Śluby panieńskie/Akt V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Śluby panieńskie |
Podtytuł | czyli Magnetyzm serca |
Rozdział | Akt V |
Pochodzenie | Dzieła Aleksandra Fredry tom IV |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1880 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały tom IV |
Indeks stron |
Guciu! na miłość Boga! jedynego Boga!
Przyznaj się, tyś coś zbroił?
Zkądże taka trwoga?
Ja się teraz już kocham, szaleństwa nie zrobię,
Ja widząc mój rozsądek, dziwię się sam sobie.
Obym ja się mógł dziwić choć na pół godziny!
Cóż więc znaczą te wszystkich powarzone miny,
Zacząwszy od Dobrójskiej? — na ciebie ladaco,
Że się krzywi, to dobrze; ale na mnie za co?
Siedzieliśmy u stołu jakby w trzynaścioro,
I wszystkim czas dość krótki szedł diable niesporo.
Aniela jakaś drżąca, to blednie to płonie;
Matka oka nie spuszcza, wzrok jej w córce tonie;
Klara śmieje się, trzepie, lecz w ciągłym przymusie;
Albin wszystkie już kwiatki przeliczył w obrusie;
Ty także nie swój, piłeś tylko po swojemu;
Ja zaś nic nie pojmując, dziwiąc się wszystkiemu,
Jeden ponoś rozsądny przy całym obiedzie,
Siedziałem między wami jakby Piłat w Credzie.
Miłość, Stryjaszku, miłość, to cała zagadka.
Aniela, Klara, dobrze; ale matka, matka!
Matka kochać nie może?
Szalał i szaleje!
Jakto mówią, Stryjaszku? cośto nie rdzewieje....
Ej Guciu, tyś coś zbroił — ja czuję przez skórę.
Jabym zbroił!
Najłacniej rozpędzę tę chmurę,
Gdy pójdę do Dobrójskiej i pogadam o tém.
Ona nie wie.
Co nie wie?
Nic nie wie.
Trzpiot trzpiotem!
Proś, głaszcz, błagaj, zaklinaj; on jak wilk do lasu.
I co mam z nim rozmawiać! szkoda tylko czasu.
Dobry Stryjaszku, radość ciebie czeka,
Lecz mego planu jeszcze ci nie zwierzę,
Bo kto się kocha, rozsądnego człeka
Za powiernika niech nigdy nie bierze.
Radzi się — przyzna, że najświętsza rada,
Ale tak zrobi, jak jemu wypada.
Co? dobrym radca i przyjaciel szczery?
Dzięki, Gustawie, za twoje rozkazy,
Spojrzała na mnie już dwanaście razy.
A westchnęła sześć.
O, nie, tylko cztery.
I to dość na tę, co nigdy nie wzdycha.
Prawda, nie wzdycha — ale któż bez skazy!
A ty westchnąłeś?
Raz tylko z daleka,
I to przypadkiem, ale bardzo zcicha.
Jak cię przynagli, wyjdź za drzwi u licha!
Coto za szczęście! za Niebios opieka!
Tak rozsądnego że mam przyjaciela,
Że mi tak dobrych, świętych rad udziela.
(ściska go)
Tylko ich słuchaj.
Co każesz, to zrobię.
I słowa do niej — to pamiętaj sobie,
Choćby płakała.
Ach! choćby płakała!
Ach? — no, kiedy: ach! za nic czynność cała.
Choć wielem cierpiał, choć z potem na czole,
Wszakże widziałeś, jakim był przy stole:
Spojrzała na mnie? — mój wzrok na suficie;
Zwróciła oko? — ja zérk na nią skrycie;
W tém cała sztuka.
Prosiła mnie wody —
Ja nic. Prosiła soli — ja nic. — Chleba —
Ja nic. —
W tém sztuka. — Nalała ci wina —
(z pośpiechem)
A ja... (ciszej) wypiłem.
Bo pić zawsze trzeba.
Lecz ja ci ręczę, zmiękczać się zaczyna.
Wszakże tysiączne daje ci dowody:
Patrzy za tobą, sama ciebie szuka,
Tylko wytrzymaj — na tém cała sztuka.
Choćby tu przyszła, chciała szczerej zgody,
Choćby najczulsza była jej rozmowa,
Ty: tak, albo: nie, — więcej ani słowa.
Choćbym miał zginąć, wszystko jak chcesz, zrobię,
Boś już przekonał o dobrym sposobie.
Ach, twoje rady szczerem dla mnie złotem.
(ściska go)
Tylko zmiłuj się, przestań też być trzpiotem,
Bądź raz rozsądny — patrz, bierz przykład ze mnie.
Ach, tobie zrównać chciałbym nadaremnie!
Niema Anieli?
W samej rzeczy, niema.
A co — jest; — myślisz że Anieli szuka?
Ale się trzymaj.
Ba! w tém cała sztuka.
Siądź sobie w kącie, nie strzelaj oczyma;
Ja wprzód nastroję, rzecz całą ułożę.
(do Klary)
Czy mam winszować?
Właśnie w dobrej porze;
I czego? — proszę.
Nowego kochanka.
Nie wiem o żadnym.
Żartuje Stryjanka.
Panie Gustawie!
Cóż to gniewać może?
Żart zbyt bolesny.
Jakto? łzy? A zatém
Moją stryjanką szczerze nie chcesz zostać?
Wolę sto razy rozstać się z tym światem.
Hm! hm! kiedy tak, inna rzeczy postać.
Inna?
Los w jednym grozi nam sposobie;
Trzeba więc stłumić wszelkie dawne waśnie,
Radzić wzajemnie i pomagać sobie.
Lecz jak?
Jak? (po długim namyśle) Otóż tego nie wiem właśnie.
Gdyby pan Gustaw chciał słuchać mej rady,
I niby stryja chciał ziścić układy;
Zwłoki nam trzeba.
Ach, wszakże tak chciałem,
Ale Aniela z niewczesnym zapałem,
Widzę, przed matką była u spowiedzi;
Matka się krzywi; stryj się dziwi, śledzi,
Dochodzi, pyta i oto w tej chwili
Może już sobie wszystko wyjawili.
Toż teraz będzie! Ach panie Gustawie,
Czyby to jakoś nie można odmienić?
Nie bierz mi za złe natrętność w tej sprawie,
Ale czas nagli — Radost chce się żenić;
Powiedz mi: — tamtą czy kochasz tak bardzo?
Kocham, nie kocham, ale tu mną gardzą.
Ach, nie wierz temu.
Choćbym słuchał stryja,
Aniela nie chce.
Aniela ci sprzyja.
Sprzyja! — i komuż nie sprzyja jej dusza?
Ależ to tylko do wdzięczności zmusza.
Domyśl się reszty.
Chyba się domyślę;
Bo nadto świeżo mam jeszcze w pamięci,
Jak panna Klara wypełniła ściśle
Te, które teraz chce obudzić chęci.
Okoliczności niechaj mnie tłómaczą.
Okoliczności naglą pannę Klarę,
Lecz dla Anieli czyż to samo znaczą?
Z jakichże względów mam dać teraz wiarę
Temu, co może pociąga mnie skrycie,
Zatém Aniela?....
Godna przywiązania.
I chciałbyś szczerze?...
Poświęcić jej życie.
Czegoż się wahasz, cóż ci jeszcze wzbrania?
Niepewność....
Znikła.
A wzajemność...
Czeka.
I to Aniela...
Mym głosem wyrzeka!
Ha! tegom czekał — mam więc pewność przecie;
Jestem u celu, wy róbcie co chcecie!
(chce odejść i wraca)
Nie bierz mi za złe, że spytam zbyt śmiele,
Ale czas nagli, ale Radost czynny,
A jeszcze mógłby ubiedz go kto inny;
Powiedz mi zatem, słów nie tracąc wiele:
I w tamtę stronę lękasz się zamęścia?
Milczysz — mam zgadnąć? — życzę zatem szczęścia.
Ale Albin — ... wiesz?
Wiem, wiem.
Lecz jest droga...
Rozumiem.
Daj mu pewność...
Ach dla Boga,
Wiem już, wiem.
Odejść? (po krótkiém milczeniu) Z nim?
Któż to powiada?
Więc zostać?
Męki!
A więc moja rada
Będzie przyjętą?
Będzie, będzie.
Szczerze?
Ach, szczerze, szczerze.
A ja bardzo wierzę —
Brać przedsiewzięcie, co wieczném nazwano,
A zmieniać w dobie — nienawidzić rano,
A kochać wieczór — szkodzić niewinnemu,
A za godzinę chcieć pomagać temu;
Że to jest płochość, kto nie chce, to przyzna —
I któż jej zdolny? — pewnie nie mężczyzna. —
Co wyraziwszy szeroko i długo,
Mam zaszczyt zostać uniżonym sługą.
Jakto? — coto jest? — wszystko na raz ginie!
To żarty — zemsta!
Trzymaj się, Albinie!
Jam mu wierzyła! zdradziłam Anielę!
Aj, płacze.
Winnam, winnam z każdej strony.
W tém sztuka.
Ależ.... O jak cierpię wiele!
Aj, strach!
Albinie! już jesteś zemszczony.
(na stronie)
W tém sztuka!
Jakto! więc prawa już nie mam
I do litości?
A, już nie wytrzymam!
Wzywasz litości prośbą nadaremną?
Możnaż się pytać, wiedząc, co się dzieje.
Cóż?
Radost, Radost chce się żenić ze mną.
A ty?
Wprzód umrę.
I on ma nadzieję
Ciebie przymusić?
Za ojca rozkazem.
Co? Radost? z tobą? tego nie dożyje!
Idę, uwolnię i pomszczę cię razem.
(odchodzi prędko we drzwi środkowe)
Ach, Albinie! stój — (we drzwiach) stój! — On go zabije!
Gdzież jest? gdzież on jest?
Bez gniewu, bez złości.
Trzymaj go, Mamo!
Miałbym wiedzieć o tém?
Ja nie wierzyłam.
Ściągać takich gości?
Nic się nie stało.
Przestał już być trzpiotem,
A został kłamcą.
Przebacz...
O to, właśnie!
Trzymaj go, Mamo!
Zaraz rzecz wyjaśnię.
Czekaj.
Puść pani!
Nie puszczaj.
Gustawie!
Za pozwoleniem!
(idzie do drzwi)
Dla Boga!
No proszę!
Jeszcze gdzieś poszedł.
(patrzy przez dziurkę)
Słuchaj mnie łaskawie,
Trzeba się trochę porozumieć wprzódy.
Co porozumieć? — tu jasne dowody.
Zbyt się unosisz.
Ja się nie unoszę.
Nie wierz mu, Mamo.
Któż jest ta Aniela?
Ach, żadnej w świecie nie znam i nie znałem,
Oprócz tej jednej.
Któż ojciec Anieli?
Mogęż ja wiedzieć, czy w życiu mém całém
Widziałem kogo, co tak córkę zowie?
Z którym cię sprawa odwieczna rozdziela.
Ja nie mam sprawy, z nikim mnie nie dzieli.
Nie chce się przyznać.
Coto w tamtej głowie!
Swój pojedynek wspomnisz sobie przecie?
Mój poje... (biorąc się za głowę) gwałtu! co ten hultaj plecie!
Tylko spokojnie.
Moja Mościa Pani!
Z oczu widziałem, przeczułem przez skórę,
Że coś napłatał, nabroił bez miary.
I co najbardziej serce moje rani,
Iż nikt zapewnie nie da temu wiary,
Że mu dziś burę sypałem na burą.
I cóż mam robić ?... ale wiem co zrobię:
Jeszcze ostatnią chcę mu dać przestrogę.
(wychodzi prędko).
Ach biegaj, Mamo, trzymaj go przy sobie.
Biegnę.
Ach prędzej.
Już prędzej nie mogę.
Radost porywczy, ale dobry w duszy,
Prośbami, łzami na końcu się wzruszy —
Przebaczy — Gustaw odjedzie — a dalej? —
Ja płakać będę, on się nie użali,
Zapomni.
Nigdy.
Ach!
Nie, nie zapomnę;
Naszego związku ogniwa niezłomne.
Uchodź.
Uchodzić?
Stryj grozi, złorzeczy.
Da się przeprosić.
Lecz wszystkiemu przeczy.
Bo trzpiot.
Trzpiot?
Oho!
Jam mu już wierzyła!
Ze strachem pewnie.
Owszem.
Pomyśl o tém,
Jakim dla ciebie byłoby kłopotem,
Gdyby wróciła dawna postać rzeczy.
A z nią i miłość, tobie tak niemiła.
Matka by może także za mną była.
Ach, tak mnie kocha!
Cóż wtedy się stanie?
Cóż ja mam mówić? — na cóż to pytanie?
Nie wierz, Anielo, tej pieszczocie wzroku,
Gdy zwolna sunąć spocznie w twojem oku,
Tej drżącej dłoni, kiedy ciebie blizka,
Nie wierz głosowi, co się w duszę wciska,
Lecz własne serce niechaj cię oświeci;
Ach, tylko miłość równą miłość uleci!
Serce — milczy?
Nie.
Anielo!
Gustawie!
A tamta?
Tyś jest, tyś nią była zawsze.
Jakto, Aniela?
Żadnej nie znam innej.
Ale nie zwodzisz?
O, nie bądź w obawie:
Użyłem zdrady, lecz zdrady niewinnej.
Byłżebym wzniecił uczucia łaskawsze,
Gdy się przybliżyć starałem daremnie,
Gdy uprzedzona stroniłaś odemnie?
Więc nie kochałeś? — To nie jest odmianą?
I jedna jestem....
Jedynie kochaną.
Zatem i Klarze....
Odpuszczona wina,
Albin ją kocha, a ona Albina.
Śmieje się — widzi pani?
Widzę.
Mości panie!
Oho!
I: Oho! — słyszy pani? — Oho, jeszcze.
Powiedz, więc słuszne były moje troski wieszcze?
Nabroiłeś, naplotłeś!... Lecz zrób tu wyznanie:
W jakiej, gdzie, kiedy, w której kochasz się Anieli?
W której? — w tej.
A! (obracając się do Dobrójskiej) A!...
Wszak tak?
O, tak.
Otóż macie!
I któż go zrozumie? wszakżeście słyszeli?...
A! a ów pojedynek? mówno, panie bracie.
Wszak wiesz Stryjaszku?..
Co? jak?
Na reducie.
Pst, pst!
Poszło wam...
Milczże bałamucie.....
Podobno...
Cicho!
O to...
Ale cicho!
Miejże też rozum!
Nie zaślubisz Klarę,
Mnie zabić musisz.
A to co za licho!
Albinie!
Ja chcę Klarę?
Co się dzieje!
Wszak tu zaraza! ten znowu szaleje!
Któż mówił?
Ty sam.
Żartom dałeś wiarę?
Ojca prosiłeś.
Ja? kiedy? kto mówi?
Gustaw.
Gustawie, zkąd ta nowa łaska?
Chciałem ją straszyć.
A cóż to u diaska!
Czy ja straszydło na młode dziewczęta?
Ale zkąd twoja zemsta tak zawzięta?
Kochasz Anielę.
Ja? kto mi to powie?
Gustaw.
Tak, Gustaw.
Gustaw, Gustaw trzpiotem,
Naplótł, nabroił — ale czy szczęśliwie,
Tu się Anielo, przekonamy o tém.
Ja cię rozumiem.
Ja się tylko dziwię.
I szczęście córki powierzam ci śmiało.
A teraz drugą zajmijmy się parą:
Albinie! zbliż się.
Cóż ty na to, Klaro?
Chce, chce, ja ręczę.
Ale...
Już się stało.
Ach, gdybym mogła, na złość bym nie chciała!
Ale nie możesz?
I kochać cię muszę.
Niech was ten złączy, komu za to chwała.
Bądźcie szczęśliwi tak, jak się kochacie!
Cóż śluby? poszły!
Każ się podkuć, bracie.
Wszystko więc dobrze.
Ale na mą duszę,
Nic nie rozumiem, — powiedz Guciu drogi.
Dzięki, Stryjaszku, za twoje przestrogi!