<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Fredro
Tytuł Śluby panieńskie
Podtytuł czyli Magnetyzm serca
Rozdział Akt IV
Pochodzenie Dzieła Aleksandra Fredry tom IV
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1880
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT IV.


SCENA I.
Gustaw, Jan.
(Gustaw chodzi zamyślony, Jan krok w krok za nim z czarną chustką w ręku)
Gustaw (podając lewą rękę, niestając).

Zawiąż! (do siebie) Stało się — kocham ją szalenie —
Lecz ona? —

Jan (chodząc za nim i opatrując rękę).

Wcale nic...

Gustaw (stając).

Jakto nic?

Jan (jak wprzódy).

Niema
Tu nic.

Gustaw.

Na ręku! — Wiąż tylko — (chodzi, do siebie) Hm, sprzyja,
Ale jak będzie, gdy rolę odmienię? —
Jak? kiedy zacząć?

Jan (nie mogąc w chodzie zawiązać ręki dla różnych giestów Gustawa).

Niech się pan zatrzyma.

(Gustaw wyrywa rękę, którą Jan chwyta i dalej chodząc wiąże).
Gustaw (do siebie).

Zatrzymać — pewnie — Węzeł jest —

Jan(puszczając).

Jest panie.

Gustaw (do siebie).

Lecz jak rozwiązać?

Jan.

Za koniuszek.

Gustaw (stając w gniewie).

Janie!

Jan.

Słucham.

Gustaw.

Głupiś.

Jan.

Tak?

Gustaw (zrzucając chustkę).

I nie tę zawija!
Lewą nie piszę.

Jan.

Któraż ręka boli?

Gustaw.

Co ci do tego — na, masz: zawiąż prawą.

(podając lewą rękę i zaczyna chodzić)
(do siebie)

Pierwszy raz kocham.

Jan.

Ależ panie...

Gustaw (wciąż chodząc).

No, a żwawo!

(do siebie)

Inna to miłość.

Jan.

To ta sama.

Gustaw.

Kłamiesz.

Jan.

Lewa.

Gustaw (podając prawą rękę).

A, ręka — no — jakże powoli.

(zaczyna chodzić i ciągnie za sobą opierającego się gwałtem Jana) (do siebie)

Będę kochany... Aj, rękę mi złamiesz!

Jan.

A którą, panie?

Gustaw.

Puść już, do kaduka!

Jan.

Wiązać nie sztuka.

Gustaw.

Ale milczeć sztuka.





SCENA II.
Gustaw, Albin.
(Jan na znak Gustawa odchodzi)
Gustaw (na stronie).

Już czuję wilgoć, zbliża się fontanna!

(do Albina)

Albinie smętny! jak rosa poranna,
Tak mgła z łez twoich napełnia dom cały.

Albin.

A jednak mojej nie zmiękczyły skały!

Gustaw.

Nim się więc staną saletrzanym kwasem.
Inny ci sposób poradzę tymczasem.

Albin.

Poradź mi, poradź, a lepiej niż rano.

Gustaw.

Źleżem poradził?

Albin.

Bóg to będzie sądzić.

Gustaw.

Cóż ci się stało?

Albin.

Drzwi mi pokazano.
Radź mi więc, radź, tylko nie każ rządzić.

Gustaw.

Pierwej pocieszę.

Albin.

Mnie?! pocieszyć! Nieba!

Gustaw.

Klara cię kocha.

Albin.

Zbyt bolesne żarty.

Gustaw.

Ręczę.

Albin.

Nie wierzę.

Gustaw.

Przysięgać ci trzeba?

Albin.

Jak wiesz?

Gustaw (udając urażonego).

Cóż to jest? Chcesz, nie wierz uparty,
Ale nie żądaj, bym zdradzał zwierzenie.

Albin (rzucając mu się na szyję).

Ach, ach! Gustawie! słów nie mam... łzy moje...

Gustaw (głaszcząc).

Cyt, cyt Albinie.

Albin.

Kocha mnie?

Gustaw.

Szalenie!

Albin.

Cóż teraz będzie?

Gustaw.

Albina ożenię.

Albin.

Mnie, mnie? z nią? — z Klarą?

Gustaw.

Ale jak nastroję,
Tak ty grać będziesz — przyrzekasz mi święcie?

Albin.

Dobrze, cóż robić?

Gustaw.

Zwalić przedsięwzięcie,
Które twych nieszczęść przyczyną się stało,
A potém zmusić by prawdę wyrzekła.

Albin.

Szczęścia za wiele!

Gustaw.

Trzebaż ci tak mało?

Albin.

Z nią?! wielkie nieba!

Gustaw.

Nudnyś, wielkie piekła!

Albin.

Cóż chcesz!

Gustaw.

Słuchaj mnie.

Albin.

Słucham.

Gustaw.

Daj jej uczuć,
Że inną kochasz.

Albin.

Przebóg! nie kończ, ginę.

Gustaw (namawiając).

Czas jakiś!

Albin.

Nigdy!

Gustaw.

Dzień.

Albin.

Nie chcę.

Gustaw.

Godzinę.

Albin.

Wprzód umrę.

Gustaw (zniecierpliwiony).

Mrzyj więc.

Albin.

Nie zmienię mych uczuć.

Gustaw.

No, to udawaj, żeś je zgasił w sobie.

Albin.

Nie mogę.

Gustaw.

Nareszcie że kochasz nie tyle.

Albin.

Udawać?

Gustaw (prosząc).

Trochę.

Albin (po krótkiém milczeniu)

Nie ufam mej sile.

Gustaw (na stronie).

A bogdajżeś pękł! (do Albina) No, to milcz.

Albin.

Jak długo?

Gustaw.

Dzień jeden.

Albin.

Milczeć?

Gustaw.

Nie mdleć.

Albin.

Dzień?

Gustaw.

Nie wzdychać.

Albin.

Nie wzdychać? (po krótkiém milczeniu) Ciężko na mnie.

Gustaw (z zapałem).

Razą drugą
Wszystko odzyskasz; i po całej dobie
Będziesz mógł jęczeć, płakać, wzdychać, kichać,
Tylko nie teraz, nie teraz, u licha!

Albin.

A gdy nareszcie, jak ty każesz, zrobię,
Gdy pozna Klara, że Albin nie wzdycha?

Gustaw (zniecierpliwiony).

Wtedy Albina ożenię, ożenię.

Albin (po krótkiém milczeniu)

Do jutra?

Gustaw.

Ale zupełne milczenie.

Albin.

Dobrze.

Gustaw.

Daj słowo.

Albin.

Ale.....

Gustaw.

Dajesz?

Albin.

Daję.

Gustaw.

A teraz bądź zdrów, (ściskając go) kochaj mnie. (obracając ku drzwiom)
Idź sobie.
(Albin odchodzi)

(sam)

Tak zatrudnienie dla Klary sposobię.
Kocha go, czy nie — pewnie jest ciekawa;
Zajmie ją zatem ta odmienna sprawa,
A nim jej dojdzie po zakrętach wielu,
Ja krok po kroku zbliżę się do celu.





SCENA III.
Gustaw, Aniela.
Aniela (wchodząc ostrożnie).

Słyszał Radost?

Gustaw.

Nie słyszał.

Aniela.

Ach, oddycham przecie!

Gustaw.

Wszystkom naprawił.

Aniela.

Ginęłam z bojaźni.

Gustaw (biorąc za rękę).

Tyle dobroci tak rzadkiej w tym świecie,
Tyle dowodów troskliwej przyjaźni,
Ileż wdzięczności nie obudza we mnie?

Aniela.

Cóż uczyniłam wdzięczności godnego?

Gustaw.

Chcesz dobrze czynić.

Aniela.

Wszak to tak przyjemnie.

Gustaw.

Masz dziś sposobność.

Aniela.

Proszę wskazać drogę.

Gustaw.

Rękem skaleczył.

Aniela.

I bardzo?

Gustaw.

Nic złego,
Lecz pióra całkiem utrzymać nie mogę.

(nieśmiało)

Gdybyś w tym razie zastąpić mnie chciała.

Aniela.

Pisać? i co?

Gustaw.

List.

Aniela.

List! Ach nie!

Gustaw.

Dwa słowa.

Aniela.

Dwa — a do kogo?

Gustaw.

Do mojej Anieli.

Aniela.

CO? takie listy jabym pisać miała?

Gustaw.

I cóż wtem złego?

Aniela.

Daremna namowa.

Gustaw (żałośnie).

Rękem skaleczył.

Aniela.

To może kto drugi...

Gustaw.

Ach, któż na świecie moje troski dzieli?
Komuż się zwierzyć? gdzie błagać usługi,
Kiedy przed tobą daremnie się żalę?

Aniela (chodząc i pół z płaczem).

Cóż ja mam robić? (po krótkiém milczeniu) To nie pisać wcale.

Gustaw.

Jeszcze, Anielo, w kwiat życia bogata,
Znasz tylko rozkosz, a nie znasz cierpienia;
Jeszcze, szczęśliwa, nie znasz oddalenia!
Nie wiesz, że wtedy cały ogrom świata
Jeden punkt tylko dla nas w sobie mieści,
A tym jest chwila spodziewanej wieści.

Nie wiesz jak wtedy śledcze oko płonie,
Jak każdy szelest dech zapiera w łonie,
I jaka boleść gdy mija godzina —
Z nią wprzód spłacona pociecha jedyna.

Aniela.

Otóżto miłość! kochajże tu, proszę!

Gustaw.

Ach kochaj, kochaj; boskie to rozkosze!

Aniela.

Ach nie!

Gustaw.

Dlaczego?

Aniela.

Nie wiem, lecz się trwożę.

Gustaw.

Trwożysz?

Aniela.

Lękam się...

Gustaw.

Jak dziecie lekarza,
Który mu jednak życie wrócić może. —
Ach, obojętność naturę znieważa:
Dusza niezdolna, wybrać, kochać inną,
Zimną rachubą każde czucie zaćmi;
Dla niej jest niczem dla drugich być czynną,
Dla niej łza niemą — ludzie nie są braćmi. —
Lecz gdy miłością serce moje bije,
Gdy powiem: kocham — wtenczas tylko żyję,
Żyję szczęśliwy, i w lubym zamęcie
Świat do podziału pociągam w objęcie.

Aniela.

Tak, gdyby miłość mogła być prawdziwa.

Gustaw.

Miłość jest jedna...

Aniela.

Udawań tysiące.

Gustaw.

Wyrzec się światła, bo i ciemność bywa?

Aniela.

Wyrzec się każą pozory mylące.

Gustaw (z uczuciem, biorąc ją za rękę).

Ach, nie wierz zresztą tej pieszczocie wzroku,
Gdy zwolna sunąc, spocznie w twojem oku;
Tej drżącej dłoni, kiedy ciebie blizka;
Nie wierz głosowi, co się w serce wciska.
Lecz własne czucie niech się wiarą stanie:
Ta czułość tęskna, to błędne żądanie,
A zwłaszcza pociąg nieodmienny losem
Równego czucia jest tylko odgłosem. —

(na znak niedowierzający Anieli)

Wierz mi, są dusze dla siebie stworzone:
Niech je w przeciwną los potrąci stronę,
One wbrew losom, w tym lub tamtym świecie,
Znajdą, przyciągną i złączą się przecie.
Tak jak dwóch kwiatów obce sobie wonie,
Łączą się w górze, jedna w drugiej tonie.

(Aniela zamyślona; Gustaw po krótkiem milczeniu mówi dalej)

I cożto powiedz, zaraz w pierwszej chwili
Wzbudziło we mnie tę ufność ku tobie?
Co ośmieliło, że zwierzenie robię,
Jeśli nie serce, co nigdy nie myli?

Aniela.

Ach czyliż zdradzić jest kiedy kto w stanie?

Gustaw.

Klara najpierwsza.

Aniela.

Zbyt błędne mniemanie.

Gustaw.

Ile mnie złego, tyle jej korzyści.

Aniela.

Komu? co? Klarze?

Gustaw.

Radost ją zaślubi.

Aniela.

Radost? —

Gustaw.

Jak tylko zamiaru nie ziści,
Przez zemstę ku mnie z Klarą się ożeni,
Mnie wydziedziczy i na zawsze zgubi.

Aniela.

To być nie może.

Gustaw.

To się nie odmieni.

Aniela.

Ona nie zechce.

Gustaw.

To już ułożono.

Aniela.

I wstręt jej szczery....

Gustaw.

Szczery czy nieszczery,
Radost majętny, ojciec Klary chciwy,
Niema co gadać — jak dwa a dwa cztery —
Nie dziś, to jutro będzie jego żoną.

Aniela.

Ale jej śluby?

Gustaw.

Śluby? — sen prawdziwy!
I ty, Anielo, rzuć tę ciemną drogę,
Póki czas tobie: a ja przestrzedz mogę.
Lecz powiedz szczerze: kiedy polot myśli,
Obraz nam szczęścia czasami zakreśli,
I zdobi błahe, lecz lube utwory
W kwiatów marzenia najczystsze kolory. —
Cóż ściąga światło, w całym blasku stawa,
Jeśli nie miłość i stała i prawa:
Miłość szlachetnej przewodząca parze
Z łona rodziców przed ślubów ołtarze. —
Ach, być kochanym wszyscy szczęściem głoszą,
Mem zdaniem kochać jest większą rozkoszą.
Los kilku istot zrobić swoim losem,
Czuć i żyć tylko drogich dusz odgłosem,
Dla dobra innych cenić własne życie,
Dla nich poświęcić każde serca bicie,
Światem uczynić najmniejszą zagrodą,
Tam mieć cel życia i życia nagrodą,
I kończąc cicho wytknięte koleje,
Za grób swój jeszcze przeciągnąć nadzieje, —
Otóżto szczęścia rzetelne zalety:
I ty, ty wyrzec chcesz się ich, niestety!?

Aniela (z uniesieniem).

Nigdy, przenigdy... (miarkując się — z czułością) Ach, ja nie wiem jeszcze...

(znowu z zapałem)

Ale chcę pisać, niech się moje zdanie
Jednej łzy w świecie przyczyną nie stanie;

(ocierając łzę)

Niech w szczęściu drugich własne dziś umieszczę.

Gustaw.

Chcesz pisać? będziesz? O drogi aniele!
Jak wiele czynisz, jakżem wdzięczen wiele!

(całuje ją w rękę)

O, gdybyś mogła w mojém sercu czytać!

Aniela.

Ależ Gustawie!

Gustaw.

Lecz nie chciej się pytać:
Więcejbym wyrzekł, niż wyrzec potrzeba...
Pióro i papier... (z zachwyceniem patrząc na nią i trzymając rękę)
Dlaczegoż, o Nieba!
Takim sposobem?.... Lecz ty mnie zrozumiesz:
Umiałaś pojąć i przebaczyć umiesz.
(całuje w rękę i nagle odchodzi)

Aniela (sama po krótkiém milczeniu).

Nienawidzieć! tak! — każda plecie, baje,
Ale nie takto łatwo, jak się zdaje. —
Z gniewu w nienawiść droga bardzo bliska,
Kiedy dotknęła jaka czynność zdradna,
Lecz kiedy czule kto nam rękę ściska,
Jak mamę kocham, nie potrafi żadna.





SCENA IV.
Aniela, Klara.
Klara.

Kto tu był?

Aniela (unikając odpowiedzi).

Jakto — kto?

Klara.

Kto tu był z tobą?

Aniela.

Gustaw przechodził.

Klara.

Rozwodził swe żale?

Aniela.

Trochę.

Klara.

Tak długo mówiliście z sobą.

Aniela.

O, jak cię kocham, tak nie długo wcale.

Klara.

I cóż nowego?

Aniela.

Nie dasz temu wiary:
Wszak jedném słowem, chce się żenić z tobą.

Klara.

Ze mną? (skacząc i klaszcząc w ręce) Ototo! ototo mi radość!
Toż będę dręczyć i męczyć bez miary.
O panie Guciu, będziesz ty miał zadość!

Aniela (urażona).

Ale nie Gustaw — Radost.

Klara.

Radost stary?

Aniela (jak wyżej).

Radost. — Hm! Gustaw!

Klara.

Ja nie chcę.

Aniela.

Ja wierzę.

Klara.

Ja nienawidzę.

Aniela.

Wbrew twej nienawiści,
Jak Gustaw jego zamiarów nie ziści,
Przez zemstę tylko z tobą się ożeni.

Klara.

I któż mnie może przymusić w tej mierze?

Aniela.

Ojciec twój, ojciec, co tak złoto ceni;
A Radost bogacz — rzeczą dowiedzioną:
Niema co mówić — będziesz jego żoną.

Klara (ukrywając pomięszanie coraz wzrastające).

Otóż nie będę! — Otóż się nie boję —
Ma ojciec wolę, ja mam także moję —
Nie boję się... nie... (w płacz) cóż ja teraz zrobię! —
Jak raz mój ojciec co ułoży sobie,
To wszystko za nic, — to ratunku niema.

Aniela.

Jakoś to będzie.

Klara (po długiém milczeniu).

Idź ty za Gustawa.

Aniela.

A nasze śluby?

Klara.

Niechże je dotrzyma
Jedna przynajmniej, gdy nie możem obie.

Aniela.

Lecz Gustaw kocha.

Klara.

O nieszczęsna sprawa!
Pójdę do Cioci.

Aniela (oglądając się niespokojnie).

Powiedz, a w sekrecie;
Idź, nie trać czasu.

Klara.

Poradzi mi przecie;
Nie da mi umrzeć przy tym starym gracie.

Aniela (oglądając się).

Idź, idź, zbyt droga każda nam godzina.

Klara.

Wolę już klasztor, albo i Albina.
(odchodzi)

Aniela (wołając cicho).

Słuchajno Klaro! Klaro! — otóż macie!
Odeszła. — Chciałam zasięgnąć jej zdania
Względem owego dziwnego pisania;
Krzyczałam, — ale kiedy nie słyszała,
To cóż mam robić: — już będę pisała.





SCENA V.
Aniela, Gustaw.
Gustaw (kałamarz, pióro, papier i. t. d. w ręku).

Otóż jest wszystko, bierzmy się do dzieła.

Aniela.

Przestrzegłam Klarę.

Gustaw (na stronie).

Przednio! (głośno) A jak powie?

Aniela.

Komu, i na co?

Gustaw.

Mojemu stryjowi.

Aniela.

Ja ręczę za nią.

Gustaw.

Jakże to przyjęła?

Aniela.

Rzewnie płakała.

Gustaw.

Ja tym łzom nie wierzę.
I któż jej winien? Albin kochał szczerze.

Aniela.

I dotąd kocha.

Gustaw.

O, nie kocha wcale.

Aniela.

Ja to wiem lepiej.

Gustaw.

Kocha, lecz nie Klarę.

Aniela.

Kogoż?

Gustaw.

Hm! kogo?

(po krótkiém milczeniu)

Zamilczę w tej mierze.

Aniela.

Bajkę ktoś zrobił, proszę mi dać wiarę.
Albin nasz sąsiad, bawi tutaj stale,
Wiemy gdzie bywa, jego związki znamy.

Gustaw (zmuszony).

Kiedy więc z sobą szczerze mówić mamy:
Albin się kocha — lecz się kocha w tobie.

Aniela.

We mnie?

Gustaw.

Tak, w tobie; — ledwie że nie skona,
Niema co gadać, — to rzecz dowiedziona.

Aniela.

Ależ dla Boga, tak nagle, w tej dobie....

Gustaw.

Zmienił się zwolna, bo możnaż lat tyle
Wzgardę odbierać w tak przykrym sposobie,
A miłość w jednej zachowywać sile?
Możnaż przy tobie lube spędzać chwile,
Twą dobroć, wdzięki.... a jednym wyrazem,
Możnaż cię poznać i nie kochać razem?
Powiedzże sama.

Aniela.

Zabawne pytanie!

(po krótkiém milczeniu)

Mnie zatém kocha?

Gustaw (z pośpiechem).

Ale ja ci radzę,
Nie wierz mu wcale — zmienne to kochanie,
Które w odporze czerpa swoję władzę.

Aniela.

Klarze przysięga.

Gustaw.

Ze snu jeszcze drzémie.

Aniela.

Wzdycha.

Gustaw.

Przez grzeczność.

Aniela.

Płacze.

Gustaw.

Nałóg.

Aniela.

Ale....

Gustaw.

Pewnie.

Aniela (biorąc pióro).

Piszmy więc.

Gustaw (z uczuciem).

Anielo kochana!

(po krótkiém milczeniu, gdy Aniela okazuje zadziwienie)

Pisz z łaski swojej.

Aniela.

Myli mnie to imie.

(napisawszy, do siebie)

Mnie? kocha?

Gustaw (z zazdrością).

Czyliż Albinowskie żale,
Dary wzgardzone, niegodna odmiana,
Zająć potrafią, pochlebiać ci mogą?

Aniela.

Czym zasłużyła na takie pytanie?

Gustaw.

Przebacz, zbłądziłem uniesiony trwogą,
Bo ja wiem, jakiej duszy twojej trzeba;
Ukocha więcej, niż wyrazić zdoła,
Choć każdy wyraz miłością się stanie.

Aniela.

Piszmy więc.

Gustaw.

Piszmy — „Dobroci Anioła
W naszém nieszczęściu zsyłają nam nieba:
Wziął pióro w rękę nieść ulgę tęsknocie“....

Aniela.

Ależ mnie tego pisać nie wypada.

Gustaw.

Wszakto ja piszę — a potém, w istocie,
Jakież ci imie moje serce nada,
Za twoję dobroć, za dobrodziejstw krocie?

Aniela.

Piszmy więc.

Gustaw.

Piszmy — „Nie bądź już w obawie;
Osoba, z którą stryj chciał mnie ożenić,
Nienawidzi mnie“....

Aniela.

Nie, panie Gustawie.

Gustaw.

Jakże napisać?

Aniela.

Potrzeba odmienić.

Gustaw.

Popraw, jeśli chcesz.

Aniela.

O, chętnie poprawię.

Gustaw (czyta przez ramie).

„Sprzyja.“ (biorąc za rękę) Czy pewnie?

Aniela (wyciągając rękę zwolna).

Trzebaż słów koniecznie?

Gustaw.

Znasz mnie więc teraz.

Aniela.

I jak!

Gustaw.

To poznanie
Czy kiedyś, z czasem, przyjaźnią zostanie?

Aniela.

Jest i zostanie.

Gustaw (ze wzrastającym zapałem).

Zawsze? wiecznie?

Aniela.

Wiecznie.

Gustaw.

Dosyć już tego, precz wszelkie ukrycie!
Kocham Anielo, kocham cię nad życie.

Aniela (odsuwając się zdziwiona).

Jakto?

Gustaw (pomiarkowawszy się, spokojnie).

Pisz z łaski swojej.

Aniela (nachylona nad papier)
(po krótkiém milczeniu przypominając sobie).

Jak tam było?
Kocham.....

Gustaw.

Ach powtórz!

Aniela.

Kocham cię nad życie;
Wszak tak? a dalej?

Gustaw.

Dalej? — Wierzyć miło.

Aniela.

Piszmy więc.

Gustaw.

Piszmy — lecz błądzisz w wymowie.
Niech głos czuć daje myśl zamkniętą w słowie,
A wyraz: kocham, obowiązki człeka
Ku sobie, ludziom i stwórcy wyrzeka;
Możnaż ozięble wymówić go kiedy?
Ty kochasz matkę, brata, przyjaciela,
Ja ciebie, ty mnie; dla próby więc tedy
Całą mu wartość niech twój głos udziela,
I ku mnie zwróci.

Aniela (patrząc na niego).

Kocham.

Gustaw.

Czucia mało;

(ucząc ją; z uczuciem).

Ja ciebie kocham.

Aniela (czulej).

Kocham.

Gustaw.

Zbyt nieśmiało.

Aniela.

Ach kocham, kocham.

Gustaw.

Coraz lepiej, brawo!
Powtarzaj często, douczysz się wprawą.

Aniela.

Piszmy więc.

Gustaw.

Piszmy.

Aniela.

Ktoś idzie.

Gustaw.

Nie.

Aniela (wstając).

Słyszę.

Gustaw (całując w rękę).

Na potém.

(odbiega).
Aniela (za nim).

List! list! (wracając) Jak on dobrze pisze!





SCENA VI.
P. Dobrójska, Aniela.
Aniela (kryjąc list za siebie, na stronie).

Cudzy sekret rzecz święta!

P. Dobrójska.

Nie, nie, mówcie sobie
Co chcecie, moje panny, ja najlepiej zrobię,
Jak się spytam Radosta; to najkrótsza droga,
To nam wszystko wyjaśni.

Aniela.

A Gustaw? dla Boga!

P. Dobrójska.

Gustaw bajek narobił — że się kocha, wierzę,
Lecz żeby Radost miał być wiadomym w tej mierze,
I wiedząc, tu wprowadzał, temu nie dam wiary.
Gustaw pewnie, jak każdy, ma swoje przywary,
Ale młody, przystojny.

Aniela (naiwnie).

Myślałam toż samo.

P. Dobrójska.

I podobać się może.

Aniela.

Może, moja Mamo.

P. Dobrójska.

I wiem, że jego serce lepsze niźli głowa.

Aniela.

Ach, lepsze, moja Mamo.

P. Dobrójska.

I przykrość gotowa,
Gdyby ci się był Gustaw podobał choć trochę?

(Aniela wzdycha)

Nie i nie; na Radosta sprawki to za płoche.

Aniela.

Ale ja u nóg jego widziałam Gustawa.

P. Dobrójska.

I to prawda.

Aniela.

Ich słowa.

P. Dobrójska.

Ich sprzeczka..

Aniela.

Dość żwawa.

P. Dobrójska.

Ktoby się był spodziewał po takim człowieku!
No proszę! — mścić się jemu! — żenić się w tym wieku!

Aniela.

Moja Mamo kochana! nie dawaj mu Klary.

P. Dobrójska.

Wprzód wiedzieć muszę jakie są ojca zamiary,

I ojcu, a nie córce radzić mi wypada.

Aniela.

Niech ją teraz przynajmniej wesprze twoja rada.

(Podczas pierwszych słów Klary z panią Dobrójską, Aniela zbiera skrycie kałamarz i pióro i cicho wychodzi).




SCENA VII.
P. Dobrójska, Klara.
Klara.

Ach, cóż ja teraz pocznę w tej ciężkiej niedoli?

P. Dobrójska.

Może ojciec nie zechce iść wbrew twojej woli.

Klara.

A jak zechce, jak zechce?

P. Dobrójska.

Słuchać trzeba będzie.

Klara.

To pociecha! to ojciec!

P. Dobrójska.

Nie gań go w tym względzie;
Chce twego szczęścia.

Klara.

Piękne szczęście, proszę Cioci,
Stary mąż.

P. Dobrójska.

Ale dobry.

Klara.

Co mi z tej dobroci!

P. Dobrójska.

Zapomniałaś, żeś jeszcze pod ojcowską władzą,
Że nie wszyscy jak Albin uwodzić się dadzą;

A znając twego ojca, łatwo zgadnąć było,
Że ta wzgarda Albina nie będzie mu miłą;
I chociaż od zamęścia uwolni tym razem,
Wkrótce może przykrzejszym zmusi cię rozkazem.

Klara.

Ten Radost tak się zdawał nie pragnący żony!
Młody Albin przynajmniej miłością wiedziony;
I mam iść za mąż gwałtem, to wolę Albina.

(Radosta słychać chrząkanie za drzwiami).
P. Dobrójska.

Otóż i Radost właśnie.

Klara.

Już wzdychać zaczyna.

P. Dobrójska (na stronie).

Nie mogę z nim rozmawiać po takiej usłudze.

(do Radosta).

Zaraz mu służyć będę.
(odchodzi).

Radost (do Klary się zbliżając).

Ja się tu nie znudzę.





SCENA VIII.
Klara, Radost.
Radost (po krótkiém milczeniu).

Cóż tam tak myślisz? o mężczyzn zagubie?

Klara.

Myślałam właśnie, co wyjawić lubię:
Że, gdybym kiedy była przymuszoną,

Mimo mej woli zostać czyją żoną,
Świat biedniejszego nie miałby człowieka!

Radost.

Ej, do kaduka! I cóżto go czeka?

Klara.

Same zabawy, gry, uczty i bale.

Radost.

No, to nic złego, będziesz się bawiła;
Owszem, wesołość ja sam zawsze chwalę.

Klara.

To nie chcę zabaw.

Radost.

I spokojność miła.

Klara.

Strwonię majątek.

Radost.

Jak mąż nim obdarzy.

Klara.

Wydrę, a stracę.

Radost.

Zwycięży mocniejszy.

Klara.

Stroić się będę.

Radost.

Strój zawsze do twarzy.

Klara.

To nie chcę strojów.

Radost.

To wydatek mniejszy.

Klara (z zapałem szybko).

Ależ ja zawsze na przekor mu zrobię;
On tak, a ja siak — on sobie, ja sobie —

Mąż śpi, ja gadam — mąż gada, ja ziewam —
Wzdycham gdy wesół, kiedy smutny śpiewam,
Trącam, gdy pisze, a krzyczę, gdy czyta;
Mąż tak, a ja siak — ząb za ząb — i kwita!

(przypominając sobie).

A ma podagrę, depcę mu po nodze.

Radost (usuwając nogę).

Ej do kaduka! nie stanę na drodze.
Lecz taką rzeczą grzesznik to nie lada,
Co dla pokuty zechce cię za żonę.
Chybaby znowu, jak tamten powiada,
To szczęście dla mnie było przeznaczone.
(śmieje się)

Klara.

Otóż go macie.

Radost.

Gdyż ja się nie boję;
Słowom nie wierzę, a znam serce twoje.

(chce wziąść ją za rękę, którą Klara wyrywa).
Klara.

Ja nie chcę, nie chcę. (w płacz) Cóż będę robiła!

Radost.

Nie bądźże dzieckiem.

Klara.

Obym jeszcze była!

Radost.

Patrz na mnie....

Klara (odwracając się).

Znam, znam....

Radost (obracając się wkoło).

Na pana młodego
Czy się przydaję? co? (podskakując) hulać po ślubie!
(śmieje się)

(serio)

Wszakci to żarty.

Klara.

Ja żartów nie lubię.

Radost.

No, nie płacz, nie płacz, nic nie będzie z tego,
Nic, a na dowód przyszlę ci Albina.

(odchodząc, ze śmiéchem)

To śmieszna sprawa i dziwna dziewczyna!

Klara (sama).

Tak, żarty, żarty, niema ich w tym względzie;
Jak się ożeni, to żartów nie będzie.





SCENA IX.
Klara, Aniela.
Aniela (zamyślona).

Klaro!

Klara (po krótkiém milczeniu).

Anielo!

Aniela.

Wiesz ty?

Klara.

Co?

Aniela.

Ja mniemam,
Że ta Aniela jest bardzo szczęśliwa.

Klara.

Daj mi tam pokój! teraz czasu nie mam.
Niech sobie szczęścia ile chce, używa.

Aniela.

Tak być kochaną!

Klara (ironicznie).

Jak Gustaw powiada.

Aniela.

Cóżby mu z kłamstwa?

Klara.

Co? pochlebia dumie.

Aniela.

Ach, kto być wdzięcznym, ten i kochać umie!

Klara.

Ty go nie słuchaj, taka moja rada.

Aniela.

Nie wiesz jak miło, gdy czucia pieszczące
Z godnym zapałem męzka pierś wygłosi:
To w uszach łechce, to coś w oczach parzy,
To biegnie, biegnie, jakby dreszcz po twarzy,
To z twarzy w serce, to jak krople wrzące,
Z serca się w górę, w górę, w górę wznosi,

(pokazując na piersi)

I tak tu ściśnie, tak w gardle zadusi,
Że koniec końców westchnąć cię przymusi.

Klara.

Jakie ty dziecko! Tobie to nowina,
Lecz nie mnie, duszko — wszakci mam Albina.

Aniela.

Oho! już po nim.

Klara.

Co?

Aniela.

Ciesz się.

Klara.

Czém?

Aniela.

Zmianą.

Klara.

Jego?

Aniela.

Nie kocha.

Klara.

Mnie?

Aniela.

Ciebie.

Klara.

Zkąd to wiesz?

Aniela.

Wiem od Gustawa.

Klara.

Wszak jeszcze dziś rano
Wzdychał.

Aniela.

Przez grzeczność.

Klara.

Błagał.

Aniela.

Nałóg.

Klara.

Pewnie?

Aniela.

Nawet ci powiem...

Klara (zniecierpliwiona).

Cóż mi jeszcze powiesz?

Aniela.

Że mnie nieszczęsnej ten ciężar przypada.

Klara.

Tobie?

Aniela.

Mnie.

Klara.

Ciebie kocha?

Aniela.

Tak powiada.

Klara.

Wierz tu mężczyznie! — Jak bóbr płakał rzewnie,
Błagał, przysięgał, od miłości ginął,
A koniec końców, chorągiewkę zwinął.
Widzisz, jak dobrze, że my nie kochamy —
Prawda, Anielo?

Aniela.

Chodźmy już do Mamy.

Klara.

Prawda, Anielo?

Aniela (odchodząc).

Dali do obiadu.

Klara (sama).

Nie kocha. (śmieje się z przymusu, potém w gniewie) To wąż, i wąż pełen jadu.



KONIEC AKTU CZWARTEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Fredro.