<<< Dane tekstu >>>
Autor Alphonse Daudet
Tytuł Róża i Ninetka
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1892
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Natalia Bogowolska
Tytuł orygin. Rose et Ninette
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.

W głębi alei Obserwatoryum, pod sklepieniem kasztanów w pełni rozwoju i zieloności, w porze popołudniowej, pani La Posterolle, nerwowym krokiem przebiegała asfaltowy chodnik, około ławeczek zalęganych przez rozmarzonych próżniaków, o łotrowskioh i podejrzanych spojrzeniach. Przybrana od pończoszek do parasolki w kolor lila, włosy upudrowane niby peruka prababki, nie zwracała uwagi na pochlebny podziw urwisów lub uczniów, którzy, wychodząc ze szkoły fechtunku, zatrzymywali się i ciekawie przypatrywali tej starej osobie, z oczami wyzywającemu, o ruchach majestatycznych i pewnych, jak dowódzca okrętu na swoim pokładzie. Spoglądała co chwila na zegarek mikroskopijnego rozmiaru, osadzony w bransoletce z brązowej skóry. Wściekła ze złości, mruczała pod nosem: „piąta godzina... piąta i minut pięć... piąta i minut dwadzieścia... Jakże długo jeszcze każe na siebie czekać?...“ Ukazał się nareszcie w końcu alei Régis, postępując powoli, krokiem chwiejnym rekonwalescenta.
Ponieważ stanowczo nie chciał widzieć się z córkami od owej ostatniej ich bytności u siebie — ex-małżonka uzyskała od niego rendez-vous, w celu uregulowania szczegółów dotyczących małżeństwa Róży. Paulina Hulin, zawsze pełna dobroci i wyrozumiałości, oraz chęci pojednania ojca z córkami, odprowadziła Régisa do pałacu Luksemburskiego, gdzie z Maurycym miała na niego oczekiwać.
Zdaleka jeszcze pani La Posterolle dostrzegła bladość twarzy i wychudnięcie pana de Fagan, oraz piękne wąsy blond prawie zupełnie już białe. Podbiegła ku niemu a osładzając uśmiechem złośliwość swojej myśli zawołała: „Niedołęga, mój dawny mąż — niedołęga!“ Pomimo to, stroiła minki pełne współczucia, zalotne i ujmujące. On, przejęty ohydnemi jej podstępami a zwłaszcza najsroższym ze wszystkich: zbuntowaniem przeciw niemu córek, czuł dla niej pogardę i złość w połączeniu a chorobliwą bojaźnią. Bał się jej jak złego ducha całego swego życia — jak upiora zaczajonego w głębi jednego z drzew tej cienistej alei. „Dobrze, żeś przyszedł...“ mówiła, postępując tuż około niego i stosując swoje kroki do powolnych chorego ruchów. Względy przyzwoitości nie pozwalały jej iść do niego, ani też przyjąć go u siebie. Przypomniała więc sobie ową starą ich aleję, gdzie już nieraz schodzili się, w celu pomówienia o wspólnych interesach.
Régis przerwał żywo: P
— Dla czego nie odniosłaś się do mego notaryusza? Wszystko już tam załatwiłem.
— Poznaję w tobie gentlemana, jakim zawsze byłeś... Ale tu nie idzie tylko o pieniądze; przede wszystkiem o porozumienie się co do przyjęcia gości — co do orszaku ślubnego, oraz gdzie ma być podpisany kontrakt?... U niego?... czy u niej?... Dla obu stron zarówna niedogodność. Otóż pomyślałam o rodzicach Gastona Rémory... Zgadzasz się na to?... a więc dobrze... Druga rzecz teraz... Ślub, naturalnie obrzęd religijny, odbędzie się, w kościele Ś-tej Magdaleny. Róża przedewszyetkiem pragnie być wprowadzoną do kościoła przez własnego ojca.
— Wie dobrze, co na to potrzeba uczynić — odpowiedział Régis tonem stanowczym, zatrzymując się nagle.
Pani La Pusterolle mrugnęła oczami.
— Maleńki liścik z przeprosinami do pani Hulin. Czy się nie mylę?...
— Koniecznie!
— Oh! zgodzi się na to chętnie. Zbyt wiele przywiązuje się do tego ramienia ojca sławnego!...
— Wyraz ten wymówiła z przyciskiem, ażeby dać uczuć że życzenie Róży jest kwestyą próżności a nie przywiązania.
Uśmiechnęła się i dodała:
— Mniej szczęśliwa od mojej córki, podam rękę panu Rémory.
— A więc będziemy tam oboje?... — zapytał Rógis zdziwiony.
— Nie może być inaczej, ponieważ wydajemy naszą córkę zamąż...
Szli dalej przez chwilę w milczeniu. Régis odezwał się półgłosem:
— Dziwne to jednak wszystko... a twój mąż?... La Posterolle?...
W połowie przebijało szyderstwo.
— Otóż właśnie... La Posterolle... chciałam o nim mówić... Niepodobna wyłączyć go... mego męża... ojczyma Róży... a zresztą on skojarzył to małżeństwo. Gaston Rémory przed wstąpieniem do sądownictwa był sekretarzem w jego kancelaryi. Nie możesz wyłączyć go z orszaku.
— Naturalnie... — i nagle pogrążył się w głębokiej zadumie.
Pani La Posterolle szczebiotała bezustanku idąc tuż około niego, wstrząsając parasolką i bransoletkami, wysławiając pod niebiosa rodzinę Rémory — zasługi prezesa — godność prezesowej i spryt tego ślicznego ucznia z Saint-Cyr, kręcącego się około Ninetki.
— Otóż jeszcze jedno małżeństwo na planie, mój drogi... Nowy powód do rendez-vous pod naszemi wielkiemi kasztanami... Kocham, te wielkie drzewa... a ty?...
Régis milczał, pogrążony w myślach, które jej słowa wywoływały.
A więc przed nim, cały szereg tych ponurych schadzek i zawsze w tej szerokiej alei dawna jego żona... coraz starsza — zawsze inna — coraz gadatliwsza i złośliwsza...
Niespodzianie rzucone zapytanie rozbudziło go z marzeń.
— No a ty, mój maleńki, kiedy myślisz ożenić się?... Sądzę, że już dziś niema żadnych przeszkód od chwili, jak pan Hulin nie żyje.
Zadrżał i badawczo spojrzał w jej oczy.
— A więc już wiesz?...
— Wiem... wiem... i wiele innych rzeczy, o których założyłabym się, że ty nie wiesz.
Po drgnięciu jej ust i po spojrzeniu rzuconem ukośnie, zrozumiał, że chce mu wyrządzić przykrość — bolesną przykrość... Pomimo to, ciekawość wzięła górę.
— Cóż takiego?... o czemże to ja nie wiem?...
— Nie wiesz o tem, dla czego odebrał sobie życie mąż tej pięknej Pauliny... Jestem pewną, że nie domyślasz się nawet powodu... A więc odebrał sobie życie... powtarzam ci jego własne słowa, pozostawione wraz z pożegnaniem, w liście do jednego z swoich przyjaciół... Odebrał sobie życie ponieważ nie był w stanie przeżyć szczęścia bez jutra... Czy zrozumiałeś? Nie! wszak prawda?
Nieszczęśliwy Régis zrozumiał, czy też myślał, że zrozumiał, bo nagle zrobiło mu się słabo i usiadł na pierwszej napotkanej ławeczce.
— Nic dziwnego, że chwieją ci się nogi — wszak to pierwsze twoje wyjście... — mówiła pani La Posterolle z przyćmieniem. Po chwili odpowiadając na giest Régisa wskazującego jej miejsce obok siebie na ławeczce:
— Nie! dziękuję — wolę stać — odpowiedziała, paryżanka z pewnym objawem znudzenia. Oparła się na wykwintnej parasolce i kołysząc się na prawo i na lewo całem swojem ciałem, mówiła dalej:
— Otóż rzecz tak się miała... Zbliżała się chwila, jak ci to wiadomo, w której dziecko, pomimo jej rozpaczy miało już przejść pod brutalny zarząd. Nagle pan Hulin, więcej niż kiedy rozkochany w żonie zjawia się u niej... Było to podczas pobytu twojego w Korsyce i... powtarzam ci mniej więcej jego słowa: „Jeżeli zgodzisz się na moje żądanie, odpływam na koniec świata i nigdy już o mnie słyszeć nie będziesz — a nadto aktem, który pozostawię w twoich rękach, zrzekam się na przyszłość wszelkich praw nad naszem dzieckiem“.
Régis podskoczył na ławce.
— Ależ to bez sensu... podobny dokument niema najmniejszego znaczenia. Żaden trybunał na świecie...
— Wiem... wiem... ale pani Hulin nie wiedziała a prawdopodobnie i mąż jej nie wiedział. Mówił mi to radca Malville... Ach, Boże mój! Otóż zdradziłam mojego autora; ale mniejsza o to, opowieść zyska tylko na autentyczności... Malville powiedział mi, że tego rodzaju zobowiązania, te dobrowolne układy, przytrafiają się często, tak pomiędzy ludźmi z naszego świata, jak i pomiędzy pospólstwem i, że ostatecznie w tym kraju, gdzie wszyscy myślą, że znają prawo, nie umieją nawet jego abecadła. Powracam do naszych małżonków Hulin. Nieszczęśliwa kobieta, przerażona myślą postradania synka, zgodziła się na to, czego ten człowiek domagał się od niej... praw męża na jedną tylko noc i... poświęciła kobietę dla matki. Straszne to — ale przyznaj, że szczegóły tej nocy byłyby bardzo ciekawe dla teologów rozstrzygających o skrupułach sumienia. Bez zaprzeczenia czuła wstręt do męża... ale on nie był jej mężem... rozdzieleni co do stołu i łoża... żyła jak wdowa od czterech, czy pięciu lat... Zresztą dobiegała wieku, w którym kobieta naszej narodowości, rozumie miłość i poddaje się jej.
Oh! trucicielka — z jakąż zręcznością zapuszczała ten jad gryzący — i jak śledziła trujące jego skutki na tej twarzy zapadłej, która tylko litość obudzić mogła!
— Otóż noc ta wydała się tak piękną temu mężowi „szczęśliwemu przy żonie“, że powróciwszy do Hawru, nie miał odwagi wsiąść na okręt i wolał przenieść śmierć jak marzyć o szczęściu bez jutra. Wyraził to jasno w liście do Malville’a.
Régis powstał i wycedził przez zaciśnięte zęby:
— Mniejsza o to! Ale twojego Malville’a zamawiam sobie na depozytora zwierzeń ostatniej mojej godziny!...
— Oh! co do tego masz słuszność — odrzekła z swoim złym uśmiechem. — Dość zagrać mu Wagnera, ażeby go przekupić.
Oboje zamilkli, postępując tuż około siebie. Po chwili, widząc go zamyślonym, spojrzała na zegarek i z westchnieniem przemówiła:
— Niema rady — trzeba się rozłączyć. — Ująwszy jego dłonie dodała: — Dzieci są tam... — niedaleko... czy nie chcesz ich zobaczyć?...
Zawahał się; a po chwili odrzekł stanowczo i ze złością:
— Nie! Dzisiaj nie!
— Jak chcesz... do widzenia, mój maleńki.
Pozostawiła go na rozdrożu — a sama, lekka i wesoła, dobiegła do bulwaru Port-Royal, gdzie oczekiwało na nią okazałe otwarte lando, upstrzone jaskrawemi parasolkami.
— Sama?... — zapytała Róża, zawiedziona w nadziei zobaczenia ojca.
— Mniejsza o to... rozmówiliśmy się... wszystko ułożone. — Cedziła przez zęby, wsiadając do powozu z pomocą płaskiej jak łopata ręki „mademoiselle“.
— Poczciwiec... nie ma najmniejszej do was urazy... podpisze kontrakt i będzie na ślubie.
— A mój posag?... — zapytała Ninetka. — Czy była mowa o moim posagu?...
— Naturalnie... ale najważniejsze to, że zdaje mi się, iż zdołałam uniemożebnić małżeństwo jego z panią Hulin.
Róża i Ninetka wybuchły śmiechem:
— Oh! w takim razie — współzawodnictwo upadło... — Podczas gdy powóz lekko je kołysał, Róża, niemając już powodu do zazdrości, szeptała tonem żałosnym:
— Biedny papa!... biedny papa!...
Régis tymczasem przechodził przez kwieciste i zielone skwery, powleczone jakby siatką, smugami zachodzącego słońca. Dążył ku pałacowi du Luxembourg na spotkanie pani Hulin i jej synka. Oczy zwrócił na wysokie sztachety ogrodu, rzucające wydłużone fiołkowe cienie i myślał o przyjaciółce oczekującej na niego po za temi sztachetami tak złudnego pozoru, jak przeszkody rozdzielające wspólne ich przeznaczenie. Rozumiał teraz skrupuły tej pełnej najdelikatniejszych uczuć istoty, która kochała go, gdy nie była wolną — a dziś, nagle, odmawia mu, gdy jest wdową i panią swojej woli. Skrupuły przesadzone bez zaprzeczenia... potrafi je on z czasem zwalczyć siłą swego przywiązania...
Rozpromieniony tą myślą — przyśpieszył kroku. Wrażliwym oddechem rekonwalescenta, czerpał całemi piersiami łagodny powiew wiatru. Napawał się wonią kwiecistych kobierców zroszonych obficie wodą opadającą teraz kroplami z lekkim powiewnym szmerem. Ale wnet zasyczały mu w uszach słowa pani La Posterolle.
Trucizna działała, przenikając do głębi wszystkie żyły i arterye... Noc!... cała noc przepędzona w objęciach tego człowieka! Poświęciła się bo kocha jego — Régisa... Tak, kocha go... niema wątpliwości... Oddając się drugiemu, zadała kłam swemu sercu i ciału, i to dobrowolnie, ponieważ ten człowiek nie miał żadnych już praw do niej, nie będąc od wielu lat jej mężem...
Nie był jej mężem!. Te kilka słów wystarczyło nikczemnej kobiecie, by zatruć spokój biednego człowieka!... Nie był już jej mężem... czyli, że przestał być tym, do którego czuła wstręt i przeciwko któremu buntowało się jej ciało i serce... Obcym on był — nieznanym — w tem łożu surowego wdowieństwa; a według doświadczonych słów pani La Posterolle właśnie w wieku, w którym kobieta naszej narodowości...
Oh! te wielkie niebieskie oczy omdlewające pod pieszczotą innego; te białe ramiona, jak atłas gładkie, drżące i falujące pod tchnieniem pragnienia!.. Mimowoli powracał ciągle do tej myśli i do tego obrazu.
Przyjaciółka jego pojmowała doskonale, że gdyby ją zaślubił, bolesne to widmo nie przestawałoby ich ścigać, truć i kalać ich szczęścia. Tak jest! Paulina miała słuszność a teraz on również podziela i szanuje jej skrupuły.
Jednakże wahał się jeszcze mówić o tem z panią Hulin. Bo nareszcie wrażenie to mogłoby uledz zmianie; może złagodnieje powoli, w miarę rozwijającej się wspólnej ich serdeczności; a kto wie czy w piękny, jak dzisiejszy dzień wiosenny, zwycięzka miłość nie rozwieje tych wspomnień i nie zatrze obrazu wśród szlachetnego i zdrowego uniesienia — wynagradzającego krzywdy poniesione.
Zatopiony w smutnych i sprzecznych myślach, zbliżał się wolnym krokiem do bramy ogrodu. Zatrzymał się u wejścia i zacisnąwszy groźnie pięści, zwrócił się ku alei Obserwatoryum „Nędzna żmijo! — zawołał — jakże potrafisz wysysać krew człowieka!“... Maleńka rączka chłopczycy wsunęła się w jego rękę i pociągnęła ku ogrodowi. Pani Hulin dostrzegła zdaleka przygnębienie Régisa i na spotkanie wysłała Maurycego, chcąc go oderwać od dręczących myśli.
— Boże! jakże pan jest bladym — odezwała się, skoro Régis stanął przed nią; a wypytując troskliwie, czy się nie przeziębił, głos jej zdradzał niewysłowiony niepokój. Przejęła się nagle tą instynktowną obawą kobiety przed niebezpieczeństwem, które przed nią tają, — ale które serce jej już odgadło. Co się stało? O czemże się dowiedział, co go tak strasznie przygnębiło?...
— Gdybyś pan usiadł na chwilę... Może to tylko zmęczenie?
— Przeciwnie! przejedźmy się... Pragnę uczuć przyjacielską rękę na mojem ramieniu!...
Dostrzegł, że Paulina drży tak jak i on, i również jest zmieszaną i niespokojną. — Czy pomimo uczynionego przed chwilą postanowienia, żądać objaśnień i rozmówić się z nią natychmiast?... i rozwiązać tę niepewność, która im serce tłoczy?... — zapytywał się Régis.
Dziecko biegło przed niemi: machinalnie zwrócili się ku lewej stronie tarasu, ponieważ prawa, z powodu muzyki o tej godzinie, przepełnioną była spacerującymi.
Dźwięki walca przerywane i niewyraźne, dochodziły ich uszu z po za gęstych szpalerów, pomieszane z przeraźliwym krzykiem dzieci — tym światem ruchliwym i rozbawionym — coraz więcej, w miarę zbliżania się wieczoru. Łagodne powietrze i przechadzka uspokoiły wzburzone nerwy Régisa. Kobieta kochana tuż około niego — tak ładna — tak świeża w swojej żałobnej sukni, uwydatniającej przezroczystość niemal dziecinnej cery. Nie ! nie miał odwagi przerwać tej uroczej harmonii i zadowolnił się opowiadaniem dotyczącem ślubu córki.
— Ach! droga pani! jaką miałaś słuszność!... Co za gmatwanina ten rozwód!.. i jak dziwne wyradza kombinacye!... Róża wyjdzie zamąż za dni kilka — obrzęd ślubny odbędzie się w sposób zupełnie prawidłowy, ale ponieważ rodzice są rozwiedzeni, co za śmieszny skład weselnego orszaku...
Zamyślił się a po chwili zaczął żartobliwie wyliczać osoby należące do uroczystości.
On na czele, prowadzi pannę młodą... za nim pani La Posterolle, matka — ale nosząca inne od córki nazwisko... dalej La Posterolle, który ze względów przyzwoitości należy do orszaku i jest w nim zupełnie na swojem miejscu.
— Czy możesz sobie pani wyobrazić ten pochód przez owe niezmierzone schody Ś-tej Magdaleny — to wejście przez wielkie drzwi, te tysiące jarzących świateł i ten grom organów na przyjęcie tak dziwnej mieszaniny... — Oh! gdyby Paryż umiał się śmiać jeszcze...
Ale Régis nie śmiał się — zraniony w swojej ojcowskiej miłości do głębi serca. Córki bezpowrotnie są już dla niego stracone!
Ponieważ Paulina usiłowała raz jeszcze przemówić na ich korzyść, Régis, rozczarowany i do łez rozrzewniony, odpowiedział z przelotnym i gorzkim uśmiechem:
— Nie, droga pani! Wszystko stracone... dzieci moje — nie są już mojemi dziećmi... Ta niegodziwa kobieta przywłaszczyła je sobie... Adwokat mój przepowiedział to odrazu... Pracowała jak mrówka, żeby mi ich serce odebrać... doza za dozą — godzina za godziną... — i pomyśleć, że do końca życia jestem związany z tem stworzeniem i że mnie już nigdy z swoich szponów nie wypuści!... Po ślubie Róży, spotkamy się znowu na ślubie Ninetki; potem jako dziadkowie spotykać się będziemy przy uroczystościach chrztu. Będzie moją kumą-matką chrzestną moich wnuków, wpoi w nich nienawiść do dziadka — tak jak ją wpoiła w serca moich córek... Oh, ten rozwód!... błogosławiłem go, jako zbawienie swoje... pamiętasz pani?... Byłem dumny, szczęśliwy... ale kiedy się ma dzieci, rozwód — nie jest zerwaniem węzłów!...
Pani Hulin skłoniła głowę.
— Separacya nie wiele więcej warta, gdy się ma dzieci; jest to tylko pozorna i urojona forma... Dziecko pozostaje zawsze pomiędzy ojcem a matką.
Wypowiedziała te słowa głosem głębokim, na wskroś przejmującym, jakim zwykle wypowiadała palące swe troski. Głos jej zwykły, był jak kryształ dźwięczny i przejrzysty, jak cała zresztą jej istota!
— A więc cóż robić?... co robić?.. — szeptał Régis. Gdzie ratunek?... — Po chwili milczenia i zadumy, przy zamierających akordach uwertury z „Lohengrina“, dokończył głośno treść, zbiegającej się z sobą wspólnej ich myśli: — Tak!... Szczęście całego życia polega na poszanowaniu praw małżeństwa... Poślubiając kobietę — należy powiedzieć sobie: oto ramię, na którem oprę moją głowę do snu — oto usta, które pocałunkiem zamkną moje oczy; ale ramię to powinno być słodkie, wytrwałe i nieskazitelne a urok tych świeżych ust tylko dla mnie... dla mnie jednego... Tak pojmuję małżeństwo.
Paulina westchnęła głęboko. Była to jedyna jej odpowiedź potwierdzająca i uznająca słowa Régisa.
Słońce zachodziło różowemi blaski; zeszli po szerokich schodach tarasu i błądzili jeszcze długo naokoło sadzawki, przejęci dreszczem i tęsknotą zapadającego mroku. Maurycy przestał biegać i przytulił się do fałd czarnej sukni matki.
— A gdybyśmy powrócili już do domu? — odezwała się po chwili milczenia pani Hulin. — Dość tej przechadzki na pierwszy dzień wyjścia po chorobie.
— Dobrze! powracajmy! — odrzekł Régis, nieochłonąwszy jeszcze z swego przygnębienia.
Przy wyjściu z ogrodu, wśród wrzawy falującego tłumu, Régis szukał powozu; — nagle o kilka kroków dalej, spostrzegł panią La Posterolle z córkami, zapóźnionemi zapewne przy muzyce. Panie te wsiadały do powozu. Okazałe lando i stroje ich jaskrawe — ściągały na około tłumy ciekawych, z czego Róża i Ninetka zdawały się być zadowolone i dumne.
— Usuńmy się... — rzekł Régis cicho do swojej towarzyszki. Zbyt bolesnym był dla niego widok, tuż obok siebie, tych drogich mu istot — świetnych i strojnych a których nie miał prawa ani uściskać, ani też zbliżyć się do nich. Biedny ten człowiek — nieszczęśliwa ofiara rozwodu — patrzał na swoje córki i na ich matkę — prawdziwą swoją rodzinę... oddalające się szybkim pędem w tym powozie pełnym wesołości, śmiechu i jasnych wstążek; podczas gdy on — na uboczu trotuaru, wśród zapadającej nocy, smutny i miotany niepewnością, stoi obok tej kobiety i tego dziecka w grubej żałobie — żałobie, której towarzyszy, ale nie podziela a która dowodzi, że prawdopdobnie pozostaną na zawsze — jedno dla drugiego obcymi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Alphonse Daudet i tłumacza: Natalia Bogowolska.