W połowie czyścowéj góry
Są głębokie ciemne dziury,
A w nich pokutują duchy
Pełne pokory i skruchy.
Nad dziurami wiszą chmury
Koloryt bardzo ponury.
Czarnych chmur zwój
Cierpiących dusz rój
Rzęsistych łez zdrój
Sprawia smutny na—strój.
W jednéj z tych dziur siedzi dusza
Słowackiego Juliusza.
Książki leżą do koła,
Czyta je w pocie czoła.
W pocie czoła je czyta,
Nie złości się, nie zgrzyta:
Czyta całemi dniami,
Płacze gorżkiemi łzami,
A kiedy płacz przerywa
To bardzo głośno ziewa.
Czasem książki odkłada
I sama do siebie gada
(Bo nie wie, że Ibsen srogi
Na śmierć skazał monologi).
Sam Bóg wie tylko, jak mi było trudno
Do téj pokuty, co mi dał, przywyknąć:
Iść co dnia drogą tych wierszy paskudną
Przeczytać ich tysiące, i nie syknąć!
Lecz wyrok sprawiedliwości
Trzeba przyjąć w cierpliwości.
Więc czytajmy:
czyta:„Jedna mnie tu zwiodła chmurka
Jedna mgła, opary nocy:
Ta chałupa rozświecona
Z daleka jak arka w powodzi
Grająca muzyką w noc ciemną.
Ah, ta chata rozśpiewana
Jakby w niéj słowiki dźwieczą
I te stroje ukąpane tęczą.“[1]
mówi:Dzieciątka me najmilejsze,
W sercu ojca wypieszczone
Jego ręką w czar strojone!
Tęcze swoje najświetniejsze
Snuł on koło waszéj głowy
Dźwięki, co miał najrzewniejsze
Kładł w wasze serca i mowy
Lillo, Salomeo, Dyano!
Tak mi was sponiewierano, ŹeŻe was takie — tak udają!
Waszą mowę przedrzeźniają!
We mnie gorżką poi się żałością
Duma wespół z ojcowską miłością.
Idźmy daléj.
czyta:„Źelezce, połamane groty[2]
Drzewce, powbijanaepowbijane do ciał
Z trupów zapora, z trupów wał
Rycerski zgotowiony stos Ofiarnica
Tam leć, tam leć, tam leć.“
Dalszy ciąg już czyta z cicha, Ale za to głośniéj wzdycha.
„Jęk posępny, jęk męczony
Tyle krwi rzezanych ciał,
Ja tam był, przy trupach stał,
Patrzałem na ten naród święty,
Jako upadał przeklęty.“
mówi:Ten znów na coś innego zakrawa.
Niby to Pafnucy, niby Sawa:
Jego długie bezładne gadania
Widocznie wzięte z ich opowiadania.
Zły przykład dałem, przyjął się. A dobry nie!
Ale daléj, kończyć trzebatrzeba.
Cierpliwości, dajcie mi o nieba!
czyta:„O to chwila osobliwa,
Chwila dziwnie osobliwa,“
mówi:Ach, co za poezya ckliwa!
czyta:„Chwila dziwnie osobliwa.“
mówi:Co za forma nieszczęśliwa!
czyta:„ŹonaŻona stroi się w alkierzu
Właśnie dziecka kładła spać,
Bo nie mogą zawsze stać,
Więc się dziecka kładło spać.
Ot tu żona jest w alkierzu.“[3]
mówi:Co mnie do tego, że żona w alkierzu?
I źeże jego dziecka idą spać?
Ale prawda! Tam wyżéj stało „Włodzimierzu“,
Więc alkierz był potrzebnym rymem Włodzimierza
Lub na odwrót Włodzimierz na rym do alkierza.
Jakaś to dziwna pisania maniera.
„A choć mi serce pęka, śmiech mnie zbiera.“
Z boku, na pusty przed jamą grunt Wchodzi Krasiński Zygmunt.
Krasiński.
W opatrznéj próbie, gdzie wśród trudów wiela
Własną się pracą nasz duch przeaniela
I siłę dążeń z siebie wypłomienia,
Którą do celu rwie się wszechistnienia,
A im potęźniéj tym ogniem się pali
Im bliższy, tem się bardziéj czuje w dali,
Bo chociaż żądzą zlania się goreje,
Wie, że z wszech-duchem w jedno się nie zleje —
Powiedz mi bracie, przez jakie cierpienia
Duch twój do swego zmierza dopełnienia?
Jasność odrodzeń, czy bije ci z czoła
I czy zaczynasz dojrzewać w anioła?
Słowacki.
Twojemi na to odpowiem ci słowy:
Jam bardzo smutny, jam bardzo znużony!
Kazał mi bowiem wyrok niecofniony
Czytać, co niesie poezyi prąd nowy. Zasłużona kara boska, Zasłużone udręczenie! Dla dumy upokorzenie O poezyę ciężka troska.
Krasiński.
Czemżeś ty na to zasłużył?
Słowacki.
Tem, żem darów mych nadużył. Ja w tych darach rozkochany, Ja fantazyą kołysany, W tęczach widziałem marzenia Samą istotę tworzenia. Unoszony gdzieś pod nieba Mych wrażeń lotnym powiewem
Czarowany własnym śpiewem Jam zapomniał, że potrzeba Swoich myśli panem być: Jak wieszcz, lecz i jak mąż żyć! Swoimi darami rządzić, Nie im dać nad sobą rząd. Dziś, kiedy się umiem sądzić, Wiem, że to był wielki błąd, Bo zły przykład wydał plon: Bo się mnożą ze wszech stron Moich natchnień kopie blade. Za siłę mają przesadę Dziwactwo zamiast twórczości, Ciemność zamiast głębokości. A co zowią swéj poezyi źyciemżyciem, To jest mych wad nadużyciem.
Krasiński.
Ten los podzielasz z innemi.
Przypomnij sobie, com mówił na ziemi:
Po każdym z wielkich naprawdę poetów
Ironia losu stwarza wierszokletów,
I za tym wielkim, co idzie na czele,
Wloką się małpy i poliszynele.
Tak było kiedyś przed laty z Byronem.
Teraz ty takim cieszysz się ogonem.
Potem Krasiński wziął filozofować, Istotę Trójcy explikować, I tak się oba zagadali, Że wcale nie uważali,
Jak pośród nich niespodzianie Sam Adam Mickiewicz stanie. Słowacki z wielkim pośpiechem Wita go miłym uśmiechem Prosi siedzieć, i dziękuje, Że dawnych uraz nie czuje.
Mickiewicz.
Zdarza się przecie, że sąsiad sąsiada,
Z którym nieprzyjaźń toczył od lat wielu
Uściska wreszcie, gniewne serce składa,
Jeden drugiego zowiąc: przyjacielu!
Ziemskie nas głupstwa opadają z ciałem,
A tu, odrazu ja cię pokochałem:
I dobrem sercem pytać się przychodzę.
Jak ci się dzieje w téj czyścowéj drodze?
Słowacki.
Smutno. Bolałem wiesz bardzo, Kiedym myślał, że mną gardzą. Lecz teraz, po ciała śmierci, Ból mi gorzéj w sercu wierci Źle pojętą admiracyą, Źle robioną imitacyą. Z moich kwiatów pyłki barw Kilka dźwięków z moich arf Porwał jakiś wiatr złośliwy. Rzucił gdzieś w jałowe piaski, Rzucił w jakiś moczar niski, I z kwiatów wyrosły pokrzywy
A z dźwięków zostały wrzaski Lub zostały z dźwięków piski. Echo odnosi do mnie przeraźliwy Wrzask i pisk, zawsze fałszywy.
Mickiewicz.
Żal mi cię. Lecz wyroki sprawiedliwe Boże
Stanowią, że inaczej nigdy być nie może.
Błąd każdy i dla tego odpłacić się musi,
Że swoim złym przykładem wielu innych kusi.
Dowód na mnie. Ja gorzej od ciebie zbłądziłem.
Tutaj się długo błogą nadzieją łudziłem,
Że z mego przewinienia, ze złego przykładu
Nie zostało na świecie skutku ani śladu.
A patrz: dziś jakieś Elsy, i jakieś Elsice,
Jakieś eleuzyjskie święcą tajemnice.
Przysięgają od wódki, od kart, od rozpusty.
A odurza im głowy lada frazes pusty.
Spojona tym haszyszem nowa sekta wstała.
A pijaństwo umysłu gorsze jest, niż ciała. I to wszystko wręcz dowodzi Że wprost odemnie pochodzi A ja zaprzeczyć nie mogę, Że wskazałem im złą drogę.
Słowacki.
Nie ty sam. I ja w tym ruchu Winien, i sam się oskarżę. Wszak to w moim Królu Duchu Oni czerpią komentarze
Do wykładu swéj doktryny. I ja nie jestem bez winy.
Mickiewicz.
Ja do siebie ją odnoszę. Lecz teraz pokaż mi proszę Te poetyczne nowości, Które w świętéj cierpliwości Czytać musisz. Ja coś słyszę, Że tam się nie tęgo pisze.
Na łokciu wsparty Przewraca karty, Czasem się dziwi. Czasem się krzywi, Wreszcie czytanie przerywa I Krasińskiego przyzywa.
Chodźno. To coś ciekawego. Zobaczysz tu Krasińskiego Z Mickiewiczem. Oba siedzą W Coliseum, i coś bredzą.
czyta:„O sławo! okrutne wołanie[4]
Kamienie żywcem zadrgały
Twoje serce bolem pęka.
O sławo! o przekleństwo! o męka!
— Boża dosięgła cię ręka,
Dusza twoja obłąkana,
A serce bólem pęka.
— Czy słyszysz jakoby echo,
Jakoby uchylał ktoś
Wieko trumny I szedł przez ławice
I szedł przez strzaskane kolumny
Oto jawa — żywe echo
To trumien rozwarte wieko — “
Słowacki.
To jedno tylko pojmuję,
Że wieko z echem nie rymuje.
Mickiewicz
czyta daléj: „Umarłych mówiłeś mową
Powstaną potęgi i moce,
Noc tworzy i noc druzgoce
— Umarłych mówiłem mową
Duchy zwoływam gromadą,
One przyjdą i ręce pokładą
Na czoło, czary posiędą.
— Upiorów i harpij stada
Ręce ci pokładą na czoło,
Ręce ci pokładą na serce,
Spalą serce, czoło spalą
W groby, na piekła powalą.
Mickiewicz
mówi: Słuchaj Zygmunt! ty mnie dobrze znałeś,
Czy co takiego odemnie słyszałeś?
Nigdy, jak Bóg jest na niebie. Przysięgnę zaraz za ciebie.
Mickiewicz.
Ja nawzajem.
Słowacki.
Ja za obu.
Mówi się nieraz głupstwa z tamtej strony grobu,
I wy mogliście głupstwo powiedzieć na świecie.
Może nawet nie jedno, lecz nie takie przecie.
I w głos podnoszę protest pod same niebiosa,
Że to do was podobne tak, jak pięść do nosa.
Mickiewicz.
Dalibóg, ja nic nie chwytam. Ale ich językiem pytam, Czego oni od nas chcom?[5]
Krasiński.
Oni chyba z ludzi kpiom.
Mickiewicz.
Czy wszyscy teraz tak piszą na świecie?
Słowacki.
Dużo niestety! lecz nie wszyscy, przecie. Czasem się coś zawadziło, Co czytać warto i miło.
W tem z daleka, z górnych sfer Słychać zrazu cichy szmer, Potem dźwięk, jakiś głośniejszy Coraz, coraz wyraźniejszy, Aż rozróżnić można słowa I stara poważna ukaże się głowa.
Szymonowicz.
Zginęli dawni, dobrzy kantorowie, A miasto nich lada kto muzykiem się zowie. I pieśni jakieś marne: nastrzępione słówka Bez rzeczy.
Zimorowicz.
Tak to jest, że co żyje, wierszyki partoli, Pełna niedoszłych nasza poetów ojczyzna.
Fredro.
To mi zaś w téj poezyi najmilszem się zdało, Że niewyraźność wdziękiem, nawet sztuką całą.
Mickiewicz.
Czybyś ty nie mógł pozwolenia dostać, I w komedyi ich wychłostać?
Fredro.
Jak mój Kapelan powiem: Nie uchodzi!
Dodam: Nie warto! Bo gdzie nie zaszkodzi
Własna śmieszność w publiki oczach uprzedzonéj,
Tam śmiech cudzy nie zdejmie bielma zaślepionéj.
Taka poezya zresztą długo nie pożyje
Wkrótce sama kark skręci, a czas ją dobije.
Duchy zbawione, proście Pana Boga w niebie,
By ratował poezyę w téj ciężkiéj potrzebie!
Tamci znikli — a z boku się skrada Nowych gości gromada, Masek dwadzieścia i dwie,[6] Dla czego tyle dyabeł wie, Ale są i na wyścigi Wyprawiają różne migi „Kiedy jedna przepada, „Zaraz druga się skrada, „A za nią trzecia kroczy „I wytrzeszcza oczy.“
Jedne przed Mickiewiczem robią rzeczne dygi,
Drugie w nos Krasińskiemu pokazują figi;
Biedni poeci, przed tą plagą srogą
Opędzić się próbują, opędzić nie mogą.
Krasiński.
Czy to duchy? czy to mary?
Mickiewicz.
Czy to muchy? czy komary? Gdyby był mój Wojski stary Z swoją klapką w téj potrzebie!
Pan Wojski już dawno w niebie.
Jeździ z chartami po raju,
Klapkę tylko ze zwyczaju
Nosi. A każdéj niedzieli
Pośród anielskiéj kapeli
Gra na swoim sławnym rogu
Na uciechę Panu Bogu.
Krasiński.
Więc któż od nich nas opędzi?
Wtedy na rowerze pędzi Z torbą listonosz czyścowy. Zwinny, do usług gotowy, Rozwozi listy, gazety, Telegramy i pakiety.
Listonosz.
To dla pana Słowackiego. To jest co naj, najnowszego I naj, naj, najpiękniejszego.
Słowacki.
Jeszcze jedno! O mój Boże,
Daj że mi to znieść w pokorze. Wyzwolenie?!
Czyje?
To jest prawdziwe objawienie
Wszystkiego z sensu wyzwolenie!
I tak daléj bez ograniczenia
W tem postęp, w tem szczęście ludzkiego plemienia.
Mickiewicz.
Teraz wszystko pojmuję I wielkie dzieło admiruję.
Chór.
Jak przeczytasz, dopiero się zdumiesz I wielkość genialną zrozumiesz.
Trzej poeci bez wachania W wysokiem ducha napięciu Zabrali się do czytania, A wytrwali w przedsięwzięciu Przeczytali aktów dwa. Tu Mickiewicz przerywa:
czyta:„Harpijo narodu, chcesz nas pogrążyć w niechybną noc śmierci, w niechybną noc zatracenia. Precz ty! Wołaniem naszem zwycięstwo — zwycięstwo hasłem i wolą.[9]
Mickiewicz
mówi:Jeśli mnie pamięć nie myli, To my już dawno mówili O zwycięstwie
Krasiński.
I o czynie I o woli.
Słowacki.
I dużo wody upłynie Nim kto jak wy o nich powie: Z wielką myślą, w wielkiem słowie.
Mickiewicz.
Tak to mówiono dawniéj, ale gust się zmienia
Dziś mówią że ja spycham ich w noc zatracenia.
Krasiński.
Z żałością przychodzi się zdumieć Że ktoś może tak cię nie rozumieć Że tak wcale uczuć cię nie zdoła.
Czytał. Ale są ludzie, którym myśleć miło,
Że przed nimi na świecie nic zgoła nie było,
Że od nich się poczyna poezya, czy sztuka,
Pasmo dziejów, myśl wielka, rozum lub nauka.
Ci dawno znane myśli odmiennemi słowy
Powtarzają w złudzeniu, że wyszły z ich głowy:
A odurzeni głośnym gawiedzi oklaskiem
Cieszą się własnym niby nowym wynalazkiem.
czyta daléj:„Zawrót! Tam lecę, kędy gwiazdy płyną
W rydwan wstąpiłem siłą. Naprzód! Drogi giną.
We mgłach — ha cóż to? świetlna zawierucha!
Automedonie lejce dzierż! Nie słucha.
To ja sam — ha? — poniosły rozszalałe konie,
Zachwiał się — pada — ha! Automedonie
Lecę ponad przepaście — tysiąc lat —“
mówi:Niby Improwizacya! jakoś mi się zdaje,
Że moja była lepsza.
Jakiś hałas. Co takiego? Pytają jeden drugiego. To telefon z ziemi.
To można dojść do rozpaczy! I tu nie dadzą spokoju.
Telefon.
Mistrzu! mąż twego pokroju —
Mickiewicz.
Tego tytułu nie używałem, A oracyi zawsze niecierpiałem. Proszę krótko — i do rzeczy.
Telefon.
Tytuł ci się należy, nikt mi nie zaprzeczy.
Ale skoro tak żądasz, zatem bez ogródki
Wypowiem węzłowato mój interes krótki. Z najwyższego polecenia Autora Wyzwolenia Mam zaszczyt złożyć oświadczenie I uroczyste dać zapewnienie, Że te małe niegrzecznośći, Które w swej nieomylności Konrad mówi Geniuszowi, Nic panu Mickiewiczowi Nie uwłaczają, Nie ubliżają: Słuszne gromy Jowiszowe Nie w jego mierzyły głowę.
Do posągu[10]
Który po lat długim ciągu
Stanął na rynku w Krakowie,
Mistrz owszem w życzliwem słowie
Mickiewiczowi przesłać się skłania Wyraz swojego uznania.
Mickiewicz.
Dziękuję: i w sposób krótki Odpowiem téż bez ogródki, Że mnie to nic nie obchodzi.
Od telefonu odchodzi A w tem z szumem i hałasem Takim, jak słyszy się czasem Gdy ulewa dudni w rynnie Spadają z góry Erynnije.
A jeżeli potraficie Czaszki ludzkie trepanować I mózgi z nich powyjmować, Co włożycie w głowę pustą?
Mickiewicz.
Groch z kapustą.
Połowa masek z zakłopotania
Kreśli w powietrzu znaki zapytania,
Druga połowa nogami fika,
Wielkie znaki wykrzyknika.
Ale Erynnije choć się bardzo pogniewały,
Języka w gębie nie zapomniały.
Bluźnierstwo! Zgorszenie! Nieszczęście!
Na żer — na żer — na żer!
Pół chóru.
Jak go skarać!
Drugie pół chóru.
Z naszych sfer
Wyrok sądu mu obwieścić.
Pierwsze pół chóru.
Nie żałować go, nie pieścić.
Drugie pół chóru.
Przytrzeć rogów jego dumie,
Niech już raz, czem jest zrozumie.
Cały chór.
Czy ty myślisz, ty zuchwały,
Że świeci jasność twéj chwały,
Że te twoje Wallenrody,
Tadeusze, Dziady, Ody,
Farysy, Improwizacye
I inne elukubracye
Ludzi dziś jak dawniéj zwodzą
I za poezyę uchodzą?
Dowiedz że się, ty mydlarzu stary,
Że przeszedł czas téj przesądnéj wiary,
Że przez grzeczność tylko do téj pory Uszanowania pozory
Dla twych wierszy staréj mody
I dla twéj nudnéj osoby
Udawać raczy świat młody.
Albowiem dzisiejszéj doby
Wie każdy człowiek moderny,
Żeś ty poeta mizerny.
O nastroju ani ci się śniło,
Nie wiesz nawet co to znaczy.
Twórczości w tobie nie było,
Naśladowałeś innych partaczy. Żadnéj oryginalności Ni w rytmie rozmaitości, Wyobraźni za trzy grosze; Uczucia czasem po trosze, Ale mdłe. Rym pospolity: I poeta niby znakomity, Byłeś banalności zbiorem, KonwencynalnościKonwencyonalności wzorem.
Summa-Summarum ty niby wieszcz pierwszy, Nie umiałeś pisać wierszy.
Krasiński.
Zwaryowałaś?
Erynnije.
A ty drugi
Siedź mi cicho. Czas zbyt długi
Uchodziłeś za coś w świecie.
Lecz ten czas skończył się przecie!
Że tam kiedyś twe androny,
Te Psalmy, te Irydiony,
Miały jakiś sukces marny,
A twój lichy wiersz niezdarny,
Za coś, kiedyś miały osły,
To ci tak rogi urosły,
Że mnie odpowiadać śmiesz?
Usłysz że, kiedy nie wiesz,
Że ciebie już niema zgoła,
Nie istniejesz, nicość woła
Cię do siebie, i w nicości
Uschną resztki twéj istności.
A kysz! a kysz! a kysz!
Więc Krasiński w wielkim wstydzie Usłyszawszy taką burę, W ciemny kąt schować się idzie. Schowałby się w myszą dziurę. Ale w czyścu niema mysz.
Erynnije do Słowackiego.
Tobie jednemu się daruje, Ciebie się jednego toleruje. Nie żebyś był taki, jak jeden z tych Wielkich wieszczów dzisiej—szych,
Ale żeś miewał czasem ich nastroju dźwięki
I oni mogli brać z twojéj ręki Co im się podobało I przydało.
Dla mnie łaskawsze! co za wstyd!
To już upokorzeń szczyt.
Nowa figura, buńczuczna, Łeb zadarty, mowa huczna Występuje w wielkiéj mocy.
Papkin.
Jestem Papkin, Lew północy,
I przychodzę do waszmości
Podać im do wiadomości,
Że skończona już od wczora
Ich sławy spóźniona pora.
Nowy czasu zawiał duch
I waszmościów rozbił w puch.
Na ich grobie rośnie śliczna
Poezya modernistyczna.
Artemiza zaś cudownie
(Co mnie cieszy niewymownie)
W pochodnię się zamieniła
I wybornie posłużyła
Za rygiel od drzwi do lochu
Kędy w niepamięci prochu
Walają się Waszych Mości Kości.
Zechce za drzwi się wynosić?
Czy mam go dwa razy prosić?
Śmiało! niech się Pan nie boi,
Czterech za drzwiami nie stoi.
Papkin chce się stawiać hardo
Gdy znienacka, z odległości,
Ozwie się groźnie i twardo
Głos, który go wprawia w mdłości.
Cześnik.
„Bo do czubków zamknąć każę!“
Usłyszawszy głos Cześnika
Papkin jak zmyty umyka,
Przy Erynnij wielkim gwarze,
Które wciąż nad Mickiewiczem
Wywijają swoim biczem.
Przyszłoby może do bitki,
Ale czyścowe przybytki
Zatrzęsły się od łoskotu.
Trzęsienia ziemi? czy grzmotu?
Nie. To siłą trzystu koni
Telefon dzwoni. Wszyscy się zbiegają, Uszy nadstawiają, Gęby rozdziawiają I czekają.
Coraz głośniéj te rozkazy Powtarza aż po trzy razy. Wtedy powstaje wielki wrzask Wszystkich Erynnij i mask; Wszystkie krzyczą fortissimo: „Onorate l’altissimo!“
Mickiewicz.
Dla kogóż to ta parada?
Chór.
Nie wiesz jeszcze? To dla niego! Dla wielkiego, jedynego Wieszcza i znawcy, Konrada.
Krasiński.
On najwyższy?
Chór.
Naturalnie! Na wieków przełomie W natchnienia ogromie On począł genialnie,
Fenomenalnie,
Piramidalnie
I tryumfalnie
Poezyi nową erę.
W nadziemską sferę
Uniósł ją, siebie, i naród
W nim jest odrodzenia zaród.
Głupie pytanie! Za miarę twéj głowy stanie. Ty chyba nawet Czasu nie czytasz, Jeżeli jeszcze nie wiesz i pytasz. Dowiedz się więc, że w Czasie pisało, Czarno na białem tam stało, Że na sam szczyt parnasowy Wzbił się orzeł, geniusz nowy. Trzy ogromne felietony Trąbiły na wszystkie tony Z bębnów i kotłów akompaniamentem Że epokowym to ewenementem. Telegraf rozniósł w obie hemisfery Zapowiedź nowéj dla poezyi ery, A Czas na wieki zdobył sobie chwałę, Że pierwszy rzucił to hasło wspaniałe I Onorate l’altissimo z jego Szpalt przeszło do świata całego.
Kajetan Koźmian.
Jaki czas, jacy ludzie, taki rodzaj chwały.
Chór.
Zaduś się własnym kaszlem, grzybie strupieszały!
Dziś świat cały powtarza: Vivat nowa era,
I na kolanach wielbi wieszcza, bohatera.
A w tem pod czyścową górę Pnie się z wielkim animuszem Dante w ślad za Vergiliuszem. Poeci w niemem uniesieniu Głowy schylają, A Erynnije w wielkiem podziwieniu Co to za jedni, pytają.
Dante.
Rozgłośne echo doniosło aż do mnie Nazwę tę, którą ja mistrzowi dałem, A mnie ją dawał cały świat potomnie.
Więc gdy wołanie owo usłyszałem Bliźniemu pomódz gotowy niezłomnie, Przyjścia mojego odmawiać nie chciałem. Jestem. I czekam.
Chór.
Czyś prosty włóczęga, Czy jaki stary poeta ciemięga Jak laur na skroni wskazywać się zdaje, Przykréj dla ciebie prawdy nie zataję. Wziąłeś do siebie, co nie twoje wcale.
Kto inny chodzi w nieśmiertelnéj chwale. A te okrzyki, co przed chwilą grzmiały Jemu, nie tobie, hołd świata składały. Teraz wiesz wszystko.
Dante.
A wy co za jedne? I skąd jesteście?
Chór.
My wszechwiedne, Wszechmocne świata władczynie, Przedwieczne, groźne, Erynnije. Świata nie było, my były, Nie było bogów, my już rządziły, Przeznaczenia córy i matki (Stosunek jak przyznasz rzadki). Panie i sługi losu Z wirów chaosu, Z ciemni pranocy W straszliwéj mocy Powstały my. Wstałyśmy ogromne Nieubłagane, niezłomne, Niezwyciężone I niezgłębione: Z wieków bezdeni, Z bezmiaru przestrzeni Z łona Chaosa I z Aischylosa.
Duchu cierpiący! mój mistrz mi objawił,
Za jakie winy, i w jakiéj pokucie
Najwyższy sędzia tutaj cię postawił.
Rzewne mam w sercu dla ciebie współczucie,
I radbym przyjść ci z pomocą w tę porę:
Gorżkie być musi takiéj strawy żucie!
Myślałem kiedyś, że maggior dolore
Niema, jak szczęście wspominać w niedoli.
Słowo to było, jak widzę, zbyt skore.
Bo kto poetą zrodzon z bożéj woli,
Udanych natchnień czytać musi twory,
To męka jego może nie mniéj boli.
Więc jeśli przejdę na niebieskie dwory,
I jeśli Pani moja mi pozwoli,
Złożę świadectwo tam twojéj pokory.
Może Bóg czyśca otworzy zapory.
Po stroméj ścieżce odchodzi ostrożnie Słowacki klęka i mówi pobożnie.
Słowacki.
Panie Boże na wysokiem niebie Widzisz, że nie proszę sam za siebie. Karz mnie według rozkazania twego, Karz choćby do dnia sądnego, Każ mi czytać więcéj jeszcze Co nabazgrzą tacy wieszcze:
Ale nad poezyą racz się zlitować Ale biednego języka nie daj psować: Mnie chłoszcz, smagaj, upokarzaj, Tylko już takich poetów nie stwarzaj!
A na to anioł boży go zaszczyca[11]
Swem nawiedzeniem, w szacie śnieźno-białéj,
Dorodny kształtem i twarzą, na któréj
Zda się jutrzenki rannéj blaski drżały.
Anioł.
Dobrą wieść ci zwiastuję: Pan ci resztę daruje Pokuty twojéj nader dotkliwéj, Boś był bardzo cierpliwy. Idź do nieba szczęśliwy.
Przeczytałeś Wesele I innych rzeczy wiele, A nigdy, ani najmniejszéj skargi Nie wydały twe wargi, Cichyś był jak w kościele.
A kiedy Wyzwolenie (Najcięższe udręczenie) Od deski przeczytałeś do deski, Wtedy Ojciec Niebieski Tak rzekł do nas aniołów: