Śluby panieńskie/Akt II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Śluby panieńskie |
Podtytuł | czyli Magnetyzm serca |
Rozdział | Akt II |
Pochodzenie | Dzieła Aleksandra Fredry tom IV |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1880 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały tom IV |
Indeks stron |
Tak, tak, panie Radoście, podzielam twe żale,
Ale mi się pan Gustaw nie podobał wcale.
Miłość własną, przeczącą co drugim należy,
Najtrudniej mi przychodzi przebaczyć młodzieży.
Tej wady Gustaw nie ma.
Ma tylko zalety,
A żadnej wady? — prawda?
Ach, ma, ma, niestety!
A tą jest?
Roztargnienie, wesołość, pustota...
No, co mam obwijać — trzpiot!
Nie widzę w nim trzpiota.
Ach Mościa Dobrodziejko, któżto już zaprzeczy? —
Ale ma serce dobre, głowę nie od rzeczy;
To nie minie jak płochość, z czasem nie uleci,
To jest szczęścia rękojmią dla żony i dzieci.
Wszystko dobre w nim widzisz.
Kocham go jak syna.
Ale tylko ja jeden.
To nie moja wina.
I Aniela się krzywi.
I wprawdzie ma czego.
Biedny Gustawek! Wszyscy bij zabij na niego.
A ten sen? jest trzpiotowstwo? — nie: lekceważenie.
Ach! wszakcim go obudził!
A to jak ocenię,
Gdy potém wleciał do nas, jakby jęty szałem?
Co robił? — Byłeś.
Wszakci na niego mrugałem!
Lubię w młodym wesołość; i wesołość szczera,
Choć czasem w zbytek przejdzie, jednak wzgląd odbiera.
Lecz udana już nie ma do tych względów prawa,
I taka dziś wzbudziła szaleństwa Gustawa.
Szaleństwa! — Był szalony — to niema gadania,
Lecz czasem i nieśmiałość do tego nas skłania:
Drży, stoi, a potem huż! jak ów koń z narowu,
Co raz z miejsca, już nie zna ni płotu, ni rowu.
Otóż tak i z Gustawem — nikt nie wie co gani.
Co? on?
Nieśmiały.
Gustaw?
Gustaw. Ręczę pani.
A, wybornie! (śmieje się) O biedny! biedny Gucio mały,
Trzech nie zliczy! (śmieje się)
No.... prawda, że jest nadto śmiały,
Ale cóż ja mam robić?
Wziąść go lepiej w kluby.
Bo mówiąc między nami, ten Gustawek luby
Wyrabia ze stryjaszkiem co mu się podoba.
Oho, ho, ho! — I jedna nie przeminie doba,
Żeby mu Pater Noster nie wleciał do ucha.
O, tak, wiem dobrze: waćpan zrzędzisz, on nie słucha.
Ach, jak on mi dziękuje za każdą przestrogę.
Ale chcesz pani prawdy, ja nią służyć mogę:
Pani to Dobrodziejka psujesz panny swoje.
Ja psuję!
Pani.
Bój się Boga!
Ja się boję.
Lecz tak jest.
Drżą przedemną.
Zapewne!
I pewnie.
Szkoda, żeś tu dziś nie był, jak płakały rzewnie.
Ale chociaż ja zero, Gustaw pełen winy,
Jednak nic mi nie kryje.
Cóż znaczą te miny?
Ściągasz je do Anieli, albo też do Klary?
Hm! hm!
Cóż?
Jakieś śluby!
Dziecinne zamiary,
O których nie chcę wiedzieć, domyślam się ledwie.
Długo przy matce Klary bawiły obydwie,
Wiesz, jakie przed oczyma miały tam pożycie;
Przytém kilka złych książek przeczytanych skrycie
Równie jak mego szwagra gorszące rozmowy
Wpoiły, nie w ich dusze, ale w młode głowy,
Ową nienawiść mężczyzn, którą ciągle puszą.
Nacoż więc zbijać myśli, co się zmienić muszą?
Zmienić się, zmienią pewnie, lecz kłopot dla Gucia.
Zresztą lepiej za mało, niż za wiele czucia.
Ach Mościa Dobrodziejko!
Zawsze Radost jeszcze.
Zawsze.
Idź, popieść Gucia.
Już ja go popieszczę.
Co ja pocznę z tym chłopcem! to rzecz niesłychana!
Żebym go mógł, u czarta, związać jak barana,
Przywieść gwałtem przed ołtarz, narzucić mu żonę,
Szczęście by dla obojga było zapewnione.
Ale trzpiot w sprawie, piskorz w stawie — jeden djasek!
Tu go trzymasz, tu nie masz; — w oczach pewny piasek.
A co, stryjaszku? — Wszak poprawa wielka?
Gdybym nie widział, nie dałbym był wiary.
Tylko coś trochę bruździ mi Anielka.
Już tak za pan brat! — Jakby z jednej pary?
Dąsa się na mnie.
Anielka! No proszę!
Ale im rzadsze, tém większe rozkosze.
Niech mało mówi, a kocha bez miary,
Bo coraz więcej za serce mnie chwyta.
A ty coraz mniej.
Mniej?
Mniej.
Czy żart?
Żart, żart.
To źle.
To dobrze.
Czemu?
Boś tego wart.
Cóżem ja zrobił?
I jeszcze się pyta!
Zmiłuj się, powiedz, czyś duszy chciał ze mnie?
Czy tarantula pogryzła ci pięty,
Że kiedym mrugał i chrząkał daremnie,
Ty w susach, skokach, na wszystko zawzięty,
Tłukłeś, łamałeś — nawet biedną suczkę...
Cóż złego? — chciałem pokazać im sztuczkę.
O, ty do sztuczek! mistrz! jakby spadł z nieba —
Lecz nie do takich, gdzie zgrabności trzeba.
Kto z wesołości do głupstwa przechodzi,
Może rozśmieszyć, sobie tylko szkodzi;
Lecz kiedy głupstwem chce zabawić kogo,
Krzywdzi go wtenczas i złą idzie drogą.
Prawda Stryjaszku, prawda co do joty;
Co to za szczęście, że cię mam przy sobie,
Że zawsze radzisz w tak jasnym sposobie,
Bo nie raz głupstwo byłbym zrobić w stanie.
Byłby?
Dziękuję, mój Stryjaszku złoty,
Za twoję radę, za twoje kazanie,
Wszystko już teraz, jak każesz, tak zrobię.
Więc te rozmowy....
Ej tam u kaduka!
Już w gardle stoi to wiejskie gdakanie!
O... o... już zły, już.
Nazbyt wielka sztuka,
Z miasta przybywszy wiejskie bawić panie.
Wspomnij świat wielki: — Ho, ho! górne tony.
Mów o rolnictwie: — zacóż to nas trzyma?
Czy nad młot, omłot, innej treści niema?
O literaturze: — fiu! jaki uczony!
Żartuj: trzpiot z ciebie. Nie żartuj: rozumny.
Bądź wesół: szydzisz. Bądź smutny: pan dumny.
Dosyć, że na wsi nim będziesz poznany,
Mów i rób co chcesz, zawsześ wart nagany.
Ależ Aniela czy jej także warta?
Cóż mam z nią mówić? — Mówiłem o łanach,
Łąkach, strumykach, owcach i baranach,
O czémże jeszcze mam mówić u czarta?
Kiedy się gniewasz i sadzisz czartami...
Ale cóż w mieście?
Nie gadam z pannami.
Parma, niepanna, któż wgląda tak ściśle.
Ach mój Stryjaszku, jakżeś się zestarzał!
Gdy nie śmiem wyrzec co z zapałem myślę,
Sto słów nie jedno będę giął, powtarzał,
Nim mnie powoli do celu przybliży;
Bo myśl jak woda: im ciaśniej tém wyżej.
Argument jasny, porównanie piękne.
Z panną, sam powiedz, kiedy raz już jęknę:
„Kocham Waćpannę“, a ona odpowie:
„Kocham Waćpana“ — jużci po rozmowie.
A jak: „nie kocham?“
Także koniec będzie.
Lecz z tobą końca i diabeł nie dójdzie.
Ale stój, czekaj! zatrzymaj się w pędzie!
Wiesz jaki zamiar Anieli i Klary?
Nie.
Żadna za mąż nie chce i nie pójdzie.
Jakto Stryjaszku? — A, to nie do wiary!
Chcą mężczyzn zgubić, trwać w panieńskiej cnocie?
Może tak wszystkie?
Oj ty, ty mój trzpiocie! (odchodzi)
Ten wzrok oziębły, a miłośne oko,
Westchnienie w piersiach zamknięte głęboko,
Czoło pochmurno, kiedy twarz się śmieje, —
Na honor, lubię, kocham się, szaleję!
Po długiej wojnie zawieszenie broni.
Pokoju proszę.
Któż od niego stroni?
Nie każdy godzien.
Pierwszy więc warunek?
O, nie tak bystro!....
Wzajemny szacunek.
I neutralność moja.
Być nie może.
Zróbmy zaczepno-odporne przymierze.
Co za wspaniałość!
Punkta więc ułożę.
Żarty!
Ja proszę.
Bardzo temu wierzę.
Cóż?
Radzę...
Błagam.
Czy on mnie nie widzi?
Wiernie dotrzymam.
Czy on ze mnie szydzi?
Dwakroć przysięgnę.
Przysięga bez miary,
Kto żebrze wiary.
I żebrak ubogi
Skarb znaleźć może.
Dużo na to drogi.
Odległość celu nadziei nie zmniejsza.
Trudna to zdobycz.
Lecz skromność trudniejsza.
Wojna więc.
Przeciw pani jestem zbrojny.
Ja trzymam z Klarą.
Zazdrościć jej muszę.
A ja z Anielą.
Zatém niema wojny.
A to dla czego?
Bo jestem spokojny,
Nie jak mężczyźnie, lecz pannie przystoi.
Nie — otwartości mężczyzna się boi,
Chciałby mgłą zawsze okryć swoją duszę,
By mieć dwa światła i stać między dwiema.
Zkąd o mężczyznach takie złe mniemanie?
Owszem, pochlebne.
Głębokie problema!
Nie mójto rozum rozwiązać go w stanie.
Zwodzić i zdradzać wszak najmilsza sztuka?
Każdy z niej chluby, w niej nagrody szuka;
Im więcej ofiar naliczy, nakłamie,
Tém w chwalebniejsze uwieńczy się znamie.
Hm! bardzo panią żałuję.
A! bardzo Panu dziękuję.
Lecz jeśli łaska, z jakiegoż powodu?
Że z tak niewinną duszą, tak za młodu,
Już doświadczyłaś co jest męzka zdrada.
Już doświadczyłam? i któż to powiada?
Zdrowy choroby, bogacz nie zna nędzy,
Tak równie zdrady, kto nie był zdradzany.
Z kilku zaś książek czytanych czémprędzej,
Rozsądek wzbrania ogólnej nagany.
Ależ i przykład zostaje w pamięci.
O, przykład, przykład dobre i złe mieści,
Ale najczęściej złém nas tylko nęci.
Mszcząc zatém krzywdy całej płci niewieściéj,
Nadobna Klara poprzysięgła sobie,
Nie uszczęśliwić żadnego z czcicieli.
Któż to mówił?
Kto? — Albin.
W tym sposobie
Pan Gustaw pewnie ze strony Anieli,
Podobne śluby wkrótce nam ogłosi:
Każdy się chętnie własną dzieli klęską.
Hm! panna Klara walczy duszą męzką,
I zapał, który jej rumieniec wznosi,
Czas Amazonek przed oczy nam stawia.
Zapał — jest zapał — ja wiem co objawia....
I powiem, powiem, sto razy powtórzę:
Iż moja dusza znieść mężczyzn nie może!
Nienawidzieć ich — moje przedsiewzięcie;
Dwakroć przysięgłam i dochowam święcie!
(odchodzi)
Dochowam, tak, tak, będziemy widzieli.
Nienawiść! wszystkim! i święcie przyrzeka.
O, nie, tych myśli Aniela nie dzieli.
Bóg to karzący za ciężkie przewiny,
Nienawiść w sercu zaszczepił człowieka;
A twoja dusza z jakiejże przyczyny
Mogłaby ściągnąć cząstkę takiej kary?
Powiedz mi raczej, iż nie dajesz wiary,
Że miłość istnie, że może być szczera,
Dosyć w tém złego już na ciebie czeka.
Ach, niedowiarstwo jest to ostre ciernie;
Zwolna je w bukiet doświadczenie zbiera,
By go starości w końcu oddać wiernie!
Lecz czysta ufność, to młodości kwiecie!
Co wcześniej, później wiatr postrąca przecie.
Tak, później trochę wietrzyk kwiat pozgania,
A owoc wzrośnie — koniec porównania.
Nie zasłużyłem na nienawiść wcale,
Lecz na gniew bardzo.
Nie na mój.
Twój, pani.
Nic nie wiem.
O, wiesz — lecz przebacz wspaniale
Temu, co szczerze własną płochość gani.
Czemuż z tém do mnie?
Ach, jakież pytanie!
O czyjeż więcej mogę ja dbać zdanie?
Zbłądziłem.
Czy tak?
Wyznaję.
Więc wierzę.
Przebacz.
Niech i tak będzie.
Szczerze.
Szczerze.
W nowej więc odtąd postąpię kolei,
Ale tymczasem niech dobroć Anieli
Za gwiazdę szczęścia nadziei udzieli.
Żadnej nie czynię.
Nadzieję nadziei.
Nie czynię żadnej.
To za ostro było!
Jestże wiadomy zamiar mego stryja?
Jest.
I że temu matka pani sprzyja?
Wiem.
I to, wszystkim najdroższe życzenie
Piękna Aniela nie spełni?
Nie.
Nie?
Nie.
Dość krótko.
Ale otwarcie.
Aż miło!
Czy w rzeczy śluby?...
Ja nic nie wiem o tém.
Nie chcesz iść za mąż.
Teraz nie.
Lecz potém?
Któż przyszłość zgadnie?
Czemu zgadnąć niema?
O, zgadnie, zgadnie, bardzo łatwo zgadnie,
Że wkrótce z trzaskiem, turkotem, łoskotem,
Jaki konkurent na dziedziniec wpadnie,
I com dziś nie mógł — on jutro otrzyma;
Wszakże tak będzie?
Wszystko to być może.
Jednak ja małą uwagę przełożę:
Nie chcesz — nie czyń więc nadziei wbrew zdania,
Ale porywczość niech mi jej nie wzbrania.
Ja o to proszę.
Tego nie rozumiem.
Cóż nie rozumiem? jakto nie rozumiem?
Nie chcę rozumieć. —
A, i to być może.
„I to być może?“ Ha, ha, ha! to śmiesznie!
Wszystko „być może“ — na honor uciesznie!
Ja to się, o ja podobać nie umiem,
Lecz jaki sąsiad, jaki Albin wtóry,
Smętny kochanek, aspirant ponury,
Tysiącznych westchnień nagrodę odbierze.
Jestżem tak przykrym i Anieli także?
Przykrym? dlaczego?
Nie?
Nie.
Szczerze?
Szczerze.
Ani się spojrzysz?
I owszem.
Tak?
Jakże?
Ach, tak ozięble.
I jakże inaczej?
Gniewaj się na mnie, ach gniewaj się raczej.
Gniewać? i za co?
To nie do zniesienia.
Czy to tak bawi, czy to tak przyjemnie,
Że cierpię tyle?
Oho! już cierpienia!
Alboż nie wierzysz miłości ku tobie?
Nie wierzę.
Żądaj dowodów odemnie;
Powiedz, co czynić? W jakimbądź sposobie —
Wszystko wypełnię.
Nie mówić mi o tém.
Tak?
Tak.
Mam milczeć?
Proszę.
Długo?
Zawsze.
Nie, nie mogą być rozkazy łaskawsze,
I przyjemniejszym udzielone zwrotem.
Kochać i milczeć — przednio! wyśmienicie!
Milczeć i kochać! — I tak całe życie!
Zkądże wstręt taki? zkąd wstrętu przyczyna?
Może go zmniejszę, jeśli moja wina,
Ale ją wyjaw, niechże ją wiem przecie.
Ja wstrętu nie mam do nikogo w świecie.
Trudna jest miłość zaraz w pierwszej dobie,
Ale nienawiść niepodobna prawie;
Ja dziś jej celem smutną próbę robię,
I nowy przykład oczom twoim stawię.
Puśćmy w niepamięć ten przedmiot niemiły.
Łatwo ci kazać — mnie spełnić nad siły.
Słuchaj Anielo, słuchaj tego głosu,
Co ufnie zwierza całą przyszłość losu:
Z otwartą duszą, jak przed Bóstwem stoję,
W twém ręku szczęście i nieszczęście moje;
Wznieś je na szali, ale wznoś pomału...
Słuchaj, nie żądam mych uczuć podziału,
Prośba nie zjedna, co jest serca darem,
Lecz nie gardź moim, mnie chlubnym zamiarem,
A wszelkich starań, wszelkich sił dołożę,
Których być zdolną szczera miłość może,
Abym to zyskał, czego dziś nie mogę;
Lecz wskaż Anielo, wskaż zbawienną drogę!...
Jakto? bez słowa odchodzisz odemnie?
Tej więc, do której zawsze niedaremnie
Każdy w nieszczęściu słuszne prawo rości.
Patrz, u nóg twoich błagam twej... litości!
A to co znaczy? czy dziękczynne modły?
Czy też pokuta za śmiałe nadzieje?
Bystre domysły tym razem zawiodły:
Sprzykrzyło mi się ciągle chodzić, siedzieć,
I kląkłem.
Nie, nie, ja wiem co się dzieje,
I będę mogła dokładnie powiedzieć.
Melancholicznych wejrzeń nie widziano,
Sentymentalnych westchnień nie zważano,
Słów nie słuchano — cóż więc pozostało? —
Do nóg — miłość lub śmierć! — Lecz wypadało
Mieć w ręku szpadę, sztylet, nóż stołowy,
Albo nareszcie mordercze nożyczki!
I cóż? stoimy — bez czucia, bez mowy?
Jakto i wszystko od pierwszej potyczki?
Ach, to zwycięztwo tak łatwe prawdziwie,
Że się nie cieszę, lecz łatwości dziwię.
Kołczan już próżny, zatém żart na stronę.
Ach! panno Klaro, widzisz mnie w rozpaczy!
O, znajdę jeszcze pocisk na obronę.
Ale bez żartu, cóż ta zmiana znaczy?
Jestże to może snu rannego skutek,
Albo dowcipu nagłe przesilenie?
Nadto głęboki czuję w sercu smutek,
Nadto bezstronnie moje błędy cenię,
Abym mógł zwracać dowcipne pociski.
Cel moich życzeń, któregom był blizki,
Teraz, niestety, prawie z oczu tracę,
A najboleśniej to rozdrażnia duszę,
Że własną winę własném szczęściem płacę,
I że zbyt słusznie, jeszcze przyznać muszę.
Zatém czy zganisz lekkomyślność moję,
Z którąm nadziei zaufał bez miary;
Czy nazwiesz głupstwem, co przez płochość broję,
Czy brak grzeczności uznasz godnym kary,
Jak chcesz mnie skarcisz, w jakimbądź sposobie,
Zawsze mniej powiesz, niżli ja sam sobie!
Wyższości mężczyzn nad zdanie kobiety,
Nadto przed chwilą doznałam, niestety!
Bym teraz śmiała sprzeczać się zuchwale.
Zwłaszcza gdzie skromnie na rozsądku szalę
Męzka wspaniałość własne błędy składa,
Tam mnie powtarzać lub milczeć wypada.
Lecz szczera skrucha i te chlubne żale
Z jakiejże wielkiej pochodzą przewiny?
Ach panno Klaro, poznałem Anielę.
Dotąd rozpaczy nie widzę przyczyny.
Poznawszy, widzę jak błądziłem wiele.
Aha! pan Gustaw zapewne ją kocha?
Ubóstwia, powiedz, a powiesz za mało.
Hm! nie jestże to tylko skłonność płocha?
Miłość najczystsza jaką niebo dało.
Ależ ta miłość będzież ona stała?
Z życiem trwać będzie, z życiem tylko zgaśnie.
I pewnie wierzyć Anielka nie chciała?
Nie chce i słuchać — ztądto rozpacz właśnie.
To źle — ale mnie słuchałaby może?
Co miłość nie śmie, to przyjaźń okréśli.
Gdy jej poprawę i ten żal przełożę...
Ach panno Klaro, zgadłaś moje myśli.
Powiem jej jakim pan Gustaw był wprzódy.
Mocnych farb użyj, nie szczędź mi nagany.
Że był wesoły, jakto zwykle młody...
Trzpiot, lekkomyślny, płochy, roztrzepany...
Próżny, zły, dumny, zakochany w sobie...
To trochę nadto — to będzie za wiele.
Że wiejskie dziecie widział w jej osobie...
To trochę dużo...
Że mniemał w swej dumie,
Iż grzeczność na wsi godna pośmiewiska...
To bardzo dużo...
Że brak na rozumie...
Hola! to nadto; obraz zakazany!
Mocnych farb biorę, nie szczędzę nagany. —
Ale jej powiem zaraz z drugiej strony:
Że się poprawił, kto się uznał w błędzie,
Że miłość szczera, którą uniesiony,
Im wolniej wzrosła, tém wytrwalszą będzie:
Że jeśli jeszcze nie jest jej wzajemną,
Winna przynajmniej wynagradzać wiarą.
Ach tak, tak wszystko, moja panno Klaro!
Czytasz w mém sercu, myślisz razem ze mną.
Ha, ha, ha! dłużej wytrzymać nie mogę!
Ha, ha, ha! moja panno Klaro! moja!
Ha, ha, ha! przednio! znalazłam więc drogę,
Oręż wypada, pęka twarda zbroja. —
I czegoż męzka przebiegłość zastrasza?
Niech straszy raczej własna słabość nasza,
Bo, kto nie zechce, ten tylko nie przyzna,
Że do zwalczenia nie trudny mężczyzna.
Ufaj mu szczerze, a w postaci męża
Ujrzysz zwinnego, zjadliwego węża.
Oprzyj się woli, chciej mieć własne zdanie —
Lwem rozdrażnionym, tygrysem się stanie.
Ale znaleź wtór do jego piosneczki,
Jak zwyciężona wychodź z każdej sprzeczki;
W jego rozumu kręć się zawsze kole,
A na jedwabiu wywiedziesz go w pole. —
Jeśli się mylę, to próbka dzisiejsza
Mego mniemania zupełnie nie zmniejsza.
Co wyraziwszy szeroko i długo,
Mam honor zostać uniżoną sługą!
(odchodzi we drzwi prawe boczne)
Hm, hm, hm! czy tak, tak? — Że kocham szczerze,
Idę otwarcie, otwartości wierzę,
Takżem spadł nizko? — Hola jaszczureczko!
Ostry rozumek, ostre twe słóweczko,
Ale mnie w parę z Albinem nie poda.
Uczysz mnie zwodzić? Chcesz wybiegów? zgoda.
Aniela dobra, ale uprzedzona —
Co ufność nie chce, niech dobroć dokona.
Romans ułożę — jej zrobię zwierzenie —
Na czas kochankę w przyjaciółkę zmienię,
Zyszczę jej litość i wezwę obrony.
Łączy dwa serca sekret podzielony, —
Tak — wzbudzę czucie miłości obrazem,
Zwrócę ku sobie i ustalę razem. —
Otóż to, to jest przyczyna,
To powód wszystkiego złego!
Chodzi, łazi cień Albina,
Płacze diabli wiedzą czego!
Pięćdziesiąt lat jęczy, szlocha,
Pięćddziesiąt lat wzdycha, kocha.
Teraz każda myśleć będzie,
Że to tak się miłość przędzie,
Niby wiekiem życie człeka,
Aby wzdychać mógł pół wieka!
Już łzy lejąc w dzień i w nocy,
Sam się zmienisz we fontannę,
A tymczasem bez pomocy
Ja mam znosić twoję pannę?
Nie kochaj ją tak poddanie,
A wzajemną ci się stanie;
Nie daj władać, rządzić sobą,
A rząd tobie sama przyzna;
Nie nudź płaczem i żałobą,
A zwyciężysz jak mężczyzna.
Inaczej myślą warjaci. —
Bądź zdrów!
Niech cię wszyscy kaci!...
Gdzie poszła?
Ach kto?
Tego nawet nie wie!
(odchodzi za Anielą)
I jemu teraz szkodzę — odszedł w srogim gniewie,
Gdzież mam wylać łzy moje, gdzie podziać westchnienie?
Pałam lat dwa, lat dziesięć — jeszcze się nie zmienię.
Niechaj tylko na chwilę, na cząsteczkę chwili,
Klara patrząc się na mnie, choć trochę zakwili.
Nigdyż, Klaro, nie przyjdzie chwila wypłakana,
Kiedy balsam otrzyma sroga serca rana?
Otrzymać może, ale nie odemnie.
Ja kocham.
Ja wiem.
Zaczekam.
Daremnie.
Błagam.
Dość tego.
Okrutna!
Być może.
Obym mógł przestać kochać!
Daj to Boże,
Żeby raz jeden wypadł kłębek z dłoni,
A Pan za kłębkiem nie byłeś w pogoni;
Żeby raz chustka padła ze stolika,
A Pan za chustką nie leżał na ziemi;
Żebym raz chciała nożyczek, nożyka,
A Pan nie szukał, nie latał za niemi;
Żebym raz mogła jeden kichnąć skrycie,
Nie słysząc wróżby na stoletnie życie!
Nie, to prawdziwie już nie do zniesienia!
Jeśli pragnę uprzedzać wszystkie twe życzenia,
Jeślibym całe życie chciał poświęcić tobie,
Przypisz to mej miłości i swojej osobie.
Ale żem nie mógł zmiękczyć serce nazbyt harde,
Powiedz Klaro, czym przeto zasłużył na wzgardę?
Nie, na wzgardę nie, ja tego nie mówię.
Ach, jeżeli nie wzgarda, jakże się to zowie?
Przykre mi często są jego cierpienia,
Że szczere, wierzę, lecz to nic nie zmienia.
Na głos mężczyzny Klara ucha nie ma,
Nienawiść wszystkim przyrzekła, dotrzyma.
Ach, a w téj nienawiści moja część nie mała.
Nienajwiększa.
Ach Klaro, gdybyś pojąć chciała,
Co się na twe wejrzenie w mojej duszy dzieje,
Pewniebyś serca mego ziściła nadzieje.
Pewniebym nie ziściła.
Nigdy?
Dość już, proszę.
Okrutna! tém słowem śmierć...
Ach, śmierć, śmierć przynoszę!
Wkrótce téj nowéj chluby świat ci pozazdrości.
Żaden mężczyzna dotąd nie umarł z miłości.
Bo żaden nie mógł, ale nie jeden chciał szczerze.
Chęć więc za skutek trzeba wziąść w téj mierze.
Obchodząc zatem śmierć pana Albina,
Moja żałoba od dziś się zaczyna.
Ach dobrześ, widzę, radził szczęśliwy Gustawie!
Cóż radca stanu poradził łaskawie?
Nie kochaj, rzekł, tak czule, a będziesz kochany.
Nie kochaj! proszę, już mu na zawadzie,
Że ktoś jest wierny i w tém szczęście kładzie;
Już go to korci, jużby chciał odmiany.
Dwa lata wzdychasz, płaczesz, a sam nie wiesz czego.
A sam, sam nie wiesz!... słyszał kto co podobnego?
Każda już zechce zadać tak długą pokutę —
A on chce dobę, godzinę, minutę?
Nie daj jéj sobą rządzić...
Nie daj rządzić! brawo!
Nie daj! no proszę, to mi piękne prawo!
A ty nią rządzić będziesz...
Co, co? będziesz rządzić?
A zaraz rządzić, zaraz rządzić chcecie;
Jakże tu ma być porządek na świecie?
Jak? — kiedy jeden stu nauczy błądzić,
A pierwsze słowo: „Nie daj sobą rządzić!“
Jednak słuchać go nie chcę — co każesz, to zrobię.
To radca! to profesor!
Cóż zrobić?
Pójść sobie.
Gadaj — gada, milcz — milczy, idź — idzie, stój — stoi;
A niechże się sprzeciwi, niech się Boga boi!
Bo ta uległość mimo woli, zdania,
I nienawidzieć i kochać go wzbrania.