Rilla ze Złotego Brzegu/Rozdział IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Rilla ze Złotego Brzegu
Pochodzenie cykl Ania z Zielonego Wzgórza
Wydawca Księgarnia Czesława Kozłowskiego
Data wyd. 1933
Druk Salezjańska Szkoła Rzemiosł
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. Rilla of Ingleside
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IV.
SROKATY KOBZIARZ GRA.

Pierwszy bal Rilli był prawdziwym triumfem, a przynajmniej takim wydawał się na początku. Miała tyle chętnych do tańca, że musiała obdzielać ich sprawiedliwie. Jej srebrne pantofelki zdawały się tańczyć same i chociaż uwierały coraz bardziej i raniły jej stopy, to jednak dotkliwy ból nie pogarszał jej zupełnie humoru. Elżunia Reese oczywiście nieomieszkała dokuczyć Rilli, wywołując ją tajemniczo na chwilę z pawilonu i szepcząc z chytrym uśmieszkiem, że suknia Rilli podarła się ztyłu i miała wielką plamę na falbanie. Rilla pobiegła szybko do jednego z pokojów latarni morskiej, który został przeobrażony na damską toaletę, i przekonała się, że wielka plama była tylko maleńką niedostrzegalną plamką, a owa dziura była całkiem niewidoczna. Irena Howard zaszyła naprędce rozdarcie i obdarzyła Rillę całem mnóstwem miłych komplementów. Rilla była zachwycona Ireną. Irena pochodziła z Górnego Glen i chociaż miała lat dziewiętnaście, to jednak najchętniej przebywała w towarzystwie młodszych od siebie dziewcząt, którym mogła matkować nie lękając się rywalizacji. Rilla doszła do wniosku, że Irena jest nadzwyczajna i z całą ochotą przyjęła jej opiekę. Irena była ładna i posiadała pewien styl, śpiewała bosko, a wszystkie zimy przepędzała w Charlottetown ucząc się muzyki. Miała ponadto ciotkę w Montrealu, która przysyłała jej całe mnóstwo pięknych rzeczy i opowiadano o niej, że przeżyła jakąś wielką smutną miłość, o której nikt nic dokładnego nie wiedział, ale tajemnica ta dodawała jej jeszcze więcej uroku. Rilla czuła, że komplementy Ireny są niejako dopełnieniem przyjemnego wieczoru. Pobiegła wesoło zpowrotem do pawilonu i przez chwilę stała w blasku lampionów u wejścia, przyglądając się tańczącym. Nagle ujrzała Krzysztofa Forda, stojącego po przeciwległej stronie.
Serce Rilli zamarło, a właściwie na pewnoby bić przestało, gdyby to było fizjologiczną możliwością. Więc był jednak tutaj. Była pewna, że nie przyjdzie. Czy widział ją? Czy zwróci na nią uwagę? Zupełnie oczywiste, że nie zaprosi ją do tańca, tego nie mogła się spodziewać. Uważał ją zawsze za dziecko. Jeszcze trzy tygodnie temu, gdy był na Złotym Brzegu, nazywał ja „Pająkiem“. Potem długo płakała z tej przyczyny w swoim pokoju i znienawidziła go. Lecz serce jej zamarło po raz drugi, gdy dostrzegła, że Krzysztof kieruje się w jej stronę. Szedł do niej? Czy to możliwe? Tak, wyraźnie szedł w jej kierunku! Patrzył na nią, był już tuż obok, patrzył na nią z dziwnym wyrazem w swych ciemnoszarych oczach, którego Rilla nigdy dotąd nie dostrzegła. Och, to było zbyt wiele, aby mogła zachować spokój! A wszystko działo się, jak przedtem: pary tańczyły, chłopcy, którzy nie mieli partnerek, stali pod ścianami pawilonu, flirtujące pary siedziały na skałkach i wszyscy zdawali się nie dostrzegać, że coś tak ważnego się stało.
Krzysztof był wysokim chłopcem dobrze się prezentującym, z ruchami pełnemi dystynkcji, która innych chłopców czyni dziwnie sztywnymi i nienaturalnymi. Twierdzono, że jest bardzo mądry i że posiada wielką dozę miejskiej ogłady. Miał również opinję uwodziciela kobiet. Opinja ta prawdopodobnie powstała dzięki jego dziwnemu sposobowi uśmiechania się i dzięki temu, że posiadał wyjątkowo piękny tembr głosu, którego żadna dziewczyna nie mogła słuchać bez bicia serca i którego słuchałaby chętnie przez cale życie.
— Czy to Rilla ma Rilla? — zapytał cicho.
— Tak, — odparła Rilla i nagle zapragnęła wybiec z pawilonu i wogóle zapaść się pod ziemię.
Rilla sepleniła trochę w latach swego wczesnego dzieciństwa, lecz teraz prawie zupełnie wyrosła już z tego. Tylko w chwilach zmieszania seplenienie powracało na nowo. Od roku nie sepleniła zupełnie, a tu nagle w tej chwili, gdy powinna była odpowiedzieć z całą godnością, zasepleniła ni z tego ni z owego, jak małe dziecko! To było przerażające. Czuła, że łzy napływają jej do oczu. Gotowa za chwilę rozbeczeć się, najzwyczajniej się rozbeczeć. Pragnęła, aby Krzysztof odszedł i nigdy więcej nie wrócił. Cała zabawa była zepsuta. Wszystko obróciło się w popioły i zgliszcza.
A on nazwał ją „Rillą ma Rillą“, nie „Pająkiem“, albo „małą“, albo „kociakiem“, jak zwykł ją był nazywać ilekroć raczył zwrócić na nią uwagę. Nie miała pretensji, że użył przydomka nadanego jej przez Władka. Przydomek ten brzmiał dziwnie pięknie w jego ustach, szczególnie, gdy położył specjalny nacisk na słowo „ma“. I wszystko byłoby jak najlepiej, gdyby ona nie była taka głupia. Nie śmiała spojrzeć w górę, lękała się bowiem, że dostrzeże śmiech w jego oczach. Spoglądała więc nadół, a ponieważ rzęsy miała długie i ciemne, efekt był nadzwyczajny i Krzysztof pomyślał, że Rilla Blythe stanie się wkrótce najpiękniejszą dziewczyną na Złotym Brzegu. Chciał, aby spojrzała nań, aby mógł pochwycić na chwilę to nieśmiałe jej pytające spojrzenie. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że była najładniejszą dziewczyną na zabawie.
Co on powiedział? Rilla poprostu nie wierzyła własnym uszom.
— Czy moglibyśmy zatańczyć?
— Tak, — rzekła Rilla. Powiedziała to w najwyższym lęku, aby nie seplenić i zarumieniła się przy tem słowie. Po chwili odzyskała humor. Głos jej posiadał taką pewność siebie, był tak pełen zapału, że zdawać się mogło, iż rzuci się na szyję Krzysztofowi! Co on sobie o niej pomyślał? Ach, dlaczego zdarzają się takie straszne rzeczy wówczas, gdy dziewczyna pragnie okazać się w jak najlepszem świetle?
Krzysztof pociągnął ją w tłum tańczących.
— Sądzę, że moja noga nie będzie mi zbytnio w tańcu przeszkadzać, — rzekł.
— A jak pańska noga? — zapytała Rilla. Och, dlaczego nie mogła czegoś innego powiedzieć? Wiedziała, że dawno znudzony był zapytaniami o nogę. Słyszała, jak mówił o tem za Złotym Brzegu i jak śmiał się do Di, że chyba zawiesi sobie plakat na piersiach, odpowiadający na te wszystkie pytania. A teraz ona znowu z tęm głupiem zapytaniem...
Krzysztof istotnie znudzony był zapytaniami o nogę, lecz nie często pytania te wychodziły z takich usteczek, usteczek stworzonych do pocałunków, jak te, które uśmiechały się doń. Prawdopodobnie z tej przyczyny odpowiedział na pytanie z uśmiechem, twierdząc, że noga dokucza mu tylko wówczas, gdy zbyt dużo chodzi, albo stoi w jednej pozycji.
— Lekarze twierdzą, że za kilka miesięcy będzie już zupełnie silna i że nawet jesienią będę mógł grać w football.
Tańczyli razem, a Rilla zdawała sobie sprawę, że wszystkie dziewczęta jej zazdroszczą. Po skończonym tańcu wyszli na kamienne schodki, a Krzysztof zaproponował, aby przeszli się kawałek wybrzeżem, potem jednak noga zaczęła mu dokuczać i usiedli na piaszczystym brzegu. Krzysztof mówił do Rilli, jakby rozmawiał z Nan, lub Di. Rilla onieśmielona, nie rozumiała prawie jego słów i sama nie mogła mówić, będąc pewną, że Krzysztof uważa ją za bardzo głupią, pozbawioną zupełnie orientacji. Ale mimo to wszystko czuła się doskonale. Przepiękna noc księżycowa, połyskująca tafla morza, bielutka piana rozbijająca się o piaszczyste wybrzeże, chłodny orzeźwiający wiaterek i melodyjne dźwięki muzyki, dochodzące od strony pawilonu.
— „W poświacie księżyca rusałki produkują swe tańce“, — zacytował Krzysztof wyjątek z poezji Władka.
A teraz właśnie oni oboje razem w tej poświacie księżyca przy dźwięku dalekiej melodji! Żeby chociaż te pantofle nie uwierały! I żeby mogła z nim tak rozsądnie rozmawiać, jak panna Oliver, albo żeby chociaż tak mogła mówić do niego, jak do innych chłopców! Lecz słowa się jakoś nie wiązały, mogła tylko słuchać i potakiwać, nie rozumiejąc w gruncie rzeczy znaczenia wypowiadanych przez niego zdań. Widocznie jednak jej rozmarzone oczy, karminowe wargi i promieniująca twarzyczka zastępować musiały słowa, bo Krzysztof nie śpieszył się z powrotem do pawilonu i gdy wreszcie zdecydowali się porzucić swe przyjemne ustronie na wybrzeżu, goście w Latarni Morskiej zasiadali już do kolacji. Usadowił się przy jej boku pod oknem w obszernej jadalni i obserwował ją, gdy jadła lody i ciastka. Rilla rozglądała się dokoła, myśląc, o tem, że jednak ta pierwsza jej zabawa była niezwykle przyjemna. Na pewno nigdy jej nie zapomni. Jadalnia rozbrzmiewała wesołemi śmiechami i żartami. Oczy gości płonęły rozbawieniem. Z pawilonu dochodziła melodja wygrywana na skrzypcach i odgłos rytmicznych kroków tancerzy.
Nagle jakiś szmer rozległ się w gromadce chłopców, stojących przy drzwiach. Wysoki młodzieniec przedarł się przez tłum i stanął na progu, spoglądając dokoła z powagą. Byt to Janek Elliott z za Portu, student medycyny, znany ze swego spokoju i z tego, że dużo pracował społecznie. Został również zaproszony na zabawę, lecz sądzono, że nie przyjdzie, bo przez cały dzień przebywał w Charlottetown i miał wrócić stamtąd dopiero późnym wieczorem. Przyszedł jednakże, a stanąwszy teraz u wejścia, powiewał ku gościom płachtą rozłożonej gazety.
Gertruda Oliver spojrzała nań ze swego kąta i zadrżała nagle. Ona również przepędzała całkiem nieźle czas tego wieczoru, spotkawszy jednego ze swych dawnych znajomych z Charlottetown, który nie znał tu prawie nikogo i był o wiele starszy od reszty gości. Nic dziwnego, że ogromnie się ucieszył, mogąc porozmawiać z panną Oliver o ostatnich ciekawych wydarzeniach na świecie. Gertruda tak była pochłonięta rozmową, że na chwilę zapomniała nawet o wszelkich swoich osobistych przykrościach. I nagle pamięć o nich wróciła znowu. Jakie wiadomości przyniósł Janek Elliott? W umyśle jej zamajaczyły strofki starego wiersza: „Dochodziły zoddali odgłosy nocnej hulanki. Hu! Ha! Odgłosy te wzmagały się z każdą chwilą“. Dlaczego teraz właśnie pomyślała o tem? Dlaczego Janek Elliott nie mówił, jeżeli miał coś do powiedzenia? Dlaczego stał na progu, mając minę taką poważną?
— Niech pan go zapyta, — wyszeptała zwracając się do Allana Daly. Lecz już ktoś inny zadał pytanie. W jadalni zaległa śmiertelna cisza. Nawet w pawilonie skrzypce umilkły. Słychać było tylko głośny szum fal zatoki, które przypłynęły tu prawdopodobnie od strony Atlantyku. Od skał doszedł głośny śmiech dziewczęcy i zamarł woddali, jakby zawstydzony panującą dokoła ciszą.
— Anglja wypowiedziała dzisiaj wojnę Niemcom, — rzekł spokojnie Janek Elliott. — Wiadomość o tem nadeszła drogą telegraficzną, w chwili, gdy wyjeżdżałem z miasta.
— Boże, dopomóż nam, — wyszeptała Gertruda Oliver z zatamowanym oddechem. — Mój sen... mój sen! Pierwsza fala nadeszła. — Spojrzała na Allana Daly usiłując się uśmiechnąć.
— Czyżby to miała być walka dobra ze złem? — zapytała.
— Lękam się, że tak, — odparł łagodnie.
Chóralny okrzyk rozszedł się po jadalni, okrzyk podziwu i zainteresowania. Niewielka część gości zdawała sobie sprawę, jaką wagę miała ta wiadomość, inni znów nie wiedzieli, że będzie ona miała i dla nich jakieś znaczenie. Po pewnym czasie tańce rozpoczęły się znowu i wesoło było, jak przedtem. Gertruda i Allan Daly rozprawiali o nowinach przyciszonemi głosami. Władek Blythe zbladł i opuścił pokój. Przed latarnią spotkał Jima, biegnącego śpiesznie w kierunku skał.
— Słyszałeś, Jim?
— Tak. Kobziarz nadchodzi. Hurra! Wiedziałem, że Anglja nie zostawi Francji bez pomocy. Prosiłem kapitana Josiaha, aby wywiesił flagę, lecz twierdzi, że uczyni to dopiero po wschodzie słońca. Janek mówił, że jutro będą werbować ochotników.
— Żeby robić taką historję z głupstwa! — zawołała z niechęcią Mary Vance, gdy Jim odszedł. Siedziała na kamiennych schodkach z Millerem Douglasem, a było to nietylko niezbyt romantyczne, lecz i bardzo niewygodne miejsce odpoczynku. Lecz Mary i Miller byli obydwoje w tej chwili bardzo szczęśliwi. Miller Douglas, wielki, silny, nieokrzesany chłopak, był pełen podziwu, dla wygimnastykowanego języka Mary Vance, a ona patrzała nań z pewnem rodzajem pobłażliwości. Żadne z nich nie miało pojęcia, dlaczego właściwie Jim Blythe pragnął, aby wywieszono flagę na latarni morskiej. — Co to nas obchodzi, że w Europie jest wojna? Jestem pewna, że nas to się nie tyczy.
Władek spojrzał na nią, jakby nawiedzony nagle proroctwem.
— Nim ta wojna minie, — rzekł, cedząc słowa przez zaciśnięte zęby, — każdy mężczyzna, kobieta, każde dziecko w Kanadzie będzie ją czuło. Nawet tobie, Mary, wojna da się we znaki. Będziesz czuła ją każdym nerwem, każdą tkanką swego ciała. Będziesz płakała krwawemi łzami, przeklinając wojnę. Kobziarz przyszedł i grać będzie na swej kobzie, aż wreszcie wszystkie zaułki świata usłyszą jego straszną i niesamowitą melodję. Lata miną, nim skończy się ten straszliwy taniec śmierci, a podczas lat tych wojna napełni rozpaczą miljony serc ludzkich.
— Nie wiesz czasem! — rzekła Mary, która zawsze tak mówiła, gdy nie mogła wymyśleć nic mądrzejszego. Nie wiedziała, co Władek ma na myśli, lecz czuła się jakoś nieswojo. Władek Blythe zawsze wypowiadał jakieś dziwne słowa. Chociażby ten jego kobziarz: nie słyszała nic o nim od czasu dawnych zabaw w Dolinie Tęczy, a teraz znowu o nim coś bredzi. Nie lubiła historji o kobziarzu i nie miała zamiaru wysłuchiwać takich bredni.
— Czy nie malujesz tego zbyt wyraźnie, Władziu? — zapytał nadchodzący właśnie w tej chwili Henryś Crawford. — Wojna ta nie będzie trwała lata, skończy się za dwa, trzy miesiące. Anglja zmiecie Niemcy z mapy świata w bardzo krótkim czasie.
— Masz wrażenie, że wojna, do której Niemcy przygotowywały się przez dwadzieścia lat, zakończy się w ciągu kilku tygodni? — rzekł z zapałem Władek. — Przecież to nie jest jakaś tam wojenka w Zakątku Bałkanów, Heniu. Tym razem będzie walka śmiertelna. Niemcy postanowiły zwyciężyć, lub zginąć. A wiesz, co się stanie, jak zwyciężą? Kanada będzie kolonją niemiecką.
— Mam wrażenie, że wiele jeszcze rzeczy stanie się przedtem, — rzekł Henryś wzruszając ramionami. — Flota angielska zrobi wkrótce porządek, a my z Millerem tylko kurz będziemy zmiatali, prawda Miller? Niech lepiej Niemcy nas nie zaczepiają, co?
Henryś ze śmiechem zbiegł po schodach.
— Uważam, że wszyscy chłopcy powariowali, — zawołała Mary Vance. Wstała i pociągnęła Millera w stronę wybrzeża. Rzadko się zdarzało, aby rozmawiali ze sobą, więc Mary wolała, aby tej dzisiejszej rozmowy nie psuł im Władek Blythe ze swoją historią o Kobziarzu, Niemcach i innych głupich rzeczach. Zostawili Władka na schodach, zapatrzonego w daleką przystań Czterech Wiatrów, której zdawał się właściwie nie widzieć.
Dla Rilli cały czar tego wieczoru prysnął także. Od chwili, gdy Janek Elliott przyniósł te dziwne wiadomości, Krzysztof nie zwracał już więcej na nią uwagi. Uczuła się nagle samotna i nieszczęśliwa. Gorzej było, niż gdyby zupełnie był się nią nie zajmował. Czyż życie było czemś wspaniałem i imponującem, co się potem nagle wymyka z rąk? Rilla pomyślała z patosem, że czuje się teraz o kilka lat starsza, niż w chwili, gdy wychodziła z domu dzisiejszego wieczoru. Może istotnie tak się czuła. Kto wie? Nie należy śmiać się z bolesnej udręki młodych. Udręka ta jest o wiele bardziej przykra, bo młodzież nie nauczyła się jeszcze pokonywać przeszkód, które życie nastręcza. Rilla z westchnieniem zapragnęła znajdować się teraz w domu, w łóżku i móc się wypłakać do syta z twarzą ukrytą w poduszkach.
— Zmęczona? — zagadnął Krzysztof łagodnie, lecz obco, och jakże obco. Właściwie absolutnie się nie troszczył o to, czy była zmęczona, czy nie, — pomyślała.
Krzysiu, — zwróciła się doń nagle, — nie sądzisz chyba, że ta wojna wywrze jakiś wpływ na Kanadę?
— Wpływ? Wywrze ona wpływ tylko na tych szczęśliwców, którzy będą mogli przyłożyć do niej rękę. Ja, niestety, nie mogę, dzięki tej przeklętej nodze. Niech licho porwie!
— Nie rozumiem dlaczego mamy walczyć w wojnie Anglji z Niemcami? — zawołała Rilla. — Przecież Anglja sama sobie doskonale da radę.
— Nie masz słuszności. Jesteśmy częścią Państwa Brytyjskiego. Powinniśmy wspierać naszą macierz. Najgorsze jest to, że wojna minie, zanim ze mnie będzie jakiś pożytek.
— Więc zaciągnąłbyś się jako ochotnik, gdyby nie twoja noga? — zapytała Rilla niedowierzająco. Sama myśl wydała się jej ogromnie dziwna.
— Naturalnie. Tysiące pójdą. Założę się, że Jim także się stawi, bo Władzio nie jest jeszcze zupełnie zdrowy i Jurek Meredith pójdzie i inni chłopcy! A ja się martwiłem, że nie będę mógł grać w football w tym roku!
Rilla była zbyt przerażona, aby móc wypowie­dzieć choć jedno słowo. Jim i Jurek! Zawracanie głowy! Przecież ani ojciec, ani pan Meredith nigdyby na to nie pozwolili. Przedewszystkiem chłopcy muszą skończyć uniwersytet. Och, dlacze­go Janek Elliott nie zatrzymał dla siebie tych strasznych wiadomości?
Zbliżył się Marek Warren i poprosił ją do tańca. Poszła, wiedząc, że Krzysztof w tej chwili nie tro­szczy się o nią zupełnie. Jeszcze przed godziną na wybrzeżu patrzył tak na nią, jakby była jedyną istotą na świecie godną zainteresowania. A teraz była dla niego niczem. Myśli jego w zupełności zajęte były wojną, tą Wielką Grą pełną krwi i łez, Grą, w której kobiety nie miały brać żadnego udziału. Kobiety, pomyślała Rilla z rozczarowaniem, zosta­ną w domu i będą płakały. Ale to wszystko była głupota. Krzysztof nie mógł pójść, sam przyznawał, Władek również nie mógł, dzięki Bogu, a Jim i Ju­rek na pewno będą mieli więcej rozumu. Rilla nie będzie się martwić, trzeba się bawić, póki czas. Ja­kiż straszny był ten Marek Warren! Jak dziwnie odmierzał kroki! Jak chłopcy mogą tańczyć, sko­ro nie mają nawet pojęcia o tańcu, a szczególnie Marek, który miał takie wielkie niezgrabne nogi? Popchnął ją na jakąś tańczącą parę! Już nigdy by z nim więcej nie tańczyła.
Tańczyła jednak z innymi, choć dobry humor nie chciał jakoś powrócić i zaczęła sobie zdawać sprawę, że pantofle uwierają ją coraz bardziej. Widocznie Krzysztof już poszedł, bo nigdzie go jakoś nie było widać. Jednem słowem ten jej pierwszy bal był zupełnie popsuty, chociaż z początku zapowiadał się tak pięknie. Głowa ją bolała, stopy piekły. A najgorsze miało dopiero nastąpić. Wraz z kilku parami poszła na wybrzeże, gdzie postanowiono odpocząć po ostatnim tańcu. Było tu chłodno i przyjemnie, a wszyscy byli ogromnie zmęczeni. Rilla siedziała w milczeniu, nie przyjmując udziału w wesołej rozmowie. Ucieszyła się, gdy ktoś zauważył, że łodzie odpływają od brzegu. Rozległy się głośne śmiechy od strony latarni morskiej. Jeszcze kilka par kręciło się w pawilonie, lecz tłoku już nie było. Rilla rozejrzała się za towarzystwem z Glen. Nikogo jakoś nie mogła dostrzec. Pobiegła do latarni. I tutaj ani śladu. W przerażeniu zbiegła nadół, gdzie stali jeszcze goście z poza portu. Szykowano łodzie. Gdzie była łódź Jima, a gdzie Józia?
— Rillo, myślalam, że już dawno pojechałaś do domu, — rzekła Mary Vance, powiewając szalem w stronę odpływającej łodzi, sterowanej przez Millera Douglasa.
— Gdzie reszta towarzystwa? — zapytała Rilla.
— Jakto, dawno odpłynęli. Jim odpłynął pół godziny temu, bo Unę ogromnie rozbolała głowa. Reszta popłynęła w łodzi Józia przed piętnastu minutami. Widzisz, mijają właśnie wielki filar. Nie wsiadłam na łódź, bo się boję morskiej choroby. Postanowiłam pójść do domu piechotą. Niedaleka droga, zaledwie półtorej mili. Myślałam, że tyś razem z nimi poszła. Gdzie byłaś?
— Na skałach z Janką i Maniusią Crawford. Och, czemuż mnie nie zawołali?
— Szukali cię, lecz nigdzie nie mogli cię znaleźć. Wreszcie doszli do wniosku, żeś pojechała inną łodzią. Ale się nie martw. Możesz zostać u mnie na noc, a na Złoty Brzeg zatelefonujemy, gdzie jesteś.
Rilla doszła do wniosku, że istotnie nie miała innego wyjścia. Wargi jej drżały i łzy napływały do oczu. Wstrzymywała się wszelkiemi siłami nie chcąc, aby Mary Vance zauważyła, że płacze. Jak mogli o niej zapomnieć! Pomyśleć, że nikt nawet nie zadał sobie trudu, aby ją odnaleźć, nawet Władek się o nią nie troszczył. Nagle przypomniała sobie.
— Moje buty. — zawołała. — Zostawiłam je w łodzi.
— Dobra jesteś, — mruknęła Mary. — Jeszcze nigdy w życiu nie widziałam tak bezmyślnego stworzenia. Poproś Halinkę Lewison, żeby ci pożyczyła parę butów.
— Nie będę jej prosić, — zawołała Rilla, bo nie lubiła bardzo Halinki. — Pójdę boso.
Mary wzruszyła ramionami.
— Jak chcesz. Duma zawsze musi cierpieć. Nauczy cię to stateczności. Zatem ruszamy.
Wyruszyła w drogę. Lecz „wyruszyć“ nie było tak łatwo w srebrnych, przyciasnych nieco pantofelkach, na wysokich francuskich obcasach. Rilla szła kulejąc i jęcząc z bólu, aż wreszcie dotarły do drogi portowej. Nie mogła iść dalej w tych pantoflach. Ból stawał się coraz bardziej dotkliwy. Zdjęła pantofle i jedwabne pończoszki, poczem swobodniej już poczęła iść boso. Marsz na bosaka również nie był przyjemny. Rilla miała nogi bardzo wrażliwe i za każdym krokiem jęczała, stąpając po drobnych kamykach. Napuchnięte pięty piekły coraz bardziej. Fizyczny ból jednak nie był niczem w porównaniu z moralnem samopoczuciem. Ładna historia! Powinien ją teraz zobaczyć Krzysztof Ford, jak idzie kulejąc i fala krwi ustawicznie napływa jej do twarzy! Och, cóż za straszne cierpienia, które są niejako zakończeniem przyjemnej zabawy! Wstrzymywała się od płaczu, bo to przecież byłoby okropne. Nikt się o nią nie troszczył, nikogo nie obchodziła. Może wreszcie zmartwią się, jak się zaziębi i rozchoruje po tym marszu na bosaka. Ukradkiem ocierała łzy szalikiem, bo chusteczka zapodziała się gdzieś razem z butami. Nie mogła jednak powstrzymać głuchego łkania. Coraz gorzej i gorzej!
— Przeziębiłaś się chyba, czy co, — zauważyła Mary. — Nie powinnaś była siedzieć tak długo na skałach. Matka już tak prędko nie wypuści cię z domu, możesz być pewna! Ale przyjęcie było wspaniałe. Lewisonowie umieją urządzać zabawy, trzeba im to przyznać, chociaż nie powiem, żebym tak bardzo kochała Halinkę. Poprostu poczerniała na twarzy, jak ujrzała ciebie tańczącą z Krzysiem Fordem. Tak samo ta mała czarownica, Elżunia Reese! Cóż to za flirciara!
— Nie uważam, żeby była taką flirciarą, — rzekła Rilla słabym głosem, pociągając nosem z rozpaczą.
— Inaczej będziesz mówić, jak poznasz lepiej mężczyzn, — rzekła Mary tonem dorosłej osoby. — Pamiętaj, że nie należy im wierzyć. Krzyś Ford także potrafi blagować. Trzeba mieć więcej sprytu, moje dziecko.
To matkowanie i moralizatorski ton Mary Vance były nie do zniesienia! Nieznośny również był spacer po kamienistej drodze z pęcherzami na bosych stopach! A jeszcze bardziej nieznośne było uczucie, że się niema chusteczki, wówczas, gdy łzy napływają coraz bardziej do oczu!
— Nie myślę... — wybąkała... — zupełnie o Krzysztofie...
— Nie masz się czego obrażać, mała. Zawsze trzeba przyjmować rady starszych osób. Widziałam, jak wyrwałaś się na wybrzeże z Krzysiem i dość długo tam siedziałaś. Matka twoja nie byłaby zadowolona, gdyby o tem wiedziała.
— Wszystko mamie opowiem... i pannie Oliver... i Władziowi, — wyszeptała Rilla, łkając. — A tyś nie siedziała przez dwie godziny na schodkach z Millerem Douglasem, Mary? Coby pani Elliott na to powiedziała?
— Och, nie mam zamiaru się z tobą kłócić, — zawołała Mary tonem wyższości. — Muszę ci tylko powiedzieć, że mogłabyś z tem wszystkiem zaczekać, aż dorośniesz.
Rilla opuściła głowę, aby ukryć przed Mary płynące po policzkach łzy. Wszystko było popsute, nawet ta romantyczna godzina z Krzysztofem w poświacie księżyca na piaszczystem wybrzeżu — została sprofanowana. Czuła wstręt do Mary Vance.
— Co się znów stało — zawołała zdziwiona Mary. — Czego płaczesz?
— Nogi... tak mnie bolą... — szlochała Rilla, rezygnując ze swej dotychczasowej dumy. Lepiej już było złożyć wszystko na karb pokaleczonych nóg, niż przyznać się do tego, że się cierpi moralnie, że cierpienie to zrodziło się z prostej niechęci do kogoś, lub z tej przyczyny, że przyjaciele przestali się troszczyć o nią.
— Ja myślę, że bolą, — rzekła Mary nieco łagodniej. — Uspokój się. Jak przyjdziemy do domu, dam ci trochę gęsiego smalcu, który Kornelja przechowuje w spiżarni. Taki smalec lepiej robi, niż wazelina. Musisz wysmarować nim nogi przed pójściem do łóżka.
Gęsi smalec zamiast wazeliny! Więc takie miało być zakończenie pierwszego balu, wspomnienie pierwszego adoratora i pierwszego flirtu przy księżycu!
Rilla postanowiła więcej nie płakać i otarłszy łzy, z najwyższą niechęcią, zdecydowała się położyć do łóżka Mary Vance. Na dworze wstawał szarawy świt. Kapitan Josiah dotrzymał słowa i na latarni Czterech Wiatrów o wschodzie słońca powiewała już wielka kolorowa flaga.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.