Powstanie Styczniowe 1863—1864/Powstanie
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Powstanie Styczniowe 1863—1864 |
Wydawca | Wydawnictwo J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1921 |
Druk | Drukarnia Naukowa |
Miejsce wyd. | Warszawa, Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W połowie mniej więcej grudnia, gdy powstanie stawało się już nieuniknioną koniecznością, Komitet Centralny przystąpił do opracowania, choćby najogólniejszego jego planu. Pomocą tu był znowu Jarosław Dąbrowski, który z Cytadeli zdołał przesłać do rozpatrzenia Komitetu szczegółowo nakreślony projekt jednoczesnego powstania w całym zaborze rosyjskim, oraz zaraz na początku zdobycia pewnych zapasów broni w bardzo słabo w tym czasie strzeżonych arsenałach Modlina. Bobrowski plan ten uzupełnił projektem porwania w pierwszym dniu powstania, lub też w przeddzień, W. Ks. Konstantego i zatrzymania go w roli zakładnika w jakim mocno ufortyfikowanym oraz bronionym do ostateczności domu. Na podstawie tego planu wyznaczono termin powstania na wiosnę 1863 roku i rozpoczęto energiczne przygotowania. Do wszystkich księży wysłane zostały instrukcje co do agitacji wśród ludu wiejskiego. Tem miano masowo uświadamiać, poczym, co energiczniejszych i uczciwszych wciągać do organizacji prowincjonalnej, a następnie przed samym wybuchem powstania masy chłopskie porwać do boju przez wydanie manifestu, nadającego ziemię bezrolnym z dóbr narodowych, oraz uwłaszczającego chłopa czynszowego i pańszczyźnianego w dobrach prywatnych. Cała gotówka, jaką posiadano w kasach, została wysłana za granicę dla zakupna broni. Marjan Langiewicz w Gienui zakupił też 5000 karabinów, w Londynie agient Komitetu Ćwierciakiewicz — koło 4000, w Paryżu zakupywano proch i wszelkie efekty bojowe. Szykowano zapasy prochu i wszelkiej amunicji w krajach tureckich na pograniczu rosyjskim, słowem, do boju szykowano się energicznie.
Jednocześnie z tym na wielką skalę w całym Królestwie według planów Gillera szła dyzlokacja popisowych dla uchronienia ich od poboru, oraz gorączkowa agitacja po wsiach, miasteczkach i fabrykach, pomiędzy ludem wiejskim i miejskim.
W samym Komitecie zaszły zmiany: na miejsce Gillera, który, nie zgadzając się na powstanie, wystąpił z Komitetu, przyjęty został, jako przedstawiciel duchowieństwa ksiądz Mikoszewski. Wraz z Gillerem usunął się i Marczewski, którego znów zastąpił Józef Kajetan Janowski, człowiek już przeszło trzydziestoletni, umiarkowanych przekonań; prócz tego, Awejde, najwpływowszy w tym czasie człowiek w Komitecie, nawiązał rokowania z młodzieżą, którą miał ponownie w Komitecie reprezentować Daniłowski. Przygotowując walkę, Komitet również pomyślał o dowódcach przyszłego powstania. Polska cała miała być podzielona na pięć okręgów wojennych, które miały znajdować się pod władzą odrębnych wodzów powstania w każdym. Na lewym brzegu Wisły naczelne dowództwo otrzymał Marjan Langiewicz, znany Komitetowi Centralnemu, jako zdolny profesor szkoły w Cuneo; prawym brzegiem Wisły miał dowodzić dawny oficer węgierski, uczestnik wojny 1848 roku — pułkownik Walenty Lewandowski; Płockie i Augustowskie oddano pod dowództwo dawnego oficera wojsk polskich i prof. z Cuneo — pułk. Józefa Czapskiego. Wodzem Litwy miał być Zygmunt Sierakowski, a Ruś podzielono między pułk. rosyjskim Różyckim i wytrwałym działaczem emigracyjnym, oficerem Legjonu Polskiego na Węgrzech w r. 1848 pułk. Zygmuntem Miłkowskim (T. T. Jeż).
Wszyscy też powyżej wymienieni dowódcy wezwani zostali do Warszawy, gdzie odbywali narady z Komitetem. Jednocześnie zaś Komitet wszędzie robił poszukiwania dowódców dla poszczególnych oddziałów.
Wszystkie te przygotowania do wiosennego powstania zostały nagle przerwane przez szereg katastrof, jakie niespodzianie spadły na organizację narodową.
Przedewszystkim w dniu 23 grudnia 1862 r., została wykryta drukarnia „Ruchu“ i ujęto tam Bronisława Szwarcego, jednego z najczynniejszych członków Komitetu. Ubytek jego odbił się szkodliwie na całości prac rewolucyjnych, które dziś wymagały większej, niż kiedyindziej energji, zwłaszcza że w organizacji prowincjonalnej zaczęło się wrzenie przeciwko powolności Komitetu, a z za granicy nadeszły iście hiobowe wieści.
Równocześnie bowiem prawie z aresztowaniem w Warszawie Szwarcego i wzięciem drukarni „Ruchu“, w Paryżu policja francuska aresztowała agientów Komitetu Centralnego, zajmujących się zakupem broni. Wpadli w jej ręce: Ćwierciakiewicz, Godlewski i Milowicz, papiery zaś jakie przy nich znaleziono, zakomunikowane zostały ambasadzie rosyjskiej, a pieniądze skonfiskowano. W ten sposób cała broń, na którą Komitet wydał ostatnie swoje pieniądze i która miała być dostarczona dla przygotowującego się powstania, została stracona na długo, jeżeli nie na zawsze. Położenie stało się groźne wobec zwłaszcza domagań się przedstawicieli organizacji prowincjonalnej, która w tym właśnie czasie rozpoczęła zupełnie otwartą walkę z Komitetem.
W końcu grudnia z inicjatywy komisarza województwa Lubelskiego, Leona Frankowskiego, zjechali się w Warszawie komisarze: płocki — Edward Rolski, podlaski — Roman Rogiński, mazowiecki — Stanisław Frankowski, kaliski — Gustaw Wasilewski i augustowski — Józef Piotrowski, w celu wywarcia nacisku na Komitet w kierunku energiczniejszego działania. Zjazd ten komisarzy ze względów konspiracyjnych przeniesiony został wkrótce do Głuchówka pod Skierniewicami, gdzie przyjechało jeszcze kilka innych osób, zajmujących w organizacji różne stanowiska — i tam obradował burzliwie przez dni kilka. Tematem rozpraw była bezczynność Komitetu wobec wieści o przygotowującej się na styczeń brance i wreszcie uchwalono postawić naczelnikom spisku ultimatum. W tym ultimatum zawiadomiono Komitet, że według pewnych zupełnie wiadomości, branka została przyśpieszona i żądano wybuchu powstania właśnie w chwili branki. W razie zaś, gdyby Komitet nie przychylił się do żądania komisarzy, ci ostatni oświadczali, że bez względu na postanowienia Komitetu, powstanie będzie przez organizację prowincjonalną rozpoczęte współcześnie z branką. Komitet, otrzymawszy ultimatum komisarzy, w pierwszej chwili wystąpił ostro przeciwko tak warcholskiemu postąpieniu, wkrótce jednak zmuszony był do ustępstw wobec wrzenia i wśród organizacji miejskiej.
Wieść o przyśpieszeniu branki i blizkim już jej terminie z niezmierną szybkością rozeszła się po Warszawie, wywołując powszechny popłoch wśród zagrożonej nią organizacji miejskiej. Dyzlokacja nie objęła jeszcze nawet części popisowych a denerwujące oczekiwanie ciosu, jaki miał spaść na miasto, wywołało powszechną panikę. We wszystkich dzielnicach domagano się broni i wyruszenia w pole przeciwko moskalom. Cała praca, jaką od miesiąca przeszło prowadziły rozsądniejsze żywioły organizacji nad jej uspokojeniem, okazała się daremną zupełnie. Wszędzie domagano się powstania z całą stanowczością, oskarżano nawet Komitet gdzieniegdzie o zaprzedanie spiskowych Wielopolskiemu i Moskwie. Próżno Padlewski, jako naczelnik miasta, wraz z energiczniejszymi wydziałowymi uspakajał wzburzonych spiskowców, próżno przekładał cały nonsens nierównej walki w jaknajbardziej opłakanych warunkach. Na ogólnym zebraniu organizacji miejskiej, jak również na całym szeregu zebrań pomniejszych, żywiołowo wręcz krzyczano o powstanie natychmiastowe. Padlewski zmuszony był ulec i odpowiedni wniosek w Komitecie w imieniu miasta Warszawy postawił. Komitet, zaskoczony z dwu stron: przez organizację prowincjonalną i warszawską, znalazł się w położeniu bez wyjścia. Wobec przepadłej broni, zupełnego braku pieniędzy w kasie, niewykończonej organizacji, zaczynać powstanie zbrojne byłoby szaleństwem. Z drugiej jednak strony była pewność, że wobec ogarniającej organizację paniki, powstanie wybuchnie bez względu na takie, czy inne zdanie i wolę Komitetu. Nie mogła też być Komitetowi nieznaną ogólna w kraju całym niechęć dla powstania zbrojnego, której objawy mnożyły się na każdym kroku wśród warstw umiarkowanych. Prasa warszawska np. cała nieomal z „Dziennikiem Powszechnym“ na czele przedrukowała artykuł pism francuskich o aresztowaniu w Paryżu „międzynarodowych rewolucjonistów“, jak urzędowo nazwano agientów Komitetu, i powtarzała wiadomość że Polska nie ma nic z nimi wspólnego. To znowu dochodziły z pośród szlachty wiadomości o przygotowaniach do wystąpienia chłopów przeciwko powstaniu. Wśród młodzieży wrzało, większość jednak znaczna była przeciwna powstaniu stanowczo. Dyrekcja Białych, wzmocniona przez poparcie zjazdu przedstawicieli ze wszystkich dzielnic polskich, jaki odbył się podczas świąt Bożego Narodzenia, występowała przeciwko przygotowaniom do ruchu zbrojnego i nawet wydawała w tym duchu odezwy do rzemieślników i prowadziła agitację drogą pism zakordonowych.
Położenie Komitetu Centralnego było tem trudniejsze, że po wystąpieniu Gillera, najstarszym i najbardziej wpływowym jego członkiem był Awejde, człowiek słabego charakteru, doktryner-prawnik, pozbawiony zupełnie nieomal energji i własnego zdania. Padlewski, zrozpaczony i złamany na duchu, zarzekał się wszelkiego udziału w rządach, obmyślając plany walki „armji zrozpaczonych“, na czele której chciał iść w bój i zginąć, „niosąc ludowi wolność i ziemię.“ Wybór ks. Mikoszewskiego, okazał się, niestety — zapóźno, nader nieszczęśliwym. Arogancki blagier, a przytym bardzo nieszczególnego charakteru, ten przedstawiciel duchowieństwa nic nie robił, ani w Komitecie, ani wśród kleru, gdzie go nie lubiano powszechnie. Duszą też całej pracy Komitetu był Stefan Bobrowski, nowy naczelnik miasta Warszawy. Z niesłychaną energją gromadził on wszelką broń, pieniądze, załatwiał stosunki prowincjonalne i sam jeden nie przerażał się bynajmniej widmem powstania, nawet nieszczęśliwego.
„Dla stłumienia powstania — odrzekł on wysłańcom żywiołów umiarkowanych, którzy przekonywali czerwieńców o niechybnej klęsce powstania — Rosja, nietylko kraj zniszczy, ale nawet będzie musiała wylać rzekę krwi polskiej. Ta zaś rzeka stanie się na długie lata przeszkodą do wszelakiego kompromisu z najeźdźcami naszego kraju; nie przypuszczamy bowiem, aby nawet za pół wieku naród polski puścił tę krew w niepamięć, i aby wyciągnął rękę do nieprzyjaciela, który tę rzekę wypełnił krwią polską“.
Należało jednak działać. To też Komitet najpierw wydał rozkaz wszystkim spiskowcom, którzyby mogli obawiać się poboru, wymarszu z Warszawy do lasów Kampinoskich i Serockich i tam organizowania się w oddziały i oczekiwania broni i przywódców. Począwszy też od 10 stycznia, rozpoczęła się masowa emigracja z Warszawy całej niemal młodzieży spiskowej. Przyśpieszenie powstania wydawało się koniecznością już wszystkim, gdy nagle nowy grom uderzył w sprzysiężenie.
Wielopolski postanowił brankę przyśpieszyć. W nocy z 15 na 16 stycznia wojsko w połączeniu z silnemi oddziałami policji, niespodzianie dokonało poboru popisowych w Warszawie, odprowadzając 1657 młodzieży do Cytadeli. Wzburzenie po tym gwałcie w mieście było niesłychane. Pomimo, że z liczby aresztowanych tej nocy zaledwie część, bo 559 zostało zaliczonych do rekrutów, reszta zaś uwolniona, jako zupełnie niepodlegająca spisowi wojskowemu, zwycięstwo Wielopolskiego wydawało się pewne, a klęska żywiołów rewolucyjnych zupełna i widoczna. Upadek ducha ogólny udzielił się i organizacji, zwłaszcza, gdy dowiedziano się, że w lasy, gdzie ukryła się młodzież spiskowa, ruszają silne oddziały wojska dla jej wyłapania i odprowadzenia do Warszawy.
Komitet wówczas na niedzielę 18 stycznia zwołał walną naradę w sprawie przyśpieszenia wybuchu. Narada ta w oficynach pałacu Zamoyskich w Warszawie odbyta, wyznaczyła termin powstania na dzień 22 stycznia, ażeby uprzedzić brankę na prowincji, wyznaczoną na dzień 25 tegoż miesiąca. Równocześnie powzięto inne doniosłe uchwały. Komitet, odpowiednio dopełniony, miał przekształcić się w „Tymczasowy Rząd Narodowy“, który ujawni się natychmiast po zdobyciu którego z większych miast Królestwa. Wstępem do powstania miały być manifesty, rozwiązujące bolączkę Polski ówczesnej — sprawę włościańską, przez co — zgodnie z dawnym programem — spodziewano się pociągnąć do walki masy ludowe. Naczelne dowództwo nad siłami zbrojnemi powstania uchwalono powierzyć gien. Mierosławskiemu, któremu też wysłano natychmiast odpowiednią nominację. Do składu Tymczasowego Rządu Narodowego zaproszono: Awejdego, Daniłowskiego, Janowskiego, Maykowskiego i ks. Mikoszewskiego. Zygmunt Podlewski wyjechał natychmiast dla objęcia naczelnego dowództwa nad powstańcami, gromadzącymi się w lasach Kampinoskich, a Bobrowskiemu pozostawiono naczelnikostwo miasta Warszawy. Według postanowienia nowoutworzonego Rządu: Awejde, Maykowski, Janowski i ks. Mikoszewski, mieli udać się do Kutna i tam oczekiwać upadku Płocka, gdzie było wyznaczone ujawnienie się Rządu Narodowego, a Daniłowski z Bobrowskim, oraz z dobranym jeszcze Witoldem Marczewskim — w zastępstwie Rządu Narodowego — jako Komisja Tymczasowa — mieli sprawować rządy w Warszawie. Na prowincję do wszystkich organizacji wysłane zostały rozkazy uderzenia na garnizony rosyjskie wszędzie, gdzie to okaże się możliwe w nocy z 22 na 23 stycznia.
Niespodziany ten rozkaz wywołał wszędzie w kraju zdumienie i przerażenie. Mimo zapewnień komisarzy wojewódzkich, prowincja nigdzie niemal nie była gotowa do walki. Nie było ani broni, ani oficerów, ani amunicji, ani nawet ubrań, możliwych dla ruszenia w pole podczas zimy. Do Warszawy więc zaczęli zjeżdżać się z różnych stron wysłańcy z prośbą o cofnięcie rozkazu. Komitet jednak był stanowczy: „cofać się już zapóźno“. „Spotkamy się — być może — na rusztowaniu, lecz iść naprzód w bój dziś jest naszym obowiązkiem“ odpowiadano wątpiącym. Wraz z rozkazami wyruszenia w bój, wszędzie wysłano opracowane przez Jana Maykowskiego z udziałem poetki, Marji Ilnickiej, manifesty, wzywające Naród do walki, oraz obwieszczające chłopom nadanie im na własność posiadanych na prawach czynszowych lub za pańszczyznę ziemi dworskiej, ludności zaś bezrolnej, która stanie w szeregach narodowych, przyobiecujące nadziały trzymorgowe z dóbr narodowych.
Dwa te doniosłe manifesty, obwieszczające rewolucję socjalną w Polsce i raz nazawsze przekreślające sprawę włościańską, tą naszą bolączkę narodową, brzmiały tak:
jako tymczasowy Rząd Narodowy.
Zważywszy: że uwłaszczenie włościan, pomimo ogólnej chęci kraju, z powodu stawianych przez rząd najezdniczy przeszkód, dotąd do skutku nie doszło; — obok tego zważywszy: że oddanie gospodarzom rolnym na własność gruntów, dotąd przez nich tytułem czynszów, pańszczyzny lub innych obowiązków posiadanych, zmniejsza mienie dotychczasowych właścicieli:
postanowił i stanowi:
Art. 1. Wszelka posiadłość ziemska, jaką każdy gospodarz dotąd tytułem pańszczyzny, czynszu lub innym tytułem posiadał, wraz z należnemi do niej ogrodami, zabudowaniami mieszkalnemi i gospodarskiemi, tudzież prawami i przywilejami do niej przywiązanemi, od daty niniejszego Dekretu staje się wyłączną i dziedziczną dotychczasowego posiadacza własnością, bez żadnych jakichkolwiekbądź obowiązków, danin, pańszczyzny lub czynszu, z warunkiem jedynie spłacania przypadających z niej podatków i odbywania należnej służby krajowej.
Art. 2. Dotychczasowi właściciele nadanych gospodarzom rolnych gruntów otrzymają odpowiednią wartości tychże indemnizację z funduszów narodowych za pośrednictwem długu Państwa.
Art. 3. Zasady do oznaczenia wysokości szacunku ziemi, oraz rodzaj instytucji kredytowej w osobnych dekretach wskazane będą.
Art. 4. Wszelkie ukazy, reskrypta, przez rząd najezdniczy w przedmiocie tak zwanych stosunków włościańskich wydane, znoszą się, a tem samem nikogo nie obowiązują.
Art. 5. Dekret niniejszy stosowany być winien, tak do własności prywatnych, jako też i do własności rządowych, donacyjnych, kościelnych i wszelkich innych.
Art. 6. Ogłoszenie i wprowadzenie w wykonanie niniejszego Dekretu, Centralny Narodowy Komitet, jako tymczasowy Rząd Narodowy, Naczelnikom wojskowym i wojewódzkim poleca.
Dan W Warszawie, 22 stycznia 1863 r.
jako tymczasowy Rząd Narodowy.
Zważywszy, że zrzucenie obcego jarzma wymaga jak największej liczby walczących i nikt od pełnienia służby wojskowej wymówić się nie może,
zważywszy nadto, że każdy obywatel, z pracy rąk utrzymujący się, skoro pójdzie na wojnę, mieć winien zapewniony byt dla siebie, jak dla swej rodziny,
postanowił i stanowi:
Art. 1. Chałupnicy, Zagrodnicy, Komornicy, Parobcy i wogóle wszyscy obywatele, z zarobku jedynie utrzymanie mający, którzy powołani do broni, w szeregach wojska narodowego za Ojczyznę walczyć będą, otrzymają, a w razie ich śmierci — żony i dzieci, na wyłączną własność po ukończeniu wojny z dóbr narodowych dział gruntu, najmniej 3 morgi przestrzeni zawierający.
Art. 2. Ogłoszenie i wprowadzenie w wykonanie niniejszego Dekretu Centralny Narodowy Komitet, jako tymczasowy Rząd Narodowy, naczelnikom wojskowym i wojewódzkim poleca.
Dan w Warszawie, 22 stycznia 1863 r.
Wysłane 19 stycznia rozkazy uderzenia na Moskwę nie wszędzie dotarły, a i tam, gdzie je otrzymano, dla ich wykonania piętrzyły się trudności, częstokroć nie do przezwyciężenia. Wykonać je mieli w pierwszym rzędzie komisarze wojewódzcy, ludzie pełni zapału rewolucyjnego i miłości Ojczyzny, wszyscy nieomal wychowańcy szkoły w Cuneo, a wszyscy bez wyjątku — znani i otrzaskani w pracy konspiracyjnej. Niemniej, będąc zapewnieni o zakupie broni zagranicą, a nic nie wiedząc o bolesnej stracie, jaką poniosło powstanie przez aresztowanie agientów w Paryżu i odkrycie przed Rosją całej marszruty zakupionej broni do granicy, nie zapobiegli brakowi oręża. Położenie było tym gorsze jeszcze, że brakowało w kraju nawet myśliwskiej broni, którą moskale konfiskowali zażarcie zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego, tak, że w rozporządzeniu siły zbrojnej powstania mogło być zaledwie kilkaset sztuk strzelb i kilkadziesiąt rewolwerów. Należało więc uzbrojenie improwizować w całym tego słowa znaczeniu. Tak samo rzecz się miała i z organizacją. Przyśpieszenie powstania wypadło w samym początku robót przygotowawczych do ruchu zbrojnego na wiosnę. Organizacja więc postępowała bardzo powoli i, aczkolwiek raporty powiatowych i miejskich urzędów spiskowych mieściły na swych listach setki zaprzysiężonych, to jednak związek tych spiskowców z Komitetem, a nawet i reprezentującemi go na prowincji komisarzami, był bardzo luźny. Niektóre województwa, jak np. Augustowskie i Kaliskie znajdowały się dopiero w zapoczątkowaniu organizacji, inne, jak Podlaskie — miało wspaniale postawioną organizację, natomiast nie miało ani broni, ani oficerów zupełnie. W Lubelskiem z jesiennego pogromu ocalały tylko Zamojszczyzna, gdzie dzielny leśniczy ordynacki, Gramowski, zorganizował całą niemal służbę i oficjalistów ordynacji, Lublin z niestrudzonym patronem Trybunału — Gregorowiczem na czele, oraz Hrubieszowskie, mające za swych przewodników: doktora Neczaja z Dubienki, oraz obywateli wiejskich: Kukiela i dawnego oficera rosyjskiego — Rozwadowskiego. Sandomierskie niezgorzej zorganizowali Langiewicz i Maciejowski w okolicach gór Ś-to Krzyskich, gdzie skupiła się ludność robotnicza Bzina, Suchedniowa, Bodzentyna, Blizina; gorzej natomiast przedstawiało się Krakowskie. Rozkaz Komitetu, słowem, wydawał się zupełnie niemożliwym do wykonania. Nie mając broni niemal zupełnie i rozporządzając zaledwie jakiemiś 10 — 15 tysiącami ludzi, organizacja miała napaść na 90,000 przeszło armję, zajmującą Królestwo i rozlokowaną w 144 miejscowościach, nie licząc fortec.
Najważniejszym zadaniem tego, zaimprowizowanego napadu powstańców na moskali, było zdobycie Płocka, gdzie, jak wiemy, miał się ujawnić Tymczasowy Rząd Narodowy. Do tego też zadania kierujący nim Padlewski przeznaczył wszystkie gotowe siły, jakiemi w tej chwili Komitet rozporządzał w pobliskich miejscowościach.
Sam wódz już od dni kilku energicznie organizował obozujące w Puszczy Kampinowskiej „Dzieci Warszawskie“. Nie mając broni palnej, zdołał on utworzyć zaledwie maleńki oddziałek strzelców; pozostałych zaś powstańców podzielił, stosownie do broni, jaką im dać mógł, na oddziały: kosynierów, pikinierów i „drągalierów“, którym, aż do zdobycia lepszej broni na moskalu, musiały wystarczyć mocne pałki. W tak zaimprowizowanym wojsku umiał on odrazu obudzić ufność i ducha umiejętnem wydobyciem się z osaczającej powstańców obławy wojsk, wysłanych z Warszawy. Przeszedłszy Wisłę pod Secyminem, oddział ten dążył forsownym marszem pod Płock.
Obok „Dzieci Warszawskich“ — na Płock miał uderzyć inny oddział rekrutów z Warszawy, który pod wodzą dawnego oficera tureckiego Rogalińskiego już przedtym zbliżał się do tego miasta, oraz oddziały konne: Bończy (oficer rosyjski Tomaszewski) i Kowalewskiego, spiskowcy płońscy pod wodzą Grotusa i wreszcie spiskowcy z samego Płocka, którymi kierował komisarz Rolski i z pomocą adwokata Zegrzdy. Niestety, plan ataku nie udał się zupełnie. Rogaliński niedaleko od Płocka pod Ciołkowem, został odkryty przez moskali: stoczył z nimi szczęśliwą utarczkę, kładąc trupem 18, — wraz z dowódcą, pułk. Kozlaninowem i zdobywając 40 karabinów, nie mniej sam został ciężko ranny, oddział zaś jego, mimo zwycięstwa, stał się niezdolnym do dalszego marszu. Grotusa w Płońsku zatrzymano sfałszowanym rozkazem, odwołującym powstanie. Usłyszawszy o wybuchu walki, Grotus uderzył na załogę Płońska i poniósł klęskę, zdoławszy jednak wycofać się z miasta ze zdobyczą kilkudziesięciu karabinów. Padlewski ze swoim zmordowanym forsownym marszem oddziałem nie zdążył pod Płock również, Kowalewski został pobity podczas marszu, spiskowcy zaś w samym mieście zostali wyśledzeni podczas przygotowań i w znacznej części aresztowani. Cały więc napad spadł na barki Rolskiego i Bończy, którzy w walce z przeważającemi siłami, mimo umiejętnego kierownictwa i osobistej odwagi, nie podołali moskalom i musieli wycofać się z miasta. Po odwrocie powstańców, moskale pastwili się nad ludnością, bijąc i aresztując masowo wszystkich, kto im się wydał podejrzanym. Do 150 aresztowanych mężczyzn podano później za jeńców, wziętych podczas napadu. Poza Płockiem i Płońskim w całem województwie noc ta przeszła spokojnie. W Nasielskiem tylko zebrał konny oddział niejaki Skowroński.
W województwie Mazowieckiem zebrali oddziały, uzbroiwszy je jako tako na wyznaczony termin: dawny oficer wojsk polskich, stary major Śmiechowski i obywatel wiejski, Bajer — w Czerskiem; pod Skierniewicami — dawny oficer rosyjski i uczestnik narad komisarzy w Głuchówku, hr. Stroynowski; w Rawskiem, pod Lubochnią — ex-oficer węgierski, Antoni Jeziorański; pod Łochowem — Ign. Mystkowski, a w lasach Nieporęckich — miejscowy rządca — Józef Jankowski. Napadu jednak na moskali nie udało się zorganizować w żadnem miasteczku. Gorzej jeszcze stało się w Kaliskiem. Miejscowy komisarz, Wasilewski, zdołał przeciągnąć na stronę powstania kilku oficerów Polaków, dodany mu jednak do pomocy wojskowej jako naczelny dowódca sił zbrojnych w województwie — Grekowicz nie odważył się na żaden napad, w wyznaczonym terminie 22 stycznia. Na drugi dzień dopiero, zmuszony przez Wasilewskiego, uderzył Grekowicz na Radomsk. Moskale ustąpili na wieść o zbliżaniu się powstańców z miasta, lecz pozostali żandarmi i policjanci zdołali taką paniką nabawić powstańców, że ci haniebnie uciekli, pozostawiając dowódców na pastwę wroga. Wasilewski i Grekowicz ocaleli, kilku jednak oficerów zostało aresztowanych. Poza Radomskiem, ruch zaznaczył się tylko w okręgu Łódzkim, gdzie energiczny ks. Cent, na czele spiskowców ze Zduńskiej Woli, porozbrajał miejscową policję i skonfiskował na rzecz powstania broń niemieckich stowarzyszeń strzeleckich w Łodzi, Konstantynowie i Zgierzu.
W Krakowskiem, komisarz Biechoński nie potrafił dokonać żadnego napadu w d. 22 stycznia, choć było postanowione uderzyć tej nocy na Kielce i na Jędrzejów. W Kielcach trzeba było zaniechać napadu wobec gotowości ostrzeżonych moskali, a pod Jędrzejowem zebrani powstańcy, nie doczekawszy się dowódców i broni, rozeszli się do domu. Lepiej natomiast wystąpiło Sandomierskie. W „Styczniową noc“ oddziały powstańcze zajęły Suchedniów, Iłżę i Ostrowiec, ogłaszając wszędzie Rząd Narodowy, wojnę z Moskwą i uwłaszczenie chłopów, skonfiskowały kasę Zarządu Górniczego w Suchedniowie, tudzież uderzyły zbrojno na pograniczny z Krakowskiem — Bodzentyn, oraz na Szydłowiec i Jedlnię, gdzie stały garnizony rosyjskie.
Na Szydłowiec uderzył osobiście Langiewicz, mając do pomocy b. kapitana wojsk rosyjskich, Jasińskiego. Uderzywszy na ostrzeżonych o napadzie moskali, powstańcy wyparli ich z miasta, zdobywając nieco broni i amunicji. Rano jednak moskale odebrali miasteczko i sprawili rzeź niewinnych mieszkańców, których zabito kilkudziesięciu, a kilkudziesięciu innych aresztowano, podając ich za jeńców wojennych. Powstańcy stracili 5 zabitych i 2 wziętych do niewoli, z których jednym był, niestety, ranny dowódca Jasiński. Kilkunastu innych rannych i zdobytą broń powstańcy zabrali ze sobą.
Nie udał się również, pomimo powodzenia początkowego, napad na Bodzentyn, gdzie rota moskali zaatakowana została przez miejscowych mieszkańców z pomocą przybyłych im na pomoc robotników suchedniowskich. Pomimo znacznych strat (1 oficer i 3 żołnierzy zabitych, a koło 40 rannych), moskale zdołali zmusić powstańców do odwrotu. Rankiem jednak w obawie ponownego napadu sami cofnęli się do Kielc. Dużo Polakom w Bodzentynie zaszkodził zupełny wśród nich brak ludzi wojskowych. Napad też wykonano bardzo nieumiejętnie: podpalono koszary, co oświetliło dużą przestrzeń dokoła, bito we dzwony, alarmując wojsko i t. d. W Jedlni zato, gdzie napad prowadził wraz z obywatelem wiejskim, Dyonizym Czachowskim, dawny emigrant i oficer, Narcyz Figietti, wszystko udało się znakomicie. Rota saperów, rozkwaterowana we wsi, została osaczona i rozbrojona niemal bez wystrzału. Gdy zaś garść żołnierzy, z dowódcą roty, spróbowała stawić opór, przypłaciła to znacznemi ofiarami: 9 legło trupem, a 11 wraz z komendantem padło rannych pod ciosami kos powstańczych. Broń, amunicja, kożuszki i spora ilość przyborów wojskowych wpadła w ręce powstańców.
Po dokonaniu napadów, wszystkie oddziały Sandomierskie pomaszerowały do Wąchocka, gdzie Langiewicz oznaczył punkt zborny dla sił zbrojnych województwa. Powstańcy województwa Krakowskiego, w tym że czasie na rozkaz Kurowskiego, ściągali ze wszystkich stron na swój punkt zborny i do Ojcowa, gdzie, tak samo jak w Wąchocku, w ciągu kilku dni powstał spory obóz powstańczy.
Województwo Lubelskie, mimo poniesione straty przez areszty jesienne, odrazu zaznaczyło się powstańczo. W rozległych lasach Ordynacji Zamojskich, już w przeddzień powstania ujawniły się oddziały polskie, a 22 o naznaczonym przez Komitet Centralny terminie, Rząd Narodowy został ogłoszony w Hrubieszowie, dokąd na czele sporego i jako tako uzbrojonego oddziału, przybyli: Neczaj, Kukiel i Rozwadowski, oraz w Kazimierzu nad Wisłą. W tem ostatniem miasteczku ogłoszenie wojny z Moskwą, oraz manifestów Rządu Narodowego dokonane zostało z wielką uroczystością przez samego Leona Frankowskiego, który już wieczorem 21 stycznia wkroczył do miasta na czele oddziału, złożonego wyłącznie ze studentów Instytutu w Puławach. Dzielna młodzież, otrzymawszy rozkaz powstania, a nie mając zupełnie broni, ani amunicji, wysłała specjalnego wysłańca do Warszawy z błaganiem odwołania tego rozkazu; otrzymawszy jednak odpowiedź odmowną, jak jeden, stanęła w szeregach powstańczych.
Na Lublin, ze względu na mocną załogę rosyjską w mieście, napadu nie urządzono. Cała jednak organizacja miasta, pod wodzą oficera wojsk rosyjskich, Malukiewicza, ruszyła na zdobycie Lubartowa wraz z organizacjami, z okolic tego miasta zebranemi. Napad początkowo udał się znakomicie: powstańcy wpadli o 4 rano na niespodziewających się moskali i zdobyli 8 armat. Ochłonąwszy jednak z pierwszego strachu, moskale zebrali siły swoje i uderzyli na powstańców, którzy, zmęczeni marszem i walką nocną, źle uzbrojeni i będąc po raz pierwszy w ogniu, nie wytrzymali natarcia i poszli w rozsypkę, pozostawiając w rękach rosyjskich, nietylko zdobyte działa i broń, lecz i ze swojej strony 20 jeńców, prócz kilkunastu zabitych. Projektowane napady na Końskowolę, Chełm i Janów Ordynacki, nie mogły dojść do skutku. Na gromadzących się w celu napadu na Chełm powstańców, napadł wskutek zdrady wysłany z Chełma oddział ułanów rosyjskich, który przed przybyciem powstańców ujął oczekującego ich dowódcę, b. członka Komitetu Centralnego, Bohdanowicza w Małej Bukowej. Nadbiegłym jednak powstańcom udało się odbić swego wodza, przyczym, ułani ponieśli dotkliwą porażkę; o napadzie jednak na Chełm już nie można było myśleć zupełnie.
O wiele krwawiej zaznaczyła się Noc Styczniowa na sąsiedniem Podlasiu, gdzie silniejsza, niż w innych okolicach kraju i mająca bliższy związek z Warszawą, organizacja narodowa zamierzyła szereg napadów i gotowała się do nich nader energicznie. Po otrzymaniu rozkazu i nadaremnych usiłowaniach jego odwołania, naczelny dowódca sił powstańczych, Lewandowski, nakreślił naprędce plan działań dla całego województwa, mający stworzyć pewną harmonijną całość działań i skutków. Poszczególne mianowicie oddziały powinny były uderzyć na węzłowe punkty komunikacyjne między Warszawą, Brześciem i Lublinem, a zająwszy takowe, utrudnić ruchy moskalom, jak również przeciąć komunikację Warszawy z Brześciem i Moskwą. Poleciwszy w tym celu Komisarzowi Rogińskiemu w porozumieniu z należącymi do spisku oficerami Polakami rozbroić garnizon rosyjski w Białej Podlaskiej, najbliższem Brześcia większem miasteczku, sam postanowił uderzyć na Siedlce. Radzyń miał opanować Deskur, obywatel z sąsiedztwa; Międzyrzec — dzielny spiskowiec, Karol Krysiński; Łuków — przywódcy organizacji tamtejszej: ks. Stanisław Brzózka i obywatel Gustaw Zakrzewski. Pozatym, napad na Łosice powierzony był tamtejszemu lekarzowi Czarkowskiemu, na Łomazy — Szaniawskiemu i wreszcie na park artyleryjski w Kodniu miał napaść na czele okolicznej szlachty zaściankowej dawny podoficer bataljonów orenburskich — Nencki. Poczem, tak samo jak w innych województwach, oddziały miały łączyć się w większe grupy.
Plan ten udał się w małej tylko części. Przedewszystkim spiskowi oficerowie w Białej — nietylko nie przystąpili do powstania, ale najhaniebniej zdradzili Rogińskiego. Ostrzeżeni wreszcie moskale przygotowali się do obrony i Rogiński z garstką powstańców zaledwie zdołał z nadzwyczajną brawurą wycofać się z miasta. Opędzając się kozakom, Rogiński szczupłe swe siły połączył z nadciągającemi oddziałami Wolanina i ks. Rozwadowskiego i ruszył ku Janowu dla połączenia się z Nenckim i oddziałem jazdy, jaki po zdobyciu koni ze stadnin cesarskich w Janowie formował tam Radowicki.
Napady na Łomazy, Łosice i Kodeń powiodły się w zupełności. Powstańcy z niewielkiemi ze swej strony stratami rozbili, a częściowo rozbroili oddziały rosyjskie, zdobywając sporo karabinów, pałaszy, amunicji, lanc i przeszło setkę wybornych koni, i ruszyli na połączenie się z Rogińskim ku Janowu. Kilkunastu jednak dział, zdobytych w Kodniu, dla braku koni pociągowych, uprowadzić nie zdołano.
Krwawszy o wiele przebieg miały napady na Łuków i Radzyń.
W Łukowie powstańcy, w sile 50 jazdy i 300 pieszych, znakomicie poprowadzonym napadem wyparli z miasta garnizon rosyjski, zadając mu ciężkie straty w zabitych i ranionych, jak również, zdobywając nieco broni i amunicji. Moskale jednak, wyparci z miasta, zamknęli się w poblizkim klasztorze Pijarów i doczekali się posiłków. Wówczas powstańcy przed przeważającemi siłami wroga wycofali się z miasta, unosząc swych rannych i zabitych, oraz zdobytą broń.
Do napadu na Siedlce nie przyszło, ostrzeżeni bowiem moskale, przygotowali się do obrony. Lewandowski więc postanowił zdobyć arsenał w pobliskim od Siedlec Stoku Lackim i uderzył na czele kilkuset ludzi na stojącą tam garnizonem rotę piechoty moskiewskiej. Moskale, zamknięci po chałupach, bronili się zaciekle. Mimo to, arsenał został wzięty i znajdujące się tam karabiny z amunicją wpadły w ręce powstańców. O dalszym jednak boju trudno było myśleć wobec nadciągającej moskalom z Siedlec pomocy. Lewandowski cofnął się dla połączenia sił swoich z oddziałami — łukowskim i radzyńskim.
Tak więc, aczkolwiek plan, nakreślony przez Lewandowskiego, nie udał się i moskale pozostali w zupełnym panowaniu na szosie Brzesko-Warszawskiej i po miastach Podlasia, niemniej powstańcy tu zdobyli sporo broni i w paru miejscach zadali Moskwie dotkliwe straty. Straty te szczególniej głośne stały się wskutek napadu Deskura na Radzyń.
W mieście tym powstańcy, uderzywszy z determinacją na oddział moskiewski, położyli koło 50 żołnierzy i zdobyli 12 armat, których jednak, jak wszędzie, nie umieli popsuć, a wywieźć, nie mając koni, nie mogli. Dalej pod ciosami powstańców padło kilku oficerów, a ciężko ranny został gien. Kannabich. Moskale jednak, szybko zorjentowawszy się w sytuacji, uderzyli na powstańców i wyparli ich z miasta. Unosząc ze sobą zdobycz i rannych towarzyszy, powstańcy ruszyli ku Siedlcom dla połączenia się z Lewandowskim.
Organizacja białostocka wreszcie, w połączeniu ze spiskowcami z sąsiednich okolic Królestwa, głównie robotników kolei petersbursko-warszawskiej, zdołała dokonać jedynego napadu na pograniczne miasteczko Suraż, zajęte przez rotę piechoty. Powstańcy, prowadzeni przez Zameczka (inż. Cichorski) rozproszyli moskali, zdobywając nieco karabinów i amunicji. Był zarazem to jedyny napad tej nocy na całej Litwie.
Wieść o napadach, dokonanych w różnych okolicach kraju na wojsko, przesadzona i podawana z ust do ust, gdyż powstańcy poprzerywali wszelką komunikację telegraficzną i pocztową, spowodowała kompletną panikę w Warszawie wśród władz naczelnych kraju. Wielopolski przekonywał, że właśnie obecnie, gdy siły „rokoszu“ są wszystkie w polu, łatwo je będzie obezwładnić i pokonać. Moskale jednak, przejęci strachem, zwłaszcza wobec wymknięcia się wojsku, wysłanemu na obławę, rekrutów warszawskich, wierzyli najniedorzeczniejszym pogłoskom o strasznej sile powstańców i wysłali rozkazy oddziałom, rozkwaterowanym po małych miasteczkach, ażeby skupiały się do miast większych. Rozkaz ten dowódcy rosyjscy wykonywali z pośpiechem, co sprawiało wrażenie panicznej ucieczki i podniosło niezwykle urok powstania. Wszędzie nieomal wskutek tego zjawiały się samorzutnie mniejsze lub większe oddziałki i ściągały otwarcie do Wąchocka, Ojcowa, Węgrowa, lub pod Janów, gdzie wsławieni odrazu w okolicy wodzowie: Langiewicz, Kurowski, Janko Sokół i Rogiński, organizowali większe oddziały.
Mimo to wszystko siły powstania były bardzo słabe. Poza jakimś 2, 000 rekrutów warszawskich, wystąpiło do boju w Noc Styczniową co najwyżej 5, 000 ludzi w różnych okolicach kraju, źle odzianych i uzbrojonych, bez zapasów i amunicji, a przytym po większej części nie mających pojęcia o służbie wojskowej. Kierunku powstanie nie miało żadnego. Komisja zastępcza w Warszawie, której trzej członkowie byli zawaleni drobiazgową robotą, nie odbywała żadnej roli kierowniczej, a Rząd Narodowy, który wyjechał z Warszawy w celu ujawnienia się w zdobytym przez powstańców Płocku, przechodził niesłychane przygody.
W Kutnie, gdzie zatrzymali się członkowie Rządu w oczekiwaniu na zdobycie Płocka, okazało się, że ks. Mikoszewski przezornie gdzieś się ukrył, tak, że, jako cały Rząd Narodowy, wystąpili: Awejde, Janowski i Maykowski, pozbawieni w dodatku dokumentów. Niemniej ciągłe stosunki ich z przyjeżdżającemi wciąż kurjerami i osobami z organizacji miejscowej zwróciły uwagę policji, przed którą musieli uciec do Łodzi. Tam otrzymali mniej więcej dokładne raporty o przebiegu Nocy Styczniowej i ruchu w całym kroju. Postanowili więc jechać do Wąchocka, do obozu Langiewicza. Dla ostrożności jednak Rząd rozdzielił się: Awejde z Maykowskim ruszyli razem przez Opoczno, a Janowski miał jechać przez Piotrków i Kielce. W Opocznie dwaj członkowie Rządu Narodowego spotkali oddział powstańczy pod komendą obywatela z sąsiedztwa, Łakińskiego. Ten, nie mając o nich wiadomości, na żądanie naczelnika organizacji cywilnej zatrzymał obu przy swoim oddziele dla stwierdzenia tożsamości osób, a w kilka dni później podczas paniki, jakiej uległ oddział w Końskich, porzucił ich śpiących, sam ratując się ucieczką. Szczęściem panika okazała się daremną i obaj członkowie Rządu, najemnemi końmi, z trudnością wydostawszy paszporty i kilkakrotnie w drodze będąc aresztowani przez moskali, koło 6 lutego powrócili do Warszawy, gdzie również przybył i Janowski. Ks. Mikoszewski zjawił się natychmiast na posiedzenie Rządu, ale go sromotnie ze składu jego usunięto.
Mimo tego braku naczelnego kierownictwa w sprawach powstania, odziedziczony po ojcach i dziadach żołnierski instynkt wskazał powstańcom dobry kierunek działań wojennych. Pierwszym, nieomal odruchowym czynem powstania było wykorzystanie oddalenia się wojsk od granicy wskutek zarządzonej koncentracji i uderzenie na straż pograniczną dla otwarcia sobie wolnej komunikacji z Galicją i Zaborem Pruskim. Wykonanie tego manewru udało się jak najzupełniej: w ciągu bardzo krótkiego czasu cała granica Królestwa była w rękach polskich. Straż pograniczna została pobita, rozbrojona i wyparta za granicę, lub wzięta do niewoli. Odznaczyli się w tej akcji prócz, znanych nam: Neczaja w Lubelskiem i Skowrońskiego w Płockiem, jeszcze: Kolbe w Przasnyskiem, Mielęcki na Kujawach, Oksiński, Lüttich w Kaliskiem, Cieszkowski w Zagłębiu Dąbrowskiem i kilku innych, przeważnie ziemian z miejscowości nadgranicznych. Przez otwarty kordon natychmiast zaczęła napływać broń z zagranicy, a do obozu w Ojcowie stanęła większość młodzieży Wszechnicy Jagiellońskiej, obok puławiaków tworząc inteligiencki zaczyn oddziałów powstańczych. Wogóle skład pierwszych powstańczych oddziałów był mocno demokratyczny. W Mazowieckiem i Płockiem rdzeń sił powstania tworzyli zbiegli popisowi, w Sandomierskiem — robotnicy fabryczni, mieszczanie z małych miasteczek i młodzież szkolna, w Lubelskiem — inteligencja małomiasteczkowa, oficjaliści dworscy, służba, młodzież i rzemieślnicy, na Podlasiu — drobna szlachta. Wśród dowódców przeważali niewojskowi, choć było sporo i oficerów, czy to Garibaldiego, czy nawet rosyjskich. Broń była marna, w większości myśliwska, nie było bagnetów, zapasów amunicji i efektów wojskowych. Mimo to zapał w młodym wojsku powstańczym panował wielki. Wystąpiwszy w pole przeciwko znienawidzonemu wrogowi, chciano walczyć aż do zwycięztwa.
Zapał ten w obozowiskach powstańczych odbijał jaskrawo od ogólnego nastroju w kraju, który naogół przyjął wybuch powstania wrogo. Nie zdawano sobie zupełnie sprawy z doniosłości wypadków. „Jest to ruch, wywołany przez garść zapaleńców“, „krok rozpaczliwy proskrybowanych rekrutów“, „życzyćby należało, ażeby spokojniejszej części społeczeństwa udało się ruch uspokoić i zażegnać...“ Tak pisały organy patryotyczne, jak „Wiadomości Polskie“, „Czas“, bardzo w kraju popularne. Inne gazety, nie mówiąc o urzędowym „Dzienniku Powszechnym“, obrzucały powstańców wyrzutami i przezwiskami... Pozatym, społeczeństwo niemal całe wypowiadało się wrogo przeciwko ruchowi. Szlachta, w liczbie przeszło 3,000 obywateli z całego Królestwa, zgromadziła się w Warszawie potępiając ruch zbrojny, jako nieszczęście narodowe. Młodzież Szkoły Głównej, postąpiła tak samo zaraz po wybuchu, za co od swych kolegów krakowskich otrzymała staropolskim zwyczajem kądziel i skórkę zajęczą. Chłopi przyjęli manifest obojętnie: przestali, co prawda, czynsz szlachcie płacić i odrabiać pańszczyznę, natomiast do powstania szli w bardzo niewielkiej ilości, a w większości okolic zachowywali się wobec powstańców wręcz wrogo, dopomagając moskalom, którzy też ruszyli przeciwko gromadzącym się oddziałkom.
Wogóle już w pierwszych dniach powstania widocznem było, że rozporządza ono słabemi siłami. Najsilniejszy był ruch w Płockiem i na Podlasiu, zaznaczał się mocno koło Gór S-to Krzyskich, w Sandomierskiem i na pograniczach, słabiej — w części Lubelskiego, w Mazowieckiem i wzdłuż kolei Petersburskiej. Całe zaś Kaliskie i Piotrkowskie, oraz Suwalszczyzna w styczniu były spokojne.
Starcia w pierwszych chwilach powstania były przeważnie przypadkowe: powstańcy odbijali rekrutów, zabierali poczty, lub tabory dążących na miejsce koncentracji oddziałów, tak że wśród 61 potyczek, stoczonych w styczniu, jeżeli odtrącimy 26, które odbyły się w dniu 23 lub nocy poprzedzającej, nie znajdujemy niemal zupełnie większych i poważniejszych bitew. Wyjątkiem była kampanja, którą przeciwko powstańcom w ostatnich dniach tego miesiąca w Płockiem przeprowadził pułk. Sierzputowski, wysłany z Warszawy.
Rzuciwszy się z przeważającemi siłami na rozproszone oddziały powstańców, Sierzputowski pod Słominem rozbił pilnującą przeprawy przez Wisłę partję Przybyszewskiego, a następnie w Glinojecku natarł na oddział, dowodzony przez dawnego oficera Garibaldiego, Wolskiego. Po krótkiej strzelaninie, Wolski wycofał się do Uniecka, Sierzputowski jednak dopadł go w tem miasteczku i zmusił do przyjęcia bitwy. Nie mogąc dostać powstańców, którzy dzielnie się bronili, strzelając z domów i uderzając „w kosy“ na wroga, Sierzputowski kazał podpalić miasteczko. Część powstańców spaliła się żywcem, niewielu tylko przerżnęło się przez moskali, 75 zaś poddało się moskalom, którzy, rozwścieczeni oporem, większą część jeńców wymordowali. Wolski, wzięty do niewoli został rozstrzelany.
Zniechęcony nieudanym napadem na Płock i pogromem w Uniecku, Padlewski chciał już zakończyć powstanie w Płockiem i nawet gotował odpowiednią odezwę. Nie pozwolił jednak na to komisarz cywilny województwa, Chądzyński, nastając na dalsze prowadzenie walki.
Z początkiem lutego ożywiły się walki w całem Królestwie.
Rozpoczął je Rogiński, zdobywając Białę Podlaską na czele dość licznego oddziału, złożonego z połączonych partji: swojej, Radowickiego, Wolanina, Nenckiego, Czapińskiego, Szaniawskiego i paru pomniejszych oddziałków — razem przeszło 1,000 ludzi. Ruszył przeciwko niemu gen. Nostitz z 7 rotami piechoty, kozakami i kilku działami. Rogiński, wystąpiwszy naprzeciw wroga, stoczył nierozegraną bitwę nad rzeczką Białką, a następnie, bojąc się osaczenia, posunął swe oddziały do Janowa, a stąd przeszedł na Litwę. W dwa dni potym, moskale w sile 2 rot piechoty, 2 szwadronów ułanów, sotni kozaków przy kilku działach, za któremi podążał bataljon piechoty, napadli na obozowisko Węgrowskie. Po mniej dla Polaków szczęśliwych potyczkach, pod Mokobodami i Szurutami, główne siły węgrowskie stoczyły kilkugodzinny krwawy bój w d. 3 lutego. Odznaczyli się tu kosynierzy. Z zapałem szli oni na armaty i kładli się pokotem trupem, nie prosząc pardonu i nie cofając się, gdy im kazano zasłaniać odwrót całego oddziału, który wobec przewagi moskali, zabierając rannych i zachowując cały tabór, cofnął się w Grodzieńskie. W tę też stronę pośpieszył i Lewandowski, stoczywszy nieudaną potyczkę pod Łaskarzewem, na kilka dni przedtym.
Jednocześnie z bitwami pod Białą, Węgrowem i Łaskarzewem, wskutek których powstańcy podlascy wyparci zostali na Litwę, krwawe boje staczano w Sandomierskiem, a straszliwa klęska spadła na zapoczątkowujące się dopiero powstanie w Augustowskiem. W d. 2 lutego zniesiony został pod Czystą Budą, niedaleko Pilwiszek, oddział 130 powstańców, dowodzony przez b. oficera rosyjskiego, Jastrzębskiego, który wraz z większością oddziału poległ w bitwie.
W Sandomierskiem od d. 1 lutego trwały boje oddziałów powstańczych, zgromadzonych w Wąchocku, na które z Radomia i Kielc wyruszyły wyprawy moskiewskie. Kolumna rosyjska, ciągnąca od Kielc, została odparta przez wysłane z Wąchocka oddziały Czachowskiego i Dawidowicza między Berezowem i Błotem. Cofnąwszy się następnie do Bzina i urządziwszy w lesie zasadzkę, Czachowski w ciągu 24 godzin zatrzymywał przeważające siły rosyjskie, poczym, spaliwszy mosty, połączył się pod Wąchockiem z głównemi siłami Langiewicza. Stoczywszy jeszcze potyczkę pod Wąchockiem, Langiewicz — drogą na Bodzentyn cofnął się na Ś-ty Krzyż. Moskale zaś spalili Wąchock, Bzin i Suchedniów, wywierając zemstę na bezbronnej ludności, poczym wrócili do Kielc i Radomia.
Wycofanie się Langiewicza z Wąchocka uniemożliwiło połączenie się z nim puławiakom, którzy pod wodzą Frankowskiego i b. oficera rosyjskiego, Zdanowicza, napierani przez moskali w Kazimierzu, przeprawili się przez Wisłę i szli, ucierając się z wrogiem, ku Wąchockowi. Dowiedziawszy się o odwrocie Langiewicza, Zdanowicz skierował swój marsz na Zawichost i Sandomierz, chcąc połączyć się z utworzonemi na południu Sandomierskiego oddziałami Krzesimowskiego i barona Rayskiego. Moskale jednak wciąż wisieli nad karkiem oddziału. Po szczęśliwej utarczce pod Zawichostem przyszło do poważniejszego starcia pod Słupczą 8 lutego. Zdanowicz z większością oddziału wycofał się do Sandomierza, Frankowski zaś z oddziałem strzelców przez kilka godzin zasłaniał odwrót, walcząc z przeważającemi o wiele siłami moskali.
Powtórzyła się tu historya kosynierów z pod Węgrowa. Dzielni puławiacy w liczbie 75 legli co do nogi, ani na krok nie ustępując z zajętej pozycji. Frankowski, ciężko ranny, został przewieziony do Sandomierza, a po zajęciu przez moskali tego miasta, dostał się do niewoli. Reszta oddziału, opuszczona zdradziecko przez Zdanowicza, który się poddał moskalom, zdołała połączyć się z Rayskim i wraz z nim pociągnęła do Langiewicza.
Ten ostatni bowiem, krótko mógł przebywać na Ś-tym Krzyżu. W parę dni po jego zakwaterowaniu się w klasztorze tamtejszym i uporządkowaniu oddziału, który liczył przeszło 1,200 ludzi, przeciw powstańcom wyruszyły dwie kolumny rosyjskie, w ogólnej liczbie 11 rot piechoty, 120 jazdy i 2 dział. Dowodzący pierwszą kolumną, pułk. Czengiery napadł na powstańców, wyparł ich z leżącego u podnóża góry miasteczka Nowa Słupia, lecz nie zdołał zdobyć ani klasztoru, ani obsadzonego przez powstańców lasu na stoku góry. Langiewicz, odparłszy napad, zręcznym marszem wycofał się nocą z pozycji, gdzie zarzynało brakować amunicji, i ruszył na południe Sandomierskiego, aby zaczerpnąć broni, amunicji i świeżego ochotnika z Galicji. 14 lutego, po uciążliwym marszu, oddział polski, powiększony przez partję Rayskiego, stanął na dłuższy odpoczynek w Staszowie.
Powstanie mazowieckie rozwijało się dość szczęśliwie. Jeziorański po ostatecznem zorganizowaniu swego oddziału, na czele 160 kosynierów, 154 strzelców i 60 jazdy, w towarzystwie, wypuszczonego z francuskiego więzienia Franciszka Godlewskiego, w d. 4 lutego zaatakował Rawę, którą zdobył szturmem, przyczem poległ, widocznie szukając śmierci, złamany zupełnie na duchu Godlewski.
W dwa dni później, stoczył ten sam oddział szczęśliwą potyczkę pod Lubochnią, a następnie, powiększony przez połączenie się z partjami Bajera i Smiechowskiego do 600 ludzi, ruszył na południe ku Langiewiczowi. Na Mazowszu pozostała jedyna partja Stroynowskiego, która swobodnie kręciła się koło kolei Wiedeńskiej, zabierała kasy po miastach, wyzwalała i wcielała do swych szeregów partje rekrutów. Pomimo też chwilowego rozproszenia jej przez przeważające siły w lasach Bolimowskich i samowolnego opuszczenia przez dowódcę, ostała się ona pod komendą Lenieckiego przez czas dłuższy, tworząc kadry kilku oddziałów mazowieckich. Na pograniczu Kujaw w pierwszych dniach lutego zjawił się oddział, prowadzony przez majora Ulatowskiego, oraz wspomnianego już obywatela wiejskiego, Kazimierza Mielęckiego. Oddział ten, przy którym stale przebywał komisarz wojewódzki, Stanisław Frankowski, walczył szczęśliwie w Przedeczu, gdzie 8 lutego zdobył nieco broni rosyjskiej, odparł po kilkugodzinnym uporczywym boju moskali pod Cieplinami, gdzie poległ zasłużony w kołach spiskowych, założyciel „Koła“ i Komitetu Miejskiego, Juljan Wereszczyński, poczym, dla wypoczynku i zdobycia broni i amunicji skierował się ku spokojniejszym okolicom jezior Kujawskich na pograniczu pruskim.
Na przeciwległym krańcu teatru wojny przez ten czas krwawe boje staczały partje podlaskie, jak widzieliśmy, wyparte wszystkie nieomal na Litwę.
Pierwszy wyruszył tam Zameczek, który, dokonawszy w końcu stycznia szeregu napadów w okolicach Tykocina, zdobył sporo broni i amunicji, ruszył w Grodzieńskie, gdzie zatrzymał się na dłuższy wypoczynek w miasteczku Siemiatyczach. Tam zajął się uporządkowaniem swojego oddziału, liczącego przeszło 2,000 ludzi, przeważnie jednak kosynierów. Ku niemu też, na Siemiatycze, skierowali się ze swemi oddziałami: Janko Sokół i Jabłonowski, ciągnący z pod Węgrowa, na czele przeszło 800 ludzi, oraz Lewandowski i Czarkowski z 400 powstańcami. Do Siemiatycz też maszerował ze swemi oddziałami i Rogiński. Ten ostatni po drodze pobił moskali, broniących mu przeprawy przez Bug pod Niemirowem, straciwszy kilku ludzi, między którymi był jednak i dowódca jednej z partji, popularny wśród szlachty zaściankowej, Wolanin.
Wszystkie te oddziały przybywały do Siemiatycz w samą porę. 6-go bowiem lutego Zameczek został napadnięty przez gien. Maniukina z 7 rotami piechoty przy 4 działach, podczas, gdy z drugiej strony zbliżały się inne oddziały rosyjskie.
W krwawej bitwie, gdzie odznaczyli się kosynierzy, moskale zostali zmuszeni do odwrotu z pozostawieniem 2 dział. Nieotrzaskani jednak z wojną partyzanci, mimo zwycięstwa, nie byli zdolni do dalszych bojów i Zameczek nakazał odwrót. W tej właśnie chwili przyszła wiadomość o nadciągnięciu pomocy. Wszystkie bowiem oddziały podlaskie, słysząc kanonadę, forsownym marszem szły do Siemiatycz. Nad połączonemi oddziałami objął dowództwo Lewandowski i koło południa 7 lutego powstańcy gęstym ogniem przywitali zbliżających się w znacznie powiększonej sile moskali. Bitwa była niezwykle zacięta: dzielni podlasiacy walczyli jak weterani; kosynierzy kilkakrotnie szli w kosy, a strzelcy z myśliwskich dubeltówek, lub zdobytych na moskalu starych karabinów, podtrzymywali skuteczny ogień przez kilka godzin. Przewaga jednak broni i sprawności wojskowej zrobiła swoje. Straciwszy przeszło stu poległych i kilkudziesięciu jeńców, powstańcy wycofali się z miasta, które moskale zrabowali i spalili, wymordowawszy nieco mieszkańców. Dowódcy po naradzie rozstali się. Lewandowski z resztkami swego oddziału (80 ludzi), powrócił na Podlasie, Zameczek drogą na Drohiczyn pomaszerował w Augustowskie, a Rogiński, prowadząc za sobą ocalony pod Siemiatyczami tabor z kosami i bronią dla litewskich ochotników, ruszył w kierunku Puszczy Białowieskiej, gdzie czekały kadry powstańcze, przygotowane przez Walerego Wróblewskiego.
Litwa jednak pozostawała spokojna. W kilku zaledwie miejscowościach: w Brzeskiem, Białostockiem i pod Trokami małe garstki powstańców odbiły partje rekrutów, w lasach oszmiańskich skupiali partje Wysłouch i Bukowiecki, w głębi Białowieży organizował oddział Wróblewski i to było wszystko. Rogiński też po rozstaniu się z Lewandowskim, z którym czas jakiś maszerowali razem, znalazł się zaledwie na czele 150 ludzi, wraz już z przybyłym doń oddziałkiem młodzieży białostockiej pod wodzą Rylskiego i Sągina. Natomiast bardzo szybko na ślady oddziału wpadł ciągnący za nim już od Białej gienerał Nostitz. Na samym wstępie do Białowieży w miejscowości Królowy Most, moskale odparli Rogińskiego. Oddziałek Rylskiego i Sągina po tej bitwie odłączył się i w cztery dni później zniesiony zupełnie został pod Rzeczycą. Rogiński zaś z oddziałem, zmniejszonym przez porażkę pod Królowym Mostem do 85 ludzi, ciągnąc za sobą wozy z bronią, rzucił się na południe w Pińszczyznę. Zdobył sporo amunicji i broni w Szereszewie, uderzył śmiałym atakiem na Prużany, gdzie rozbił 250 inwalidów, których większość wziął do niewoli, zabrał 12,000 rb. z kasy powiatowej, sporo broni i amunicji i ruszył dalej ku Pińskowi. Nie spotykając jednak nigdzie organizacji powstańczej, idąc wśród wrogiej ludności rusińskiej i ścigany przez Nostitza, dzielny ten partyzant po dwutygodniowych marszach i kontrmarszach został rozbity pod Borkami przez siedemkroć przeważające siły moskiewskie, poczym aż do marca ukrywał się z kilku towarzyszami, chcąc przedrzeć się do Królestwa. Wreszcie został schwytany przez chłopów i wydany moskalom!
Klęska wyprawy Rogińskiego miała miejsce współcześnie z szeregiem klęsk, jakie spadły na powstanie polskie we wszystkich okolicach kraju. Klęski te były tym dotkliwsze, że jednocześnie wśród społeczeństwa dokonywał się zwrot ku ruchowi zbrojnemu.
Echa z pod Suchedniowa, Siemiatycz, Węgrowa, donośnie szły przez całą Polskę, rozbudzając niewygasłe instynkty żołnierskie w Polakach. Szlachta coraz liczniej wypełniała partje Powstańcze, a okrucieństwa, któremi moskale chcieli zastraszyć Polaków, wywoływały oburzenie i chęć pomsty. Po egzekucjach publicznych, jakie się odbyły w początkach lutego po wszystkich niemal większych miastach Królestwa, sporo ochotnika poszło „do Stryja“, t. j. do lasu, gdzie zbierały się partje. Rzezie zaś spokojnych miasteczek i miejscowości, jak Suchedniowa, Siemiatycz, Wąchocka, gdzie odbyły się bitwy, lub też nawet takich miejscowości, w których powstańców w danej chwili nie było ani śladu, jak Zwierzyniec w Zamojszczyźnie, gdzie spalono biura i archiwa Ordynacyi Zamojskich. Puławy lub Wojsławice, w których wymordowano rodzinę lojalnego radcy stanu hr. Poletyłły, wzniecały oburzenie na dzicz moskiewską wśród najspokojniejszych mieszkańców. To też pomimo gęste utarczki, których przeszło 60 powstańcy stoczyli w pierwszej połowie lutego, a w których gęsto padał trup i ranni, liczba powstańców bynajmniej się nie zmniejszała. Owszem, w wielu okolicach wzrastając, siły powstańcze doszły w Królestwie w połowie lutego do 10 tysięcy ludzi, otrzaskanych już w boju i niezgorzej uzbrojonych w broń, zdobytą na wrogu, lub też dostarczoną z za kordonu, po zniesieniu straży pogranicznej, a za pieniądze, zabrane z kas rządowych.
Od połowy lutego spada jednak na powstanie szereg ciężkich klęsk w polu. Przedewszystkim zostało rozgromione w zupełności powstanie województwa Lubelskiego.
Jak widzieliśmy, ogół niezbyt czynnie popierał tam rewolucyjne wystąpienie organizacji. W ciągu stycznia i połowy lutego stanęło tam pod bronią około 2,800 ludzi, z czego Zamojszczyzna, zorganizowana przez Gramowskiego dała do 1,000, puławiacy — 800, a Neczaj w Hrubieszowskim — koło 400. Gramowski, utworzywszy kilka partji, ucierał się w końcu stycznia i początkach lutego w Józefowie, Szczebrzeszynie, Krzeszowie, pod Tarnogrodem, oczyścił całą granicę w Tomaszowskim, Biłgorajskim i Janowskim powiatach, wreszcie poległ przy zdobywaniu Tomaszowa. Oddziały jego trzymały się czas jakiś. Nie mając jednak oficerów, nie mogły nic zdziałać i przeważnie zostały rozproszone Hrubieszowskie powstanie trzymało się akurat miesiąc. Neczaj, wyparty z Hrubieszowskiego w Krasnostawskie, w kontakcie z Bohdanowiczem walczył czas jakiś. Pobity pod Rudką, Neczaj rozstał się z nim i w d. 22 lutego ostatecznie zniesiony został pod Żalinem. Neczaja wzięto do niewoli i rozstrzelano. W kilka dni później, 26 lutego został schwytany Bohdanowicz, a nazajutrz cały jego oddział, napadnięty znienacka, został zniesiony zupełnie, pod Zezulinem niedaleko Łęczny. Bohdanowicz został z wielką uroczystością rozstrzelany w Lublinie. Wobec wyparcia już w początkach lutego puławiaków w Sandomierskie, z rozbiciem Bohdanowicza całe powstanie w Lubelskiem upadło.
Straszna katastrofa również spotkała siły zbrojne powstania województwa krakowskiego, skupione w obozie Ojcowskim i w przyległych wsiach i miasteczkach. Oczyszczając granicę ze straży pogranicznej, wódz naczelny powstania krakowskiego, Kurowski, jednocześnie organizował swoje, wynoszące przeszło 1, 500 ludzi, siły z pomocą fachowych oficerów: Łopackiego, Wanerta, Cieszkowskiego, Rochebruna i kilku innych. W trakcie tego poszczególne oddziały robiły szczęśliwe wyprawy do sąsiednich miejscowości: tak np., Cieszkowski w d. 7 lutego zdobył komorę sosnowiecką zabierając 600 tys. złotych, kilkadziesiąt koni, sporo karabinów, amunicji i 30 jeńców z oficerem. Zagrożony posuwaniem się na Ojców kolumn moskiewskich z kilku stron w sile koło 3, 700 ludzi z działami, Kurowski w d. 17 lutego uderzył na Miechów, gdzie spodziewał się zastać najsłabsze siły z osaczających go oddziałów i poniósł straszną klęskę. Młodzież krakowska, zorganizowana przez Rochebruna w bataljon żuawów, po wspaniałym ataku na bagnety, cała niemal legła na placu. Olbrzymie straty również ponieśli strzelcy, którzy jednak zdołali powstrzymać napór moskali, kosynierzy i jazda, której Kurowski kazał szarżować ulice miasta. Moskale, ostrzeżeni o napadzie i dobrze ufortyfikowani po domach, po wyparciu z Miechowa powstańców, jak zwykle, rozpoczęli mordowanie bezbronnej ludności i podpalili miasto. Klęska miechowska kosztowała powstańców kilkuset zabitych i rannych, sporo jeńców i jednym ciosem zniszczyła powstanie województwa krakowskiego.
Najcięższą jednak pod względem moralnym i politycznym dla powstania była walna klęska, jaką na Kujawach w kilka dni po Miechowie poniósł wódz naczelny powstania, gienerał Ludwik Mierosławski.
Wogóle Mierosławskiemu nie szykowało się. Wysłani doń z nominacją na wodza powstania przedstawiciele Rządu Narodowego musieli w obawie rewizji zniszczyć potrzebne dokumenty i dopiero wysłany ponownie Daniłowski wyjaśnił nieporozumienie i umówił się z gienerałem o termin przyjazdu do kraju na czele zastępu oficerów. Na przybyłych miał nad granicą oczekiwać wysłany przez Rząd Narodowy oddział z 200 ludzi.
Zebranie jednak tego oddziałku okazało się zbyt trudnem. Kaliskie powstanie w połowie lutego, upadało zupełnie. Wskutek tego, dyktator powstania, przekroczywszy po długich trudnościach granicę, znalazł się zaledwie na czele sprowadzonych przez Daniłowskiego 40 akademików, zbrojnych przeważnie w kosy, oraz kilkunastu przywiezionych ze sobą oficerów. Wszystko to były stare lwy rewolucji europejskiej, uczestnicy wszystkich nieomal europejskich bojów o wolność, lub też ślepo oddani „Archaniołowi Rewolucji“ ex-uczniowie z Cuneo. U boku Mierosławskiego był również Kurzyna i dwaj wysłańcy Rządu Narodowego: Jeska i Janowski.
Ledwie Mierosławski jako tako zorganizował nieliczny swój oddział i powiększył go ochotnikami z pośród okolicznych chłopów, gdy w d. 19 lutego pod Krzywosądzem napadli nań moskale w sile 3 rot piechoty i 160 jazdy. Rozpoczął się krwawy bój, który Mierosławski bardzo umiejętnie i odważnie prowadził, daremnie oczekując na zapowiedziane przybycie silniejszej partji Mielęckiego. Wreszcie powstańcy, poniósłszy ogromne straty, cofnęli się w liczbie 36 ku Płowcom, gdzie połączyli się z Mielęckim.
Wkrótce nadeszli moskale i rozpoczęła się nowa walka. Mierosławski, wobec przeważających sił nieprzyjaciela, cofał się wśród ciągłej bitwy w szyku bojowym przez Trojaczek ku Nowej Wsi. Tu nastąpił pogrom powstańców. Kilkudziesięciu legło na placu trupem, a dwa razy tyle było rannych lub dostało się do niewoli. Od zupełnego zniszczenia uratował powstańców desperacki atak kosynierów.
Po tej klęsce w obozie nastąpiły rozterki pomiędzy Mierosławskim, a szlachtą z partji Mielęckiego, nienawidzącą czerwonego gienerała, a nie wiedzącą o nadanej mu przez Rząd Narodowy godności. Skutkiem tych rozterek, Mierosławski, zagrożony nawet utratą życia, usunął się zagranicę, a oddział, zwiększony do liczby 500 ludzi, pod komendą Mielęckiego ruszył na wypoczynek i dla zdobycia broni i amunicji w lasy nadgraniczne w okolicach Kazimierza.
Po cofnięciu się Mielęckiego, poza jego oddziałem, w całym Kaliskim pozostał tylko 360 ludzi liczący oddział Lütticha i Oksińskiego, sformowany w Sieradzkim. Posunąwszy się ku kordonowi dla otrzymania broni, oddział ten zaatakował szczęśliwie Opatówek, zaalarmował Kalisz, poczym jednak, zagrożony znacznemi siłami moskiewskiemi, wzdłuż kordonu ruszył w Wielańskie. Dowóz broni zawiódł i powstańcy pod Kuźnicą Grabowską zostali napadnięci przez trzykrotnie niemal przeważające siły moskiewskie. Wytrzymawszy całodzienną bitwę, Oksiński cofnął oddział swój zmniejszony do 180 ludzi w Sieradzkie, gdzie powstanie upadało zupełnie. Maleńki bowiem 32 konnych liczący oddziałek znanego nam z pierwszych ruchów manifestacyjnych „marymontczyka“ Drahomireckiego, legł już przed tem co do nogi wraz ze swym dowódcą w lasach złoczowskich.
W Krakowskiem klęska miechowska udaremniła stworzenie większego zastępu, złożonego z najbardziej wyborowych oddziałów lewego brzegu Wisły. W Krakowskie bowiem wkroczył Jeziorański — po przyłączeniu rozbitków partji Łakińskiego, ocalonego z pogromu miechowskiego oddziału konnego Nowaka i luźnych ochotników — stojący na czele niezgorzej uzbrojonych 1,500 blisko ludzi, w czym koło 800 strzelców i 400 jazdy. Pod Małogoszczem Jeziorański połączył się z Langiewiczem, mającym po zreorganizowaniu swego oddziału w Staszowie, gdzie 17 lutego odparł napad moskali i po złączeniu się z Rayskim, również koło tysiąca. Zaraz jednak po połączeniu, Jeziorański i Langiewicz musieli stoczyć krwawą bitwę pod Małogoszczem 25 lutego. Straciwszy w zabitych, rannych i zaginionych koło tysiąca ludzi, a w parę dni później i cały tabor, powstańcy prowadzeni teraz przez Langiewicza, zdołali przecież oddalić się od wroga i po uciążliwym marszu w liczbie 1,000 ludzi przybyli na odpoczynek do Pieskowej Skały.
Było to największe skupienie powstańców w tym czasie. Na przeciwległym końcu Królestwa, na — Kurpiach, 700 ludzi miał znowu przy sobie Zameczek, trzymający w szachu moskali w całym odcinku między Narwią i granicą pruską. W końcu lutego pobił on nawet silny oddział rosyjski pod Przetyczem.
Inne partje płockie: Kolbego, Steinkelera, Malinowskiego zostały pobite i rozbitków z nich z wielką trudnością skupiał wojewoda Padlewski z komisarzem Chądzyńskim.
Na Podlasiu Lewandowski, powróciwszy z pod Siemiatycz zaledwie z 80 ludźmi, powiększył wkrótce swój oddział, i pobił moskali pod Woskrzenicą. Nieco później bił się pod Sycyną, lecz oddział jego, ponosząc straty ciągłe, a słabo popierany, poza setkę ludzi wyjść nie mógł. Prócz niego uwijali się: Lelewel (studniarz z Warszawy — Marcin Borelowski) z partją 300 ludzi, w ogromnej większości kosynierów, Ks. Brzózka z kilkudziesięcioma partyzantami, oraz oddział poległego pod Sycyną Szaniawskiego, z 50 ludzi, których prowadził Karol Krysiński. W Mazowieckiem — na prawym brzegu Wisły stał kosynierski oddział Kuczyka z 300 ludzi złożony, oraz Józefa Jankowskiego — strzelecki (koło 40 ludzi). Na lewym brzegu Wisły prócz rozdzielonego na małe partje, liczące razem nie więcej nad setkę ludzi, dawnego oddziału hr. Stroynowskiego — większy oddział w Łęczyckiem zorganizowali dr. Dworzaczek i Józef Lewicki. Mając 30 ułanów, 60 strzelców i 210 kosynierów, dowódcy ci ośmielili się nawet zająć 22 lutego na krótko zresztą Łódź. W parę dni później oddział ten został całkowicie zniesiony pod Dobrą.
Były to, nie licząc pojedynczo błąkających się powstańców lub też oddziałków po kilku ludzi, poszukujących jakiegoś oparcia się, całe siły, jakiemi w końcu lutego rozporządzał nasz ruch narodowy.
O słabości jednak tej garstki, niespełna 4,000 ludzi liczącej, rozproszonej na olbrzymich odległościach od siebie i stojącej wobec blisko stutysięcznej armji, nie miano wówczas żadnego pojęcia, ani w kraju u nas, ani zagranicą. Powstanie natomiast polskie zbyt doniosłym faktem było w zasadzie, zbyt się ważną wydawała sama kwestja polska, ażeby krew, lejąca się od miesiąca w Królestwie, głośnym w całej Europie nie ozwała się echem. To też w połowie lutego kwestja polska stanęła na wokandzie spraw polityki międzynarodowej.