<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Fredro
Tytuł Śluby panieńskie
Podtytuł czyli Magnetyzm serca
Rozdział Akt III
Pochodzenie Dzieła Aleksandra Fredry tom IV
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1880
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT III.


SCENA I.
Aniela, Gustaw.
Gustaw (wchodząc za Anielą ze drzwi prawych).

Anielo! jedno, już ostatnie słowo.

Aniela.

Ach, tym ostatnim dzisiaj końca niema;
Lecz, by ich nadal nie wszczynać na nowo,
Chcę raz ostatni teraz wyznać szczerze;
Że kiedykolwiek, i każdy w tej mierze,
Taką odpowiedź niemylnie otrzyma,
Jaką pan Gustaw dziś odemnie bierze.
Przedsiewzięciu więc, nie swojej osobie
Przypisać całą nieprzyjemność proszę.
Lecz gdy działając w otwartym sposobie,
Niejaką może osłodę przynoszę,
Chcę się spodziewać, że moje wyznanie
Ściśle tajemném dla wszystkich zostanie,
Ponieważ czynię wbrew rozkazom matki,
Która rozumie, że choć znaczne siatki,
Jednak usidlić kiedyś z czasem mogą.
Słowem, mój zamiar zakazała głosić,
Muszę cierpliwie oświadczenie znosić,
Muszę wprzód poznać, nim odprawię kogo.

Gustaw.

Równie więc prostą i ja pójdę drogą;
I ja pomimo Radosta rozkazu,
Serce ci moje odsłonię do razu:
Kocham...

Aniela.

Ach, jużem tylekroć słyszała!...

Gustaw.

Ależ mi pozwól: — nie ciebie Anielo.

(po krótkiém milczeniu)

Gdy nas więc chęci przeciwne nie dzielą,
W tobie nadzieja teraz moja cała.
Dziwisz się? — wierzę — lecz tak jest w istocie.
Stryj, który ojca zastąpił sierocie,
Który mym losem od kolebki prawie
Ciągle się dotąd zajmował łaskawie,
Żądał nakoniec nagrody odemnie,
Lecz jakiej, przebóg! — Prośby, łzy, błagania,
Co tylko serce do litości skłania,
Wszystkiegom użył, wszystko nadaremnie;
I w końcu przyrzec stryjowi musiałem,
Wszelkiém staraniem zyskać rękę twoję.
Lecz kiedy dzisiaj z upornym zapałem
Miłość głosiły drżące usta moje,
Ach, mamże wyznać, czy ciebie nie wzruszy,
Balem się skrycie i truchlałem w duszy.

Aniela.

Jakto? ze strachu?

Gustaw.

Ach, tak jest, niestety!
I wdzięki twoje i twoje zalety,
Których odkrywam krocie w każdej dobie,
Których niewidzieć wolno tylko tobie,

Co jak powabem, tak szczęściem być mogą,
Mnie, mnie jednego napełniały trwogą.
Zyskać twój uśmiech, przyjazne wejrzenie,
Obudzić w sercu najpierwsze westchnienie,
Nie chlubą, szczęściem — niebem nazwać muszę,
Jednak trwożyło nie moję już duszę.

Aniela.

Miłość to zatém ku innej osobie?

Gustaw.

A cóżby mogło bronić przeciw tobie?
Kochałem wtedy, kiedym ciebie poznał;
Ztądto dwuznaczne me postępowanie
Podpadło waszej tajemnej naganie.
Czułem jej słuszność i boleśniem doznał,
Że choć bez winy, jestem jednak winny;
Lecz sama powiedz, byłże środek inny?

Aniela.

Ja tylko śmiało to powiedzieć mogę,
Że w tym zamęcie jednę widzę drogę:
Wyznać stryjowi...

Gustaw.

Ach, ileż to razy
Do nóg rzucony i ze łzami w oku,
Wszystko wyznając błagałem wyroku.

Aniela.

Cóż mówi na to?

Gustaw.

Powtarza rozkazy:
Ty masz, niestety, zostać moją żoną,
Którą mniej zamiar, więcej wstręt oddala,
A zaś kochankę sercem poślubioną,
Nawet przed sobą wspomnieć nie dozwala.

Aniela.

Dlaczego?

Gustaw.

Długiej trzebaby rozprawy.
Lecz krótko mówiąc, dla odwiecznej sprawy
I pojedynku, co ze sobą mieli
Mój stryj i ojciec Anieli.

Aniela.

Anieli?

Gustaw.

Imie stosowne, jedno macie obie,
Którego odgłos bijąc w serce moje,
Budzi swym dźwiękiem lube niepokoje.
Ztąd jakiś pociąg zaraz w pierwszej dobie,
Jakby ku siostrze, uczułem ku tobie.

Aniela.

Dziwnie!

Gustaw.

O gdyby ja tylko kochałem,
A męki moim tylko były działem!
Ale czuć zawsze, że każde szarpnięcie
Echem bolesném powtarza się skrycie
W drugiej istocie, droższej nam nad życie,
To wszelkich cierpień przechodzi pojęcie!
To przeciw sobie zwraca własną rękę,
By zgasić czucie i wzajemną mękę!

Aniela (przestraszona aż prawie do płaczu).

Panie Gustawie! co to jest... o Boże!
Zabić się, zabić! to bardzo nieładnie,
To grzech, wielki grzech; kto w niego popadnie,
Na tamtym świecie wiecznie cierpieć może.

Gustaw.
(szybka rozmowa)

Ratuj mnie.

Aniela (z pośpiechem).

Będę, będę, lecz czy mogę?

Gustaw.

Możesz.

Aniela (jak wyżej).

O śmierci nie będę słyszała?

Gustaw.

Nie.

Aniela.

Ja się jeszcze dotąd trzęsę cała.

Gustaw.

Chcesz więc?

Aniela.

Ale jak?

Gustaw.

Ja ci wskażę drogę:
Wstaw się do matki...

Aniela.

Dobrze, ja się wstawię.

Gustaw.

Niech mi przebaczy.

Aniela.

O, przebaczy pewnie.

Gustaw.

Proś!

Aniela.

Będę prosić, błagać, płakać rzewnie,
Aż mi przyrzeknie pomagać w tej sprawie.
Lecz nie rozpaczaj, mój panie Gustawie.

Gustaw.

W twojém więc ręku szczęście, życie moje.

Aniela.

W mojém? — Dla Boga!

Gustaw.

Matka uproszona...

Aniela.

Ach będzie, będzie, tego się nie boję.
Lecz koniec końców, cóż potrafi ona?

Gustaw.

Stryja przebłaga,

Aniela (radośnie).

Prawda, wyśmienicie!
Biegnę bez zwłoki, tu idzie o życie.

Gustaw.

Przebóg! nie teraz — miałaby przyczynę
Oskarżać stryja o zbyt wielką winę,
Że twą spokojność, nawet przyszłość całą,
Chcąc mnie powierzyć, narażał zbyt śmiało.
Toby ich przyjaźń niemylnie zerwało,
A ja nieszczęsny, cel gniewu stron obu,
Cóżbym mógł zrobić, jak wstąpić do grobu!

Aniela.

Ach, cóż więc czynić?

Gustaw.

Chcesz mi pomódz?

Aniela.

Chętnie.

Gustaw.

Zostańmy zatém tak jak do téj chwili:
Ja niby zawsze zakochany w tobie,
Ty na tę miłość patrząc obojętnie;
A później, gdy nas już będą naglili,
Głośne, wyraźne oświadczenie zrobię.
Ty mi odmówisz w podobnym sposobie;

Tym zwrotem twoję matkę to nie zdziwi,
A mój stryjaszek choć się nieco skrzywi,
Brak posłuszeństwa zarzucać nie będzie.
Wtedy dopiero wzywam twej obrony,
Przebłagasz matkę, oświecisz w tym względzie.

Aniela.

Rozumiem, dobrze.

Gustaw (całuje w rękę).

Więc bez nienawiści?

Aniela.

Będę się cieszyć, jak się nasz plan ziści.

Gustaw.

Pamiętaj zawsze postępując śmiele,
Ile ci ufam, jak zwierzyłem wiele.
Jeśli opuścisz w tej smutnej potrzebie,
Ja w świecie nie mam nikogo prócz ciebie.
W tobie jedyna opieka, obrona,
Bez ciebie szczęścia nadzieja stracona.
O, niech z twej ręki Anielę otrzymam,
A dosyć czucia, dosyć życia nie mam,
Bym mógł odwdzięczyć dobro mi nadane,
Com go niegodny, lecz godnym się stanę.

(Całuje ją w rękę z uczuciem — przy ostatnim wierszu wszedłszy Radost, niewidziany daje brawo klaszcząc w ręce).




SCENA II.
Aniela, Gustaw, Radost.
Aniela.

Słyszał.

Gustaw.

Co? słyszał?

Radost.

Brawo dzieci, brawo!

Gustaw (rzucając się na kolana przed Radostem),

Przebacz mi Stryju!

Radost (cofając się zadziwiony).

A! a to co znaczy?

Gustaw (posuwając się za nim, cicho)

Kiedyś już słyszał, łajże mnie, a żwawo.

Radost.

Guciu!

Gustaw (cicho).

Gniewaj się. (głośno) Lituj się rozpaczy!

(w tył się skłaniając jakby odtrącony)

Niech mnie twa ręka srodze nie odpycha!

(cicho)

A gniewajże się Stryjaszku, do licha!

Radost.

Słuchajno, trzpiocie.

Gustaw (cicho).

Lepiej, to zamało.

Radost.

Czyś ty oszalał?

Gustaw (cicho)

Dobrze. (głośno) Już się stało!

Radost.

Tego już nadto!

Gustaw (głośno)

Wszystko jej wyznałem.

(cicho)

A nuże teraz! z największym zapałem.

Radost.

A do stu katów!

Gustaw (cicho)

To, to, to!

Radost.

Drwisz sobie!

Gustaw (głośno tragicznie).

Stryju mój, Stryju! chcesz mnie widzieć w grobie.

Radost (rozgniewany).

Dosyć tych żartów, dosyć już mój panie;
Rób sobie, co chcesz, niech się co chce stanie,
Ja szalonemu nie chcę szukać żony.

(odchodząc)

A to waryat, wyraźnie szalony!





SCENA III.
Aniela, Gustaw.
Aniela (niespokojnie).

Cóż teraz będzie?

Gustaw (do siebie).

Ścierpły mi kolana.

Aniela.

Nie dał się zmiękczyć.

Gustaw.

To rzecz niesłychana.

Aniela.

Może nie słyszał.

Gustaw.

Jakto, może?

Aniela.

Może.

Gustaw.

Samaś mówiła.

Aniela.

Nie, jam się pytała.

Gustaw.

Więc bez potrzeby ta utarczka cała,
I w najmniej dobrej wyprawiona porze,
Bo że nie słyszał, jestem pewny prawie,
Lecz o co idzie łatwo teraz zgadnie.

Aniela.

Wszystko zerwane niewczesnym zapałem.

Gustaw.

Tak mnie znienacka i tak podszedł zdradnie!

Aniela (chodząc niespokojnie).

Cóż ja nieszczęsna pomogę w tej sprawie!

Gustaw (na stronie).

Mojego planu powierzyć nie chciałem.

Aniela (jak wyżej).

Jakże też można w porywczym zapędzie
Zniszczyć od razu, cośmy przedsiewzięli!
Biedna Aniela ileż cierpieć będzie!

Gustaw (biorąc ją za rękę).

 Jakże nie kochać tej lubej Anieli?

Aniela.

Kochać ją trzeba.

Gustaw.

Poprzysiągłem sobie.

Aniela.

Ach! chętnie wierzę.

Gustaw.

W tém moje życzenie.
Sama więc widzisz: w tobie, tylko w tobie
Pomoc mam jednę, a wszystkie nadzieje.

Aniela.

Cóż ja pomogę i cóż ja odmienię?
Radost tak dobry, dziś zemstą goreje.

Gustaw.

Jeśli nie słyszał, wszystko ja naprawię.

Aniela.

Nie trać wiec czasu; idź panie Gustawie.

Gustaw.

Ty zaś unikaj wszelkiej z nim rozmowy,
Ale się staraj, abyśmy po chwili,
Dla dalszéj jeszcze w tym względzie umowy,
Znowu sam na sam tu ze sobą byli.

(Biorąc za rękę).

I obyś zawsze, ciągle pamiętała,
Że w twojém ręku moja przyszłość cała,
A nawet więcéj i szczęście Anieli,
Z którą już w świecie nic mnie nie rozdzieli.

(Całuje ją kilka razy w rękę, idzie ku drzwiom swojego pokoju, a obejrzawszy się, w inne drzwi odchodzi).




SCENA IV.
Aniela (sama).
(Chodzi zamyślona, potém siada opierając głowę na ręku).

Dziwnie — i dziwnie! Brzmią mi jeszcze uszy
Słowami, dotąd nieznanemi duszy.
Jak on ją kocha! i pewnie nie zwodzi:
Wszystko, co powie, wzrok jasny dowodzi.
On z nią szczęśliwy, ona z nim szczęśliwa,
I na czémże im, na czem jeszcze zbywa?

Jednego słowa do szczęścia im trzeba,
A do jakiego, do jakiego! — Nieba!
Ufają sobie, kochają się szczerze;
Jestżem szczęśliwsza, że w miłość nie wierzę?
Jednak ta miłość jest, trwa, dowiedziona...
O Boże! serca nie czuję śród łona.





SCENA V.
Aniela, Klara.
Klara.

Czegoż tak dumasz? Piszesz dzieło może?

Aniela.

Ach Klaro, Klaro, żebyś ty wiedziała!...
Lecz twoja przyjaźń zdradzić nas nie może,
Wszystko ci powiem — krótko więc — rzecz cała
Gustaw już nie mnie, lecz kocha Anielę.

Klara.

Kogo?

Aniela.

Anielę; ale Radost broni;
To wielki sekret, nie wydaj, dla Boga.

Klara.

Ależ nic nie wiem.

Aniela.

Bo to już za wiele.

Klara.

Co?

Aniela.

Ta zawziętość, nienawiść zbyt sroga.

Klara (ze wzrastającą niecierpliwością).

Czyja?

Aniela.

Radosta.

Klara.

I do kogo?

Aniela.

Do niej.

Klara.

Ależ...

Aniela.

Nie dręcz się obawą daremną:
Gustaw się wcale nie chce żenić zemną.

Klara.

To źle, mężczyzna powinien chcieć zawsze,
Ażeby poznał, jak kobiety gardzą,
Zwłaszcza ten Gustaw, co to uczy rządzić.

Aniela.

On i tak biedny!

Klara (ironicznie).

Biedny?

Aniela.

Musiał błądzić.

Klara.

Wzbudził więc, widzę, uczucia łaskawsze.

Aniela.

Ja wszystkich mężczyzn nienawidzę bardzo,
Ależ on swój los w moje ręce składa:
Bronić go muszę.

Klara.

Tak? I bronić rada.

Aniela.

Rada nie rada, zdradzić go nie mogę.

Klara.

Zdradź go, zdradź moja duszko! zdradź sułtana.

Aniela.

Nigdy, przenigdy!

Klara.

Ja tobie pomogę.

Aniela.

A taż Aniela tak szczerze kochana?

Klara.

Znowu nic nie wiem.

Aniela.

Wszystko ci wyjaśnię.

Klara (ciekawie).

Mówże.

Aniela.

Gdzie Mama?

Klara.

Wołała cię właśnie.

Aniela.

Ona tak dobra, i jej wszystko zwierzę,
Jej tylko jeszcze, a więcej nikomu.

Klara.

Moja Anielko, niech cię Pan Bóg strzeże
Byś z męzkich sideł nie poniosła sromu;
Ja twą nienawiść już słabnącą widzę.

Aniela.

O, jak cię kocham, ja ich nienawidzę.

Radost (wchodząc, do odchodzących).

Panno Anielo!

(Aniela chwyta za rękę Klarę i pociągając z sobą prędko wybiega we drzwi prawe boczne).

Ależ... panno... proszę...

(wracając).

Hm, hm! spłoszone — coś tu znać Gustawa
Gotówbym przysiądz, że to jego sprawa.
Oj Guciu, Guciu! kiedyś ja przepłoszę!

(Gustaw wchodzi jednemi w głębi będącemi drzwiami, a zobaczywszy Radosta, nucąc w drugie odchodzi).
Radost (goniąc za nim).

Czekajno, czekaj!

(Wybiega za drzwi).




SCENA VI.
Radost, Gustaw
Radost (prowadząc Gustawa).

Chodź, chodź, mam cię ptaszku.

(patrząc mu w oczy po krótkiém milczeniu).

Coto znaczyło to: Przebacz Stryjaszku?

Gustaw.

To tak.

Radost.

Jakto, tak?

Gustaw.

Ot tak!

Radost.

Co to znaczy:
Ot tak?

Gustaw.

Niby — nic.

Radost.

Nic?

Gustaw.

Nic.

Radost.

To nic było:
Przebacz Stryjaszku, lituj się rozpaczy?

Gustaw.

Ach, to rzecz jasna: w miłości niemiło.
Kiedy się czasem (bo któż to zaprzeczy?)
Kłótnia lub sprzeczka, albo z innej rzeczy,
W potęgę czucia moc niby mająca,
Sama od siebie walczy lub potrąca,
Ztąd koniec końców, kres wszystkich igraszek —
No, to rzecz jasna — rozumie Stryjaszek?
(chce odejść)

Radost (zatrzymując go).

Ale czekajno — ja nic nie rozumiem.

Gustaw.

A ja wyraźniej powiedzieć nie umiem.

Radost.

Czegożeś klęczał jakby do pacierzy?

Gustaw (z udanym zapałem).

To mi Stryjaszek nie wierzy? nie wierzy?

(chodząc)

Kiedy tak — dobrze — dobrze — wiem co zrobię —
Każę zajechać i pojadę sobie.
Janie! Hej!

Radost (chodząc za nim i głaszcząc po ramieniu).

No, no, Guciu, Guciuniu mój!

Gustaw (zawsze chodząc w udanym gniewie)

Kiedy ja mówię!...

Radost (jak wyżej).

Już, już, już, stójno, stój.

Gustaw.

Ja się tłómaczę dobrze, jasno, szczerze.

Radost.

Już, już rozumiem, już wszystkiemu wierzę.

(do siebie).

A to saletra! skra, ogień, płomienie!

Gustaw (rzucając mu się na szyję).

Luby Stryjaszku!

Radost (ściskając go).

Ach, Guciu mój luby,

(płaczliwie)

Nie słuchasz rady.

Gustaw.

I słucham i cenię,
A co wykonam godne będzie chluby.

Radost.

Lecz czemu Klara....

Gustaw.

Ach Klara, ta Klara,
To jest prawdziwie boska na mnie kara.
Wszędzie jej pełno, we wszystkiém zawadzi;
Przytém zawzięte, jak kogucik młody,
Kikiki zawsze, (pokazując) a tak w górę sadzi!
I wiesz Stryjaszku, dla powszechnej zgody,
Wiesz co?

Radost.

Naprzykład?

Gustaw.

Żeń się z nią.

Radost.

Szalony!

Gustaw.

Zrób mi tę grzeczność.

Radost.

Pomysł godny głowy.

Gustaw.

Bardzo mi bruździ.

Radost (wzruszając ramionani).

Dlatego ja stary?...
Bruździć nie będzie, nie bruźdź ty z twej strony.
Nacóż Albina przez jakieś namowy
Chcesz jej zbuntować?

Gustaw.

On już zbuntowany.

Radost.

Jakto?

Gustaw.

W Anieli jak kot zakochany.

Radost.

Kto? Albin?

Gustaw.

Albin.

Radost.

A, to nie do wiary!

Gustaw.

Tak, tak ją kocha, ledwie że nie skona;
Niema gadania, to rzecz dowiedziona.

Radost.

Albin, ten Albin!

Gustaw.

O, nie wszystko złoto,
Co się nam świeci — o, to sztuczka płocha:
Jednej przysięga, a w drugiej się kocha.

Radost.

Ale z Anielą jakże idzie tobie?

Gustaw (po długiém milczeniu)

(zakładając ręce).
Co to Magnetyzm?

Radost (zdziwiony).

Ma... Magnetyzm?

Gustaw.

Coto?
Co? Powiedz!

Radost.

Ale zkąd o tém w tej dobie?

Gustaw (po krótkiém milczeniu)

Magnetyzm, mówią, jestto wolna władza,
Co z ciała w ciało zdrój życia wprowadza.
Jeżeli zatem mam zarodne siły
Ogień swój własny w obce przelać żyły,
Dlaczegóż miałbym w pięknej, młodej duszy,
Czystej jak śnieżek, co świeżo przypruszy,
Przez silną wolę, pałające tętna,
Własnego czucia nie wycisnąć piętna?

Radost.

Jeśli rozumiem, niech mnie piorun trzaśnie!

Gustaw.

Kocham i będę kochany; to jaśnie?

Radost.

Jaśnie, wyraźnie, lecz trochę za śmiało.

Gustaw.

Śmiałość przed szczęściem, jak szczęście przed chwałą!

Radost.

Będziesz kochany, ale nie bądź trzpiotem.

Gustaw.

O mój Stryjaszku! tobie myśleć o tem.

Radost.

Ach, czyż nie myślę i nie smażę głowy?

Gustaw.

Ja też ci zawsze dziękować gotowy.

Radost.

Dziękuj kiedy chcesz, lecz się popraw razem.

Gustaw.

To się już stało za twoim rozkazem.
I dobrze skończyć mam wszelką nadzieję,
Byleś nie zważał, co się z nami dzieje;
W zgodzie czy kłótni, we wrzawie czy ciszy,
Niech oko drzémie, a ucho nie słyszy.

Radost.

Cóż z tego będzie?

Gustaw.

Co będzie? (ściskając go) Wesele.
(wybiega).

Radost (idąc za nim).

Rozsądku mało, pewności za wiele.



KONIEC AKTU TRZECIEGO.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Fredro.