Róża i Ninetka/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Róża i Ninetka |
Wydawca | Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1892 |
Druk | Drukarnia Przeglądu Tygodniowego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Natalia Bogowolska |
Tytuł orygin. | Rose et Ninette |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pomiędzy autorem i sąsiadką zawiązał się zażyły przyjacielski stosunek — sympatya nieokreślona jeszcze analizą, wynikła z podobieństwa życiowjch okoliczności.
W dniu dzisiejszym przepędzili wieczór we dwoje, w małym saloniku na dole. Dziecko już spało.
Paryż huczał w oddali a spokój odludnego bulwaru, przerywany był tylko chwilami szczekaniem stróżujących psów, lub szybkim przebiegiem lokomotywy, wstrząsającym murami domów, od samej ich podstawy.
Stary, pamiątkowy, familijny zegar, pokrewny konsoli i krzesłom w stylu „Empire“, wydzwonił godzinę dziesiątą.
Pani Hulin, przecinając białemi ząbkami nitkę swojej roboty, uśmiechnęła się łagodnie.
— Dlaczego pani śmieje się? Zapytał Régis, z tym wiecznym niepokojem mężczyzny, wobec kobiecej zagadki, zdradzonej nagle pomimowolnem szyderstwem — spuścizna niesfornego dziecka, nawet u kobiet ustalonej równowagi.
Zwróciła ku niemu swe wielkie, niebieskie źrenice, pływające na tle perłowej białości, wśród dziwnej czystości rysów w pełni już wykształconych — kobiety lat około trzydziestu.
— Śmieję się — odrzekła — ponieważ jest już godzina dziesiąta i że znów nie wyjdziesz pan tego wieczoru — a dla pana Régis de Fagan, podobne życie — to coś nadzwyczajnego.
Fagan uśmiechnął się.
— Jakże pani wyobrażasz sobie życie artysty? Sądzisz, że każdy z nich bez wyjątku, jest zapamiętałym światowcem — hulaką i lunatykiem?
Paulina Hulin zawahała się a po chwili rzekła:
— Myślę o kulisach teatralnych, tak zdradnych a tak pełnych uroku... Gdybym wyszła za którego z waszego grona — obawiałabym się niesłychanie.
— Obawiałabyś się pani?... czego?... kobiet z teatru? — cóż znowu?
Tu Fagan, autor dramatyczny, człowiek pełen doświadczenia, rozpoczął analizę strony sztucznej i zrobionej tych dziwnych postaci, z wiecznie przygotowanem zdaniem i z góry obmyślanem uczuciem. Porwane blichtrem sztuk, które grały — przyswajają sobie w życiu realnem, pewne odcienia głosu, tak jak lalki, za pomocą mechanicznej sprężyny.
— Kobiety z teatru! jeżeli je kiedy ogarnie szczery zapał uczucia prawdziwego i wymknie się im z ust słowo „kocham“ wymówione nie podług zasad konserwatoryum — wnet zastanawiają się „jak ja to dobrze powiedziałam“ i szczęśliwie zachowują tę intonacyę dla publiczności — w najpierwszej obyczajowej komedyi.
A jak dobre towarzyszki!... serca na dłoni... nic nie odmawiają swoim przyjaciołom.. Trzeba widzieć teatralne kuluary wówczas, gdy artyści są pomiędzy sobą, w nieobecności autora i dyrektora — śledzić sąsiedztwo lóż i podsłuchiwać, co się mówi z jednej do drugiej. Istny omnibus kuglarzy — prawdziwe wnętrze zaczarowanego koła. Wyjąwszy młodzieniaszków, który z uczciwych i szanujących ludzi znajdzie tam pokarm dla swego ducha?
Pani Hulin słuchała z wielką uwagą — jakkolwiek na pozór, zdawała się cała zajęta swoją robotą, rozłożoną na kolanach. Po chwili odezwała się zwykłym sobie spokojnym tonem:
— Robię ustępstwo z aktorki, jakkolwiek przesadzasz pan trochę — ale wiele innych pokus pozostaje dla człowieka sławnego — autora z uznaniem. Zachwyty dam salonowych — przygody miłosne za pośrednictwem „poste-restante“ i owe wszystkie nieznajome wielbicielki — kochające z daleka i objawiające swoje uczucia piśmiennie.
— Oh! i ten rodzaj nie zbyt ponętny! ani też niebezpieczny — odrzekł Régis. Najprzód, piszą zawsze jedne i te same... pół tuzina historyczek i pewna liczba polujących na autografy. Przekonałem się o tem co najmniej ze dwadzieścia razy porównywając listy, otrzymywane przez moich kolegów. Ich nieznajome — były i mojemi nieznajomemi!
Paulina podniosła głowę.
— Jednakże może się zdarzyć że kobieta przejęta przedstawieniem — piękną deklamacyą — radaby podziękować autorowi...
— Może być, że napisze — ale jeżeli jest istotą wytworniejszych uczuć, nie odeśle listu. Nie wyzywaj mnie pani i nie zaprzeczaj temu, co powiedziałem — dodał Régis, patrząc w głąb jej oczów.
— Oh! co do mnie, bynajmniej nie jestem skłonną do zwierzeń i uniesień.
Żałosny głos dziecka przerwał jej mowę. Przeszła do pokoju sąsiedniego, zkąd powróciwszy za chwilę do swej roboty, rzekła półgłosem:
— Jest trochę dziś niespokojny.
Przedmiot rozmowy wpłynął na ton łatwy i poufały, Régis mówił dalej:
— Więc pani sądzi, że ów Fagan jest birbantem i hulaką?... Myli się pani. Życie, jakie prowadzę obecnie jest takiem, o jakiem marzyłem w małżeństwie — i właśnie to moje lenistwo do wychodzenia — to zamiłowanie domowego zacisza, ile moją żonę usposobiało i było pierwszym powodem moich z nią nieporozumień a głównym stanowczego z nią zerwania. Czyja tu wina?... Żenię się, mając dwadzieścia osiem lat — znany i oceniony na wszystkich już scenach — przesycony przyjemnościami, jakie teatr dać może — i — natrafiam na kobietę szalejącą za pierwszemi przedstawieniami — za benefisami i za wolnemi biletami od autorów... Mówiono mi i o dziadku Ravaud, który dobił się znacznego majątku na fabryce i wynajmowaniu teatralnych kostiumów. Być może atawizm wpłynął na tę słabą główkę w upodobaniu błyskotek, blaszek, szychu, peruk i kamizelek w kwiatki... Czy pojmuje pani nieporozumienie?... Mężczyzna, który się żeni, ażeby uciec od życia sztucznego — aby utworzyć sobie ognisko odmienne od ogniska teatru franonzkiego i opery komicznej — kobieta zaś — szukała tylko nazwiska znanego — sposobności uczęszczania na wszystkie próby ogólne i pozyskania pierwszej stronnicy w gazetach.
— Straszny zawód! — masz pan słuszność... — Odrzekła pani Hulin, ale bez głębszego przekonania. Drgała jakaś wątpliwość w szczerości jej głosu i w wyrazie twarzy.
Fagan zrozumiał to i dalej usiłował przekonywać.
— Poddałem się jej wymaganiom, jako silniej kochający — bo byłem w niej szalenie zakochany — nie tak, jak ona — w drukowanych tylko odgłosach i w głupiej czczej chwale... Każdego wieczoru przez długie lata, ciągano mnie po najróżnorodniejszych widowiskach. Należeliśmy do tego wstrętnego „Tout Paris“, ukazującego się wszędzie, jak trupa aktorów wędrownych — większych od nich samych tułaczy — bo bez chwili wypoczynku.
We wszystkich teatrach na pierwszych przedstawieniach, zajmowaliśmy jedne i te same miejsca. Patrzałem na łysiny krytyków, coraz więcej odsłaniające czaszkę — widziałem coraz to głębiej żłobiące się zmarszczki na czołach moich sąsiadów i moich „vis à via” a zawsze te same postacie i na tych samych zawsze miejscach — słyszałem spostrzeżenia żony mojej: „patrzcie! pani X. zmieniła wstążki do wiązania przy swoim kapeluszu różowym, dla tego, by myślano, że to nowy” albo „spojrzyj na małżonków Z., jakże się postarzeli!” Następnie, podczas antraktów, wodziła lornetką po sali, wyliczając nazwiska znajomych, sprawdzając drobne ploteczki i owe małe skandale, które są pokarmem Paryża — bawią go przez zimę — zaostrzają przyjemności i są dla niego najrozkoszniejszym oddźwiękiem.
Wlokłem więc to życie, zbrojny od stóp do głów — jak owa figurka[1] na wieżach zegarowych, machinalnie wybijająca godziny — wlokłem go dopóty — dopóki mi sił starczyło i nie zakrwawiło się serce. I oto tajemnica naszego rozłączenia!...
Pani Hulin z ruchem głowy niedowierzającym, odrzekła:
— Opowiadano jednak pewną historyjkę...
— Ah! tak... o schwytaniu mnie w hotelu Hiszpańskim na gorącym uczynku.. Dzienniki rozpisywały się o tem szeroko. Przyznaj pani, że na tem gruntujesz złe wyobrażenie swoje o mnie. A gdybym powiedział, że to schwytanie na uczynku, było komedyą ułożoną na współkę z moją żoną?...
Ciągnął dalej wobec osłupienia Pauliny:
— Trzy tylko osoby do dnia dzisiejszego wtajemniczone są w tę farsę. Dawna pani Fagan, ja i radca Malville... Znasz go pani?...
Paulina odpowiedziała potwierdzającym ruchem głowy a Fagan jednym tchem opowiedział swoją przygodę małżeńską:
— Byliśmy już wspólnie sobą zmęczeni do niemożliwych granic; ale to nie wystarczało. „Trzebaby nam stanowczego faktu, mówił do mojej żony przyjaciel jej Malville, zapamiętały muzyk, przebiegając z nią przy fortepianie ostatnią partycyę Wagnera. Dostarcz mi pani skandalu, schwytania go na gorącym uczynku a podejmę się sprawy pani“.
— Być może, nie szukając daleko, znalazłbym ów konieczny dowód w stosunku pani Fagan z kuzynem La Posterolle, ale powstrzymywały mnie dwie przyczyny: Najprzód, przez moje lenistwo i wstręt do świata, sam ułatwiłem tę zażyłość z „kuzynem“, młodym referendarzem rady stanu. Sam zezwoliłem, ażeby towarzyszył żonie i córkom do teatru i na koncerta. Drugą przyczyną — stokroć ważniejszą — moje dwie córki — wydanie ich za mąż — ich przyszłość, jedyny mój dziś bodziec do życia...
Jeżeli zbłądził mężczyzna — świat mu przebacza — grzech kobiety spada na rodzinę i piętnem wstydu naznacza jej dzieci. Otóż, dla czego chciałem być tylko sam winnym i dlaczego zgodziłem się na uchwycenie mnie w wiadomych pani warunkach.
— I pan de Malville dopomagał w tej komedyi?... — wykrzyknęła pani Hulin oburzona.
— Widzę, że pani nie znasz dobrze tego symfonisty, zabłąkanego w sąsiedztwie. Co tylko nie jest Beethovenem lub Wagnerem, pozostaje dla niego zupełnie obojętnem. Bardzo zresztą uczynny, bo sprawa ta dała mu się we znaki o tyle, o ile i nam. Jużto w porę — jużto moja wspólniczka nie stawiła się na „rendez-vous“ — bo potrzebowałem wspólniczki — pani to rozumiesz? Należało więc na nowo wszystko rozpoczynać.
Trudno wyobrazić sobie coś śmieszniejszego, nad tajemne schadzki męża z żoną w oddali Paryża i to w zamiarze umówienia się co do dnia i godziny owego upragnionego przez oboje, przyłapania na gorącym uczynku. Obraliśmy w tym celu najmniej uczęszczany zakątek alei obserwatoryum, na wzgórzu zacienionem kasztanami. Żadnej obawy, żeby nas kto tam spotkał — a rzecz to była konieczną. Zastanów się pani nad oryginalnością faktu — małżonkowie w procesie rozwodowym — na ustroniu — postępują tuż około siebie, naradzając się i obmyślając środki wspólnego wyzwolenia. Ja, który bezustannie szukam nowej sytuacyi — zdaje mi się, że miałem ją w ręku! „W poniedziałek bez zawodu — hotel Hiszpański — byleby księżniczka stawiła się na „rendez-vous“.
Rzekła pani Fagan, opuszczając mnie i przyjacielsko ściskając rękę. Ja niemniej serdeczny oddając uścisk i gotów na wszystko, odpowiedziałem: „w poniedziałek moja droga — rzecz ułożona!“ — I rzeczywiście w następny poniedziałek — w hotelu Hiszpańskim — komisarz sądowy zszedł mnie rano...
— Z Amy Férat!... — Przerwała pani Hulin, przymuszając się do uśmiechu. — Opuść pan szczegóły. Znane mi są...
— Niezupełnie!... Dzienniki nie wszystko powiedziały. Biedna Amy Férat!... nie domyślała się przebudzenia, jakie ją oczekiwało — a jakkolwiek nie ubiega się o wieniec cnoty, przykro mi było mieszać ją w sprawę, o której cały Paryż miał mówić. Nad ranem, silne stuknięcie w nasze drzwi i słowa: „Otworzyć w imię prawa“, wstrząsnęły nią jak grom. Zrywa się przerażona: „mój mąż, jesteśmy zgubieni!...“ „Jakto twój mąż?...“ „Tak!... jestem zamężną!... „Wybacz, że ci tego niepowiedziałam!... Uciekaj... ukryj się...“ Przyznaję, że przebyłem chwilę trwogi — niepewny, czy idzie o moją, czy o jej winę. Na szczęście rzecz się prędko wyjaśniła.
W skutek tej przygody, nakazano mi wypłacać pani Fagan miesięcznie tysiąc pięćset franków i pozostawić przy niej córki... z warunkiem, że będzie im wolno odwiedzać mnie co dwa tygodnie w niedzielę. Bardzo to mało wprawdzie — ale jestem przekonany, że w krótkim czasie — matka złagodzi ten ostatni warunek i będzie mi częściej przysyłać dzieci, w miarę jak będą starsze i w każdej chwili, gdy zechce się ich pozbyć...
— Przestań pan mówić o tym rozwodzie — to niegodny żart!...
Pani Halin odłożyła na bok robotę. Ręce jej drżały i odmawiały posłuszeństwa.
— Zawdzięczam mu jednak moje szczęście — uwolnił mnie od najwstrętniejszej istoty.
— Oh!... panie Fagan!... Wyrażać się w ten sposób o osobie, której całą winą, że niezupełnie pana zrozumiała... Nieporozumienie, pochodzące jedynie z niezgodności usposobień...
— Daleko więcej — daleko więcej. Mówiłem już nieraz, jak wiele cenię w pani tę prostotę — tę szczerość jej słowa i spojrzenia. Otóż co mnie do najwyższego stopnia drażniło w tej kobiecie — to kłamstwo — kłamstwo z upodobania, z instynktu, z próżności i dla szyku — do tego stopnia, że wcieliło się w jej ruchy, w brzmienie jej głosu i tak zręcznie zmięszało z jej niebezpiecznemi i nizkiemi postępkami, że już nie byłem w stanie rozróżnić fałszu od prawdy. „Dlaczego tak się głośno śmiejesz?“ — zapytałem ją raz w gabinecie restauracyjnym, gdzie zaszliśmy na kolacyę po operze. „Ażeby ci, co są obok nas, myśleli, że się tak dobrze bawimy“. Cała jej natura w tych słowach zawarta! Nie pamiętam, żebym ją kiedy słyszał mówiącą do osoby z którą rozmawiała — zawsze dla innej — tam gdzieś — dla tej co weszła, dla lokaja, który usługiwał, lub dla przechodzących, gdy chciała zwrócić na siebie uwagę. Nagle wobec dziesięciu lub więcej osób (głos i oczy wzruszone) odzywa się nieraz do mnie: „O drogi Régis! wyspy Boromeusza! Nasze pierwsze tygodnie po ślubie... pamiętasz?“ Nie znaliśmy zupełnie tych wysp — nigdy tam nie byliśmy — wyobraź pani sobie moje zadziwienie!...
Pani Hulin w dalszym ciągu usiłowała łagodzić sprawę.
— Niewinna słabostka w gruncie rzeczy!
— Tak!... ale jak nużąca — w jaki kłopot nieraz wprowadzająca! Zapytać towarzyszki swego życia „skąd powracasz? co robiłaś“ i być przekonanym, że słowa prawdy nie odpowie i że traf, tysiączne drobne okoliczności dowiodą, że skłamała i to bez żadnego powodu, z tym zapamiętałym uporem, niezwalczonym ani prośbą, ani faktami. Oh! ten słodko ostry głosik! „ale zapewniam cię... ale niezawodnie! to ty, mój drogi, mylisz się — albo mnie oszukujesz“. Oh!... Najsmutniejsze, że z wiekiem z tą pewnością siebie, jakiej nabiera kobieta, kłamstwa jej stawały się coraz zjadliwsze i niebezpieczniejsze jak dla mnie tak i dla drugich. Na nieprzyjazne sobie osoby z towarzystwa, obmyśla niestworzone plotki — potwarze najniedorzeczniejsze, najszkaradniejsze, i w końcu sama w nie wierzy. A wszystko to czyni z powagą i godnością, bynajmniej nie zdradzającą neuropatki, jaką jest bez zaprzeczenia. Ujawnia się to tylko w automatycznym ruchu ręki, która palcami mnie, szczypie i dręczy całemi godzinami wstążkę, koronkę, lub fałdę swojej sukni.
Świat przyjmuje bez kontroli wszelkie oszczerstwa — a złe, jakie może wyrządzić bezkarnie, tak piekielne, jak ona stworzenie, jest nieobliczone i nieprzewidziane.
Wieleż razy na proszonych obiadach w wielkim świecie, przechylałem się niespokojnie z poza koszów z kwiatami i wieńców z orchidei, ażeby czuwać i strzedz mojej żony!... Co mówi? co obmyśla nowego? Jaką truciznę podaje swemu sąsiadowi, ten mały potwór tak wdzięcznie utrefiony i tak strojny? W końcu padłem sam ofiarą jej kłamstwa. Rozeszła się po salonach pogłoska o jakiejś rozpustnej szwedce, dziewczynie szesnastu do siedmnastu lat. Opowiadano, że to nędzne stworzenie zawróciło mi głowę do szaleństwa — pchnęło do zbrodni i wzbudziło we mnie wstręt i nienawiść do żony i dzieci. „Gdybym umarła w tych dniach — mówiła smętnie do swoich przyjaciółek, ta wytworna osoba moje imię nosząca — gdybym umarła... będziecie wiedziały kto mnie zabił...“
Paulina Hulin, wydała okrzyk oburzenia.
— Ależ to okropne!
— Tak jest! okropne!... Może pani wyobrazić sobie, jak mnie zaczęli traktować przyjaciele moi! Wieleż rad niedyskretnych obiło się o moje uszy... wiele spojrzeń litości lub wzgardy, zwróconych ku nam... ku mnie... Bronić się?!.. nie próbowałem nawet — i kogóż przekonałbym, że nie znam żadnej szwedki rozpustnej i że cały ten dramat małżeński jest wymysłem bujnej imaginacyi histeryczki! Zgodziłem się więc z moim losem i nie przestałem ukazywać w świecie i na „premierach“, krwawej „Sinobrodego“ maski, w którą mnie przybrano a tuż przy moim boku — niewinna ofiara, wzdychając — omdlałe spojrzenia wznosiła ku niebu. Przyjaciele jej mniemali, że jest bardzo nieszczęśliwą i pomimo wstrętu do rozwodów, w wyższem towarzystwie w Paryżu, namawiano ją na krok stanowczy. „Nie! odpowiadała. Nie! wytrwam do końca — do śmierci... wytrwam dla swoich córek“. W gruncie rzeczy nie miała, tak jak i ja nie miałem, dość uzasadnionej skargi a bez porady Malville’a...
Powtórny krzyk dziecka, przeraźliwszy niż pierwszy, przerwał na nowo rozmowę.
Matka wybiegła i powróciła po chwili bardzo blada, z wyrazem niepokoju w oczach.
— Co mu jest? zapytał Fagan.
— Drobnostka — prawie nic. — Powtarza się to często. Budzi się raptownie z krzykiem — z krzykiem boleści i przerażenia.
Biedny jej mały Maurycy! tak wątły — tak nerwowy.
Zaczęła mówić o dziecku, o jego zdrowia i o jego chorej nóżce.
— Czy to od urodzenia? — zapytał Fagan, przejęty do głębi tą macierzyńską troskliwością — i troską o dziecko, najdotkliwszą ze wszystkich na świecie.
— Nie... wypadek... gdy był jeszcze maleńkim.
Przestała mówić, przejęta bolesnem wspomnieniem.