<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Fredro
Tytuł Przyjaciele
Pochodzenie Dzieła Aleksandra Fredry tom III
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1880
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT IV.


SCENA I.
Smakosz, Krupkowski.
(Smakosz śpi na środku w krześle, duża gałąź od much w ręku).
Krupkowski (wchodząc).

Hm! hm! spoczął po pracy, to mi gość łaskawy!
Od a od ziet, żet, żadnej nie minął potrawy.
Jak się naje, śpi, jak się wyśpi, je; to żyje!
Ale kat mi do tego, niech je zdrów i pije.
Dobrze że nam już gości ubywa potrosze,
Ależ pono potężne biorą z sobą kosze.
Baron jęczał nie wzdychał, włażąc na skarbniczek;
Wtorkiewicz gwizdać gwizdał, ale jak kuliczek;
Czesław jeszcze się trzyma, jeszcze się nie rusza,
Lecz i on pono wkrótce beknie Tadeusza.





SCENA II.
Bobiné, Krupkowski, Smakosz. (śpiący).
Bobiné.

Ciesz się Krupkowski.

Krupkowski.

Już się cieszę.

Bobiné.

Wiesz?

Krupkowski.

Co?

Bobiné.

Szczęście,
Które nas czeka.

Krupkowski.

A to?

Bobiné.

Zofii zamęście.

Krupkowski.

Cóż za mąż idzie?

Bobiné.

Czesław jéj rękę otrzyma.

Krupkowski.

Kto? Czesław? (na stronie) Zjedzże djabła, tu radości niema.

Bobiné.

Dobrana będzie para.

Krupkowski.

Gdzie dwoje, tam para.

Bobiné.

Ale naszego szczęścia nie tu jeszcze miara;
Czesław lubo osiągnie cel życzeń i chluby,
Jego towarzysz broni i przyjaciel luby
Równie będzie szczęśliwy.

Krupkowski.

Oba razem? oba?

Bobiné.

Równie czuła i miła czeka go osoba.

Krupkowski (powtarza, pomału przypatrując się jéj).

Równie czuła i miła; czuła, hm! i miła...

(na stronie z gniewem).

Boże mnie skarz! wszak ona siebie nastroiła.

Bobiné.

Proszę cię więc, idź. Zdzisław jeżeli z powrotem,
Przyszlij go tu czém prędzéj, lecz nic nie mów o tém.
Powiedz tylko, że zgoda, zgoda między nami.

Krupkowski (na stronie).

Albo ja głupi, albo.... (kładąc palec na usta) cnota nad cnotami!.

(odchodzi).




SCENA III.
Bobiné, Smakosz.
Bobiné.

Ach! żeby ten pasibrzuch mógł już jechać sobie!

(patrzy na zegar)

Po czwartéj — aż na siódmą... ha! wiem, wiem co zrobię:
Zegar posunę. (posuwa) Ale niedość... tylko śmiało!

(wyciąga mu zegarek z kamizelki, posuwa, potém uderza mocno książką o stolik).
Smakosz (zrywając się).

Ho, ho! trzymajże gapiu! — Uf! a mnie się zdało,
Że jakiś człowiek miły, przyjemnéj postaci,
Ze strasburskim pasztetem równowagę traci,
I leci, leci, leci... a niech piorun trzaśnie!
Człowiek musi się martwić nawet kiedy zaśnie!

Bobiné.

Ależ tak spać! cóż w nocy z waćpanem się dzieje!

Smakosz.

Tak spać! pięć minut czasu... (patrząc na zegar) ten zegar szaleje!
Pół do szóstéj!
Nie to być... (dobywając swój zegarek) przebóg!
(wołając przez okno) hej, mospanie!
Każ zaprządz — pół do szóstéj! (idąc do drzwi)
O nieszczęsne spanie!

(wołając za drzwi).

Niech tam zaprzęga, prędko! (wołając) czy opium zażyłem?
Gdzież mój kapelusz? (przez okno) śpiesz się! wszakże ci mówiłem,

Że na siódmą w Warszawie muszę być koniecznie —
(do siebie) Bankiet jak w błoto rzucił...
(do śmiejącej się Bobiné z gniewem) A śmiać się niegrzecznie.

(szuka pod stołem)

Gdzież laska u kaduka! to mi sen nietani!

(do wchodzącego z jednej strony Czesława)

Zaprzągł? a, to ty — bądź zdrów!
(do wchodzącej Zofii z drugiej strony) Zaprzągł? a, to pani!
Żegnam was, żegnam, żegnam.
(odchodząc) Tom się pięknie sprawił.

(za drzwiami)

A cóż? zajechał czy nie? Bodaj się udławił!





SCENA IV.
Zofia, Bobiné, Czesław.
Bobiné.

Śmiać mi się chce, prawdziwie.

Czesław.

Czegoż tak się śpieszy?

Bobiné.

Wiem, że jego tu bytność niebardzo was cieszy,
Że w miłości szczęśliwej świadek zawsze na nic.

Zofia.

I że miłość szczęśliwa w mowie nie zna granic.

Bobiné.

Ależ twój humor, Zosiu, wcale nie miłośny...

Zofia.

Cóż Smakosz? (na stronie) Jakże jej głos piskliwy, nieznośny!

Bobiné.

Posunęłam zegarki i ztąd jego trwoga;
Lecz mówmy o Zdzisławie.

Czesław (na stronie).

Szaleje nieboga!

Bobiné.

Odkryłam wam już szczérze położenie moje,
Widzicie, że choć w szczęściu, jeszcze drżąca stoję;
Lękam się nawet jego miłości bez miary,
Która wzajemnym czuciom nie umie dać wiary,
Która jeszcze natenczas poświęcenia marzy,
Kiedy wszystko poprostu, najlepiej się darzy.

Zofia (na stronie).

Poprostu, co za wyraz.

Czesław (na stronie).

Nie, to być nie może.

Bobiné.

Jednak z waszą pomocą kres troskom położę;
Do twojej, luba Zosiu, mam niemylne prawa,
Równe pan dajesz, jako przyjaciel Zdzisława;
Chciejcie zatem objaśnić, zapewnić, wybadać:
Niech się żeni, ja czekam, nacóż to odkładać?

(odchodzi)




SCENA V.
Zofia, Czesław.
Czesław.

Miłość ślepa, tak mówią, ale przyjaźń widzi.

Zofia.

Ale miłość ta ślepa i z przyjaźni szydzi.

Czesław.

Nie, moje oko wprawne w jego duszy czytać:
Wstyd mi go nawet będzie o tę bajkę pytać.

Zofia.

Pytać się też nie trzeba, tam gdzie dowód jasny.

Czesław.

Nie, nie, znam tę Bobiné, znam i jak mój własny
Jego sposób myślenia.

Zofia (z westchnieniem).

I jam znać myślała.

Czesław.

Nacóż kosztem szczérości ta skrytość się zdała?

Zofia.

Nie oto tu już chodzi.

Czesław.

Bardzo, bardzo chodzi.
Wszystko, com dotąd słyszał, nic mi nie dowodzi,

I póki mi sześć razy, raz po raz nie powie,
Że mu się w samej rzeczy przewróciło w głowie,
Póty ja wszystkim w świecie Bobinkom nie wierzę.

Zofia.

O, pewnie sam pan Zdzisław teraz wyzna szczérze,
Powie nam swoje troski, jęki, męki, żale...
Otóż i on! (na stronie) Prawdziwie, nie kocham go wcale.





SCENA VI.
Zofia, Czesław, Zdzisław.
Czesław.

Gdzież byłeś?

Zdzisław.

Konnom jeździł.

Czesław.

Po takim upale?

Zdzisław.

Chciałem przerwać ból głowy.

Czesław.

I tak długoś bawił?

Zdzisław.

Koń mi nagle zakulał, w karczmiem go zostawił,
A sam pieszo do domu.

Czesław.

Głodny bez wątpienia?

Zofia (na stronie).

Niech nie je, kiedy kocha.

Zdzisław.

Niewarto mówienia. —

(biorąc go za rękę)

Winszuję ci raz jeszcze. (drżącym głosem) Zofio i tobie...

(Zofia skłania głową)

Wszystkie moje życzenia zamknąłem w tej dobie...
Bądźcie zawsze szczęśliwi... razem życia drogę...
Ach, to serce tak pełne... ja mówić nie mogę.

Czesław.

Dajmy pokój wymowie; to ściśnienie ręki
Łączy wszystkie życzenia i wszystkie podzięki.
Twojém to prawie dziełem szczęście otrzymane:
Pamiętać i być wdzięcznym nigdy nie przestanę.
A teraz czyniąc odwet, w opiekę cię biorę,
I przyznaj nam się szczérze, może w dobrą porę.

Zdzisław.

Nie rozumiem.

Czesław.

To dobrze... to jest, z jednej strony.

Zdzisław.

Mów jasno, nic nie zgadnę, jestem roztargniony.

Czesław.

Roztargniony? znowu źle.

Zdzisław.

Same zagadnienia.

Czesław.

Ależbo, na mój honor, mam dziwne zlecenia.

Zdzisław.

Od kogo?

Czesław.

Od Bobiné.

Zofia (na stronie, spojrzawszy skrycie).

Jak się zaczerwienił!

Zdzisław.

I do mnie?

Czesław.

Nie zgadujesz?

Zdzisław.

Nie.

Czesław.

Tę, com wymienił...

Zdzisław.

Cóż?

Czesław.

Ty kochasz.

Zofia (jak wprzódy).

Zbladł jak mur!

Zdzisław (po krótkiém milczeniu wychodząc z zadziwienia).

I cóżto ma znaczyć?

Czesław.

Właśnie ty tylko jeden możesz wytłómaczyć.

Zdzisław.

Jeśli żarty? — nie w miejscu; jeśli twoje swaty? —
Bardzo ci jestem wdzięczny, wspaniałyś za katy!

Czesław.

Nie moje, nie, dla Boga! stój, nie strzelaj jeszcze.
Widzisz pani, że dobrze moję ufność mieszczę;
Lecz dla mej spokojności proszę cię, Zdzisławie,
Objaśnij nas niezwłocznie w tej dziwacznej sprawie.

Zdzisław.

Cóż mam plotkę objaśniać, w której sensu niema.
I któż ją zrobił?

Czesław.

Ona, ona sama mniema,
Że ty za nią szalejesz.

Zdzisław.

Kto? ona powiada?

Czesław.

Tysiąc nawet dowodów nieproszona składa.

Zdzisław.

Cóż to znaczy?

Czesław.

Przeminę jej rejestr zbyt długi
Twoich słów, wejrzeń, westchnień, stokrotnej usługi:
Jak w koczuś wziął za rękę, ścisnął przy kominie,
Jak jej dałeś raz gruszki, drugi raz brzoskwinie,
Jak ona prędko zjadła, tobie pestki dala,
Jakeś ją w nogę szturchnął, aż krzyknąć musiała.

Tysiąc, mówię, dowodów, każdy oczywisty,
A wspomnę tylko teraz jakieś twoje listy.

Zdzisław.

Listy? listy? cóż z tego? i któż się z tém kryje?
Każdy chciwy jest nowin kto samotnie żyje.

Zofia (z ironią).

Zkądże taka ciekawość?

Zdzisław.

Jestże moja wina,
Że ją źle zrozumiała?

Czesław.

I wstążkę wspomina.

Zdzisław.

Wstążkę?

Czesław.

Skrycie uniosłeś.

Zdzisław.

Tak, może, nie pomnę,
Przez żart pewnie; tak, żartem.

Zofia (z ironią).

Wyznanie zbyt skromne.

Czesław.

I portret...

Zdzisław.

Portret! —

Zofia (z ironią).

Tylko portret.

Czesław.

Portret dała...

Zofia (na stronie).

Jak się miesza.

Czesław.

I na tém spoczęła jéj chwała.

Zdzisław.

Dała mi portret, kiedy chcesz wiedzieć koniecznie,
I wziąłem; miałem nie wziąść? byłożby to grzecznie?

Zofia.

Co za grzeczność! (wstając) Lecz na cóż śmiesznie się zapierać?
Wszak przez grzeczność na portret nikt nie zwykł pozierać
Z takiém czuciem, że nie wie, gdy kto zanim stanie.

Zdzisław.

Ach, ten Smakosz przeklęty!

Zofia.

Skończmy to badanie!
Nie chce naszéj przyjaźni; ma swoje widoki.

Zdzisław.

Z czasem powiem...

Czesław.

Nie, nie, nie, powiedz nam bez zwłoki.





SCENA VII.
Zofia, Czesław, Zdzisław, Smakosz.
Smakosz.

Ach, zlituj się, królowo, użycz swojéj łaski,
Każ mi zaprządz czém prędzéj do jakiéj kolaski:
Furman jak sztok pijany nagle końmi skrecił,
I dyszel całkiem złamał. Bodaj się nie święcił!

Zdzisław.

Zaraz dam ci mój pojazd. (prędko wychodzi)

Smakosz (biegnąc za nim),

Duszko! serce! życie!
Tylko prędko — Bóg ci to nagrodzi sowicie.





SCENA VIII.
Zofia, Czesław.
Zofia (wpół płacząc).

Nie, tego już nie zniosę: uchodzi, ucieka,
Nawet przyjaźni mojej całkiem się wyrzeka,
I dla kogo? dla kogo? niewdzięczny! fałszywy!
On nie ma serca, nie ma — łez tylko, łez chciwy.

(po krótkiém milczeniu)

Czesławie! nie chcąc wprawdzie odkryłam ci duszę,
Lecz tego nie żałuję, wyznać wszystko muszę.

Tak jest, kocham go jeszcze, kochałam tajemnie,
Miłość ta z każdą chwilą wzmacniała się we mnie,
Musiałam przeciw sobie sama siebie bronić,
Aby ją niewdzięcznemu całkiem nie odsłonić.
I nieraz, tłumiąc skromność, chciałam wyznać szczérze
Lecz jeśli wzgarda bywa bolesną w tej mierze,
Litość jest boleśniejszą, boleśniejszą jeszcze.
Nie zwiodły mię, jak widzę, me uczucia wieszcze:
Czy byłby się miłości usunął, czy zbliżył,
Jak tylko nie podzielał, byłby ją uniżył.
Mógł mię zrozumieć, nie chciał; ja chciałam się zmienić,
Nie mogłam. — Wtedy aby żal duszy zacienić,
W świecie, balach, rozrywkach pomocy szukałam;
Śmiałam się, by nie płakać, by nie czuć, szalałam.
Znasz teraz serce moje.

Czesław.

I znałem już wprzódy.

Zofia.

Jakto?

Czesław.

Za jasne miałem twych uczuć dowody.

Zofia.

W czém?

Czesław.

W oddaniu twéj ręki.

Zofia.

Wtedy więc dopiero?

Czesław.

Wierz mi, rada nie rada, ty musisz być szczérą,

Bo taić się niewiele — mniéj udawać umiesz.
Ale powiedz Zofio, czyliż ty rozumiesz,
Żem tak mało czuć zdolny szczęście, szczęścia tyle,
Abym mógł był ci wierzyć choć na jednę chwilę!

Zofia.

Puśćmy więc wszystko w czasu zwyczajne koleje.

Czesław.

Tak, zostawmy czasowi, a miejmy nadzieję.

Zofia (obojętnie).

Tak, nadzieję. —

Czesław.

O twojéj już ja tylko mówię.

Zofia (porywczo).

O mojéj! mieć jéj nie chcę.

Czesław.

Aż Zdzisław nam powie...

Zofia.

Co ma Zdzisław powiedzieć? Co powiedzieć może?
Czy chciałbyś mu wyjawić?.. lecz tém się nie trwożę,
Bo wiem ile mi sprzyjasz, a jednym wyrazem
Zerwałbyś moję przyjaźń i szacunek razem. (odchodzi).





SCENA IX.
Czesław.

Gdy teraz wszystko zważam, co się działo, dzieje,
Podobno Margrabianka nie trochę szaleje.

A Zdzisław?.. lecz mnie żenił... nacóż mu się zdało?..
Hm! byłem dotąd ślepy, teraz widzę mało.





SCENA X.
Czesław, Bobiné.
Bobiné.

No jakże? bo od Zosi nic wiedzieć nie można?
Jakże, odkryta przecie jego miłość trwożna?
Zapewnione nadzieje? Gdzież się dotąd kryje?
Ach, patrz panie Czesławie, jak mi serce bije.

Czesław.

Ztąd widzę.

Bobiné.

Czemuż milczał?

Czesław.

Milczał, bo nic nie wie.

Bobiné.

Nie wie, że kocha?

Czesław.

Teraz dowiedział się w gniewie.

Bobiné.

O miłości?

Czesław.

O plotce.

Bobiné.

Jeszcze się zapiera.

Czesław.

Prawdę tylko powiada.

Bobiné.

Zdrajca!

Czesław.

Et cetera.

Bobiné.

Zwodziciel!

Czesław.

I tam daléj.

Bobiné.

Ale mam dowody.

Czesław.

Nie wierzę.

Bobiné.

Wstążka.

Czesław.

Fraszka!

Bobiné.

Portret.

Czesław.

Widźmy wprzódy.

Bobiné.

Pokażę.

Czesław.

To zobaczę.

Bobiné.

Idę.

Czesław.

Czekam.

Bobiné.

Biegnę.

Czesław.

Adieu.

Bobiné.

Jeżeli zwodzę, niechaj w grobie legnę (odchodzi).

Czesław (sam).

Ta go już nie wypuści, tej się nie wywinie
I wszystko wiedzieć będziem najdalej w godzinie.





SCENA XI.
Czesław, Smakosz.
Smakosz.

Wdaj się tu z zakochanym! kaduk go dogoni!
Wyszedł i zniknął - szukam, ni pana ni koni.
O, przeklęte niech będą wszystkie wraz furmany!
Przeklęty ten, co pierwszy dał dyszel drewniany.
I co tu za lud głupi, głupi nie do wiary,
Bo czy można: je mało a pije bez miary.

Czesław (do siebie).

Niech pozwoli powiedzieć, wszystko dobrze będzie:
Tu tylko prawe szczęście trzeba mieć na względzie.

(odchodzi za Zofią).




SCENA XII.
Smakosz, (później) Bobiné.
Smakosz.

Proszę, co to przeczucia — ten mój pasztet we śnie,
Co lecąc mi pod nogi przebudził boleśnie,
Nie byłże wieszczym znakiem, że czas już ucieka,
I że może (z westchnieniem) nie dla mnie bażant się dopieka!
O ludzkie przeznaczenia! któż was kiedy zgadnie?
Któż powie jaka kostka na talerz nam padnie?

(przez okno)

Panie, panie Krupkowski! bój się waćpan Boga!
Jest już pojazd? co? zaraz? — A tu taka droga!

Bobiné (wbiegając i w górę trzymając pulares).

Jest! jest!

Smakosz (biorąc kapelusz).

Jest przecie?

Bobiné.

Patrz, patrz.

Smakosz.

Bądź Waćpanna zdrowa.

Bobiné (zatrzymując go).

Czekaj!

Smakosz.

A, jeszcze czego! (wyrywa się i trąca się z wbiegającym Zdzisławem)





SCENA XIII.
Bobiné, Zdzisław, (potém) Czesław i Zofia, (później) Smakosz.
Bobiné.

Ach, gdzież moja głowa!
Myślałam że to Czesław.

Zdzisław.

Błagam.

Bobiné.

Nie pomoże.

Zdzisław.

Oddaj...

Bobiné.

Nie, nie.

Zdzisław.

Zgubisz mię.

Bobiné.

Raz koniec położę.

Zdzisław (klękając).

Na klęczkach cię zaklinam.

Bobiné.

Wszystko to daremnie.

Czesław (wchodząc, za nim Zofia).

A, tu czasu nie tracą.

Bobiné (pokazując i w górę trzymając pulares).

Ha! śmiałeś się ze mnie,
Dostałam go, wyrwałam, wydobyłam zdradą,
Patrzcie — takieto, takie dowody się kładą!
Patrzcie wszyscy — oto jest (otwierając) co widzę! o nieba!
Portret Zofii!

Czesław (odbierając).

Więcej też nam nie potrzeba.

Bobiné (do Zdzisława).

Jakto! ty śmiesz ją kochać?

Zdzisław (tu Smakosz wchodzi i staje nagle).

Nieszczęsna godzina!

Zofia.

Zdzisławie, mogęż wierzyć?

Zdzisław.

Tak, to moja wina.
Lecz choć ciągle trawiony namiętnym pożarem,
Szczęście twoje jedynie było mym zamiarem,
I gdy sam je zapewnić nie mogłem mieć prawa,
Usiłowałem w ręce powierzyć Czesława.
Listy, dla czegom pisał, w nich dowód zostaje;

(zrywając z szyi z mocném rozczuleniem czarną wstążkę)

Wstążkę miała od ciebie — wziąłem... i... oddaję,
Była ona wprzód twoją, nim moją żałobą;
Na nią padła łza twoja, gdym się żegnał z tobą.
Dziś biorąc te złączone dwa razem portrety,
Brać tylko dar litości mniemałem, niestety!
Przebaczcie i żałujcie.

Czesław (do Zofii).

Czy jednym wyrazem
Mam zerwać twoję przyjaźń i szacunek razem?
Ach Zdzisławie, ty! w którym przyjaźni wzór żywy,
Zofia kocha ciebie, ty będziesz szczęśliwy.

Zdzisław.

Ja? ja?

Zofia.

Trzebaż ci mówić, coś zgadnąć mógł nieraz?

Bobiné.

W tej Polsce nigdy ładu, ale najmniej teraz.

Zdzisław.

Milczę...

Zofia.

A ja rozumiem.

Zdzisław (do Czesława).

Tobie czém odpłacę?

Czesław.

Szczęściem waszém: to czuję, nie pomnę co tracę.

Smakosz.

Oto mi się podoba! to mi przyjaciele!
Niechże z nimi dziś jeszcze i wieczerzę dzielę.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Fredro.