Wściekłe psy/XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wściekłe psy |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie <R. Wegner> |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Katolicka Sp. Akc. |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Swego czasu, jako młody student, Zaucha zetknął się zagranicą z anarchistami, głównie z anarchistycznych kół literackich i artystycznych. Była to przeważnie narwana, niedowarzona młodzież, zgrupowana dokoła starych malkontentów lub starzejących się „bohemów“, pragnących utrzymać się na pewnem stanowisku czy poziomie bodaj za cenę destrukcyjnej krytyki i psucia ludzi. Ale w kołach tych nie wszystko było złe. Butne temperamenty, z rozmachem burząc wszystko dokoła siebie, wierzgając i kopiąc, wyzwalały myśl, uczyły się śmiałości, patrzyły w oczy konsekwencjom, eksperymentowały, zaś utopijna literatura anarchistyczna, pełna marzeń o odzyskaniu raju, przekreślająca grzech i przywracająca człowieka człowiekowi, przynosiła dużo dobrego, zaostrzała zmysł krytyczny, ukazywała życie pod nowym kątem widzenia, święciła nowych bohaterów. Teroryści w wykładach tych ludzi pojawiali się w nowem, korzystniejszem świetle. Nie były to już potwory czerwone, zwyrodniałe tygrysy burżuazji, lecz poeci czynu, ludzie krwawego protestu przeciw sponiewieraniu ludzkości i wyzyskowi, potężni samotnicy, mający odwagę w imię wolności wystąpić przeciw całemu światu z bombą tylko w ręce, nie dbając nawet o to, iż zginą moralnie, przywaleni górą oszczerczej pogardy i potępienia.
Krótko mówiąc, świat jest bryłą wielo-płaszczyznową, jak brylant, i mieni się raz tą, to znów tamtą powierzchnią, zależnie od tego, jak światło nań pada. Zaucha przez jakiś czas żywo zajmował się efemerycznemi wydawnictwami anarchistycznemi, zapoznał się z teoretykami anarchji i jeździł na kongresy Wolnej Myśli, gdzie przysłuchiwał się gwałtownym polemikom i publicznym dysputom teologicznym. Znał osobiście Haeckla, Reclusa, Ferrera, podpisał się na telegramie, protestującym przeciw uwięzieniu przez władze hiszpańskie Limy de Maghalaensa, podziwiał energję i żywotność starych, siwych już żołnierzy barykad, roztkliwiał się nad Blanqui‘m, ale kiedy wrócił do kraju, z braku odpowiedniej atmosfery i nie widząc celu tego wszystkiego, przestał się anarchistycznemi teorjami zajmować.
Miał jednak zawsze łatwo zrozumiałą słabość do tych rzeczy i anarchistów nie potępiał.
I teraz, idąc do „Domu Anarchji”, uśmiechał się prawie do wspomnień młodości. Dożył rzeczy pięknych, ciekawych. Oto przecież gdzieś czarny sztandar anarchji może powiewać swobodnie i spokojnie, szanowany, nietykany przez nikogo, przeciwnie, strzeżony przez zbrojnych czcicieli. A nie jest to sztandar martwy. Wielu dzielnych ludzi uświęciło go swą krwią gorącą...
Tylko że tu, w Moskwie, przeważały typy semickie wśród anarchistów, spotykanych na ulicy — a w tych stronach właśnie, gdzie dawano jeść, spotykało się ich dużo. Zaucha, tłumiąc w sobie przesądną, rasową niechęć, uznawał, że niektóre typy były nawet piękne i na oko wyglądały pokaźnie, nie bardzo jednak dowierzał ruchowi, kierowanemu przez żywioły, słynne ze zdolności do robienia „plajty”.
Właśnie wyszedł był nowy numer „Anarchji”. Wierni hasłom propagandy anarchiści ustawili przed swą „norą” na ulicy parę stołów i zawaliwszy je gazetami, sprzedawali w najlepsze. Wyglądało to tak, jak gdyby czarny sztandar na gmachu, straż zbrojna przed nim i wielkie afisze na ścianach były tylko poto, aby ściągnąć do „budy” jak największą liczbę kupujących. Temu wrażeniu — codziennemu zresztą na terenie rewolucji, Zaucha obronić się nie mógł. Pomyślał, że mu to ułatwi sytuację. Kupując numer „Anarchji“, wdał się w rozmowę z handlującym wrogiem rządów. Jak zawsze w Rosji, gdzie najbardziej karkołomne przedsiębiorstwa żydowskie obsługują tuziemcy, siedzący przy stolikach młody lecz ciężko zbrojny człowiek był Rosjaninem. Dumny niezmiernie z ważnej roli, jaką mu powierzono i szczęśliwy, iż może publicznie funkcjonować jako anarchista, chętnie wdał się w rozmowę z Zauchą, przyczem oczywiście zapomniał wydać mu bagatelną resztę z trzech rubli.
— Czitajtie naszu gazietu „Anarchja“, organ moskowskoj federacji anarchistskich grup! — głosił afisz na bramie, drukowany, ku wielkiemu zdziwieniu Zauchy, pisownią starą, nie bolszewicką.
Przykuty do stolika bohater z pod czarnego sztandaru opowiadał Zausze o stosunkach, panujących w „Domu Anarchji“ tak, jak gdyby to był zapoznany raj na ziemi.
— A czy można mówić z kim z redakcji? — skromnie zapytał Zaucha.
— Pacziemu-że niet! — aż się zdziwił anarchista. — Tam „redakcjonnaja kollegja“, tam ich moc, tych redaktorów, Lew Czornyj, Barmasz, Lotonowicz, Piro, ludzie ideowi, wykształceni...
— A jeśli mnie wyrzucą za drzwi?
— Niczewo, to ja was znowu wpuszczę!
Tak ośmielony Zaucha bez trudu minął warty i wkroczył do wnętrza budynku. Znalazł się w ogromnym, wspaniałym westybulu, utrzymanym dyskretnie w tonie popielatym i białym. Widać było pyszną strukturę, pełną powietrza, pańską, zbytkowną; w środku westybulu stał karabin maszynowy, zwrócony wylotem ku bramie. Dalej kręciło się mnóstwo uzbrojonych młodych ludzi, „cywilów”, żołnierzy w szynelach, wśród których można też było zauważyć marynarzy w płaskich czapeczkach z czarno-żółtemi wstążkami, gimnazjalistów, trochę młodych dziewcząt i robotników w skórzanych kurtkach. Przyglądając się wąskim, niskim czołom tych „towarzyszy”, ich nieczystym, pryszczami pokrytym twarzom, grubym wargom i podgolonym z tyłu głowom, Zaucha nie nabrał wielkiego przekonania do ich „świata idej”. Pachniał on katorgą. Jednakże ludzie ci, zapytywani, odpowiadali uprzejmie — choć z drugiej strony niewiele się od nich można było dowiedzieć. Śladów zniszczenia, ani rabunku nie było widać; prawda, anarchiści wzięli dom „nalotem”, bez boju. Mimo to włóczące się tam i sam bandy zbrojnych drapichrustów z niewinnemi a szukającemi minami sprawiały wrażenie, jak gdyby rabunek trwał w dalszym ciągu.
Nad jakiemiś schodkami siedziały przy stolikach dwie żydówki i młody dziennikarz anarchistyczny, typowy przez niezmiernie zaniedbany wygląd, blondyn o trochę rozlatujących się lecz łagodnych oczach niebieskich, nieogolony, nieco pochylony. Zauważywszy zwracającego się ku niemu z zapytaniem Zauchę, cichym głosem przedstawił się — nazwiska nie było słychać — podał mu rękę i usadowił go na stojącej tuż obok wspaniałej otomanie, pokrytej skórą. Zaucha pytał o adres Popiołki — lecz w zgiełku trudno się było porozumieć. Zaucha przedstawił się jako sympatyk anarchizmu. Anarchista słuchał przez chwilę, namyślał się, poczem postanowił oddać gościa w ręce sekretarza.
Wstali i skierowali się ku drzwiom po drugiej stronie westybulu.
Zaucha znalazł się w przepysznie urządzonej, ogromnej sali, z olbrzymiemi, wysokiemi oknami. W środku stał długi stół, przykryty suknem poziomkowej barwy, dalej wpadała w oko elegancka szafa z leksykonami, druga szafa, już pusta, klubowe fotele, w kącie, pod jednem z okien, biurko. Kiedy Zaucha wszedł, drab jakiś, dziedzicznie zamiłowaniem do robienia porządków obciążony, właśnie z jednego końca stołu szczotką do czyszczenia kapeluszy zmiatał na dywan kruszynki chleba. Pierwszy „anarch“ przedstawił mu Zauchę. Ciemna postać, czarną sylwetką odcinająca się od padającego przez okna białego światła, wyciągnęła do gościa dłoń, poczem pociągnęła go ku stojącemu pod oknem biurku.
Był to Lew Czornyj, sekretarz moskiewskiej grupy anarchistów — kolektywistów. Miałci on na sobie dawno nieczyszczoną, pierzem jakiemś skudłaczoną marynarkę granatową i takież spodnie, nawet na jego chude nogi za ciasne, fatalnie na lewem udzie naddarte i fanatycznie u dołu zachlastane błotem. Ale przecie szyję jego zdobił kołnierzyk i nieudolna imitacja krawatki. Zresztą włosy czarne tego obywatela, zjeżone „à la cochon irrité!“ dawno już nie były czesane, a dalej obserwator mógł zauważyć brodę czarną, niby hiszpankę i „okołobrodzie“ szczeciniaste, nieogolone, twarz chudą, śniado-żółtawą, oczy czarne, inteligentne, lecz nie przedsiębiorcze, raczej czekające zapłodnienia. Myciem się słusznie tak zwany „Czornyj“ nie pachniał. Przeciwnie, patrząc na niego, można było myśleć, iż, od czasu zajęcia przez anarchistów „Klubu Kupieckiego“, pierwszy bodaj raz w życiu ma stałe mieszkanie, z którego też ani krokiem się nie rusza. Na jego biurku, niby kodeks Napoleoński, leżało sześć czerwono oprawnych tomów Bakunina we francuskim przekładzie w wydaniu Stocka i Bakunina i jego „Połnoje Sobranje Soczynienij“ w wydaniu Bałaszowa.
Niełatwo jednak było o chwilę spokojnej rozmowy. Co raz ktoś wchodził i przeszkadzał.
Lew Czornyj zniecierpliwił się.
— Pozwólcie, wyjdę na chwilę załatwić sprawy bieżące i postawię pod drzwiami kogoś na warcie, żeby nam nie przeszkadzano. Wolność zupełna nie jest możliwa, póki świat będzie tak gadatliwy, jak obecnie.
Wyszedł, a Zaucha sięgnął po najbliższy tom Bakunina, otworzył go i zaczął czytać:
— Jakobińscy absolutyści i rewolucjoniści szkoły J. J. Rousseau‘a i Robespierre‘a głoszą groźną i nieludzką teorję absolutnego prawa Państwa w imię urojenia, zwanego przez nich to interesem zbiorowym, to kolektywnem prawem lub też kolektywną wolą i swobodą, gdy tymczasem absolutyści-monarchiści ze znacznie większą konsekwencją logiczną prawo Państwa opierają na łasce Bożej. Doktrynerzy liberalni, przynajmniej ci z nich, którzy poważnie traktują teorje liberalne, wychodzą z zasady wolności indywidualnej i — jak wiadomo — podają się niby to za przeciwników zasady państwowości. Oni pierwsi powiedzieli, że rząd, to jest związek urzędników, tak czy inaczej zorganizowanych i obarczonych szczególnym obowiązkiem wykonywania funkcyj państwowych, stał się złem nieuniknionem i że cała cywilizacja polega na zmniejszeniu praw i atrybutów — rządu. Mimo to widzimy, że w praktyce zawsze, jak tylko istnienie Państw a istotnie się kwestjonuje, doktrynerzy liberalni okazują się nie mniej fanatycznymi zwolennikami absolutnego prawa Państwa, jak absolutyści monarchji lub jakobinizmu.
— Liberali to właściwie burżuje, którym zależy na prawie anarchji dla siebie — pomyślał Zaucha.
Przewrócił znów kilka kartek i czytał:
— Każdy człowiek, rodząc się, przynosi na świat wraz ze swą nieśmiertelną duszą, wolność, jako dar boski. Wynika stąd, że człowiek — jest czemś, że on — jest zupełnie sobą i staje się pełną, absolutną istotą, tylko znalazłszy się poza społeczeństwem.
— Na pustyni! — pomyślał Zaucha. — A więc Chrystus, św. Jan, św. Hieronim i wszyscy ci — którzy znaleźli ciszę i pustynię w więzieniach. Tak?
Lew Czornyj wrócił wreszcie i, usiadłszy przy swem biurku, zupełnie już zajął się gościem. Przedewszystkiem jednak odsunął szufladę biurka, w której na widocznym miejscu leżał olbrzymi, czarny, bardzo piękny „browning”.
— Grozi mi, czy też może bał się, że mu „browning” ukradłem? — pomyślał Zaucha. — Najprędzej jedno i drugie.
— W młodym wieku, będąc zagranicą, zajmowałem się jakiś czas anarchizmem — tłumaczył cel swych odwiedzin czarnemu sekretarzowi. — Był to anarchizm literacki, z czynnym nie miałem nigdy nic do czynienia. Anarchistą nie jestem, jednakże, może siłą wspomnień młodości, mam dla tego ruchu i tej ideologji dużo sympatji. Szanuję ideologów anarchizmu takich, jak Kropotkin i Stirner. Widząc działalność anarchistów w rewolucyjnej Moskwie, nie mogłem się powstrzymać, aby nie przyjść i nie spytać was, jak stoją wasze sprawy.
Czornyj w następujący sposób charakteryzował sytuację:
— Historja ruchu anarchistycznego w Rosji jest znana, więc rozszerzać się nad nią nie będę. Prorokiem anarchizmu w Rosji jest Charles Fourier, stojący jak wiadomo, na granicy socjalizmu i anarchji — od niego wywodzą się anarchiści rosyjscy, tak zwani „Furjeryści“, których liczne kółka istniały już w pierwszej połowie dziewiętnastego wieku. Przychodzi Bakunin — typowy, nasz, rosyjski anarchizm „buntarski“. Rodzi się z niego mnóstwo malutkich grup anarchistycznych bez znaczenia w Rosji, lecz dość silnych zagranicą. „Jurska Federacja“ — potem „Alliance Independante“ — to już historja. Po Bakuninie przychodzi znów Kropotkin, teoretyk i filozof anarchizmu, rozszerzenie ruchu anarchistycznego w Rosji i nasi anarchiści-komuniści. Z ideologów Kropotkin jest właściwie u nas jedyny — on przewidział i uzasadnił cały przebieg rewolucji naszej. Anarchistów praktycznych zato jest bardzo wielu. Przeważa — zwłaszcza w Moskwie anarchizm komunistyczny.
Wymowny Lew Czornyj, którego Zaucha mimowoli przezwał w duchu „Leo Schwarz“, tłumaczył dalej:
— Propaganda i organizacja grup rozpoczyna się w 1904 roku, poczem przenosi się do Białegostoku. Powstają grupy w Piotrogrodzie, jednakże ogniskiem i uchu staje się Odesa i Jekaterynosław.
— Miasta żydowskie jak i Białystok — zanotował sobie w pamięci Zaucha.
— Tworzą się też grupy i po innych miastach, lecz z nich wszystkich wybiła się na pierwsze miejsce wileńska.
— Aha!
— Grupa „Czernoznamienskaja”, której założycielem był Juda Grossman.
— Amazeł Topf! — bąknął w duchu Zaucha.
— Juda Grossman był „wileńcem”, zaś jako główny agitator i rzecznik grupy działał Rogdajew pod pseudonimem „diad‘ka“. Grupa ta wydawała przez jakiś czas swoje pismo, „Buntar”. Wyszły dwa numery.
— Aż! — zdziwił się Zaucha.
— Charakterystycznym rysem grupy „Czernoznamienskoj“ był „teror bez motywów”, cechujący skrajne lewe skrzydło anarchji. Rzucano bomby w kawiarniach „pour épater le bourgeois”, a także w fabrykach, aby kapitalistom dać znać, że dłoń karząca czuwa.
Lew Czornyj szczegółowo zaczął się rozwodzić nad różnemi odmianami anarchizmu rosyjskiego, zwłaszcza podkreślając dodatnie i wygodne strony „anarchizmu asocjacyjnego”, którego był twórcą.
— Dla sprawiedliwości muszę przyznać, że obecnie w Rosji najsilniejsza jest grupa anarchistów-komunistów — mówił z właściwą anarchistom bezstronnością. — Wzmogli się też w ostatnich czasach anarcho-syndykaliści, a teraz w Piotrogrodzie toczy się między temi dwoma stronnictwami walka ideowa i polemika. „Gołos Truda” polemizuje z anarchokomunistycznym „Burjewiestnikiem”. W Moskwie anarcho-syndykaliści są słabi, grupa ich, nieczynna, liczy zaledwie dwunastu członków. Tu cała siła i praca skoncentrowana jest w rękach anarchistów-komunistów, których głównym organem jest nasz dziennik „Anarchja“. Do niedawna biliśmy trzydzieści pięć tysięcy egzemplarzy „Anarchji“, teraz „tirage“ doszedł do pięćdziesięciu tysięcy. Prócz tego wychodzi „Gołos Truda“ i „Swobodnaja Komuna“.
— Publicystyczną propagandą możemy się pochwalić, towarzyszu! — chełpił się Lew Czornyj. — Dwa odmienne kierunki reprezentowane są w Charkowie, gdzie anarcho-syndykaliści wydają „Roboczuju Myśl“, a anarcho-komuniści „Chleb i Wolu“. W Samarze wychodzi „Gołos Anarchji“, w Rostowie „Anarchist“, w Niżnim Nowogrodzie „Pod czarnem znamieniem“, we Władywostoku „Czornoje Znamja“, w Kijowie „Swoboda wnutri nas“, w Piotrogrodzie „Beznaczalje“, w Kronsztadzie „Wolnyj Kronsztat“, wiele pism wychodzi też w innych miastach.
Tu Lew Czornyj wyjął z biurka wielką księgę i rozłożył ją przed Zauchą.
— Dawniejbym wam tego oczywiście za nic w świecie nie pokazał — mówił z uśmiechem. — Jest to księga korespondencyjna z pieczęciami i adresami związków i stowarzyszeń anarchistycznych. Są tu wszystkie miasta gubernjalne Rosji europejskiej i azjatyckiej i wiele miast powiatowych. Prawdę mówiąc, gdzie jest fabryka, tam z pewnością są anarchiści.
— To znaczy: ludzie, którym się może zdaje, że są anarchistami.
— Na jedno wychodzi. Siły anarchji rosną...
— A w Polsce jak jest?
— O, i w Polsce anarchiści są. Wogóle — l‘avenir est pour nous! Socjaliści nic nie sprawią, ponieważ poprzestają na reformach politycznych, a na polu ekonomicznem są kompromisowi. Co znaczy kontrola robotnicza nad produkcją fabryczną? Należy fabryki oddać robotnikom!
— Jakiż jest obecny program anarchistów? — zapytał Zaucha.
— Prosty. Burżuazja pobita leży u naszych nóg. Należy natychmiast przeprowadzić reformy ekonomiczne. Musi być przeprowadzona reorganizacja gospodarcza na zasadach komunistycznych.
— To znaczy?
— Naprzykład: Oddanie mieszkań robotnikom. Akcję tę my pierwsi zainicjowaliśmy swemi „zachwatami“. Po zajęciu willi Morozowa i „Klubu Kupieckiego“ ruch ten udzielił się masom. Idźcie dalej tą ulicą — zobaczycie cały szereg will, zajętych przez różne grupy anarchistyczne. Ta „Mała Dmitrowka“ powinna się dziś nazywać raczej „Mała Anarchowka“, jest to doprawdy „prospekt anarchizmu“. Dwadzieścia pięć domów w Moskwie już jest w naszych rękach. Tak trzeba działać. Tego bolszewicy nie umieją. Ich rola kończy się na zburzeniu starego ustroju. Dość już słów, trzeba czynów.
— Jaki kierunek polityczny?
— Unicestwienie wszelkiego rządu.
— Jak się robi „zachwaty?“
— Mamy swoich żołnierzy, swoją „czarną gwardję“. Bierzemy oddział, przychodzimy do danej willi, zajmujemy ją i mówimy „nasza“. Następnie dajemy znać sowjetom, żeby nam nie przeszkadzały i na tem koniec.
— Skąd macie broń?
— Od czerwonej gwardji.
— Jaki stosunek do sowjetów?
— Uważamy, że one są dziś przedstawicielami mas ludowych. Możemy z niemi polemizować, lecz do zamachów na nie nie dopuścimy. Przy „zachwacie“ drukarni „Moskiewskiego Listka“, gdzie drukujemy dziś „Anarchję“, pomagała nam „czerwona gwardja“. Jako anarchiści nie występujemy, walczymy w szeregach ludu. Z drugiej strony zaznaczać należy, że naprzykład pułk dźwiński, który w Moskwie uratował sowjety i rozbił junkrów, jest anarchistyczny. Prawda, rewolucja w tej chwili trochę nas osłabiła, dużo anarchistów przeszło do bolszewików. To minie, bolszewizm musi zbankrutować...
— Jesteście tego tak pewni? — zdziwił się Zaucha.
— Absolutnie! — odpowiedział anarchista.
— Dobrze. A jeśli władze bolszewickie, czując, że możecie im być groźni, uderzą na was, póki mają siły?
— Bez boju nie ustąpimy.
— Ale ustąpicie?
— To zależy. Stosunki są dziś takie, że bolszewicy w boju z nami mogą nawet paść. Położenie jest niepewne i krytyczne — sami to wiecie. Może my sami nie pokonalibyśmy bolszewików, mimo to oni na nas mogą się przewrócić. Zresztą — organizujemy „czarną gwardję“.
— A czy wśród was jest jaka grupa polska? — spytał Zaucha.
— Nie wiem nic o tem. Grupy osobnej niema, my jesteśmy międzynarodowi... Polaków jest w naszym obozie garść, jak wszędzie, naogół jednak naród ten ma gwoździa w głowie. Szczęśliwie utraciwszy państwowość, którą my dopiero niszczyć musimy, wszelkiemi siłami stara się o jej wskrzeszenie. Oto smutne następstwa gwałtu, jakiego swego czasu dopuszczono się nad Polską, która miała tak bogate i piękne zadatki i skłonności anarchistyczne... To gotowo teraz pójść na marne...
— Niestety! — westchnął boleśnie Zaucha.
O Popiołce Czornyj sam wprawdzie nic nie wiedział, jednakże z całą uprzejmością ofiarował mu swą pomoc w wyszukaniu go.
Chodzili tedy we dwóch po różnych salach, korytarzach i salonach gmachu. Wszędzie pełno było niewiadomo koło czego krzątających się jakichś młodzików, żołnierzy i oberwańców, o twarzach — w dwóch przynajmniej trzecich — semickich. Czornyj, sam niezbyt jeszcze obznajmiony z topografją gmachu, wpadał to tu, to tam, bez pukania szeroko otwierając drzwi, zaopatrzone w bardzo prymitywne napisy i tablice informacyjne. Gdziekolwiek weszli, wszędzie spotykały ich spojrzenia jak gdyby żaków, zaskoczonych przez nauczyciela. Choć czytający niby, czy rozmawiający nie zmieniali na odgłos otwierania drzwi pozycyj, a najczęściej zupełnie ignorowali wchodzących, Zaucha z min ich zgadywał, że coś niedobrego między nimi się święci. Najsilniej uderzyło go to w bibljotece, zastawionej szafami, pełnemi pięknie oprawnych książek. Tam westchnął, bo żal mu się zrobiło książek, w owych czasach już bardzo drogich i coraz rzadszych, przypuszczał zaś, że „anarchiści“, gospodarujący w szafach, dobrze znają się na rzeczy i utrzymują żywe stosunki z moskiewskiemi antykwarjuszami.
— Pokażę wam czytelnię! Bardzo piękna! Zobaczycie tam wszystkie nasze pisma!
Lew Czornyj wprowadził Zauchę do ślicznej, zacisznej czytelni. Piękne, ciężkie fotele klubowe otaczały okryty suknem stół, na którym leżały tekturowe teki z nalepionemi tytułami różnych pism anarchistycznych. Napróżno jednak chciał pochwalić się przed Zauchą literaturą swego obozu politycznego; w tekach nie było ani jednej broszurki.
— Pobrali już! — łagodnie wytłumaczył Czornyj.
Po dłuższem poszukiwaniu znaleziono kogoś, kto wiedział, gdzie można znaleźć Popiołkę. Pokazało się, że adres rzeźbiarza znany jest w sekcji sztuki proletarjackiej. Tam też wskazano Zausze willę, którą rzeźbiarz zajął i ogłosił swą siedzibą.
— Więc i on już bawi się w „zachwaty?“ — zmartwił się Zaucha. — To się dobrze nie skończy. Zwarjował chłop!
Podziękowawszy za informacje, wyszedł. Na ulicy oglądnął się kilka razy, czy go kto znajomy nie widzi. Dość szybkim krokiem podążał na granicę wpływów anarchistycznych — ku niedalekiemu bulwarowi. Mimo wszystko — głupio mu było i wstyd czegoś.
— Smarkacze i rzezimieszki! — mruknął, przypominając sobie twarze anarchistów.
Kierując się ku swemu hotelowi, skręcił z pustego bulwaru na Nieglinny Prospekt. Kiedy przechodził koło zabudowań olbrzymich Sandunowskich Łaźni, mimo wczesnej pory otoczył go rój dziewcząt publicznych.
— Pójdziemy się zabawić? Parne, panie, niech nas pan weźmie obie, my jesteśmy siostry... Niech pan idzie z nami!
Małe, nierozwinięte dziewczęta obskakiwały go ze wszystkich stron, jak łaszące się pieski. Mówiły po polsku — piana ulic warszawskich — dobrze wiedząc, iż w oczach Rosjan język ten daje im wyższość nad miejscowemi „ćmami“. Gdy je ofuknął, natarczywem, żebrzącem rozwięźle stadem rzuciły się za jakimś żołnierzem z czerwoną przepaską na ramieniu i w lakierowanych butach.
— Jednakże prostytucji rewolucja jakoś nie usunęła! — przewinęło mu się przez myśl.
A naraz przypomniało mu się zdanie z broszurki pewnego anarchisty hiszpańskiego.
— Jak kobiecie gadatliwej, plotkarce, żadna ustawa nie zabroni gadać, tak kobiecie, mającej skłonność do prostytucji, żadna ustawa nie zabroni kupczyć miłością.
No więc?
— Jeśli człowiek nie jest aniołem — pomyślał Zaucha — to żaden ustrój społeczny ani państwowy aniołem go nie zrobi.