Stuartowie (Dumas)/Tom II/Rozdział XVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Stuartowie
Wydawca Merzbach
Data wyd. 1844
Druk J. Dietrich
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Stuarts
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XVIII.

Przybywajże milordzie! wykrzyknął Lindsay, kiedy Ruthwen kłaniał się Marji, i kiedy Melvil kazał dwom służącym przysunąć stół i stołek poręczowy. Przybywajże, widzisz, że tylko na ciebie czekamy.
— Mam nadzieję, że wasza Królewska przebaczyć mi raczy to małe opóźnienie, odrzekł Ruthwen, wskazując poruszeniem, że czas ten, który Lindsay sądził, iż można korzystniej było użyć, zajęło mu przebranie się.
— Oh, zapewnie ci przebaczy Ruthwenie, bo kobiety na podobne uchybienia nader są pobłażające; lecz nie o to chodzi: wiesz dobrze, że jutro przed świtem mamy bydź w Edymburgu.
— Kiedy tak, milordowie, rzekła królowa siadając, raczcie przełożyć mi przyczynę waszego przybycia, bo jeżeli uchybicie waszemu zobowiązaniu, przysięgam, nic chciałabym za nic w świecie, aby się to stało z mojéj winy.
— Pani, rzecze Ruthwen zbliżając się do stołu, przybywamy w imieniu rady tajnéj....
— Za pozwoleniem, milordzie, rzekła królowa przerywając, pierwszy raz słyszę o tej nowéj władzy, i nie przypominam sobie abym ją ustanowiła przed moim wyjazdem.
— Prawda, bo ona sama się ustanowiła ze względu na ważność okoliczności; przybywam więc, jak miałem honor waszej królewskiéj Mości powiedzieć...
— Błagać przebaczenia, jak mniemam, za tyle śmiałości, przerwała powtórnie Marja, mimo błagalnych znaków Melvila i prosić mię, abym raczyła powtórnie wstąpić na tron z którego mię na chwilę zejść zniewolono, bez względu na zaprzysiężoną wiarę na równinie Carberry-Hill. Wy nie byliście tam obecni, wiem o tém; lecz jeżeli dobrze pamiętam, milord Lindsay był tam, i wie pod jakiemi warunkami oddałam się w moc Sir Kirkaldego de Lagrange.
— Tak jest pani, lecz wiem także jakie były przyrzeczenia i z twojéj strony. Przyrzekłaś nigdy nie widzieć podłego i lękliwego Bothwella.
— Alboż go widziałam milordzie! odpowiedziała obojętnie królowa.
— Nie pani, lecz pisałaś do niego.
— Od jakiegoż o czasu, milordzie, nie wolno w chwili wiecznego rozłączenia, żonie pisywać do swojego męża?..
— Od tego, kiedy mąż został mordercą i zdrajcą, odpowiedział Lindsay; bo na żonę spada podejrzenie wspólnictwa czynu, albo przynajmniéj zamiaru.
— Milordzie, odpowiedziała królowa, ten człowiek którego nazywasz mordercą i zdrajcą, występny lub nie, był tém czém jest dziś, kiedy mi przyniósł akt opatrzony podpisami znakomitszéj szlachty szkockiéj, wskazujący mi jego jako jedynego człowieka, który zostając moim mężem, może przywrócić spokojność królestwa; pismo to zachowałam milordzie, i gdybym dobrze przeszukała między podpisami, może znalazłabym nazwiska osób, które dzisiaj poczytują ml za zbrodnię doradzano przez siebie małżeństwo. Prawda, że akt ten, jak się późniéj dowiedziałam, spisanym został na stole gospody, przy końcu biesiady, wśród porozrzucanych butelek, próżnych kielichów; lecz jakże mogłam odgadnąć, że ci, którym ster Szkocji był powierzony, odbywają narady rozegrzani trunkiem, i za miejsce swych posiedzeń obierają zwykłą schadzkę tragarzy?
— Pani, rzekł Ruthwen swoim zwykłym lodowym głosem, ośmielę się przypomnieć Waszéj Królewskiéj Mości, że niepotrzebnie wikłasz się w bezużyteczną rozprawę, ponieważ to co się stało cofnąć niepodobna; my zaś nie jesteśmy przysłani po to aby się zastanawiać nad przeszłością; lecz aby położyć zasady przyszłości.
— I zapewnie milordzie, zasady te zawarte są w tych papierach? rzekła Marja Stuart wskazując palcom akta, które Ruthwen w ręce trzymał.
— Tak jest pani, rada tajna prosi Cię abyś je podpisała, i zastosowała się do tego co one zawierają; jest to jedyny środek stłumienia zawichrzeń królestwa, rozszerzenia nauki Pańskiéj, i zapewnienia sobie spokojności na resztę życia.
— Zadziwiające przyrzeczenia, rzekła królowa, tak zadziwiające, że im wierzyć nic mogę; a lubo pragnę podpisać je z całem zaufaniem, moje niedowierzanie przecież zniewala mię prosić panów, aby mię bliżéj objaśniono: czytaj więc milordzie, słucham.
Ruthwen rozwinął jeden z papierów, i bez wahania, bez najmniejszego uczucia, czytał głosem tak niewzruszonym, jak głos przeznaczenia, to co następuje:
»Powołana w dziecinnych naszych latach na tron Szkocki, a od sześciu lat do rządu królestwa, wszystkie nasze siły poświęcaliśmy dla jego dobra; lecz doznaliśmy tyle trosk i udręczeń, że nie mamy już umysłu dosyć wolnego, ani sił dostatecznych do zniesienia ciężaru rządu: a ponieważ dobroć Boga udarowała nas synem, pragniemy za naszego życia widzieć na czole jego koronę, która mu się prawem urodzenia należy. Z téj przyczyny, przez przywiązanie do niego, pismem tém, z własnéj chęci i woli, przelewamy nań wszelkie prawa do korony i rządu Szkockiego, pragnąc, aby wstąpił na tron bezzwłocznie, jak gdyby był powołany przez śmierć naszą a nie skutkiem naszéj woli. Żeby zaś niniejsze zrzeczenie się, było zupełne i uroczyste, aby nikt nie wymawiał się niewiadomością, upoważniamy naszych wiernych kuzynów, lorda Willjams Ruthwen i lorda Lindsay de Bires, ażeby w imieniu naszém zgromadzili szlachtę, duchowieństwo i mieszczan Szkocji, i złożyli publicznie i uroczyście w ich ręce, wszystkie nasze prawa do korony i rządu Szkocji.«
W Zamku Lochleven... Czerwca 157.
Królowa wysłuchała tego czytania ze spokojnością, któréj Melvil i Marja Seyton, znając królowéj charakter wyniosły i gwałtowny, niespodziewali się wcale; potem dopiero, kiedy lord Ruthwen skończył:
— Czy to tylko tego wymagają wierni moi poddani od swojej królowej? zapytała Marja z wyrazem głębokiéj ironji; spodziewałam się czegoś przykrzejszego niż oddania korony dziecięciu zaledwo rok mającemu, i porzucenia berła dla kądzieli; lecz bez wątpienia jak przebiegły polityk chciałeś działać stopniowo, i ten drugi papierzawiera prawdziwy cel przybycia.
— Ten drugi papier, odpowiedział Ruthwen, zawiera nominację Jakuba Stuarta na rejenta państwa, przez cały czas małoletności młodego króla.
— Lecz, aby ten akt był ważnym, rzekła Marja, zdaje mi się milordzie, że wam trzeba oprócz mojego, innego jeszcze zezwolenia.
— Czyjego pani? zapytał Rutbwen.
— Osoby, któréj przeznaczacie ten urząd, nie wiedząc czy ona go przyjmie.
— Ta osoba, odpowiedział Ruthwen, już temczasowo wykonywa jego obowiązki, oczekując na zatwierdzenie go w tym urzędzie.
— Mój brat rejentem! wykrzyknęła z boleścią Marja: mój brat na tronie! mój brat na mojém miejscu!.. mój brat, którego uważałam jako jedyną i ostatnią moją pomoc!.. Ah! Melvillu! w imię nieba, czy to, prawdą co mi mówią?
— Niestety! pani, odpowiedział Melvil, czcigodny lord Ruthwen tylko samą prawdę ogłasza; i to hrabia Murray sam dodał mię dwom szlachetnym lordom, przysłanym do ciebie pani od tajnéj rady.
— Tak nieinaczéj, rzekł Lindsay zniecierpliwiony, że tak długo milczał; chociaż niewiem w jakim cię celu wysłano: może dla tego, abyś pełnił obowiązek kawałka cukru, który wrzuca aptekarz w lekarstwo rozpieszczonemu dziecku.
— Jeżeli nie wiesz celu mojego poselstwa milordzie, ja znani go, i przy pomocy Koga zdołam wypełnić.
— Przebacz pani, odparł Ruthwen, tymże samym tonem powolnym, zimnym i poważnym, ale nakazano mi starać się otrzymać Twoję odpowiedź na wezwanie rady.
— Powiedz milordzie twojej radzie, żeś znalazł Marję w więzieniu, lecz zawsze królowę, i że pierwszym czynem téj władzy, którą mogą jéj wydrzeć, ale któréj ni odda nigdy, będzie ukaranie śmiercią zdrajców i buntowników, którzy ośmielili się do tego stopnia jéj nieuznawać, że jéj podobne uczynili przedstawienie.
— W imię nieba, pani, wykrzyknął Melvil, spojrzyj w około siebie, i pomnij na to gdzie jesteś.
— Nie myślę o tém Melvilu gdzie jestem, lecz kim jestem; jestem królową, monarchinią poświęconą, i wziąwszy koronę od Boga, Bogu ją tylko oddać powinnam!
— Pani, rzecze Ruthwen z obojętnością, która go na chwilę nieopuszczała, wiemy że dobrze mówić umiesz, że posiadasz tajemnicę wielkich wyrazów i pięknych słów, dla tego to przysłano do ciebie żołnierzy, a nie mówców; przestaniemy więc, zamiast wdawania się w sprzeczkę polityczno-teologiezną, na zapytaniu się po raz ostatni, czy po zapewnieniu twojego życia i honoru, złożysz koronę Szkocką?
— Przypuśćmy że zezwolę na wasze warunki, odpowiedziała z szyderczym uśmiechem królowa, jakąż dacie mi rękojmię, że waszych przyrzeczeń wierniéj dochowacie niż pierwszych?
— Nasze słowo i nasz honor, odpowiedział Lindsay.
— Ta rękojmia, milordowie, zdaje mi się bardzo słabą, odpowiedziała Marja; czynie mięlibyście na dodatek jakiéj drobnostki, aby jéj wiatr nie uniósł jak pierwszą!
— Dosyć! dosyć! wykrzyknął Lindsay, kiedy tymczasem ognista czerwoność jak płomień rozlała się po marmurowej twarzy Ruthwena. Następnie odwrócił się do swojego towarzysza i rzekł: Ruthwenie powracajmy do Edymburga, i niech się z tą kobietą dzieje wola Boża.
— Milordowie! zawołał Melvil, milordowie zaklinam was, nieoddalajcie się w ten sposób; pozwólcie mnie mówić; pozwólcie otrzymać mi to prośbą, czego wy groźbami nie mogliście otrzymać.
— Dobrze więc, pozostali, rzekł Lindsay; dajemy ci kwandrans czasu; lecz jeżeli za kwadrans nie zezwoli, niech się nie spodziewa litości, i już nie tylko jéj wolność zagrożoną będzie, ale i dni jéj życia zostaną policzone.
To mówiąc, wyszedł z lordem Ruthwen, i po schodach słychać było brzęk długiego miecza. Królowa ścigała ich oczyma, aż znikli; potem, jak gdyby tyle tylko miała siły, ile potrzebowała jéj duma obecnością ich podżegana, przechyliła się i upadła na stołek poręczowym głębokie wydając westchnienie. Wtedy Melvil zbliżył się do niéj, ugiął kolano, lecz Marja lekko go odepchnęła.
— Zostaw mię, Melvilu, rzekła, zostaw mię! Taki nieład panuje w mojém królestwie i w mojéj głowie, że nie mogę rozróżnić teraz moich przyjaciół od nieprzyjaciół. Ty Melvilu, ty z temi ludźmi, ty miałeś polecenie, wyrządzić podobną zniewagę twojéj królowéj!
— Tak pani, przyszedłem z niemi, odpowiedział Melvil, ale wiesz pani o tém nie jestem tu dla nich; gdyby nie ja, cóżby się z tobą teraz stało? Czy sądzisz że się ich obawiam, rzekła Marja. Cóż mi uczynić mogą? wytoczą proces, ja sama żądam tego, albowiem tym tylko sposobem oczyszczę się z nikczemnych potwarzy. Tak, tak Melvilu, potrzebuje dnia, światła, na całe moje życie![może zobaczą w niem usterki, ale nie zbrodnie; i przysięgam ci, że w całéj Szkocji tak skażonéj i przedajnéj, nie znajdą sędziego, któryby ośmielił się potępić mię.
— Tak zapewne, tak za tobą przemówiłaby sprawiedliwość, gdyby rzeczy tym poszły porządkiem; lecz czyliż to dowodami uwolniono się... przebacz pani że wymówię te wyrazy, które w tobie obudzą świeże jeszcze rany, czyliż to drogą, prawa uwolniono się od Darnleya, Rizziego i trzech twoich własnych przodków, którzy polegli z rąk morderców? Pomyśl pani o tém, że tu jesteś sama, bez stróży, bez przyjaciół i z jedną tylko, równie słabą jak ty sama, kobietą. Nikt nie usłyszy twego wołania, nikt ci nie przyjdzie na pomoc; znikniesz w nocy ciemnéj i burzliwéj, oto wszystko, któż się dopomni za ciebie? Któż się zapyta o znikłą królowę? twój syn, dziecko w kolebce, które nie wie jeszcze czy ma matkę? Elżbieta, twoja współzawodniczka? Elżbieta twoja nieprzyjaciółka? Boże! czyliż ona nie pragnie śmierci kobiety, która jéj wyrównywa w potędze, a przewyższa pięknością? Nie lękasz się pani śmierci, wiem o tém, bom cię widział na polu bitwy, to wiem że krew Stuartów w twych żyłach płynie, abyś miała, w jasnym dniu obawiać się żelaza, lecz sztylet w nocy, lecz potajemna trucizna, śmierć ukryta, bez przyjaciół, bez pociechy, bez kapłana. I w jakiéjże to chwili? oto wtenczas, kiedy twoi przyjaciele się gromadzą, kiedy twoi przyjaciele łączą się, kiedy twoi przyjaciele przysięgają wyrwać cię z tych miejsc lub zginąć... Oh! dla nich jeżeli nie dla siebie, żyj pani, zaklinaną cię na imię Nieba, żyj!....
— Tak, nieprawdaż? odpowiedziała Marja; a kiedy moi przyjaciele wystawiają dla mnie wolność, życie i honor, kiedy z zakrwawionemi ranami, które w mojem imieniu i dla mnie ponieśli, przyjdą mnie szukać w więzieniu, przekonają się, że kobieta zdradziła królowę, i że jéj odwaga zawiodła ich poświęcenie.
— Lecz pomyśl pani, rzekł Melvil zniżając głos, i zastanów się, jaką korzyść odnieść możesz z położenia w jakiém się znajdujesz: każdy wie, że jesteś w więzieniu, że grożą ci: i któż uwierzy żeś dobrowolnie podpisała twoje zrzeczenie? Nikt. Gdyby nawet uwierzono, będziesz miała dwóch świadków wyrządzonego ci przymusu; ta młoda panna, która bez wahania powie wszystko; a jeżeli tego będzie potrzeba ja... ja sam, który dla tego tylko przyjąłem to posłannictwo, aby cię uchronić od grożącego niebezpieczeństwa: czy to niebezpieczeństwo będzie niewolą, hańbą, lub śmiercią! Oprócz tego pani, rzekł Melvil, podając papier królowéj, czy masz zaufanie w lordzie Herris? czy ufasz lordowi Seyton? tak, nieprawdaż? bo to są waleczni i wierni poddani. Czytaj więc, co piszą do ciebie.
Królowa wzięła papier przez Melvila podany, w którym istotnie dwaj lordowie prosili Marję, aby zgodziła się na wszystko, czegoby tylko od niéj wymagano: aby podpisała wszystkie papiery jakie jéj przedstawią, zapewniając ją, że skoro tylko zostanie wolną i zaprotestuje przeciw tym wszystkim czynnościom, akta te nie będą miały żadnego znaczenia. Przez ten czas Melvil poszedł do okna i wrócił, Marja Seyton klękła u nóg królowéj i prosiła jéj z kolei.
— I ty także, Marjo, mówiła królowa uśmiechając się, i ty także nakłaniasz mię do téj nikczemności. Bądź ostrożną, jestem kobietą, a lubo krew Stuartów we mnie płynie, przecież się lękam sztyletu w nocy, albo ukrytéj trucizny, jak węża, który się czołga cicho i tajemnie. Ah! nie nalegaj tak na mnie; bo gotowabym to uczynić: a moje sumienie mi powiada, że to by był postępek mnie niegodny.
— Nie pani, rzekł Melvil, to nie twoje sumienie, to duma tak przemawia; ale pamiętaj, że jak duma gubi duszę, może zgubić i ciało. W imię nieba, pani, masz tylko jeszcze jedną chwilę; kwandrans upłynął, słyszę ich powracających. Otóż i oni.
I w istocie, oba lordowie weszli, Lindsay ze zwykłą sobie gburowatością, Ruthwen z zimnem ugrzecznieniem. Milczeli chwilę; potém widząc że Marja nic nie mówi:
— I cóż pani? rzekł Ruthwen. Czy Wasza Królewska Mość namyśliła się ostatecznie! przychodzimy po jéj odpowiedź.
— Milordowie, rzekła Marja, trzeba się poddać, kiedy walczyć nie można. Gdybym była na drugiéj stronie jeziora, z dziesięcią tylko rycerzami, może nie tak łatwa byłaby ze mną zgoda; lecz tu w zamku, albo raczej w tém więzieniu Lochleven, otoczona głęboką wodą i wysokiemi murami, naglona przez was, nie mogę postąpić według mojego serca. Postąpię więc stosownie do mojego położenia. Dajcie te papiery, przydała Marja Stuart biorąc pióro, podpiszę je.
— Pani, rzekł Ruthwen podając je, samo z siebie się rozumie, że Wasza Królewska Mość dobrowolnie podpisujesz, i nigdy nie będziesz oskarżała obecnego położenia.
Królowa już prawie podpisywać miała, kiedy się z tém odezwał Ruthwen; i zaledwie domówił ostatni wyraz, Marja rzuciła pióro, i podniósłszy się z dumą:
— Milordzie, rzekła, jeżeli spodziewacie się, że sama oświadczę z własnego natchnienia iż z pomiędzy rodziny Stuartów, niegodna jestem korony, która od trzech wieków zdobi nasze skronie, mylicie się; i za trzy królestwa Francji, Szkocji i Anglji, z których pierwsze do mnie należało, drugie należy, a trzecie powinno należeć, nie podpiszę podobnéj hańby.
Na Boga! wykrzyknął Lindsay, poskoczywszy do królowéj, i chwytając ją za lewą rękę żelazną rękawicy, podpiszesz pani, podpiszesz, bo ja ci to powiadam.
— Tak jest milordzie, tak jest zawołała królowa, z oczami promieniejącemi radością; albowiem czekałam tylko na coś podobnego. Tak jest podpisuję dobrowolnie, z własnéj chęci; i oto dowód, przydała podnosząc rękę, i wskazując dłoń skaleczoną którą Lindsay puścił, zawstydzony gwałtownością, któréj się unieść pozwolił, oto dowód, że jestem panią moich czynności, i że dobrowolnie podpisuję.
To mówiąc, podpisała szybko, jakby obawiając się, żeby teraz wysłannicy nie wzbronili jéj podpisać.
Lindsaj chciał coś powiedzieć z wynurzeniem żalu, lecz Marja go wstrzymała.
— Jakto milordzie, rzekła, usprawiedliwienia? ale to ja raczéj dziękować ci powinnam; i tego tylko żałuję, że ta dłoń królewska nie może zachować tego nabiegu krwi i skaleczenia aż do dnia, kiedy ją pokaże mojemu ludowi z okna mojego pałacu Holyrood. Zresztą, to jest wszystko, czego panowie żądaliście odemnie, rzekła dalej Marja:
A więc żegnam was, milordowie, czyli raczéj do widzenia; spodziewam się, że to będzie w czasie i miejscu, kiedy swobodniéj wynurzyć wam będę mogła uczucia jakiemi przejęliście mię panowie.
To mówiąc, podała Melvilowi drugą rękę, którą on z uszanowaniem ucałował, i odeszła z Marją Seyton do przyległéj komnaty.
Dwaj posłowie oddalili się także, ale smutni i niezadowoleni z obrotu rzeczy; wprawdzie otrzymali podpisy, które były celem ich posłannictwa, jednakże nieukrywali przed sobą, że to było przy pomocy środków przechodzących zbytecznie zwyczajny drogę dyplomatyki, aby kiedyś nie wpływały korzystnie na sprawę królowéj, w przypadku protestacji z jéj strony: tém bardziéj, ze to wszystko stało się w obec Melvila, którego znano z życzliwości dla uwięzionéj.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.