Wysłuchaj prośb.... Ty pomoc dasz, Pył podźwigniesz uciśniony, W swej dobroci nieskończony,
Boże wielki, Boże ojców, Ojcze nasz!
Jedno westchnienie — serc czystych głos święty;
Łza jedna — którą szczery żal uroni;
Jedno pokorne pochylenie skroni, Milsze niż ofiary masz.
Ta łza pokorna, to jedno westchnienie,
Prędzej się w niebios przebije sklepienie,
Niż złego dary, te świata ponęty;
Z serc ofiar chcesz, bo serca znasz, Sam, śmiertelnym niepojęty, Przedwieczny, święty,
Boże wielki, Boże ojców, Ojcze nasz!
W niedoli, wsparcia gdzież szukać trzeba,
Jeśli nie w niebie i łaskach Twych Panie;
Z padołu płaczu usłysz me wołanie,
I uzbrój duszę Twej wiary promieniem,
I otocz serca miłością nieba,
I w myśli moje wszczep nadziei kwiat;
Wszak i ja również ręki Twej stworzeniem,
Jak nim jest wielki, niepojęty świat.
Ty, duszę, serce, myśli moje znasz, Nieskończony, niepoczęty, Cudowny, święty,
Boże wielki, Boże ojców, Ojcze nasz! 1832 r.
Przygód młodości mojej, — towarzysze!
Słuchajcie piosnek, dla was piosnki piszę.
Wy zrozumiecie, bo wasze uczucie
Winno być echem, tęsknej mojej nucie.
Wspólnie — przyjaźni wznosilim świątynię;
Grom w nią uderzył — gdy budowę zwalił,
Ozdobne ściany zagrzebał w ruinie,
Ale podstawę z granitu — ocalił.
Granit — przyjaźni naszej odtąd godłem,
Przyjaźń — rozkoszy nieprzebranem źródłem,
Chociaż daleka — zakwita nadzieją;
Jej zwierzyliśmy młode nasze chęci,
Nasze wspomnienia, błogi dar pamięci,
I serca, co się zdala rozumieją.
Bo na tej długiej i szerokiej ziemi,
Dziś rozpierzchnieni w różne okolice,
Rozwińmy myśli, wytężmy źrenice,
Szukajmy punktu w niebie i na ziemi,
Gdziebyśmy dawne złączyć mogli tchnienia,
I myśleć mogli, myślami dawnemi;
Gdziebyśmy wieku młode uniesienia,
I wyobraźni ognistej marzenia,
O świecie wielkim, o uczuciu tkliwem,
Świętej przyjaźni mogli spiąć ogniwem.
Niech dusza, duszę — myśl za myślą goni,
Gdy dłoń nie może ścisnąć bratniej dłoni.
Błogie, dziecinne, szybko zbiegły chwile,
Kiedy wesoły, pod piastunki okiem
Biegłem za fraszką, albo rączym skokiem,
W zawody z wiatrem, ścigałem motyle.
Płochy, jak motyl — z uśmiechem dziecięcia
Świat cały w drobne tuliłem obięciaobjęcia,
A świat się do mnie uśmiechał radośnie;
Bom namiętności nie znał, ni uniesień,
Które tak lube w młodzieńczych lat wiośnie,
Często nam życia zatruwają jesień.
Luby wiek minął, jak senne marzenie,
Tylko mi słodkie zostawił wspomnienie.
Jako młodzieniec, — wyobraźni loty,
Z błoń ziemi, w przestrzeń skierowałem nieba,
Marzyłem wdzięki niebiańskiej istoty,
A serce puste, szukało zajęcia.
Błysnęły oczki lubego dziewczęcia
Blaskiem aniołów zstępujących z nieba;
W sercu osiadły — rozkosz i zgryzoty.
Chwilka słodyczy, — cierpień długie lata,
Gdzie serce biło, — pustka, odrętwienie;
Gdzie róże kwitły, — cierń gałązki splata;
Oto miłości przekwitłej, — wspomnienie,
Hymn wojny zabrzmiał, rozniecił bój krwawy;
Żądza wielkości, niebezpieczeństw, sławy,
Zawrzała w piersi, umysł wzniosła młody.
Wojna! dwa bratnie krzyknęły narody;
Wojna! i mściwem starły się ramieniem.
Lecz wśród wysileń i odwagi cudów
Bój się zakończył...
A sława, wielkość, zostały — złudzeniem.
Tak w lat niedługich przemiennej kolei,
Tyle już zwodnych widziałem nadziei;
Młodość i miłość, i sława przebrzmiała,
Tylko się przyjaźń wierną dochowała.
O! pielęgnujmy, niech ta iskra święta, W łonie młodości poczęta, Której, świat duszy — siedliskiem,
Będzie i myśli naszych, i uczuć ogniskiem.
Niech z ogrodów natury niebiańska roślina W tajniki serca wszczepiona,
Błyśnie listkiem nadziei, kwiat szczęściu rozwinie,
Owoc w nieskończoności wykruszy dziedzinie,
Którego ani morze cierpień nie pokona, Ani w rozkoszy spędzona godzina.
A gdy kres przyjdzie, w którym wszystko miłe Zabierzem w zimną mogiłę,
Niech pozostały przyjaciel, poświęci
Jedno westchnienie, zgasłego pamięci;
Niech na grób, płatną usypany ręką, Przyjdzie, — z kwiatkami, z piosenką,
Z dziedziny kwiatów, które srebrzy rosa,
Z błoni rozkosznych, w otwarte niebiosa
Już wzlecić miałem — anielskich mamideł
Kosztować nektar — a przecież nieśmiałem
Opuścić ziemi, by młodym zapałem
Kierować w niebo loty moich skrzydeł.
O! kto zna serce, i serce bez winy,
I łzy i uśmiech anielskiej dziewczyny,
I uczuć czystych chce przestąpić szranki;
Przysięga miłość, którą usty kłamie,
Przyrzeka wiarę, którą zaraz łamie
U stóp, zwiedzionej urokiem kochanki,
Kto świętość uczuć stawia na igrzysko, —
Temu jest martwe to ziemi kolisko;
Temu są obce natchnienia zapału,
I obcą piękność; — piękność go niewruszyniewzruszy,
Bo jej niewidzi w obrazach swej duszy,
Stworzonej tchnieniem z pianki ideału.
Do bram wieczności, od chwili powicia,
Wspomnienie, kwiatem ubiegłych scen życia
Kiedy w nas budzi nadziemskie marzenie.
Ja — po krainie rozkoszy błądziłem,
Ujrzałem niebo, lecz w niebie nie byłem,
Bo mnie do ziemi przybiło — wspomnienie. 1832 r.
Lecz gdy się twoim pocieszam obrazem,
A myśl i dusza wzniosą się do ciebie,
W tem zachwyceniu, zda mi się że razem Po błękitnem lecim niebie.
Czasem i ziemia ma dla mnie powaby,
Śród ciszy, ucho każdy dźwięk rozmierza,
Wtedy zda mi się, słyszę odgłos słaby Jak twoje serce uderza.
Gdy słońce w morzu ciemności zatonie,
Moje powieki sklei sen przelotny,
Marzę, jakobym spoczął przy twem łonie, Budzę się — jakżem samotny!
Gdy twe uczucia, twojatwoją postać całą,
Ścigam na złotych falach zachwycenia,
Daj mi nagrodę, a nagrodę małą, Jedną chwileczkę wspomnienia.
Wspomnij, i uroń łezkę na mym grobie,
Czas rączy, w szybkim porywa nas pędzie,
Może ta piosnka, którą nucę tobie, Ostatnią z pieśni mych będzie.
O! nie raz pierwszy w mojem życiu całem,
Zachodzi słońce, krótko mi łaskawsze,
Przyjm pożegnanie, choć wyrzec nie śmiałem Bądź zdrowa — może na zawsze. 1832 r.
Pośród ludzi, od nich zdala,
Za czem tęsknisz, wdychaszwzdychasz skrycie?
Wszak wydarłeś zmysłom życie,
Wszak świat duszy cię zapala.
Zmysły zwodzą, pogardź niemi,
Własną gwiazdą myślom świeć,
Co ziemskiego, zostaw ziemi,
Nieba szukasz — w niebo wzleć.
Wytężyłeś swe ramiona
Gdzie myśl, przepaść wieków chłonie,
Bo iskierka z bóstwa łona,
W twojej duszy ogniem płonie
I aniołów blaskiem świeci;
Cichych marzeń zrywa kwiat,
I orlemi skrzydły leci
W nieskończony natchnień świat.
O! jak słodko, o jak miło,
Póki strumień życia płynie,
Własną myślą, własną siłą
Wznieść się, bujać w tej dziedzinie,
Gdzie początku, ani końca,
Gdzie rozkwitła wabi błoń,
Gdzie wschodzący promień słońca
Opromieni wieszcza skroń.
Śród zapału, śród marzenia,
Gdy harmonija niebios nęci,
Nim odlecisz, zanuć pienia,
Uszczknij wonny kwiat pamięci.
A bogaty skarby temi,
Z iskry czucia, płomień wznieć,
Mgły i ciemność — zostaw ziemi.
Z ogniem słońca, w niebo wzięć. 1832 r.
SYN. Powiedz mi ojcze kochany,
Najpiękniejsze tulipany,
Farbami strojne różnemi,
Dla czego nie są wonnemi?
A fiołek, niepostrzeżony,
W trawce skryty, nieurodny,
Rozlewa w dalekie strony
Zdrój zapachu niebian godny.
OJCIEC.
To, co widzisz w drobnym kwiecie,
W jednym — powab, w drugim — cnoty,
Spojrzyj na świat — w wielkim świecie,
W ludziach, ujrzysz te przymioty.
Pycha, próżność, blask zwodniczy —
Tulipan, w społecznem życiu;
Fiołek, skromność, cnoty liczy —
Fiołek znajdziesz, lecz w ukryciu.
SYN.
Ojcze! ja uwijam wianek,
I mnie nęci tulipanek,
On wieńca będzie ozdobą;
Ojcze! ja wezmę go z sobą,
I powrzucam w kielich kwiatu,
Fiołki, które zapach wsławił,
I z uśmiechem wskażę światu,
Żem natury błąd poprawił.
OJCIEC.
Blask nietrwały, pożyczany;
Co człek stworzy — prędko minie,
Co Bóg stworzy — to nie zginie,
Wieków przetrwa oceany;
Bo naturę, któż poprawi?...
Któż, przemierzy jej granice?
Któż, jej zbada tajemnice?
Jeśli sam Bóg nie objawi. 1832 r.
Chciałeś odgadnąć miłość w twych uczuć iskierce,
Nie doszłeś czystej prawdy, boś nie spojrzał w serce,
Twe pióro, słabej strony poruszyć nieśmiało,
Jednym, dałeś za wiele, innym nazbyt mało;
Nie wspomniałeś o sobie — pozwól więc wykończyć,
I do twoich obrazów, ten jeszcze przyłączyć.
Znasz miłość, — czemuż z iskry, którą serce sieje,
Chcesz dostrzegać pożary wzniecone na skale,
Która silnie odtrąca, i burze i fale,
I z szturmów niepogody litośnie się śmieje.
Iskra, padła na ciało palne z przyrodzenia,
Wznieciła cichy płomień, — twa istność nim płonie;
Iskra woli się żarzyć na gorącem łonie,
Niżeli się wytrawiać na sercu z kamienia.
Był świadek, co igraszki wzbudzał i podzielał,
Lecz czasem w tajnik serca, okiem duszy strzelał,
I wydobył nieznacznie z uczuć twych zacieni,
Kilka nie dość strzeżonych miłośnych płomieni.
Widział, jak ciebie nieraz trawił ogień skryty,
Gdyś się zbliżał do serca drogiej ci kobiety;
Gdy wonną tobie różę, na nie długą chwilę,
Okoliły, na kwiatach znużone motyle,
Chcąc pierwiastek słodyczy, ciągnąć z jej kielicha;
Jakim okiem tryumfu poglądałeś zdala,
Przekonany, że ogień co różę zapala,
Do ciebie się jedynie z jej listków się uśmiechauśmiecha.
A zresztą, te pół słodkie, pół smętne spojrzenia,
Te jakby nie umyślnie dobyte westnieniawestchnienia,
Ten powab, który tylko miłość rozlać, zdoła,
Urok — jakim zachwyca obecność anioła,
Rozkosz — która do serca kroplami się sączy,
Harmonia — co twe czucia z jej uczuciem łączy, —
To wszystko wierzyć każe, i nie nadaremnie,
Że kochasz, i że jesteś kochanym wzajemnie. 1832 r.
O piękna różo dolin! twych listków korona,
Woń Edenu rozprasza, ogniem niebios płonie,
Uśmiechasz się do świata, a światem nęcona
Wiankiem złotych motyli, upiększasz swe skronie.
Motylek krótko bawi — gdy zefir powieje,
Lekki jak zefir, w inne odlatuje sady,
Cóż, jeżeli ze sobą uniesie nadzieję?...
Szczęście, nie jest odbłyskiem jednej płochej chwili;
Krótka rozkosz, a smutne niestałości ślady, Czemże są?... godłem motyli. 1832 r.
Dobranoc wam!
Niechaj sen wonny, sen złoty,
Jak anioł stróż, otoczy waszą skroń;
Niech wieńce róż, rozleją rajską woń,
I niechaj zefir zanuci swemi pieszczoty, Dobranoc wam.
Dobranoc wam!...
Chociaż tu szczęście nie świeci,
Gdzie każdy dzień, wspomina tyle strat;
Gdy nocy cień, w spoczynku złoży świat,
Niech przez sen, dusza wasza, w kraje szczęścia leci, Dobranoc wam! 1833 r.
O mój Adamie! głucho na tym świecie,
A jam ku niemu wyciągał ramiona;
Jam nań poglądał, jak matka na dziecię,
Gdy je śród pieszczot przyciska do łona.
Gdy myśl młodzieńcza skrzydła swe rozwinie,
Gdy ptaszek gniazdko rodzinne porzuci,
Ledwie odetchną w lotnej swej dziedzinie,
Już myśl i ptaszek do gniazdka nie wróci.
Bo myśl gdy śmiało leci w złudzeń szlaki,
A ptaszek zwiedza wonne ziemi kwiatki,
Niewiedzą o tem, że ich los jednaki:
Że myśl i ptaszek wpadną w łowców siatki.
Płocho rzuciłem zakres mój rodzinny;
Ludzie daleko, a Pan Bóg wysoko.
O mój Adamie! dziś dla mnie świat inny,
I z innem czuciem pogląda me oko.
Wznoszę się wyżej myślami mojemi,
Nic mnie nie smuci, nic nie uwesela,
To tylko jeszcze wiąże mnie do ziemi,
Że mogę ścisnąć dłonie przyjaciela. 1833 r.
Przed mojem okiem piękna okolica,
Na widnokręgu rzucone półkole;
Dzień gasnął zwolna, a promień księżyca
Oświecał wzgórza i wzniosłe topole.
Pośród topoli — dworek czerwienieje,
W nim moje szczęście, w nim mój skarb jedyny,
Moje pamiątki i moje nadzieje,
Złożyłem w sercu kochanej dziewczyny.
Z smutkiem żegnałem sny moje zwodnicze,
Miejsca mych zabaw, ustronia wieśniacze,
Żegnałem lubą, z nią świata słodycze,
Bo nie tak prędko znowu ich zobaczę.
II.
Słychać ton jakiś!... lecz pieśń nie wesoła
W tęsknej i smętnej jak myśl moja, nucie,
Gdy sercu brakło pociechy anioła,
Jakże niemiłe budziła uczucie.
I łza boleści spadła na jagodę,
Łza — co już dawno w mem oku nie była;
Bom sobie wspomniał te dni moje młode,
Które mgła ciemna na długo zakryła.
Wspomniałem miejsca, gdzie czas płynął mile,
Gdym dłoń jej ściskał, uściśnięty wzajem;
Gdybym miał w życiu drugą taką chwilę,
Wzgardziłbym niebem i poetów rajem.
III.
Wspomniałem!...[1] ależ tych wspomnień tak wiele
Plączą się, mącą i giną w oddali;
Moja kochanka, moi przyjaciele,
Przypomnąż sobie, że mnie kiedyś znali?...
Może przypomną, ... odemkną podwoje
Z czuciem, na które czcza się grzeczność sili;
Przetrwam nieszczęścia, ale serce moje,
Nigdyby takiej nie przeżyło chwili.
Lecz już głos trąbki, do drogi znak daje;
Znikają wzgórza, dworek, szczyt topoli,
Wszystko co miłe za mną się zostaje,
Przedemną — obraz smutku i niedoli. 1833 r.
Gdy lekkim skrzydłem, wędrowna ptaszyna
W świat długi goniąc, nasze gaje rzuca,
Jakże ten widok trwoży i zasmuca,
Jakże nam bliskość zimy przypomina.
Gdy zwiędnie róża, co nam wonią tchnęła,
Gdy zeschną trawy, gdy pożółkną liścieliście,
Gdy wszystko wróży chwil niemiłych przyjście,
Jakże żałujem wiosny, co minęła.
Z ubiegłą wiosną, z odbiegłą ptaszyną,
Z martwym już wdziękiem, z oniemiałem pieniem,
Tylko się cichem żegnamy westchnieniem;
Szczęśliwy!... za kim łzy żalu popłyną.
II.
Ty, już na lotnem skrzydle wyobraźni,
Daleko od nas, na obcej nam ziemi,
W rodzinnem kole, pomiędzy swojemi,
Spoczywasz, w tkliwych objęciach przyjaźni.
Ty, naprzód myślą wyścigasz godziny,
Czas ciebie nudzi swym leniwym ruchem,
Ty, wkraczaszskracasz przedział promiennym swym duchem,
Co cię oddala od łona rodziny.
Lecz nam! — czas szybko swe chwile przegania,
Próżno go wstrzymać chcemy władzą myśli,
Coraz się zbliża — i obraz nam kreśli,
Niewesołego z tobą pożegnania.
III.
Nim nas porzucisz, chciej przyjąć życzenia,
Które ci dajem — są one tak czyste,
Jak te poranne rosy łzy przejrzyste,
Które wschodzące słońce rozpromienia.
Rozjaśniasz czoło uśmiechy lekkiemi,
Które mgła smutku tak długo pokrywa;
Gdybyś ty jedna nie była szczęśliwa,
Któżby był godnym szczęścia na tej ziemi?
Tak! — ujrzysz szczęście w różanym obłoku,
Bo to z przeznaczeń wypada kolei,
I znowu piękny, wsparty na nadziei,
Anioł radości zabłyśnie w twem oku.
Przeminą smutki jak te nocy cienia,
Które świt ranku, w złoty promień zleje;
Gdy ci się szczęście na nowo zaśmieje,
Toć nie odmówisz nam chwilki wspomnienia. 1833 r.
Mija czas — płyną chwile nakształt wód strumienia,
Przeszłość, na oceanie niepamięci znika,
Jak wiatr, przewieje wątłe życie śmiertelnika,
Do kresu, który ludzi w proch ziemi zamienia.
Wszystko, co nam jest miłe, zimny grób zamyka,
Giną — zaszczyty, wielkość i sława imienia,
Skoro śmierć niezbłagana, ten anioł zniszczenia,
Żelaznem swem ramieniem, serc naszych dotyka.
Taka nasza puścizna na tej bryle ziemi,
Wicher, kości umarłych po świecie rozwieje,
Po mogiłach, piołuny i chwasty zasieje;
Tylko cnota, tak rzadkorzadka między śmiertelnymi,
Co nad gmin pospolity, czyni ich wyższymi,
Śród chaosu, jak gwiazda zbawienia, jaśnieje.
Myślą — błądziłem w czasów ubiegłych wspomnieniu,
Serce, gwałtownie w piersi bić zaczęło,
Gdym drzącą ręką wykonywał dzieło
Pełne życia, na martwo leżącym kamieniu.
Pismo — w postaci twego imienia stanęło;
Cóż wtenczas zrównać mogło memu zachwyceniu?
Drzące usta złożyłem na twojem imieniu;
Czemuż z siłą marzenia życie nie minęło.
O! tajniki serc naszych są nam samym ciemne,
Samotność je rozwija, wskrzesza szczęścia chwile,
I obudzą z letargu uczucia tajemne,
Lecz przy nich tyle cierpień i udręczeń tyle,
Że zaćmią i dni lube, i chwile przyjemne,
Zostawią mdłą nadzieję, — jak kwiat na mogile. 1833 r.
W dniu majowym, na dolinie,
Kędy strumyk szemrząc płynie,
Moja luba kwiatki zrywa,
Wiążąc wianek, piosnki śpiewa.
Jak jutrzenka, świeża młoda,
Miała serce jak łza czyste,
Oczki czarne promieniste,
I usteczka jak jagoda.
Jakaś wzięła mnie pokusa
By ją prosić o całusa;
Nieodmawia — czyjaż wina?...
To był anioł, nie dziewczyna!
I spojrzała moja miła,
Białą rączką mnie ścisnęła,
Usta do ust przybliżyła,
I w objęciu mem spoczęła.
Świat przed moją znikł źrenicą,
Martwą ziemię opuściłem,
Raj minąłem, w niebie byłem,
Z moim czuciem, z mą dziewicą.
Śród boskiego zachwycenia,
Gdy jej ustek chwytam tchnienia,
Myśl ją bierze, śmieszna, pusta,
By oderwać od ust, usta,
Zniszczyć urok omamienia.
Tylko jeszcze, z cicha skromnie,
„Nie mów o tem“, — rzekła do mnie,
I pobiegła po dolinie.
Głos jej luby w dali ginie,
Coraz ginie — w końcu znika,
Jak porankiem śpiew słowika.
Nie goniłem — bo w mej myśli,
Już się nowy zamiar kreśli,
By nie zważać na przestrogę.
Jakież dla mnie szczęście, proszę?...
Jeśli poznać mam rozkosze,
A objawić ich nie mogę?
Nic nie taić — moje zdanie!...
Lecz mnie teraz czeka bieda,
Pewnie za to, piękne panie,
Żadna mi już buzi nie da. 1833 r.
Panicz. „Rzuć tę ustroń niewesołą,
Cóż w niej widzisz? — chatkę biedną;
Ciemne lasy na około,
Trwożyć muszą samę jedną?
Cóż cię wiąże do tej chatki?
Czy pamiątki młodszych lat?...
Czy wspomnienia, ojca, matki?..
Czy rozkwitły z wiosną kwiat?...
Patrz ten zdroik na dolinie,
Co się wydarł z ziemi łona,
Ujrzał światło i tam płynie
Gdzie go milsza wabi strona;
Gdzie i wietrzyk lżej powiewa,
Gdzie weselej szumi gaj,
Gdzie rozkoszniej słowik śpiewa,
Gdzie piękniejszy ziemi kraj.
Ty! o piękna! śród ukrycia,
Maszże więdnąć jak kwiat z wiosną,
I najmilszą porę życia,
Tak młodzieńczą, tak miłosną,
Chceszże okryć tłem cierpienia?
Zniszczyć urok lubych tchnień?
I bez wspomnień, bez westchnienia,
W noc zamienić życia dzień?
Porzuć chatkę, porzuć kwiaty,
A jak w raju albo niebie,
Pyszny zamek, strojne szaty,
Miłość, szczęście czeka ciebie.
Rozkosz wabi w swą zaciszę,
Gdzie cię sen, jak anioł stróż,
Śród balsamów ukołysze
Na wezgłowiu wonnych róż.
Płaczesz? — łzy ja umiem cenić,
Łezka, szczęścia nierozpłoszy,
Lecz mi pozwól, pozwól zmienić,
Łzy boleści, w łzę rozkoszy.
Jak dwie lutnie gdy zabrzmieją
Strojnym dźwiękiem, zgodnych stron;
Dusze nasze tak się zleją
W jeden wzniosły boski ton.“
∗ ∗ ∗
Dziewczę milczy — więc przystaje. —
Czy co rzekła? — próżno śledzić;
„Czy wiesz co miłość?“ — „Miłość, mój kochanku,
Dwóch serc harmonja, pierwszy uśmiech w życiu,
Słońce wschodzące w dni naszych poranku, Fiołek kwitnący w ukryciu.“
„O! moja luba, to nie znasz miłości;
Miłość w tem życiu, krótka złudzeń chwilka,
Jeden sen piękny na kwiatach młodości, Bóstwo, na skrzydłach motylka.“ 1834 r.
W martwych kształtach życie wzbudzić;
Ująć namiętne uczucie;
Myśl zatrzymać, oko złudzić,
Znaleźć obraz w wieszcza nucie;
Rozwinąć świata koleje,
I naturze odkraść skarby;
Na jaw dobyć znikłe dzieje:
To świat malarza i farby.
Wznieść duszą w wyższe dziedziny,
Przygasłe wskrzesić pamiątki,
Przypomnieć szczęścia godziny,
Wzruszyć tajne serc zakątki;
Wzburzyć żądze i — uśmierzyć,
Nieść zapał w wojenne szyki,
Łzę wycisnąć — w cud uwierzyć:
To władza boskiej muzyki.
Lecz spojrzeć w przyszłość tajemną,
Uzacnić człowieka serce,
Rozjaśnić błędów noc ciemną,
I na geniuszu iskierce
Przebić chmury, spojrzeć w nieba,
I nad słońca, nad planety
Wznieść tron Bogu — na to trzeba
Uczuć i natchnień poety. 1834 r.
Bywajcie zdrowi! — odjeżdżam daleko,
Aż na kraj świata, — daremnie, daremnie,
Stęsknioną myślą i łzawą powieką,
Będziecie czekać uścisków odemnie.
Odjeżdżam wesół — jak ten co się śmieje
Śmiechem rozpaczy, gdy życie ucieka;
Odjeżdżam wesół — bom stracił nadzieję,
Ostatnie źródło udręczeń człowieka.
Gdzież moje boskie, gdzież są ideały,
O pięknej cnocie, o wzniosłej przyjaźni,
I o miłości? — z chwilą się rozchwiały,
Jak senne mary młodej wyobraźni.
A rzeczywistość, jak śmierci cień blady
Co łzy wycisnął, co szczęście zakłócił,
Dotyka serca i idzie w me ślady
Abym już nigdy do niebios nie wrócił.
Do niebios myśli, do których się wzbiłem,
Do mych przyjaciół, do mojej kochanki,
I do tych krain, gdzie szczęśliwy żyłem,
Gdym nucił pieśni, gdym wił z kwiatów wianki.
Z obrazów zmianą, zmienia się uczucie,
Z inszą harmoniją, insze będą dźwięki;
Może wy kiedyś, tylko w dzikszej nucie,
Słuchać będziecie wygnańca piosenki:
Jak on daleko, pod zaspami śniegu,
W krainie zimy i wiecznego lodu,
Po dziennym trudzie szukając noclegu,
Umierać będzie od zimna i głodu.
I w strony lube źrenicą zaciekłą
Patrząc bez końca, marząc śród zawiei,
Przeklnie to życie co się będzie wlekło,
Na lodowatym brzegu Jenissei.
Bywajcie zdrowi!... lecą bystre konie
Coraz i coraz unosząc mnie dalej...
Ach! nim ma pamięć wraz ze mną utonie,
Wspomnijcie czasem, żeście mnie kochali. 1834 r.
Mazurek.[2] Jakoś się przypadkiem
Okno otworzyło;
Prócz doniczki z kwiatkiem
Nic w oknie nie było.
Ktoś trącił doniczkę,
Księżyc błysł z obłoku,
Oświecił twarzyczkę,
W niej łezkę na oku.
Wtem, z dalekiej strony
Ktoś pędzi na koniu,
Sadzi przez zagony
Aż tętni po błoniu;
Stanął przy okienku,
Dał znak, skłonił głowę,
I po cichuteńku
Rozpoczął rozmowę:
„Witaj moja miła.“
„Witaj mój jedyny.“
„Czyś za mną tęskniła?“...
„W łzach pędzę godziny.“
„Łzy, co smutek roni,
Czyż się nie ukoją?“...
„Matka kochać broni,
Nie mogę być twoją.“
„O! luba! któż ciebie,
Któż ciebie wzajemnie
Na ziemi, na niebie
Ukocha nade mnie?
Płoną moje tchnienia.
Więdną dni me błogie“...
„Dzielę twe cierpienia,
Twoją być nie mogę.“...
„I za cóż, mój Boże
Tyle cierpień znoszę?...
O! luba! ja może
Ostatni raz proszę,
Bo z jutrznią różową
Daleką mam drogę“...
„Ach! nie jedź, daj słowo
Wszak twoją być mogę!“...
Różne na świecie losu przybywszy koleje
Zeszliśmy się w nieszczęściu — w miejscu zkąd nadzieje,
Zkąd miłość, wiosna, kwiaty i każda myśl człeka,
Jak z miejsc dżumą dotkniętych, w lepszy świat ucieka.
Nie tę nam pieśń w kolebce piastunka nóciła,
Nie ten obraz nam młoda fantazya tworzyła
Ażebyśmy wygnańcy, bez siedzib, schronienia,
Liczyli czas na wieki, chwile na cierpienia.
Przyszłość nasza jest ciemna, lecz przeczucie wieszcze
Kiedyś, każe chwil lepszych spodziewać się jeszcze;
A przetrwawszy już próby i ognia i wody,
Gdy kiedyś u ojczystej zejdziem się zagrody,
Jakże nam miło będzie, spotkać się, powitać,
Historyą cierpień naszych na twarzach wyczytać,
I wspomnieć — że przebiegłszy, że wytrwawszy tyle,
Kości nasze na ojców, złożemy mogile. 1835 r.
Mazurek.[3] Tam daleko, w lubym kraju,
Już kwiat ożył z tchnieniem wiosny,
I śpiew jakiś brzmi po gaju, Czuły, miłośny. W listki drzewa Wiatr powiewa,
To drżą listki, to się chwieją; Ja tak drżałem Tak się chwiałem
Między szczęściem i nadzieją;
Bo w poranku mego życia Śród ukrycia, Serce biło,
I na różach sobie śniło.
Tu — jak głucho do okoła...
Chociaż wiosna się rozśmieje,
Wionie północ — zwiędną zioła, Znikną — nadzieje. Myśl skrzydlata, Stąd ulata
By ojczysty ujrzeć kątek, — Gdzie ja byłem, Gdzie przeżyłem
Chwilę marzeń i pamiątek.
Bo tam tylko w dniach młodości, Dla miłości Serce biło;
Tu — śród cierni się zbudziło. 1835 r.
W Abruzach żył zbójca, odważny, krwi chciwy,
Czasami wspaniały, lecz w zemście straszliwy,
Na zamki i dwory, i mnichów klasztory Napadał — rabował i palił.
Napróżno król liczne wysyłał zastępy,
By przetrząść wąwozy i lasów ostępy;
Pod ziemią szukali, lecz z niczem wracali, Bo zbójca się zawsze ocalił.
Noc była — wiatr szumiąc kołysał dębiną,
Przy ogniu siadł zbójca z swą wierną drużyną,
Wiatr miotał ogniskiem, a z trzaskiem i błyskiem Sypiące się iskry padały.
Huk gromów po górach rozlegał się dziko,
Lecz wichry i piorun są zbójców muzyką,
Spełniano kielichy, a wrzaski i śmiechy Z odgłosem się burzy mięszały.
Śród zbójców, jak anioł, dziewczyna tak miła,
Z zalotnym uśmiechem włos wodza trefiła,
On brał ją w ramiona, przyciskał do łona, I śliczne całował jagody.
Dziewczyna z klasztoru porwana jak branka,
Przysięgła być Bogu... dziś, zbójcy kochanka,
Czas długi płakała, nareszcie przestała Bo zbójca był piękny i młody.
Kochankom, czas szybko ulata w pieszczocie...
Nie słyszą ni gromów, ni burzy w przelocie,
Szczęśliwi! w tej chwili, wysoko się wzbili Od ziemi, od ludzi, od świata.
A w bandzie szmer powstał podobny do wrzawy,
Na wodza nieczynność, na miękkie zabawy,
I rosnąc, szedł dalej; aż grzmiąc jak ryk fali Do uszu dowódcy dolata.
Więc porwał się z miejsca i krzyknął: — „Ej śmiałki!...
Czy chcecie spróbować ciężaru mej pałki?...
Toż u was jest winą, żem z piękną dziewczyną Raz ziemskich skosztował słodyczy?
„Stawajcie w krąg wszyscy i sądźcie oczyma,
Czy wódz wasz zniewieściał, czy męztwa już nie ma;
Za chwilę najdłużej, będziemy w podróży Do mordów, do nowych zdobyczy.“...
Wtem, chwycił za sztylet, i przy błyskawicy,
Uderzył w pierś śnieżną struchlałej dziewicy.
„Ha!... wrzasnął... śmiałkowie, kto w oczy mi powie, Że miłość dla wodza jest matnią!“...
Tryumfu krzyk powstał, sam grom go nie zgłuszy...
Wódz spojrzał, lecz w tajnik najskrytszy swej duszy;
Twarz ręką zasłonił, łzę jedną uronił, Łzę pierwszą — a razem ostatnią.... 1835 r.
O moja luba! znikł świat marzeń sennych,
Płyną bez przerwy, godziny, dnie, lata,
I coraz dalej — po morzach odmiennych,
Pod różną flagą zwiedzamy krąg świata.
Nigdy!... może nas nigdy na tej ziemi,
Przyjaźny wietrzyk ku sobie nie zwionie;
Tylko wieść, łzami opłaczem rzewnemi
Gdy z nas kto pierwej na falach zatonie.
Lecz jeśli prawda, że kiedyś na niebie
Gdy już do rajskich zawiniem przystani,
W jedną harmonię, w jeden promyk zlani,
Znajdziem się luba, znowu obok siebie;
Jeśli to prawda? — więc choć duch odbieży,
Miłość się nasza z nami nie ukończy:
Ona, jak cząstka co bóstwu należy,
Wróci do bóstwa — i tam nas połączy. 1835 r.
Był pewien, jak mówią, czarownik przed laty;
Sam, miał się za niebios posłańca,
Przecież go nikt nie znał, bo któż zna mieszkańca Ubogiej w poddaszu komnaty?
U niego tłum cacek, a wszystkie rozbite...
Gruz, kwiecie — bez ładu, porządku
Zmięszane, zsypane i zmierzchem spowite, Jak chaos przy świata początku.
I mnóstwo głów trupich leżało pod stołem,
A każda odmiennie znaczona;
Na każdej był napis wyryty nad czołem: Dant, Szekspir, i inne imiona.
On, nieraz w krąg siebie rozstawiał te głowy...
Choć stare, lecz czas je szanował;
On pilnie w nie wzierał, pył nawet zdejmował, I długie wiódł z niemi rozmowy.
„Bóg, rzekł raz czarownik, w przestworzu jałowem
Przez: „Stań się“ świat wywiódł z nicości.
I ja rzeknę: „stań się“ — i wyrzekł. — Tem słowem Odłączył od światła, ciemności.
Następnie wszedł w koło; wziął laskę Merlina,
Uderzył... o! dziwne przemiany,
Gruz zrósł się w kolumny, rozpadły się ściany... W około — czarowna kraina.
„Na co mi ten ołtarz, ten gaj, ta świątynia,
Jeśli mam tu zostać sam jeden, —
Bez oczu kochanki i w raju pustynia; Zstąp piękna i ożyw mój Eden!“
Wziął dłuto... wzniósł oczy... w marmurze nie kował,
Z powietrza wytoczył jej członki,
I w mgliste, w przejrzyste i w śnieżne obsłonki Swą piękność odziewał, drapował.
I dzieło skończywszy, mistrz pierwszy się zdziwił,
Choć życie nie biło w jej łonie;
A czołem uderzył, gdy piękną ożywił
Twą gwiazdą, o boski Platonie! 1835 r.
Gdzież fantazjo moja, ulatasz, wybiegasz?...
Czyliż tam daleko, lepszy świat spostrzegasz?
Czyli już znudzona na ziemskim przestworzu,
Chcesz odpocząć sobie na wieczności morzu?... Śpiesz na bystrej łodzi W te dalekie kraje, Gdzie słońce nie wstaje, Ani nie zachodzi.
Tu, ziemia — bryła czarna, którą ogień boski
Na chwile opromienia, a ciemność zanurza,
Gdzie szczęście iskrą tylko, którą cierpień burza
Natychmiast gasi, zostawując troski;
Gdzie wspomnienie — jak anioł z niebios wypędzony,
Błąka się w koło ciebie, i na krótką chwilę
Pocieszy i rozrzewni — lecz wiatrem zdmuchniony
Ulata i utraca swe wdzięki motyle;
Gdzie miłość! — która w pierwszej młodości rozwiciu
Była twym ideałem, i z której tak dumny,
Nuciłeś boskie hymny — dziś, smutny, w ukryciu
Widzisz ją — jak świątyni złamane kolumny.
Gdzie wszystko, co na sobie bóstwa nosi znamię,
Co jest piękne i czułe — co jest skarbem duszy, —
Ledwie błyśnie dla człeka, wali się i łamie
I niknie, jak kwiat polny, gdy go chwast zagłuszy.
O! fantazjo moja! wybiegaj daleko,
Staraj się, to co ziemskie, od siebie odegnać;
Bo tu nic nie zostawiasz, z czem łzawą powieką
Mogłabyś się raz jeszcze na wieki pożegnać. Śpiesz na bystrej łodzi, W te dalekie kraje, Gdzie słońce nie wstaje Ani nie zachodzi. 1835 r.
Gaik się liściem zieleni, —
Skowronek wisząc w przestrzeni
Czarownej dźwięków krainy,
Srebrnym tonem radość kwili.
Motyl — zwiedza róż doliny,
Róża — wabi rój motyli.
Śród szmaragdowych błoni,
Śród rozlanej kwiatów woni,
Gdy ziemi — szczęście uśmiecha;
Kiedy słowik miłość głosi,
Kiedy pszczółka słodycz nosi,
Wyssaną z kwiatów kielicha;
Jedno serce skamieniałe:
Ani miłość je zagrzewa,
Ani bogów nuci chwałę,
Ani wiosny nutą śpiewa;
Ani zwija kwiatów wianki,
Dla przyjaciół i kochanki.
Czyż to serce od powicia,
Nieczułe na wdzięki życia,
Żadnym ogniem nie płonęło?...
Czy oderwane od świata,
Oczyma wzgardy pomiata
Najpiękniejsze niebios dzieło?...
O! nie serce winić trzeba,
W które częste ciosy biły;
W niem zagasły myśli nieba,
Pięknej ziemi zwiędły róże;
Tylko na przekór naturze
Krzewi się piołun mogiły.
Serce, biegło w raj omamień,
Czułe, wzniosłe, i ogniste.
Lecz w pierwszej śpiewanej nucie,
W szkielet zmieniło się czucie;
Żar — zgasiły chmury dżdżyste,
Z uczuć wzniosłych, został kamień.
Biedne serce! — gdy dla woni
Rwało róże, i rzuciło,
Zostawiwszy kolce w duszy.
To był sen!... jakże dziwny!... Widziałem krainę
Pustą, dziką, okropną jak sumienie zbrodnia,
A na burzliwem niebie, jedna gwiazdka wschodnia
Oświecała, na skale opartą dziewczynę.
Dziewczyna nad przepaścią, śród dzikiej natury,
Była tem, czem w nieszczęściu jest promyk nadziei.
Lecz niewidoma siła, zbliżyła z kolei
Dziewczynę do przepaści, a gwiazdę do chmury.
Dziewczyna była młoda — a młodość kobiety
Jestto kwiat, który poczuł pierwsze wiosny tchnienia;
Dziewczyna była piękna — jak geniusz poety,
Jak to zjawisko rajskie, pół swiatłaświatła, pół cienia.
Tylko — że w jeden przedmiot wlepione jej oko;
Melancholijny uśmiech po twarzy rozlany,
I myśl — myśl jej tak była ciemną i głęboką
Jak przepaść, gdy w nią nocne spuszczą się tumany;
Tylko — że jej obsłonki tak lekkie, tak mgliste,
Którym powab i skromność skreśliły granice,
Owijając to ciałko, powietrzne, przejrzyste,
Zmieniały córkę ziemi w nieziemską dziewicę.
Wtem nagle śród mętnego dziwnych marzeń tłumu
Jedna się myśl odbiła, bom słyszał jej słowa:
„W lat piętnaście doświadczyć zbłąkania rozumu,
Okropność!...“ Tu snu koniec, bo druga połowa
Tak miała skład dziwaczny, że pomimo chęci,
W jeden go obraz złożyć nie mogłem w pamięci.
∗ ∗ ∗
I cóż w tem tak dziwnego? — z boku ktoś zapyta;
Ludzie!... jak niedaleko oko wasze sięga!...
Widzicie martwe kształty, a duszy potęga
Nigdyż się w głąb’ nie wedrze?... nigdyż nie powita
Zamkniętej myśli, i jej na jaw nie wydźwignie?..
O! ileż wy to razy, jak pieszczone dziecię
Na popsutą zabawkę, na swój świat patrzycie?
Zachwyci was... nasyci... i zapał ostygnie.
Nic żeście nie dostrzegli w mem sennem widziadle?...
Nic pewnie... oprócz pięknej i młodej dziewczyny
Siedzącej nad przepaścią śród dzikiej krainy.
Ja zaś, jej świeżą duszę widzę jak w zwierciadle:
Ona się po raz pierwszy z snu błogiego budzi,
Postrzega świat — ku niemu wyciąga ramiona,
I pragnie go i nie chce... i wówczas to ona
Uczuwa, że ma serce i że jest śród ludzi.
Czuje i tęskni... ale przestrach ją porywa,
Świat zdaje jej się pustym, bez wdzięków, bez życia,
Wiosna martwa, bez pieśni, echo bez odbicia,
I sądzi, że już nigdy nie będzie szczęśliwa.
Oto jest obraz duszy snów moich anioła,
Trwoży ją obłąkanie i w przepaść popycha;
Bo nie wie — że jest czucie, do którego wzdycha:
Miłość... która ją wkrótce do życia powoła,
Która jej świat nieznanych odsłoni słodyczy,
I która tak przeminie, jak mój sen zwodniczy. 1835 r.
W wiośnie życia myślą błędną
Nie goń za omamień rajem,
Otocz skronie wonnym majem,
Bo latem — róże uwiędną.
Bo już za jesieni przyjściem,
Inną pieśń natura śpiewa:
Gdy złoty owoc dojrzewa,
Roślina, żegna się z liściem.
Gdy przez młode niepokoje,
Wielka myśl się w tobie budzi,
Gdy chcesz poznać serca ludzi,
Zgłębij pierwej serce swoje.
Jak oceanu ustronie,
Tak niezbrodne serca fale, —
Nim znajdzie perłę przy skale
Nie jeden nurek utonie.
Z uczuć wzniosłych, z uczuć tkliwych,
Snujem złoty życia wątek;
Czemuż w krainie pamiątek
Tak mało chwilek szczęśliwych?...
Bo my płyniem śród zawiei,
Śród skał grożących rozbiciem;
Ta krucha nawa, jest — życiem
Miotanem — żaglem nadziei. 1832 r.
Noc, milczenie — tylko w dali
Wietrzyk, listkiem drzew szeleści;
Księżyc igra w drzącej fali,
Lub się z kwieciem wiosny pieści.
Słowik, w gęstem drzew zaciszuzacieniu,
Miłym dźwiękiem Echo budzi;
Sen, zstępując na promieniu,
Słodzi dzienne troski ludzi.
Miły obraz — dla pasterza
Gdy namiętnych żądz nie roi;
Dla kochanka — gdy się zwierza
U stóp lubej, z myśli swojej;
Dla poety — gdy w swej nucie,
Z całym ogniem wyobraźni,
Śpiewa pierwsze serca czucie
O miłości, o przyjaźni.
To nie dla mnie! — Lecz gdy burze
Zniszczeń skrzydłem dotkną ziemię;
Gdy w rozdartej gromem chmurze,
Karę widzi człeka plemie;
Gdy śród trwogi, przerażenia,
Grom uderza, piorun głuszy:
To mój obraz — moje pienia,
To harmonija mojej duszy. 1834 r.
Kwiat życia stracił powaby,
Nieszczęście-m poznał zbyt rano;
Lecz czyliż będę tak słaby,
Bym przed niem ugiął kolano?
Łza z ocz moich nie popłynie,
Raz tylkom w życiu łzy sączył,
W tej strasznej dla mnie godzinie
Gdym się z ojczyzną rozłączył.
To znikło!... cóż mnie dziś wzruszy?
Patrz!... w tej świątyni natury,
Odkryłem skarby dla duszy,
Stepy, pustynie i góry;
Na step leci myśl ma lotna,
Śród pustynnych buja błoni,
Taka dzika i samotna,
Jak wicher, co się tam goni.
Lecz, gdzież góra tak wysoką,
Gdzie lecąc, jak dźwięk mej struny,
Mógłbym niebem poić oko,
Deptać orły i pioruny!?...
Bliżej Boga — dalej ludzi;
Gdziebym ziemskich żądz daleki,
W śnie, którego świat nie zbudzi,
O szczęściu marzył na wieki. 1834 r.
Poranek — wstało słońce — cisza i pogoda; Niebios, nie chmurzą obłoki;
Wietrzykiem kołysana, cicho szumi woda, I pluszcze w okrętu boki.
Sterniku! weź za rudel, każ poruszyć wiosła, Znasz przyjazne wiatrów tchnienia,...
Rozwiń żagle — by woda co prędzej mnie niosła Tam — gdzie dla mnie, port zbawienia.
Wieczór — łamie się fala, piętrzą się bałwany, Hymnom zniszczenia, grom wtórzy;
Mój okręt, bez rudla, wiatrami miotany, Leci za podmuchem burzy:
Maszty, piorun zdruzgotał, zerwały się liny, Ciska nawą, fala grzmiąca,
Chwyta ją, jak swą zdobycz i pośród głębiny, O skryte skały roztrąca.
Już noc — z odłamkiem masztu, sam śród morza płynę, Otwarta przepaść podemną,
A w górze czarne niebo; — tak w śmierci godzinę Wieczność zaledwie jest ciemną.
Choć słońce znów zabłyśnie, ja go nie zobaczę, Nie spojrzę ku lubej stronie;
Zniknę, — któż mi grób wzniesie, nademną zapłacze? Któż wspomni o moim zgonie? 1834 r.
Kilka wzgórków mchem porosłych,
Zburzonych pomników szczątki,
Nad niemi, kilka drzew wzniosłych —
To wszystko człeka pamiątki.
Jego marzeń ideały;
Sny — co prędko się prześniły,
Róże — które kwitnąć miały
A zwiędły w łonie mogiły.
W chwili zgonu, hymn pogrzebu,
Dzwięcząc tony żałobnemi,
Ma powrócić duszę niebu,
Ziemskie ciało, oddać ziemi.
Gdzie zebrani przyjaciele,
Niosą z smutkiem do grobowca,
Kilka westchnień, łez nie wiele,
Dla innych światów wędrowca.
Anioł śmierci, na mogile,
Którą zdobi próżność złota,
Garstką piasku liczy chwile,
I przecina nić żywota,
I tak nuci, szydząc skrycie,
Gdy wiatr pędzi zmarłych kości:
„Patrz, człowiecze! czem twe życie,
Czem marzenia twej wielkości!“ 1834 r.
Gdzież jestem?... czy to jurta kirgizkiego hana,
Co jak łódka po morzu, po stepach żegluje?...
Której gwiazda, jak diament z zawoju sułtana
W doliny tulipanów nomadom przodkuje.
Czyli jestem pod niebios płonących namiotem
Pod którym wiecznie błędne snują się Araby?
I widzę pienia wieszczów wypisane złotem,
Na jedwabiach zdobiących jedną z bram Khaaby.
Czy to harem w balsamów owiniony tchnienia?
Kędy basza na łonie wschodniej odaliski,
Śród kwiatów, śród słowików, śród szmeru strumienia,
Pieszczotami opłaca kupione uściski;
Lub w śnie narkotycznym siódme marzy nieba,
Widzi w kioskach Edenu, dziewicze piękności,
A nie pamięta o tem, że po nie iść trzeba,
Przez most, nad przepaściami wiszący wieczności.
Lecz dla czegoż ten widok, co myśl mą weseli,
Zmienia się, na przedmioty żałobą pokryte,
I jest jako marzenie, co z duszy wystrzeli
W krainę ideałów — a spadnie rozbite.
Wytłomacz mi Adolfie co to wszystko znaczy?
Może to zmienne życia naszego koleje:
Z jednej strony różowo, — to niby nadzieje,
A z drugiej wszystko czarno, — to obraz rozpaczy.[4]
Ileż to razy człek w krainie ducha,
Chciałby zapomnieć o ziemskim padole,
I chciałby skruszyć żelazną niewolę,
Która go wiąże do nieszczęść łańcucha.
Chociaż swe loty wybije nad chmury,
Myślą, jak strzałą strop niebios przenika,
Cofnąć się musi, — bo nie ma języka
Jakim ma mówić do Stwórcy natury.
Wraca — chce śpiewać co widział, i smutnie
Patrzy, na nicość swych promiennych tworów;
Bo choć od ziemi pożyczy kolorów,
Niebiańskich tonów, nie wieje w swą lutnię.
I próżno żąda siłami wszystkiemi,
Skruszyć swe pęta, lecieć w złudzeń kraje!...
Gdy zwichnie skrzydła, dopiero poznaje
Że on jest wiecznie przykuty do ziemi.
Choć okiem sięgniesz daleko, głucho na stepów równinie, Bo tylko natury głos, cicho rozlega się tam;
Głos ten, z wiosną się budzi, błąka się w stepach i ginie, Gdy mroźnej jesieni dzień, do czasu zbliży się bram.
Ale na stepie samotnym, wznoszą się liczne kurhany, Pomnik ostatni to już, od dawna ubiegłych lat;
Kto tam w ich łonie spoczywa?... i kto je sypał — nieznany, Bo znikłych pamiątka chwil, zwiędła na grobie jak kwiat.
Któż dziś te prochy milczące, z letargu pustyń obudzi? Któż nam objawi ich sen, co tyle wieków już trwał?
Ach! któż teraz odgadnie, jakich to szczątki są ludzi? Gdy czas rozsypał na pył, ostatnią cząstkę ich ciał.
Co ziemskie, ziemią się stało, do niebios wzleciał duch lotny... Tak zniknął wątek i ślad, bo zgasły wieści i pieśń...
Gdy dzieje patrzą i milczą, gdy milczy kurhan samotny, Poeto!... twój to jest świat... wszak masz popioły i pleśń.
IV.
KWIATEK.
Ja
Z kąd kwiatku w tak dzikiej zjawiłeś się stronie?
Tu ciebie sam oddech zabije lodowy;
Z kąd powiedz, z kąd wziąłeś, te farby, te wonie Tak różne od braci stepowej?
Kwiatek.
Z dalekich wybrzeży, z cieplejszej krainy,
Porwała mnie burza i skrzydłem swem lotnem,
Przeniosłszy przez błonia, ogrody, doliny, Rzuciła na stepie samotnym.
Mnie w domku rodzinnym kołysał koleją
To złoty motylek, to zefiru tchnienie;
A teraz sam jeden ja walczę z zawieją, Przez puste szumiącą przestrzenie.
Tu, chwasty mnie głuszą, a trawy wysoko,
Gęstem się nademną spajają sklepieniem;
Ja trawy przebijam, by zwrócić me oko Za słońca ostatnim promieniem.
Tu, stepów murawa jest moją pościelą,
Ranek mnie nie wita rosą, ale szronem,
A krople sperlone już wcześnie się bielą Na czole, ku ziemi schylonem.
I czuję, — jak coraz gwiazdki moje bledną,
Schną listki, padają; wiatr rwie ich i pędzi...
O! jeśli tu zginę!... życzenie mam jedno, Niech w twojej nie zwiędnę pamięci. 1837 r.
Wczoraj i dzisiaj — zda się przestrzeń nie daleka,
Tak jest, — lecz jak ważną jest w życiu człowieka.
Co wczora było wielkie, dziś małe, lub niema, —
Dziś karzeł z wczorajszego robi się olbrzyma.
Wczora, widziałem miasta co światu groziły,
Dziś cmentarz, na nim trawą porosłe mogiły;
Wczora, sterczał tu zamek, a dzisiaj już cegły
Rozbiły się w ruinę, i w strony rozbiegły.
Wczora, przyjaciół grono witało mnie pieśnią,
Dziś, ich serca i pamięć pokryły się pleśnią.
Wczora jeszcze jej serce dla mnie tylko biło,
Dziś się mojej kochance o lubym nie śniło.
Tak wszystko, dziwnem kołem na świecie się kręci
Co było, to już znika w morzu niepamięci;
Co nie było, to wstaje i w pełnej tchnie sile;
Jutro, czas znów zagrzebie w zapomnienia pyle,
Szczęśliwy — kto dziś owoc prac wczorajszych schował,
Kto kilka chwil ubiegłych, dzisiaj nie żałował. 1835 r.
↑ Wcięcie przed akapitem dodane przez zespół Wikiźródeł.
↑Muzykę do niego ułożył Konstanty Wolicki, towarzysz niedoli G. Zielińskiego. W papierach jednak po Zielińskim muzyki do tego mazurka nie znaleźliśmy. Może ją rodzina Wolickiego przechowała.
↑Podajemy piękną odpowiedź Adolfa Januszkiewicza, towarzysza niedoli Gustawa Zielińskiego: Nie jest to bracie jurta kirgizkiego hana, Ni namiot Beduina w oazach Tadmoru, Ni harem odalisek wschodniego sułtana, Błyszczący brylantami na brzegach Bosforu.