<<< Dane tekstu >>>
Autor Alphonse Daudet
Tytuł Róża i Ninetka
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1892
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Natalia Bogowolska
Tytuł orygin. Rose et Ninette
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.

— Nie wiem, panie — zobaczę.
Régis zachwycał się nad niewzruszoną powagą lokaja, który nie śmiał przyznać, że pan jego w domu, wówczas, gdy już w sieni rozlegało się wrzaskliwe rozbijanie fortepianu po nad czem górował niezapomniany nigdy głos radcy Malville’a. Wył, skowyczał, miauczał, rżał ostatnią partyę ukochanego swojego mistrza. Lokaj za chwilę powrócił i z tą samą powagą oznajmił wśród huku, od którego trzęsły się drzwi i szyby, że pan jest w domu i prosi.
Radca Garin de Malville — siedział przy fortepianie. Zwrócił ku wchodzącemu twarz skurczoną nerwowo — twarz bez wieku, boleścią napiętnowaną; włosy w nieładzie — oczy przygasłe — usta, które w tej chwili Wagner do głębi otwierał, wykrzywione i czarne, w nieporządku, odpowiednim do wielkiego brudnego gabinetu. Partycye muzyczne i dzieła prawne zalegały stosami wszystkie meble kurzem zarosłe i porozstawiane w sposób tamujący ruchy po pokoju.
„Régis, mój drogi — posłuchaj no tylko... drugi akt „Tristana i Isoldy“... scena miłosna... „Isolde... geliebte”...
Régis, usiadłszy na stosie książek, z poddaniem znosił ten potok tonów, wiedząc dobrze, że nic nie zdoła przeszkodzić maniakowi w dokończeniu rozpoczętą aryę. Śpiew przerywany był co chwila wybuchami zachwytu i rozlicznych omdlewań: „Zastrzyknięcie morfiny, mój kochany — ukłucie, które upaja, kołysze i przenosi w światy nieznane... Endlich... Endlich...
W końcu, gdy Isolda i Tristan, wyczerpani uniesieniem, wyrwali się z swoich objęć, sądownik meloman, wykręcił się na taburecie i zapytał Régisa o wiadomości o jego zdrowiu i pracach. „Nieszczególnie? co?... tak widzę to... życie kawalerskie... życie artysty... dla czego nie idziesz za przykładem żony?... ona wyszła zamąż... samiczka!... Ale jakże gmatwa Wagnera!... A propos — a twoje córki? Powiedz mi co o twoich córkach.
— Właśnie chciałem, panie radco... Starsza ma wyjść za mąż — połączyć się z rodziną Rémory — sądowników. Dlatego to właśnie, chciałem dowiedzieć się od pana niektórych szczegółów o tej rodzinie a mianowicie co do jej zacności...
Radca cmoknął szerokiemi, wielkiemi ustami.
— Co do zacności rodziny Rémory... tak... ale ojciec, prawnik nowego gniazda, nie przechodził żadnych stopni hierarchicznych i jedyny z naszych prezesów, który nosi brodę. Każdy z nowo przybyłych, w tych samych warunkach, goli brodę przez szacunek dla domu... Widzisz więc, jakim jest twój Rémory — a jeżeli syn wdał się w ojca...
Tu nastąpił obraz sądownictwa, względnie dawnego i nowego kierunku administracyjnego, tak rozwlekły i szczegółowy, że Régis źle już usposobiony i trochę rozgorączkowany, byłby zerwał się i uciekł, gdyby nie zapytanie, które mu ciążyło na sercu i drżało na ustach; prawdziwe postscriptum tych odwiedzin. Zapytanie to udało mu się rzucić w chwili pożegnania; szło o pewną sprawę.. Hulin... tak... nie mylę się Hulin... wyrok separacyjny, o którym może radca... przypomina sobie... „Bardzo dobrze pamiętam!... Hulin z Hawru... pierwszorzędny basetlista. Człowiek jedyny we Francy i, który pojmował Bacha... mniej nakłaniał się do Wagnera; przyrzekł mi jednak przyjechać w tym roku do Bayreuth. Biedny człowieczysko...
— Cóż takiego?... cóż mu się stało?
— Nic nadzwyczajnego — po prostu umarł.
— Umarł! i... i.. jak dawno?... — bełkotał Régis, głosem niskich strun basowych.
— Mniej więcej miesiąc temu; pisał jeszcze do mnie czwartego rano a wieczorem tegoż samego dnia w łóżku, palnął sobie w łeb z rewolweru... — Oho!... człowiek namiętny... szalony w miłości... Malville wśród rozmowy, nie przestając myśleć o Wagnerze, przekrzywił usta, przewrócił oczy i zaintonował:

Iso... o... olde! Geli... i... iebte!...”

podczas gdy Régis — odurzony, oczy mając zamroczone, wymykał się z pokoju, potrącając o krzesła, partycye i foliały sądowe Umarł!... a więc wszystko się wyjaśnia. Wyjazd Pauliny do Hawru był koniecznym dla uregulowania spadkowych interesów... Kilka miesięcy żałoby konwencyonalnej a ta urocza kobieta może należeć do niego. Nie ma już przeszkód... Zazdrość Roży!... dzieciństwo... pokona się ją czułym uściskiem i jedną więcej bransoletką wśród ślubnych podarunków... Nie żyje!... umarł!... Czy podobna, ażeby tak smutna okoliczność tyle mu radości sprawiła?... Tracił zmysły. Mówił głośno sam do siebie, wychodząc z domu radcy i przebiegając ulicę des Saints-Péres ku bulwarom. A więc wiek nic nie stanowi, ani zęby, których już brakuje, ani skronie posiwiałe!... Dwadzieścia lat temu, nie biegł tak żywo i wesoło, wychodząc od narzeczonej w dniu, w którym rodzice powiedzieli mu: „ona się zgadza i my także”. I niebo nie wydawało się mu piękniejszem, jak w tej chwili wśród szaro różowego zmierzchu ostatnich dni kwietnia, gdy przebiegał chodniki zroszone wiosennym deszczem, gdy pierwszy śpiew ptasząt radował jego ucho a oczy napawały się widokiem pierwszej wiosennej zieleni. Cała jego istność ożyła i złączyła się dziś z rozbudzoną naturą — ale gwałtownie z silnem uderzeniem serca i błogim niepokojem zwiastującym mu nieoczekiwane szczęście. Widział już przed sobą te wielkie niebieskie oczy — czytał w nich czułe wyznanie.. a jaką też suknię włoży tego wieczoru?... Będzie pił herbatę w małym saloniku, z tem wewnętrznem przekonaniem, że jest u siebie i nie odejdzie już... Wśród tych złotych marzeń, tak wielka radość odbijała się na jego twarzy, że po kilkakrotnie spostrzegł, iż zwraca na siebie uwagę i że uśmiech jego wywołuje uśmiech przechodzących.
Zatrzymał się przy wystawie jednego z sklepów na ulicy de la Paix, mniej dla przypatrywania się porozwieszanym błyskotkom, niż dla swobodnego polotu myśli.
— Przepraszamy, kochany mistrzu! — odezwały się tuż za nim dwa głosy razem, jeden donośny męzki a drugi kobiecy. Régis odwrócił się raptownie.
Ujrzał przed sobą małżeństwo aktorów Couverchel, przysłowiowe na bulwarach, z powodu wzajemnej miłości i wspólnego dla siebie uwielbienia. Żyli już z sobą lat przeszło dwadzieścia. Żona należała do trupy aktorów w Wodewilu. Zachorowała i przez dwa lata występować nie mogła. W teatrze została zastąpioną i zupełnie zapomnianą.
Nie można sobie wyobrazić nic więcej rozczulającego, jak sposób, w jaki mąż błagał o rolę dla żony — jak wychwalał jej zalety, urodę, talent, bystrość pojęcia a to wszystko z tkliwie zwróconem spojrzeniem — niemal z zachwytem ku tej biednej twarzy, zeszpeconej ospą i szramami. W zamian, dziękowała mu słodkiem spojrzeniem, pełnem miłości, wdzięczności i dumy podwójnej — jako żona i artystka.
Régis przyrzekł rolę, jak jednemu tak drugiemu. Długo wiódł okiem za odchodzącymi krokiem żwawym — ręka pod ręką ściśle złączonych z sobą — nie tak jak przechadza się małżeństwo „szyk“ oddzielnie, obok siebie, machając rękami i poziewając, znudzone sobą. Patrząc na tę parę zakochaną jeszcze po dwudziestu latach — czuło się — że tylko śmierć rozłączyć ją zdoła. A byli to jednak zwykli komedyanci; te dusze czcze i próżne, które on sam tak często ośmieszał i smagał w swych utworach. Tak!... ta para skromnych, podrzędnych aktorów przedstawia związek małżeński wymarzony i w całej pełni ideału. Ach! Gdyby Paulina chciała — wieleż to dobrych lat mogliby przeżyć — ściśle z sobą połączeni na przekór życiu i światu...
— Czy pan nie chory?... — zapytał Antym, spojrzawszy na dziwnie zmienioną twarz swego pana.
— Nie!... wcale nie! — odrzekł Régis, wchodząc do swojej osamotnionej celi. — Pomimo zaprzeczenia, Régis czuł żar gorączkowy i ten nadmiar żywotnego ciepła rozpierający piersi. Siada do stołu — obrus i serwety w swej śnieżnej białości wirują przed jego oczami — tętni mu w uszach — oddychać nie może. Zbliża się do okna — usiłuje roztworzyć je, zaczerpnąć powietrza i w tejże chwili Antym słyszy głuche powalenie się ciała o ziemię. Wpada do pokoju i zastaje swego pana, jakby piorunem rażonego...
W piękny majowy poranek, jasny i przezroczysty, Régis budzi się w swojem łóżku i nie może zdać sobie sprawy od jak dawna opanowała go ta bezsilność zaledwie ustępująca — bezsilność w połączeniu z gorączką wśród przrażających marzeń, krwawych od mordów i pożarów — lub sinych od nagich topielców, z którymi szamotał się, wrzucony żywcem w wodę zlodowaciałą lub wrzącą, stosownie do temperatury rozpalonego lub zimnym dreszczem wstrząsanego ciała. W tym chaosie strasznych przewidzeń, dwie postacie zarysowywują się przed nim wyraźnie: jego Róża i Ninetka! już to ogarniają go pieszczotą — ładne i kochające — już to z ostrym wyrazem twarzy — z suchem okiem, przypatrują się obojętnie jego cierpieniom i śmierci. Żadna z nich nie wyciągnie ręki ku niemu — żadna kroplą wody nie uśmierzy jego pragnienia.
Nareszcie zaczął pojmować rzeczywistość i rozglądać się do koła.
Wydłużona smuga słońca, jak wstęga złocista roztoczyła się po dywanie w tym pokoju ciszy i cierpienia. Blask ten razi osłabione oczy chorego — pomimowoli mruży je i otwiera. Okno od ogrodu na wpół uchylone i osłonione firanką, po za której przezroczem fruwają i świegocą ptaszki i kołyszą się rozłożystych drzew gałęzie. Tuż około okna siedzi kobieta w grubej żałobie, mając oczy utkwione w trzymaną w ręku robotę.
Régis nic z swego łóżka nie widzi, tylko białą pochyloną szyję i warkocz o płowych odbłyskach — ale poznaje panią Hulin... Na tabureciku u jej nóg, mały Maurycy przegląda książkę...
Po tylu męczących snach, Régis myśli, że jest ofiarą halucynacyi, lecz zjawisko to ogarnia go czarem rozkoszy. Boi się, żeby nie znikło z przed jego oczu, tak jak nikły inne wśród żaru gorączki. Zamyka oczy... otwiera je i widzi ten sam obraz, ozłocony promieniem słońca przedzierającego się przez firankę. Maurycy podnosi główkę i spojrzenia ich krzyżują się w słodkim uśmiechu. Dziecko, wiedzione własnym popędem, zrywa się i bez pomocy kuli, biegnie rzucić się w objęcia swojego przyjaciela. Paulina zbliża się również — ręce ku choremu wyciągnięte. Régis, jednym rzutem oka, dostrzega jej bladość i znacznie zmniejszone kontury twarzy. Żałobne ramy, dziwnym i nowym smutkiem powlekły jej rysy piękne i szlachetne. Osłabiony płacze i całuje końce jej palców: „przyjaciółko moja! droga przyjaciółko...“ potem przyciąga ją ku sobie i głosem przyciszonym, żeby dziecko nie słyszało: „Wolna... wolna nareszcie!“...
Paulina usuwa się: „Oh, Régis! nie mów tak... nie mów nigdy o tem...“
W istocie, dramat tak świeży jeszcze nakazywał pewną oględność i poszanowanie. Régis zrozumiał to i natychmiast zaczął mówić o czem innem a mianowicie zapytał, kiedy przyjechała... Od tygodnia... Czy podobna! Cały tydzień przy nim a on jej nie poznał... nie przeczuł jej obecności wśród maligny!...
Gdy przybyła wieczorem, zastała Antyma w rozpaczy. Tracił biedak głowę i właśnie był w poszukiwaniu kobiety do pilnowania chorego. Wówczas ona, pamiętając wiele to godzin Régis przepędził przy jej chorem dziecku, zajęła przy nim miejsce siostry miłosierdzia do chwili, w której przybędą zastąpić ją panny de Fagan, powiadomione już o chorobie ojca.
„Ah, tak!... córki moje... gdzież one teraz są moje córki?...“ Oczy Régisa zaiskrzyły się — na policzki wystąpił gorączkowy rumieniec. Pani Hulin usiłowała uspokoić chorego... Antym wysłał depeszę zaraz pierwszego dnia — ale Korsyka — kto wie, czy morze nie jest zbyt wzburzone — a może nie mają z kim przyjechać... Zresztą, trzeba zobaczyć pomiędzy listami nadesłanemi podczas jego choroby.
Przyniesiono listy i rozrzucono na łóżku; — pomiędzy innemi znalazły się dwa z Korsyki z podpisem Ninetki. Pani Hulin przeczytała je głośno zaniepokojonemu ojcu, zbyt osłabionemu, ażeby mógł je sam odczytać.
Bardzo zmartwiona biedna Ninetka!... zmartwiona w pierwszym swym liście nagłą chorobą ojca, ale również i odjazdem eskadry — ma jednak nadzieję, że ojciec prędko wyzdrowieje a eskadra wkrótce powróci. Róża pojechała z kuzynem do Bastii, ażeby pożegnać młodego Rémory, wybierającego się już na ląd stały. Drugi list zawiadomił o blizkim przybyciu do Paryża Róży i Ninetki z panem i panią La Posterolle. Natychmiast przybiegną do swego ukochanego ojca. Potem następowały hygieniczne uwagi, przestrogi co do chłodu wieczornego i co do mgły w ogrodzie a w końcu rada używania pewnego rodzaju flaneli z wełny muflonów, z przyłączeniem adresu fabrykanta.
— Bardzo uprzejmie! powtarzał de Fagan, głaszcząc jedwabiste włoski Maurycego. Miałbym czas trzy razy umrzeć i nie zobaczyć moich córek!...“
Pani Hulin nie odpowiadała, niechcąc podwajać tej głębokiej boleści, tak uzasadnionej a pozostawiając chorego z dzieckiem, przeszła do drugiego pokoju, wzywana już oddawna energicznem machaniem rąk Antyma.
Zastała tam postać w okularach, wysoką, chudą, sztywną. Była to „mademoiselle“. Przyszła dowiedzieć się o zdrowie pana de Fagan.
— Od kogo? — zapytała pani Hulin.
— Od jego córek — odrzekła angielka z arogancyą.
— Więc są w Paryżu?
— Zdaje się.
Paulina zniżyła głos z obawy, ażeby Régis nie usłyszał ich rozmowy.
— Pan de Fagan ma się lepiej, ale gdyby się dowiedział od obcych a nie od nich samych, że są w Paryżu, wystarczyłoby to, ażeby go zabić. Chciej pani powtórzyć to pannom de Fagan.
Angielka zmierzyła od stóp do głów panią Hulin, która odpowiedziała śmiałem spojrzeniem i odwróciwszy się, odeszła bez ukłonu, nie przemówiwszy więcej ani słowa.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Od trzech już dni państwo La Posterolle zamieszkiwali prywatne mieszkanie przy ulicy Cours la Reine, oczekując na ślub córki i na nominacyę głowy rodziny na członka rady stanu.
Pierwsza myśl Róży w Paryżu była dla ojca. Pobiegłyby do niego natychmiast z Ninetką, gdyby nie uwagi matki, zazdrosnej o ten pośpiech córek... Choroba mogła być zaraźliwą — szczególniej niebezpieczną dla osób przybyłych zdaleka i z świeżego powietrza. Trzeba najprzód zobaczyć — dowiedzieć się — przekonać... Ależ wiemy, mamo, co to jest — zapalenie mózgu nie udziela się.
Pani La Posterolle przygryzła wargi i z powagą nadmieniła, że mogą być narażone na spotkanie się u pana de Fagan z pewną osobą — co sprzeciwiało by się wszelkim warunkom przyzwoitości. Róża zaprzeczyła: „Pani Hulin?... Oh! to już oddawna skończone... Zdaje mi się nawet, że już jej niema w Paryżu“. Chcąc się o tem przekonać, wysłano na zwiady „mademoiselle“. Angielka powróciła tak zadowolona, że — jeszcze na ulicy, zdaleka dawała znaki parasolką paniom, oczekującym jej przybycia na balkonie. „Pani Hulin, przyjęła mnie sama“. Odezwała się z miną tryumfującą.
— Byłam pewną, Ze to nieskończone !— odrzekła matka. Róża, urażona do głębi serca, odpowiedziała tonem obojętnym:
— Ponieważ „ta pani“ pilnuje go a więc nie jesteśmy potrzebne ojcu.
— Tembardziej, że już prawie zupełnie zdrów — dorzuciła złośliwie „mademoiselle“.
Ninetka zaniepokojona zapytała siostry:
— Więc nie pójdziemy do ojca?
— Jeżeli chcesz, idź sama — ja nie pójdę.
— Źle zrobisz... — odpowiedziała młodsza, mając na myśli tysiące drobnych korzyści, o które starsza nie wiele dbała. Nie zdołała jednak przekonać siostry.
Dnie upływały szybko. Régis nie opuszczał jeszcze łóżka, jakkolwiek łagodne powietrze wiosny i rozwijająca się natura wpływały dobroczynnie na powrót do sił i do zdrowia.
Przyjmował gości na pół leżący w łóżku, ale długie rozmowy surowo były mu wzbronione. Przepędzał więc dnie na grze w domino z Maurycym, lub wsłuchiwał się w piękne czytanie pani Hulin w półcieniu tego pokoju, zdrowo i starannie utrzymanego. Dźwięk głosu czytającej łączył się zwykle z rytmicznem i rozkosznym gruchaniem gołębia, drepcącego po ocynkowanym gzymsie.
Chory przerywał często partyę domina lub czytania i z zmarszczonemu brwiami, jakby myślał głośno, zapytywał: „Co się stało?... dla czego nie piszą już do mnie?...“
Wspomnienie o córkach dręczyło go i zachmurzało czoło, ale kilka przekonywających słów pani Hulin, rzuconych na los szczęścia, rozpraszały za chwilę niepokój; nie tyle wiarą w przeszkody, które umiejętnie wynajdywała, o wiele słodyczą głosu i spojrzenia tak harmonijnie złączonego z całą jej postacią.
Od chwili, jak się poznali, Régis nigdy jeszcze nie pozostawał do tego stopnia pod urokiem Pauliny, jakkolwiek bynajmniej nie wyzywała jego czułości. Przeciwnie — usuwała natychmiast ręce, gdy je chciał ująć i unikała dawnych pogadanek o miłości i małżeństwie; — głównie zaś rozmowy o śmierci pana Hulin — o swojej ostatniej podróży i o wielu innych rzeczach, które niepokoiły chorego a o które nie miał odwagi zapytać.
Pewnego jednak dnia, gdy byli sami a ona haftowała przy oknie, spoglądając co chwila na ogród, z którego rozlegały się wesołe okrzyki dziecka Régis westchnął głęboko. „Ach! ten ogród!... Powróciwszy z Korsyki, jakże okropnego doznałem wrażenia, zastawszy go pustym!...“ Paulina milczała... „Dla czego nie było mnie zawiadomić o wyjeździć?... jednym wierszem... jednem słowem“...
„Wyjechałam tak przerażona!...“ Pani Hulin mówiła, patrząc w głąb przed siebie i unikając wzroku Régisa. „Depesza mojego teścia przeraziła mnie: „Hulin umiera, przyjeżdżaj natychmiast“. Nie mogłam w to uwierzyć z początku... sądziłam, że to podstęp... i dlatego pojechałam sama do Hawru a Anusię odesłałam z dzieckiem do Wogezów. Depesza jednak nie skłamała... skoro przejechałam do Hawru... już nie żył...
Nigdy jeszcze Paulina tak wiele nie powiedziała. O tem jednak, dla czego mąż jej powrócił po tej strasznej scenie — a co go najwięcej dręczyło, nie wspominała ani słowa. Régis, miotany podejrzeniem i dziwnemi myślami, zapytał w końcu zmieszany:
— Dla czego odebrał sobie życie?...
Paulina z przymusem odrzekła: „Nic nie wiem... Być może zmęczył się życiem, zatratem nienawiścią.. również — wspólne nasze położenie bez wyjścia... Oh! nieszczęśliwy... Régis, zacisnął blade usta i cicho dodał: „Mówisz pani o nim z taką litością!... czybyś go jeszcze kochała?“ Paulina, nie patrząc na niego, odparła: „Czy sądzisz, że odebrałby sobie życie, gdybym go kochała?... Nie!... nie!...“ ale zobaczyć go martwym na tem łóżku... usta zaczernione prochem — wówczas gdy dwa dni przedtem...
— Dwa dni przedtem?... — pochwycił chory. — Nie dokończyła myśli. Powstała i wychyliła się przez okno, patrząc na wesołe pląsy dziecka.
Po chwili usiadła i ciągnęła dalej opowiadanie:
— A ojciec jego — ten nieszczęśliwy ojciec!.. Gdybyś go był widział nad tem łożem śmierci — przed trupem swego syna — litowałbyś się tak samo, jak i ja. Nie opuszczałam go ani na chwilę podczas pobytu mego w Hawrze. Nieszczęśliwy starzec... Nie miałam więc ani czasu, ani głowy do napisania listu. Zresztą, nie wiedziałam, żeś powrócił... a potem...
Powtórnie wyjrzała przez okno.
— Gdzież się podział Maurycy?... nie widzę go?...
Na schodach rozległ się odgłos dzwonka, zwiastujący odwiedziny. Pani Hulin zwykle w takim razie przechodziła do drugiego pokoju, chcąc uniknąć wszelkich podejrzeń co do swojej obecności w domu Régisa. Zbierała więc z pośpiechem rozproszone na oknie drobiazgi z koszyczka, gdy chory dał jej znak: „Nie wychodź proszę...“ Rozmowa zbyt go zajęła, ażeby ją przerywać. Usłyszeli zatrzaśnięcie drzwi — potem lekkie po schodach stąpanie i do pokoju wpada nagle Maurycy, zwiastując tonem radosnym: „Otóż i one.. otóż Róża i Ninetka!“ Widział je przez szybę jak dzwoniły do bramy. Dziecina uszczęśliwiona dla siebie i dla swego przyjaciela, klaszcze w dłonie — ściska matkę i wybiega na spotkanie Ninetki ukazującej się najprzód w saloniku. Głowa wzniesiona — woalka szczelnie na twarzy opięta — obojętnym i roztargnionym ruchem usuwa z drogi małego Maurycego.
— To my, ojcze!
Zatrzymuje się na środku pokoju i z niechętnem zdziwieniem, spogląda na panią Hulin, jakby nie spodziewała zastać jej tutaj.
— Moje córki!... moje córki!... — woła Régis w uniesieniu radości i wyciąga ku nim ręce. Ale Róża, która tylko co weszła, zatrzymuje się nieruchoma tak jak i siostra. Régis rozrzewnia się: „Dzieci, moje drogie!... co się stało?...“ „To, mój ojcze...“ przemawia Róża, oparta jedną ręką na ramieniu siostry a drugą wyciągając w melodramatycznej pozie — chwiejną i drżącą, jak tremolo jej głosu. „To, mój ojcze, że nie pozostaniemy tutaj, ani jednej minuty dłużej — ani ja, ani Ninetka, jeżeli nie każesz odejść tej kobiecie“...
Mały Maurycy kryje się w fałdy sukni matki. Pani Hulin bierze go za rączkę i chce odejść, ale Régis zatrzymuje ją energicznie za rękę i podnosi się na łóżku... „Odejść? ty, pani?... pełna dla mnie poświęcenia — ty, która mnie strzegłaś — która mnie ratowałaś — ty, nieutrudzona, wówczas, gdy mnie opuścili wszyscy!... One raczej wyjdą — złe córki, które patrzyłyby na moją śmierć bez łzy — baz słowa żalu...“ Paulina usiłuje przerwać to uniesienie, Régis nie pozwala:
— Tak! wiem — będziesz je bronić, jak zwykle... powiesz: młody ich wiek... uległość matce... i ja w to dawniej wierzyłem — ale dziś koniec temu... Złe córki, powiadam — córki bez miłosierdzia dla ojca... Ach! cóż one mnie już nadokuczały... te tysiące sztyletów w samo serce!...
Po chwili ogarnia go rozczulenie, oczy pełne łez i głos nagle zmieniony, zwraca się do Róży:
— Różo, ty moja! ty, moja duża córko... proszę cię — przeproś tę zacną kobietę, którą tak niesłusznie obraziłaś... Uczyń to, Różo...
Pani Hulin, z dumą i z godnością protestuje przeciw temu życzeniu — Régis nie ustępuje.
— Tak — tak! trzeba! ja tak chcę... To moje dzieci i powinny mnie słuchać. Czy słyszysz, Różo... Ninetto! — rozkazuję wam...
Róża waha się, co objawia kołysaniem wiotkiej swej kibici... ale zazdrość bierze górę.
— Nie! nie żądaj tego odemnie! nigdy, nigdy!...
— A ty, Ninetko... moje ukochane dziecko...
— Oh! ja... tak, jak moja siostra...
Régis wybuchnął gniewem:
— Precz odemnie — złe, niewdzięczne... precz, niegodziwe córki... Nie chcę was nigdy już widzieć.. Jestem rozwiedziony z moją żoną — będę rozwiedziony i z memi dziećmi. Powtórzcie to waszej matce.. Nigdy — nigdy więcej... czy rozumiecie mnie?... Nigdy więcej!
Twarz jego zaryła się zmarszczkami — głos ochrypł; wyczerpawszy siły, upadł na poduszki nie wypuszczając z dłoni ręki pani Hulin. Dwa lub trzy razy wybąkał jeszcze „nigdy więcej“ a przez ten czas Róża oddalała się, szlochając, a za nią Ninetka w postawie oburzonej — bez śladu łzy w oku.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Alphonse Daudet i tłumacza: Natalia Bogowolska.