Przyjaciele (Fredro)/Akt IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przyjaciele |
Pochodzenie | Dzieła Aleksandra Fredry tom III |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1880 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały tom III |
Indeks stron |
Hm! hm! spoczął po pracy, to mi gość łaskawy!
Od a od ziet, żet, żadnej nie minął potrawy.
Jak się naje, śpi, jak się wyśpi, je; to żyje!
Ale kat mi do tego, niech je zdrów i pije.
Dobrze że nam już gości ubywa potrosze,
Ależ pono potężne biorą z sobą kosze.
Baron jęczał nie wzdychał, włażąc na skarbniczek;
Wtorkiewicz gwizdać gwizdał, ale jak kuliczek;
Czesław jeszcze się trzyma, jeszcze się nie rusza,
Lecz i on pono wkrótce beknie Tadeusza.
Ciesz się Krupkowski.
Już się cieszę.
Wiesz?
Co?
Szczęście,
Które nas czeka.
A to?
Zofii zamęście.
Cóż za mąż idzie?
Czesław jéj rękę otrzyma.
Kto? Czesław? (na stronie) Zjedzże djabła, tu radości niema.
Dobrana będzie para.
Gdzie dwoje, tam para.
Ale naszego szczęścia nie tu jeszcze miara;
Czesław lubo osiągnie cel życzeń i chluby,
Jego towarzysz broni i przyjaciel luby
Równie będzie szczęśliwy.
Oba razem? oba?
Równie czuła i miła czeka go osoba.
Równie czuła i miła; czuła, hm! i miła...
Boże mnie skarz! wszak ona siebie nastroiła.
Proszę cię więc, idź. Zdzisław jeżeli z powrotem,
Przyszlij go tu czém prędzéj, lecz nic nie mów o tém.
Powiedz tylko, że zgoda, zgoda między nami.
Albo ja głupi, albo.... (kładąc palec na usta) cnota nad cnotami!.
Ach! żeby ten pasibrzuch mógł już jechać sobie!
Po czwartéj — aż na siódmą... ha! wiem, wiem co zrobię:
Zegar posunę. (posuwa) Ale niedość... tylko śmiało!
Ho, ho! trzymajże gapiu! — Uf! a mnie się zdało,
Że jakiś człowiek miły, przyjemnéj postaci,
Ze strasburskim pasztetem równowagę traci,
I leci, leci, leci... a niech piorun trzaśnie!
Człowiek musi się martwić nawet kiedy zaśnie!
Ależ tak spać! cóż w nocy z waćpanem się dzieje!
Tak spać! pięć minut czasu... (patrząc na zegar) ten zegar szaleje!
Pół do szóstéj!
Nie to być... (dobywając swój zegarek) przebóg!
(wołając przez okno) hej, mospanie!
Każ zaprządz — pół do szóstéj! (idąc do drzwi)
O nieszczęsne spanie!
Niech tam zaprzęga, prędko! (wołając) czy opium zażyłem?
Gdzież mój kapelusz? (przez okno) śpiesz się! wszakże ci mówiłem,
Że na siódmą w Warszawie muszę być koniecznie —
(do siebie) Bankiet jak w błoto rzucił...
(do śmiejącej się Bobiné z gniewem) A śmiać się niegrzecznie.
Gdzież laska u kaduka! to mi sen nietani!
Zaprzągł? a, to ty — bądź zdrów!
(do wchodzącej Zofii z drugiej strony) Zaprzągł? a, to pani!
Żegnam was, żegnam, żegnam.
(odchodząc) Tom się pięknie sprawił.
A cóż? zajechał czy nie? Bodaj się udławił!
Śmiać mi się chce, prawdziwie.
Czegoż tak się śpieszy?
Wiem, że jego tu bytność niebardzo was cieszy,
Że w miłości szczęśliwej świadek zawsze na nic.
I że miłość szczęśliwa w mowie nie zna granic.
Ależ twój humor, Zosiu, wcale nie miłośny...
Cóż Smakosz? (na stronie) Jakże jej głos piskliwy, nieznośny!
Posunęłam zegarki i ztąd jego trwoga;
Lecz mówmy o Zdzisławie.
Szaleje nieboga!
Odkryłam wam już szczérze położenie moje,
Widzicie, że choć w szczęściu, jeszcze drżąca stoję;
Lękam się nawet jego miłości bez miary,
Która wzajemnym czuciom nie umie dać wiary,
Która jeszcze natenczas poświęcenia marzy,
Kiedy wszystko poprostu, najlepiej się darzy.
Poprostu, co za wyraz.
Nie, to być nie może.
Jednak z waszą pomocą kres troskom położę;
Do twojej, luba Zosiu, mam niemylne prawa,
Równe pan dajesz, jako przyjaciel Zdzisława;
Chciejcie zatem objaśnić, zapewnić, wybadać:
Niech się żeni, ja czekam, nacóż to odkładać?
Miłość ślepa, tak mówią, ale przyjaźń widzi.
Ale miłość ta ślepa i z przyjaźni szydzi.
Nie, moje oko wprawne w jego duszy czytać:
Wstyd mi go nawet będzie o tę bajkę pytać.
Pytać się też nie trzeba, tam gdzie dowód jasny.
Nie, nie, znam tę Bobiné, znam i jak mój własny
Jego sposób myślenia.
I jam znać myślała.
Nacóż kosztem szczérości ta skrytość się zdała?
Nie oto tu już chodzi.
Bardzo, bardzo chodzi.
Wszystko, com dotąd słyszał, nic mi nie dowodzi,
I póki mi sześć razy, raz po raz nie powie,
Że mu się w samej rzeczy przewróciło w głowie,
Póty ja wszystkim w świecie Bobinkom nie wierzę.
O, pewnie sam pan Zdzisław teraz wyzna szczérze,
Powie nam swoje troski, jęki, męki, żale...
Otóż i on! (na stronie) Prawdziwie, nie kocham go wcale.
Gdzież byłeś?
Konnom jeździł.
Po takim upale?
Chciałem przerwać ból głowy.
I tak długoś bawił?
Koń mi nagle zakulał, w karczmiem go zostawił,
A sam pieszo do domu.
Głodny bez wątpienia?
Niech nie je, kiedy kocha.
Niewarto mówienia. —
Winszuję ci raz jeszcze. (drżącym głosem) Zofio i tobie...
Wszystkie moje życzenia zamknąłem w tej dobie...
Bądźcie zawsze szczęśliwi... razem życia drogę...
Ach, to serce tak pełne... ja mówić nie mogę.
Dajmy pokój wymowie; to ściśnienie ręki
Łączy wszystkie życzenia i wszystkie podzięki.
Twojém to prawie dziełem szczęście otrzymane:
Pamiętać i być wdzięcznym nigdy nie przestanę.
A teraz czyniąc odwet, w opiekę cię biorę,
I przyznaj nam się szczérze, może w dobrą porę.
Nie rozumiem.
To dobrze... to jest, z jednej strony.
Mów jasno, nic nie zgadnę, jestem roztargniony.
Roztargniony? znowu źle.
Same zagadnienia.
Ależbo, na mój honor, mam dziwne zlecenia.
Od kogo?
Od Bobiné.
Jak się zaczerwienił!
I do mnie?
Nie zgadujesz?
Nie.
Tę, com wymienił...
Cóż?
Ty kochasz.
Zbladł jak mur!
I cóżto ma znaczyć?
Właśnie ty tylko jeden możesz wytłómaczyć.
Jeśli żarty? — nie w miejscu; jeśli twoje swaty? —
Bardzo ci jestem wdzięczny, wspaniałyś za katy!
Nie moje, nie, dla Boga! stój, nie strzelaj jeszcze.
Widzisz pani, że dobrze moję ufność mieszczę;
Lecz dla mej spokojności proszę cię, Zdzisławie,
Objaśnij nas niezwłocznie w tej dziwacznej sprawie.
Cóż mam plotkę objaśniać, w której sensu niema.
I któż ją zrobił?
Ona, ona sama mniema,
Że ty za nią szalejesz.
Kto? ona powiada?
Tysiąc nawet dowodów nieproszona składa.
Cóż to znaczy?
Przeminę jej rejestr zbyt długi
Twoich słów, wejrzeń, westchnień, stokrotnej usługi:
Jak w koczuś wziął za rękę, ścisnął przy kominie,
Jak jej dałeś raz gruszki, drugi raz brzoskwinie,
Jak ona prędko zjadła, tobie pestki dala,
Jakeś ją w nogę szturchnął, aż krzyknąć musiała.
Tysiąc, mówię, dowodów, każdy oczywisty,
A wspomnę tylko teraz jakieś twoje listy.
Listy? listy? cóż z tego? i któż się z tém kryje?
Każdy chciwy jest nowin kto samotnie żyje.
Zkądże taka ciekawość?
Jestże moja wina,
Że ją źle zrozumiała?
I wstążkę wspomina.
Wstążkę?
Skrycie uniosłeś.
Tak, może, nie pomnę,
Przez żart pewnie; tak, żartem.
Wyznanie zbyt skromne.
I portret...
Portret! —
Tylko portret.
Portret dała...
Jak się miesza.
I na tém spoczęła jéj chwała.
Dała mi portret, kiedy chcesz wiedzieć koniecznie,
I wziąłem; miałem nie wziąść? byłożby to grzecznie?
Co za grzeczność! (wstając) Lecz na cóż śmiesznie się zapierać?
Wszak przez grzeczność na portret nikt nie zwykł pozierać
Z takiém czuciem, że nie wie, gdy kto zanim stanie.
Ach, ten Smakosz przeklęty!
Skończmy to badanie!
Nie chce naszéj przyjaźni; ma swoje widoki.
Z czasem powiem...
Nie, nie, nie, powiedz nam bez zwłoki.
Ach, zlituj się, królowo, użycz swojéj łaski,
Każ mi zaprządz czém prędzéj do jakiéj kolaski:
Furman jak sztok pijany nagle końmi skrecił,
I dyszel całkiem złamał. Bodaj się nie święcił!
Zaraz dam ci mój pojazd. (prędko wychodzi)
Duszko! serce! życie!
Tylko prędko — Bóg ci to nagrodzi sowicie.
Nie, tego już nie zniosę: uchodzi, ucieka,
Nawet przyjaźni mojej całkiem się wyrzeka,
I dla kogo? dla kogo? niewdzięczny! fałszywy!
On nie ma serca, nie ma — łez tylko, łez chciwy.
Czesławie! nie chcąc wprawdzie odkryłam ci duszę,
Lecz tego nie żałuję, wyznać wszystko muszę.
Tak jest, kocham go jeszcze, kochałam tajemnie,
Miłość ta z każdą chwilą wzmacniała się we mnie,
Musiałam przeciw sobie sama siebie bronić,
Aby ją niewdzięcznemu całkiem nie odsłonić.
I nieraz, tłumiąc skromność, chciałam wyznać szczérze
Lecz jeśli wzgarda bywa bolesną w tej mierze,
Litość jest boleśniejszą, boleśniejszą jeszcze.
Nie zwiodły mię, jak widzę, me uczucia wieszcze:
Czy byłby się miłości usunął, czy zbliżył,
Jak tylko nie podzielał, byłby ją uniżył.
Mógł mię zrozumieć, nie chciał; ja chciałam się zmienić,
Nie mogłam. — Wtedy aby żal duszy zacienić,
W świecie, balach, rozrywkach pomocy szukałam;
Śmiałam się, by nie płakać, by nie czuć, szalałam.
Znasz teraz serce moje.
I znałem już wprzódy.
Jakto?
Za jasne miałem twych uczuć dowody.
W czém?
W oddaniu twéj ręki.
Wtedy więc dopiero?
Wierz mi, rada nie rada, ty musisz być szczérą,
Bo taić się niewiele — mniéj udawać umiesz.
Ale powiedz Zofio, czyliż ty rozumiesz,
Żem tak mało czuć zdolny szczęście, szczęścia tyle,
Abym mógł był ci wierzyć choć na jednę chwilę!
Puśćmy więc wszystko w czasu zwyczajne koleje.
Tak, zostawmy czasowi, a miejmy nadzieję.
Tak, nadzieję. —
O twojéj już ja tylko mówię.
O mojéj! mieć jéj nie chcę.
Aż Zdzisław nam powie...
Co ma Zdzisław powiedzieć? Co powiedzieć może?
Czy chciałbyś mu wyjawić?.. lecz tém się nie trwożę,
Bo wiem ile mi sprzyjasz, a jednym wyrazem
Zerwałbyś moję przyjaźń i szacunek razem. (odchodzi).
Gdy teraz wszystko zważam, co się działo, dzieje,
Podobno Margrabianka nie trochę szaleje.
A Zdzisław?.. lecz mnie żenił... nacóż mu się zdało?..
Hm! byłem dotąd ślepy, teraz widzę mało.
No jakże? bo od Zosi nic wiedzieć nie można?
Jakże, odkryta przecie jego miłość trwożna?
Zapewnione nadzieje? Gdzież się dotąd kryje?
Ach, patrz panie Czesławie, jak mi serce bije.
Ztąd widzę.
Czemuż milczał?
Milczał, bo nic nie wie.
Nie wie, że kocha?
Teraz dowiedział się w gniewie.
O miłości?
O plotce.
Jeszcze się zapiera.
Prawdę tylko powiada.
Zdrajca!
Et cetera.
Zwodziciel!
I tam daléj.
Ale mam dowody.
Nie wierzę.
Wstążka.
Fraszka!
Portret.
Widźmy wprzódy.
Pokażę.
To zobaczę.
Idę.
Czekam.
Biegnę.
Adieu.
Jeżeli zwodzę, niechaj w grobie legnę (odchodzi).
Ta go już nie wypuści, tej się nie wywinie
I wszystko wiedzieć będziem najdalej w godzinie.
Wdaj się tu z zakochanym! kaduk go dogoni!
Wyszedł i zniknął - szukam, ni pana ni koni.
O, przeklęte niech będą wszystkie wraz furmany!
Przeklęty ten, co pierwszy dał dyszel drewniany.
I co tu za lud głupi, głupi nie do wiary,
Bo czy można: je mało a pije bez miary.
Niech pozwoli powiedzieć, wszystko dobrze będzie:
Tu tylko prawe szczęście trzeba mieć na względzie.
Proszę, co to przeczucia — ten mój pasztet we śnie,
Co lecąc mi pod nogi przebudził boleśnie,
Nie byłże wieszczym znakiem, że czas już ucieka,
I że może (z westchnieniem) nie dla mnie bażant się dopieka!
O ludzkie przeznaczenia! któż was kiedy zgadnie?
Któż powie jaka kostka na talerz nam padnie?
Panie, panie Krupkowski! bój się waćpan Boga!
Jest już pojazd? co? zaraz? — A tu taka droga!
Jest! jest!
Jest przecie?
Patrz, patrz.
Bądź Waćpanna zdrowa.
Czekaj!
A, jeszcze czego! (wyrywa się i trąca się z wbiegającym Zdzisławem)
Ach, gdzież moja głowa!
Myślałam że to Czesław.
Błagam.
Nie pomoże.
Oddaj...
Nie, nie.
Zgubisz mię.
Raz koniec położę.
Na klęczkach cię zaklinam.
Wszystko to daremnie.
A, tu czasu nie tracą.
Ha! śmiałeś się ze mnie,
Dostałam go, wyrwałam, wydobyłam zdradą,
Patrzcie — takieto, takie dowody się kładą!
Patrzcie wszyscy — oto jest (otwierając) co widzę! o nieba!
Portret Zofii!
Więcej też nam nie potrzeba.
Jakto! ty śmiesz ją kochać?
Nieszczęsna godzina!
Zdzisławie, mogęż wierzyć?
Tak, to moja wina.
Lecz choć ciągle trawiony namiętnym pożarem,
Szczęście twoje jedynie było mym zamiarem,
I gdy sam je zapewnić nie mogłem mieć prawa,
Usiłowałem w ręce powierzyć Czesława.
Listy, dla czegom pisał, w nich dowód zostaje;
Wstążkę miała od ciebie — wziąłem... i... oddaję,
Była ona wprzód twoją, nim moją żałobą;
Na nią padła łza twoja, gdym się żegnał z tobą.
Dziś biorąc te złączone dwa razem portrety,
Brać tylko dar litości mniemałem, niestety!
Przebaczcie i żałujcie.
Czy jednym wyrazem
Mam zerwać twoję przyjaźń i szacunek razem?
Ach Zdzisławie, ty! w którym przyjaźni wzór żywy,
Zofia kocha ciebie, ty będziesz szczęśliwy.
Ja? ja?
Trzebaż ci mówić, coś zgadnąć mógł nieraz?
W tej Polsce nigdy ładu, ale najmniej teraz.
Milczę...
A ja rozumiem.
Tobie czém odpłacę?
Szczęściem waszém: to czuję, nie pomnę co tracę.
Oto mi się podoba! to mi przyjaciele!
Niechże z nimi dziś jeszcze i wieczerzę dzielę.