Córka Józefa Balsamo hrabina Cagliostro (1926)/Tom II/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Córka Józefa Balsamo hrabina Cagliostro |
Wydawca | Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Zakł. Druk. W. Piekarniaka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons: Tom I, Tom II |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wskoczywszy na swój rower, Raul przez całą hoc pędził przed siebie bez wypoczynku, z jednej Strony aby uciec przed możliwą pogonią, z drugiejaby fizycznem zmęczeniem opanować moralną depresję. Nad ranem zatrzymał się przed jakimś hotelem w Lillebonne i, nakazawszy surowo, aby nikt nie Ważył się go budzić, rzucił się na łóżko. Przespał dwadzieścia cztery godziny.
Ale z chwilą gdy się obudził i oprzytomniał, jedna myśl zaprzątała mu głowę: wydobyć znów swój rower i wrócić na pokład „Bystrej“. Walka, którą Wydał miłości, nie była tak łatwa.
Czuł się tembardziej nieszczęśliwym, że dotychczas nigdy naprawdę nie cierpiał a to, że przyzwyczaił się zadawalniać najmniejsze swoje kaprysy, Podniecało jeszcze jego rozdrażnienie, — Czemu nie uledz? — rozważał w duchu, wiedząc, że łatwo mógłby położyć koniec swej męce — za dwie godziny będę na „Bystrej “ a nikt mi nie przeszkodzi przecież odjechać za parę dni, gdy przyzwyczaję się nieco do myśli o tem rozstaniu.
Ale czuł zarazem, że wrócić nie może. Owa ręka, skrwawiona, okaleczona ręka stała mu ciągle przed oczyma, wywołując myśli i przypuszczenia dotychczas tak starannie usuwane w cień.
Józefina „to“ zrobiła; a więc Józefina nie cofała się przed niczem, nawet przed zbrodnią. Prawdopodobnie zabijała i zabijać będzie jeszcze, gdy okoliczności skłonią ją do tego; Raul zaś miał instynktowni wstręt do morderstwa. Sama myśl o tem, że mógłby być zmuszonym do przelania czyjejś krwi — napełniała go przerażeniem. Krew ta stanęła dziś jak mur nieprzebyty między nim a kobietą, którą kochał.
Pozostał więc, ale za cenę jakiego wysiłku? Józefina wyciągała doń swe cudne ramiona i podawała mu usta do pocałunku. Jakże mógł się oprzeć takiemu widzeniu?
Dotknięty po raz pierwszy w swych uczuciach, zrozumiał dopiero, jaką krzywdę wyrządził Klaryssie d‘Etigues. Odgadł jej rozpacz, zdał sobie sprawę z jej złamanego życia, ogromna litość dla niej przepełniła jego serce. Byłby tak pragnął utulić ją w ramionach, zetrzeć z jej oczu ślady łez, przez niego wylanych. Przemawiał do niej w duchu najmilszym słowy.
Wiedząc, iż nikt nie kontrolował jej listów, napisał do niej tych kilka słów:
„Wybacz mi, najdroższa Klaro. Postąpiłem względem ciebie nikczemnie. Starajmy się jednak wierzyć w jaśniejszą przyszłość, a tym czasem myśl o mnie z całem pobłażaniem twego szlachetnego serca. Wybacz mi raz jeszcze wybacz — Raul“.
— Gdybym mógł mieć ją przy sobie — myślał — zapomniałbym prędko o wszystkiem co niskie i brudne. Nie usta trzeba mieć słodkie, ale duszę czystą i piękną, tak jak ją ma Klara.
A jednak myślał ciągle o piękności i o pieszczotach Józefiny.
Niezwłocznie począł szukać owej starej latarni, o której wspomniała wdowa Rousselin. Ponieważ staruszka mieszkała w Lillebonne, więc Raul był przekonany, iż latarnia znajdować się musiała w okolicach miasta.
Jakoż nie mylił się; poinformowano go, że w lesie, otaczającym pałac Fancarville stoi stara latarnia morska od której klucze zostały powierzone wdowie Rousselin, ta zaś co tydzień, a mianowicie we czwartek, udawała się aby uprzątnąć latarnię. Raul zrobi po klucze nocną wycieczkę, która uwieńczyła się po myślnym rezultatem.
Dwie doby zaledwie dzieliły go od dnia, w którym nieznana osoba, będąca w posiadaniu szkatułką miała się spotkać z wdową Rousselin, ponieważ zaś staruszka nie mogła w żadnym razie, będąc to uwięzioną to znów chorą, odwołać owego spotkania, wszystko składało się tak, aby Raul mógł żeń wykorzystać.
Uspokoił się nieco, zagadnienie, które zajmowało go od tylu tygodni, narzuciło mu się znów z całą siłą, usuwając wszystkie inne myśli.
W wigilję spotkania obejrzał dokładnie wieżę i jej okolice, a gdy wreszcie we czwartek, na godzinę przed naznaczonym terminem, szedł lekkim krokiem przez las Fancarville, powodzenie wydawało mu się zapewnionem.
Część tego lasu, nienależąca do pałacowego, parku, ciągnie się aż do Sekwany i pokryw a jej brzegi. Kilka dróg przecina las, a jedna z nich wiedzie na strome wzgórze, gdzie nawpół ukryta w śród zarośli, znajduje się stara wieża. W niedzielę snują się po tej drodze rzadcy przechodnie, ale w dnie powszednie jest ona zupełnie wyludnioną.
Z wieży roztaczał się malowniczy widok na kanał Fancarville i na dolinę rzeki, wzgórze, na którem się wznosiła, tonęło literalnie w gąszczu zieleni.
Parter budynku składał się z jednego, dość obszernego pokoju o dwóch oknach, w których stały dwa krzesła; drzwi prowadziły na podwórze, zarośnięte pokrzywami i zielem.
Raul zwalniał kroku w miarę, jak zbliżał się do celu. Miał, zupełnie zresztą słuszne wrażenie, iż zajdą tu wypadki wielkiej wagi, polegające nietylko na spotkaniu z ową tajemniczą osobą, i wydarciu jej cennej tajemnicy, ale na ostatecznej walce z wiele groźniejszym wrogiem.
Wrogiem tym była hrabina Cagliostro! Tak jak i on wiedziała z ust wdowy Rousselin o mającem nastąpić spotkaniu, i Raul był pewnym, że nie omieszka skorzystać z tej wiadomości, że odszuka wieżę i stawi się o oznaczonej godzinie, aby wydrzeć losowi upragnione skarby.
W głębi duszy pragnął ją ujrzeć. Pragnął nawet, aby przez jakiś cudowny zbieg okoliczności zwyciężyli oboje i po tem zwycięstwie padli sobie w ramiona.
Przeskoczywszy zmurszałą furtkę, broniącą wejścia. Raul dostał się na podwórze. Naokoło nie było śladu żywej duszy, ale młody człowiek wiedział, że wróg mógł był w innem miejscu przebyć mur, okalający wieżę i przez jedno z okien dostać się do jej wnętrza.
Serce mu biło, zacisnął pięści, gotów bronić się przed wszelką zasadzką.
Obrócił klucz w zardzewiałym zamku, otworzył drzwi, które zazgrzytały i wszedł.
W tej samej chwili odgadł instynktownie czyjąś obecność; ten ktoś ukrywał się we framudze drzwi, ale Raul nie miał czasu zwrócić się ku niemu, nie miał nawet czasu się cofnąć; pętlica grubego sznura zacisnęła się wokół jego szyi a czyjeś kolano zgniotło mu brutalnie plecy.
Napół zduszony upadł na >ziemię, ale nie stracił przytomności.
— Doskonale, Leonardzie — wyrzekł — dobry rewanż.
Mylił się jednak; przeciwnikiem jego nie był Leonard; w człowieku, który nachylił się nad nim, by mu związać ręce, poznał Beaumagnan’a.
Nad jednem z okien wbity był wielki hak; Beaumagnan przeciągnął przezeń drugi koniec oplątującego szyję Raula sznura, i ciągnął za ten koniec, zmuszał w ten sposób swego więźnia do powstania i do zbliżenia się do okna; tutaj obrócił go plecami ku okiennicom, które poprzednio otworzył, i związał mu nogi tak, jak przed chwilą ręce.
W ten sposób pętlica na szyi Raula zacisnęłaby się jak stryczek, przy pierwszym gwałtowniejszymi ruchu Beaumagnan‘owi wystarczyłoby jedynie pchnąć go silnie poza okno, aby zawisł w przestrzeni.
— Idealna pozycja dla prowadzenia poważnej rozmowy — zażartował Raul, którego humor nie opuszczał nigdy.
Był zupełnie zdecydowany. Jeśli, jak sądził, Beaumagnan da mu do wyboru śmierć, lub wyznanie wszystkiego co wie o skarbie, gotów był, bez najmniejszego wahania, opowiedzieć wszystko.
— Jestem do pańskich usług — rzekł — pytaj pan.
— Milcz — rozkazał Beaumagnan, najwidoczniej rozdrażniony do najwyższego stopnia.
Wepchnąwszy mu spory kawał waty w usta, zakneblował je cienką chustką jedwabną.
— Jeśli zrobisz jeden ruch, lub wydasz jakiś głos — zagroził — zepchnę cię za okno.
Po tych słowach oddalił się w stronę drzwi i skulił się w ich framudze, ale w taki sposób, aby widzieć przez szparę wszystko, co się działo na podwórzu.
— Spraw a przybiera obrót fatalny — myślał z niepokojem Raul — tem fatalniejszy, że nic z niej nie rozumiem. W jaki sposób Beaumagnan znalazł się tutaj? Czyżby to on był tym dobroczyńcą wdowy Rousselin, którego wymienić nie chciała?.. Nie, to niemożliwe. Nie zorientowałem się w sytuacji, nie zdałem sobie sprawy, że taki człowiek, jak Beaumagnan, musi znać do gruntu całą sprawę; naturalnie kazał śledzić wdowę Rousselin, dowiedział się o jej spotkaniach, zarówno jak i o jej niespodziewanem zniknięciu. W ten sposób dowiedział się również o mojej obecności w Lillebonne i spodziewał się, że przyjdę tutaj.
Jedno pozostawało w tem wszystkiem niepojęte; czemu Beaumagnan zachował tę postawę dzikiego zwierzęcia czyhającego na swą zdobycz? Rola jego była tak prosta, gdyż osoba, której się spodziewał, nie wiedziała nic o całej sprawie i przybywała w zupełnie pokojowych zamiarach. Beaumagnan mógł powiedzieć tylko, że pani Rousselin jest cierpiącą, przyjść nie mogła lecz przysłała mnie w zastępstwie, gdyż zależy jej bardzo na tem, aby się dowiedzieć, co jest wyryte na wieku szkatułki.
— A może — pomyślał Raul — Beaumagnan spodziewa się jeszcze kogoś trzeciego... kogoś, na którego tak czyha...
Zaledwie to przypuszczenie błysnęło mu w głowie, gdy zrozumiał całą sytuację. Pułapka, jaką dziś zastawił Beaumagnan, była podwójną. Prócz niego, Raula, spodziewał się jeszcze kogoś, a któż to mógł być jeśli nie Józefina Balsamo
— Domyślał się, że ona żyje. Wówczas w Paryżu popełniłem tę kolosalną nieostrożność, żem mu to pozwolił wyczuć. Czyż mógłbym tak z nim rozmawiać, gdyby Józefina zginęła naprawdę. Powiedziałem mu w oczy, żem czytał ów list do barona d‘Etigues, żem był obecny na ich posiedzeniu, i sądziłem, że ten człowiek nie odgadnie dalszego mojego postępowania? Czyż mógł na chwilę przypuścić; że zostawiłem Józefinę na łasce losu, że zgadzałem się obojętnie z tem, co o niej postanowią? A skoro zrozumiał, żem ją uratował od śmierci, to domyślał się również, że się kochamy.... kochamy teraz, obecnie, nie w czasie przeszłym, jak to weń wmawiałem.
Myśli łączyły się jedna z drugą jak ogniwa łańcucha.
Józefina Balsamo musiała również krążyć W tych okolicach i Beaumagnan wpadł i ha jej ślady. Zwabiwszy w zasadzkę Raula, czekał teraz na jego spólniczkę.
Rzeczywistość potwierdzała te domysły; w tej chwili bowiem dał się słyszeć tentent, w którym Raul poznał krótki krok koników Leonarda. Beaumagnan rozpoznał go również, gdyż podniósł się i nadstawił ucha.
Tentent ucichł, potem rozległ się znowu, i znowu się urwał. Tym razem na dobre; widocznie bryczka zjechała z szosy na leśną drogę, którą należało przebyć pieszo. Najdalej za pięć minut Józefina Balsamo musiała się zjawić.
Podniecenie Beaumagnan’a wzrastało z każdą chwilą. Twarz jego kurczyła się jakimś zwierzęcym grymasem. Jakieś chrapliwe dźwięki wychodziły z jego gardła, a taka zaciętość, taka wściekłość malowała się w jego spojrzeniu, zwróconem na Raula, że młody człowiek zrozumiał, iż cała siła jego nienawiści ześrodkowała się na nim jako na kochanku Józefiny Balsamo.
Ręce Beaumagnan’a drżały; zataczał się jak człowiek pijany i przez chwilę Raul myślał, że Beaumagnan zepchnie go w przepaść, ale w tej chwili żwir na podwórzu zaskrzypiał pod czyjąś nogą, i klucz zgrzytnął w zamku, s Raul spojrzał na Beaumagnan’a: przytulony do ściany wpatrywał się w drzwi a palce jego zaciskały się i otwierały kurczowo, niczem szpony drapieżnego ptaka.
Ktoś popchnął drzwi.... ktoś wszedł do pokoju.
Wypadki rozwinęły się z błyskawiczną szybkością a rozwinęły się tak, jak to obmyślił Beaumagnan a przewidywał Raul. Józefina Balsamo istotnie stanęła we drzwiach i w tej chwili padła pod pięścią Beaumagnan’a. Lekki, leciutki krzyk wydarł się z jej ust, zagłuszony głuchem wyciem jej mordercy.
Raul drżał na swej pętlicy. Nigdy jeszcze nie kochał tak Józefiny jak w tej chwili właśnie. Co znaczyły jej przestępstwa wobec tego cudnego uśmiechu jej ust, wobec tego czaru jaki roztaczała wokoło. Była najpiękniejszą kobietą w świecie, i oto ginęła w jego oczach pod pięścią mordercy. Nie mógł marzyć o żadnej pomocy, nie mógł nawet krzyknąć.
Ah, właśnie ten nadmiar miłości, przechodzący w nienawiść uratował życie Józefinie Balsamo. Beaumagnan przeliczył się z siłami, nie był w stanie dokończyć swego posępnego dzieła. Puszczając naglę swą ofiarę, rzucił się na ziemię i w jakimś ataku furji począł tłuc głową o ścianę i rwać sobie włosy.
Raul odetchnął. Był pewny, że Józefina żyje choć leżała nieruchoma.
Jakoż po długiej chwili podniosła się z trudem, opierając się o ścianę. Ubrana była w długą pelerynę i toczek, przysłonięty szalem haftowanym w kwiaty. Odrzuciła pelerynę, ukazując z pod poszarpanej przez walkę sukni, swoje białe ramiona. Zsunęła również z głowy szal i toczek a jej czarne włosy o miedzianym połysku w falistych kędziorach spłynęły wokół jej twarzy. Rumieńce jej były żywsze, oczy bardziej błyszczące.
Przez chwilę trwało milczenie. Obaj mężczyzn wpatrywali się w tę, która nie była już ani kochanką, ani przeciwniczką, ani ofiarą, lecz cudną kobietą, roztaczającą śwój czar nieuchwytny a tak potężny. Raul w strząśnięty do głębi, Beaumagnan, jakgdyby ogłuszony, — obaj w patrzyli się w nią z jednakim podziwem.
Józefina Balsamo podniosła do ust maleńką gwizdawkę, którą Raul znał już dobrze. Leonard musiał znajdować się w pobliżu, gotów na wezwanie. Ale nie wezwała. Czyż nie była i tak panią sytuacji?
Podeszła do Raula i, zrywając jego knebel, rzekła:
— Nie wróciłeś Raulu, a ja cię czekałam. Ale ty wrócisz, nieprawdaż?
Gdyby był wolny, byłby ją porwał w ramiona. Ale czemu go nie uwalniała? Jakie były jej zamysły?
Potrząsnął głową i odparł:
— Nie, nie wrócę. Między nami już skończone.
W spięła się nieco na palce i, przyciskając wargi do jego ust, szepnęła:
— Skończone? Szalony jesteś, mój Raulu!
Na widok tej pieszczoty Beaumagnan zadrżał; rozwścieczony przez zazdrość podskoczył ku niej i znów porwał ją za ramię. Zwróciła się gwałtownie ku niemu a spokój, który nie opuścił jej ani na chwilę, nagle prysnął.
Przemówiła doń z gwałtownością, jakiej Raul nie spodziewał się po niej nigdy, a wstręt i nienawiść brzmiały w jej głosie.
— Nie dotykaj mnie nędzniku. I nie myśl, że obawiam się ciebie. Nie masz dzisiaj pomocników, a sam nie ważysz się nigdy mnie zabić. Jesteś zwykłym tchórzem; ręce twoje drżą, ale wiedz, że moje drżeć nie będą, gdy wybije godzina mojej zemsty!
Cofał się pod potokiem tych gróźb a ona ciągnęła dalej, coraz gwałtowniej, coraz nienawistniej.
— Ale ta godzina jeszcze nie nadeszła. Cierpiałeś za mało a właściwie nie cierpiałeś wcale, boś mnie miał za umarłą... Otóż wiedz teraz, że żyję, że żyję i kocham!
— Słyszysz, kocham Raula! Zostałam jego kochanka, aby się zemścić na tobie, wyznając ci to z czasem, aż pokochałam go naprawdę, i dziś nie mogę żyć bez niego. On nie wie, czem jest moja miłość, bo ja sama nie rozumiałam tego. Dopiero, gdy mnie porzucił, gdym kilka dni spędziła w strasznej męce oczekiwania na niego, nieludzkiej tęsknoty za nim, dopiero wówczas zrozumiałam, czem on jest dla mnie!
Była w jakimś ataku miłosnej maligny, ale patrząc na nią, Raul, czuł że namiętność, podziw, jaki żywił dla niej, zamierają w nim ostatecznie. Przed godziną jeszcze była mu bliższą niż obecnie i w twarzy jej, niezmiernie pięknej czytał tylko, nienawiść i chorobliwe okrucieństwo.
Beaumagnan, targany zwierzęcą zazdrością, odpierał jej ataki. I w chwili, gdy los miał im dać upragnione oddawna rozwiązanie zagadki, a legendarne owe skarby, których poszukiwaniom poświęcili swoje życie, miały wpaść w ich ręce — oboje zapomnieli o wszystkiem, by oddać się niepodzielnie uczuciom, jakie ich nurtowały. Miłość zawładnęła nimi niepodzielnie, zaślepiając ich na wszystko co się działo wokoło. Namiętność i nienawiść, dwa kolejne uczucia kochanków, staczały ze sobą bój nieubłagany.
Palce Beaumagnan‘a zaciskały się znowu, jak do śmiertelnego uścisku; zdawało się, że lada chwila rzuci Się na Józefinę, a ona wyzywała go coraz bardziej.
— Kocham go! Kocham go tak, jak ty mnie Kochasz, Beaumagnan‘ie, a jak ciebie nigdy nie kochałam. I zabiłabym go raczej, niżbym go miała oddać innej, lub, gdybym się przekonała, że on mnie nie kocha. Ale tak nie jest. Wiem że mnie kocha, tylko mnie!
Nieoczekiwany uśmiech wykrzywił radosnym grymasem twarz Beaumagnan‘a.
— Kocha cię, mówisz Józefino? Ależ tak, miłością, którą kocha wszystkie kobiety. Jesteś piękna i wzbudzasz jego pożądanie; przyjdzie inna — i wzbudzi je również. A ty tymczasem, męczysz się jak potępiona.
— Męczyłabym się gdybym przypuszczała, że mnie zdradza, ale ja wiem, ja wierzę, że on mnie kocha. Niepotrzebnie chcesz wzbudzić moje podejrzenia...
Nagle urwała i pobladła; twarz Beaumagnan’a nosiła wyraz takiej okrutnej radości, że lęk w kradł się w jej serce. Stłumionym, drżącym głosem zagadnęła:
— Czy masz dowód? Daj mi dowód, lub poprostu wskazówkę... coś, co usprawiedliwi twoje słowa, a zastrzelę go jak psa!..
Wyciągnęła z za gorsu nieduży kastet; spojrzenie jej stało się zimne i twarde.
Beaumagnan odparł:
— Pokażę ci coś, co usunie wszelkie twoje wątpliwości.
— Mów... Kto jest ta kobieta?
— Klaryssa d’Etigues.
Uspokojona Józefina Balsamo, wzruszyła ramionami.
— Słyszałam o tem. Dziecinny flircik.
— Nie tak znowu dziecinny, skoro chciał się z nią ożenić.
— Ożenić!! Nie, to niepodobna... nie wierzę temu. Dowiadywałam się o ich stosunki, i wiem że spotkali się w polu dwa czy trzy razy.
— Nietylko w polu, bo i w sypialni Klaryssy.
— Kłamiesz! — krzyknęła Józefina.
— Kłamie raczej baron Godfryd, który mi to opowiedział onegdaj wieczorem.
— A on, skąd wie o tem?
— Od samej Klaryssy.
— Co za absurd! Żadna córka nie uczyniłaby ojcu takiego wyznania.
Beaumagnan uśmiechnął się drwiąco.
— Są sytuacje, w których jest się zmuszonym do szczerości.
— Co to znaczy? Co chcesz powiedzieć? Chcę powiedzieć, że matka wyznała to, czego nie ośmieliłaby się powiedzieć kochanka. Matka domagała się małżeństwa, aby zapewnić imię swemu dziecku.
Józefina Balsamo zdawała się nieprzytomna.
— Małżeństwo? — powtarzała — Raul miałby się z nią żenić? I cóż na to stary baron?
— Ma się nie zgodzić?
— Wszystko kłamstwo! — wykrzyknęła z nową siłą Józefina — plotki, wymyślone przez ciebie w tej chwili. Raul i ona nie widzieli się już więcej.
— Ale pisywali do siebie.
— Masz dowód na to? Daj mi.
— Mam list jego.
— Jego list?
— Tak, pisany do Klaryssy.
— Przed czterem a miesiącami?
— Przed czterema dniami.
— Masz ten list przy sobie?
— Oto on.
Raul, będący niemym świadkiem tej sceny, drgnął na widok koperty, którą wysłał z Lillebonne do Klaryssy.
Józefina Balsamo wzięła papier z rąk Beaumagnan‘a i przesylabizowała półgłosem:
„Wybacz mi, najdroższa Klaro. Postąpiłem względem ciebie nikczemnie. Starajmy się jednak wierzyć w jaśniejszą przyszłość, a tymczasem myśl o mnie, z całem pobłażaniem twego szlachetnego serca. Wybacz mi i raz jeszcze wybacz, Raul“.
Z trudnością doczytała ten list, którego każde słowo raniło ją do głębi. Chwiała się, szukając oczyma oczu Raula; młody człowiek wyczytał w jej spojrzeniu wyrok śmierci, wydany na Klaryssę d’Etigues, w tej samej chwili zrozumiał, że jedynem uczuciem, jakie mu odtąd pozostaje dla Józefiny Balsamo jest nienawiść.
Beaumagnan tłómaczył tryumfująco:
— Godfryd przejął ten list i pokazał mi go, prosząc mnie o radę. Stempel pocztowy z Lillebonne naprowadził mnie na wasz ślad.
Hrabina Cagliostro nie odpowiedziała. Usta jej były zaciśnięte z głębokim wyrazem bólu, a łzy, które spływały zwolna po jej policzkach, mogłyby wzbudzić litość, gdyby nie wyraz oczu, zdradzający, iż w duszy knuła już mściwe plany.
Wreszcie wstrząsnęła głową i rzekła do Raula:
— Uprzedziłam cię Raulu.
— Tem lepiej odparł wiem, czego mam się po tobie spodziewać.
— Nie drwij! — krzyknęła z gniewem — pamiętaj raczej com raz powiedziała: biada tej dziewczynie, jeśli mi stanie na drodze.
— A ja ci powiedziałem z wyzywającym spokojem odparł Raul — że biada tobie, jeśli choć jeden włos poruszysz na głowie Klary.
— Ach zawołała Józefina, nie panując już nad sobą — drwisz ze mnie, depczesz moje serce, i śmiesz ujmować się za nią przeciwko mnie! Tem gorzej dla niej!
— Uspokój się — powiedział — nie unoś się. Klara jest zupełnie bezpieczną, gdyż jest pod moją opieką.
Beaumagnan przyglądał im się, uszczęśliwiony z tej niezgody. Ale mówić przedwcześnie o zemście nieleżało w charakterze Józefiny Balsamo. To też odzyskując nagle spokój, i zwracając się ku innym myślom, rzekła:
— Ktoś gwizdał, nieprawdaż? To jeden z moich ludzi, którzy pilnują wejścia, dają mi znak. Osoba, której się spodziewam, musi się, zbliżać. Czy i ty także jej czekasz, Beaumagnan‘ie?
Istotnie obecność i zamiary Beaumagnan‘a były dosyć niewyraźne. Skąd znał miejsce i godzinę spotkania? Jak dalece sięgały jego informacje w sprawie wdowy Rousselin?
Józefina Balsamo spojrzała na Raula; związany, zawieszony na stryku, nie mógł wziąć udziału w tej decydującej walce. Ale Beaumagnan niepokoił ją.
Stanęła między nim a drzwiami, jak gdyby chciała wyjść naprzeciwko nieznanej osoby, ale w tej chwili dały się słyszeć pośpieszne kroki i Leonard wszedł do pokoju.
Bystro spojrzał na obu mężczyzn, potem, wziąwszy na stronę hrabinę Cagliostro, szepnął jej coś do ucha.
Wydawała się zdumiona i powtórzyła kilkakrotnie:
— Co mówisz?.. co mówisz?..
Raul patrzył na nią, odwróciła więc pośpiesznie głowę, ale zdawało mu się, iż dostrzegł na jej twarzy wyraz ogromnej radości.
— Nie ruszajmy się — rzekła — nadchodzi już... Leonardzie, przygotuj rewolwer i wyceluj go, jak tylko osoba, której oczekujemy, ukaże się.
Tym czasem Beaumagnan podążył do drzwi i byłby je otworzył, gdyby go nie zatrzymała.
— Co ty wyrabiasz? — gniewała się — oszalałeś!
W miarę jak ją odpychał, zatrzymywała go coraz gwałtowniej.
— Dlaczego chcesz odejść? pytała — masz w tem jakiś ukryty cel? Znasz tę osobę, której się spodziewamy? Chcesz ją ostrzec... czy tak? odpowiadaj.
Widząc, że nie zdoła go zatrzymać, zwróciła się do Leonarda i w skazała mu lewą ręką plecy Beaumagnan‘a; w jednej chwili wierny jej pomocnik wyciągnął nóż z kieszeni i lekkim celnym uderzeniem zatopił go w ramieniu Beaumagnan’a.
Ten z cichym jękiem upadł na podłogę.
Józefina Balsamo spokojnie zwróciła się do Leonarda:
— Prędko, pomóż mi.
Odciąwszy kawał sznura ze stryka Raula, związali nogi i ręce rannego, poczem posadzili go pod ścianą i obandażowali chustką.
— To drobnostka — rzekła Józefina — zaledwie kilkugodzinne omdlenie.
Oboje stanęli na czatach.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
W całej tej, ogromnie krótkiej scenie Józefina Balsamo zachowała najzupełniejszy spokój. ale taki tryumf, taka tajna, a zła radość brzmiała w jej głosie, wyzierała z jej twarzy, że niewypowiedziany lęk przepełnił serce Raula.
Chciałby krzyknąć, aby uprzedzić tą osobę, która miała jeszcze nadejść i z kolei wpaść w pułapkę. Ale było już zapóźno, aby się wymknąć ze szponów Cagliostro. Myśli mąciły mu się w głowie i jęk przerażenia wyrwał mu się z ust:
Zawiasy we drzwiach skrzypnęły raz jeszcze: Klaryssa d’Etigues stanęła na progu.