<<< Dane tekstu >>>
Autor Alphonse Daudet
Tytuł Róża i Ninetka
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1892
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Natalia Bogowolska
Tytuł orygin. Rose et Ninette
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.

Régis de Fagan, po powrocie do Paryża — srogiego doznaje zawodu. Zastaje wszystkie okiennice dolnego mieszkania szczelnie pozamykane a ogród pusty...
Paulina Hulin wyjechała z całem otoczeniem.
Antym, jakkolwiek obecny temu wyjazdowi, nie umie najmniejszej dać wskazówki.
Anusia powiedziała mu „Wyjeżdżamy!...“ „Dokąd?...“ „Do Hawru...“ i żadnych innych szczegółów...
Régis gubi się w myślach. „Do Hawru?... po co pojechała do Hawru, jeżeli jej mąż tam zamieszkuje“?... sam nie wiesz, co pleciesz...
— Ale właśnie też... mąż przyjechał — odpowiedział poczciwy głupi Antym. — A nawet Anusia myślała, że przyjechał zabrać chłopczyka... potem odjechał sam... a pani w dwa dni po nim.
Co się stało?... Nie może uwierzyć w ten nagły wyjazd.
Przygnębiony — przez dwa dni nie wychodzi z domu — łudzi się nadzieją, że otworzywszy rano okno, ujrzy w ogrodzie małego Maurycego, z wzniesionemi oczkami ku pokojowi swego przyjaciela. Ale nie!...
Klomby, ożywione dotąd skokami i szczebiotem dziecka wydają mu się obszarem pustym i nieskończonym. Aleja środkowa, którą przebiegał z swą ukochaną Pauliną i tak urocze przepędzał w niej chwile na pogadance, zarasta miejscami trawą — wszystko przekonywa, go o tym wyjeździe i o strasznej pustce, jaka nad nim zawisła.
Nagłe wejście Antyma do pokoju, przejmuje go dreszczem — serce zabiło jak młotem. Może jaką wiadomość o niej przynosił...
— Nie panie!... to coś śmieszniejszego... śmieszniejszego nad wszystko!... Dzisiejsze poranne dzienniki głoszą, że pan zwaryował... — Antym wypowiedział te słowa tonem złego humoru, zwykłym mu, gdy mówił o nieudanych sztukach swego pana. Następnie rozsunął firanki i podał ów pasztet wydrukowany w dwóch najpoczytniejszych miejscowych gazetach. Artykuł zawiadamiał w słowach nieulegających zaprzeczeniu, że znakomity autor dramatyczny, Régis de Fagan, podczas pobytu swego na Korsyce, w skutek panującej tam malaryi, dotknięty został pomieszaniem zmysłów. Pierwsze oznaki tej nieszczęśliwej choroby objawiły się na jednym z balów w Ajacio.
— Nikczemna!... — zawołał Régis w uniesieniu.
Poznał bezczelne kłamstwo swojej żony i piekielnie uknutą intrygę.
W najwyższem rozdrażnieniu, zaczął wydawać rozliczne rozkazy Antymowi, pełne sprzeczności, tonem tak niezwyczajnie ostrym, że biedny chłopiec, przestraszony, wyraźnie zapytywał wzrokiem: „czyby pan jego doprawdy był waryatem?...“ Régis pochwycił i zrozumiał to spojrzenie; było ono dla niego natychmiastową wskazówką, co do postawy, jaką mu należało przyjąć wobec znajomych i publiczności. Idąc za popędem gwałtownego swego charakteru, pośpieszył do redakcyi dzienników. Wściekle zły — krzyczał i groził laską w sposób potwierdzający wstrętne ogłoszenie. Zdawało się mu, że nie wypada przybierać na siebie maski spokoju i obojętności, ażeby nie ściągnąć na siebie podejrzenia o chorobliwe odrętwienie.
W obydwóch redakcyach przepraszano go i tłomaczono się oklepanemi frazesami. Wiadomość otrzymali okrętem przybyłym wprost z Ajacio. Odwołanie wydrukują nazajutrz a gdyby sobie życzył, nic łatwiejszego, jak przeprowadzić śledztwo... Śledztwo?... na co się przyda?... Byłoby to przywiązywać zbyt wiele do podobnego dzieciństwa — do tak głupiej mistyfikacyi!
Głupia mistyfikacya! Dzieciństwo! powtarzano za nim w redakcyi do koła — spoglądając badawczo w oczy Régisa i śledząc jego postawę, ruchy i słowa.
Ach! Oszustka!... jakże umiała zatruć życie!... Przeciw wszelkiem innym oszczerstwom można się bronić — stawić dowody... ale taka potwarz!...
Régis ukazywał się przez cały dzień na bulwarach wpośród przypatrującej się mu publiczności, zadziwionej, że dozwalają waryatowi przechadzać się swobodnie i cieszyć tem samem słońcem, które ogrzewa ludzi wolnych i zdrowych. A może zbiegł z domu obłąkanych?...
W klubie przyjęto go z przesadzoną i uprzedzającą serdecznością, jako kolegę, którego nie spodziewali się już ujrzeć pomiędzy sobą.
Zjadł obiad — rozmawiał dużo, starał się być dowcipnym i obiecał napisać nową sztukę na doroczną uroczystość stowarzyszenia. Następnie, przepędziwszy wieczór w dwóch lub trzech foyer teatralnych, powrócił do klubu o godzinie, w której młodzi zdechlaki, współtowarzysze barona Rouchouze, przychodzą zdobywać materyalne zasiłki. Usiadł przy stole gry, ażeby zaznaczyć wyraźnie, że nie jest waryatem.
Powróciwszy znużony do domu, otworzył okno do ogrodu. Dnieć już zaczynało. Na szczycie wielkiego wiązu, zaledwie jeszcze wśród ciemności widzialnego, gwizdał kos, zataczając wysmukłym swym dziobem wśród gęstej mgły, arabeski swojej pieśni. Régis stał długo zamyślony, przejęty smutkiem graniczącym z odrętwieniem. Ten Paryż, po którym błąkał się dzień cały — jakiż pusty!... Tylu mężczyzn, tyle kobiet — a ani jednej istoty należącej do niego!...
Czy skutkiem znużenia nad siły, czy zniechęcenia — czy też skutkiem mgły przejmującej jego ubranie wilgocią, drżał i trząsł się z zimna.
Zamknął okno. Nieokreślony ból, jakiego doznawał, nie osłabiał go jednak dostatecznie, ażeby pragnął snu i wypoczynku. Przeciwnie — podniecony wrażeniami umysł trzymał go na czatach dotkliwych udręczeń. Usiadł przed biórkiem i po chwili namysłu, skreślił list do starszej swej córki — do tego jedynego serca, przed którem mógł się użalić i zaczerpnąć w nim otuchę do życia.
„Nie chcę ani jednego dnia, ukochana Różo, pozostawić cię w wątpliwości co do okropnej nowiny, którą prawdopodobnie poniosły już do was dzienniki. Nie!... Dzięki Bogu! nie jestem waryatem — ani nawet zagrożonym utratą zmysłów... Ojciec twój jest takim, jakim go dotąd znałaś — umysł swobodny — wzrok jasny. Jedna sztuka na planie, druga już w ruchu w głowie.
„Straciłem cały dzień na ukazywaniu się w Paryżu w rozmaitych miejscowościach i o rozmaitych porach, ażeby dać dowód umysłowej mojej równowagi. Dzienniki odwołują jeszcze dziś rano pogłoskę a jutro nikt już o niej ani mówić, ani myśleć nie będzie. Omylili się ci, którzy pragnęli zaplątać mnie w te zdradne sieci... Sądzili, że powtórzy się ze mną to samo, co ze znaną osobistością — nieszczęśliwym Sandon — owym adwokatem z czasów drugiego cesarstwa — którego ogłoszono za waryata i trzymano w domu obłąkanych przez dziesięć lat... Oh! Gdybym chciał się zemścić, przeprowadzić śledztwo, które mi radzono — w jakież sidła schwytałbym tych złych i głupich... Ale nienawiść i zemsta zabierają zbyt dużo czasu... Oddałem całe moje życie pracy i z tego pola nie ustąpię. Praca jest dla mnie szczytem dobrodziejstwa! Jestem tak osamotniony — nie mam już nawet owego sąsiedztwa, które mi dotąd osładzało gorycz mego sieroctwa. Pani Hulin wyjechała i zabrała z sobą dziecko; prawdopodobnie uciekła z niem od barbarzyńskiego wyroku, nakazującego oddać dziecko ojcu. Radca Malville jest jednak uczciwym człowiekiem... Nie pojmuję, jak mogła mu ta myśl przyjść do głowy, oraz jego kolegom przy zatwierdzaniu wyroku rozłączenia, dorzucić ten straszny warunek, że od roku dziesiątego aż do skończenia nauk, dziecko pozostanie pod opieką ojca. Jakaż boleść dla tej biednej kobiety pomyśleć, że mogą tego małego kalekę umieścić w jakiemś odległem liceum, lub w specyalnym zakładzie, bardzo surowych reguł, zdala od opieki i pieszczot matki... Kto wie — czy nie dopatrzą w nim nawet złych i buntowniczych instynktów, wymagających zamknięcia w Metray, w tem więzieniu nazwanem domem familijnym... A może umieszczą w szkole majtków... wówczas — wyjazd... wygnanie... Biedna pani Hulin!... Pojmuję doskonale to porwanie dziecka i zakopanie się z niem w jakimś odległym zakątku.
„Z tem wszystkiem, jestem pozbawiony tkliwej przyjaźni kobiecej, która z każdym dniem stawała mi się droższą... Niemniej mi brak miłego szczebiotu Maurycego. Bystrość umysłu małego chorego — jego dziecinne przymilania się — wdzięk niemal dziewczęcy — wszystko przypominało mi ciebie w tym samym wieku. Czy pamiętasz dnie, w których z powodu kaszlu nie wychodziłaś z domu? Przybiegałaś wtedy bawić się przy mojem biórku; z jakąż dumą dźwigałaś wielkie książki, pod których ciężarem uginała się twa malutka figurka — z jaką dumą podawałaś mi ołówek lub pudełeczko z piórami? A Ninetkę czy przypominasz sobie siedzącą na dywanie — nie większą od mojej pięści?... Porządkowała bibliotekę papy... przekładała i rozkładała książki jedna za drugą — ustawiała je krzywo — tytuły na dół — mieszała autorów — a ten nieład był dla mnie tak drogim, że nakazywałem szanować go Antymowi... Ach! te boskie figielki — te rozkoszne wspomnienia głęboko zachowałem w sercu!... Głos małego Maurycego był dla mnie, jakby echem tych pamiątek. Nieuwierzyłbym nigdy, że brak tego dziecka tak dotkliwie odczuję.
„Oznaka starości, moja ukochana córko! Oh, tak!... starości... Zaczynam rok czterdziesty piąty — wiek, w którym fizycznie przestaje już człowiek żyć z swoich procentów a zaczyna czerpać w kapitale dni i zdrowia. Siły się już nie odnawiają — każda zgryzota żłobi swoją zmarszczkę — każde wrażenie zabiera część sił fizycznych. Smutne to, moje dziecko — ale najlepsza część mego życia już skończona; szczyt mojej sławy już zyskany — odtąd — przedemną — upadek sił i powodzenia a za mną... młodość przegalopowana gorączkowo — dziko chciwa i żarłoczna. Ach! jakże prędko człowiek staje się dziś starem zwierzęciem — a gdy się jest starem zwierzęciem, nie ma ani ogniska ani rodziny — to straszne!
„W chwili gdy piszę, strudzony nocą przepędzoną w klubie... i patrzę na ten ogród wśród mgły porannej — gdybyś wiedziała, jak mój duch wydaje mi się smutnym i jakby mi był miłym obok mojego pokoju sen ukochany — sen kobiety lub dziecka — sen, którego strzegłbym — obawiając przerwać zbyt głośnem stąpaniem... Nic i nikogo; nawet tam w mieszkaniu na dole.
„Odpowiesz mi, że miałem dom i rodzinę, ale nie umiałem jej zachować. Ale czyja w tem wina? Nie skarżyłem się nigdy — nie powiedziałem ci nigdy słowa przeciwko twojej matce — ale ona nie uszanowała tego obowiązku. Radbym jednak, ażebyś wiedziała jak bardzo się poświęciłem. Chciałbym, żebyś zrozumiała, że pomimo zdania sędziego idyoty, byłoby niesprawiedliwie, ażebym pozostał sam — zawsze sam, podczas gdy moja żona... O mój Boże! mówię do ciebie w ten sposób o sądownikach, zapominając, że masz zaślubić jednego z ich grona — i bardzo wykwintnego ułożenia — o ile mogłem dostrzedz owej nocy zapustnej w waszych salonach urzędowych.
„Ojciec, którego odwiedziny miałem onegdaj, podobał mi się również. Człowiek dobrej tuszy, nie za nadto majestatyczny jak na prezydenta, ma rozum — wzrok przebiegły — długą, białą brodę, która gorszy sądownictwo i opinie demokratyczne, którym zawdzięcza swoje nadzwyczajne wyniesienie. Ani grosza majątku! Szczęśliwy jestem, że myślałem oddawna o posagu dla mojej Róży! Nie wchodząc w drobne szczegóły interesów, mogę cię uprzedzić, że ustępuję na twoją korzyść dochody z moich najkorzystniejszych utworów: „Ogrody zaczarowane“ w Operze Komicznej i „Pan i pani Dacier“ w Komedyi Francuzkiej; jednem słowem, dwadzieścia tysięcy franków rocznie. Ojciec twojego Gastona zdawał mi się być zadowolonym. Pokazywałem mu album, w którem mam twoje portrety i twojej siostry w rozmaitych porach waszego wieku. Zachwyconym był i marzy już o Ninetce dla młodszego swego syna, ucznia w Saint Cyr. Używaj więc w zupełności swego szczęścia — interes skończony o tyle — o ile nie dowiem się od pana Garin de Malville, z którym mam naznaczone rendez-vous, że pan Rémory jest zbiegiem z Nouméa, obdarzonym prezydenturą za wyjątkowe zasługi. Powinienem był przedewszystkiem rozpocząć od zebrania wiadomości, ale na nieszczęście Malville, jedyny sądownik, którego znam w Paryżu, urządza w Lille festival Wagnerowski i powraca dopiero za dni kilka. Wówczas to wszystko się ułoży a gdy dzieci moje pobiorą się — i to o ile można najprędzej — przedstawię im projekt a raczej marzenie, które mi już dziś spokoju nie daje...
„Zresztą — dla czego nie miałbym powiedzieć ci tego zaraz? — z warunkiem jednak, ażeby rzecz pozostała pomiędzy nami, jeżeli uznasz, że nie jest możliwą do urzeczywistnienia.
„Jak uważałabyś, ażebyśmy we troje zamieszkali w Wersalu?... Nominacya Gastona Rémory, jest kwestyą kilku tygodni — czas dostateczny, na pobranie się i wynajęcie w pobliżu parku, rozkosznej willi dwupiętrowej, wpośród ogrodu i dziedzińca. Ja zamieszkuję drugie piętro. Wy pierwsze — każdy u siebie — kuchnia oddzielna z możnością jadania razem w wielkiej sali na dole. Czy pojmujesz moje szczęście?... Córka moja obok mnie... słyszę jej stąpanie — jej głos — jej śmiech. To okupi wszystkie bolesne dni przepędzone zdala od niej...
„A dla was byłoby dogodnie. Biedny ojciec nie jest wymagającym. Chce się go mieć u siebie: puk-puk w sufit — jest niepotrzebnym: pręciutko powraca do siebie. A jak przybędzie maleństwo — co za wygoda, gdy wieczorami zechcecie wychodzić z domu! Kto strzeże domu, dziecka, służby?... Dziadunio... Co do mnie — zdala od natrętnych — od pożyczających — zdala od aktorów żebrzących dla siebie roli — od dyrektorów gorączkujących i przyśpieszających zakończenie zaledwie rozpoczętego utworu — szczęśliwy dziadunio pracuje w spokoju, w bezpieczeństwie, w pomyślności i zbiera posag dla Ninetki... Istotnie... nie doznałbym nigdy większej radości — a znając serce poczciwej mojej córki — wierzę, że byłabyś szczęśliwą mojem szczęściem”.
Róża de Fagan odwrotną pocztą odpowiedziała na list ojca:
„Uradowałeś nas, drogi ojcze, wiadomością, że owa pogłoska w gazetach była fałszywą i że bynajmniej nie uległeś umysłowemu obłędowi. Pozwól jednak twojej córce, wyłajać cię trochę i przyznaj z nią razem, że jeżeli twój umysł pozostał nienaruszonym, twoje postępowanie, niezawsze jest postępowaniem człowieka poważnego. Ukazanie się twoje w zapustny wtorek, w nocy, w prefekturze, w towarzystwie tych młodych ludzi, było o tyle niewłaściwem o wiele nieprzyzwoitem — przyznaj to sam. Mama i kuzyn, których wprowadziłeś w tak drażliwe położenie, mieli słuszny powód do urazy przeciwko tobie. Wybacz mi — ale powiem, że w twoim wieku nie wypada z życia swego tworzyć wodewilu. Powtórzyłam ci słowa Gastona, który jednak kocha cię i ceni wysoko twoje utwory teatralne. Zastanów się, ojcze — obiegać ulice w masce w towarzystwie tego niedowarzonego Rouchouze’a — wkradać się do domu, który dla wielu powodów zamkniętym jest dla ciebie!... zastanów się, ojcze... A w końcu — cóż to powiedziano panu La Posterolle, że masz zamiar napisać komedyę na tle jego małżeństwa a twojego rozwodu?... To nie do uwierzenia!...
„A teraz, połajawszy cię tak sprawiedliwie, przechodzę do weselszych przedmiotów.
„Jestem nad wyraz rozczuloną dobrem! twojemi zamiarami co do mojego posagu. Będziemy wielcy panowie co się nazywa, dodawszy do tego to, co Gaston zarabia! Żałuję tylko, że myśl twoja zamieszkania razem z nami jest niepraktyczną. Było by to cudownie ze względu na nasze wspólne przywiązanie, ale tysiące drobnostek, o których nie pomyślałeś, staje tu na przeszkodzie. Mój Boże! całe życie nasze jest pasmem bezustannych przeciwności — bezustannych odmawiań sobie!... Ty, ojcze, pomiędzy nami... cóźby mama zrobiła, chcąc mnie widzieć?... Byłaby ciągle narażoną na spotykanie się z tobą i ten częsty stosunek byłby dla was obojga o tyle nieprzyjemnym o ile niewłaściwym w oczach świata a nawet wobec służby. Co do kuzyna, byłby zmuszonym powstrzymać swoje odwiedziny, chyba że musiałbyś iść do siebie, skoro by się tylko on ukazał. Nie mówię tu już o moich dla niego osobistych uczuciach, ale Gaston z obowiązku musi widywać często pana La Posterolle. Jemu bowiem zawdzięczamy pozycyę i małżeństwo nasze. Skoro kuzyn zostanie radcą stanu i zamieszka w Paryżu z mamą i z Ninetką, będziemy prawie ciągle razem... Mój drogi ojcze! marzenie twoje jest co się nazywa marzeniem — dmuchnij na nie i nie myśl o niem więcej... Pocieszaj się myślą, że córki twoje i tak dość często widywać cię będą — nietylko co dwie niedziele — jak na to prawo zezwala...
„Uprzedzam, że Gaston nic nie wie o twoich projektach — byłoby mu zbyt przykro odpowiedzieć „nie“. On tak ceni twoją dla nas dobroć!...
„Gaston prosi mnie o odwołanie się do ciebie w przedmiocie ślubnego dla mnie podarunku. Chciej dowiedzieć się wiele kosztować mogą piękne perły. Chciałabym mieć trzy sznurki spięte rubinem. Obejrzyj, drogi ojcze — wyszukaj i zapytaj o cenę.
„W końcu listu znajdziesz notatkę kilku innych sprawunków — nie przepraszam cię nawet za nadużycie twej dobroci. Przyzwyczaiłeś mnie oddawna do pieszczot — dogadzania i pobłażania najczulszego z ojców!“
Oczy Régisa zaszły łzami. Zaledwie wyczytał ostatnie słowa listu. Biedne dziecko!... to nie od niej ten list oschły i przepełniony moralnemi uwagami. Podyktowano go jej... kierowano ręką i myślą... Régis przymknął oczy i w wyobraźni widział Różę przy jej niebieskim pluszowym pulpicie z piórem w ręku a tuż za nią chytry uśmiech pani La Posterolle... słyszał jej głos cierpki i nakazujący.
W Imię Boże!... zawołał. Pyszny temat do komedyi na tle jej życia... Sztuka, na której płakaliby wszyscy ojcowie — kilka może matek uroniłoby łzę a tytuł: „Rozwód ojca Goriot”.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Alphonse Daudet i tłumacza: Natalia Bogowolska.