrzasnął piorunem.
Znowu wzmaga się burza, ulewa nawalna,
85
I ciemność gruba, gęsta, prawie dotykalna.
Znowu deszcz ciszej szumi, grom na chwilę uśnie;[753]
Znowu wzbudzi się, ryknie, i znów wodą chluśnie.
Aż się uspokoiło wszystko; tylko drzewa
Szumią około domu i szemrze ulewa.
90
W takim dniu pożądany był czas najburzliwszy;
Bo nawalnica, boju plac mrokiem okrywszy,
Zalała drogi, mosty zerwała na rzece,
Z folwarku niedostępną zrobiła fortecę.
O tem więc, co się działo w obozie Soplicy,
95
Dziś nie mogła rozejść się wieść po okolicy,
A właśnie zawisł szlachty los od tajemnicy.
W izbie Sędziego ważne toczą się narady.
Bernardyn leżał w łóżku zmordowany, blady
[347]
I skrwawiony, lecz całkiem zdrowy na umyśle,
100
Daje rozkazy, Sędzia wypełnia je ściśle.
Prosi Podkomorzego, przyzywa Klucznika,
Każe przywieść Rykowa, potem drzwi zamyka.
Godzinę całą trwały tajemne rozmowy,
Aż je przerwał kapitan Ryków temi słowy,
105
Rzucając na stół kiesę, ciężką dukatami:
„Państwo Lachy, już jest ta gadka między wami,
Że każdy Moskal złodziej; powiedźcież, kto spyta,
Że znaliście Moskala, który zwan Nikita
Nikitycz Ryków, rotny kapitan, miał osim
110
Medalów i trzy krzyże — to pamiętać prosim:
Ten medal za Oczaków, ten za Izmaiłów.[754]
Ten za bitwę pod Nowi, ten za Prejsiż-Iłów,
Tamten za Korsakowa sławną rejteradę
Z pod Zurich; a miał także i za męstwo szpadę,
115
Także od feldmarszałka[755] trzy zadowolenia,
Dwie pochwały cesarskie i cztery wspomnienia,
Wszystko na piśmie“.
„Ale, ale Kapitanie, —
Przerwał Robak, — i cóż się tedy z nami stanie,
Jeśli nie chcesz zgodzić się? Wszakże dałeś słowo
120
Załatwić tę rzecz“.
„Prawda, słowo dam na nowo, —
Rzecze Ryków, — ot słowo! Co po waszej zgubie?
Ja człek poczciwy, ja was, Państwo Lachy, lubię,
[348]
Że wy ludzie weseli, dobrzy do wypitki,
I także ludzie śmiali, dobrzy do wybitki.
125
U nas ruskie przysłowie: kto na wozie jedzie,
Bywa często pod wozem; kto dzisiaj naprzedzie,
Jutro wtyle; dziś bijesz, jutro ciebie biją;
Czy o to gniew? tak u nas po żołniersku żyją.
Skądby się człowiekowi tyle złości wzięło
130
Gniewać się o przegranę! Oczakowskie dzieło[756]
Było krwawe, pod Zurich zbili nam piechotę,
Pod Austerlicem całą utraciłem rotę;
A pierwej wasz Kościuszko pod Racławicami —[757]
Byłem szerżantem — wysiekł mój pluton kosami.
135
I cóż stąd? To ja znowu u Maciejowiców[758]
Zabiłem własnym sztykiem dwóch dzielnych szlachciców,
Jeden był Mokronowski, szedł z kosą przed frontem,
I kanonijerowi uciął rękę z lontem.[759]
Oj! wy Lachy! Ojczyzna! ja to wszystko czuję,
140
Ja Ryków; car tak każe, a ja was żałuję,
Co nam do Lachów? Niechaj Moskwa dla Moskala,
Polska dla Lacha; ale cóż? car nie pozwala!“
Sędzia mu na to rzecze: „Panie Kapitanie,
Żeś człek poczciwy, wiedzą to wszyscy ziemianie,
145
U których na kwaterach stałeś od lat wielu.
Za ten dar nie gniewaj się, dobry przyjacielu,
[349]
Nie chcieliśmy cię skrzywdzić; te oto dukaty
Śmieliśmy złożyć, wiedząc, żeś człek niebogaty“.
„Ach jegry! — wołał Ryków, — cała rota skłuta!
150
Moja rota! a wszystko z winy tego Płuta!
On komendant, on za to przed carem odpowie,
A wy te grosze sobie zabierzcie, panowie;
U mnie jest kapitański mój żołd ladajaki,
A dosyć mnie na ponczyk i lulkę tabaki.
155
A was lubię, że z wami sobie zjem, popiję,
Pohulam, pogawędzę, i tak sobie żyję.
Otóż ja was obronię, i jak będzie śledztwo,
Słowo uczciwe, że dam za wami świadectwo.
Powiemy, że my przyszli tu z wizytą, pili
160
Sobie, tańczyli, trochę sobie podchmielili,
A Płut przypadkiem ognia zakomenderował,
Bitwa! i batalijon tak jakoś zmarnował.
Wy Pany tylko śledztwo pomazujcie złotem,
Będzie kręcić się.[760] Ale teraz powiem o tem,
165
Co już mówiłem temu szlachcicu,[761] co długi
Ma rapier, że Płut pierwszy komendant, ja drugi:
Płut został żywy, może on wam zagiąć kruczka
Takiego, że zginiecie, bo to chytra sztuczka;
Trzeba mu gębę zatkać bankowym papierem.
170
No i cóż Panie szlachcic, ty z długim rapierem,
Czy już byłeś u Płuta, czyś się z nim naradził?“
Gerwazy obejrzał się, łysinę pogładził,
Kiwnął niedbale ręką, jak gdyby znać dawał,
Że już wszystko załatwił. — Lecz Ryków nastawał:
175
„Cóż, czy Płut będzie milczeć, czy słowem zaręczył?“
[350]
Klucznik zły, że go Ryków pytaniami dręczył,
Poważnie palec wielki ku ziemi naginał,
A potem machnął ręką, jak gdyby przecinał
Dalszą rozmowę, i rzekł: „Klnę się Scyzorykiem,
180
Że Płut nie wyda! gadać już nie będzie z nikim!“
Potem dłonie opuścił i palcami chrząsnął,
Jak gdyby tajemnicę całą z rąk wytrząsnął.
Ten ciemny gest pojęli słuchacze, i stali
Patrząc z dziwem na siebie, wzajem się badali,
185
I posępne milczenie trwało minut kilka.
Aż Ryków rzekł: „Nosił wilk, ponieśli i wilka!“
„Requiescat in pace“[762] — dodał Podkomorzy.
„Już-ci, — zakończył Sędzia, — był w tem palec Boży!
Lecz ja tej krwi nie winien, jam o tem nie wiedział“.
190
Ksiądz porwał się z poduszek i posępny siedział,
Nakoniec rzekł, spojrzawszy bystro na Klucznika:
„Wielki grzech bezbronnego zabić niewolnika!
Chrystus zabrania mścić się nawet i nad wrogiem!
Oj, Kluczniku! odpowiesz ty ciężko przed Bogiem.
195
Jedna jest restrykcyja[763]: jeśli popełniono
Nie z zemsty głupiej, ale pro publico bono“.[764]
Klucznik głową i ręką kiwał wyciągnioną,
I, mrugając, powtarzał: „Pro publico bono!“
Więcej nie było mowy o Płucie majorze.
200
Nazajutrz daremnie go szukano we dworze,
Daremnie wyznaczano za trupa nagrodę,
Major zginął bez śladu, jak gdyby wpadł w wodę.
Co się z nim stało, różnie powiadano o tem,
[351]
Lecz nikt pewnie nie wiedział ni wtenczas, ni potem.
205
Daremnie pytaniami Klucznika dręczono;
Nic nie wyrzekł, prócz tych słów: „Pro publico bono“.
Wojski był w tajemnicy[765], lecz słowem ujęty
Honorowem, staruszek milczał, jak zaklęty.
Po zawarciu układów wyszedł z izby Ryków,
210
A Robak kazał wezwać szlachtę wojowników,
Do których Podkomorzy z powagą tak mowi:
„Bracia! Bóg dziś naszemu szczęścił orężowi,
Ale muszę Wać Państwu wyznać bez ogródki,
Że z tych niewczesnych bojów złe wynikną skutki.
215
Zbłądziliśmy, i nikt tu z nas nie jest bez winy:
Ksiądz Robak, że zbyt czynnie rozszerzał nowiny;
Klucznik i szlachta, że je pojęła opacznie.
Wojna z Rosyją jeszcze nieprędko się zacznie,
Tymczasem kto miał udział najczynniejszy w bitwie,
220
Ten nie może bezpieczny zostać się na Litwie;
Musicie więc do Księstwa uciekać Panowie,
A mianowicie Maciej, co się Chrzciciel zowie,
Tadeusz, Konew, Brzytew niech unoszą głowy
Za Niemen, gdzie ich czeka zastęp narodowy.
225
My na was nieobecnych całą winę zwalim,
I na Płuta; tak resztę rodzeństwa[766] ocalim.
Żegnam was nie na długo; są pewne nadzieje,
Że nam z wiosną swobody zorza zajaśnieje,
I Litwa, co was teraz żegna jak tułaczy,
230
Wkrótce, jako zwycięskich swych zbawców zobaczy.
Sędzia wszystko, co trzeba, zgotuje na drogę,
I ja pieniędzmi, ile zdołam, dopomogę“.
[352]
Czuła szlachta, że mądrze Podkomorzy radził:
Wiadomo, że kto z ruskim carem raz się zwadził,
235
Ten już z nim na tej ziemi nie zgodzi się szczerze,
I musi albo bić się, albo gnić w Sybirze.
Więc nic nie mówiąc, smutnie po sobie spojrzeli,
Westchnęli; na znak zgody głowami skinęli.
Polak, chociaż stąd między narodami słynny,
240
Że bardziej niźli życie kocha kraj rodzinny,
Gotów zawżdy rzucić go, puścić się w kraj świata,
W nędzy i poniewierce przeżyć długie lata,
Walcząc z ludźmi i z losem, póki mu śród burzy
Przyświeca ta nadzieja, że Ojczyźnie służy.
245
Oświadczyli, że zaraz wyjeżdżać gotowi;
Tylko się to nie zdało panu Buchmanowi.
Buchman, człowiek rozsądny, w bitwę się nie wmieszał,[767]
Ale słysząc, że radzą, głosować pośpieszał.
Znajdował projekt dobrym, lecz chciał przeinaczyć,
250
Dokładniej go rozwinąć, jaśniej wytłumaczyć,
A naprzód komisyją[768] legalnie wyznaczyć,
Któraby rozważyła emigracji[769] cele,
Środki, sposoby, tudzież innych względów wiele.
Nieszczęściem krótkość czasu była na zawadzie,
255
Że się zadość nie stało Buchmanowej radzie.
Szlachta żegna się śpiesznie i już w drogę rusza.
Ale Sędzia zatrzymał w izbie Tadeusza
I rzekł do księdza: „Czas już, żebym ci powiedział,
[353]
To, o czemem z pewnością wczoraj się dowiedział,
260
Że nasz Tadeusz szczerze zakochany w Zosi.
Niechajże przed odjazdem o rękę jej prosi.
Mówiłem z Telimeną: już nam nie przeszkadza;
Zosia także się z wolą opiekunów zgadza.
Jeśli dziś ślubem pary nie możem uwieńczyć,[770]
265
Toćby ich, Panie Bracie, przynajmniej zaręczyć
Przed odjazdem; bo serce młode i podróżne,
Wiesz dobrze, jako miewa tentacyje[771] różne;
A wszakże, kiedy okiem rzuci na pierścionek
I przypomni młodzieniec, że już jest małżonek,
270
Zaraz w nim obcych pokus ostyga gorączka.
Wierzaj mi, wielką siłę ma ślubna obrączka.
„Ja sam przed lat trzydziestu wielki afekt miałem
Ku pannie Marcie, której serce pozyskałem.
Byliśmy zaręczeni; Bóg nie błogosławił
275
Związkowi temu, i mnie sierotą zostawił,
Wziąwszy do chwały swojej nadobną Wojszczankę,
Przyjaciela mojego córę, Hreczeszankę.
Pozostała mi tylko pamiątka jej cnoty,
Jej wdzięków, i ten oto ślubny pierścień złoty.
280
Ilekroć nań spojrzałem, zawsze ma nieboga
Stawała przed oczyma i tak z łaski Boga,
Dotąd mej narzeczonej dochowałem wiary,
I nie bywszy małżonkiem, jestem wdowiec stary,
Chociaż Wojski ma drugą córę, dość nadobną
285
I do mojej kochanej Marty dość podobną!“
To mówiąc na pierścionek z czułością spozierał,
I odwróconą ręką łzy z oczu ocierał:
[354]
„Bracie, — kończył, — co myślisz? zrobim zaręczyny?
On kocha, a mam słowo ciotki i dziewczyny“.
290
Lecz Tadeusz podbiega i z żywością mowi:
„Czemże zdołam odwdzięczyć dobremu Stryjowi,
Który tak o me szczęście ustawnie[772] się trudzi!
Ach, dobry Stryju, byłbym najszczęśliwszy z ludzi,
Gdyby mi Zosia była dzisiaj zaręczona,
295
Gdybym wiedział, że to jest moja przyszła żona.
Przecież powiem otwarcie: dziś te zaręczyny
Do skutku przyjść nie mogą, są różne przyczyny...
Nie pytaj więcej... Jeśli Zosia czekać raczy,
Może mnie wkrótce lepszym, godniejszym obaczy,
300
Może stałością na jej wzajemność zarobię,
Może troszeczką sławy me imię ozdobię,
Może wkrótce w ojczyste wrócim okolice;
Wtenczas, Stryju, wspomnę ci twoje obietnice,
Wtenczas, na klęczkach drogą powitam Zosienkę,
305
I jeśli będzie wolna, poproszę o rękę.
Teraz porzucam Litwę może na czas długi,
Może Zosi tymczasem podobać się drugi:
Więzić jej woli nie chcę; prosić o wzajemność,
Na którąm nie zasłużył, byłaby nikczemność“.
310
Gdy te słowa z uczuciem mówił chłopiec młody,
Zaświeciły mu, jako dwie wielkie jagody
Pereł, dwie łzy na wielkich błękitnych źrenicach,
I stoczyły się szybko po rumianych licach.
Ale Zosia ciekawa z głębiny alkowy
315
Śledziła przez szczelinę tajemne rozmowy;
Słyszała, jak Tadeusz poprostu i śmiało
Opowiedział swą miłość; serce w niej zadrżało,
[355]
I widziała tych wielkich dwoje łez w źrenicach.
Choć dojść nie mogła wątku w jego tajemnicach,
320
Dlaczego ją pokochał? dlaczego porzuca?
Gdzie odjeżdża? przecież ją ten odjazd zasmuca.
Pierwszy raz posłyszała w życiu z ust młodziana
Dziwną i wielką nowość, że była kochana.
Biegła więc, gdzie stał mały domowy ołtarzyk,
325
Wyjęła zeń obrazek i relikwijarzyk:[773]
Na obrazku tym była święta Genowefa,
A w relikwii suknia świętego Józefa
Oblubieńca, patrona zaręczonej młodzi;
I z temi świętościami do pokoju wchodzi.
330
„Pan odjeżdżasz tak prędko? Ja Panu na drogę
Dam podarunek mały i także przestrogę:
Niechaj Pan zawsze z sobą relikwije nosi
I ten obrazek, a niech pamięta o Zosi.
Niech Pana Pan Bóg w zdrowiu i szczęściu prowadzi,
335
I niech prędko szczęśliwie do nas odprowadzi“.
Umilkła, i spuściła głowę; oczki modre
Ledwie stuliła, z rzęsów pobiegły łzy szczodre,
A Zosia, z zamkniętemi stojąc powiekami,
Milczała, sypiąc łzami jako brylantami.
340
Tadeusz, biorąc dary i całując rękę,
Rzekł: „Pani! już ja muszę pożegnać Panienkę;
Bądź zdrowa, wspomnij o mnie, i racz czasem zmówić
Pacierz za mnie! Zofijo!“... Więcej nie mógł mówić.
[356]
Lecz Hrabia z Telimeną wszedłszy niespodzianie,
345
Uważał młodej pary czułe pożegnanie,
Wzruszył się i rzuciwszy wzrok ku Telimenie:
„Ileż — rzekł — jest piękności choć w tej prostej scenie,
Kiedy dusza pasterki z wojownika duszą,
Jak łódź z okrętem w burzy, rozłączyć się muszą
350
Zaiste! nic tak uczuć w sercu nie rozpala,
Jako kiedy się serce od serca oddala.
Czas — jest to wiatr: on tylko małą świecę zdmuchnie,
Wielki pożar od wiatru tem mocniej wybuchnie.
I moje serce zdolne mocniej kochać zdala.
355
Panie Soplico! miałem ciebie za rywala;
Ten błąd był jedną z przyczyn naszej smutnej zwady,
Która mię przymusiła dostać na was szpady.
Postrzegam błąd mój, boś ty wzdychał ku pasterce,
Ja zaś tej pięknej Nimfie[774] oddałem me serce.
360
Niech we krwi wrogów nasze utoną urazy!
Nie będziem się zbójczemi rozpierać żelazy;
Niech się inaczej spór nasz zalotny rozstrzygnie:
Walczmy, kto kogo czuciem miłości wyścignie!
Zostawim oba drogie serc naszych przedmioty,
365
Pośpieszymy obadwa na miecze, na groty;[775]
Walczmy z sobą stałością, żalem i cierpieniem,
A wrogów naszych mężnem ścigajmy ramieniem“.
Rzekł i na Telimenę spojrzał, ale ona
Nic nie odpowiadała, strasznie zadziwiona.
[357]
370
„Mój Hrabio — przerwał Sędzia — poco chcesz koniecznie
Wyjeżdżać? Wierz mi, w twoich dobrach siedź bezpiecznie.
Szlachtę biedną rząd mógłby odrzeć i przechłostać,
Ale ty, Hrabio, pewien jesteś cały zostać;
Wiesz, w jakim rządzie żyjesz, jesteś dość bogaty,
375
Wykupisz się od więzień połową intraty“.[776]
„To niezgodna — rzekł Hrabia — z moim charakterem!
Nie mogę być kochankiem, będę bohaterem;
W miłości troskach sławy zwę pocieszycielki,
Gdy jestem nędzarz sercem, będę ręką wielki“.[777]
380
Telimena pytała: „Któż Panu przeszkadza
Kochać i być szczęśliwym!?“ — „Mych przeznaczeń władza
— Rzekł Hrabia — ciemność przeczuć, które ruchem tajnym
Rwą się ku stronom obcym, dziełom nadzwyczajnym.
Wyznaję, że dziś chciałem na cześć Telimenie
385
U ołtarzów Hymena[778] zapalić płomienie,
Ale mi dał zbyt piękny przykład ten młodzieniec,
Sam dobrowolnie ślubny swój zrywając wieniec,
I biegąc serca swego doświadczać w przeszkodach
Zmiennych losów i w krwawych, wojennych przygodach.
390
Dziś otwiera się nowa i dla mnie epoka!
Brzmiała odgłosem broni mej Birbante-rokka:
[358]
Oby ten odgłos równie w Polszcze się rozszerzył!“
Skończył, i dumnie szpady rękojeść uderzył.
„Jużci — rzekł Robak — trudno ganić tę ochotę;
395
Jedź, weź pieniądze, możesz usztyftować rotę,[779]
Jak Włodzimierz Potocki[780], co Francuzów zdziwił
Dając na skarb milijon; jak książę Radziwiłł
Dominik[781], co zastawił dobra swe i sprzęty
I dwa uzbroił nowe konne regimenty.
400
Jedź, jedź, a weź pieniądze; rąk tam dosyć mamy,
Ale grosza brak w Księstwie;[782] jedź Wasze, żegnamy“.
Telimena, smutnemi rzuciwszy oczyma,
„Niestety — rzekła — widzę, że cię nic nie wstrzyma!
Rycerzu mój, w wojenne kiedy wstąpisz szranki,[783]
405
Obróć czułe spojrzenie na kolor kochanki!
(Tu wstążkę oderwawszy od sukni, zrobiła
Kokardę i na piersiach Hrabi przyszpiliła.)
[359]
Niech cię ten kolor wiedzie na działa ogniste,
Na kopije błyszczące i deszcze siarczyste,
410
A kiedy się rozsławisz walecznemi czyny,
I gdy nieśmiertelnemi przesłonisz wawrzyny
Skrwawiony szyszak i hełm twój zwycięstwem hardy:
I wtenczas jeszcze oko zwróć do tej kokardy,
Wspomnij, czyja ten kolor przyszpiliła ręka!“
415
Tu mu podała rękę. — Pan Hrabia przyklęka,
Całuje; Telimena zbliżyła do oka
Chustkę, a drugiem okiem pogląda zwysoka
Na Hrabię, który żegnał ją mocno wzruszony.
Ona wzdychała, ale ruszyła ramiony.
420
Lecz Sędzia rzekł: „Mój Hrabio, śpiesz się, bo już poźno“.
A ksiądz Robak: „Dość tego!“ — wołał z miną groźną, —
„Spiesz się Wasze“. Tak rozkaz Sędziego i księdza
Rozdziela czułą parę i z izby wypędza.
Tymczasem pan Tadeusz stryja obejmował
425
Ze łzami i Robaka w rękę pocałował.
Robak, ku piersiom chłopca przycisnąwszy skronie
I na głowie mu na krzyż położywszy dłonie,
Spojrzał ku niebu i rzekł: „Synu! z Panem Bogiem!“
I zapłakał... A już był Tadeusz za progiem.
430
„Jakto? — zapytał Sędzia, — nic mu brat nie powie
I teraz? biedny chłopiec, jeszcze się nie dowie
O niczem! przed odjazdem!“ „Nie, — rzekł ksiądz — o niczem,
[360]
(Płacząc długo z zakrytem rękami obliczem).
I pocóżby miał wiedzieć biedny, że ma ojca,
435
Który się skrył przed światem, jak łotr, jak zabojca?
Bóg widzi, jak pragnąłbym, ale z tej pociechy
Zrobię Bogu ofiarę za me dawne grzechy“.
„Więc — rzecze Sędzia — teraz czas myśleć o sobie,
Uważ, że człowiek w twoim wieku i chorobie
440
Nie zdołałby z innymi razem emigrować;
Mówiłeś, że wiesz domek, gdzie się masz przechować;
Powiedz, gdzie? Spieszmy, czeka zaprzężona bryka.
Czy nie najlepiej w puszczę, do chaty leśnika?“
Robak, kiwając głową, rzekł: „Do jutra rana
445
Mam czas. Teraz, mój bracie, poślij po plebana,
Aby tu jak najrychlej przybył z wijatykiem;[784]
Oddal stąd wszystkich, zostań tylko sam z Klucznikiem.
Zamknij drzwi!“
Sędzia spełnił Robaka rozkazy
I usiada na łóżko przy nim; a Gerwazy
450
Stoi, łokieć przytwierdza na głowni rapiera,
A czoło pochylone na dłoniach opiera.
Robak, nim zaczął mówić, w Klucznika oblicze
Wzrok utkwił i milczenie chował tajemnicze.
A jako chirurg naprzód miękką rękę składa
[361]
455
Na ciele chorującem, nim ostrzem raz zada;[785]
Tak Robak wyraz bystrych oczu swych złagodził,
Długo niemi po oczach Gerwazego wodził,
Nakoniec, jakby ślepym chciał uderzyć ciosem,
Zasłonił oczy ręką, i rzekł mocnym głosem:
460
„Jam jest Jacek Soplica...“
Klucznik na to słowo
Pobladnął, pochylił się, i ciała połową
Wygięty naprzód, stanął, zwisł na jednej nodze,
Jak głaz lecący z góry, zatrzymany w drodze.
Oczy roztwierał, usta szeroko rozszerzał,
465
Grożąc białemi zęby, a wąsy najeżał;
Rapier z rąk upuszczony przy ziemi zatrzymał
Kolanami, i głownię prawą ręką imał,
Cisnąc ją; rapier, ztyłu za nim wyciągniony,
Długim czarnym swym końcem chwiał się w różne strony.
470
I Klucznik był podobny rysiowi rannemu,
Który z drzewa ma skoczyć w oczy myśliwemu,
Wydyma się kłębuszkiem, mruczy, krwawe ślepie
Wyiskrzą, wąsy rusza, i ogonem trzepie.
„Panie Rębajło — rzekł ksiądz — już mię nie zatrwożą
475
Gniewy ludzkie, bo jestem już pod ręką Bożą.
Zaklinam cię na imię Tego, co świat zbawił
I na krzyżu zabójcom swoim błogosławił,
I przyjął prośbę łotra, byś się udobruchał,
I to, co mam powiedzieć, cierpliwie wysłuchał.
480
Sam przyznałem się; muszę dla ulgi sumienia
Pozyskać, a przynajmniej prosić przebaczenia.
[362]
Posłuchaj mej spowiedzi; potem zrobisz sobie
Ze mną, co zechcesz“. I tu złożył ręce obie
Jak do pacierza. Klucznik cofnął się zdumiony,
485
Uderzał ręką w czoło i ruszał ramiony.
A ksiądz zaczął swą dawną z Horeszką zażyłość
Opowiadać, i swoją z jego córką miłość,
I swe z tego powodu z Stolnikiem zatargi.
Lecz mówił nieporządnie, często mieszał skargi
490
I żale we swą spowiedź, często rzecz przecinał,
Jak gdyby już ją kończył, i znowu zaczynał.
Klucznik, dzieje Horeszków znający dokładnie,
Całą tę powieść, chociaż splątaną bezładnie,
Porządkował w pamięci i dopełniać umiał;
495
Lecz Sędzia wielu rzeczy zgoła nie rozumiał.
Oba pilnie słuchali, pochyliwszy głowy,
A Jacek mówił coraz wolniejszemi słowy
I często zarywał się.
„Wszak sam wiesz, Gerwazeńku, jak Stolnik zapraszał
500
Często mnie na biesiady, zdrowie moje wnaszał,
Krzyczał nieraz, dogóry podniósłszy szklenicę,
Że nie miał przyjaciela nad Jacka Soplicę;
Jak on mnie ściskał! Wszyscy, którzy to widzieli,
Myślili, że on ze mną duszą się podzieli.
505
On przyjaciel? On wiedział, co się wtenczas działo
W duszy mojej!
„Tymczasem już szeptała o tem okolica,
Jaki taki gadał mi: „Ej, panie Soplica!
[363]
Daremnie konkurujesz[786], dygnitarskie progi
510
Za wysokie na Jacka podczaszyca[787] nogi“.
Ja śmiałem się, udając, że drwiłem z magnatów
I z córek ich, i nie dbam o arystokratów;
Że, jeśli bywam u nich, z przyjaźni to robię,
A za żonę nie pojmę, tylko równą sobie.
515
Przecież bodły mi duszę do żywca te żarty:
Byłem młody, odważny, świat był mnie otwarty
W kraju, gdzie, jako wiecie, szlachcic urodzony[788]
Jest zarówno z panami kandydat korony!
Wszakże Tęczyński[789] niegdyś z królewskiego domu
520
Żądał córy, a król mu oddał ją bez sromu.
Sopliców czyż nie równe Tęczyńskim zaszczyty
Krwią, herbem, wierną służbą Rzeczypospolitéj!
„Jak łatwo może człowiek popsuć szczęście drugim
W jednej chwili, a życiem nie naprawi długiém!
525
Jedno słowo Stolnika: jakżebyśmy byli
Szczęśliwi! Kto wie, może dotądbyśmy żyli;
Może i on przy swojem kochanem dziecięciu,
Przy swojej pięknej Ewie, przy swym wdzięcznym zięciu,
Zestarzałby spokojny, może wnuki swoje
530
Kołysałby! Teraz co? nas zgubił oboje,
[364]
I sam... i to zabójstwo... i wszystkie następstwa
Tej zbrodni, wszystkie moje biedy i przestępstwa!
Ja skarżyć nie mam prawa, ja jego morderca,
Ja skarżyć nie mam prawa, przebaczam mu z serca;
535
Ale i on...
„Żeby już raz otwarcie był mnie zrekuzował,[790]
Bo znał nasze uczucia; gdyby nie przyjmował
Mych odwiedzin; to kto wie? możebym odjechał,
Pogniewał się, połajał, wkońcu go zaniechał.
540
Ale on, chytrze dumny, wpadł na koncept nowy:
Udawał, że mu nawet nie przyszło do głowy,
Żeby ja mógł się starać o związek takowy!
A byłem mu potrzebnym, miałem zachowanie[791]
U szlachty, i lubili mnie wszyscy ziemianie.
545
Więc on niby miłości mojej nie dostrzegał,
Przyjmował mnie jak dawniej, a nawet nalegał,
Abym częściej przyjeżdżał; a ilekroć sami
Byliśmy, widząc oczy me przyćmione łzami
I pierś zbyt pełną i już wybuchnąć gotową,
550
Chytry starzec, wnet wrzucił obojętne słowo
O procesach, sejmikach, łowach...
„Ach, nieraz przy kieliszkach, gdy się tak rozrzewniał
Gdy mię tak ściskał i o przyjaźni zapewniał,
Potrzebując mej szabli lub kreski na sejmie,
555
Gdy musiałem nawzajem ściskać go uprzejmie,
[365]
To tak we mnie złość wrzała, że ja obracałem
Ślinę w gębie, a dłonią rękojeść ściskałem,
Chcąc plunąć na tę przyjaźń i wnet szabli dostać.
Ale Ewa, zważając mój wzrok i mą postać,
560
Zgadywała, nie wiem jak, co się we mnie działo,
Patrzyła błagająca, lice jej bledniało.
A był to taki piękny gołąbek, łagodny!
I wzrok miała uprzejmy taki! tak pogodny!
Taki anielski! że już nie wiem, już nie miałem
565
Odwagi zagniewać ją, zatrwożyć — milczałem.
I ja, zawadyjaka sławny w Litwie całej,
Co przede mną największe pany niegdyś drżały,
Com nie żył dnia bez bitki, co nie Stolnikowi,
Alebym się pokrzywdzić nie dał i królowi,
570
Co we wściekłość najmniejsza wprawiała mnie sprzeczka,
Ja wtenczas zły i pjany, milczał jak owieczka!
Jak gdybym Sanctissimum[792] ujrzał!
„Ileż to razy chciałem serce me otworzyć,
I już się nawet przed nim do próśb upokorzyć.
575
Lecz, spojrzawszy mu w oczy, spotkawszy wejrzenia
Zimne jak lód, wstyd mi był mojego wzruszenia!
Śpieszyłem znowu jak najzimniej dyskurować
O sprawach, o sejmikach, a nawet żartować!
Wszystko to, prawda, z pychy, żeby nie ubliżyć
580
Imieniowi Sopliców, żeby się nie zniżyć
Przed Panem prośbą próżną, nie dostać odmowy.
Bo jakieżby to były między szlachtą mowy,
Gdyby wiedziano, że ja, Jacek...
[366]
„Soplicy Horeszkowie odmówili dziewkę![793]
585
Że mnie, Jackowi, czarną podano polewkę!
„Wkońcu, sam już nie wiedząc, jak sobie poradzić,
Umyśliłem ze szlachty mały pułk zgromadzić
I opuścić na zawsze powiat i ojczyznę,
Wynieść się gdzie na Moskwę lub na Tatarszczyznę
590
I zacząć wojnę. Jadę pożegnać Stolnika,
W nadziei, że gdy ujrzy wiernego stronnika,
Dawnego przyjaciela, prawie domownika,
Z którym pił i wojował przez tak długie lata,
Teraz żegnającego i kędyś w kraj świata
595
Jadącego — że może starzec się poruszy
I pokaże mi przecież trochę ludzkiej duszy,
Jak ślimak rogów!
„Ach, kto choć na dnie serca ma dla przyjaciela
Choćby iskierkę czucia, gdy się z nim rozdziela,
600
Dobędzie się iskierka ta przy pożegnaniu,
Jako ostatni płomyk życia przy skonaniu!
Raz ostatni dotknąwszy przyjaciela skroni,
Częstokroć najzimniejsze oko łzę uroni!
„Biedna, słysząc o moim odjeździe, pobladła,
605
Bez przytomności, ledwie że trupem nie padła,
Nie mogła nic przemówić, aż się jej rzuciły
Strumieniem łzy — poznałem, jak byłem jej miły!
„Pomnę, pierwszy raz w życiu jam się łzami zalał
Z radości i z rozpaczy, zapomniał się, szalał.
610
Już chciałem znowu upaść ojcu jej pod nogi,
[367]
Wić się jak wąż u kolan, wołać: Ojcze drogi,
Weź za syna lub zabij! Wtem Stolnik posępny,
Zimny jako słup soli, grzeczny, obojętny,
Wszczął dyskurs, o czem? o czem? o córki weselu!
615
W tej chwili! O, Gerwazy! uważ przyjacielu,
Masz ludzkie serce!
... Stolnik rzekł: „Panie Soplica,
Właśnie przyjechał do mnie swat kasztelanica:
Ty jesteś mój przyjaciel, cóż ty mówisz na to?
Wiesz Wasze, że mam córkę piękną i bogatą:
620
A kasztelan witebski! Wszakże to w senacie
Niskie, drążkowe[794] krzesło. Cóż mi radzisz, bracie?“
Nie pamiętam już zgoła, co mu na to rzekłem,
Podobno nic — na konia wsiadłem i uciekłem!“
„Jacku! — zawołał Klucznik, — mądre ty przyczyny
625
Wynajdujesz; cóż? one nie zmniejszą twej winy!
Bo wszakże zdarzało się już nieraz na świecie,
Że kto pokochał pańskie lub królewskie dziecię,
Starał się gwałtem zdobyć, przemyślał wykradać,
Mścić się otwarcie — ale tak chytrze śmierć zadać
630
Panu polskiemu, w Polszczę i w zmowie z Moskalem!“
„Nie byłem w zmowie!“ — Jacek odpowiedział z żalem. —
„Gwałtem porwać? wszak mógłbym; z za krat i z za klamek
Wydarłbym ją, rozbiłbym w puch ten jego zamek!
Miałem za sobą Dobrzyń i cztery zaścianki.
635
Ach, gdyby ona była jak nasze szlachcianki
[368]
Silna i zdrowa! gdyby ucieczki, pogoni,
Nie zlękła się i mogła słuchać szczęku broni!
Lecz ona biedna! tak ją rodzice pieścili,
Słaba, lękliwa! był to robaczek motyli,
640
Wiosenna gąsieniczka! i tak ją zagrabić,
Dotknąć ją zbrojną ręką byłoby ją zabić.
Nie mogłem, nie!
„Mścić się otwarcie, szturmem zamek zwalić w gruzy
Wstyd! boby powiedziano, żem mścił się rekuzy!
645
Kluczniku, twoje serce poczciwe nie umie
Uczuć, ile jest piekła w obrażonej dumie.
„Szatan dumy zaczął mi lepsze plany raić:
Zemścić się krwawo, ale powód zemsty taić,
Nie bywać w zamku, miłość z serca wykorzenić,
650
Puścić w niepamięć Ewę, z inną się ożenić,
A potem, potem jaką wynaleźć zaczepkę,
Pomścić się.
„I zdało mi się zrazu, żem już serce zmienił,
I rad byłem z wymysłu, i — jam się ożenił
655
Z pierwszą, którąm napotkał, dziewczyną ubogą!
Źlem zrobił — jakże byłem ukarany srogo!
Nie kochałem jej. Biedna matka Tadeusza,
Najprzywiązańsza do mnie, najpoczciwsza dusza,
Ale ja dawną miłość i złość w sercu dusił,
660
Byłem jako szalony; darmom siebie musił
Zająć się gospodarstwem albo interesem;
Wszystko napróżno! Zemsty opętany biesem,
Zły, opryskliwy, znaleźć nie mogłem pociechy
W niczem na świecie — i tak z grzechów w nowe grzechy...
665
Zacząłem pić.
[369]
„I tak niedługo żona ma z żalu umarła,
Zostawiwszy to dziecię, a mnie rozpacz żarła!
„Jakże mocno musiałem kochać tę niebogę...
Tyle lat! gdziem ja nie był! a dotąd nie mogę
670
Jej zapomnieć, i zawżdy jej postać kochana
Stoi mi przed oczyma, jakby malowana!
Piłem, nie mogłem zapić pamięci na chwilę,
Ani pozbyć się, chociaż przebiegłem ziem tyle!
Teraz oto w habicie jestem Bożym sługą,
675
Na łożu, we krwi — o niej mówiłem tak długo!
W tej chwili, o tych rzeczach mówić? Bóg wybaczy!
Musicie wiedzieć, w jakim żalu i rozpaczy
Popełniłem...
„Było to właśnie wkrótce po jej zaręczynach.
680
Wszędzie gadano tylko o jej zaręczynach;
Powiadano, że Ewa gdy brała obrączkę
Z rąk wojewody, mdlała, że wpadła w gorączkę,
Że ma początki suchot, że ustawnie szlocha;
Zgadywano, że kogoś potajemnie kocha. —
685
Ale Stolnik, jak zawsze, spokojny, wesoły,
Dawał na zamku bale, zbierał przyjacioły.
Mnie już nie prosił — na cóż byłem mu potrzebny?
Mój bezład w domu, bieda, mój nałóg haniebny
Podały mnie na wzgardę i na śmiech przed światem!
690
Mnie, com niegdyś, rzec mogę, trząsł całym powiatem,
Mnie, którego Radziwiłł nazywał: kochanku!
Mnie, com kiedy wyjeżdżał z mojego zaścianku,
To liczniejszy dwór miałem, niżeli książęcy!
Kiedym szablę dostawał, to kilka tysięcy
695
Szabel błyszczało wkoło, strasząc zamki pańskie!
[370]
A potem ze mnie dzieci śmiały się włościańskie,
Tak zrobiłem się nagle w oczach ludzkich lichy!
Jacek Soplica! — Kto zna, co jest czucie pychy...“
Tu bernardyn osłabiał i upadł na łoże;
700
A Klucznik rzekł wzruszony: „Wielkie sądy Boże!
Prawda! prawda! Więc to ty? i tyżeś to Jacku
Soplico? pod kapturem? żyłeś po żebracku!
Ty, którego pamiętam, gdy zdrowy, rumiany,
Piękny szlachcic, gdy tobie pochlebiały pany,
705
Gdy za tobą kobiety szalały! Wąsalu!
Nie tak to dawno, takeś zestarzał się z żalu!
Jakżem ciebie nie poznał po owym wystrzale,
Kiedyś tak do niedźwiedzia trafił doskonale?
Bo nad ciebie nie miała strzelca Litwa nasza;
710
Byłeś także po Maćku pierwszy do pałasza!
Prawda! o tobie niegdyś śpiewały szlachcianki:
„Oto Jacek wąs kręci, trzęsą się zaścianki,
A komu na swym wąsie węzełek zawiąże,
Ten zadrży, choćby to był sam Radziwiłł książę“.
715
Zawiązałeś ty węzeł i mojemu panu,
Nieszczęśniku! I tyżeś? do takiego stanu?
Jacek Wąsal kwestarzem! Wielkie sądy Boże!
I teraz, ha! bezkarnie ujść tobie nie może,
Przysiągłem: kto Horeszków krwi kroplę wysączył...“
720
Tymczasem ksiądz na łożu usiadł i tak kończył:
„Jeździłem koło zamku. Ile biesów w głowie
I w sercu miałem, kto ich imiona wypowie!
Stolnik zabija dziecię własne! mnie już zabił,
Zniszczył! — Jadę pod bramę: szatan mnie tam wabił.
725
Patrz, jak on hula! co dzień w zamku pijatyka,
Ile świec w oknach, jaka brzmi w salach muzyka!
[371]
I ten zamek na łysą głowę mu nie runie? —
Pomyśl o zemście, to wnet szatan broń podsunie.
Ledwiem pomyślił, szatan nasyła Moskali.
730
Stałem, patrząc. Wiesz, jak wasz zamek szturmowali.
„Bo fałsz, żebym był w jakiej z Moskalami zmowie.
„Patrzyłem. Różne myśli snuły się po głowie,
Z razu z uśmiechem głupim, jak na pożar dziecko,
Patrzyłem; potem radość uczułem zbójecką,
735
Czekając, rychło zacznie palić się i walić;
Czasem myśl przychodziła: skoczyć, ją ocalić,
Nawet Stolnika —
„Broniliście się, ty wiesz, dzielnie i przytomnie.
Zdziwiłem się. Moskale padali wkoło mnie,
740
Bydlęta, źle strzelają! — Na widok ich klęski
Złość mię znowu porwała. — Ten Stolnik zwycięski!
I także mu na świecie wszystko się powodzi?
I z tej strasznej napaści z triumfem wychodzi?
Odjeżdżałem ze wstydem. — Właśnie był poranek.
745
Wtem ujrzałem, poznałem: wystąpił na ganek,
I brylantową spinką ku słońcu migotał,
I wąs pokręcał dumnie, i wzrok dumny miotał,
I zdało mi się, że mnie szczególniej urągał,
Że mnie poznał, i ku mnie rękę tak wyciągał,
750
Szydząc i grożąc. — Chwytam karabin Moskala;
Ledwiem przyłożył, prawie nie mierzył — wypala!
Wiesz! —
[372]
„Przeklęta broń ognista! Kto mieczem zabija,
Musi składać się, natrzeć, odbija, wywija,
755
Może rozbroić wroga, miecz w pół drogi wstrzymać;
Ale ta broń ognista... dosyć zamek imać,
Chwila, jedna iskierka...
„Czyż uciekałem, kiedyś mierzył do mnie zgóry?
Utkwiłem oczy we dwie twojej broni rury,
760
Rozpacz jakaś, żal dziwny do ziemi mnie przybił!
Czemuż, ach, mój Gerwazy, czemuś wtenczas chybił?
Łaskę byś zrobił! Widać za pokutę grzechu
Trzeba było...“
Tu znowu brakło mu oddechu.
„Bóg widzi — rzecze Klucznik — szczerze trafić chciałem!
765
Ileż ty krwi wylałeś twoim jednym strzałem,
Ileż klęsk spadło na nas i na twą rodzinę,
A wszystko to przez Waszą, Panie Jacku, winę!
A wszakże, gdy dziś jegry Hrabię na cel wzięli,
Ostatniego z Horeszków, chociaż po kądzieli,
770
Tyś go zasłonił, i gdy Moskal do mnie palił,
Tyś mnie rzucił o ziemię: tak nas dwóch ocalił.
Jeśli prawda, że jesteś księdzem zakonnikiem,[795]
Jużci sukienka broni cię przed Scyzorykiem.
Bądź zdrów, więcej na waszym nie postanę progu;
775
Z nami kwita — zostawmy resztę Panu Bogu“.
[373]
Jacek rękę wyciągnął, — cofnął się Gerwazy:
„Nie mogę — rzekł — bez mego szlachectwa obrazy
Dotykać rękę, takiem morderstwem skrwawioną
Z prywatnej zemsty, nie zaś pro publico bono!“
780
Ale Jacek z poduszek na łoże upadłszy,
Zwrócił się ku Sędziemu, a był coraz bladszy,
I niespokojnie pytał o księdza plebana,
I wołał na Klucznika: „Zaklinam Wacpana,
Abyś został; wnet skończę, ledwie mam dość mocy
785
Zakończyć — Panie Klucznik — ja umrę tej nocy!“
„Co, bracie? — krzyknął Sędzia — widziałem, wszak rana
Niewielka. Co ty mówisz: po księdza plebana?
Może źle opatrzono — zaraz po doktora!
W apteczce jest...“ Ksiądz przerwał: „Bracie, już nie pora!
790
Miałem tam strzał dawniejszy, dostałem pod Jena,
Źle zgojony, a teraz draśniono — gangrena
Już tu — znam się na ranach; patrz, jaka krew czarna
Jak sadza. Co tu doktor? ale to rzecz marna.
Raz umieramy: jutro czy dziś oddać duszę...
795
Panie Klucznik, przebaczysz mnie, ja skończyć muszę!
„Jest w tem zasługa nie chcieć zostać winowajcą
Narodowym, choć naród okrzyczy cię zdrajcą!
Zwłaszcza, w kim taka, jaka była we mnie duma!
[374]
„Imię zdrajcy przylgnęło do mnie jako dżuma.
800
Odwracali ode mnie twarz obywatele,
Uciekali ode mnie dawni przyjaciele;
Kto był lękliwy, zdala witał się i stronił,
Nawet lada chłop, lada Żyd, choć się pokłonił,
To mię zboku szyderskim przebijał uśmiechem.
805
Wyraz zdrajca brzmiał w uszach, odbijał się echem
W domie, w polu. Ten wyraz od rana do zmroku
Wił się przede mną, jako plama w chorem oku.
Przecież nie byłem zdrajcą kraju.
„Moskwa mnie uważała gwałtem za stronnika.
810
Dano Soplicom znaczną część dóbr nieboszczyka,
Targowiczanie potem chcieli mnie zaszczycić[796]
Urzędem. — Gdybym wtenczas chciał się przemoskwicić! —
Szatan radził — już byłem możny i bogaty;
Gdybym został Moskalem, najpierwsze magnaty
815
Szukałyby mych względów, nawet szlachta braty,
Nawet gmin, który swoim tak łacnie uwłacza,
Tym, którzy Moskwie służą, szczęśliwszym — przebacza!
Wiedziałem to, a przecież — nie mogłem.
„Uciekłem z kraju!
820
Gdziem nie był! com nie cierpiał!
[375]
„Aż Bóg raczył lekarstwo jedyne objawić.
Poprawić się potrzeba było i naprawić
Ile możności to...
„Córka Stolnika, ze swym mężem, wojewodą,
825
Gdzieś w Sybir wywieziona, tam umarła młodo;
Zostawiła tę w kraju córkę, małą Zosię.
Kazałem ją hodować.
„Bardziej, niżli z miłości, może z głupiej pychy[797]
Zabiłem: więc pokora, wszedłem między mnichy.
830
Ja, niegdyś dumny z rodu, ja, com był junakiem,[798]
Spuściłem głowę, kwestarz, zwałem się Robakiem,
Że jako robak w prochu...
„Zły przykład dla Ojczyzny: zachętę do zdrady
Trzeba było okupić dobremi przykłady,
835
Krwią, poświęceniem się...
„Biłem się za kraj, gdzie? jak? zmilczę. Nie dla chwały
Ziemskiej biegłem tylekroć na miecze, na strzały.
Milej sobie wspominam — nie dzieła waleczne
I głośne, ale czyny ciche, użyteczne,
840
I cierpienia, których nikt...
[376]
„Udało mi się nieraz do kraju przedzierać,
Rozkazy wodzów nosić, wiadomości zbierać,
Układać zmowy. — Znają i Galicyjanie
Ten kaptur mnisi — znają i Wielkopolanie!
845
Pracowałem przy taczkach rok w pruskiej fortecy;
Trzy razy Moskwa kijmi zraniła me plecy,
Raz już wiedli na Sybir; potem Austryjacy,
W Szpilbergu[799] zakopali mnie w lochach do pracy,
W carcer durum[800] — a Pan Bóg wybawił mnie cudem,
850
I pozwolił umierać między swoim ludem,
Z sakramentami.
„Może i teraz, kto wie? możem znowu zgrzeszył!
Możem nad rozkaz wodzów powstanie przyśpieszył!
Ta myśl, że dom Sopliców pierwszy się uzbroi,
855
Że pierwszą Pogoń w Litwie zatkną krewni moi!...
Ta myśl... zdaje się czysta...
„Chciałeś zemsty? masz! boś ty był narzędziem kary
Bożej! twoim Bóg mieczem rozciął me zamiary.
Tyś wątek spisku tyle lat snowany splątał!
860
Cel wielki, który całe życie me zaprzątał,
Ostatnie moje ziemskie uczucie na świecie,
Którem tulił, hodował jak najmilsze dziecię,
Tyś zabił w oczach ojca, a jam ci przebaczył!
Ty!...“
[377]
„Oby tylko równie Bóg — przebaczyć raczył! —
865
Przerwał Klucznik — jeżeli masz przyjąć wijatyk,
Księże Jacku, toć ja nie luter, nie syzmatyk![801]
Kto umierającego smuci, wiem, że grzeszy.
Powiem tobie coś, pewnie to ciebie pocieszy:
Kiedy nieboszczyk pan mój upadał zraniony,
870
A ja, klęcząc nad jego piersią pochylony,
I miecz maczając w ranę, zemstę zaprzysiągnął,
Pan głowę wstrząsnął, rękę ku bramie wyciągnął
W stronę, gdzie stałeś, i krzyż w powietrzu naznaczył;
Mówić nie mógł, lecz dał znak, że zbójcy przebaczył.
875
Ja też pojąłem, ale tak się z gniewu wściekłem,
Że o tym krzyżu nigdy i słowa nie rzekłem“.
Tu rozmowę przerwały chorego cierpienia,
I nastąpiła długa godzina milczenia.
Oczekują plebana. — Podkowy zagrzmiały,
880
Zastukał do komnaty arendarz zdyszały:
List ma ważny, samemu Jackowi pokaże.
Jacek bratu oddaje, głośno czytać każe.
List od Fiszera[802], który był natenczas szefem
Sztabu armii polskiej pod księciem Józefem.
885
Donosi, że w cesarskim tajnym gabinecie
Stanęła wojna[803]; Cesarz już po całym świecie
Ogłasza ją; sejm walny w Warszawie zwołany,
[378]
I skonfederowane mazowieckie stany[804]
Wyrzeką uroczyście przyłączenie Litwy.
890
Jacek, słuchając, cicho odmówił modlitwy,
Przycisnąwszy do piersi święconą gromnicę,
Podniósł w niebo zatlone nadzieją źrenice,
I zalał się ostatnich łez rozkosznych zdrojem:
„Teraz, — rzekł — Panie, sługę Twego puść z pokojem!“[805]
895
Wszyscy uklękli; a wtem ozwał się pod progiem
Dzwonek: znak, że przyjechał pleban z Panem Bogiem.
Właśnie już noc schodziła[806], i przez niebo mleczne,
Różowe, biegą pierwsze promyki słoneczne;
Wpadły przez szyby, jako strzały brylantowe,
900
Odbiły się na łożu o chorego głowę,
I ubrały mu złotem oblicze i skronie,
Że błyszczał jako święty w ognistej koronie.
[379]KSIĘGA JEDENASTA. [381]ROK 1812.
TREŚĆ.
Wróżby wiosenne. [807] — Wkroczenie wojsk. — Nabożeństwo. — Rehabilitacja [808] urzędowa ś. p. Jacka Soplicy. — Z rozmów Gerwazego i Protazego wnosić można bliski koniec procesu. — Umizgi ułana z dziewczyną. — Rozstrzyga się spór o Kusego i Sokoła. — Zaczem goście zgromadzają się na biesiadę. — Przedstawienie wodzom par narzeczonych.
O roku ów! kto ciebie widział w naszym kraju!
Ciebie lud zowie dotąd rokiem urodzaju,
A żołnierz rokiem wojny; dotąd lubią starzy
O tobie bajać, dotąd pieśń o tobie marzy.
5
Zdawna byłeś niebieskim oznajmiony cudem[809]
I poprzedzony głuchą wieścią między ludem;
Ogarnęło Litwinów serca z wiosny słońcem
Jakieś dziwne przeczucie, jak przed świata końcem,
Jakieś oczekiwanie tęskne i radosne.
10
Kiedy pierwszy raz bydło wygnano na wiosnę,
Uważano, że chociaż zgłodniałe i chude,
Nie biegło na ruń[810], co już umaiła grudę,
[382]
Lecz kładło się na rolę i, schyliwszy głowy,
Ryczało, albo żuło swój pokarm zimowy.
15
I wieśniacy, ciągnący na jarzynę pługi,
Nie cieszą się, jak zwykle, z końca zimy długiej,
Nie śpiewają piosenek, pracują leniwo,
Jakby nie pamiętali na zasiew i żniwo.
Co krok wstrzymują woły i podjezdki w bronie,
20
I poglądają z trwogą ku zachodniej stronie,
Jakby z tej strony miał się objawić cud jaki,
I uważają z trwogą wracające ptaki.
Bo już bocian przyleciał do rodzinnej sosny
I rozpiął skrzydła białe, wczesny sztandar wiosny;
25
A za nim, krzykliwemi nadciągnąwszy pułki,
Gromadziły się ponad wodami jaskółki,
I z ziemi zmarzłej brały błoto na swe domki.
W wieczór słychać w zaroślach szept ciągnącej słomki,[811]
I stada dzikich gęsi szumią ponad lasem,
30
I znużone na popas spadają z hałasem,
A w głębi ciemnej nieba wciąż jęczą żórawie.
Słysząc to, nocni stróże pytają w obawie,
Skąd w królestwie skrzydlatem tyle zamieszania,
Jaka burza te ptaki tak wcześnie wygania.
35
Aż oto nowe stada jakby gilów, siewek[812]
I szpaków, stada jasnych kit i chorągiewek
Zajaśniały na wzgórkach, spadają na błonie:
Konnica! Dziwne stroje, niewidziane bronie!
Pułk za pułkiem, a środkiem, jak stopione śniegi,
40
Płyną drogami kute żelazem szeregi;
[383]
Z lasów czernią się czapki, rzęd bagnetów błyska,
Roją się niezliczone piechoty mrowiska.
Wszyscy na północ! Rzekłbyś, że w on czas z wyraju[813]
Za ptastwem i lud ruszył do naszego kraju,
45
Pędzony niepojętą, instynktową[814] mocą.
Konie, ludzie, armaty, orły dniem i nocą
Płyną; na niebie gorą tu i ówdzie łuny,
Ziemia drży, słychać, biją stronami[815] pioruny —
Wojna! wojna! Nie było w Litwie kąta ziemi,
50
Gdzieby jej huk nie doszedł. Pomiędzy ciemnemi
Puszczami chłop, którego dziady i rodzice
Pomarli, nie wyjrzawszy za lasu granice,
Który innych na niebie nie rozumiał krzyków
Prócz wichrów, a na ziemi prócz bestyi ryków,
55
Gości innych nie widział oprócz spółleśników,
Teraz widzi na niebie: dziwna łuna pała,
W puszczy łoskot — to kula od jakiegoś działa,
Zbłądziwszy z pola bitwy, dróg w lesie szukała,
Rwąc pnie, siekąc gałęzie. Żubr, brodacz sędziwy,
60
Zadrżał we mchu, najeżył długie włosy grzywy,
Wstaje nawpół, na przednich nogach się opiera,
I, potrząsając brodą, zdziwiony spoziera
Na błyskające nagle między łomem zgliszcze:[816]
[384]
Był to zbłąkany granat, kręci się, wre, świszcze,
65
Pękł z hukiem jakby piorun; żubr pierwszy raz w życiu
Zląkł się i uciekł w głębszem schować się ukryciu.
Bitwa! Gdzie? w której stronie? pytają młodzieńce,
Chwytają broń; kobiety wznoszą w niebo ręce;
Wszyscy pewni zwycięstwa, wołają ze łzami:
70
„Bóg jest z Napoleonem, Napoleon z nami!“
O wiosno! kto cię widział wtenczas w naszym kraju,
Pamiętna wiosno wojny, wiosno urodzaju!
O wiosno, kto cię widział, jak byłaś kwitnąca
Zbożami i trawami a ludźmi błyszcząca,
75
Obfita we zdarzenia, nadzieją brzemienna!
Ja ciebie dotąd widzę, piękna maro senna!
Urodzony w niewoli, okuty w powiciu,
Ja tylko jedną taką wiosnę miałem w życiu.
Soplicowo leżało tuż przy wielkiej drodze,
80
Którą od strony Niemna ciągnęli dwaj wodze:
Nasz książę Józef i król westfalski Hieronim.[817]
Już zajęli część Litwy od Grodna po Słonim,[818]
Gdy król rozkazał wojsku dać trzy dni wytchnienia.
Ale polscy żołnierze mimo utrudzenia,
85
Skarżyli się, że król im marszu nie dozwala;
Tak radziby co prędzej doścignąć Moskala.
[385]
W mieście pobliskiem stanął główny sztab książęcy,
A w Soplicowie obóz czterdziestu tysięcy,
I ze sztabami swemi jenerał Dąbrowski,
90
Kniaziewicz, Małachowski, Giedrojć i Grabowski.[819]
Późno było, gdy weszli; więc każdy, gdzie może,
Zabierają kwatery w zamczysku, we dworze.
Skoro dano rozkazy, rozstawiono czaty,
Każdy strudzony poszedł spać do swej komnaty.
95
Z nocą wszystko ucichło: obóz, dwór i pole;
Widać tylko, jak cienie, błądzące patrole,
I gdzie niegdzie błyskania ognisk obozowych,
Słychać kolejne hasła stanowisk wojskowych.
Spali: gospodarz domu, wodze i żołnierze;
100
Oczu tylko Wojskiego sen słodki nie bierze.
Bo Wojski ma na jutro biesiadę wyprawić,
Którą chce dom Sopliców na wiek wieków wsławić,
Biesiadę, godną miłych sercom polskim gości,
I odpowiedną wielkiej dnia uroczystości,
105
Co jest świętem kościelnem i świętem rodziny.
Jutro odbyć się mają trzech par zaręczyny,
Zaś jenerał Dąbrowski oświadczył z wieczora,
Że chce mieć obiad polski.
[386]
Choć spóźniona pora,
Wojski zebrał co prędzej z sąsiedztwa kucharzy.
110
Pięciu ich było; służą, on sam gospodarzy.
Jako kuchmistrz białym się fartuchem opasał,
Wdział szlafmycę a ręce do łokciów zakasał,
W ręku ma plackę muszą, owad ladajaki
Odpędza, wpadający chciwie na przysmaki;
115
Drugą ręką przetarte okulary włożył,
Dobył z zanadrza księgę, odwinął, otworzył.
Księga ta miała tytuł: „Kucharz doskonały“.[820]
W niej spisane dokładnie wszystkie specyjały
Stołów polskich; podług niej hrabia na Tęczynie
120
Dawał owe biesiady, we włoskiej krainie,[821]
Którym się Ojciec Święty Urban Ósmy dziwił;
Podług niej później Karol Kochanku-Radziwiłł,[822]
Gdy przyjmował w Nieświeżu króla Stanisława,
Sprawił pamiętną ową ucztę, której sława
125
Dotąd żyje na Litwie we gminnej powieści.
[387]
Co Wojski wyczytawszy pojmie i obwieści,
To natychmiast kucharze robią umiejętni.
Wre robota, pięćdziesiąt nożów w stoły tętni,
Zwijają się kuchciki, czarne jak szatany:
130
Ci niosą drwa, ci z mlekiem i z winem sagany,[823]
Leją w kotły, skowrody[824], w rądle. Dym wybucha;
Dwóch kuchcików przy piecu siedzi, w mieszki dmucha,
Wojski, ażeby ogień tem łacniej rozpalać,
Rozkazał stopionego masła na drwa nalać
135
(Zbytek ten dozwolony jest w dostatnim domu).
Kuchciki sypią w ogień suche pęki łomu;
Inni na rożny sadzą ogromne pieczenie
Wołowe, sarnie, cąbry[825] dzicze i jelenie;
Ci skubią stosy ptastwa, lecą puchów chmury,
140
Obnażają się głuszce, cietrzewie i kury.
Lecz kur niewiele było; od owej wyprawy,
Którą w czasie zajazdu Dobrzyński Sak krwawy
Zrobił na kurnik, kędy Zosi gospodarstwo
Zniszczył, nie zostawiwszy sztuki na lekarstwo,
145
Jeszcze nie mogło ptastwem zakwitnąć na nowo
Sławne niegdyś ze drobiu swego Soplicowo.
Zresztą zaś miąs wszelakich był wielki dostatek,
Co się zgromadzić dało i z domu i z jatek,
I z lasów i z sąsiedztwa, zbliska i zdaleka:
150
Rzekłbyś, ptasiego tylko niedostaje mleka.
Dwie rzeczy, których hojny pan do uczty szuka,
Łączą się w Soplicowie: dostatek i sztuka.
[388]
Już wschodził uroczysty dzień Najświętszej Panny[826]
Kwietniej. Pogoda była prześliczna, czas ranny,
155
Niebo czyste wokoło ziemi obciągnięte,
Jako morze wiszące, ciche, wkłęsło-wgięte;
Kilka gwiazd świeci z głębi, jako perły ze dna
Przez fale; zboku chmurka biała, sama jedna,
Podlatuje i skrzydła w błękicie zanurza,
160
Podobne do niknących piór Anioła Stróża,
Który nocną modlitwą ludzi przytrzymany
Spóźnił się, śpieszy wracać między spółniebiany.
Już ostatnie perły gwiazd zamierzchły i na dnie
Niebios zgasły, i niebo środkiem czoła bladnie,
165
Prawą skronią złożone na wezgłowiu cieni
Jeszcze smagławe, lewą coraz się rumieni;
A dalej okrąg jakby powieka szeroka
Rozsuwa się, i w środku widać białek[827] oka,
Widać tęczę, źrenicę — już promień wytrysnął,
170
Po okrągłych niebiosach wygięty przebłysnął,
I w białej chmurce jako złoty grot zawisnął.
Na ten strzał, na dnia hasło, pęk ogniów wylata,
Tysiąc rac krzyżuje się po okręgu świata,
A oko słońca weszło. Jeszcze nieco senne,
175
Przymruża się, drżąc wstrząsa swe rzęsy promienne,
Siedmią barw błyszczy razem: szafirowe razem,
Razem krwawi się w rubin i żółknie topazem;
Aż rozślniło się jako kryształ przezroczyste,
Potem jak brylant światłe, nakoniec ogniste,
[389]
180
Jak księżyc wielkie, jako gwiazda migające:
Tak po niezmiernem niebie szło samotne słońce.
Dziś pospólstwo litewskie z całej okolicy
Zebrało się przed wschodem wokoło kaplicy,
Jak gdyby na nowego ogłoszenie cudu.
185
Zbiór[828] ten pochodził w części z pobożności ludu,
A w części z ciekawości: bo dziś w Soplicowie
Na nabożeństwie mają być jenerałowie,
Sławni dowódcy owi naszych legijonów,
Których lud znał imiona i czcił jak patronów,
190
Których wszystkie tułactwa, wyprawy i bitwy
Były ewangeliją narodową Litwy.
Już przyszło oficerów kilku, tłum żołnierzy;
Lud ich otacza, patrzy, ledwie oczom wierzy,
Oglądając rodaków mundury noszących,
195
Zbrojnych, wolnych i polskim językiem mówiących.
Wyszła msza. Nie obejmie świątynia maleńka[829]
Całego zgromadzenia, lud na trawie klęka;
Patrząc we drzwi kaplicy, odkrywają głowy.
Włos litewskiego ludu, biały albo płowy,
200
Pozłacał się jako łan dojrzałego żyta;
Gdzie niegdzie kraśna główka dziewicza wykwita,
Ubrana w świeże kwiaty, albo w pawie oczy,
I wstęgi rozplecione, ozdoby warkoczy,
Śród głów męskich jak w zbożu bławat i kąkole.
205
Klęczący różnobarwy tłum okrywa pole,
A na głos dzwonka, niby na wiatru powianie,
Chylą się wszystkie głowy, jak kłosy na łanie.
[390]
Wieśniaczki dziś na ołtarz Matki Zbawiciela
Niosą pierwszy dar wiosny, świeże snopki ziela;
210
Wszystko wkoło ubrane w bukiety i wianki,
Ołtarz, obraz, a nawet dzwonica i ganki.
Czasem poranny wietrzyk, gdy ze wschodu wionie,
Zrywa wianki i rzuca na klęczących skronie,
I rozlewa jak z mszalnej kadzielnicy wonie.
215
A gdy w kościele było po mszy i kazaniu,
Wyszedł przewodniczący całemu zebraniu
Podkomorzy, niedawno przez powiatu stany
Zgodnie konfederackim marszałkiem obrany.[830]
Miał mundur województwa: żupan złotem szyty,
220
Kontusz grodyturowy[831] z frendzlą i pas lity,
Przy którym karabela z głownią jaszczurową;
Na szyi świecił wielką szpilką brylantową;
Konfederatka biała, a na niej pęk gruby
Drogich piórek, były to białych czapel czuby.
225
(Na fest[832] kładnie się tylko kitka tak bogata,
Któréj każde pióreczko koszuje dukata.)
Tak ubrany, na wzgórek wstąpił przed kościołem,
Wieśniacy i żołnierstwo ścisnęło się kołem.
On rzekł:
„Bracia! ogłosił wam ksiądz na ambonie
230
Wolność, którą cesarz-król przywrócił Koronie,
A teraz Litewskiemu Księstwu, Polszcze całéj
Przywraca; słyszeliście rządowe uchwały
[391]
I zwołujące walny sejm uniwersały.[833]
Ja tylko mam słów parę przemówić do gminy
235
W rzeczy, która się tyczy Sopliców rodziny,
Tutejszych panów.
„Cała pomni okolica,
Co tu zbroił nieboszczyk — pan Jacek Soplica;[834]
Ale kiedy o grzechach [jego] wszyscy wiecie,
Czas i zasługi jego ogłosić na świecie.
240
Obecni tu są naszych wojsk jenerałowie,
Od których usłyszałem wszystko, co wam mowię.
Ten Jacek nie był umarł (jak głoszono) w Rzymie,
Tylko odmienił życie dawne, stan i imię,
A wszystkie przeciw Bogu i Ojczyźnie winy
245
Zgładził przez żywot święty i przez wielkie czyny.
„On to pod Hohenlinden[835], gdy Ryszpans jenerał
Na pół pobity już się do odwrotu zbierał,
Nie wiedząc, że Kniaziewicz ciągnie ku odsieczy,
On to Jacek, zwan Robak, wśród grotów i mieczy
250
Przeniósł od Kniaziewicza listy Ryszpansowi,
Donoszące, że nasi biorą tył wrogowi.
On potem w Hiszpanii, gdy nasze ułany
Zdobyły Samo-sierry grzbiet oszańcowany,[836]
[392]
Obok Kozietulskiego był ranny dwa razy.
255
Następnie, jak wysłaniec, z tajnemi rozkazy
Biegał po różnych stronach ducha ludzi badać,
Towarzystwa tajemne wiązać i zakładać;
Nakoniec w Soplicowie, w swem ojczystem gnieździe,
Gdy gotował powstanie, zginął na zajeździe.
260
Właśnie o jego śmierci nadeszła wiadomość
Do Warszawy w tę chwilę, gdy cesarz jegomość
Raczył mu dać za dawne czyny bohaterskie
Legii honorowej znaki kawalerskie.[837]
„Owoż te wszystkie rzeczy mając na uwadze,
265
Ja, reprezentujący województwa władzę,
Moją konfederacką ogłaszam wam laską:[838]
Że Jacek wierną służbą i cesarską łaską
Zniósł infamii[839] plamę, powraca do cześci,
I znowu się w rzęd prawych patryjotów mieści.
270
Więc kto będzie śmiał Jacka zmarłego rodzinie
Wspomnieć kiedy o dawnej, zagładzonej winie,
Ten podpadnie za karę takiego wyrzutu
Gravis notae maculae[840] wedle słów statutu,
Karzących tak militem jak i skartabella,[841]
275
Coby siał infamiją na obywatela;
A że teraz jest równość, więc artykuł trzeci
[393]
Obowiązuje równie i mieszczan i kmieci.
Ten wyrok marszałkowski pan pisarz umieści
W aktach Jeneralności[842], a woźny obwieści.
280
„Co się tycze legii honorowej krzyża,
Że późno przyszedł, nic to sławie nie ubliża;
Jeśli Jackowi nie mógł służyć ku ozdobie,
Niech służy ku pamiątce: wieszam go na grobie.
Trzy dni tu będzie wisiał, potem do kaplicy
285
Złoży się, jako wotum[843] dla Bogarodzicy“.
To powiedziawszy, order wydobył z pokrowca,
I zawiesił na skromnym krzyżyku grobowca
Uwiązaną w kokardę wstążeczkę czerwoną,
I krzyż biały gwiaździsty ze złotą koroną.
290
Przeciw słońcu promienie gwiazdy zajaśniały,
Jako ostatni odbłysk ziemskiej Jacka chwały.
Tymczasem lud na klęczkach Anioł Pański mowi,
Upraszając o wieczny pokój grzesznikowi;
Sędzia obchodzi gości i wiejską gromadę,
295
Wszystkich do Soplicowa wzywa na biesiadę.
Ale na przyźbie domu usiedli dwaj starce,
Mając u kolan pełne miodu dwa półgarce.
Patrzą w sad, gdzie wśród pączków barwistego maku
Stał ułan, jak słonecznik, w błyszczącym kołpaku
300
Strojnym blachą złocistą i piórem koguta;
Przy nim dziewczę w zielonej sukience jak ruta
Pozioma, wznosi oczki błękitne jak bratki
Ku oczom chłopca; dalej panny rwały kwiatki
[394]
Po ogrodzie, umyślnie odwracając głowy
305
Od kochanków, żeby im nie mięszać rozmowy.
Ale starce miód piją, tabakierką z kory
Częstując się nawzajem, toczą rozhowory:
„Tak, tak, mój Protazeńku“, — rzekł klucznik Gerwazy. —
„Tak, tak, mój Gerwazeńku“, — rzekł woźny Protazy. —
310
„Tak to, tak!“ — powtórzyli zgodnie kilka razy,
Kiwając w takt głowami; wreszcie Woźny rzecze:
„Iż proces nasz skończy się dziwnie, ja nie przeczę.
Wszakże były przykłady; pamiętam procesy,
W których się działy gorsze niż u nas ekscesy,[844]
315
A intercyza[845] cały zakończyła kłopot:
Tak z Borzdobohatymi pogodził się Łopot,
Krepsztulowie z Kupściami, Putrament z Pikturną,
Z Odyńcami Mackiewicz, z Kwileckimi Turno.
Co mówię! Wszak Polacy miewali zamieszki
320
Z Litwą gorsze, niżeli z Soplicą Horeszki,
A gdy na rozum wzięła królowa Jadwiga,[846]
To się bez sądów owa skończyła intryga.
Dobrze, gdy strony mają panny albo wdowy
Na wydaniu: to zawsze kompromis gotowy.[847]
325
Najdłuższy proces zwykle bywa z duchowieństwem
Katolickiem, albo też z bliskiem pokrewieństwem,
Bo wtenczas sprawy skończyć nie można małżeństwem.
Stąd to Lachy z Rusami w sporach nieskończonych,
[395]
Idąc z Lecha i Rusa, dwu braci rodzonych;
330
Stąd się tyle procesów litewskich ciągnęło
Długo z księżmi Krzyżaki, aż wygrał Jagiełło;[848]
Stąd nakoniec pendebat[849] długo przed aktami
Sławny ów proces Rymszów z dominikanami,
Aż wygrał wreszcie syndyk[850] klasztorny, ksiądz Dymsza,
335
Skąd jest przysłowie: Większy Pan Bóg niż pan Rymsza;
Ja zaś dołożę: lepszy miód od Scyzoryka“.
To mówiąc, półgarcówką przepił do Klucznika.
„Prawda! prawda!“ — rzekł na to Gerwazy wzruszony. —
„Dziwneć to były losy tej naszej Korony
340
I naszej Litwy! Wszakto jak małżonków dwoje!
Bóg złączył, a czart dzieli, Bóg swoje, czart swoje!
Ach, bracie Protazeńku! że to oczy nasze
Widzą! że znowu do nas ci koronijasze
Zawitali! służyłem ja z nimi przed laty;
345
Pamiętam, dzielne były z nich konfederaty!
Gdyby nieboszczyk pan mój Stolnik dożył chwili!
O, Jacku! Jacku! — lecz cóż będziemy kwilili?
Skoro dziś znowu Litwa łączy się z Koroną,
Toć tem samem już wszystko zgodzono, zgładzono“.
350
„I to, dziw — rzekł Protazy — że o tej to Zosi,
O której rękę teraz nasz Tadeusz prosi,
Było przed rokiem omen[851], jakoby znak z nieba!“
[396]
„Panną Zofiją — przerwał Klucznik — zwać ją trzeba,
Bo już dorosła, nie jest dziewczyną maluczką,
355
Przytem z krwi dygnitarskiej, jest Stolnika wnuczką“.
„Owoż — kończył Protazy — był to znak proroczy
O jej losie, widziałem znak na własne oczy.
Przed rokiem tu siedziała w święto czeladź nasza,
Pijąc miód, alić patrzym: pęc, pada z poddasza
360
Dwóch wróblów, bijących się, oba samcy stare;
Jeden, młodszy cokolwiek, miał podgarle szare,
Drugi czarne; dalejże tłuc się po podwórzu,
Przewracać kulki[852], że aż zaryli się w kurzu.
My patrzym, a tymczasem szepcą sobie sługi,
365
Że ten czarny niech będzie Horeszko, a drugi
Soplica; więc ilekroć szary był na górze,
Krzyczą: Wiwat Soplica! pfe, Horeszki tchórze!
A gdy spadał wołali: Popraw się Soplica!
Nie daj się magnatowi[853], to wstyd na szlachcica!
370
Tak śmiejąc się, czekamy, kto kogo pokona;
Wtem Zosieńka, nad ptastwem litością wzruszona,
Podbiegła i nakryła rączką te rycerze;
Jeszcze się w ręku bili, aż leciało pierze,
Taka była zawziętość w tem maleńkiem lichu.
375
Baby, patrząc na Zosię, gadały pocichu,
Że pewnie przeznaczeniem będzie tej dziewczyny
Pogodzić dwie oddawna zwaśnione rodziny.
A widzę, że się dzisiaj ziścił omen babi.
Prawdać to, że naonczas myślano o Hrabi,
380
Nie zaś o Tadeuszu“...
Na to Klucznik rzecze:
„Dziwne są sprawy w świecie. Kto wszystko dociecze?
[397]
Ja też powiem Waszeci rzecz, choć nie tak cudną,
Jak ów omen, a przecież do pojęcia trudną.
Wiesz, iż dawniej radbym był Sopliców rodzinę
385
W łyżce wody utopić; a tego chłopczynę,
Tadeusza, od dziecka niezmierniem polubił!
Uważałem, że gdy się z chłopiętami czubił,
Zawsze ich zbił; więc ilekroć do zamku biegał,
Jam go zawsze do trudnych imprezów[854] podżegał.
390
Wszystko mu się udało: czy wydrzeć gołębie
Na wieży, czy jemiołę[855] oberwać na dębie,
Czyli z najwyższej sosny złupić wronie gniazdo —
Wszystko umiał; myśliłem: pod szczęśliwą gwiazdą
Urodził się ten chłopiec, szkoda, że Soplica!
395
Któżby zgadł, że w nim zamku powitam dziedzica,
Męża panny Zofii, mej wielmożnej pani!“
Tu skończyli rozmowę, piją zadumani,
Słychać tylko niekiedy te krótkie wyrazy:
„Tak, tak, Panie Gerwazy“. — „Tak, Panie Protazy“.
400
Przyzba tykała kuchni, której okna stały
Otworem i dym jako z pożaru buchały,
Aż z kłębów dymu, niby biała gołębica,
Mignęła świecąca się kuchmistrza szlafmyca.
Wojski przez okno kuchni, ponad starców głowy
405
Wytknąwszy głowę, milczkiem słuchał ich rozmowy,
I podał im nareszcie filiżanki spodek,
Pełen biszkoktów[856], mówiąc: „Zakąście wasz miodek.
A ja wam też opowiem historją ciekawą
Sporu, który miał bitwą zakończyć się krwawą,
410
Gdy polujący w głębi nalibockich lasów,
[398]
Rejtan wypłatał sztukę książęciu Denasów.
Tej sztuki omal własnem nie przypłacił zdrowiem;
Jam kłótnię panów zgodził, jak to wam opowiem“ —
Ale Wojskiego powieść przerwali kucharze,
415
Pytając, komu serwis ustawiać rozkaże.
Wojski odszedł, a starcy, zaczerpnąwszy miodu,
Zadumani zwrócili oczy w głąb’ ogrodu,
Gdzie ów dorodny ułan rozmawiał z panienką.
Właśnie ułan ująwszy jej dłoń lewą ręką
420
(Prawą miał na temlaku, widać, że był ranny),
Z takiemi odezwał się słowami do panny:
„Zofijo, musisz to mnie koniecznie powiedzieć,
Nim zamienim pierścionki, muszę o tem wiedzieć.
I cóż, że przeszłej zimy byłaś już gotowa
425
Dać słowo mnie? Ja wtenczas nie przyjąłem słowa,
Bo i cóż mnie po takiem wymuszonem słowie?
Wtenczas bawiłem bardzo krótko w Soplicowie;
Nie byłem taki próżny, ażebym się łudził,
Żem jednem mem spojrzeniem miłość w tobie wzbudził.
430
Ja nie fanfaron, chciałem mą własną zasługą
Zyskać twe względy, choćby przyszło czekać długo.
Teraz jesteś łaskawa twe słowo powtórzyć;
Czemże na tyle łaski umiałem zasłużyć?
Może mnie bierzesz, Zosiu, nie tak z przywiązania,
435
Tylko, że stryj i ciotka do tego cię skłania?
Ale małżeństwo, Zosiu, jest rzecz wielkiej wagi!
Radź się serca własnego, niczyjej powagi
Tu nie słuchaj ni stryja gróźb, ni namów cioci;
Jeśli nie czujesz dla mnie nic oprócz dobroci,
440
Możem te zaręczyny czas jakiś odwlekać;
Więzić twej woli nie chcę, będziem, Zosiu, czekać.
Nic nas nie nagli, zwłaszcza, że wczora wieczorem
Dano mi rozkaz zostać w Litwie instruktorem
[399]
W pułku tutejszym, nim się z mych ran nie wyleczę.
445
I cóż, kochana Zosiu?“
Na to Zosia rzecze,
Wznosząc głowę i patrząc w oczy mu nieśmiało:
„Nie pamiętam już dobrze, co się dawniej działo;
Wiem, że wszyscy mówili, iż za mąż iść trzeba
Za Pana; ja się zawsze zgadzam z wolą Nieba
450
I z wolą starszych.“ Potem, spuściwszy oczęta,
Dodała: „Przed odjazdem, jeśli Pan pamięta,
Kiedy umarł ksiądz Robak w ową burzę nocną,
Widziałam, że Pan jadąc żałował nas mocno:
Pan łzy miał w oczach. Te łzy, powiem Panu szczerze,
455
Wpadły mnie aż do serca; odtąd Panu wierzę,
Że mnie lubisz; ilekroć mówiłam pacierze
Za Pana powodzenie, zawsze przed oczami
Stał Pan z temi dużemi, błyszczącemi łzami.
Potem Podkomorzyna do Wilna jeździła,
460
Wzięła mnie tam na zimę, alem ja tęskniła
Do Soplicowa i do tego pokoiku,
Gdzie mnie Pan naprzód w wieczór spotkał przy stoliku,
Potem pożegnał. Nie wiem, skąd pamiątka Pana,
Coś niby jak rozsada w jesieni zasiana,
465
Przez całą zimę w mojem sercu się krzewiła,
Że, jako mówię Panu, ustawniem tęskniła
Do tego pokoiku, i coś mi szeptało,
Że tam znów Pana znajdę, i tak się też stało.
Mając to w głowie, często też miałam na ustach
470
Imię Pana — było to w Wilnie na zapustach;
Panny mówiły, że ja jestem zakochana;
Jużci jeżeli kocham, to już chyba Pana“.
Tadeusz rad z takiego miłości dowodu,
[400]
Wziął ją pod rękę, ścisnął, i wyszli z ogrodu
475
Do pokoju damskiego, do owej komnaty,
Kędy Tadeusz mieszkał przed dziesięcią laty.
Teraz bawił tam Rejent, cudnie wystrojony,
I usługiwał damie, swojej narzeczonej,
Biegając i podając sygnety, łańcuszki,
480
Słoiki i flaszeczki i proszki i muszki;[857]
Wesół, na pannę młodą patrzył triumfalnie.
Panna młoda kończyła robić gotowalnię:[858]
Siedziała przed zwierciadłem, radząc się bóstw wdzięku,[859]
Pokojowe zaś, jedne z żelazkami w ręku
485
Odświeżają nadstygłe warkoczów pierścionki,
Drugie, klęcząc, pracują około falbonki.[860]
Gdy się tak Rejent bawi ze swą narzeczoną,
Kuchcik stuknął doń w okno: kota postrzeżono!
Kot, wykradłszy się z łozy, prześmignął po łące
490
I wskoczył w sad pomiędzy jarzyny wschodzące;
Tam siedzi, wystraszyć go łacno z rozsadniku[861]
I uszczuć, postawiwszy charty na przesmyku.
Bieży Asesor, ciągnąc za obróż Sokoła,
Pośpiesza za nim Rejent i Kusego woła.
495
Wojski obu z chartami przy płocie ustawił,
A sam się z placką muszą do sadu wyprawił.
Depcąc, świszcząc i klaszcząc, bardzo zwierza trwoży;
[401]
Szczwacze, trzymając każdy charta na obroży,
Ukazują palcami, skąd zając wyruszy,
500
Cmokają zcicha; charty nadstawiły uszy,
Wytknęły pyski na wiatr i drżą niecierpliwie,
Jak dwie strzały, złożone na jednej cięciwie.
Wtem Wojski krzyknął: „Wyczha!“ Zając smyk z za płotu
Na łąkę, charty za nim, i wnet bez obrotu,
505
Sokół i Kusy razem spadli na szaraka
Ze dwóch stron w jednej chwili, jak dwa skrzydła ptaka,
I zęby mu jak szpony zatopili w grzbiecie.
Kot jęknął raz, jak nowo narodzone dziecię,
Żałośnie! Biegą szczwacze, już leży bez ducha,
510
A charty mu sierć białą targają z pod brzucha.
Szczwacze pogłaskali psy, a Wojski tymczasem
Dobył nożyk strzelecki wiszący za pasem,
Oderznął skoki[862] i rzekł: „Dziś równą odprawę
Wezmą pieski, bo równą pozyskały sławę,
515
Równa ich była rączość, równa była praca;
Godzien jest pałac Paca, godzien Pac pałaca.
Godni są szczwacze chartów, godne szczwaczów charty.
Otóż skończony spór wasz długi i zażarty
Ja, któregoście sędzią zakładu obrali,
520
Wydaję wreszcie wyrok: obaście wygrali.
Wracam fanty, niech każdy przy swoim zostanie,
A wy podpiszcie zgodę“. Na starca wezwanie,
Szczwacze zwrócili na się rozjaśnione lice
I długo rozdzielone złączyli prawice.
[402]
525
Wtem rzeki Rejent: „Stawiłem niegdyś konia z rzędem,
Opisałem się także przed ziemskim urzędem,
Iż pierścień mój Sędziemu w salaryjum złożę;
Fant postawiony w zakład wracać się nie może.
Pierścień niechaj Pan Wojski na pamiątkę przymie,
530
I każe na nim wyryć albo swoje imię
Lub, gdy zechce, herbowne Hreczechów ozdoby;
Krwawnik jest gładki, złoto jedenastej proby.
Konia teraz ułani pod jazdę zabrali,
Rzęd został przy mnie; każdy znawca ten rzęd chwali,
535
Iż jest wygodny, trwały, a piękny jak cacko:
Kulbaczka[863] wąska, modą z turecka kozacką,
Kula na przodzie, w kuli są drogie kamienie,
Poduszeczka z rubrontu[864] wyścieła siedzenie,
A kiedy na łęk[865] wskoczysz, na tym miękkim puszku
540
Między kulami siedzisz wygodnie, jak w łóżku;
A gdy w galop puścisz się (tu rejent Bolesta,
Który, jako wiadomo, bardzo lubił gesta,
Rozstawił nogi, jakby na konia wskakiwał,
Potem, galop udając, powoli się kiwał)
545
A gdy w galop puścisz się, natenczas z czapraka
Blask bije, jakby złoto kapało z rumaka,
Bo tabenki[866] są gęsto złotem nakrapiane,
I szerokie strzemiona srebrne pozłacane;
Na rzemieniach munsztuka i na uździenicy
550
Połyskają guziki perłowej macicy,
[403]
U napierśnika wisi księżyc w kształt Leliwy,[867]
To jest w kształt nowiu. Cały ten sprzęt osobliwy,
Zdobyty (jak wieść niesie) w boju podhajeckim[868]
Na jakimś bardzo znacznym szlachcicu tureckim,
555
Przyjm, Asesorze, w dowód mojego szacunku“.
A na to rzekł Asesor, wesół z podarunku:
„Ja niegdyś darowane od księcia Sanguszki
Stawiłem w zakład moje prześliczne obróżki,
Jaszczurem wykładane, z kolcami ze złota,
560
I utkaną z jedwabiu smycz, której robota
Równie droga jak kamień, co się na niej świeci.
Chciałem sprzęt ten zostawić w dziedzictwie dla dzieci;
Dzieci pewnie mieć będę, wiesz, że się dziś żenię;
Ale ten sprzęt, Rejencie, proszę uniżenie,
565
Bądź łaskaw przyjąć wzamian za twój rzęd bogaty
I na pamiątkę sporu, co długiemi laty
Toczył się i nareszcie zakończył zaszczytnie
Dla nas obu. — Niech zgoda między nami kwitnie!“
Więc wracali do domu oznajmić za stołem,
570
Że się skończył spór między Kusym i Sokołem.
Była wieść, że zająca tego Wojski w domu
Wyhodował i w ogród puścił pokryjomu,
Ażeby szczwaczów zgodzić zbyt łatwą zdobyczą.
Staruszek tak swą sztukę zrobił tajemniczo,
575
Że oszukał zupełnie całe Soplicowo.
Kuchcik w lat kilka później szepnął o tem słowo,
Chcąc Asesora skłócić z Rejentem na nowo;
[404]
Ale próżno krzywdzące chartów wieści szerzył,
Wojski zaprzeczył, i nikt kuchcie nie uwierzył.
580
Już goście, zgromadzeni w wielkiej zamku sali,
Czekając uczty, wkoło stołu rozmawiali,
Gdy pan Sędzia w mundurze wojewódzkim wchodzi,
I pana Tadeusza z Zofiją przywodzi.
Tadeusz lewą dłonią dotykając głowy,
585
Pozdrowił swych dowódców przez ukłon wojskowy;
Zofija z opuszczonem ku ziemi wejrzeniem,
Zapłoniwszy się, gości witała dygnieniem
(Od Telimeny pięknie dygać wyuczona).
Miała wianek na głowie jako narzeczona,
590
Zresztą ubiór ten samy, w jakim dziś w kaplicy
Składała snop wiosenny dla Bogarodzicy.
Użęła znów dla gości nowy snopek ziela;
Jedną ręką zeń kwiaty i trawy rozdziela,
Drugą swój sierp błyszczący poprawia na głowie.
595
Brali ziółka, całując jej ręce wodzowie;
Zosia znowu dygała wkolej zapłoniona.
Wtem jenerał Kniaziewicz wziął ją za ramiona,
I złożywszy ojcowski całus na jej czole,
Podniósł wgórę dziewczynę, postawił na stole,
600
A wszyscy klaszcząc w dłonie zawołali: Brawo!
Zachwyceni dziewczyny urodą, postawą,
A szczególniej jej strojem litewskim, prostaczym.
Bo dla tych wodzów, którzy w swem życiu tułaczem
Tak długo błąkali się w obcych stronach świata,
605
Dziwne miała powaby narodowa szata,
Która im wspominała i młode ich lata
I dawne ich miłostki; więc ze łzami prawie
Skupili się do stołu, patrzyli ciekawie.
Ci proszą, aby Zosia wzniosła nieco czoło
[405]
610
I oczy pokazała; ci, ażeby wkoło
Raczyła się obrócić; dziewczyna wstydliwa
Obraca się, lecz oczy rękami zakrywa.
Tadeusz patrzył wesół i zacierał ręce.
Czy ktoś Zosi poradził wyjść w takiej sukience,
615
Czy instynktem[869] wiedziała, (bo dziewczyna zgadnie
Zawsze instynktem, co jej do twarzy przypadnie),
Dosyć, że Zosia pierwszy raz w życiu dziś z rana
Była od Telimeny za upór łajana,
Nie chcąc modnego stroju, aż wymogła płaczem,
620
Że ją tak zostawiono, w ubraniu prostaczem.
Spódniczkę miała długą, białą; suknię krótką
Z zielonego kamlotu[870] z różową obwódką;
Gorset także zielony, różowemi wstęgi
Od łona aż do szyi sznurowany w pręgi;
625
Pod nim pierś jako pączek pod listkiem się tuli.
Od ramion świecą białe rękawy koszuli,
Jako skrzydła motyle do lotu wydęte,
U dłoni skarbowane i wstążką opięte.
Szyja także koszulką obciśniona wąską,
630
Kołnierzyk zadzierzgniony różową zawiązką,
Zauszniczki wyrżnięte sztucznie z pestek wiszni,
Których się wyrobieniem Sak Dobrzyński pyszni
(Były tam dwa serduszka z grotem i płomykiem,
Dane dla Zosi, gdy Sak był jej zalotnikiem);
635
Na kołnierzyku wiszą dwa sznurki bursztynu,
Na skroniach zielonego wianek rozmarynu.
Wstążki warkoczów Zosia rzuciła na barki,
A na czoło włożyła zwyczajem żniwiarki
[406]
Sierp krzywy, świeżem żęciem traw oszlifowany,
640
Jasny, jak nów miesięczny nad czołem Dyjany.[871]
Wszyscy chwalą, klaskają. Jeden z oficerów
Dobył z kieszeni portfejl z plikami papierów,[872]
Rozłożył je, ołówek przyciął, w ustach zmoczył,
Patrzy w Zosię, rysuje. Ledwie Sędzia zoczył
645
Papiery i ołówki, poznał rysownika,
Choć go bardzo odmienił mundur pułkownika,
Bogate szlify[873], mina prawdziwie ułańska,
I wąsik poczerniony i bródka hiszpańska.
Sędzia poznał: „Jak się masz, mój Jaśnie Wielmożny
650
Hrabio? i w ładownicy masz twój sprzęt podrożny
Do malarstwa!“ W istocie był to Hrabia młody,
Niedawny żołnierz, lecz że wielkie miał dochody
I swoim kosztem cały pułk jazdy wystawił,
I w pierwszej zaraz bitwie wybornie się sprawił,
655
Cesarz go pułkownikiem dziś właśnie mianował;
Więc Sędzia witał Hrabię i rangi winszował,
Ale Hrabia nie słuchał, a pilnie rysował.
Tymczasem weszła druga para narzeczona:
Asesor, niegdyś cara, dziś Napoleona
660
Wierny sługa; żandarmów oddział miał w komendzie,
A choć ledwie dwadzieścia godzin był w urzędzie,
Już włożył mundur siny z polskiemi wyłogi
I ciągnął krzywą szablę i dzwonił w ostrogi.
Obok poważnym krokiem szła jego kochanka
665
Ubrana bardzo strojnie, Tekla Hreczeszanka;
[407]
Bo Asesor już dawno Telimenę rzucił,
I aby tę kokietkę tem mocniej zasmucił,
Ku Wojszczance afekty serdeczne obrócił.
Panna nie nadto młoda, już pono półwieczna,[874]
670
Lecz gospodyni dobra, osoba stateczna
I posażna, bo oprócz swej dziedzicznej wioski
Sumką z daru Sędziego powiększała wnioski.[875]
Trzeciej pary daremnie czekają czas długi.
Sędzia niecierpliwi się i wysyła sługi;
675
Wracają, powiadają, że trzeci małżonek,
Pan Rejent, szczując kota, zgubił swój pierścionek
Ślubny, szuka na łące, a Rejenta dama
Jeszcze u gotowalni; choć śpieszy się sama
I choć jej pomagają służebne kobiety,
680
Nie mogła w żaden sposób skończyć toalety;
Ledwie będzie gotowa na godzinę czwartą.
[409]KSIĘGA DWUNASTA. [411]KOCHAJMY SIĘ.
TREŚĆ.
Ostatnia uczta staropolska. — Arcy-serwis. [876] — Objaśnienie jego figur. — Jego ruchy. — Dąbrowski udarowany. — Jeszcze o Scyzoryku. — Kniaziewicz udarowany. — Pierwszy akt urzędowy Tadeusza przy objęciu dziedzictwa. — Uwagi Gerwazego. — Koncert nad koncertami. — Polonez. — Kochajmy się.
Nakoniec z trzaskiem sali drzwi nawściąż[877] otwarto.
Wchodzi pan Wojski w czapce i z głową zadartą,
Nie wita się i miejsca za stołem nie bierze,
Bo Wojski występuje w nowym charakterze,
5
Marszałka dworu. Laskę ma na znak urzędu,
I tą laską zkolei, jako mistrz obrzędu,
Wskazuje wszystkim miejsca i gości usadza.
Naprzód, jako najpierwsza województwa władza,
Podkomorzy-Marszałek wziął miejsce zaszczytne,
10
Ze słoniowym poręczem krzesło aksamitne;
Obok na prawej stronie jenerał Dąbrowski,
Na lewej siadł Kniaziewicz, Pac i Małachowski,
Śród nich Podkomorzyna, dalej inne panie,
Oficerowie, pany, szlachta i ziemianie,
15
Mężczyźni i kobiety, naprzemian po parze,
Usiadają porządkiem, gdzie Wojski ukaże.
[412]
Pan Sędzia, skłoniwszy się, opuścił biesiadę.
On na dziedzińcu włościan traktował gromadę;
Zebrawszy ich za stołem na dwa staje długim,[878]
20
Sam siadł na jednym końcu, a pleban na drugim.
Tadeusz i Zofija do stołu nie siedli,
Zajęci częstowaniem włościan, chodząc jedli.
Starożytny był zwyczaj, iż dziedzice nowi
Na pierwszej uczcie sami służyli ludowi.
25
Tymczasem goście, potraw czekający w sali,
Z zadziwieniem na wielki serwis poglądali,
Którego równie drogi kruszec jak robota.
Jest podanie, że książę Radziwiłł-Sierota[879]
Kazał ten sprzęt na urząd[880] w Wenecyi zrobić
30
I wedle własnych planów po polsku ozdobić.
Serwis, potem zabrany czasu wojny szwedzkiej,
Przeszedł, nie wiedzieć jaką drogą, w dom szlachecki;
Dziś ze skarbca dobyty, zajął środek stoła
Ogromnym kręgiem nakształt karetnego koła.
35
Serwis ten był nalany ode dna po brzegi
Piankami i cukrami białemi, jak śniegi:
Udawał przewybornie krajobraz zimowy.
W środku czerniał ogromny bór konfiturowy,
Stronami domy, niby wioski i zaścianki,
[413]
40
Okryte, zamiast śronu, cukrowemi pianki.
Na krawędziach naczynia stoją dla ozdoby
Niewielkie z porcelany wydęte osoby
W polskich strojach; jakoby aktory na scenie,
Zdawały się przedstawiać jakoweś zdarzenie;
45
Gest[881] ich sztucznie wydany, farby osobliwe,
Tylko głosu im braknie, zresztą gdyby żywe.
Cóż przedstawiają? goście pytali ciekawi.
Zaczem Wojski podnosi laskę i tak prawi
(Tymczasem podawano wódkę przed jedzeniem):
50
„Za mych Wielce Mościwych Panów pozwoleniem,
Te persony[882], których tu widzicie bezliku,
Przedstawiają polskiego historją sejmiku:
Narady, wotowanie[883], triumfy i waśnie;
Sam tę scenę odgadłem i Państwu objaśnię.
55
„Oto na prawo widać liczne szlachty grono:
Pewnie ich przed sejmikiem na ucztę sproszono.
Czeka nakryty stolik; nikt gości nie sadza,
Stoją kupkami, każda kupka się naradza.
Patrzcie, iż w każdej kupce stoi w środku człowiek,
60
Z którego ust otwartych, z podniesionych powiek,
Rąk niespokojnych widać — mówca, coś tłumaczy,
I palcem eksplikuje[884] i na dłoni znaczy.
Ci mówcy zalecają swoich kandydatów
Z różnym skutkiem, jak widać z miny szlachty bratów.
[414]
65
„Wprawdzie tam, w drugiej kupie szlachta pilnie słucha,
Ten ręce za pas zatknął i przyłożył ucha,
Ów dłoń przy uchu trzyma i milczkiem wąs kręci,
Zapewne słowa zbiera i niże[885] w pamięci.
Cieszy się mówca, widząc, że są nawróceni,
70
Gładzi kieszeń, bo kreski ich już ma w kieszeni.
„Lecz za to w trzeciem gronie dzieje się inaczéj:
Tu mówca musi łowić za pasy słuchaczy.
Patrzcie! wyrywają się i cofają uszy;
Patrzcie, jako ten słuchacz od gniewu się puszy![886]
75
Wzniósł ręce, grozi mówcy, usta mu zatyka;
Pewnie słyszał pochwały swego przeciwnika.
Ten drugi, pochyliwszy czoło nakształt byka,
Powiedziałbyś, że mówcę pochwyci na rogi;
Ci biorą się do szabel, tamci poszli w nogi.
80
„Jeden między kupkami szlachcic cichy stoi,
Widać, że człek bezstronny, waha się i boi.
Za kim dać kreskę? nie wie, i sam z sobą w walce,
Pyta losu, wzniósł ręce, wytknął wielkie palce,
Zmrużył oczy, paznogciem do paznogcia mierzy;
85
Widać, że kreskę swoję kabale[887] powierzy.
Jeśli palce trafią się, da afirmatywę,[888]
A jeżeli się chybią, rzuci negatywę.[889]
„Na lewej druga scena: refektarz klasztoru
Obrócony na salę szlacheckiego zboru.[890]
[415]
90
Starsi rzędem na ławach siedzą, młodsi stają
I ciekawi przez głowy w środek zaglądają;
W środku marszałek stoi, wazon w ręku trzyma,
Liczy gałki, szlachta je pożera oczyma.
Właśnie wytrząsł ostatnią; woźni ręce wznoszą
95
I imię obranego urzędnika głoszą.
„Jeden szlachcic na zgodę powszechną nie zważa.
Patrz, wytknął głowę oknem z kuchni refektarza,
Patrz, jak oczy wytrzeszczył, jak pogląda śmiało,
Usta otworzył, jakby chciał zjeść izbę całą;
100
Łatwo zgadnąć, że szlachcic ten zawołał: „Veto!“[891]
Patrzcie, jak za tą nagłą do kłótni podnietą
Tłoczy się do drzwi ciżba, pewnie idą w kuchnię;[892]
Dostali szable, pewnie krwawy bój wybuchnie.
„Lecz tam na korytarzu Państwo uważacie
105
Tego starego księdza, co idzie w ornacie, —
To przeor; Sanctissimum z ołtarza wynosi,
A chłopiec w komży dzwoni i na ustęp prosi.
Szlachta wnet szable chowa, żegna się i klęka,
A ksiądz tam się obraca, gdzie jeszcze broń szczęka;
110
Skoro przyjdzie, wnet wszystkich uciszy i zgodzi.
„Ach! wy nie pamiętacie tego Państwo młodzi!
Jak wśród naszej burzliwej szlachty samowładnej,
Zbrojnej, nie trzeba było policyi żadnej.
Dopóki wiara kwitła, szanowano prawa,
115
Była wolność z porządkiem i z dostatkiem sława!
W innych krajach, jak słyszę, trzyma urząd drabów,
Policyjantów różnych, żandarmów, konstabów;[893]
[416]
Ale jeśli miecz tylko bezpieczeństwa strzeże,
Żeby w tych krajach była wolność — nie uwierzę“.
120
Wtem, dzwoniąc w tabakierę, rzekł pan Podkomorzy:
„Panie Wojski, niech Wasze na potem odłoży
Te historyje. Prawda, że sejmik ciekawy,
Ale my głodni, każ Wać przynosić potrawy“.
Na to Wojski, skłaniając aż do ziemi laskę:
125
„Jaśnie Wielmożny Panie, zróbże mi tę łaskę,
Zaraz dokończę scenę ostatnią sejmików.
Oto nowy marszałek na ręku stronników
Wyniesion z refektarza. Patrz, jak szlachta braty
Rzucają czapki, usta otwarli — wiwaty!
130
A tam po drugiej stronie pan przekreskowany[894]
Sam jeden, czapkę wcisnął na łeb zadumany,
Żona przed domem czeka: zgadła, co się dzieje,
Biedna! oto na ręku pokojowej mdleje.
Biedna! Jaśnie Wielmożnej tytuł przybrać miała,
135
A znów tylko Wielmożną na lat trzy została!“
Tu Wojski skończył opis, i laską znak daje.
I wnet zaczęli wchodzić parami lokaje
Roznoszący potrawy: barszcz, królewskim zwany,
I rosół staropolski sztucznie gotowany,
140
Do którego pan Wojski z dziwnemi sekrety
Wrzucił kilka perełek i sztukę monety
(Taki rosół krew czyści i pokrzepia zdrowie).
Dalej inne potrawy, a któż je wypowie!
Kto zrozumie nieznane już za naszych czasów
[417]
145
Te półmiski kontuzów, arkasów, blemasów,[895]
Z ingredyjencyjami pomuchl, figatelów,[896]
Cybetów, piżm, dragantów, pinelów, brunelów;[897]
Owe ryby: łososie suche, dunajeckie,
Wyżyny, kawijary weneckie, tureckie,[898]
150
Szczuki główne i szczuki podgłówne, łokietne,[899]
Flądry i karpie ćwiki i karpie szlachetne![900]
Wkońcu sekret kucharski: ryba nie krojona,
U głowy przysmażona, we środku pieczona,
A mająca potrawkę z sosem u ogona.
155
Goście ani pytali nazwiska potrawy,
Ani ich zastanowił ów sekret ciekawy,
Wszystko prędko z żołnierskim jedli apetytem,
Kieliszki napełniając węgrzynem obfitym.
Ale tymczasem wielki serwis barwę zmienił,[901]
160
I odarty ze śniegu już się zazielenił,
[418]
Bo lekka, ciepłem letniem powoli rozgrzana
Roztopiła się lodu cukrowego piana,
I dno odkryła, dotąd zatajone oku;
Więc krajobraz przedstawił nową porę roku,
165
Zabłysnąwszy zieloną, różnofarbną wiosną.
Wychodzą różne zboża, jak na drożdżach rosną,
Pszenicy szafranowej buja kłos złocisty,
Żyto ubrane w srebra malarskiego listy,
I gryka wyrabiana sztucznie z czokolady,
170
I kwitnące gruszkami i jabłkami sady.
Ledwie mają czas goście darów lata użyć,
Darmo proszą Wojskiego, żeby je przedłużyć,
Już serwis jak planeta koniecznym obrotem
Zmienia porę, już zboża malowane złotem,
175
Nabrawszy ciepła w izbie, powoli topnieją;
Już trawy pożółkniały, liścia czerwienieją,
Sypią się, rzekłbyś, iż wiatr jesienny powiewa;
Nakoniec owe chwilę przedtem strojne drzewa,
Teraz, jakby odarte od wichrów i śronu,
180
Stoją nagie: były to laski cynamonu,
Lub udające sosnę gałązki wawrzynu,
Odziane zamiast kolców ziarenkami kminu.
Goście pijący wino, zaczęli gałązki,
Pnie i korzenie zrywać i gryźć dla zakąski.
185
Wojski obchodził serwis i, pełen radości,
Triumfujące oczy obracał na gości.
Henryk Dąbrowski udał wielkie zadziwienie
I rzekł: „Mój Panie Wojski, czy to chińskie cienie?[902]
[419]
Czy to Pinety Panu dał w służbę swe bisy?[903]
190
Czy dotąd u was w Litwie są takie serwisy
I wszyscy takim starym ucztują zwyczajem?
Powiedz mi, bo ja życie strawiłem za krajem“.
Wojski rzekł kłaniając się: „Nie, Jaśnie Wielmożny,
Jenerale, nie jest to żaden kunszt bezbożny!
195
Jest to pamiątka tylko owych biesiad sławnych,
Które dawano w domach panów starodawnych,
Gdy Polska używała szczęścia i potęgi!
Com zrobił, tom wyczytał z tej tu oto księgi.
Pytasz, czy wszędzie w Litwie ten się zwyczaj chowa?
200
Niestety! już i do nas włazi moda nowa.
Niejeden panicz krzyczy, że nie cierpi zbytków;
Je jak żyd, skąpi gościom potraw i napitków,
Węgrzyna pożałuje, a pije szatańskie
Fałszywe wino modne, moskiewskie szampańskie;
205
Potem w wieczór na karty tyle złota straci,
Że za nie dałbyś ucztę na stu szlachty braci.
Nawet (bo co na sercu mam, dziś powiem szczerze,
Niech tego Podkomorzy za złe mi nie bierze),
Kiedym ten serwis cudny ze skarbca dobywał,
210
To nawet Podkomorzy, i on mnie przedrwiwał!
Mówiąc, że to machina żmudna[904], staroświecka,
Że to ma pozór niby zabawki dla dziecka,
Nieprzyzwoitej dla tak znakomitych ludzi!
Sędzio! i Sędzia mówił, że to gości znudzi!
215
A przecież, ile wnoszę z Panów zadziwienia,
Widzę, iż ten kunszt piękny godzien był widzenia!
Nie wiem, czy się podobna okazyja zdarzy
[420]
Częstować w Soplicowie takich dygnitarzy.
Widzę, że Pan Jenerał na biesiadach zna się,
220
Niechaj przyjmie tę książkę, ona Panu zda się,
Gdy będziesz dla monarchów zagranicznych grona
Dawał ucztę, ba, nawet dla Napoleona.
Ale pozwól, nim księgę tę Panu poświęcę,
Niech powiem, jakim trafem wpadła w moje ręce“.
225
Wtem szmer powstał za drzwiami; razem głosów wiele
Zawołało: „Niech żyje Kurek na kościele!“
Ciżba tłoczy się w salę, a Maciej na czele.
Sędzia gościa za rękę do stołu prowadził,
I wysoko pomiędzy wodzami posadził,
230
Mówiąc: „Panie Macieju, niedobry sąsiedzie,
Przyjeżdżasz bardzo późno, prawie po obiedzie“.
„Jem wcześnie — rzekł Dobrzyński — ja tu nie dla jadła
Przybyłem, tylko że mnie ciekawość napadła
Obejrzeć zbliska naszą armję narodową.
235
Wieleby gadać — jest to ani to, ni owo!
Szlachta mnie obaczyła i gwałtem tu wiedzie,
A Waszeć za stół sadzasz — dziękuję, sąsiedzie“.
To wyrzekłszy, przewrócił talerz dnem do góry,
Na znak, że jeść nie będzie, i milczał ponury.
240
„Panie Dobrzyński — rzekł mu jenerał Dąbrowski —
Tyż to jesteś ów sławny rębacz Kościuszkowski,
Ów Maciej, zwany Rózga! Znam ciebie ze sławy.
I proszę, takiś dotąd czerstwy, taki żwawy!
Ileż to lat minęło! Patrz, jam się postarzał,
245
Patrz, i Kniaziewiczowi już się włos poszarzał,
A ty jeszcze z młodszymi mógłbyś pójść w zapasy,
I Rózga twoja kwitnie pono jak przed czasy;
[421]
Słyszałem, żeś niedawno Moskałów oćwiczył.
Lecz gdzie są bracia twoi? Niezmierniebym życzył
250
Widzieć te Scyzoryki i te wasze Brzytwy,
Ostatnie egzemplarze[905] starodawnej Litwy“.
„Jenerale — rzekł Sędzia — po owem zwycięstwie
Prawie wszyscy Dobrzyńscy schronili się w Księstwie;
Zapewne do którego weszli legijonu!“.
255
„W istocie — odpowiedział młody szef szwadronu —
Mam w drugiej kompanii wąsate straszydło,
Wachmistrza Dobrzyńskiego, co się zwie Kropidło,
A Mazury zowią go litewskim niedźwiedziem.
Jeśli Jenerał każe, to go tu przywiedziem“.
260
„Jest — rzekł porucznik — kilku innych rodem z Litwy,
Jeden żołnierz znajomy pod imieniem Brzytwy,
I drugi, co z tromblonem jeździ na flankiery;[906]
Są także w pułku strzelców dwa grenadyjery
Dobrzyńscy“.
„Ale, ale, o ich naczelniku
265
— Rzekł Jenerał — chcę wiedzieć o tym Scyzoryku,
O którym mnie pan Wojski tyle prawił cudów,
Jakby o jednym z owych dawnych wielkoludów“.
„Scyzoryk — rzecze Wojski — choć nie egzulował,[907]
[422]
Ale, bojąc się śledztwa, przed Moskwą się schował;
270
Całą zimę nieborak tułał się po lasach,
Teraz dopiero wyszedł. W tych wojennych czasach
Mógłby się na co przydać, jest rycerskim człekiem,
Szkoda tylko, że trochę przyciśniony wiekiem.
Lecz owóż on!“
Tu Wojski palcem wskazał w sieni,
275
Gdzie czeladź i wieśniacy stali natłoczeni,
A nad wszystkich głowami łysina błyszcząca
Ukazała się nagle jak pełnia miesiąca;
Trzykroć weszła i trzykroć znikła w głów obłoku.
Klucznik idąc kłaniał się, aż dobył się z tłoku,
280
I rzekł:
„Jaśnie Wielmożny Koronny Hetmanie,
Czy Jenerale, mniejsza o tytułowanie,
Jam jest Rębajło, staję na twe zawołanie
Z tym moim Scyzorykiem, który nie z oprawy,
Ani z napisów, ale z hartu nabył sławy,
285
Że nawet o nim Jaśnie Wielmożny Pan wiedział.
Gdyby on gadać umiał, możeby powiedział
Cokolwiek na pochwałę i tej starej ręki,
Która służyła długo, wiernie, Bogu dzięki,
Ojczyźnie, tudzież panów Horeszków rodzinie,
290
Czego pamięć dotychczas między ludźmi słynie.
Mopanku! rzadko który pisarz prowentowy
Tak zręcznie temperuje pióra[908], jak on głowy.
Długo liczyć! A nosów i uszu bez liku!
A niema żadnej szczerby na tym Scyzoryku
295
I żaden go nie splamił zbójecki uczynek;
[423]
Tylko otwarta wojna, albo pojedynek.
Raz tylko! Panie daj mu wieczny odpoczynek!
Bezbronnego człowieka, niestety, sprzątniono!
A i to, Bóg mi świadkiem, pro publico bono“.
300
„Pokaźno — rzekł, śmiejąc się, jenerał Dąbrowski —
A to piękny scyzoryk, istny miecz katowski!“
I z zadziwieniem wielki rapier opatrywał
I innym oficerom wkolej pokazywał.
Próbowali go wszyscy, ale ledwie który
305
Z oficerów mógł podnieść ten rapier do góry.
Mówiono, że Dembiński[909], sławny ręki siłą,
Podźwignąłby szablicę, lecz go tam nie było,
Z obecnych zaś tylko szef szwadronu Dwernicki[910]
I dowódca plutonu, porucznik Różycki[911]
310
Potrafili obracać tym żelaznym drągiem:
I tak rapier na próbę szedł z rąk do rąk ciągiem.
Lecz jenerał Kniaziewicz, wzrostem najsłuszniejszy,
Pokazało się, iż był w ręku najsilniejszy.
Ująwszy rapier, lekko jakby szpadę dźwignął
315
I nad głowami gości błyskawicą mignął,
Przypominając polskie fechtarskie wykręty:[912]
[424]
Krzyżową sztukę, młyńca, cios krzywy, raz cięty,
Cios kradziony, i tempy kontrpunktów, tercetów,[913]
Które też umiał, bo był ze szkoły kadetów.[914]
320
Gdy, śmiejąc się, fechtował, Rębajło już klęczał,
Objął go za kolana i ze łzami jęczał
Za każdym zwrotem miecza: „Pięknie! jenerale,
Czyś był konfederatem? Pięknie, doskonale!
To sztych Pułaskich! tak się Dzierżanowski składał![915]
325
To sztych Sawy![916] Któż Panu tak rękę układał!
Chyba Maciej Dobrzyński! A to, Jenerale,
Mój wynalazek, dalbóg mój, ja się nie chwalę,
To cięcie znane tylko w Rębajłów zaścianku,
Od mojego imienia zwane „cios mopanku“.
330
Któż to Pana nauczył? to jest moje cięcie,
Moje!“ Wstał, jenerała porwawszy w objęcie.
„Teraz umrę spokojny! Jest przecie na świecie
Człowiek, który przytuli moje drogie dziecię;
Bo wszak nad tem oddawna dzień i noc boleję,
335
Czy po śmierci ten rapier mój nie zerdzewieje!
[425]
Otóż nie zerdzewieje! Mój Jaśnie Wielmożny
Jenerale, wybacz mi, porzućcie te rożny,
Niemieckie szpadki, to wstyd szlacheckiemu dziecku
Nosić ten kijek; weźmij szablę po szlachecku!
340
Oto ten mój Scyzoryk u nóg Twoich składam,
To jest, co najdroższego na świecie posiadam.
Nie miałem nigdy żony, nie miałem dziecięcia,
On był żoną i dzieckiem; z mojego objęcia
Nigdy on nie wychodził, od rana do mroku
345
Pieściłem go, on w nocy sypiał przy mym boku,
A kiedym się zestarzał, nad łóżkiem na ścianie
Wisiał, jako nad Żydem Boże przykazanie!
Myśliłem zakopać go razem z ręką w grobie,
Lecz znalazłem dziedzica — niechaj służy Tobie!“
350
Jenerał wpół śmiejąc się, a nawpół wzruszony:
„Kolego — rzekł — jeżeli ustąpisz mnie żony
I dziecka, to zostaniesz przez resztę żywota
Bardzo samotny, stary, wdowiec i sierota!
Powiedz, czem ci ten drogi dar mam wynagrodzić,
355
I czem twoje sieroctwo i wdowstwo osłodzić?“
„Czy ja Cybulski?[917] — rzecze na to Klucznik z żalem —
Co żonę przegrał, grając w marjasza z Moskalem,
Jak o tem pieśń powiada? — Ja mam dosyć natem,
Że mój Scyzoryk jeszcze zabłyśnie przed światem
360
W takim ręku! — Niech tylko Jenerał pamięta,
Aby tasiemka była długa, rozciągnięta,
Bo to długie; a zawsze od lewego ucha
Ciąć oburącz, to przetniesz od głowy do brzucha“.
[426]
Jenerał wziął Scyzoryk, lecz że bardzo długi,
365
Nie mógł nosić, w furgonie[918] schowały go sługi.
Co się z nim stało, różnie powiadają o tem,
Lecz nikt pewnie nie wiedział ni wtenczas, ni potem.
Dąbrowski rzekł do Maćka: „A ty co, Kolego?
Zdaje się, że ty nierad z przybycia naszego?
370
Milczysz kwaśny? I jakże, serce ci nie skacze,
Gdy widzisz orły złote, srebrne? gdy trębacze
Pobudkę Kościuszkowską trąbią ci nad uchem?
Maćku, myśliłem, że ty większym jesteś zuchem!
Jeśli szabli nie weźmiesz i na koń nie siędziesz,
375
Przynajmniej z kolegami wesoło pić będziesz
Zdrowie Napoleona i Polski nadzieje!“
„Ha! — rzekł Maciej, — słyszałem, widzę, co się dzieje!
Ale, Panie, dwóch orłów razem się nie gnieździ!
Łaska pańska, Hetmanie, na pstrym koniu jeździ!
380
Cesarz wielki bohater, gadać o tem wiele!
Pamiętam, że Pułascy, moi przyjaciele
Mawiali, poglądając na Dymuryjera,[919]
Że dla Polski polskiego trzeba bohatera,
Nie Francuza, ani też Włocha, ale Piasta,
385
Jana albo Józefa, lub Maćka — i basta.
Wojsko! mówią, że polskie! lecz te fizyljery,[920]
Sapery, grenadjery i kanonijery![921]
[427]
Więcej słychać niemieckich tytułów w tym tłumie
Niżeli narodowych! Kto to już zrozumie!
390
A muszą też być z wami Turki czy Tartary
Czy syzmatyki, co ni Boga ani wiary:
Sam widziałem, kobiety w wioskach napastują,
Przechodniów odzierają, kościoły rabują!
Cesarz idzie do Moskwy! daleka to droga,
395
Jeśli Cesarz Jegomość wybrał się bez Boga!
Słyszałem, że już podpadł pod klątwy biskupie;
Wszystko to jest...“ Tu Maciej chleb umoczył w zupie,
I jedząc, nie dokończył ostatniego słowa.
Nie w smak Podkomorzemu poszła Maćka mowa,
400
Młodzież zaczęła szemrać; Sędzia przerwał swary,
Głosząc przybycie trzeciej narzeczonej pary.
Był to Rejent, sam siebie Rejentem ogłosił,
Nikt go nie poznał. Dotąd polskie suknie nosił,
Lecz teraz Telimena, przyszła żona, zmusza
405
Warunkiem intercyzy wyrzec się kontusza;[922]
Więc się Rejent rad nierad po francusku przebrał.
Widno, że mu frak duszy połowę odebrał,
Stąpa, jakby kij połknął, prosto, nieruchawo,
Jak żóraw; nie śmie spojrzeć ni w lewo, ni w prawo;
410
Mina gęsta, lecz z miny widać, że jest w męce,
Nie wie, jak się pokłonić, gdzie ma podziać ręce,
On, co tak gesty lubił! ręce za pas sadził —
Niemasz pasa — tylko się po żołądku gładził;
Postrzegł omyłkę, bardzo zmieszał się, spiekł raka,
415
I ręce obie schował w jedną kieszeń fraka.
[428]
Idzie jakby przez rózgi śród szeptów i drwinek,
Wstydząc się za frak, jakby za niecny uczynek;
Aż spotkał oczy Maćka i zadrżał z bojaźni.
Maciej dotąd z Rejentem żył w wielkiej przyjaźni,
420
Teraz wzrok nań obrócił tak ostry i dziki,
Że Rejent zbladnął, zaczął zapinać guziki,
Myśląc, że Maciej wzrokiem suknie z niego złupi.
Dobrzyński tylko dwakroć wyrzekł głośno: „Głupi!“
I tak strasznie zgorszył się z Rejenta przebrania,
425
Że zaraz wstał od stołu i bez pożegnania
Wymknąwszy się, wsiadł na koń, wrócił do zaścianka.
A tymczasem Rejenta nadobna kochanka,
Telimena, roztacza blaski swej urody,
I ubiór, od stóp do głów co najświeższej mody.
430
Jaką miała sukienkę, jaki strój na głowie,
Daremnie pisać, pióro tego nie wypowie;
Chyba pendzelby skreślił te tiule, ptyfenie,[923]
Blondyny, kaszemiry, perły i kamienie[924]
I oblicze różane i żywe wejrzenie.
435
Poznał ją zaraz Hrabia. Z zadziwienia blady,
Wstał od stołu i szukał koło siebie szpady:
„I tyżeś to! — zawołał — czy mnie oczy łudzą?
Ty? w obecności mojej ściskasz rękę cudzą?
O niewierna istoto, o duszo zmiennicza!
[429]
440
I nie skryjesz ze wstydu pod ziemię oblicza?
Takeś twojej, tak świeżej, nie pomna przysięgi?
O łatwowierny! pocóż nosiłem te wstęgi!
Lecz biada rywalowi, co mię tak znieważa!
Po moim chyba trupie pójdzie do ołtarza!“
445
Goście powstali, Rejent okropnie się zmieszał,
Podkomorzy rywalów zagodzić pośpieszał;
Lecz Telimena, wziąwszy Hrabiego na stronę:
„Jeszcze — szepnęła — Rejent nie wziął mię za żonę:
Jeżeli Pan przeszkadzasz, odpowiedzże na to,
450
A odpowiedz mi zaraz, krótko, węzłowato:
Czy mnie kochasz, czyś dotąd serca nie odmienił,
Czyś gotów, żebyś ze mną zaraz się ożenił.
Zaraz, dziś? — jeśli zechcesz, odstąpię Rejenta“.
Hrabia rzekł: „O, kobieto! dla mnie niepojęta!
455
Dawniej w uczuciach twoich byłaś poetyczną,
A teraz mi się zdajesz całkiem prozaiczną!
Cóż są wasze małżeństwa, jeśli nie łańcuchy,
Które związują tylko ręce, a nie duchy?
Wierzaj, są oświadczenia nawet bez wyznania,
460
Są obowiązki nawet bez obowiązania!
Dwa serca, pałające na dwóch końcach ziemi,
Rozmawiają, jak gwiazdy promieńmi drżącemi;
Kto wie! może dlatego ziemia tak do słońca
Dąży i tak jest zawsze miłą dla miesiąca,
465
Że wiecznie patrzą na się i najkrótszą drogą
Biegą do siebie — ale zbliżyć się nie mogą!“
„Dość już tego — przerwała — nie jestem planetą
Z łaski Bożej, dość Hrabio, ja jestem kobietą;
Już wiem resztę, przestań mi pleść ni to, ni owo.
470
Teraz ostrzegam: jeśli piśniesz jedno słowo,
Ażeby ślub mój zerwać, to jak Bóg na niebie,
[430]
Że z temi paznogciami przyskoczę do ciebie
I...“ „Nie będę — rzekł Hrabia — szczęścia Pani kłócił!“
I oczy pełne smutku i wzgardy odwrócił,
475
I ażeby ukarać niewierną kochankę,
Za przedmiot stałych ogniów wziął Podkomorzankę.
Wojski pragnął młodzieńców poróżnionych zgodzić
Przykładami mądremi, więc zaczął wywodzić
Historyją o dziku nalibockich lasów,
480
I o kłótni Rejtana z książęciem Denassów,[925]
Ale goście tymczasem skończyli jeść lody,
I z zamku na dziedziniec wyszli dla ochłody.
Tam włość już kończy ucztę: krążą miodu dzbany,
Muzyka już się stroi i wzywa na tany.
485
Szukają Tadeusza, który stał na stronie
I coś pilnego szeptał swojej przyszłej żonie.
„Zofijo! muszę ciebie w bardzo ważnej rzeczy
Radzić się; już pytałem stryja, on nie przeczy.
Wiesz, iż znaczna część wiosek, które mam posiadać,
490
Wedle prawa na ciebie powinnaby spadać.
[431]
Ci chłopi są nie moi, lecz twoi poddani,
Nie śmiałbym ich urządzić bez woli ich pani.
Teraz, kiedy już mamy Ojczyznę kochaną,
Czyliż wieśniacy zyszczą z tą szczęśliwą zmianą
495
Tyle tylko, że pana innego dostaną?
Prawda, że byli dotąd rządzeni łaskawie,
Lecz po mej śmierci, Bóg wie, komu ich zostawię.
Jestem żołnierz, jesteśmy śmiertelni oboje,
Jestem człowiek, sam własnych kaprysów[926] się boję:
500
Bezpieczniej zrobię, kiedy władzy się wyrzekę
I oddam los włościanów pod prawa opiekę.
Sami wolni, uczyńmy i włościan wolnemi,[927]
Oddajmy im w dziedzictwo posiadanie ziemi,
Na której się zrodzili, którą krwawą pracą
505
Zdobyli, z której wszystkich żywią i bogacą.
Lecz muszę ciebie ostrzec, że tych ziem nadanie
Zmniejszy nasz dochód, w miernym musimy żyć stanie.
Ja przywykłem do życia oszczędnego zmłodu;
Lecz ty, Zofijo, jesteś z wysokiego rodu,
510
W stolicy przepędziłaś twoje młode lata,
[432]
Czyż zgodzisz się żyć na wsi, zdaleka od świata,
Jak ziemianka?“
A na to Zosia rzekła skromnie:
„Jestem kobietą, rządy nie należą do mnie.
Wszakże Pan będziesz mężem; ja do rady młoda;
515
Co Pan urządzisz, na to całem sercem zgoda!
Jeśli, włość uwalniając, zostaniesz uboższy,
To, Tadeuszu, będziesz sercu memu droższy.
O moim rodzie mało wiem i nie dbam o to;
Tyle pomnę, że byłam ubogą, sierotą,
520
Że od Sopliców byłam za córkę przybrana,
W ich domu hodowana i zamąż wydana.
Wsi nie lękam się. Jeśli w wielkiem mieście żyłam,
To dawno; zapomniałam, wieś zawsze lubiłam;
I wierz mi, że mnie moje kogutki i kurki
525
Więcej bawiły, niżli owe Peterburki.
Jeśli czasem tęskniłam do zabaw, do ludzi,
To z dzieciństwa; wiem teraz, że mnie miasto nudzi.
Przekonałam się zimą po krótkim pobycie
W Wilnie, że ja na wiejskie urodzona życie:
530
Pośród zabaw tęskniłam znów do Soplicowa.
Pracy też nie lękam się, bom młoda i zdrowa,
Umiem chodzić około domu, nosić klucze;
Gospodarstwa, obaczysz, jak ja się wyuczę!“
Gdy Zosia domawiała ostatnie wyrazy,
535
Podszedł ku niej zdziwiony i kwaśny Gerwazy:
„Już wiem! — rzekł — Sędzia mówił już o tej wolności!
Lecz nie pojmuję, co to ściąga się do włości![928]
Boję się, żeby to coś nie było z niemiecka!
[433]
Wszak wolność nie jest chłopska rzecz, ale szlachecka!
540
Prawda, że się wywodzim wszyscy od Adama,
Alem słyszał, że chłopi pochodzą od Chama,
Żydowie od Jafeta, my szlachta od Sema,
A więc panujem jako starsi nad obiema.
Jużci pleban inaczej uczy na ambonie...
545
Powiada, że to było tak w Starym Zakonie,
Ale skoro Chrystus Pan, choć z królów pochodził,
Między Żydami w chłopskiej stajni się urodził,
Odtąd więc wszystkie stany porównał i zgodził;
Niech i tak będzie, kiedy inaczej nie można!
550
Zwłaszcza, że jako słyszę, i Jaśnie Wielmożna
Pani moja, Zofija, na wszystko się zgadza;
Jej rozkazać, mnie słuchać; jużci przy niej władza.
Tylko ostrzegam, byśmy wolności nie dali
Pustej i słownej tylko, jako za Moskali,
555
Kiedy pan Karp’ nieboszczyk włościan wyswobodził,[929]
A Moskal ich podatkiem potrójnym ogłodził.
Radzę więc, aby chłopów starym obyczajem
Uszlachcić i ogłosić, że im herb nasz dajem.
Pani udzieli jednym wioskom Półkozica,
560
Drugim niech swą Leliwę nada pan Soplica.
Natenczas i Rębajło uzna chłopa równym,
Gdy go ujrzy szlachcicem, wielmożnym, herbownym.
Sejm potwierdzi.
[434]
„A niech się mąż Pani nie trwoży,
Iż oddanie ziem Państwo tak bardzo zuboży;
565
Nie da Bóg, abym rączki córy dygnitarskiej
Widział umozolone w pracy gospodarskiej.
Jest na to sposób. — W zamku wiem ja pewną skrzynię,
W której jest Horeszkowskie stołowe naczynie,
Przytem różne sygnety, kanaki, manele,[930]
570
Kity bogate, rzędy, cudne karabele.
Skarbczyk Stolnika, w ziemi skryty od grabieży,
Pani Zofii jako dziedziczce należy;
Pilnowałem go w zamku, jako oka w głowie,
Od Moskalów i od was, Państwo Soplicowie.
575
Mam także spory worek mych własnych talarów,
Uzbieranych z wysługi, tudzież z pańskich darów.
Myśliłem, gdy nam zamek wróconym zostanie,
Obrócić grosz na murów wyreperowanie;
Nowemu gospodarstwu dziś zda się w potrzebie —
580
A więc, Panie Soplico, wnoszę się do ciebie,
Będę żył u mej Pani na łaskawym chlebie,
I kołysząc Horeszków pokolenie trzecie,
Wprawiać do scyzoryka Pani mojej dziecię,
Jeśli syn, — a syn będzie, bo wojny nadchodzą,
585
A w czasie wojny zawżdy synowie się rodzą“.
Ledwie ostatnie słowa domówił Gerwazy,
Gdy poważnemi kroki przystąpił Protazy,
Skłonił się i wydobył z zanadrza kontusza
Panegiryk ogromny w półtrzecia arkusza.[931]
[435]
590
Skomponował go rymem podoficer młody,
Który niegdyś w stolicy sławne pisał ody,[932]
Potem wdział mundur, lecz i w wojsku beletrysta[933]
Wiersze rabiał. Już Woźny przeczytał ich trzysta,
Aż gdy przyszedł do miejsca: „O ty, której wdzięki[934]
595
Budzą bolesną radość i rozkoszne męki!
Która na szyk Bellony gdy zwrócisz twarz piękną,
Złamią się wnet oszczepy i tarcze rozpękną!
Zwalcz dziś Marsa Hymenem; srogiej niezgód hydrze
Niech dłoń twoja syczące z czoła żmije wydrze!“
600
Tadeusz i Zofija ustawnie klaskali
Niby chwaląc, w istocie nie chcąc słuchać dalej.
Już z rozkazu Sędziego pleban stał na stole
I ogłaszał włościanom Tadeusza wolę.
Zaledwie usłyszeli nowinę poddani,
605
Skoczyli do panicza, padli do nóg pani!
„Zdrowie Państwu naszemu!“ — ze łzami krzyknęli;
Tadeusz krzyknął: „Zdrowie spółobywateli,
Wolnych, równych, Polaków!“ — „Wnoszę ludu zdrowie“
[436]
Rzekł Dąbrowski; lud krzyknął: „Niech żyją wodzowie,
610
Wiwat wojsko, wiwat lud, wiwat wszystkie stany!“
Tysiącem głosów zdrowia grzmiały naprzemiany.
Tylko Buchman radości podzielać nie raczył;
Pochwalał projekt, lecz go radby przeinaczył:
A naprzód komisyją legalną wyznaczył,
615
Któraby... Krótkość czasu była na zawadzie,
Że nie stało się zadość Buchmanowej radzie.
Bo na dziedzińcu zamku już stali parami
Oficery z damami, wiara z wieśniaczkami.
Poloneza! krzyknęli wszyscy w jedno słowo.
620
Oficerowie wiodą muzykę wojskową;
Ale pan Sędzia w ucho rzekł do jenerała:
„Każ Pan, żeby się jeszcze kapela wstrzymała.
Wiesz, że dzisiaj synowca mego zaręczyny,
A dawnym obyczajem jest naszej rodziny
625
Zaręczać się i żenić przy wiejskiej muzyce.
Patrz, stoi cymbalista, skrzypak i kozice,
Poczciwi muzykanci; już się skrzypak zżyma,
A kobeźnik[935] kłania się i żebrze oczyma:
Jeżeli ich odprawię, biedni będą płakać;
630
Lud przy innej muzyce nie potrafi skakać.
Niechaj ci zaczną, niech się i lud podweseli;
Potem będziem wybornej twej słuchać kapeli“.
Dał znak.
Skrzypek u sukni zakazał rękawek,
Ścisnął gryf[936] krzepko, oparł brodę o podstawek,
635
I smyk jak konia w zawód puścił po skrzypicy.
[437]
Na to hasło stojący obok kobeźnicy,
Jak gdyby w skrzydła bijąc, częstym ramion ruchem
Dmą w miechy i oblicza wypełniają duchem;
Myśliłbyś, że ta para w powietrze uleci,
640
Podobna do pyzatych Boreasza[937] dzieci.
Brakło cymbałów.
Było cymbalistów wielu,
Ale żaden z nich nie śmiał zagrać przy Jankielu;
(Jankiel przez całą zimę nie wiedzieć gdzie bawił,
Teraz się nagle z głównym sztabem wojska zjawił).
645
Wiedzą wszyscy, że mu nikt na tym instrumencie
Nie wyrówna w biegłości, w guście i w talencie.
Proszą, ażeby zagrał, podają cymbały;
Żyd wzbrania się, powiada, że ręce zgrubiały,
Odwykł od grania, nie śmie i panów się wstydzi;
650
Kłaniając się umyka. Gdy to Zosia widzi,
Podbiega, i na białej podaje mu dłoni
Drążki, któremi zwykle mistrz we struny dzwoni;
Drugą rączką po siwej brodzie starca głaska,
I dygając: „Jankielu — mówi, — jeśli łaska!
655
Wszak to me zaręczyny, zagrajże Jankielu!
Wszak nieraz przyrzekałeś grać na mem weselu?“
Jankiel niezmiernie Zosię lubił, kiwnął brodą
Na znak, że nie odmawia; więc go w środek wiodą,
Podają krzesło, usiadł, cymbały przynoszą,
660
Kładą mu na kolanach. On patrzy z rozkoszą
I z dumą; jak weteran w służbę powołany,
Gdy wnuki ciężki jego miecz ciągną ze ściany,
[438]
Dziad śmieje się, choć miecza dawno nie miał w dłoni,
Lecz uczuł, że dłoń jeszcze nie zawiedzie broni.
665
Tymczasem dwaj uczniowie przy cymbałach klęczą
Stroją na nowo struny i próbując brzęczą;
Jankiel z przymrużonemi napoły oczyma
Milczy i nieruchome drążki w palcach trzyma.
Spuścił je, zrazu bijąc taktem triumfalnym,[938]
670
Potem gęściej siekł struny jak deszczem nawalnym;
Dziwią się wszyscy, — lecz to była tylko próba,
Bo wnet przerwał, i wgórę podniósł drążki oba.
Znowu gra. Już drżą drążki tak lekkiemi ruchy,
Jak gdyby zadzwoniło w strunę skrzydło muchy,
675
Wydając ciche, ledwie słyszalne brzęczenia.
Mistrz zawsze patrzył w niebo, czekając natchnienia.
Spojrzał zgóry, instrument dumnem okiem zmierzył,
Wzniósł ręce, spuścił razem, w dwa drążki uderzył:
Zdumieli się słuchacze. —
Razem ze strun wiela
680
Buchnął dźwięk, jakby cała janczarska kapela[939]
Ozwała się z dzwonkami, z zelami[940], z bębenki:
Brzmi Polonez trzeciego maja! — Skoczne dźwięki
Radością oddychają, radością słuch poją;
[439]
Dziewki chcą tańczyć, chłopcy w miejscu nie dostoją. —
685
Lecz starców myśli z dźwiękiem w przeszłość się uniosły,
W owe lata szczęśliwe, gdy senat i posły
Po dniu trzeciego maja w ratuszowej sali,
Zgodzonego z narodem króla fetowali,[941]
Gdy przy tańcu śpiewano: Wiwat król kochany!
690
Wiwat sejm, wiwat naród, wiwat wszystkie stany!
Mistrz coraz takty nagli i tony natęża;[942]
A wtem puścił fałszywy akord jak syk węża,
Jak zgrzyt żelaza po szkle: przejął wszystkich dreszczem
I wesołość pomięszał przeczuciem złowieszczem.
695
Zasmuceni, strwożeni, słuchacze zwątpili,
Czy instrument nie strojny? czy się muzyk myli?
Nie zmylił się mistrz taki! On umyślnie trąca
Wciąż tę zdradziecką strunę, melodyję zmącą,
Coraz głośniej targając akord rozdąsany,[943]
700
Przeciwko zgodzie tonów skonfederowany;[944]
Aż Klucznik pojął mistrza, zakrył ręką lica
I krzyknął: „Znam! znam głos ten! to jest Targowica!“
I wnet pękła ze świstem struna złowróżąca...
Muzyk bieży do prymów, urywa takt, zmącą,[945]
705
Porzuca prymy, bieży z drążkami do basów.[946]
[440]
Słychać tysiące coraz głośniejszych hałasów,
Takt marszu, wojna, atak, szturm, słychać wystrzały,
Jęk dzieci, płacze matek. — Tak mistrz doskonały
Wydał okropność szturmu, że wieśniaczki drżały,
710
Przypominając sobie ze łzami boleści
Rzeź Pragi, którą znały z pieśni i z powieści,
Rade, że mistrz nakoniec strunami wszystkiemi
Zagrzmiał i głosy zdusił, jakby wbił do ziemi.
Ledwie słuchacze mieli czas wyjść z zadziwienia,
715
Znowu muzyka inna: znów zrazu brzęczenia
Lekkie i ciche, kilka cienkich strunek jęczy,
Jak kilka much, gdy z siatki wyrwą się pajęczéj.
Lecz strun coraz przybywa, już rozpierzchłe tony
Łączą się i akordów wiążą legijony,[947]
720
I już w takt postępują zgodzonemi dźwięki,
Tworząc nutę żałosną tej sławnej piosenki:
O żołnierzu tułaczu, który borem, lasem
Idzie, z biedy i z głodu przymierając czasem,
Nakoniec pada u nóg konika wiernego,
725
A konik nogą grzebie mogiłę dla niego.
Piosenka stara, wojsku polskiemu tak miła!
Poznali ją żołnierze; wiara się skupiła
Wkoło mistrza; słuchają, wspominają sobie
Ów czas okropny, kiedy na Ojczyzny grobie
730
Zanucili tę piosnkę i poszli w kraj świata;
Przywodzą na myśl długie swej wędrówki lata,
Po lądach, morzach, piaskach gorących i mrozie,
Pośrodku obcych ludów, gdzie często w obozie
Cieszył ich i rozrzewniał ten śpiew narodowy.
735
Tak rozmyślając, smutnie pochylili głowy.
[441]
Ale je wnet podnieśli, bo mistrz tony wznosi,
Natęża, takty zmienia, coś innego głosi,
I znowu spojrzał zgóry, okiem struny zmierzył,
Złączył ręce, oburącz w dwa drążki uderzył:
740
Uderzenie tak sztuczne, tak było potężne,
Ze struny zadzwoniły jak trąby mosiężne,
I z trąb znana piosenka ku niebu wionęła,
Marsz triumfalny: Jeszcze Polska nie zginęła!
Marsz Dąbrowski do Polski! — I wszyscy klasnęli,
745
I wszyscy „Marsz Dąbrowski“ chórem okrzyknęli!
Muzyk, jakby sam swojej dziwił się piosence,
Upuścił drążki z palców, podniósł wgórę ręce;
Czapka lisia spadła mu z głowy na ramiona,
Powiewała poważnie broda podniesiona,
750
Na jagodach miał kręgi dziwnego rumieńca,
We wzroku, ducha pełnym, błyszczał żar młodzieńca,
Aż gdy na Dąbrowskiego starzec oczy zwrócił,
Zakrył rękami, z pod rąk łez potok się rzucił:
„Jenerale — rzekł — ciebie długo Litwa nasza
755
Czekała — długo, jak my Żydzi Mesyjasza,
Ciebie prorokowali dawno między ludem
Śpiewaki, ciebie niebo obwieściło cudem,[948]
Żyj i wojuj, o, ty nasz!...“ Mówiąc ciągle szlochał,
Żyd poczciwy Ojczyznę jako Polak kochał!
760
Dąbrowski mu podawał rękę i dziękował,
On, czapkę zdjąwszy, wodza rękę ucałował.
Poloneza czas zacząć. — Podkomorzy rusza,
I zlekka zarzuciwszy wyloty kontusza
I wąsa pokręcając, podał rękę Zosi,
765
I skłoniwszy się grzecznie w pierwszą parę prosi.
[442]
Za Podkomorzym szereg w pary się gromadzi;
Dano hasło, zaczęto taniec, — on prowadzi.
Nad murawą czerwone połyskają buty,
Bije blask z karabeli, świeci się pas suty,
770
A on stąpa powoli, niby odniechcenia;
Ale z każdego kroku, z każdego ruszenia,
Można tancerza czucia i myśli wyczytać.
Oto stanął, jak gdyby chciał swą damę pytać,
Pochyla ku niej głowę, chce szepnąć do ucha;
775
Dama głowę odwraca, wstydzi się, nie słucha;
On zdjął konfederatkę, kłania się pokornie,
Dama raczyła spojrzeć, lecz milczy upornie;
On krok zwalnia, oczyma jej spojrzenia śledzi,
I zaśmiał się nakoniec, — rad z jej odpowiedzi
780
Stąpa prędzej, pogląda na rywalów zgóry,
I swą konfederatkę z czaplinemi pióry
To na czole zawiesza, to nad czołem wstrząsa.
Aż włożył ją na bakier[949] i pokręcił wąsa.
Idzie, — wszyscy zazdroszczą, biegą w jego ślady,
785
Onby rad ze swą damą wymknąć się z gromady:
Czasem staje na miejscu, rękę grzecznie wznosi,
I żeby mimo przeszli, pokornie ich prosi;
Czasem zamyśla zręcznie na bok się uchylić,
Odmienia drogę, radby towarzyszów zmylić,
790
Lecz go szybkiemi kroki ścigają natręty
I zewsząd obwijają tanecznemi skręty;
Więc gniewa się, prawicę na rękojeść składa,
Jakby rzekł: „Nie dbam o was, zazdrośnikom biada!“
Zwraca się z dumą w czole i z wyzwaniem w oku,
795
Prosto w tłum; tłum tancerzy nie śmie dostać w kroku,
[443]
Ustępują mu z drogi i, zmieniwszy szyki,
Puszczają się znów za nim —
Brzmią zewsząd okrzyki:
„Ach to może ostatni! patrzcie, patrzcie młodzi,
Może ostatni, co tak poloneza wodzi!“ —
800
I szły pary po parach hucznie i wesoło:
Rozkręcało się, znowu skręcało się koło,
Jak wąż olbrzymi w tysiąc łamiący się zwojów;
Mieni się cętkowata, różna barwa strojów
Damskich, pańskich, żołnierskich, jak łuska błyszcząca,
805
Wyzłocona promieńmi zachodniego słońca
I odbita o ciemne murawy wezgłowia.
Wre taniec, brzmi muzyka, oklaski i zdrowia!
Tylko kapral Dobrzyński Sak ani kapeli
Nie słucha, ani tańczy, ani się weseli,
810
Ręce wtył założywszy, stoi zły, ponury,
Wspomina swe dawniejsze do Zosi konkury:
Jak lubił dla niej nosić kwiaty, pleść koszyczki,
Wybierać gniazda ptasie, robić zauszniczki.
Niewdzięczna! Chociaż tyle pięknych darów strwonił,
815
Choć przed nim uciekała, choć mu ojciec bronił.
On jeszcze! ile razy na parkanie siadał,
By ją dojrzeć przez okna; w konopie się wkradał,
Żeby patrzeć, jak ona pleła[950] swe ogródki,
Rwała ogórki, albo karmiła kogutki!
820
Niewdzięczna! — Spuścił głowę, i nakoniec świsnął
Mazurka, potem kaszkiet na uszy nacisnął,
I szedł w obóz, gdzie stała przy armatach warta;
Tam dla rozerwania [się] zaczął grać w drużbarta[951]
[444]
Z wiarusami, kielichem osładzając żałość.
825
Taka była dla Zosi Dobrzyńskiego stałość.
Zosia tańczy wesoło: lecz choć w pierwszej parze,
Ledwie widna zdaleka. Na wielkim obszarze
Zarosłego dziedzińca, w zielonej sukience,
Ustrojona w równianki i w kwieciste wieńce,
830
Śród traw i kwiatów krąży niewidzialnym lotem,
Rządząc tańcem, jak anioł nocnych gwiazd obrotem.
Zgadniesz, gdzie jest, bo ku niej obrócone oczy,
Wyciągnięte ramiona, ku niej zgiełk się tłoczy.
Darmo się Podkomorzy zostać przy niej sili,
835
Zazdrośnicy już z pierwszej pary go odbili;
I szczęśliwy Dąbrowski niedługo się cieszył,
Ustąpił ją drugiemu, a już trzeci śpieszył,
I ten zaraz odbity, odszedł bez nadziei.
Aż Zosia już strudzona, spotkała zkolei
840
Tadeusza i, dalszej lękając się zmiany
I chcąc przy nim pozostać, zakończyła tany.
Idzie do stołu gościom nalewać kielichy.
Słońce już gasło, wieczór był ciepły i cichy,
Okrąg niebios gdzie niegdzie chmurkami zasłany,
845
Ugóry błękitnawy, na zachód różany.
Chmurki wróżą pogodę, lekkie i świecące.
Tam jako trzody owiec na murawie śpiące,
Ówdzie nieco drobniejsze jak stada cyranek.[952]
Na zachód obłok, nakształt rąbkowych firanek,
850
Przejrzysty, sfałdowany, po wierzchu perłowy,
Po brzegach pozłacany, w głębi purpurowy,
Jeszcze blaskiem zachodu tlił się i rozżarzał,
Aż powoli pożółkniał, zbladnął i poszarzał.
[445]
Słońce spuściło głowę, obłok zasunęło,
855
I raz ciepłym powiewem westchnąwszy — usnęło.
A szlachta ciągle pije i wiwaty wznosi
Napoleona, Wodzów, Tadeusza, Zosi,
Wreszcie zkolei wszystkich trzech par zaręczonych,
Wszystkich gości obecnych, wszystkich zaproszonych,
860
Wszystkich przyjaciół, których kto żywych spamięta,
I których zmarłych pamięć pozostała święta!
I ja tam z gośćmi byłem, miód i wino piłem,
A com widział i słyszał, w księgi umieściłem.
KONIEC. [447]
O czemże dumać na paryskim bruku,[954]
Przynosząc z miasta uszy pełne stuku,
Przekleństw i kłamstwa, niewczesnych zamiarów,
Zapóźnych żalów, potępieńczych swarów?...[955]
5
Biada nam zbiegi, żeśmy w czas morowy[956]
Lękliwe nieśli zagranicę głowy!
[448]
Bo gdzie stąpili, szła przed nimi trwoga,
W każdym sąsiedzi znajdowali wroga;[957]
Aż nas objęto w ciasny krąg łańcucha[958]
10
I każą oddać co najprędzej ducha.
A gdy na żale ten świat nie ma ucha,
Gdy ich co chwila nowina przeraża,
Bijąca z Polski jak dzwon ze smętarza,
Gdy im prędkiego zgonu życzą straże,
15
Wrogi ich wabią zdala jak grabarze!
Gdy w niebie nawet nadziei nie widzą!
Nie dziw, że ludzi, świat, siebie ohydzą,
Że, utraciwszy rozum w mękach długich,
Plwają na siebie i żrą jedni drugich!
20
Chciałem pominąć, ptak małego lotu,
Pominąć strefy ulewy i grzmotu,[959]
I szukać tylko cienia i pogody:
Wieki dzieciństwa, domowe zagrody...
Jedyne szczęście: kto w szarej godzinie,
25
Z kilku przyjaciół usiadł przy kominie,
Drzwi od Europy zamykał hałasów,
Wyrwał się z myślą do szczęśliwszych czasów,
I dumał, myślił o swojej krainie...
[449]
Ale o krwi tej, co się świeżo lała,
30
O łzach, któremi płynie Polska cała,
O sławie, która jeszcze nie przebrzmiała;
O nich pomyślić nie mieliśmy duszy...
Bo naród bywa na takiej katuszy,
Że, kiedy zwróci wzrok ku jego męce,
35
Nawet Odwaga załamuje ręce...[960]
Te pokolenia żałobami czarne,
Powietrze tylą klątwami ciężarne,
Tam — myśl nie śmiała [swoich] zwrócić lotów
W sferę, okropną nawet ptakom grzmotów!
40
O, Matko Polsko! Ty tak świeżo w grobie
Złożona! — niema sił mówić o tobie!...
Ach! czyjeż usta śmią pochlebiać sobie,
Że znajdą dzisiaj to czarowne słowo,
Które rozczula rozpacz marmurową,
45
Które z serc wieko podejmie kamienne,
Rozwiąże oczy, tylą łez brzemienne,
I sprawia, że łza przystygła wypłynie?
Nim się te usta znajdą, wiek przeminie.
Kiedyś — gdy zemsty lwie przehuczą ryki,[961]
50
Przebrzmi głos trąby, przełamią się szyki,
Gdy orły nasze lotem błyskawicy
Spadną u dawnej Chrobrego granicy,
Ciał [się] najedzą i krwią całe spłyną,
I skrzydła wreszcie na spoczynek zwiną;
[450]
55
Gdy wróg ostatni wyda krzyk boleści,
Umilknie, światu swobodę obwieści;[962]
Wtenczas, dębowym liściem uwieńczeni,
Rzuciwszy miecze, siądą rozbrojeni
Rycerze nasi, zechcą słuchać pieni!
60
Gdy świat obecnej doli pozazdrości,[963]
Będą czas mieli słuchać o przeszłości!
Wtenczas zapłaczą nad ojców losami,
I wtenczas łza ta ich lica nie splami.
Dziś dla nas, w świecie nieproszonych gości,
65
W całej przeszłości i w całej przyszłości
Jedna już tylko jest kraina taka,
W której jest trochę szczęścia dla Polaka:
Kraj lat dziecinnych! On zawsze zostanie
Święty i czysty, jak pierwsze kochanie,
70
Niezaburzony błędów przypomnieniem,
Niepodkopany nadziei złudzeniem,
Ani zmieniony wypadków strumieniem.
Gdziem rzadko płakał, a nigdy nie zgrzytał,
Te kraje radbym myślami powitał,
75
Kraje dzieciństwa, gdzie człowiek po świecie
Biegł jak po łące, a znał tylko kwiecie
Małe i piękne;[964] jadowite rzucił,
Ku pożytecznym oka nie odwrócił.
[451]
Ten kraj szczęśliwy, ubogi i ciasny,
80
Jak świat jest boży, tak on był nasz własny!
Jakże tam wszystko do nas należało,
Jak pomnim wszystko, co nas otaczało:
Od lipy, która koroną wspaniałą
Całej wsi dzieciom użyczała cienia,
85
Aż do każdego strumienia, kamienia,
Jak każdy kątek ziemi był znajomy
Aż po granicę, po sąsiadów domy!
A jeśli czasem i Moskal się zjawił,[965]
Tyle nam tylko pamiątki zostawił,
90
Że był w błyszczącym i pięknym mundurze:
Bo węża tylko znaliśmy po skórze...
I tylko krajów tych obywatele
Jedni zostali wierni przyjaciele,
Jedni dotychczas sprzymierzeńcy pewni!
95
Bo któż tam mieszkał? Matka, bracia, krewni,
Sąsiedzi dobrzy... Kogo z nich ubyło,
Jakże tam o nim często się mówiło!
Ile pamiątek, jaka żałość długa,
Tam, gdzie do pana przywiązańszy sługa,
100
Niż w innych krajach małżonka do męża;
Gdzie żołnierz dłużej żałuje oręża,
Niż tu[966] syn ojca; po psie płaczą szczerze
I dłużej, niż tu lud po bohaterze...[967]
[452]
I przyjaciele wtenczas pomogli rozmowie,[968]
105
I do pieśni rzucali mnie słowo za słowem,
Jak bajeczne żórawie, lecąc nad ostrowem,
Nad zaklętym pałacem przelatując wiosną.
I słysząc zaklętego chłopca skargę głosną,
Każdy ptak chłopcu jedno pióro zrucił,
110
On zrobił skrzydła i do swoich wrócił...
O, gdybym kiedy dożył tej pociechy,
Żeby te księgi zbłądziły pod strzechy;
Żeby wieśniaczki, kręcąc kołowrotki,
Gdy odśpiewają ulubione zwrotki 115
O tej dziewczynie, co tak grać lubiła,
Że przy skrzypeczkach gąski pogubiła,
O tej sierocie, co piękna jak zorze,
Zaganiać gąski szła w wieczornej porze;
Gdyby też wzięły wieśniaczki do ręki
120
Te księgi, proste jako ich piosenki!
Tak za dni moich, przy wiejskiej zabawie
Czytano nieraz pod lipą na trawie,
Pieśń o Justynie, powieść o Wiesławie![969]
[453]
A przy stoliku drzemiący pan włodarz,
125
Albo ekonom, lub nawet gospodarz
Nie bronił czytać, i sam słuchać raczył,
I młodszym rzeczy trudniejsze tłumaczył,
Chwalił piękności, a błędom wybaczył.
I zazdrościła młodzież wieszczów sławie,
130
Która tam dotąd brzmi w lasach i w polu,
I którym droższy, niż laur Kapitolu,[970]
Wianek rękami wieśniaczki osnuty,
Z modrych bławatków i zielonej ruty.
(Paryż, wiosną r. 1834).
|