Córka Józefa Balsamo hrabina Cagliostro (1926)/Tom II/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Córka Józefa Balsamo hrabina Cagliostro |
Wydawca | Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Zakł. Druk. W. Piekarniaka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons: Tom I, Tom II |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Raul nie znał uczucia strachu; wierzył niezmiernie w swoją dobrą gwiazdę, co do Józefiny to wiedział dobrze, iż mogła mierzyć się z Beaumagnan‘em.
Ale Klara! Była, jak bezbronne dziecię wobec swojej przeciwniczki, jak zgóry skazana ofiara. Włosy Raula po raz pierwszy w życiu zjeżyły się strachem, gdy patrzył na obie kobiety, na posępną twarz Leonarda i przypomniał sobie okaleczoną rękę wdowy Rousselin.
Przed godziną dążąc tutaj, przygotowywał się na ciężką w alkę; ale to co zaszło dotychczas, było za ledwie drobną utarczką, teraz dopiero nadeszła chwila decydująca, której on, Raul, przyglądać się musiał związany i bezsilny.
Pod lufą rewolweru Leonarda zatrzymała się na progu. Szła tutaj pogodnie, wesoło, ciesząc się myślą pięknej przechadzki i zobaczenia się z kimś, kogo serdecznie lubiała. A oto znalazła się wśród obcych, wrogich ludzi, w potwornej atmosferze zbrodni.
Przerażona szepnęła:
— Co to znaczy? Raulu, czemu jesteś związany?
Wyciągnęła doń ręce, jakby wzywała jego pomocy, i nawzajem ofiarowując swoją. Ale cóż mogli począć oboje.
Raul patrzył na jej twarzyczkę wychudłą i bladą, i całą siłą wstrzymywał się od łez na myśl o tem bolesnem wyznaniu, jakie uczynić musiała swemu ojcu, o skutkach popełnionego błędu. Ale mimo wszystko, z tą śmiałością, która była charakterystyczną cechą jego charakteru rzekł:
— Nie obawiaj się Klaro. Nic absolutnie nie zagraża ani mnie ani tobie. Jesteś pod moją opieką.
Klaryssa płochliwie obejrzała się po pokoju. Ze zdumieniem poznała Beaumagnan’a i wreszcie, zwracając się do Leonarda, spytała:
— Czego pan chce ode mnie? Kto mnie tu zwabił?
— Ja — odparła krótko Józefina Balsamo.
Piękność jej zwróciła uwagę Klaryssy. Wstąpiła w nią nadzieja, że kobieta tak cudna nie wyrządzi jej nic złego, zapytała więc śmielej:
— Kto pani jest? Nie widziałam pani nigdy...
— Ale ja panią widziałam — odparła Józefina Balsamo którą wdzięk i słodycz młodego dziewczęcia zdawały się irytować — jesteś pani córką barona d‘Ltigues... i kochasz pani Raula d‘Adrasy.
Klaryssa zaczerwieniła się, ale nie zaprzeczyła; Józefina Baisamo zaś, zwracając się do Leonarda, rozkazała:
— Idź zamknąć furtkę. Zarygluj ją kłódką i łańcuchem, któreś przyniósł i podnieś pod murem leżący słupek z napisem „własność prywatna“.
— Mam pozostać na podwórzu? zapytał Leonard.
— Na razie tak — odparła Józefina, a wyraz jej oczu przeraził Raula, — nie potrzebuję cię chwilowo, a musisz uważać, aby nam nikt, za żadną cenę, nie przeszkadzał.
Leonard zmusił Klaryssę, by siadła na jednem z krzeseł i chciał jej związać ręce na plecach, ale Józefina Balsamo przeszkodziła mu.
— To zbyteczne — rzekła — teraz zostaw nas.
Usłuchał jej natychmiast.
Spojrzała na swoje trzy ofiary, wszystkie trzy bezbronne i bezsilne. Była panią sytuacji i, pod grozą śmierci, mogła narzucać im swe wyroki.
Raul nie spuszczał jej z oka, starając się odgadnąć jej zamiary. Spokój jej najbardziej go przerażał; czuł że znajduje się pod władzą tych instynktownych, ciemnych stron swojej duszy które tak fatalnie kierowały jej życiem.
Usiadła naprzeciwko Klaryssy, i zatopiwszy oczy w twarzy dziewczęcia, poczęła mówić suchym, nieco monotonnym głosem:
— Przed trzema miesiącami pewna młoda kobieta została zwabiona podstępem do Haie d’Etigues i postawiona przed sądem dwunastu mężczyzn, wśród których pierwszą rolę odgrywali ojciec pani i tu obecny Beaumagnan. Nie chcę się wdawać w szczegóły tego ohydnego sądu, ni powtarzać oszczerstwa, jakie zarzucano tej kobiecie, dość, że tejże nocy, ojciec pani i kuzyn jego, Bennetot, rzucili tę kobietę, związaną do łodzi, wywieźli na pełne morze i tam porzucili przedziurawiwszy uprzednio łódź“.
Oburzona, zmieszana Klaryssa przeczyła:
— To niemożliwe! to nieprawda, mój ojciec nie zrobiłby nigdy nic podobnego!
Nie zwracając najmniejszej uwagi na jej słowa, Józefina Balsamo ciągnęła:
— „Na tym sądzie był jednak obecny jeszcze ktoś, kto, podsłuchawszy w ukryciu, zamiary morderców — bo jakżeż inaczej nazwać tych dwu panów? — wydarł im ich ofiarę. Tym kimś był człowiek, który spędził poprzednią noc i cały ranek w sypialni pani, nie jako narzeczony, gdyż ojciec pani odmówił mu jej ręki, ale jako kochanek.
Słowa Józefiny Balsamo spadały jak uderzenia młota na nieszczęsną Klaryssę; nie była zdolną ani odpierać obwinienia te i obelgi, ani się bronić.
Pochylona na swem krześle jęknęła raczej niż szepnęła:
— Jak pani śmie to mówić?
— Pani sama wyznała to swemu ojcu — odparła hrabina Cagliostro — wiedząc że nie zdoła pani ukryć następstw swego błędu. Ale mogę pani powiedzieć jeszcze, że tego samego dnia w którym posiadł panią, Raul gonił już za inną kobietą, za tą, którą ocalił od niechybnej śmierci, oddawał jej się duszą i ciałem, przysięgał jej że nigdy do pani nie powróci. „To była przelotna miłostka — rzekł — która już się skończyła“.
„Otóż na skutek przelotnego nieporozumienia między nami, wykryłam, że Raul koresponduje z panią, i że napisał ten oto list w którym błaga panią o przebaczenie i obiecuje piękną przyszłość. Czy pojmuje pani teraz, że mam pewne prawo traktować panią, jako śmiertelnego wroga?
Klaryssa nie odpowiadała, ze w zrastającym przerażeniem przyglądała się pięknym rysom tej, która odebrała jej Raula i żywiła do niej taką nienawiść.
Bez najmniejszego lęku przed gniewem Józefiny Balsamo, poruszony widokiem Klaryssy, Raul rzekł poważnie:
— Złożyłem istotnie jedną solenną przysięgę i dotrzymam jej wbrew wszystkiemu i wszystkim; przysięgę, mocą której zapowiedziałem, że ani jeden włos nie spadnie z twojej głowy, Klarysso. Proszę cię, nie lękaj się. Nie upłynie nawet dziesięć minut jak wyjdziesz stąd, bezpieczna i zdrowa. Jeszcze tylko dziesięć minut, moja Klaro.
Józefina nie zwracając uwagi na jego wykrzyknik, ciągnęła dalej:
— Przechodzę do sedna rzeczy i chcę się streszczać. Twój ojciec, Beaumagnan i ich pomocnicy dążą do pewnego wspólnego celu, który i ja osiągnąć pragnę. Trzecim konkurentem jest Raul. Z tego powodu trwa między nami wojna.
Wszyscy znamy wdowę Rousselin, której potrzebowaliśmy, ażeby posiąść szkatułkę. Okazało się jednak że szkatułka powędrowała dalej. Napróżno pytaliśmy ją o nazwisko obecnego posiadacza. Zdaje mi się jednak, że dobrobyt w jaki opływa pochodzi właśnie z tego źródła. Wszystko czego dowiedzieć się mogliśmy to stara historja, którą zaraz opowiem. Proszę skupić uwagę.
Raul począł rozumieć plan Józefiny. Chciał coś powiedzieć ale Cagliostro rozpoczęła znowu:
— Podczas wojny między Francją i Prusami, przed dwudziestu laty zbiegli z Prus dwaj mężczyźni w karetce prowadzonej przez Rousselin. W pobliżu Rouen, zamordowali niejakiego Jaubert, w celu zdobycia konia.
— W kabriolecie Joubert‘a znaleźli szkatułkę z kosztownościami które zabrali ze sobą.
Rousselin był zmuszony gwałtem odbywać dalszą drogę wraz nimi poczem mu kazano wrócić do Rouen, do żony, obdarowując kilkoma bezwartościowymi obrączkami.
Rousselin wstrząśnięty do głębi dokonanym mordem oraz mimowolnym swym współuczestnictwem zakończył wkrótce życie.
Mordercy obawiając się zeznań nawiązali stosunki z wdową. Ale... przypuszczam że pani mnie teraz dobrze rozumie — dorzuciła zwracając się do Klaryssy.
Klaryssa jednak, słysząc to wszystko, była jak ogłuszona i głosu wydać nie mogła.
Józefina Balsamo ciągnęła dalej swą opowieść:
— Pani ojciec i jego kuzyn Bennetot czuwali nad wdową Rousselin, aby ułatwić sobie tę pracę nabyli dla niej dom w Lillebonne.
Pewnego jednak roku nowa osobistość mniej lub więcej świadomie przejęła to zadanie. Tą osobą jest pani. Wdowa Rousselin została podbita miłością pani i żadnych wrogich wystąpień można się było już nie obawiać. Jak mogła zdradzić ojca, tej małej, miłej dzieweczki, która tak często przychodziła się bawić. Odwiedziny były jednak zawsze ukrywane. Czasami spotykały się w okolicy naprzykład w starej wieży latarni morskiej.
Podczas jednej z takich wizyt w Lillebonne, spostrzegła pani na podłodze kasetkę, którą ja i Raul poszukujemy. Wzięła ją pani ze sobą do Haie d‘Etigues. Od wdowy Rousselin ja i Raul dowiedzieliśmy się że szkatułka jest w posiadaniu osoby, nazwiska której powiedzieć nie chce. Osoba ta jest dla niej bardzo dobrą i dość często się z nią spotyka. Z tego wywnioskowaliśmy że wystarczy trzymać się w pobliżu starej latarni aby dowiedzieć się wkrótce prawdy.
I jak tylko zobaczyliśmy panią, upewniliśmy się że owi mordercy, o których wspominałam byli to Bennetot i pani ojciec. Ci sami którzy chcieli mnie utopić.
Klaryssa szlochała głośno. Raul nie wątpił że ona o tych rzeczach nawet pojęcia nie miała. Teraz jednak wobec faktów jakie przedstawiła hr. Cagliostro musi patrzeć na ojca jak na mordercę. Jak zręcznie jednak Józefina to przeprowadziła i jak pewnie trafiła.
— Tak — dodała ciszej — morderca....
Jego pieniądze, jego zamek, jego konie, wszystko to owoce jego zbrodni nieprawdaż, Beaumagnan? Ty możesz to potwierdzić, ty który uzyskałeś nad nim taki wpływ. Ty znałeś jego tajemnicę i zmuszałeś go do różnych usług nawet do takich aby dla ciebie mordował. Czy nie tak Beaumagnan? O! ja znam was łotry.
Oczy jej szukały wzroku Raula. Miał on wrażenie jakgdyby pragnęła własne jego postępki uniewinnić, ponieważ mówiła tylko o Beaumagnan’ie i jego Wspólnikach. Ale rzekł głosem twardym — a teraz? Czyś już skończyła? Czy chcesz jeszcze dłużej Męczyć to dziecko? Czego jeszcze chcesz?
— Ona musi mówić.
— Czy puścisz ją wolną, jeżeli powie?
— Tak.
— A więc pytaj. Co chcesz wiedzieć? Napis na spodzie kasetki? — Klaryssa jednak nie była wstanie dać żadnej odpowiedzi. Była jak bez życia.
— Opanuj swój ból — nalegał Raul — jeszcze ten jeden raz! Proszę cię odpowiedz..... Wiadomość o którą cię proszę nie może w żaden sposób obciążyć twego sumienia. Nie zdradzasz nikogo. Co się stało ze szkatułką? Czy wzięłaś ją ze sobą do Haie d’Etigues?
— Tak — wyszeptała.
— Dlaczego?
— Była tak piękna.... kaprys....
— Czy ojciec twój widział ją?
— Tak.
— Tego samego dnia?
— Nie w kilka dni później.
— Czy zabrał ci ją?
— Tak.
— Prawdopodobnie pod jakimkolwiek pretekstem?
— Nie.
— Ale miałaś dość czasu zapewne aby się dobrze przyjrzeć szkatułce?
— Tak.
— I zapewne zauważyłaś napis wewnątrz na pokrywie?
— Tak.
— Starożytnemi zgłoskami?
— Tak.
— Czy udało ci się odcyfrować je?
— Tak Bez żadnego wysiłku?
— Nie, ale w końcu szczęśliwie mi się udało.
—
Czy przypominasz sobie ten napis?
— Możliwe.... tak.... nie wiem....
— To były łacińskie wyrazy, nieprawdaż?
— Czy ja mogę mówić, jeżeli to jest tajemnica tak wielkiej wagi?
Raul zaczął ją przekonywać, że tajemnica należy do tego, kto ją odkrył; że wobec tego nie ma żadnego obowiązku zachowywania jej.
Klaryssa przemogła się w końcu i rzekła:
— Chwilę... to było powiedzenie jakiejś królowej.... było to zdanie z pięciu łacińskich słów.... mam je....„Ad lapidem currebat olira regina“...
Zaledwie ostatnie zgłoski zostały wymówione, kiedy Józefina Balsamo wybuchnęła:
— Kłamstwo! Tę formułę znamy już dawno! Beaumagnan może to poświadczyć! O słowach tych wspomina również kardynał de Bonnechose w swojem Memorandum, nie przywiązuje do nich jednak żadnej wagi. Mówi o nich mimochodem, o czem ci już opowiadałam, Raul. „Do kamienia dąży królowa“... Ale gdzie jest ten kamień? I o której królowej, jest mowa? Szuka się tego napróżno od lat dwudziestu. Nie, zdanie to musi inaczej brzmieć.
Schyliła się nad młodą dziewczyną i rzekła w bezsilnej wściekłości:
— Kłamiesz!... kłamiesz!... Jest słowo, co owe pięć objaśnia. Nazwij je. Odpowiadaj!
Klaryssa milczała. Raul prosił również.
— Klarysso, czy oprócz owych pięciu słów nic więcej nie zauważyłaś?
— Ja nie wiem, nie męczcie mnie... — jęknęła młoda kobieta.
Cagliostro wstała gwałtownie. Rozległ się ostry gwizd. Leonard stanął w progu drzwi.
— Bierz ją i rozpoczynaj badanie! — syknęła wściekle.
— Tego nie uczynisz — krzyknął Raul, odchodząc od zmysłów. — Jeżeli tylko dotkniesz to dziecko, Leonardzie, wtedy....
— Jak oni się dobrze wzajem dobrze rozumie ją — wycedziła Cagliostro.
— Jesteście rzeczywiście jakgdyby dla siebie stworzeni: córka mordercy i złodziej!
— Tak, złodziej — rzekła i stanęła znów przed Klaryssa.
— Twój Raul jest to zwykły złodziej! Widziałam go nieraz przy „pracy“. Nawet nazwisko jego kradzione. Raul d’Andresy? On się nazywa Arsene Lupin! Jakie piękne imię dla twego dziecka i dla wuja barona d’Etigues.
Myśl o dziecku, dowodzie miłości Raula i Klaryssy, tak ją wzburzyła, że sama pchnęła młodą dziewczynę do drzwi, nie zwracając uwagi na wybuchy wściekłości Raula.
Raul uczynił tak straszny wysiłek, aby się uwolnić, że mechanizm Beaumagnan’a uległ i posypały się na pokój drzazgi ramy okiennej. Więzy jednak ich trzymały silnie i boleśnie, wżarły się w ciało. Leonard wyciągnął rewolwer i skierował go w skroń Klaryssy.
— Jeżeli jeszcze jeden krok uczyni, pal — rozkazała Cagliostro.
Raul nie ruszył się. Co miał uczynić? Myśl pracowała błyskawicznie. Józefina nie spuszczała go z oka.
— Chyba rozumiesz sytuację i zechcesz ustąpić — zapytała.
— Nie — odrzekł spokojnie, — myślę o...
— O czem?
— Przyrzekłem, że będzie wolna i że niema się Czego obawiać. Muszę przyrzeczenia dotrzymać.
— Może nieco później, — zadrwiła.
— Nile, Jozyno, ty ją natychmiast uwolnisz?
W miejsce odpowiedzi zwróciła się do Leonarda.
— Gotów jesteś? Ruszaj i czyń swoje!
— Stój — zawołał Raul. — Słuchaj, ty, Jozyno, żądam abyś ją natychmiast uwolniła.
Taka siła i pewność biły z jego słów, że Józefina na chwilę zawahała się. Leonard również stał niezdecydowany. Cagliostro rzuciła przez zęby.
— Słowa... Jakiś nowy podstęp nieprawda?
— Nie, to czyn — prawidła i tak ważna, że musisz przed nią ustąpić.
— Co to ma wszystko znaczyć? Czego sobie życzysz?
— Ja nie życzę sobie — ja żądam!
— Czego?
— Natychmiastowego uwolnienia Kllaryssy i wolny wyjazd dla niej, podczas kiedy ty i Leonardo nie zrobicie ani kroku.
Zaśmiała się głośno.
— I nic więcej?
— Nie.
— A co ofiarowujesz mi wzamian?
— Słowo zagadki.
Zadrżała.
— Znasz go więc?
— Tak.
Sytuacja uległa radykalnej zmianie. Pragnienie zemsty stłumił ogień chciwości posiadania klejnotów!
Beaumagnan przysłuchiwał się również ciekawie.
Józefina zbliżyła się do Paula i zapytała:
— Czy wystarczającą Jest znajomość tych słów?
— Nie, — rzekł Raul, — trzeba je wiedzieć. Znaczenie tej formuły jest jakby spowite woalem, który należy uchylić.
— I tobie się to udało?
— Tak, miałem różne domysły, mniemania lecz wreszcie przyszło prawdziwe objawienie i zrozumiałem.
— Powiedz pierwej co wiesz, a wtedy uwolnię Klaryssę.
— Klaryssa musi zaraz wolną odejść — rzekł Raul — wtedy będę mówić.
Niezależnie od powyższego nie będę mówić również z postronkiem na szyi i rękach.
— Ależ to jest śmieszne doprawdy! Odwracasz całą sytuację. Pamiętaj że ja tutaj rządzę nie ty.
— To już skończone — rzekł. Teraz zależysz odemnie i ja dyktuje swoje warunki.
Wzruszyła ramionami i zauważyła tylko:
— Przysięgnij, że powiesz prawdę! Przysięgnij na grób swej matki.
Raul wyrzekł z całym spokojem:
— Przysięgam na grób swej matki, że w dwadzieścia minut po opuszczeniu tego domu przez Klaryssę, wyjawię ci miejsce gdzie znajdują się skarby zebrane przez mnichów francuskich.
Józefina opierała się jeszcze tej sile prawdy jaka dźwięczała w tych słowach i odparła: nic....
— Nie, nie! To jest pułapka. Ty nie wiesz nic...
— Wiem, niestety, nie ja jeden — rzekł Raul, — inni wiedzą również.
— Kto?
— Beaumagnam i Baron.
— Niemożliwie!
— Zastanów się. Beaumagnam był przedwczoraj w Haie d’Etigues.
Po co? oto dlatego, że baron posiada szkatułkę, której napis chciał przestudjować. Prócz owych pięciu słów jest jeszcze jedno które on napewno spotrzegł i zna je.
— Jest on w mojej mocy — odrzekła Józefína.
— Tak, ale nie Godefroy d’Etigues. Prawdo podobnie pracuje on teraz wspólnie z kuzynem Bennetot, jako posłańcy Beaumagnan’a. Być może, że w tej chwili otwierają do skrzyń ze skarbami aby je przenieść w pewne miejsce. Czy pojmujesz teraz całe niebezpieczeństwo? Stracona minuta może oznaczać przegraną.
— Ale przy mnie wygrana jeżeli Klaryssa mi powie.
— Nie ona nie powie, z tej prostej przyczyny że sama nic więcej nie wie.
— Dobrze, mów więc ty, jeżeli byłeś tak nieostrożny żeś się zdradził ze znajomością tajemnicy. Dlaczego mam ją puszczać wolną? Dlaczego mam ciebie usłuchać? Dopóki Klaryssę mam w swem ręku, mam środki, aby z ciebie wszystko wydusić.
— Nie, — odparł. Możliwe to było niegdyś. Teraz tego nie potrafisz uczynić. Brak ci to tego odwagi.
Raul nie omylił się.
— Naprzód, Józefino Balsamo, rzekł Raul — bądź rozsądną.
— Postawiłaś całe swoje życie na jedną kartę. Chodzi o zdobycie niezmierzonych bogactw. Czy możesz zapomnieć o wszystkich trudach jakie w tym celu podjęłaś i pozwolisz aby ci skarby zabrano.
Opór jej znacznie zmalał odrzekła jednak jeszcze:
— Nie mam do ciebie zaufania.
— To nieprawda. Znasz mnie i wiesz, że przyrzeczenie dotrzymam.
Jeżeli się ociągasz... Ale ty się nie ociągasz Tyś się już zdecydowała.....
— Na pamięć twojej matki — zapytała raz jeszcze przezornie, czy nie tak?
— No pamięć mojej matki i na wszystko co mi jest drogie przysięgam ci udzielić wszelkich wyjaśnień.
— Dobrze, ale nie zamienisz z Klaryssa ani jednego słowa które bym mogła nie usłyszeć.
— Ani jednego słówka. Nie zawierzyłem jej żadnej tajemnicy.
Chcę tylko aby odeszła swobodnie.
Józefina rozkazała. — Leonard, puść małą.
Leonard zdawał się nic nie pojmować, jednak usłuchał. Oddalił się od Klaryssy i uwolnił Raula z więzów.
Raul podszedł do Klaryssy i rzekł:
— Proszę o przebaczenie za wszystko co tu zaszło. Nigdy więcej to się nie powtórzy. Od dziś jesteś pod moją opieką. Czy czujesz się na siłach aby odejść stąd.
— Tak... tak... — odparła. — A ty?
— Och dla mnie niebezpieczeństwo nie istnieje. Obawiam się jednak, że ty daleko nie zajdziesz.
— Moja droga niedługa. Ojciec wczoraj odwiózł mnie do przyjaciółki i jutro ma wstąpić po mnie.
— Tutaj w pobliżu?
— Tak.
— Nie mów Klarysso! Mogłoby ci to zaszkodzić.
Odprowadził ją do drzwi i dał znak Leonardowi, aby otworzył bramę. Kiedy Leonard posłusznie wykonał zlecenie dodał jeszcze:
— Bądź ostrożną i nie obawiaj się niczego. Kiedy nadejdzie odpowiednia chwila zobaczymy się znów. Żadna siła ludzika nie może nas rozłączyć.
Zamknął za nią wrota. Klaryssa była uratowana. Wtedy miał odwagę powiedzieć:
— Co za rozkoszne stworzenie!
I roześmiał się. Śmiał się. Józefina przypomniała mu, że czeka na zapłatę. W odpowiedzi puści! jej kłąb dymu z cygara które właśnie zapalał.
— Łotr syknęła z wściekłością.
Odpowiedział również obelżywem słowem. Kochał i nienawidził ją zarazem. Wszystkie środki przeciw niej zdawały mu się dozwolone od kiedy znęcać się chciała nad Klaryssą znienawidził ją.
Nie dostrzegał jej piękności, a widział w niej dzikie zwierzę.
Cagliostro i Leonard najchętniej byliby go zamordowali.
W końcu Józefina syknęła!
— Oh jak ja cię nienawidzę!
— Nie więcej niż ja ciebie!
— Pamiętaj, że między Klaryssa d’Etigues i Józefina Balsamo walka nie skończona!
— Również między Klaryssa i Raulem jeszcze nic nie skończone.
— Lotrze! Czy mam cię....
— Rewolwerem? Niemożliwe, moja kochana...
— Raul, nie drażnij mnie.
— Niemożliwe, powtarzam ci raz jeszcze. W tej chwili nie możesz mnie ruszyć, gdyż inaczej nie zobaczysz nic z owych miljardów, tak, piękna córo Cagliostro! Każda komórka mego mózgu odpowiada jednemu klejnotowi..... Mała kulka w moją głowę i mała Jozyna nic z tego nie zobaczy. Pozatem jestem dla ciebie „tabu“ jak mówią w Polinezji. Tabu od głowy do podeszew.
Klęknij i ucałuj moje ręce. Nic więcej nie pozostaje!
Otworzył okno i odetchnął głęboko.
— Można udusić się tutaj. Powiedz, Jozyno, czy ty przykładasz wielką wagę do tego, że twój oprawca skierował w kieszeni rewolwer na mnie?
Józefina tupnęła nogą.
— Dosyć tych głupstw! Postawiłeś swoje warunki — znasz także moje.
— Pieniądze albo życie!
— Wskaż mi to miejsce, Raul!
— Jak ci pilno. Określiłem czas na dwadzieścia minut, póki Klaryssa nie znajdzie się w bezpiecznem miejscu. Do końca tego terminu jeszcze daleko. Zresztą...
— Co?
— Jak ja mogę rozwiązać w pięć sekund taką tajemnicę nad którą lata całe napróżno ślęczano.
Józefina osłupiała ze zdumienia.
— Co chcesz przez to powiedzieć? Coś bardzo zwykłego. Proszę o trochę czasu.
— Czas. Na co ci to?
— Ażeby rozwiązać tajemnicę.
— A więc ty zupełnie nic nie wiesz?...
— Nie Bóg mi świadkiem, że nie wiem.
— A więc skłamałeś!
— Pocóż, te grubiańskie słowa, Jozyno?
— Skłamałeś, mimo tak uroczystej przysięgi.
— Na grób mojej biednej matki, przyrzeczenia dotrzymam: Ale trzeba było słuchać uważniej. Ja nie przysięgłem, że znam prawdę, tylko, że ci prawdę powiem.
— Dlatego właśnie trzeba ją znać.
— Ażeby ją poznać muszę trochę pomyśleć, a ty mi nie dajesz chwili spokoju i potrzebnego czasu. Do pioruna proszę o spokój. Leonard niech puści swój rewolwer, to mie przeszkadza.
Szyderstwo Raula dotknęło ją bardziej niż jego żarty. Czuła, że wszelkie pogróżki będą próżne i rzekła:
— Rób jak chcesz. Wiem, że swój obowiązek wypełnisz.
— Ach, zawołał, — jeżeli jesteś tak dobra... Nigdy nie mogę oprzeć się łagodności.
— Ober, przybory do pisania! Papier z najdelikatniejszej słomki, piórko z kolibra, krew z dojrzałej truskawki i kałamarz z kory cedru jakby się wyraził poeta.
Wydostał ołówek z notatnika; wyjął wizytówkę, na której widać było kilka słów, dziwacznie podzielonych. Przeciągnął kilka linji aby te słowa połączyć. Następnie na odwrocie napisał łacińską formułę:
Ad lapidem currebat olim regina.
— Co za kuchenna łacina — wyrzekł półgłosem.
Spojrzyj na zegar, Józefino!
Nie śmiał się więcej. Można było zauważyć, że wszystkie myśli skoncentrowały się na jednym punkcie. Beaumagnan przysłuchiwał się również z naprężoną uwagą. Czyżby ta potężna zagadka rzeczywiście miała być rozwiązaną.
Znów przeszło kilka minut. Wszyscy milczeli. Raul wreszcie odetchnął głębiej rozpromieniony.
— Znalazłem! Mój Boże, ci mnichowie nie byli zbyt mądrzy.
Nie przeceniajmy ich. Rozwiązanie jest dziecinnie łatwe. Jak ci już kiedyś wspominałem osiągnięcie szkatułki napewno mi wystarczy do odgadnięcia miejsca ukrycia skarbów. Beaumaginam i Godefroy d’Etigues jednak zagadki nie odkryli. A to słowo jest w niej. Trzeba je tylko przeczytać aby wiedzieć. Zamiast rozmyślać nad treścią, należy wziąć pierwsza literę każdego słowa i zestawić razem!
Józefina rzekła cicho:
— O tem myślałam już dawniej, tworzą one słowo „Allcor“.
— Zupełnie słusznie, słowo „Allcor“.
— No i co z tego? Ależ to słowo jest owym kluczem do rozwiązania. Czy wiesz co ono znaczy? Jest to arabski wyraz i znaczy próba.
— A co oznaczają tym słowem arabowie i inne ludy?
— Gwiazdę.
— Jaką gwiazdę?
— Gwiazdę która należy do Wielkiej Niedźwiedzicy. Ale to jest szczegół bez znaczenia. Co innego naprowadziło mnie na właściwą drogę.
Zwróciło moją uwagę to, że wszystko obraca się około liczby siedem: siedem opactw, siedmiu mnichów, siedem ramion lichtarza, siedem kamieni w siedmiu obrączkach i to, że słowo „Allcor“ oznacza nazwę gwiazdy. Problemat więc został rozwiązany.
— Rozwiązany?..... W jaki sposób?
— Wielka Niedźwiedzica składa się z siedmiu gwiazd, do licha!
Zawsze ta liczba siedem. Arabowie a za nimi i astronomowie zastosowali do najmniejszej gwiazdy tego układu słowo „Allcor“ co znaczy „próba“. Kto widzi dobrze tę gwiazdę ten wytrzymuje próbę dobrego wzroku. Tak więc słowo „Alcor“ oznacza to czego się musi szukać, co się szuka, ukryte bogactwa, niewidzialny kamień, skarby mnichów.
Józefina wyszeptała w febrycznem podnieceniu:
— Nie pojmuję jednak...
Raul odwrócił swoje krzesło w ten sposób, że siedział między Leonardem, a otwartym oknem. Przygotowywał sobie teren do ucieczki, gdyby to okazało się koniecznem i podczas kiedy mówił obserwował Leonarda, który ręki z kieszeni nie wyjmował.
— Zaraz to zrozumiesz — tłómaczył Raul. Jest to takie proste.
Patrz tutaj.
Pokazał jej wizytówkę którą trzymał w ręku.
— Patrz tutaj. Od tygodnia nie wypuszczałem jej z rąk. Już na początku naszych poszukiwań ustaliłem na mapie dokładne położenie siedmiu opactw, których nazwy widzisz na tej karcie.
Tutaj masz je wszystkie siedem we wzajemnym stosunku do siebie. Jak tylko znalazłem owo słowo, pozostawało mi połączyć linja owe siedem punktów aby dojść do niesłychanie ważnego odkrycia. Powstała w ten sposób figura odpowiada najzupełniej postaci Wielkiej Niedźwiedzicy. Rozumiesz teraz? Siedem opactw w prowincji Caux do których spłynęły bogactwa całego kraju, były rozdzielone jak siedem głównych gwiazd Wielkiej Niedźwiedzicy! Błąd tu jest wykluczony. Weź mapę i sprawdź, to. Otrzymasz, kabalistyczny znak gwiezdnego układu.
W ten sposób wskazano drogę. W miejscu gdzie na firmamencie znajduje się Alcor, na ziemi kamień znaleźć się winien. Ponieważ Alcor znajduje się na niebie nieco na prawo w ogonie Wielkiej Niedźwiedzicy, więc i kamienia szukać należy nieco W prawo od opactwa odpowiadającego tej gwieździe. A więc na prawo, poniżej Jumieges, najpotężniejszego i najbogatszego opactwa Normandji. Wyliczyłem z matematyczną dokładnością. Tam, nigdzie indziej znajduje się ów kamień.
W ten sposób rozumując przyszło mi na myśl że nieco na południo-wschód od Jumiéges w oddaleniu jednej mili, w bezpośrednim sąsiedztwie wioski Mesnil-sous-Jumiéges znajdują się ruiny zamku Agnes Sorel, kochanki Karola VII, następnie że zamek ten podziemnym korytarzem łączy się z klasztorem. Z tego wynika, że wspomniany kamień znajduje się w pobliżu zamku.
Zasłona została zdarta. Wszyscy milczeli. Zdawało się, że i nienawiść przygłuchła.
Raul siedział obok Jozyny i obserwował mapę. Podjął dalej:
— Mnisi nie byli zbyt przezorni powierzając tajemnicę tak przejrzystym słowom. Byli jednak nauczycielami i astronomami. Kto wie czy i opactwa nie były tak planowo pobudowane, że na płaszczyźnie Normandji tworzą taką potężną Wilelką Niedźwiedzicę.... Kto wie....
Liryczny nastrój Raulu był usprawiedliwiony nie zdążył jednak dokończyć rozpoczętego zdania. Nie spuszczał on coprawda z oczu Leonarda ale o Józefinie Ballsamo zapomniał. W tej chwili zadała mu potężny cios w czaszkę trzymanym w ręku kastetem.
Na to nie był przygotowany jakkolwiek zdawało mu się, że poznał ją doskonale. Runął ma ziemię. Miał jeszcze tyle siły, że wykrzyknął:
— Ty, łotrzyco, kamień masz w miejsce serca. Tem gorzej dla ciebie. Moglibyśmy podzielić się skarbem. Teraz go zatrzymuje wyłącznie dla siebie. Stracił przytomność.