Targowisko próżności/Tom I/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Targowisko próżności
Tom I
Rozdział Jedwabny woreczek
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1914
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek Jagielloński
Tłumacz Brunon Dobrowolski
Tytuł orygin. Vanity Fair: A Novel without a Hero
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV.
Jedwabny woreczek.

Biedny Józef, pod wpływem strachu, nie pokazywał się przez kilka dni w domu, Miss Rebeka nie mówiła o nim wcale, ale za to była niezmordowaną w okazywaniu pani Sedley uczuć wdzięczności i uszanowania. Pewnego dnia pani Sedley miała jechać z panienkami na wieczór; Amelia cierpiała silny ból głowy i musiała zostać w domu. Żadne namowy nie mogły zniewolić Rebeki do jechania bez Amelji na tę zabawę.
— O nie! mówiła do Amelji, ty dałaś poznać szczęście biednej sierocie, ty nauczyłaś mnie kochać, a ja miałabym ciebie teraz samą zostawić? O! nie, nigdy! nigdy!
Oczy Rebeki łzami się napełniły, gdy to mówiła; pani Sedley nie mogła ukryć wzruszenia widząc tak tkliwe objawy czułego serca tej dziewczyny.
Miss Sharp potrafiła dosyć prędko ująć sobie gospodarza domu, a to bardzo łatwym sposobem przyjmowała wszystkie jego żarciki i dowcipy takim szczerym śmiechem, że pan Sedley w swojej prostocie niezmiernie był zadowolony. Nie dość na tem, starała się zjednać sobie sługi i domowników w Russel-Square: była już w najlepszych stosunkach z panią Blenkiosop, pomagając jej smażyć konfitury z malin, chwyciła już za serce pannę służącą przepraszając ją z największą pokorą i słodyczą jeżeli musiała zadzwonić na nią, nakoniec zaskarbiła sobie nawet względy murzyna odzywając się do niego „panie Sambo“ albo „kochany panie Sambo“, co mu nie było zupełnie obojętnem. Krótko mówiąc Rebeka liczyła już przyjaciół w salonie, kredensie i garderobie.
Pewnego razu przeglądając rysunki które Amelja z pensji przywiozła, Rebeka nagle zalała się łzami i wybiegła z pokoju. Było to w dzień drugiej wizyty Józefa.
Amelja pobiegła dowiedzieć się o przyczynie smutku przyjaciółki i wróciła niemniej od tamtej zmartwiona.
— Mama przypomina sobie zapewne że ojciec Rebeki dawał na pensji lekcje rysunku?
— Tak, moje dziecko, nieraz mi o tem miss Pinkerton mówiła.
— Otóż na widok tych rysunków Rebeka przypomniała sobie biednego ojca...
— Poczciwe dziecko! ile ona ma serca! rzekła pani Sedley.
— Bardzobym chciała zatrzymać ją tydzień jeszcze u nas, dodała Amelja.
— Ma w sobie coś djabelnie niepojętego, rzekł Józef, tak jak miss Cutler, którą znałem w Dumdum, tylko od niej jeszcze piękniejsza. Miss Cutler wyszła już za mąż za lekarza sztabu od artylerji. Czy opowiadałem mamie jak pewnego razu Quintin z 14-go pułku założył się ze mną że...
— Znamy już tę historję, Józefie — mówiła śmiejąc się Amelja — zapomnij o tem na chwilę i uproś mamy żeby napisała kilka słów do pana Crawley.
— Crawley? powtórzył Józef, czy nie miał on syna w dragonach królewskich?
— Więc mama napisze do niego prosząc o odłożenie na kilka dni wyjazdu Rebeki, nie prawdaż? rzekła Amelja. Otóż Rebeka idzie; biedna! jakie oczy ma czerwone!
— Teraz mi znacznie lepiej — powiedziała z łagodnym uśmiechem miss Sharp, całując z uszanowaniem rękę pani Sedley, która ją czule uścisnęła. Jakże tu wszyscy dla mnie dobrzy i łaskawi! Wszyscy — dodała uśmiechając się — wyjąwszy pana tylko, panie Józefie!
— Mnie? powiedział Józef, namyślając się, czy nie lepiej byłoby wyjść. O! miss Sharp! a to zkąd?
— Jak pan mogłeś być dla mnie tak bez litości żeby mnie nakarmić tą piekącą potrawą z pieprzem, i to jeszcze pierwszego dnia kiedy pana poznałam? O! pan nie jesteś tak dobry dla mnie jak moja ukochana Amelja.
— Bo on cię nie zna tak dobrze jak ja, zawołała Amelja.
— Wątpię bardzo — wtrąciła matka Amelji — żeby ktokolwiek mógł być dla ciebie niedobrym, moje dziecko.
Curry było przewyborne, doprawdy, rzekł Józef poważnie, może mu brakowało trochę cytryny. O! tak, za mało było soku cytrynowego.
— A chili? — dodała żartobliwie Rebeka.
— Tam do kata, ale czyż było czego tak mocno krzyczeć? — powiedział Józef, wybuchając na to przypomnienie głośnym śmiechem i nagle wstrzymując, jak zwykle, swą wesołość.
— Nie pojmuję dla czego panowie tak lubią nas w kłopot wprowadzać? rzekła Rebeka, gdy wszyscy schodzili się na obiad.
— Chciej mi pani wierzyć — odparł Józef — że ja bym za nic w świecie nie odważył się zrobić pani jakiejkolwiek przykrości.
— O! nie, ja wiem że pan nie chciałbyś robić tego coby mi przykrość sprawiało.
Wymawiając te słowa, uścisnęła z pewnym wdziękiem dłoń pana Józefa, natychmiast jakby przerażona cofnęła drobniuchną rączkę i spojrzawszy w oczy Józefowi spuściła nieśmiało głowę. Serce Józefa zadrgało żywszem tętnem na ten powód życzliwości, pochodzący od naiwnego dziewczęcia, które z tak nieporównanym wdziękiem zdradziło swoje uczucia.
Ten postępek Rebeki — powiedzmy otwarcie — był może za śmiały; toż samo każda z czytelniczek posiadających wiele taktu pomyśli i naszą heroinę potępi. Ale nie zapominajmy że Rebeka musiała sama sobie wystarczać, liczyć tylko na siebie. Jeżeli kobieta tak jest ubogą że sług opłacić nie może, to musi sama zamieść swój pokój, gdyby nawet była największą elegantką. Również młoda osoba, niemająca matki, która się swataniem zajęła, musi przyjąć na siebie cały ciężar tych interesów.
Wielkie to szczęście że takie wypadki do wyjątków należą, bo gdyby kobiety same swoim losem częściej się zajmowały, kto wie czy znaleźlibyśmy dosyć mocy żeby się im opierać? Niech nam tylko okażą najmniejszą sympatję, a już do nóg im padamy. Starzy czy młodzi, szpetni lub nadobni, wszyscy jesteśmy jednakowi. To pewnik że kobieta, byleby nie garbata, może wyjść za tego, który się jej najwięcej podoba. Błogosławmy więc losy i cieszmy się że te nadobne stworzenia nie znają swojej potęgi. Bylibyśmy zupełnie na ich łasce.
— To się zaczyna zupełnie tak samo — myślał Józef, wchodząc do sali jadalnej — jak z miss Cutler w Dundum.
W ciągu obiadu miss Sharp rzuciła na niego kilka spojrzeń, nawpół czułych, a w części krotochwilnych z powodu rozmaitych potraw. Rebeka była już z całą rodziną na stopie poufałej, z Amelją zaś kochały się jak siostry. Zresztą zdarza się to zwykle młodym dwom panienkom, które z sobą przez kilka dni razem zostają.
Jak gdyby dla ułatwienia zamiarów Rebeki, Amelja przypomniała bratu obietnicę zrobioną jej podczas świąt Wielkiejnocy.
— Pamiętasz Józefie, powiedziała śmiejąc się, jeszcze byłam na pensji, gdy obiecałeś mnie zawieść do Wauxhalu. Nie możnaby lepszej wybrać pory jak teraz, kiedy jest Rebeka.
— Doskonale! doskonale! wołała Rebeka klaszcząc w dłonie; po chwili jakby miarkując uniesienie, przybrała zwykłą sobie skromną postawę.
— Dziś, to trudno, powiedział Józef.
— A więc jutro.
— Ja i twój ojciec jesteśmy jutro proszeni na obiad, rzekła pani Sedley.
— Nie myślisz, spodziewam się — nadmienił pan Sedley do żony — żebym miał wielką ochotę jechać do Wauxhalu; co zaś do ciebie, to ani wiek, ani położenie nie pozwalają ci narażać się na zimno w tej wilgotnej dziurze.
— Potrzeba przecież żeby ktoś pojechał z temi dziećmi, odpowiedziała pani Sedley.
— A Józef? rzekł ojciec śmiejąc się, on jest, zdaje mi się, tak już dorosły, że może nas oboje zastąpić.
Wszyscy się roześmieli, nie wyłączając murzyna Sambo. Józef tylko zżymał się i nie posiadał ze złości.
— Odsznurujcie mu gorset — wołał nieubłagany żartowniś — miss Sharp, potrzeba go zimną wodą skropić i zanieść do jego pokoju. Omdlewa nieborak, ratujcie go, bierzcie go na ręce, on lekki jak piórko.
— Niech mnie djabli porwą — mruczał trzęsąc się z gniewu Józef — niech mnie kaci porwą, jeśli to zniosę.
Widząc rozdrażnienie Józefa, ojciec przestał żartować i podając rękę synowi, rzekł:
— Na giełdzie wszystko uchodzi, mój kochany Jos. — A potem zwracając się do murzyna: — Sambo podaj nam butelkę szampańskiego! Wiesz co, Józefie, że sam Boney nawet nie ma takiego winka w swojej piwnicy.
Z kielichem szampana Józef odzyskał dobry humor. Zanim wypróżniono do dna butelkę, z której dwie trzecie tylko jako chory mógł wypić, już zgodził się towarzyszyć panienkom do Wauxhalu.
— Wypada — mówił ojciec — żeby każda z panienek miała towarzysza. Józef gotów będzie zgubić Amelję w tłumie, bo będzie zajęty miss Rebeką Sharp. Potrzeba więc posłać do pana Grzegorza Osborna i prosić żeby zechciał przyjść.
Pani Sedley, nie wiem dlaczego, spojrzała na męża śmiejąc się. Na twarzy pana Sedley przebiegł jakiś wyraz dziwnie złośliwy. Spojrzał na Amelję, która pokryła się rumieńcem, tak jak to siedemnastoletnie panienki tylko się rumienią, chociaż i tu są wyjątki. Miss Sharp naprzykład od ośmiu lat prawie, kiedy ją babka złapała wykradającą konfitury z szafki, nie mogła nigdy się zarumienić.
— Amelja powinnaby napisać parę słów do pana Osborna, to dałoby mu zręczność zobaczyć piękne kaligraficzne pismo, jakieśmy od miss Pinkerton wywieźli. Czy przypominasz sobie, Ameljo, jak napisałaś do niego zapraszając go na Trzech króli i jak ci dokuczaliśmy wytykając myłki w pisowni, które ci się z pod pióra wymknęły?
— To już tak dawno, mój ojcze!
— Zdaje mi się że to było wczoraj, powiedziała pani Sedley do męża.
Tego wieczora jeszcze pani Sedley zostawszy sama z mężem, wyrzucała mu zawzięte z jego strony prześladowanie Józefa.
— Czyż to dobrze, rzekła, tak nieustannie dokuczać biednemu chłopcu?
— Moja kochana, Jos ma dziś więcej próżności aniżeli ty kiedykolwiek mieć mogłaś, a pozwól sobie powiedzieć że ci na niej nie zbywało. Nie chcę bynajmniej twierdzić żebyś nie miała prawa być próżną trzydzieści kilka tat temu, tak coś... w 1780 roku... albo około tego. Ale Jos wyprowadza mnie z cierpliwości przesadną bojaźliwością. On jest bardziej Józefem aniżeli nim był sam Józef z piśma św. Ten błazen ciągle o sobie tylko myśli i zdaje mu się że jest bardzo piękny. Daj Boże żebyśmy z nim jakiego kłopotu nie mieli. Młoda przyjaciółka Amelji bardzo się do niego zaleca, to zbyt widoczne i wątpliwości nie ulega. Jeżeli zresztą ujdzie jej sideł, to wpadnie w te, które inna na niego zestawi. Przeznaczeniem tego człowieka jest zostać pastwą kobiety, tak jak mojem chodzić codziennie na giełdę. Cieszmy się jeszcze że nie mamy murzynki synową. Przypomnisz sobie moje słowa: Józef wpadnie w pierwszą pułapkę, jaką na niego zastawią.
— A jeżeli tak, to ta mała intrygantka odjedzie jutro! — zawołała energicznie pani Sedley.
— Nie będzie ta, to znajdzie się druga; zresztą ta przynajmniej nie jest murzynką. Co nam zależy na tem jaką sobie Józef żonę wybierze, zostawmy mu wolny wybór, to według mnie najlepiej.
Powyższa rozmowa, zaczęta przy wyjściu z salonu skończyła się pod szeroko kolistą kotarą muszlinową, podszytą różowym perkalem i tworzącą coś nakształt wspaniałego namiotu, pod którym niedyskretne oko dojrzałoby dwie czerwone, okrągłe twarze, jak dwa księżyce w pełni, jedną w czepku z koronkami, drugą w mycce wełnianej.
W kilka chwil potem głębokie dokoła zaległo milczenie, przerywane na przemian nosowem i gardłowem chrapaniem. Mniej bezwątpienia poezji w tym obrazku niż prawdy.
Nazajutrz rano projekt pani Sedley względem Rebeki upadł zupełnie. Nie mogła przypuścić żeby tak wdzięczna dobra i pełna pokory dziewczynka ośmieliła się pomyśleć o tak wysokim dostojniku jak poborca z Boggley Vollah. Nakoniec pisano już prosząc o pozwolenie zatrzymania dłużej Rebeki w Russel-Square, trudnoby teraz wynaleść pretekst odesłania jej tak prędko.
Wszystko zaczynało sprzyjać Rebece, nawet żywioły zdawało się, że były z nią w zmowie. Po wyjeździe rodziców Amelji do Balls w Hingbury Burn, dokąd byli zaproszeni, zerwała się burza z grzmotami i piorunami tak gwałtowna, że musiano zaniechać wycieczki do Wauxhalu. Pan Osborne nie zasmucił się zupełnie z tego wypadku. Długo jeszcze po obiedzie pozostał w sali jadalnej z Józefem i dolewali sobie naprzemian dobre stare porto. Przy szklance, Józef był nie wyczerpany w opowiadaniu przygód i dykteryjek indyjskich. Wesołość tych panów udzieliła się panienkom i całe młode towarzystwo, uradowane z przepędzonego tak przyjemnie wieczoru, nie żałowało bynajmniej że burza zmusiła ich odłożyć na później przejażdzkę do Wauxhalu.
Osborne był chrzestnym synem pana Sedley i dlatego od 23ch lat prawie uważano go jako należącego do rodziny. W sześć tygodni po chrzcie otrzymał od John’a Sedley kubek srebrny, w pół roku potem jakieś cacko z dzwoneczkami a następnie corok od ojca chrzestnego wiązanie dostawał. Znacznie młodszy od Józefa Sedley, nieraz opłakiwał jeżeli nie różnicę wieku to nierówność sił. Nie zapomniał on nigdy bolesnych cięgów, jakie od Józefa odbierał.
— Czy pamiętasz Józefie — mówił Osborne rozgrzany winem — jak się na mnie zawzięcie rozjątrzyłeś, gdy ci buty węgierskie pokrajałem? Byłbym natenczas sowicie obity, gdyby dziewczynka.. chcę mówić, gdyby Amelja nie wyprosiła mnie od twoich kułaków.
Józef pamiętał dokładnie tę okoliczność, ale powiedział że nie przypomina sobie tego zupełnie.
— Pamiętasz jak przyjechałeś kabrjoletem odwiedzić mnie u doktora Swishtall przed odjazdem do Indji, jak mi przywiozłeś pół gwinei i dałeś mi policzek? Miałem tak wielkie o twej sile wyobrażenie, że wyobrażałem cię sobie jak olbrzyma, mającego siedem stóp przynajmniej wysokości. Jakież było moje zdziwienie kiedy po powrocie z Indji zobaczyłem że jestem tego co i ty wzrostu.
— Jakież to poczciwe serce pana Sedley, żeby odwiedzać pana na pensji i dawać podarunki! wtrąciła Rebeka tonem czułego uwielbienia.
— Zwłaszcza kiedy mu pokrajałem buty, dodał Osborne. O! tak, upominki otrzymane na pensji i ci, którzy je ofiarują, nie wychodzą nigdy z pamięci.
— Lubię nadzwyczaj buty węgierskie.
Józef Sedley nosił zawsze takie obuwie i był przekonany że ma bardzo zgrabną nogę, nie mógł więc słuchać obojętnie uwag Rebeki, co wszakże nie przeszkodziło mu wsunąć nagle nóg pod krzesło.
— Miss Sharp — powiedział Osborne — pani masz taki talent do rysunków, że powinnabyś ułożyć obraz historyczny na tle tej sceny z butami: Józef trzymający znieważone buty w jednem ręku, drugą chwyta mnie za włosy, Amelja na kolanach przed nim, wyciąga błagająco do niego rączęta...
— Nie mam teraz na to czasu — odparła Rebeka, zrobię to gdy ztąd wyjadę.
Zniżywszy głos na tym ostatnim wyrazie, powiodła okiem pełnem smutku i boleści, żeby każdy z przytomnych mógł uczuć całą srogość jej losu.
— Jakżebym pragnęła żebyś mogła z nami dłużej pozostać Rebeko! zawołała Amelja.
— Dlaczego? zapytała Rebeka jeszcze smutniejszym tonem. Pragnęłabym sama jedna przeboleć to rozłączenie, byleby nikt, oprócz mnie, nie czuł się zasmuconym!
Amelja nie będąc w stanie oprzeć się wrodzonej czułości, zalała się łzami i cicho zapłakała.
Jerzy Osborne patrzył na dwie młode przyjaciółki ze wzruszeniem, połączonem z ciekawością. Z piersi Józefa wyszedł odgłos podobny nieco do westchnienia, a oczy jego zatrzymały się na ulubionych butach węgierskich.
— Zbliżmy się do fortepianu, miss Sedley... Ameljo, powiedział Jerzy, którego oczy dziwnym błyszczały ogniem.
W spojrzeniu Amelji można było także dostrzedz coś więcej nad zwykłą łagodność i uprzejmość.
Myliłby się ktoby myślał że uczucie wzajemnej miłości od tej dopiero chwili w obu tych młodych sercach powstawać zaczęło. Amelja i Jerzy dawno już dla siebie obojętni nie byli; rodzice ich od dziesięciu lat przeszło ułożyli sobie ich połączyć, co utrzymywało pomiędzy temi rodzinami związek nierozdzielny.
Fortepian stał w drugim pokoju, a że było prawie ciemno, Amelja oparła się na ramieniu Osborna, który ją pomiędzy fotelami i stolikami doprowadził na miejsce. Józef został tym sposobem sam na sam z Rebeką, która właśnie kończyła na drutach woreczek z zielonego jedwabiu.
— Nie ma potrzeby wyciągać ich na słowa — rzekła miss Sharp — mimowoli zdradzają się sami z swoich uczuć.
— Jak tylko zostanie kapitanem — odpowiedział Józef to będzie zdaje mi się, rzecz skończona. Nie znam lepszego chłopca w świecie jak Jerzy.
— Ale też jak trudno znaleźć tak dobre stworzenie jak siostra pańska. — Szczęśliwy kto ją pojmie za żonę!
Kończąc te słowa Rebeka westchnęła głęboko.
Dotykanie tak drażliwego przedmiotu w rozmowie odosobnionej dwojga młodych dowodzi że pomiędzy niemi panuje już pewnego rodzaju zbliżenie i poufałość. Zbytecznem byłoby przytaczać tu całą rozmowę Józefa z Rebeką. Z tej próbki widzimy że nie należy tam szukać ani wymowy, ani dowcipu; rzadkie są to niezmiernie przymioty nietylko w poufnem obcowaniu, ale w ogóle w dzisiejszych towarzyskich stosunkach. Józef i Rebeka, ze względu zapewne na muzykę, prowadzili cichą rozmowę. Był to wzgląd zbyteczny; Amelja i Osborne tak byli sobą zajęci że nawet najgłośniejsza rozmowa w przyległym salonie nie zwróciłaby ich uwagi.
Pierwszy to raz podobny w życiu Józef Sedley rozmawiał z kobietą swobodnie i bez żadnej obawy. Rebeka zasypywała go pytaniami o Indje, co mu dało sposobność opowiadania niewyczerpanych anegdot o tej krainie, a więcej jeszcze o sobie. Bale w pałacu gubernatora, sposoby chłodzenia się w tych strefach gorących, wachlarze etc., służyły za przedmiot do długich Józefa opisów. Najbardziej zajmującą z wszystkich historji było polowanie na tygrysy, gdzie Józef o mało nie padł ofiarą tych krwiożerczych zwierząt.
Rebeka nie mogła niby utaić trwogi na samą myśl niebezpieczeństwa, jakie groziło Józefowi.
— Przez wzgląd na miłość swojej matki — mówiła drżąca — przez pamięć przyjaciół, przysięgnij pan że nigdy nie będziesz się narażał na takie szalone wyprawy.
— Ho! ho! zawołał Józef, prostując brzegi wykrochmalonych kołnierzyków — całym urokiem tych wypraw, jest właśnie niebezpieczeństwo.
Nasz bohater był tylko raz w życiu na polowaniu na tygrysy. Sam widok zwierza odjął mu przytomność do tego stopnia, że go przyniesiono do domu na pół umarłego ze strachu. W obecnej jednak rozmowie z Rebeką uczuł w sobie tak spotęgowaną odwagę, że ośmielił się zapytać dla kogo robiła woreczek zielony? Zdawało mu się nawet że nie można było zręczniej zadawać takich zapytań.
— Ten woreczek jest przeznaczony dla kogoś komu jest potrzebny — odpowiedziała Rebeka, zatrzymując na Józefie czułe i pełne znaczenia spojrzenie.
Sedley szukał już w myśli ozdobnych wyrazów dla popisania się wymową:
— O! miss Sharp! jakto... czyżby...
W tej chwili muzyka w sąsiednim pokoju ustała, co dozwalało Józefowi bardzo wyraźnie usłyszeć wymawiane przezeń wyrazy. Zamilkł więc, poczerwieniał i silnie nosem pociągnął powietrza.
— Czy słyszałaś pani kiedy mego brata tak wymownego? szepnął Osborne do Amelji. Doprawdy, przyjaciółka pani dokazuje cudów.
— Tem lepiej — odpowiedziała Amelja, skłonna jak wszystkie kobiety do kojarzenia małżeństw. Przyjaźń jej dla Rebeki znacznie się w ostatnich czasach wzmocniła; zdawało się jej bowiem że z każdym dniem nowe w Rebece odkrywała zalety, jakich nie spostrzegła nigdy w Chiswick-Mall. Nic na świecie nie wzrasta tak prędko i nie przybiera tak wielkich rozmiarów jak przywiązanie w kobiecie. Nie można też potępiać kobiety za to, że po ślubie ta potrzeba silnych uczuć słabnieć zaczyna. W języku zwolenników sentymentalizmu, nazywa się to „gonić za ideałami.“ Ma to niby znaczyć że kobieta potrzebuje przelać na męża i na dzieci uczucia, które tym sposobem rozdrobione, mają się później objawiać tylko w cichych około rodziny staraniach.
Wyczerpawszy cały zasób umiejętności muzycznych i zostając już dosyć długo w osobnym pokoju, zdawało się Amelji że wypadało powrócić do salonu i prosić Rebekę żeby zaśpiewała.
— Nie zechciałbyś pan mnie słuchać — mówiła do Osborna nie myśląc tego wcale — gdybyś pan posłyszał przedtem śpiew mojej przyjaciółki.
— Pozwalam jednak oświadczyć pannie Sharp — powiedział Osborne — że miss Amelja jest w mojem przekonaniu najpierwszą śpiewaczką w świecie.
— Zaraz pan to lepiej osądzisz! — rzekła Amelja.
Józef tak się już oswoił że pospieszył zanieść świece do fortepianu. Osborne dał do zrozumienia że wolałby zostać w salonie zkąd światło wyniesiono, ale Amelja oparła się temu z uprzejmym uśmiechem i oboje przeszli do drugiego pokoju. Zostawiając wolność zdania panu Osborne, musimy wyznać że Rebeka śpiewała lepiej od swojej przyjaciółki. Tego wieczora szczególnie przeszła samą siebie ku wielkiemu zdziwieniu Amelji, która nie słyszała jej nigdy śpiewającej z takiem uczuciem, z taką łatwością. Rebeka zaczęła od jakiegoś francuskiego romansu; Józef nie rozumiał go wcale, Osborne wyznał toż samo otwarcie, poczem miss Sharp zaśpiewała modne w owym czasie ballady: Biedna Zuzanna, Nasz król, Błękitnooka Marja.
Ze względu na ich wartość muzyczną, nie były to zbyt świetne utwory; przebijało w nich jednakże nierównie więcej prawdziwego uczucia i łatwiej je można było zrozumieć, niż owe lagrime, sospiri e felicitá, jakiemi wiecznie brzmi muzyka Donizettego.
W przestankach śpiewu toczyła się sentymentalna rozmowa, w ścisłym zostająca związku z opiewanym przedmiotem. Wszystkie służące, mistress Blenkinsop ochmistrzyni, i Sambo, usłużywszy do herbaty, zebrali się na schodach i słuchali śpiewu Rebeki.
Ostatni romans opiewał boleść przy rozstaniu. Końcowa wzrotka była odśpiewana rzewnym, coraz słabnącym, melancholicznym głosem. Każdy myślał o odjeździe Rebeki i o smutnem osamotnieniu biednej sieroty. Józef Sedley, lubiący namiętnie muzykę i posiadający serce niezmiernie czułe, był w zachwyceniu podczas śpiewu, czuł się głęboko wzruszonym kiedy ostatnia nuta ucichła. Gdyby był miał trochę więcej odwagi i gdyby Osborne został był z Amelją w salonie, jak tego sobie życzył, jużby może ostatnia chwila celibatu Józefa wybiła i powieść nasza byłaby skończoną.
Po śpiewie Rebeka wzięła pod rękę Amelję i przeszła z nią do ciemnego prawie salonu, W tej samej chwili ukazał się Sambo z tacą zastawioną sandwiczami, suchemi kofiturami i brzęczącą od kryształowych naczyń. Cała uwaga Józefa Sedley zwróciła się naturalnie ku tacy.
Przyjechali nakoniec państwo Sedley, ale nasze młode towarzystwo tak było zajęte rozmową, że ani zwróciło uwagi na turkot powozu.
— Niechże pani raczy przyjąć choć łyżeczkę galarety dla ochłodzenia się po tym zachwycającym, pełnym uczucia śpiewie, mówił Józef zwracając się do Rebeki.
— Brawo Jos! zawołał ojciec — wchodząc do salonu.
Józef przerażony dźwiękiem znanego mu drwiącego głosu, zamilkł natychmiast i wyniósł się jak najprędzej. Nie przepędził on wprawdzie nocy bezsennej nad zaciekaniem się czy jest kochanym lub nie: najgwałtowniejsza miłość nie odebrała mu nigdy ani snu ani apetytu; rozmyślał jednakże przez kilka chwil jakby to mu było rozkosznie słyszeć ten słodki śpiew wtenczas, kiedy i teatrów i koncertów będzie zupełnie pozbawiony. Wyobrażał sobie nawet jaki efekt sprawi pojawienie się na balach w Kalkucie zachwycającej istoty, mówiącej po francuzku lepiej od żony gubernatora.
— Potrzebaby być ślepym żeby nie dostrzedz iż ta dziewczyna mnie kocha, myślał sobie w duchu. Co się tyczy posagu, wszystkie panny jadące do Indji nie są od niej bogatsze. Mógłbym gorzej trafić, szukając dalej coś lepszego.
Kołysany temi marzeniami usnął nareszcie.
Nazajutrz rano przyszedł na śniadanie znacznie wcześniej niż zwykle. Nigdy go nie widziano tak częstym gościem w Russel-Square. Zastał on już Osborna, który jak mówił, przyszedł pomagać Amelji zajętej pisaniem dwunastu listów do Chiswick-Mall. Rebeka kończyła wczorajszą robotę.
Poborca z Boggley-Vollah, przeskakując po kilka na raz schodów, wszedł do salonu. Amelja i Osborne zamienili pomiędzy sobą uśmiech nieco złośliwy i spojrzeli na Rebekę, na której twarz, niezupełnie lokami zakrytą, żywy wystąpił rumieniec. Serce jej biło silnie kiedy Józef zadyszany, w butach świecących się jak źwierciadło, w nowem, świeżo z igły zdjętem ubraniu, ukazał się czerwony jak piwonja z gorąca, jakoteż i nadmiaru zdrowia. Była to chwila dla wszystkich krytyczna. Sambo nawet sznurował usta, żeby się nie roześmiać, anonsując Józefa i wnosząc dwa olbrzymie bukiety, kupione rano przez niego w Covent Garden.
Panienki przyjęły radośnie ofiarowane sobie bukiety, którym towarzyszyły uroczyste i niezgrabne ukłony Józefa.
— Brawo! zawołał Osborne.
— Dziękuję ci, kochany Józefie, dodała Amelja gotowa uścisnąć brata gdyby na to zezwolił.
— Cóż to za przepyszne kwiaty, zawołała miss Sharp, opierając bukiet na piersi i patrząc nań w zachwyceniu.
Kto wie, czy to bliższe przypatrywanie się nie było w celu dojrzenia jakiego bileciku ukrytego pomiędzy kwiatami.
Niestety! żadnego nie było.
— Powiedz mi Józefie — zapytał Osborne, śmiejąc się — czy w Boggley Vollah umieją rozmawiać za pomocą kwiatów.
— Daj pokój żartom — odparł sentymentalnie Józef — kupiłem te kwiaty u Nathan’a. Cieszy mnie że ci się podobały. Przywiozłem także ztamtąd ananas, którego przyprawą Sambo już się zajął; bardzo chłodzi w takie jak teraz upały.
Rebeka mówiła już że nigdy nie jadła ananasów i że od dawna pragnęła poznać smak tego owocu.
Wśród tej rozmowy Osborne wyszedł, a w parę chwil potem Amelja poszła zobaczyć zapewne żeby ananas cienko pokrajano. Józef został więc sam na sam z Rebeką, zajętą jak zawsze robotą zielonego woreczka.
— Co za cudowny romans pani śpiewałaś wczoraj wieczór! — rzekł młody poborca — na honor, bardzo mało brakowało, żebym się nie zalał łzami; jak honor kocham!
— Bo pan masz dobre i czułe serce, panie Józefie tak jak cała pańska rodzina.
— Nie mogłem zasnąć całą noc; zdawało mi się, że ten romans ciągle słyszę, próbowałem nawet zanucić go w łóżku dziś rano. Na honor, próbowałem... Gollop, mój lekarz, przyszedł do mnie o jedenastej, bo jak pani wiesz, jestem cierpiący i Gollop odwiedza mnie codzień. Otóż Gollop zastał mnie spiewającego.
— Doprawdy? chciałabym bardzo słyszeć pana spiewającego.
— Mnie? o! nie. Ale pani zaspiewaj jeszcze, zaklinam cię!
— Nie teraz, panie Sedley, odrzekła Rebeka z głębokiem westchnieniem. Nie jestem usposobiona do spiewu w tej chwili, a przytem muszę skończyć ten woreczek. Czy chcesz mi pan pomódz, panie Józefie?
Nim miał czas namyśleć się, już Józef Sedley, poborca z Boggley Vollah, pochylony w postawie błagalnej ku Rebece, rzucał na nią ogniste spojrzenia i trzymał pasmo jedwabiu, który miss Sharp zręcznie zwijała.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W tej to romantycznej postawie zastali młodą parę Osborne i Amelja, kiedy weszli oznajmić że ananas już pokrajany.
Pasemko jedwabiu już było zupełnie w kłębuszek zwinięte, a Józef Sedley nie odważył się jeszcze pisnąć ani słowa.
— To pewno dziś wieczór nastąpi, szepnęła Amelja Rebece, ściskając jej rękę.
— Dziś wieczór w Wauxhalu — myślał sobie Józef — muszę śmiało do rzeczy przystąpić.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Makepeace Thackeray i tłumacza: Brunon Dobrowolski.