Powstanie Styczniowe 1863—1864/Margrabia
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Powstanie Styczniowe 1863—1864 |
Wydawca | Wydawnictwo J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1921 |
Druk | Drukarnia Naukowa |
Miejsce wyd. | Warszawa, Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Ażeby zrozumieć nagły i dość nieoczekiwany zwrot w polityce rosyjskiej, którym było nadanie Królestwu Polskiemu autonomji, będącej widocznym wstępem do powrotu stosunków polsko-rosyjskich z przed wojny 1831 roku, musimy przypomnieć nieco wydarzenia i stosunki z dziedziny polityki międzynarodowej, o których mówiliśmy w pierwszym rozdziale książki, a następnie zwrócić uwagę na ówczesny stan spraw wewnętrznych w samej Rosji.
Był to czas wogóle — pełen trwożnych oczekiwań w Europie całej. Na wiosnę 1862 r. spodziewano się wybuchu rewolucji na Węgrzech, oraz zamieszek w Państwie Kościelnym, dokąd Garibaldi szykował wyprawę. Dość rozpowszechnioną była również wiara w możliwy wybuch w Niemczech. Niektórzy nawet przypuszczali powtórzenie „Wiosny ludów“ z r. 1848 dla całej Europy z włączeniem Rosji, a dość także podejrzliwie spoglądano i na Emigrację polską.
W trakcie tego dojrzewało przymierze rosyjsko-francuskie. Cesarz Aleksander poufnie zapowiadał Napoleonowi, że gotów jest dać Królestwu rozległą autonomję z W. Ks. Konstantym, jako wice-królem, lecz dopiero po ostatecznym stłumieniu zamieszek polskich; że zaś bynajmniej na to się nie zanosiło, przeto słał do Warszawy instrukcje jak najdalej idących represji, które jednak wciąż były bezskuteczne.
Z drugiej zaś strony należało się liczyć z możliwością ujęcia sprawy polskiej w ręce swe przez Austrję. Wówczas dynastja Habsburgów, oparta o katolickich Niemców i katolickich Słowian, a później i Węgrów, mogłaby dyktować swoją wolę całej Europie Środkowej i stworzyć bardzo poważny ośrodek dla ciążenia Litwy i Rusi.
Wielopolski, znany i głośny przeciwnik Austrji, przeciwko której po rzezi galicyjskiej ogłosił słynny swój „List szlachcica polskiego do Ks. Metternicha“, gdzie wzywał cały Naród do uznania panowania Rosji nad Polską, aby wspólnemi siłami walczyć z Austrją, zjawiał się dla Rosji w samą porę. Ruch narodowy polski w r. 1861, wywoławszy sympatje dla siebie w całej Europie, wypadł jednocześnie w porze krytycznej dla Rosji. Była ona w trakcie dokonywania olbrzymiej reformy włościańskiej, która dwadzieścia miljonów niewolników czyniła wolnemi, a którą uzupełniały zaburzenia rolne w całej Rosji...
Prócz tego — rozprzężenie rządu po klęsce Sewastopolskiej, szerzenie się w Państwie propagandy rewolucyjnej, słabość armji — niemało wpłynęły na zgodę Cara na pamiętne „koncesje marcowe“, jakie nadane zostały Królestwu po manifestacjach lutowych roku zeszłego. Manifestacje jednak nie ustawały i, co ważniejsza, przeniosły się na Litwę. Połączenie sprawy polskiej ze sprawą katolicyzmu, co uwydatniło się w imponujących manifestacjach kościelnych, groziło już wręcz niebezpieczeństwem obalenia skutków całej półwiekowej przeszło rusyfikacyjnej polityki na Litwie.
Wielopolski, wezwany do Petersburga, był jedynym politykiem polskim, który stał na gruncie wyłącznie Królestwa Polskiego, nie tykając spraw litewskich. Był przytym człowiekiem rozumnym, nakazującym dla siebie szacunek, bezwzględnie lojalnym dla „swego króla“, jak się wyrażał o carze, i wrogiem ruchu narodowego w Polsce, szczerze stojącym na gruncie pojednania Polski z Rosją. W Petersburgu przytym Margrabia znalazł żywe poparcie u posła francuskiego, widzącego w polityce jego najlepsze i najdogodniejsze rozwiązanie sporu polsko-rosyjskiego, stojącego na zawadzie przymierzu rosyjsko-francuskiemu, oraz u wpływowego niezwykle w stolicy ambasadora Prus, późniejszego „Żelaznego Kanclerza“, hr. Ottona Bismarka. Ten ostatni, będąc zanadto wytrawnym politykiem, aby wierzyć w niebezpieczną dla Prus trwałość zgody polsko-rosyjskiej, w zwycięstwie Wielopolskiego widział zaszachowanie polityki polskiej rządu austrjackiego, mocno niedogodnej dla Prus ze względu na ziemie polskie. Po za dyplomatami, popierającemi Margrabiego, i prócz kanclerza ks. Gorczakowa, wielkiego zwolennika przymierza z Francyą, Wielopolski znalazł przyjaciół wśród najwyższych dostojników państwa, ze względu na swe słowianofilskie ideje. Żywo zaś nim się zainteresowali W. Księżna Helena Pawłowna, wywierająca wpływ na swego siostrzeńca-cara, oraz osobiście w kombinacje polskie wciągnięty W. Ks. Konstanty.
Mimo to wszystko, sprawa polska szła w Petersburgu przez kilka zimowych miesięcy bardzo opornie. Margrabia składał memorjał za memorjałem, żywo dowodząc, że całą przyczyną niepowodzeń „koncesji“ w Królestwie była ich połowiczność; u rządu jednak przeważał prąd wrogi wszelkim reformom. Powstanie polskie uznawane było w Petersburgu za nieuniknione, chciano więc doń się przygotować odpowiednio. W tym celu zamierzano nadać ulgi żydom, a jednocześnie w swoje ręce wziąć sprawę włościańską, ażeby w masie chłopskiej, wrogiej i bez tego szlachcie, mieć posłuszne narzędzie. Mieszczaństwo spodziewano się przejednać liberalnemi reformami i w ten sposób całe powstanie oczekiwane zredukować do słabego ruchu spiskowców z częścią szlachty.
Dla wykonania jednak tego trudnego i skomplikowanego programu, brakło w Rosji poprostu ludzi. Dwaj kandydaci na kierowników polityki rosyjskiej w Polsce: słynny działacz na polu reformy włościańskiej w Rosji, zapamiętały wróg kultury zachodniej i szczery demokrata, łączący chłopomaństwo z kultem samodzierżawia — Mikołaj Milutin, oraz minister spraw wewnętrznych — Wałujew, — odmówili. Wogóle działalność w Królestwie Polskim nie pociągała dygnitarzy rosyjskich, dbałych o swoją karjerę. Z Królestwa tymczasem szły wieści coraz gorsze. Mimo straszliwe represje, stosowane przez Lüdersa, ruch narodowy wzmagał się. Areszty szły za aresztami, wreszcie bunt przedostał się i do wojska... Ludność widocznie zaczynała być gotową na wszystko, w końcu wiosny zaszły wypadki zbrojnego oporu w czasie aresztowań...
W. Ks. Konstanty, którego kandydatura na namiestnika z prawami wice-króla, oraz szerokiemi pełnomocnictwami — była zdecydowana, przeparł wreszcie mianowanie Wielopolskiego naczelnikiem Rządu Cywilnego, oraz szerokie ustępstwa dla Królestwa Polskiego.
Projekty ces. Napoloona III w sprawie polskiej urzeczywistniły się niemal w zupełności. Rosja ze swej strony nadała Królestwu Polskiemu autonomję, z pominięciem nawet Statutu Organicznego, a sięgając czasów przedlistopadowych. Ukaz bowiem, zawierający pełnomocnictwa namiestnika Królestwa, na imię Wielkiego Księcia Konstantego wydany, powoływał się na instrukcje, nadane namiestnikowi dekretem cesarsko-królewskim w 1818 r., nic nie wspominając o całym szeregu praw i atrybucji, jakie otrzymywali Paskiewicz i jego następcy.
Niezależnie od autonomji, Królestwo otrzymało szereg reform doniosłych dla życia wewnętrznego kraju. Wszystkie prawa, jakie Wielopolski proponował i które, od roku przeszło zapowiedziane, tułały się po różnych dykasterjach, zostały ukazami carskiemi wprowadzone w życie współcześnie z autonomją. Królestwo więc otrzymało wspaniałą organizację szkolnictwa z dwiema wyższemi uczelniami i przymusem nauczania w szkole początkowej, rozwiązanie palącej sprawy włościańskiej przez oczynszowanie z urzędu wszystkich bez wyjątku chłopów pańszczyźnianych, oraz ostateczne równouprawnienie żydów.
Z wyjątkiem rozwiązania sprawy rolnej przez oczynszowanie — podczas gdy opinja publiczna całej Polski wypowiadała się bezwzględnie za uwłaszczeniem jednorazowym chłopów, zarówno pańszczyźnianych, jak czynszowych za pośrednictwem skarbu państwa, — wszystkie reformy miały doniosłość niesłychaną dla naszego życia narodowego i przyjęte były przez ogół z radością.
Od Wielopolskiego teraz taktu i rozumu politycznego zależało poprowadzić społeczeństwo. Niestety, Margrabia tu nie odpowiedział swemu zadaniu. Widmo straszliwego, nieuchwytnego spisku, ogarniającego całe społeczeństwo, wciąż stało przed nim; naród zaś cały, tak samo jak w kwietniu, wydawał mu się rozanarchizowanym i niedojrzałym zbiorowiskiem szaleńców, które trzeba ugiąć i wychować. Do tych starych motywów przybywał nowy. Margrabia widocznie stawał się zazdrosny o swoje stanowisko i wpływy na W. Księcia, zwłaszcza gdy ujrzał, jak Biali radykalnie zmienili front i gotowi byli pomagać namiestnikowi. Zastraszające zaś widmo spisku, jeszcze okropniejsze dlań przybrało rozmiary, potym, jak w sierpniu Chmieleńszczycy urządzili na niego w krótkim odstępie czasu dwa zamachy. W dniu 7 sierpnia strzelał doń bezskutecznie w przedsionku Komisji Skarbu młody litograf Ryll, a w tydzień później, nazajutrz po wyroku śmierci, wydanym na Jaroszyńskiego, rzucił się na Margrabiego podczas spaceru w Alejach Ujazdowskich — robotnik, Jan Rzońca, ze sztyletem zatrutym.
Były to ostatnie już wystąpienia „chmieleńszczyków“. Organizacja ich, nieliczna zresztą i słaba, została rozbita zupełnie przez areszty. Chmieleński musiał uciec z Warszawy wydany przez Jaroszyńskiego, który, gdy mu pokazano potępienie jego czynu przez Komitet Centralny, wydrukowane w „Ruchu“ i „Czasie“, oburzony na podstęp, jakiego względem niego użyto, wydał całą organizację zamachu. Aresztowano wreszcie i Dąbrowskiego, niwecząc w ten sposób całe rewolucyjne skrzydło obozu czerwonych. O tym jednak nie wiedział Wielopolski, a przypuszczając istnienie potężnych sił skrytobójczych, skierowanych przeciw sobie, stracił zupełnie spokój ducha. Nietylko więc nie dopuścił do ułaskawienia zarówno Jaroszyńskiego, jak Rylla i Rzońcy, ale nawet w sposób niezwykle niesympatyczny wpływał na osądzenie dwóch ostatnich z pogwałceniem wszelkich przepisów procedury. Zniweczyło to odrazu całą sympatję, jaka obudziła się dla Margrabiego po zamachach na niego, a zarazem dało żywiołom rewolucyjnym możność wznowienia agitacji.
Egzekucja Jaroszyńskiego 24 sierpnia, która odbyła się mimo to, że ogólnie spodziewano się ułaskawienia tak niecnie uwiedzionego młodego rzemieślnika-patryoty, zamieniła się w olbrzymią manifestację. Takąż samą manifestacją stało się w dwa dni później stracenie Rylla i Rzońcy.
Sam arcybiskup Feliński nie był w stanie sprzeciwić się istnej powodzi nabożeństw żałobnych „za trzech męczenników“, jaka trwała po wszystkich świątyniach Królestwa w ciągu kilku tygodni po ich straceniu.
Obawiając się w dodatku jeszcze dalszych zamachów, Wielopolski otoczył się konwojem żandarmów, przestał niemal zupełnie wyjeżdżać poza strzeżony przez oddział wojska Pałac Brühlowski, jak również do podobnych ostrożności skłonił i W. Księcia.
Mimo to wszystko, Margrabia pracował potężnie. Starannie przeglądając listy urzędników wszystkich dykasterji, Naczelnik Rządu Cywilnego masowo usuwał z posad moskali, lub też żywioły zdemoralizowane, organizując wyborną biurokrację polską. Nie mniej dokonano i na polu szkolnictwa. W ciągu dwuch miesięcy zorganizowane zostały: Szkoła Główna w Warszawie, Instytut Politechniczny w Puławach, 13 gimnazjów, 23 szkoły powiatowe i mnóstwo szkół początkowych. Reformę szkolną przeprowadzano w duchu tradycji Komisji Edukacyjnej, oddając szkołę pod opiekę społeczeństwa. Sprawozdania z działalności Rady Stanu, rad powiatowych i miejskich imponowały ogromem dokonanej pracy nad uregulowaniem powikłanych spraw gospodarczych i społecznych. Poza tym, zapoczątkowano dobrze pomyślaną reformę gminną w duchu urządzeń zachodnich, porządkowano finanse municypalne i t. d. Jeżeli się zważy, że wszystko to odbywało się pod batem stanu wojennego, wśród szykan policji i naczelników wojennych, niewiele sobie robiących ze wszelkich zamiarów i prądów w polityce Rządu, wśród społeczeństwa, zgnębionego trwającemi od 30 lat przeszło represjami i zdenerwowanego okresem manifestacji, to przyjdziemy do przekonania, że wprost podziwiać należy żywotność naszego narodu, całą duszą pragnącego naprawić szkody, jakie wyrządziła gospodarka moskiewska.
Trzeba przyznać, że i W. Książę, choć całkowicie opanowany przez Margrabiego, robił, co mógł, ażeby zdobyć dla siebie i dla swej polityki zaufanie społeczeństwa polskiego, zrażonego utrzymaniem stanu wojennego, aresztami sierpniowemi, egzekucjami, a nadewszystko wyniosłą i szorstką polityką Margrabiego. Natychmiast po objęciu rządów, W. Książę ułaskawił deportowanych do Rosji księży, pastora Otto, nadrabina Majzelsa, rabinów, członków Delegacji, aresztowanych i wysłanych w październiku przez Lamberta i Suchozaneta, oraz setki ofiar represalji półrocznych Lüdersa. Sprawy przeglądano szybko i ułaskawiono 289 osób. Posiedzenia Rady Stanu W. Książę otwierał przemową w języku polskim, którego wogóle używał w rozmowach z polakami. Sprowadzonej do Warszawy dywizji gwardji nadał barwy polskie na wyłogach, usunął ze służby najbardziej znienawidzonych i zaprzedanych Moskwie urzędników. Wielka Księżna, ubrana według mody warszawskiej w ciemne suknie, zwiedzała warszawskie zakłady dobroczynne i próbowała nawiązać stosunki towarzyskie z arystokracją polską, która jednak wciąż stroniła od Zamku...
Co jednak Wielki Książę mógł dokonać w kierunku zjednoczenia społeczeństwa polskiego, to psuł Margrabia swoim, posuniętym aż do dziwactwa uporem i nietaktem na każdym kroku. Pomimo rad światłych swoich pomocników: Józefa Korzeniowskiego, znanego pisarza i pedagoga, oraz nowego dyrektora Komisji Wyznań i Oświecenia — Kazimierza Krzywickiego, Margrabia do niemożliwości skrępował prasę cenzurą, zabraniając gazetom pisać nawet artykułów wstępnych z polityki zagranicznej, pozostawiając natomiast zupełną swobodę pod tym względem urzędowemu, zasilanemu przez siebie i bardzo dobrze prowadzonemu „Dziennikowi Powszechnemu“. To znowu oburzył niesłychanie opinję publiczną, powierzeniem stanowiska prezydenta m. Warszawy trzydziestoletniemu niespełna synowi swojemu Zygmuntowi, oficerowi rosyjskiemu. Na stanowiska dyrektorów komisji rządowych wprowadził ludzi nieznanych w kraju: rozumnego, lecz mocno politycznie zrusyfikowanego Krzywickiego i zupełnie nieudolnego, Kellera. Urzędników szykanował, nakazując im np. obowiązkowo nosić cylindry „dla odróżnienia od żywiołów anarchji“, na każdym kroku wykazywał dumę i gburowatość względem interesantów i t. d. Dość, że pomimo wszystko, co zrobił dla kraju i pomimo swojej powagi, Margrabia pozostawał najbardziej znienawidzonym człowiekiem w Warszawie.
Łatwo też przychodziło żywiołom czerwonym w tych warunkach znów podnieść głowę i odezwać się do społeczeństwa. Mogli zaś oni rachować na powodzenie tymbardziej, że biali, odtrąceni przez Wielopolskiego, który im niedowierzał, pozostali na boku, mocno rozgoryczeni, i zawiązali w tym czasie stosunki bezpośrednie z Hotel Lambert, sami zaś czerwoni, po upadku chmieleńszczyków i aresztowaniu Dąbrowskiego, Korzeniowskiego i w. i. zostawali pod zupełnym wpływem umiarkowanego Gillera.
Wzmożenie się wpływu czerwonych ujawniło się już w początkach września.
Do walki bowiem z niemi, jako ze stronnictwem bezrządu, „nielicznym lecz zapamiętałym i do najohydniejszych środków walki uciekającym się“, w imię miłości Ojczyzny, wezwała Polaków wydana 21 sierpnia, na drugi dzień po straceniu Rylla i Rzońcy odezwa W. Księcia. W odpowiedzi na to, Komitet Centralny opublikował pismo ulotne, w którym, wyłożywszy dzieje dotychczasowej walki Polski z caratem, przypomina trwający wciąż ucisk Litwy i Rusi, podczas, gdy w Królestwie reformy wyjednane przez „kata i zdrajcę swej Ojczyzny“, Margrabiego, są jedynie komedją, odgrywaną wśród okrucieństw stanu wojennego dla zamydlenia oczu, oraz dla rozerwania jedności narodowej. Wzywał też Komitet do tego, aby w odpowiedzi na tę „niecną komedję, stać niestrudzenie na stanowisku narodowym, prowadzić z wrogiem walkę, bez umów i ustępstw, dopóki ostatniego wroga z Polski nie wygnacie“. Równocześnie zaś w dniu 1 września Komitet Centralny wydał odezwę programową, ogłaszając się za jedyny prawowity Rząd Narodowy, wobec strasznego bezprawia „najpotworniejszych w świecie rządów, które traktują Naród, jako nieprzyjaciela, które, jak upiory, przyczepiły się do jego ciała, wysysają z niego krew i ducha narodowego“. Postawiwszy sprawę radykalnie, Komitet centralny oświadczał: „wobec określenia się już wyraźnego dwóch rządów, z których jeden — najezdniczy moskiewski, drugi — swój własny, popieranie rządu moskiewskiego i bronienie go, będą uważane i sądzone jako zdrada kraju, i tylko takie jego rozporządzenia mogą być tolerowane i przeprowadzane, które dozwoli tolerować i przeprowadzać Centralny Narodowy Komitet“.
Jak widzimy, Komitet Centralny wspaniale wyzyskiwał wszystkie błędy caratu i Margrabiego, wszystkie możliwe okoliczności... Wprowadzenie autonomji z pozostawieniem stanu wojennego było niekonsekwencją krzyczącą, która nadawała się jako środek agitacyjny znakomicie. Absolutyzm Wielopolskiego, odsunięcie przezeń od głosu w sprawie polityki narodowej białych, streszczających w sobie, bądź co bądź, elitę społeczeństwa — było drugim atutem w rękach czerwonych, atutem zaś największym, bo żywo obchodzącym szlachtę, której najwybitniejsze siły i największe dobra leżały za Niemnem i Bugiem, atutem ściśle związanym z losem katolicyzmu, w krajach tych, będącego identycznym z polskością, było uporczywe przez Wielopolskiego przemilczanie kwestji polskiej na Litwie i Rusi. Przemilczanie to, zrozumiałe zupełnie z punktu widzenia polityki kompromisu, jaką prowadził Margrabia, było w dodatku z jego strony warunkiem sine qua non dla szlachty, której wszelkich wyjaśnień w tej sprawie odmawiał.
W pojęciach więc ogółu autonomja Królestwa i blizki powrót do stanu z przed 1830 r., był ceną za wyrzeczenie się ostateczne olbrzymiego wiekowego dorobku kultury i dziejów polskich, na co ogół absolutnie zgodzić się nie mógł.
Umiejętnie też postawiona przez czerwonych sprawa Litwy i Rusi, odrazu usposobiła całą szlachtę i kler przeciw Wielopolskiemu. Biali postarali się skomunikować z wpływowemi osobistościami u Wielkoksiążęcego Dworu i Andrzej Zamoyski wezwany został na osobistą konferencję do Zamku, gdzie otwarcie zaznaczył, że dla uspokojenia narodu i ostatecznego rozstrzygnięcia kwestji polsko-rosyjskiej niezbędne jest złączenie wszystkich prowincji danej Polski pod rządem W. Księcia ze stolicą w Warszawie.
Dla poparcia tego postulatu, Dyrekcja zwołała ogólny zjazd szlachty Królestwa do Warszawy, dokąd przybyli delegaci również Litwy i Rusi, a szlachcie gubernji zaniemeńskich i zabużańskich dano hasło do podawania władzom przewidzianych przez prawo o samorządzie stanowym szlachty adresów, w których żądanoby połączenia Litwy i Rusi z Królestwem.
Akcja adresowa nie udała się, marszałkowie szlachty gubernji Podolskiej, gdzie adresy takie podano, zostali wywiezieni do Rosji, szlachta innych gubernji w większości cofnęła się.
Udał się za to zjazd warszawski. Wśród zebranych kilkuset szlachty zwolennicy Wielopolskiego ponieśli klęskę zupełną. Uchwalono podać bezpośrednio W. Księciu adres z żądaniem rozciągnięcia reform, nadanych Królestwu Polskiemu na Litwę i Ruś. Gdy zaś dowiedziano się, że przyjęcie adresu przez W. Księcia jest bezwarunkowo wykluczone, zebrani upoważnili do dalszego reprezentowania szlachty polskiej — hr. Zamoyskiego, dając mu szeroko w kraju opublikowany „Mandat“ następującej treści:
„Bezprzykładne w dziejach nieszczęścia Polski, przecinając Jej byt polityczny, nie dozwoliły osłabić ducha narodu, ani skazić w nim lub oziębić gorących poczuć historycznego powołania. Duch Narodu spotężniał poświęceniem i ofiarą, uczucia wzrosły boleścią i wiarą w przyszłość; w chwilach stanowczych wołają one o zwrot odjętych, a wiekami uświęconych praw i swobód Narodu.
„Już w roku zeszłym podawaliśmy w tym celu adres do Tronu, upominając się o prawa nasze, a wyborcy do utworzenia Rad powiatowych i miejskich powołani, w podaniu do ówczesnego Namiestnika 20,000 podpisów pokrytym, oświadczyli: że nowo nadane instytucje grożącym niebezbieczeństwom zapobiec nie zdołają, i że jedynie reprezentacja, z wyborów powstała, przy jawnej dyskusji, ogólne potrzeby kraju wypowiedzieć może.
„Stan wojenny uniemożebnił doręczenie podania. Potrzeby kraju, raz jeszcze nieuwzględnione, doprowadziły do przewidywanych nieszczęśliwych następstw.
„Dziś znowu, my Polacy, w imię społecznego porządku i cywilizacji europejskiej, powodowani odezwą J. C. W. W. Księcia Konstantego, aby nie dozwolić krajowi posuwać się ku przepaści bez wyjścia“, przybywamy ze wszystkich jego okolic i w braku innej do wystąpienia drogi, otaczamy Cię w zaufaniu, że, uosabiając w sobie ducha naszego narodu, wypowiesz J. C. Wysokości potrzeby i przekonania, w głębi serc i umysłów naszych złożone, przekonania i potrzeby, których zatajenie za szkodliwe, a głośne wypowiedzenie przed całym światem za konieczne uważamy. Od udziału w nowo nadanych nam instytucjach nie usuwamy się, lecz obowiązani jesteśmy oświadczyć, że środkami, dotąd używanemi, doprowadzono kraj do stanu, w którym, ani użycie siły wojskowej, sądów wojennych, więzień i wygnania, ani nawet kara śmierci nie zdołają go uspokoić, a przeciwnie, ostateczne wywołają rozdrażnienie i pchną na drogi, dla rządzących i rządzonych coraz zgubniejsze. My zaś, jako Polacy, wtedy tylko rząd z zaufaniem popierać będziemy mogli, gdy rząd ten będzie naszym polskim, i gdy Ustawą zasadniczą przy wolnych instytucjach złączone będą wszystkie prowincje, Ojczyznę naszą składające.
„Wszakże sama J. C. Wysokość w odezwie swojej uszanował tę naszą miłość Ojczyzny i przyrzeka nam współudział w pracy, około jej dobra. Dzielić miłości nie możemy — Ojczyznę naszą kochamy, w granicach, jakie Jej Bóg zakreślił, a tradycje historyczne przekazały“.
„Mandat“ ten — poparty przez dziesiątki adresów, jakie szlachta z różnych okolic Królestwa Polskiego nadsyłała do Andrzeja Zamoyskiego, był imponującą manifestacją jednomyślności szlachty Królestwa. Jednocześnie jednak, wobec niepowodzenia akcji adresowej szlachty polskiej na Litwie i Rusi, oraz wobec kategorycznego stanowiska caratu w sprawie tych krajów — był błędem politycznym, jako wygórowane żądania, i nie poparte należycie.
Szlachta też, a właściwie biali, uczyniwszy ten krok, ponieśli klęskę na całej linji. Carat nie ustąpił, zaznaczywszy swoje stanowisko w dodatku aresztowaniem i wygnaniem z kraju Andrzeja Zamoyskiego w połowie września. Biali natomiast, od jednego zamachu odsunięci od wszelkiej możliwości współpracy z rządem i Wielopolskim, znaleźli się wobec konieczności pójścia pod komendę Centralnego Komitetu.
Ten ostatni zyskał nowy atut w zupełnym niepowodzeniu reformy rolnej, przeprowadzanej przez Margrabiego w formie oczynszowania z właściwym mu uporem, wbrew zdaniu nieomal całego ogółu. Dobrowolne umowy dworów z gromadą, przyjęte jako zasada, nie udawały się w zupełności, natomiast mnożyły się spory i procesy o „pustki“, t. j. pozostałe po włościanach grunta, o pozbawienie chłopów praw serwitutowych i t. d. Prowokatorzy rosyjscy korzystali z tego, wzniecając w kraju po wsiach wrzenie, a pomagali im i pojawiający się samorzutnie agrarni rewolucjoniści chłopscy. Szlachta głośno krytykowała przepisy, i usuwała się od pracy w delegacjach czynszowych; sił do przeprowadzenia niezwykle trudnej i zawikłanej reformy nie było.
Agitacja też za uwłaszczeniem stała się jednym z punktów programu Komitetu, który zyskał w tym czasie pomoc w przybyłych do kraju, dawnych podchorążych z Cuneo, wszystkich nieomal zapalonych rewolucjonistach zpod znaku Garibaldiego. Wśród nich powrócili dzielni organizatorowie: Rogiński Roman, Leopold Czapiński, Godlewski, Wasilewski, Oksiński, Edward Rolski; z profesorów szkoły powrócili i stanęli do roboty w kraju Zygmunt Padlewski — b. oficer artylerji gwardji rosyjskiej, Marjan Langiewicz b. oficer pruski, a później jeden z oficerów „Tysiąca z Marsali“ Garibaldiego. Prócz tego z Kijowa do Warszawy przyjechał i odrazu w organizacji miejskiej zaznaczył się energją — wybitny działacz w organizacjach młodzieży tamtejszej, Stefan Bobrowski. Stosunki organizacyjne Komitetu sięgnęły na Ruś, gdzie po jego stronie wypowiedział się „Wydział Rusi“ — organizacja radykalniejszej szlachty tamtejszej, do Galicji, łącząc się z tamtejszą organizacją „Rady Naczelnej Galicyjskiej“ i w Poznańskie, gdzie sprzyjał im — filar białych — znany nam już Aleksander Guttry; nie mówimy już o Litwie, gdzie jednak biali przeważali bezwzględnie.
W samym za to Komitecie brakło głów politycznych do ujęcia w całość i konsekwentne przeprowadzenie polityki narodowej. Rej wodzili wciąż zwalczający się wzajemnie Giller i Szwarce. Gillera popierał Padlewski, typ liberalnego „gwardiejca“, a przy tym marzyciel i romantyk rewolucji narodowej. Miał on w sprawach wojskowych zastąpić Dąbrowskiego, nie dorównywał mu jednak ani zdolnościami, ani energją. Witold Marczewski i Daniłowski tworzyli jakby centrum pomiędzy dwoma zwalczającemi się skrzydłami. Najcięższe było stanowisko naczelnika m. Warszawy, na którym rzutkiego i energicznego „Łokietka“ — jak nazywano Dąbrowskiego — nie mogli zastąpić jego następcy: Wasilewski, Rolski i wreszcie Padlewski. Wielką pomoc miał Komitet w „genueńczykach“, pełniących obowiązki komisarzy i organizatorów prowincji, oraz w szeregu inteligientów warszawskich, znanych nam już z dawnych lat, jak budowniczy J. K. Janowski, Jan Maykowski, Godlewski, Jan Bohdanowicz — obywatel wiejski z Krasnostawskiego, Oskar Awejde — młody inteligientny prawnik, oraz przemieszkujący znów w Warszawie po powrocie z za granicy Stanisław Krzemiński, Narzymski, Asnyk, jak również podający się za redaktora popularnego w kraju tajnego pisemka „Głos kapłana“ i za kierownika działającej już od roku przeszło świetnie zakonspirowanej organizacji duchowieństwa — „Ksiądz Sykstus“ — pod którym to pseudonimem ukrywał się wikarjusz kościoła Św. Aleksandra w Warszawie, ks. Mikoszewski.
Prócz tego, niemałą czasami pomoc miał Komitet w resztkach ocalonej z pogromu czerwcowego organizacji spiskowej — oficerów, których łączył z Komitetem przebywający w Warszawie, niewykryty sprawca zamachu na Lüdersa, kapitan Potiebnia — ukrainiec, szczerze oddany sprawie rewolucji i braterstwa ludów.
Przygotowania do powstania narodowego Komitet rozciągał na bardzo daleką metę. Wyznaczenie terminu miało być odłożone aż do czasu, kiedy zostanie wykończona obmyślona przez Gillera w najdrobniejszych szczegółach organizacja narodowa, obejmująca wszystkie warstwy narodu — wszystkich ziem dawnej Rzeczypospolitej. Wówczas to miano w większych ilościach sprowadzić broń do kraju. Na razie zaś pracowano nad rozwinięciem organizacji na prowincji, co szło według raportów komisarzy składnie i szybko. W październiku zorganizowanych i zaprzysiężonych spiskowców miało być przeszło 25,000; z czego na Warszawę z Mazowieckiem wypadało 6,000, na Podlasie 4,000, na Sandomierskie 3,000, na Płockie i Łomżyńskie 4,000, półtora tysiąca na Kaliskie i t. d. Były to jednak — jak się później okazało cyfry dalekie od rzeczywistości.
Jeżeli jednak Komitet mógł mieć jakiebądź wątpliwości, co do ilości spiskowych, to był ich zupełnie pewnym, o ile chodziło o oddanie się sprawie. Wiara w Komitet była wśród spiskowych, na których się składał kwiat uświadomionych rzemieślników, drobnomieszczan i oficjalistów, oraz młodzieży wiejskiej — była nieograniczona. „Na naszym czele stoją najtęższe głowy w kraju, wszyscy ludzie wielkiego rozumu, którzy wszystko dobrze obrachowali i muszą być pewni zwycięstwa, kiedy nam do powstania iść każą“ — odpowiedział jeden z setników, majster warszawski wybitnemu działaczowi partji białych Wrotnowskiemu, gdy ten próbował odmówić go od udziału w powstaniu. „Wiem, że ja i ci, którzy w tej chwili z Warszawy wychodzą, życie położymy; wiemy, że podobnież zginą i ci, co wychodzić będą za miesiąc, a być może nawet ci, którzy pójdą za pół roku; ale ostatecznie przyjdzie kolej na tych, którzy zwyciężą i którzy doczekają się szczęścia kraju, oswobodzonego od moskali“ — tym przekonaniem przecinano wszelkie próby agitacji białych na temat beznadziejności powstania.
Komitet też agitował wśród społeczeństwa energicznie. Dekretem z 18 października, postanowił pobór od wszystkich podatku narodowego na specjalne listy i kwitarjusze, z odbioru których kwitowano w „Ruchu“. Wydawano w duchu haseł komitetu, prócz „Ruchu“ kilka jeszcze pism, jak „Kosynier“ — dla chłopów, „Pobudka“, „Szczerbiec“, „Prawdziwy Patryota“, „Słowo Prawdy“, „Męczennicy“, „Słowo“.
Wreszcie Komitetowi Centralnemu późną jesienią udało się dokonać znakomitej zdobyczy przez przeciągnięcie na swoją stronę duchowieństwa niższego. Przygotowawszy uprzednio grunt za pomocą agitacji na odpustach, wśród których zwłaszcza olbrzymi odpust na Św. Krzyżu odznaczył się uroczystym i patryotycznym nastrojem, organizacja księżowska, jak zawsze dobrze ukryta, urządziła kilka zjazdów dyecezjalnych, na które zaproszono przedstawicieli Komitetu. Najgorliwszymi działaczami wśród duchowieństwa prowincjonalnego w tym kierunku byli: energiczny kanonik sandomierski, ks. Kotkowski, ks. Cent ze Zduńskiej Woli, ks. Paszkowski z Maciejowic, ks. Fijałkowski z Kowali pod Radomiem, ks. Brzózka z Łukowa, pijar Słotwiński, z osób zaś świeckich: Gustaw Zakrzewski — obywatel ziemski z Podlasia, Zapałowicz z Sandomierskiego, oraz J. K. Janowski i J. Maykowski z Warszawy. Dzięki wzmożonej agitacji księża — na zjazdach w Kaliszu, Pułtusku, Kłoczewie, Biskupicach, Sejnach i Świętomarzu, uniccy zaś z Chełmszczyzny — w Hrubieszowie — uznali Komitet Centralny za prawowitą władzę Narodu Polskiego. Odmówili jedynie uznania tego, księża uniccy z Podlasia na zjeździe w Leśnej i zjazd księży we Wrocieryżu pod Pińczowem — wobec przewagi sympatji większości dla programu Białych.
Tymczasem wśród tych powodzeń zawisła nad Komitetem i całą organizacją narodową już od początków października groźba zagłady. Wielopolski, nie mogąc pochwycić głowy spisku, postanowił podciąć mu nogi i zniszczyć niższe warstwy organizacji spiskowej złożone w ogromnej większości z ludu miejskiego.
W tym też celu przyjęty został przez Margrabiego, a następnie przeforsowany przezeń, mimo oporu Rady Stanu, wszystkich nieomal dyrektorów Komisji, naczelnego wodza wojsk, gien. Ramzya, oraz niechęci W. Księcia, podany przez Zygmunta Wielopolskiego, prezydenta Warszawy, projekt poboru do wojska rekrutów z pośród ludności miejskiej. Pobór ten, czyli — jak go nazywano — branka, miała być wykonana wbrew prawu nie przez losowanie młodzieży w wieku popisowym, lecz przez sporządzenie list rekrutów, przyczym na listy miała być włączona przedewszystkim młodzież, podejrzana pod względem politycznym. Będąc pewnym powodzenia, Margrabia przewidywał, że branka taka spowoduje powstanie przedwczesne i nieprzygotowane dostatecznie, które zostanie szybko stłumione. „Wrzód nabrał, trzeba go było przeciąć“ — mawiał wszystkim, którzy przekonywali go o niebezpieczeństwie takiej prowokacji.
Cios był wymierzony przez Margrabiego nader umiejętnie. „Komitet Centralny — pisała w następstwie programowa broszura czerwieńców „W tył!“ — odkładał termin powstania, do którego to czasu organizacja wykończyć się musiała, broń mogła być na miejscu, a i pora stosowna. Tymczasem nadzwyczajna proskrypcja Wielopolskiego stanęła wpoprzek tym zamiarom. Przebyć ten gwałt w przyzwyczajeniu musiałoby wydać się samobójstwem. Po wyprowadzeniu tysiąców Moskwa, widząc, że naród w biernym oporze trwa, a z nią się nie amalgamuje, mimo wynalazków Wielopolskiego, zamroziłaby następne tysiące... Lepiej więc było, aby owe tysiące ofiarnicze, zamiast śniegi Północy, gorącem krwi swojej śniegi w Polsce stopiły!..“
Takim stało się ogólne przekonanie żywiołów, w organizacji Komitetu skupionych. Odpowiedzieć na brankę wybuchem powstania — choćby zginąć przyszło, byle nie pozwolić się wziąć do moskiewskiego wojska — to była pierwsza i powszechna myśl wszystkich spiskowców. Sprawa stała się jeszcze bardziej zawikłaną wobec nieobecności w Warszawie najwybitniejszych członków Komitetu. Giller i Padlewski, bowiem wyjechali zagranicę dla układów z Herznem i wogóle rewolucjonistami Zachodu i Rosji, o pomoc przyszłemu powstaniu polskiemu; wyjechał również Daniłowski wysłany dla omówienia współdziałania Komitetu z Mierosławskim. Obok też Szwarcego i Marczewskiego w Warszawie działał jedynie naczelnik miasta Rolski, młody zapaleniec, który swojemi odezwami rozpłomieniał wyobraźnię spiskowych i wreszcie dla uspokojenia wzburzonej ludności, rozrzucił po Warszawie krótką odezwę z podpisem Komitetu Centralnego, zapowiadając, że Komitet nie pozwoli nikogo z organizacji wziąć do wojska.
Gdy powrócił Giller, jaki taki ład zaprowadzony został. Rolskiego usunięto ze stanowiska naczelnika miasta, ogłoszone jednak przezeń narzucone lekkomyślnie Komitetowi zobowiązanie — pozostało.
Dla uratowania więc sytuacji, Komitet wydał dekret do Rad powiatowych, wzywający je do biernego oporu brance, choćby to pociągnąć miało rozwiązanie wszystkich instytucji samorządowych w Królestwie. Krok ten Komitetu został poparty odezwą do tychże Rad, przez duchowieństwo wydaną.
Rady jednak i bez tej zachęty stanęły w opozycji przeciwko nielegalnej brance. Większość rad powiatowych odmówiła bezwzględnie udziału w brance, inne zaś żądały wydania prawa, nakazującego ludności Królestwa odsługiwać wojsko w kraju. Mimo represje rządowe, rady powiatowe stały przy swoim zdaniu, wyznaczone zaś z urzędu komisje poborowe musiały zwalczać tysiączne przeszkody przy układaniu list proskrypcyjnych rekrutów. Robota szła niesłychanie wolno i znów przeciwko Wielopolskiemu oburzyła kraj cały.
Komitet tymczasem dla zapobieżenia brance obmyślił jeszcze jeden sposób w postaci t. zw. „dyzlokacji popisowych“. Młodzież, mianowicie, przeznaczona do wojska, miała masowo przesiedlać się ze swych miejsc urodzenia w jaknajdalsze okolice kraju, lub też na Litwę, w Poznańskie, czy do Galicji i tam przeczekać okres możliwie dłuższy, zanim nie nastąpi termin powstania, które postanowiono, wobec ogólnego nastroju mas, możliwie przyśpieszyć. Projektu tej „dyzlokacji“ chwycił się Komitet całą siłą, nie widząc innej rady zapobieżenia rozprzężeniu się organizacji. Położenie Komitetu Centralnego było tym uciążliwsze, że miał on do zwalczania w tym czasie bardzo poważne niebezpieczeństwo wewnątrz organizacji.
Układy z Mierosławskim, prowadzone przez Daniłowskiego, nie doprowadziły do porozumienia z ambitnym gienerałem, żądającym bezwarunkowego poddania się Komitetu pod swoje rozkazy. Co gorsza, okazało się, że Mierosławski posiada w Warszawie własną organizację, założoną w tajemnicy przed Komitetem Centralnym przez Kurzynę i zostającą pod kierunkiem „Komitetu Rewolucyjnego“. Organizacja ta, acz słaba i nieliczna, stworzona głównie z dawnych rozbitków — chmieleńszczyków i wszelkich żywiołów niezadowolonych z Komitetu, mogła, dzięki konspiracyjnym warunkom, niesłychanie groźnie zaważyć na losach całej organizacji narodowej, podległej Komitetowi Centralnemu.
Prócz „Komitetu Rewolucyjnego“, przeciwko Centralnemu występowała również rewolucyjna młodzież, kierowana przez „Koło Akademickie“, które popierał Daniłowski. Akcja „Koła“ doprowadziła nawet do wystąpienia Daniłowskiego z Komitetu Centralnego. Na jego miejsce wszedł Oskar Awejde.
Nie dość na tym: już od października przeciwko Komitetowi Centralnemu prowadzili energiczną akcję — Biali, agitując w środowisku rzemieślniczem za tworzeniem jawnej i szerokiej organizacji cechowej i wyzwoleniem ogółu „z pod władzy nieznanych młodych fanatyków“. Agitacja ta jednak była bezskuteczna tak samo, jak i działalność kontrrewolucyjna wyższego kleru, której najgłówniejszemi objawami były kazania przeciwspiskowe księdza Goljana, oraz list arcybiskupa gnieźnieńskiego, sędziwego ks. Przyłuskiego. Gorsze jeszcze miały rezultaty próby ośmieszenia ruchu narodowego, jakie z natchnienia Margrabiego przedsięwziął publicysta i powieściopisarz — Miniszewski w pamflecie „Komunały“.
Groźniejszemi objawami były coraz częstsze areszty całych gałęzi organizacji narodowej, prowadzące za kratę po kilkudziesięciu ludzi, często bardzo sprawie zasłużonych. Tak np. została w całości niemal wyłapana organizacja wojskowa, z której niewielu tylko uczestników, między którymi znalazł się i niezmordowany Potiebnia, uratowało się ucieczką. I o znowu w Warszawie odkryta była i pod sąd oddana cała jedna setka, z której zaledwie trzydziestu niespełna wymknęło się. Najdotkliwszą jednak była klęska organizacji w Lubelskiem, którą w październiku i listopadzie w większości wyłapano. Rozpoczęły się też akty terrorystyczne, dokonywane przez spiskowców lub poszczególne organizacje na własną rękę. W Warszawie zabity został inspektor policji tajnej, Felkner; w Płocku, Pułtusku, Lubelszczyźnie, Wilnie i kilku, innych miejscach zaszły zabójstwa szpiegów... Wrzenie ogarniało masy. Już też w początkach grudnia stan rzeczy był krytyczny. Margrabia i — tak długo przezeń widziany w wyobraźni, a dziś istniejący naprawdę i groźny — spisek, stanęli przeciwko sobie do ostatecznej rozpaczliwej rozprawy. Margrabia całe życie walczący o prawo, porządek społeczny i nienawidzący wszelkiego bezprawia, za pomocą niesłychanego gwałtu zdecydował się sprowokować powstanie, ażeby nareszcie to straszne, czerwone widmo, ten nieuchwytny spisek, wydobyć na światło dzienne, zmiażdżyć go bronią obcą. „Potym obaczą, co potrafię zrobić dla kraju“ — mówił pełen wiary w siebie i szczerze ufny w zbawienność swych idei dla Ojczyzny.
Straszniejszym jeszcze bez porównania było położenie Komitetu Centralnego. Panowali tam dziś ci właśnie, co w czerwcu udaremnili wybuch powstania, przygotowywany i zakreślony śmiałą ręką Jarosława Dąbrowskiego, uznając go za szaleństwo.
Dziś, ci sami: Giller, Marczewski, Daniłowski, Koskowski, stali bezradni wobec konieczności powstania w nierównie gorszych warunkach. Podniecenie mas ekstazą religijną, jakie wówczas ogarnęło wszystkie warstwy ludności miejskiej, minęło, natomiast Królestwo miało pół roku życia autonomicznego z własnym samorządem, biurokracją, przeciwną wszelkim ruchom, Szkołą Główną, której młodzież w znacznej większości stroniła od spisków, i rosnącym powoli zastępem lojalnie nastrojonej ludności. Zamiast rozgoryczenia powszechnego strasznemi i dokuczliwemi represjami — w końcu roku 1862 już były rozbudzone nadzieje na ułożenie się stosunków polsko-rosyjskich za pośrednictwem Wielkiego Księcia i Napoleona III. Ludność, rozbrojona zupełnie aż do strzelb myśliwskich, absolutnie do ruchu zbrojnego nie była podatna ani gotowa, szlachta, oraz inteligiencja, działalnością białych objęta, tworzyła gotowe zastępy kontrrewolucji. W Europie Polskę znano już nie jako nieszczęsny „naród w żałobie“ nękany przez gwałty siepaczy moskiewskich i za pomocą pieśni i modłów odnoszący zwycięstwa — lecz jako kraj, obdarzony przez Rosję dobrodziejstwem autonomji, mający na swem czele brata carskiego, „co mimo mordercze zamachy, wymierzone doń, naród polski ukochał“ — jak pisano w prasie europejskiej... Słowem, na sympatje ani w kraju, ani poza krajem powstanie liczyć nie mogło.
A jednak było ono koniecznością. Komitet Centralny stał bezwładny wobec demonicznej prowokacji Margrabiego. Sił, które rozpętano w kraju, nie był on w stanie ujarzmić i pokierować niemi. Cała organizacja żywiołowo parła do powstania i, w razie odmowy ze strony komitetu Centralnego, poprowadziliby ją doc boju rozpaczy — mierosławszczycy, lub pierwszy lepszy odłam organizacji. A bezsilny ten Komitet widział ślepą w siebie wiarę, miał straszne obowiązki, i względem organizacji, i względem narodu.
Chwila była jedna z najtragiczniejszych w dziejach naszych.