Niniejsza edycya, zawierająca I. II. i IV. część „Dziadów“, którą wydawca składa w ręce Szanownej Publiczności, jest pierwszą ozdobną i pierwszą w ogóle illustrowaną edycyą tego nieśmiertelnego utworu. — Podczas gdy inne dzieła geniusza Adama Mickiewicza doczekały się już dawniej spopularyzowania, godnego ich wielkości i znaczenia, jakie mają dla naszego narodu i jego literatury, czy to przez to, że wydawano je w tanich przedrukach dla szerokich warstw społeczeństwa, czy przez to, że w wytwornych, illustrowanych edycyach wprowadzono je na stoły zamożnych salonów, — „Dziady“ jedne tylko pozostały pod tym ostatnim szczególnie względem, zupełnie — nie można powiedzieć, w zapomnieniu, ile raczej na boku nietylko twórczości artystów-malarzy, ale także usiłowań i starań edytorskich. Nie wchodząc w przyczyny tego objawu i nie chcąc tłumaczyć czynników, które się nań złożyły, przedsięwziął wydawca brakowi temu zaradzić, a pragnąc dać literaturze polskiej wszystkie poetyczne dzieła Adama Mickiewicza, ozdobione illustracyami, stojącemi na wyżynie polotu i wysokości poematów ich twórcy, zwrócił się do p. Cz. B. Jankowskiego, artysty-malarza, którego imię tak chlubnie zapisało się już w historyi sztuki polskiej, o pomoc artystyczną w tym względzie. Odpowiedzią artysty na prośbę wydawcy są właśnie illustracye, dołączone do niniejszego wydania „Dziadów“. Co się tyczy tekstu niniejszej edycyi, a przedewszystkiem jego poprawności co do ortografii, interpunkcyi i wypełnienia tych wymagań, jakie krytyka dzisiejsza zakreśla wydawnictwom dzieł poetycznych, to pracę w tym kierunku przyjął na siebie Dr. Wilhelm Bruchnalski. Jego pieczy powierzony przedruk uskuteczniony został w I. części na podstawie restytucyi, [12]dokonanej przez prof. Dr. Józefa Kallenbacha, w II. i IV. na podstawie wydania paryzkiego „Pism“ poety z 1844. roku, jako ostatniego „przejrzanego i dopełnionego“ za życia Adama Mickiewicza. Wskutek tego ograniczenia się w liczbie tekstów, któreby należało uwzględniać w wydaniach naukowych a nie popularnych, opuszczono cały balast odmian i waryantów, zawartych w wydaniach „Dziadów“ od roku 1823. do 1844., choć poprawność i autentyczność tekstu ciągle miano na oku; interpunkcyę poprawiono lub uzupełniono, o ile tego wymagała potrzeba niezbędna, pisownię zaś zmodernizowano według zasad dzisiejszych, ale w ten sposób, że właściwości ortografii lub języka poety nie zostały nigdzie zatarte. W końcu ośmiela się dodać wydawca, że nie mniejszą uwagę jak na wyżej przytoczone względy, zwrócił także na zewnętrzną szatę swej edycyi, że gorącą jego troską było, aby ta szata była okazem najlepszym krajowej sztuki typograficznej i godnie odpowiadała wewnętrznej treści i artystycznemu celowi tej publikacyi.
Prawa strona teatru. DZIEWICA w samotnym pokoju. Na boku ksiąg mnóstwo, fortepiano; okno z lewej strony w pole, na prawej wielkie zwierciadło; świeca gasnąca na stole i księga rozłożona (romans Valérie).
DZIEWICA wstaje od stołu.
Świeco niedobra! właśnie pora była zgasnąć!
I nie mogłam doczytać… czyż podobna zasnąć?
Waleryo! Gustawie! anielski Gustawie!
Ach, tak mi często o was śniło się na jawie,
A przez sen — będę z wami, Pan Bóg wie, dopóki!
Smutne dzieje, jak smutnej są źródłem nauki!
(po pauzie, z niesmakiem)
Po co czytam? Już koniec przezieram z daleka!
Takich kochanków! tutaj (wskazuje ziemię) cóż innego czeka?
Waleryo! ty przecież z pomiędzy ziemianek
Zazdrości godna! Ciebie ubóstwiał kochanek,
O którym inna próżno całe życie marzy.
Którego rysów szuka w każdej nowej twarzy
I w każdym nowym głosie nadaremnie bada
Tonu, który jej duszy brzmieniem odpowiada.
Bo ich twarze tchną głazem jak Meduzy głowa,
Nad słotny deszcz jesienny zimniejsze ich słowa!
Codzień z pamiątką nudnych postaci i zdarzeń
Wracam do samotności, do książek — marzeń:
Jak podróżny, śród dzikiej wyspy zarzucony,
Co rana wzrok i stopę niesie w różne strony,
Ażali gdzie istoty bliźniej nie obaczy,
I co noc w swą jaskinię powraca w rozpaczy.
Szalony! niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie drażnić rany!
Witajże ma jaskinio! — na wieki zamknięci,
Nauczmy się więźniami stać się z własnej chęci —
Czyż nie znajdziem zatrudnień? Mędrce dawnych wieków
Zamykali się szukać skarbów albo leków
I trucizn: my, niewinni młodzi czarodzieje
Szukajmy ich, by otruć własne swe nadzieje;
A jeżeli do grobu wstęp...... zawarty,
Pochowajmy swą duszę za życia w te karty!
Można pięknie zmartwychwstać i po takim zgonie;
I przez ten grób jest droga na Elizu błonie.
Zamieszkałym śród cieniów zmyślonego świata
Nudnej rzeczywistości nagrodzi się strata.
Cieniów? Nigdyż nie było między ziemską bracią
Takich cieniów, śmiertelną więzionych postacią?
Dusze ich wzięłyż bytność z poetów wyroku,
Kształty odlaneż tylko z pięknych słów obłoku?
Nie mogę przyrodzenia tą myślą obrażać,
Nie mogę bluźnić Twórcy — i siebie znieważać.
W przyrodzenia powszechnej ciał i dusz ojczyźnie
Wszystkie stworzenia mają swe istoty bliźnie:
Każdy promień, głos każdy, z podobnym spojony,
Harmonią ogłasza przez farby i tony;
Pyłek, błądzący śród istot ogromu,
Padnie w końcu na serce bliźniego atomu:
A tylko serce czułe, z dozgonną tęsknotą
W rodzinie tworów jedną ma zostać sierotą?
Twórca mi dał to serce; choć w codziennym tłumie
Nikt poznać go nie może, bo nikt nie rozumie:
Jest i musi być kędyć, choć na krańcach świata,
Ktoś, co do mnie myślami wzajemnemi lata.
O, gdybyśmy dzielące rozerwawszy chmury,
Choć przed zgonem tęsknemi spotkali się pióry,
Lub słowem tylko, wzrokiem, dosyć jednej chwili,
Dosyć, by się dowiedzieć tylko, żeśmy żyli!
Wtenczas dusza, co ledwie czucia swe ogarnia,
W której rozkosze truje samotna męczarnia,
Z ciemnej, głuchej jaskini stałaby się rajem!
Jakby miło poznawać, zwiedzać ją nawzajem;
I, cokolwiek pięknego w myślach zajaśnieje,
Co szlachetnego mają tajne serca dzieje,
Rozświecić przed oczyma kochanej istoty,
Jak wyłamane z piersi kryształów klejnoty!
Wtenczas przeszłość do życia moglibyśmy wcielić
Spomnieniem; możnaby się z przyszłości weselić
W przeczuciu, a obecnem chwil lubych użyciem
Łącząc wszystko, żyć całem i zupełnem życiem;
Bylibyśmy jak lotne tchnienia, co je rosa
Wiosennym zionie rankiem, dążące w niebiosa,
Lekkie i niewidome, — lecz kiedy się zlecą:
Spłoną i nową iskrę pośród gwiazd rozświecą.
Na lewą stronę teatru wchodzi chór wieśniaków, niosących jedzenia i napoje;
STARZEC pierwszy z chóru na czele.
GUŚLARZ.
Ciemno szędzie, głucho wszędzie,
Z czujnym słuchem, z bacznem okiem
Spieszmy się w tajnym obrzędzie,
Z cichem pieniem, wolnym krokiem;
Wszak nie nucim po kolędzie,
Nucimy piosnkę żałoby,
Nie do dworu z Nowym rokiem,
Ze łzami idziem na groby.
CHÓR.
Póki ciemno, głucho wszędzie,
Spieszmy się w tajnym obrzędzie.
GUŚLARZ.
Spieszmy cicho i powoli,
Poza cerkwią, poza dworem:
Bo ksiądz gusłów nie dozwoli.
Pan się zbudzi nocnym chorem. Zmarli tylko wedle woli
Spieszą, gdzie ich guślarz woła:
Żywi są na pańskiej roli,
Cmentarz pod władzą kościoła.
CHÓR.
Póki ciemno, głucho wszędzie,
Spieszmy się w tajnym obrzędzie.
Nie łam twych rączek, niewiasto młoda,
Nie płacz: i oczek i dłoni szkoda.
Te oczy innym źrenicom błysną,
Te rączki inną prawicę ścisną. Od lasu para gołąbków leci,
Para gołąbków, a orlik trzeci:
Uszłaś gołąbko, spojrzy do góry,
Czy jest za tobą mąż srebrno-pióry? Nie płacz, nie wzdychaj w próżnej żałobie:
Nowy małżonek grucha ku tobie,
Nóżki z ostrogą, szyję mu wieńczy
Wstążka błękitna w kolorze tęczy. Róża z fiołkiem, na letniej łące,
Podają sobie dłonie pachnące:
Pieszy robotnik kosi dąbrowę,
Zranił małżonka, zostawił wdowę. Płaczesz i wzdychasz w próżnej żałobie.
Wysmukły narcyz kłania się tobie;
Jasną źrenicą, śród polnych dzieci,
Jak księżyc między gwiazdami świeci. Nie łam twych rączek, niewiasto młoda,
Nie płacz: i rączek i oczu szkoda.
Ten, po kim płaczesz, wzajem nie błyśnie
Okiem ku tobie, ręki nie ściśnie. On ciemny krzyżyk w prawicy trzyma,
A miejsca w niebie szuka oczyma.
Dla niego na mszę daj, młoda wdowo,
A dla nas żywych piękne daj słowo.
Do Starca.
Nie tęsknij, starcze, prosimy młodzi:
Tęsknota sercu i myślom szkodzi;
W tem sercu dla nas żyją przykłady,
W tych myślach dla nas jest skarbiec rady. Stary dąb zruca powiewne szaty,
O cień go proszą trawy i kwiaty:
Nie znam was, dzieci nowego rodu,
Czyliście warte cienia i chłodu?
Nie takie rosły, dawnemi laty,
Pod mą zasłoną trawy i kwiaty. Przestań narzekać, niesłuszny w gniewie!
Jak było dawniej, nikt o tem nie wie.
Uwiędną jedni, powschodzą inni;
Chociaż mniej piękni, cóż temu winni?
Strzeż naszej barwy, ciesz się z okrasy,
A z nas dawniejsze wspominaj czasy!
Nie wzdychaj, starcze, w próżnej tęsknocie!
Wielu straciłeś, zostały krocie.
Nie całe twoje szczęście jest w grobie,
Nie tam są wszyscy znajomi tobie:
Weź trochę szczęścia od nas szczęśliwych,
Szukaj umarłych pośród nas żywych.
GUŚLARZ.
Kto, błądząc po życia kraju,
Chciał pilnować prostej drogi,
Choć mu los, wedle zwyczaju,
Wszędzie siał ciernie i głogi;
Nareszcie, po latach wielu,
W licznych troskach, w ciężkich nudach,
Zapomniał o drogi celu,
Aby znaleść wczas po trudach; Kto z ziemi patrzył ku słońcu,
Myślą z orły szedł w przeloty
I nie znał ziemi, aż w końcu,
Kiedy wpadł w otchłań ciemnoty; Kto żalem pragnął wydźwignąć,
Co znikło w przeszłości łonie; Kto poznał swój błąd niewcześnie,
O gorszej myśli poprawie,
Mruży oczy, by żyć we śnie
Z tem, czego szukał na jawie; Kto, marzeń tknięty chorobą,
Sam własnej sprawca katuszy,
Darmo chciał znaleść przed sobą,
Co miał tylko w swojej duszy; Kto wspominasz dawne chwile,
Komu się o przyszłych marzy: Idź ze świata ku mogile, Idź od mędrców do guślarzy! Mrok tajemnic nas otacza, Pieśń i wiara przewodniczy!
Kto w młodości pieśń żałoby Raz zanucił, wiecznie nuci; Kto raz zabłądził na groby, Już z nich na świat nie powróci.
Niech więc dzieci i ojcowie Idą w kościół z prośbą, z chlebem: Młodzi na drogi połowie Zostaniem pod czystem niebem.
DZIECIĘ.
Wróćmy lepiej do chaty. Coś tam od kościoła
Błysnęło: ja się boję; coś po lesie woła.
Jutro pójdziem na cmentarz: ty swoim zwyczajem
Dumać, ja zdobić krzyże kwiatami i majem.
Mówią, że dzisiaj w nocy umarłych spotkamy:
Ja ich nie znam, ja własnej nie pamiętam mamy.
Ty oczy w dzień masz słabe, pragnąłbyś daremnie
Dawno widzianych ludzi rozeznać po ciemnie;
I słuch masz słaby. Pomnisz? — dwie temu niedziele,
Zebrało się i krewnych i sąsiadów wiele
Urodziny twe święcić; tyś w milczeniu siedział,
Nic nie słyszał, nikomu nic nie odpowiedział.
Zapytałeś nakoniec: po co ta gromada
Zeszła się w dzień powszedni i czy mrok już pada?
A my przyszli winszować, i od kilku godzin
Słońce zaszło, i był to dzień twoich urodzin.
STARZEC.
Od tego dnia, ach! jakżem daleko odpłynął,
Wszystkiem znajome lądy i wyspy ominął,
Wszystkie dziedziczne skarby znikły w czasu toniach:
Cóż mnie po waszych twarzach i głosach i dłoniach?
Twarze, którem z dzieciństwa ukochać przywykał,
Dłonie, co mię pieściły, — głos, co mię przenikał:
Gdzież są? — Zgasły, przebrzmiały, zmieniły się, starły!
Nie wiem, czym pośród trupów, czylim sam umarły;
Ale inny świat rzucam, aniżelim zastał;
Nieszczęsny, kto częściami do mogiły wrastał!
Twój jeszcze głos, mój wnuku, ostatnia pociecho,
Jak po umarłej pieśni niemowlęce echo,
Tuła się i głos matki powtarzając kwili.
Lecz i ty mię porzucasz, jak inni rzucili.
Pójdę sam; kto w dzień błądzi i żywych nie słyszy,
Widzi w nocy, zna język grobowej zaciszy.
Nie zabłądzę: wszak co rok chodziłem tą drogą,
Zrazu, jak ty, mój synu, z niemowlęcą trwogą;
Potem, jak chłopiec, pełen ciekawej ochoty;
Potem z tęsknotą; teraz nawet bez tęsknoty,
Bez żalu. Cóż mię wiedzie? — Jakiś zapęd nowy,
Ciemne przeczucie, może to instynkt grobowy.
Znajdę cmentarz, i coś mi w głębi serca wróży,
Że nazad już nie będę potrzebował stróży.
Ale, nim się rozłączym, twe służby dziecięce
Nagrodzę. Pójdź, mój synu, uklęknij, złóż ręce:
Boże! coś mi rozkazał spełnić kielich życia,
I zbyt wielki, zbyt gorzki dałeś mi do picia,
Jeśli względów Twojego miłosierdzia godna
Cierpliwość, z którą gorycz wychyliłem do dna,
Jedynej, lecz największej śmiem żądać nagrody:
Pobłogosław wnukowi, niechaj umrze młody!
Bądź zdrów, stój, i raz jeszcze ściśniściśnij dziada rękę!
Daj mi twój głos usłyszeć — zaśpiewaj piosenkę
Ulubioną i tyle powtarzaną razy
O zaklętym młodzieńcu, przemienionym w głazy.
MŁODZIENIEC ZAKLĘTY.
Wyłamawszy zamku bramy, Twardowski błądził śród gmachów, Biegł na wieże, schodził w jamy: Co tam czarów! co tam strachów!
W jednem sklepisku zapadłem Jak dziwny rodzaj pokuty: Na łańcuchu, przed zwierciadłem Stoi młodzieniec okuty.
Kto w puszczy dojedzie Odyńca bez trwogi? Kto kudły niedźwiedzie Podesłał pod nogi?
Czyj dowcip gnał rojem Lataczów do sideł? Kto wstępnym wziął bojem Sztandary ich skrzydeł?
Witajcież rycerza, Pagórki i niwy! Król lasów, pan zwierza, Niech żyje myśliwy!
Dalejże, dalejże, z tropu w trop, Z tropu w trop, dalejże, dalejże! Dalejże, dalejże, z tropu w trop, Z tropu w trop, hop! hop!
GUSTAW.
„Dalejże, dalejże etc. etc.“
Spolowałem piosenkę! Nie będą się gniewać
Myśliwi, że do domu wracam bez zwierzyny:
Jak tylko wrócę, zaraz muszę im zaśpiewać.
Lecz gdzież zaszedłem? Nigdzie śladu, ni drożyny.
Hola! Jak w kniei głucho — ni trąby, ni strzału.
Zbłądziłem — otóż skutek wieszczego zapału!
Goniąc muzę, wyszedłem z obławy. Mróz ciśnie,
Trzeba ogień nałożyć; gdy światło zabłyśnie,
Nuż jaki spółtowarzysz z myśliwej czeladzi
Błądzi, jak ja: ten ogień razem nas sprowadzi,
Łacniej drogę znajdziemy. O, mój przyjacielu!
Takich, jak ty, myśliwych nie znalazłbyś wielu;
Oni z lasu nie zwykli spoglądać w obłoki,
Ogarami na piękne polować widoki;
Z jednym zawsze zamiarem i z jedyną żądzą
Na ziemi tropią zdobycz: tem lepiej — nie błądzą.
Pewnie już z rzeźwem sercem i spoconem czołem
Dzienną zabawę kończą za biesiadnym stołem.
Każdy chlubi się z przeszłych lub przyszłych zdobyczy,
Każdy swe trafne strzały, cudze pudła liczy;
Żartują z siebie głośno, lub szepcą do ucha;
Wszyscy mówią, a jeden stary ojciec słucha;
A jeśli się nakoniec uprzykrzyły łowy,
Natenczas do sąsiadek — uśmiechy, rozmowy;
Czasem strzelecka miłość, wędrowna ptaszyna,
Serce przelotem zwiedzi. — Tak mija godzina
I tydzień i rok przeszły, — tak bywało wczora,
Tak jest dzisiaj i będzie każdego wieczora.
Szczęśliwi! — a ja czemu nie jestem jak oni?!
Wyjechaliśmy razem, cóż mię w pole goni?
Ach! nie zabawy ścigam: uciekam od nudy;
Nie rozkosze myśliwskie lubię, ale trudy;
Że się myśl, a przynamniej, że się miejsca zmienia
I że tu nikt mojego nie śledzi marzenia,
Łez pustych, które, nie wiem, skąd w oczach zaświecą,
Westchnień bez celu, które, nie wiem, kędy lecą —
Nie do sąsiadek pewnie — na wiatry, na gaje,
Ku marzeniom!... Myśl dziwna! Zawsze mi się zdaje,
Że ktoś łzy moje widzi i słyszy westchnienia,
I wiecznie około mnie krąży nakształt cienia...
Ileż razy, w dzień cichy szeleszczą na łące
Jakoby nimfy jakiejś stopki latające;
Spojrzę, chwieją się kwiaty i podnoszą głowy,
Jakby z lekka trącone. Nieraz śród alkowy
Samotny, książkę czytam; książka z rąk wypadła,
Spojrzałem, i mignęła naprzeciw zwierciadła
Lekka postać, szepnęła jej powietrzna szata.
Nieraz dumałem w nocy; gdy się myśl rozlata,
Wzdycham, i coś westchnieniem dawało znak życia,
Serce biło i czułem drugie serca bicia,
Słowo nawet częstokroć, niewyraźnie, głucho,
Jak przelot nocnej muszki, pogłaska mi ucho. Zasnąłem we mgle jasnej... Z góry i z daleka
Coś błyszczy, choć widocznych kształtów nie obleka;
I czuję promień oczu i uśmiech oblicza!
Gdzież jesteś, samotności córo tajemnicza?
Niechaj się twój duch uwieńczy Choćby marnem, nikłem ciałem... Okryj się choć rąbkiem tęczy, Lub jasnym źródła kryształem!
Niechaj twojej blask obsłony Długo, długo w oczach stoi! Niech twych ust rajskiemi tony Długo, długo słuch się poi! —
Świeć mi! słońca niech źrenica Olśnić, marnych twoje lica...[2] Piej syreno! w lubych głosach Usnę, marząc o niebiosach!
Ach, gdzie cię szukać?... Od ludzi ucieknę,
Ach, bądź ty ze mną, świata się wyrzeknę!
MYŚLIWY CZARNY.
Latasz, mój ptaszku, za wysoko latasz! A czy znasz dzielność swoich skrzydełek?
Spojrzyj na ziemię, którą tak pomiatasz: Co tam wabików, co tam sidełek!
Hola! słychać śpiewania... Hej! wszelki duch żywy!
Ozwij się, bracie, kto jesteś?
STRZELEC.
Myśliwy, [3]
Równej jak ty ochoty, większej trochę mocy.
Obadwa polujemy: chociaż ty w poranki
Jedziesz na świat, ja łowy rozpoczynam w nocy;
Ty czyhasz na zwierzęta, a ja na kochanki.
GUSTAW.
Nie wiem, czy dobre miejsce wybrałeś na łowy;
Ale nie chcę przeszkadzać: więc szczęśliwej drogi.
STRZELEC.
Hola, kolego! nie bądź taki raptusowy. Jestże to grubiaństwo, albo skutek trwogi? Pierwej mię sam zawołał, a teraz ucieka.
GUSTAW.
Ja miałbym cię wołać?
STRZELEC.
Słyszałem z daleka,
Żeś wołał; kogo, na co? nie wiem doskonale:
Dosyć, że posłyszałem westchnienia i żale.
Jestem jak ty myśliwcem, byłem kiedyś młody:
Znam więc twego rzemiosła i wieku przygody.
Musisz coś mieć na sercu, rozmówmy się szczerze!
Pewnie cię zabłąkało w kniei jakie zwierze?
Bracie, ja sam błądziłem: znam zwierzęta różne,
Skrzydlate i piechotne, czworo- i dwunożne.
A jeśli nic nie gonisz, pewnie radbyś gonił?
Ej! czy cię widok pustej torby nie zapłonił?
Wstyd młodemu niczego dotąd nie ustrzelić?
Przyznaj się, — ja ci mogę w potrzebie udzielić.
GUSTAW.
Dzięki, od nieznajomych nie żądam pomocy,
Nie zabieram przyjaźni tak rychło i w nocy
I nie rozumiem, co twe słowa mają znaczyć?
STRZELEC.
Jeżeliś niepojętny, będę się tłumaczyć;
Jeżeli mi nie ufasz, będę szczerszy z tobą. Wiedz naprzód: iż, gdzie stąpisz, jest wszędzie nad tobą
Pewna istota, która z oczu cię nie traci,
I że chce ciebie w ludzkiej nawiedzić postaci,
Jeżeli to, coś przyrzekł, zachowasz niezłomnie.
GUSTAW.
Przebóg! co to ma znaczyć? nie zbliżaj się do mnie!
Nie do sąsiadek pewnie — ich twarze, rozmowy[4]
Prędzej i gorzej nudzą, aniżeli łowy.
Okrzyczano mię wszędzie, żem dziwak nieczuły,
I któż, jeśli nie one z czucia mię wyzuły?
Pomnę, gdy każda piękność młodzieńczemu oku,
Jak duch senny, jaśniała w marzenia obłoku;
Gdym pod zewnętrznym blaskiem zgadywać był gotów
Miliony tajemnych wdzięków i przymiotów.
Z trwogą do cudownego spieszyłem obrazu:
Przyszedłem, przemówiłem: dość było wyrazu,
Ażeby postać, godna równać się z niebiany,
Zamieniała się w posąg z lodu uciosany!
Ileż razy, gdy dusza ku ustom wylata,
Chce odkryć tajnie mego wewnętrznego świata,
Kiedy źrenica w oczach dno myślenia śledzi,
Mowa serca serdecznej czeka odpowiedzi:
Natenczas nieme bóstwo oczu mych się boi,
Słów mych nie słyszy, bo jej słyszeć nie przystoi,
Lub ich końce powtarza tylko nakształt echa,
I albo się rumieni albo się uśmiecha;
I chce mię znowu ściągnąć w rozmowy potoczne,
Wczorajsze, zawczorajsze i zaprzeszło-roczne!
A, niechajże ją krewni poradą i władzą
Zalotnemu kupcowi ślubem zaprzedadzą!
Niewinna, nieznająca, niewidząca, głucha,
Jaką będzie? Wstyd mówić, choć mię nikt nie słucha!
O, dusze miałkie, raczej bezduszne szkielety!
Czerpające moralność całą z etykiety;
Których żale, radości, zapały i chłody
Stosują się do nowych kalendarzów mody;
Grzeczności i rozmowy najlepszego tonu,
Jak cukierki przybrane z podłogi, z salonu.
Jest to nazwisko uroczystości, obchodzonej dotąd między pospólstwem w wielu powiatach Litwy, Prus i Kurlandyi, na pamiątkę dziadów, czyli w ogólności zmarłych przodków. Uroczystość ta początkiem swoim zasięga czasów pogańskich i zwała się niegdyś ucztą kozła, na której przewodniczył Koźlarz, Huślar, Guślarz, razem kapłan i poeta (gęślarz). W teraźniejszych czasach pospólstwo święci Dziady tajemnie, w kaplicach lub pustych domach, niedaleko cmentarza. Zastawia się tam pospolicie uczta z rozmaitego jadła, trunków, owoców, i wywołują się dusze nieboszczyków. Godna uwagi, iż zwyczaj częstowania umarłych zdaje się być wspólny wszystkim ludom pogańskim; w dawnej Grecyi, za czasów homerycznych, w Skandynawii, na Wschodzie i dotąd po wyspach nowego świata. Dziady nasze mają to szczególnie, iż obrzędy pogańskie pomieszane są z wyobrażeniami religii chrześciańskiej; zwłaszcza iż dzień zaduszny przypada około czasu tej uroczystości. Pospólstwo rozumie, iż potrawami, napojem i śpiewami przynosi ulgę duszom czyscowym. Cel tak poważny święta, miejsca samotne, czas nocny, obrzędy fantastyczne, przemawiały niegdyś silnie do mojej imaginacyi; słuchałem bajek, powieści i pieśni o nieboszczykach, powracających z prośbami lub przestrogami; a we wszystkich zmyśleniach poczwarnych można było dostrzedz pewne dążenie moralne i pewne nauki, gminnym sposobem zmysłowie przedstawiane. Poema niniejsze przedstawi obrazy w podobnym duchu; śpiewy zaś obrzędowe, gusła i inkantacye, są po większej części wiernie, a niekiedy dosłownie z gminnej poezyi wzięte.
Teraz zapewne wieczne cierpi kary,
Bo smutnie jęczał i płomieniem buchał;
Niedawno jeden zakrystyan stary Obaczył go i podsłuchał.
Mówi, iż upior, skoro wyszedł z ziemi,
Oczy na gwiazdę poranną wywrócił,
Załamał ręce i usty chłodnemi Takową skargę wyrzucił:
„Duchu przeklęty! po co śród parowu
Nieczułej ziemi ogień życia wzniecasz?
Blasku przeklęty! zagasłeś i znowu, Po co mi znowu przyświecasz?
„O sprawiedliwy, lecz straszny wyroku!
Ujrzeć ją znowu, poznać się, rozłączyć;
I, com ucierpiał, to cierpieć co roku, I, jakem skończył, zakończyć!
„Żebym cię znalazł, muszę między zgrają
Błądzić, z długiego wyszedłszy ukrycia;
Lecz nie dbam, jak mię ludzie powitają: Wszystkiegom doznał za życia!
„Kiedyś patrzyła, musiałem jak zbrodzień
Odwracać oczy; słyszałem twe słowa,
Słyszałem co dzień i musiałem co dzień Milczeć jak deska grobowa.
„Śmieli się niegdyś przyjaciele młodzi,
Zwali tęsknotę dziwactwem, przesadą;
Starszy ramieniem ściska i odchodzi, Lub mądrą nudzi mię radą.
„Śmieszków i radców zarówno słuchałem,
Choć i sam może nie lepszy od drugich;
Sambym się gorszył zbytecznym zapałem, Lub śmiał się z żalów zbyt długich.
GUŚLARZ, STARZEC PIERWSZY Z CHÓRU, CHÓR WIEŚNIAKÓW
i WIEŚNIACZEK. — Kaplica, wieczór.
There are more things in heaven and earth,
Than are dreamt of in your philosophy. Shakespeare.
Są dziwy w niebie i na ziemi, o których ani śniło się waszym filozofom.
CHÓR.
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie:
Co to będzie, co to będzie?
GUŚLARZ.
Zamknijcie drzwi od kaplicy
I stańcie dokoła truny;
Żadnej lampy, żadnej świécy,
W oknach zawieście całuny:
Niech księżyca jasność blada
Szczelinami tu nie wpada.
Tylko żwawo, tylko śmiało!
STARZEC.
Jak kazałeś, tak się stało.
CHÓR.
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie: Co to będzie, co to będzie?
GUŚLARZ.
Czyscowe duszeczki!
W jakiejkolwiek świata stronie:
Czyli która w smole płonie,
Czyli marznie na dnie rzeczki,
Czyli, dla dotkliwszej kary,
W surowem wszczepiona drewnie,
Gdy ją w piecu gryzą żary,
I piszczy i płacze rzewnie:
Każda spieszcie do gromady!
Gromada niech się tu zbierze!
Oto obchodzimy Dziady!
Zstępujcie w święty przybytek;
Jest jałmużna, są pacierze
I jedzenie i napitek.
CHÓR.
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie: Co to będzie, co to będzie?
GUŚLARZ.
Podajcie mi garść kądzieli!
Zapalam ją; wy z pospiechem,
Skoro płomyk w górę strzeli,
Pędźcie go lekkim oddechem.
O tak, o tak, dalej, daléj!
Niech się na powietrzu spali.
CHÓR.
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie: Co to będzie, co to będzie?
GUŚLARZ.
Naprzód wy z lekkiemi duchy,
Coście śród tego padołu
Ciemnoty i zawieruchy,
Nędzy, płaczu i mozołu,
Zabłysnęli i spłonęli,
Jako ta garstka kądzieli.
Kto z was wietrznym błądzi szlakiem,
W niebieskie nie wzleciał bramy,
Jak listek z listkiem w powiewie,
Kręcą się pod cerkwi wierzchołkiem;
Jak gołąbek z gołąbkiem na drzewie,
Tak aniołek igra z aniołkiem.
GUŚLARZ i STARZEC.
Jak listek z listkiem w powiewie, Kręcą się pod cerkwi wierzchołkiem; Jak gołąbek z gołąbkiem na drzewie, Tak aniołek igra z aniołkiem.
ANIOŁEK (do jednej z wieśniaczek).
Do mamy lecim, do mamy,
Cóż to, mamo, nie znasz Józia?
Ja to Józio, ja ten samy,
A to siostra moja Rózia!
My teraz w raju latamy,
Tam nam lepiej, niż u mamy.
Patrz, jakie główki w promieniu,
Ubiór z jutrzeńki światełka,
Na obojem ramieniu,
Jak u motylków, skrzydełka.
W raju wszystkiego dostatek,
Co dzień, to inna zabawka:
Gdzie stąpim, wypływa trawka,
Gdzie dotkniem, rozkwita kwiatek;
Lecz choć wszystkiego dostatek,
Dręczy nas nuda i trwoga.
Ach, mamo, dla twoich dziatek
Zamknięta do nieba droga!
CHÓR.
Lecz choć wszystkiego dostatek, Dręczy ich nuda i trwoga. Ach, mamo, dla twoich dziatek Zamknięta do nieba droga!
Czego potrzebujesz, duszeczko,
Żeby się dostać do nieba?
Czy prosisz o chwałę Boga?
Czyli o przysmaczek słodki?
Są tu pączki, ciasta, mleczko
I owoce i jagódki.
Czego potrzebujesz, duszeczko,
Żeby się dostać do nieba?
ANIOŁEK.
Nic nam, nic nam nie potrzeba;
Zbytkiem słodyczy na ziemi
Jesteśmy nieszczęśliwemi.
Ach, ja w mojem życiu całem
Nic gorzkiego nie doznałem.
Pieszczoty, łakotki, swawole,
A co zrobię, wszystko caca,
Śpiewać, skakać, wybiedz w pole,
Urwać kwiatków dla Rozalki:
Oto była moja praca;
A jej praca stroić lalki.
Przylatujemy na Dziady,
Nie dla modłów i biesiady;
Niepotrzebna msza ofiarna;
Nie o pączki, mleczka, chrósty,
Prosim gorczycy dwa ziarna:
A ta usługa, tak marna,
Stanie za wszystkie odpusty. Bo słuchajcie i zważcie u siebie,
Że według bożego rozkazu:
Kto nie doznał goryczy ni razu,
Ten nie dozna słodyczy w niebie.
Bo słuchajmy i zważmy u siebie, Że według bożego rozkazu: Kto nie doznał goryczy ni razu, Ten nie dozna słodyczy w niebie.
GUŚLARZ.
Aniołku! duszeczko!
Czego chciałeś, macie obie.
To ziarneczko, to ziarneczko,
Teraz z Bogiem idźcie sobie! A kto prośby nie posłucha:
W imię Ojca, Syna, Ducha!
Widzicie pański krzyż?
Nie chcecie jadła, napoju:
Zostawcież nas w pokoju! A kysz, a kysz!
CHÓR.
A kto prośby nie posłucha: W imię Ojca, Syna, Ducha! Widzicie pański krzyż? Nie chcecie jadła, napoju: Zostawcież nas w pokoju! A kysz, a kysz! (Widmo znika).
GUŚLARZ.
Już straszna północ przybywa,
Zamykajcie drzwi na kłódki!
Weźcie smolny pęk łuczywa,
Stawcie w środku kociół wódki:
A gdy laską skinę zdala,
Niechaj się wódka zapala.
Tylko żwawo, tylko śmiało!
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie: Co to będzie, co to będzie?
GUŚLARZ.
Dalej wy z najcięższym duchem,
Coście do tego padołu
Przykuci zbrodni łańcuchem
Z ciałem i duszą pospołu!
Choć zgon lepiankę rozkruszy,
Coć was anioł śmierci woła,
Żywot z cielesnej katuszy
Dotąd wydrzeć się nie zdoła;
Jeżeli karę tak srogą
Ludzie nieco zwolnić mogą
I zbawić z piekielnej jamy,
Której jesteście tak blizko:
Was wzywamy, zaklinamy
Przez żywioł wasz, przez ognisko!
CHÓR.
Mówcie, komu czego braknie, Kto z was pragnie, kto z was łaknie?
GŁOS (za oknem).
Hej, kruki, sowy, orlice!
O, wy przeklęte żarłoki!
Puśćcie mnie tu pod kaplicę,
Puśćcie mnie choć na dwa kroki!
GUŚLARZ.
Wszelki duch! jakaż potwora!
Widzicie w oknie upiora?
Jak kość na polu, wybladły;
Patrzcie, patrzcie, jakie lice!
W gębie dym i błyskawice,
Oczy na głowę wysiadły,
Świecą jak węgle w popiele;
Włos rozczochrany na czele;
A jak suchy snop cierniowy
Płonąc miotłę ognia ciska:
Tak od potępieńca głowy
Z trzaskiem sypią się iskrzyska.
GUŚLARZ i STARZEC.
A jak suchy snop cierniowy Płonąc miotłę ognia ciska: Tak od potępieńca głowy Z trzaskiem sypią się iskrzyska.
WIDMO (z za okna).
Dzieci! nie znacież mnie, dzieci?
Przypatrzcie się tylko z blizka,
Przypomnijcie tylko sobie:
Ja nieboszczyk pan wasz, dzieci!
Wszak to moja była wioska!
Dziś ledwo rok mija trzeci,
Jak mnie złożyliście w grobie.
Ach, zbyt ciężka ręka boska!
Jestem w złego ducha mocy,
Okropne cierpię męczarnie:
Kędy noc ziemię ogarnie,
Tam idę, szukając nocy,
A uciekając od słońca.
Tak pędzę żywot tułaczy,
A nie znajdę błędom końca.
Wiecznych głodów jestem pastwą;
A któż mię nakarmić raczy?
Szarpie mię żarłoczne ptastwo;
A któż będzie mój obrońca?
Nie masz, nie masz mękom końca!
CHÓR.
Szarpie go żarłoczne ptastwo; A któż mu będzie obrońca? Nie masz, nie masz mękom końca!
GUŚLARZ.
Czegoż potrzeba dla duszy,
Aby uniknąć katuszy?
Czy prosisz o chwałę nieba?
Czy o poświęcone gody?
Jest dostatkiem mleka, chleba,
Są owoce i jagody.
Mów, czego trzeba dla duszy,
Aby się dostać do nieba?
WIDMO.
Do nieba?... Bluźnisz daremnie!...
O nie! ja nie chcę do nieba;
Ja tylko chcę, żeby ze mnie
Prędzej się dusza wywlekła.
Stokroć wolę pójść do piekła,
Wszystkie męki zniosę snadnie:
Wolę jęczeć w piekle na dnie,
Niż z duchami nieczystemi
Błąkać się wiecznie po ziemi,
Widzieć dawnych uciech ślady,
Pamiątki dawnej szkarady;
Od wschodu aż do zachodu,
Umierać z pragnienia, z głodu,
I karmić drapieżne ptaki.
Lecz niestety! wyrok taki:
Że dopóty w ciele muszę
Potępioną włóczyć duszę,
Nim kto z was, poddani moi,
Pożywi mię i napoi. Ach, jak mnie pragnienie pali!
Gdyby mała wody miarka!
Ach, gdybyście mnie podali
Choćby dwa pszenicy ziarka!
CHÓR.
Ach, jak go pragnienie pali! Gdyby mała wody miarka! Ach, gdybyśmy mu podali Choćby dwa pszenicy ziarka!
CHÓR PTAKÓW NOCNYCH.
Darmo żebrze, darmo płacze:
My tu czarnym korowodem,
Sowy, kruki i puhacze,
Niegdyś, panku, sługi twoje,
Któreś ty pomorzył głodem,
Zjemy pokarmy, wypijem napoje.
Hej, sowy, puhacze, kruki!
Szponami, krzywemi dzioby
Szarpajmy jadło na sztuki!
Chociażbyś trzymał już w gębie,
I tam ja szpony zagłębię,
Dostanę aż do wątroby. Nie znałeś litości, panie!
Hej, sowy, puhacze, kruki,
I my nie znajmy litości!
Szarpajmy jadło na sztuki;
A kiedy jadła nie stanie,
Szarpajmy ciało na sztuki,
Niechaj nagie świecą kości!
KRUK.
Nie lubisz umierać z głodu?
A pomnisz, jak raz w jesieni
Wszedłem do twego ogrodu?
Gruszka dojrzewa, jabłko się czerwieni;
Trzy dni nic nie miałem w ustach,
Otrząsnąłem jabłek kilka;
Lecz ogrodnik, skryty w chróstach,
Zaraz narobił hałasu
I poszczuł psami jak wilka.
Nie przeskoczyłem tarasu,
Dopędziła mię obława,
Przed panem toczy się sprawa,
O cóż? o owoce z lasu,
Które na wspólną wygodę
Bóg dał, jak ogień i wodę.
Ale pan gniewny zawoła:
„Potrzeba dać przykład grozy“.
Zbiegł się lud z całego sioła,
Przywiązano mię do sochy,
Zbito dziesięć pęków łozy;
Każdą kość, jak z kłosa żyto,
Jak od suchych strąków grochy,
Od skóry mojej odbito!
Nie znałeś litości, panie!
CHÓR PTAKÓW.
Hej, sowy, puhacze, kruki, I my nie znajmy litości! Szarpajmy jadło na sztuki; A kiedy jadła nie stanie,
Szarpajmy ciało na sztuki, Niechaj nagie świecą kości!
SOWA.
Nie lubisz umierać z głodu?
Pomnisz, jak w kucyą samą,
Pośród najtęższego chłodu,
Stałam z dziecięciem pod bramą?
Panie! — wołałam ze łzami,
Zlituj się nad sierotami!
Mąż mój już na tamtym świecie,
Córkę zabrałeś do dwora,
Matka w chacie leży chora,
Przy piersiach maleńkie dziecie:
Panie, daj nam zapomogę,
Bo dalej wyżyć nie mogę! Ale ty, panie, bez duszy!
Hulając w pianej ochocie,
Przewalając się po złocie,
Hajdukowi rzekłeś z cicha:
„Kto tam gościom trąbi w uszy?
Wypędź żebraczkę do licha!“
Posłuchał hajduk niecnota:
Za włosy wywlekł za wrota,
Wepchnął mię z dzieckiem do śniegu!
Zbita i przeziębła srodze,
Nie mogłam znaleść noclegu;
Zmarzłam z dziecięciem na drodze.
Nie znałeś litości, panie!
CHÓR PTAKÓW.
Hej, sowy, puhacze, kruki, I my nie znajmy litości! Szarpajmy jadło na sztuki; A kiedy jadła nie stanie, Szarpajmy ciało na sztuki, Niechaj nagie świecą kości!
Niema, niema dla mnie rady!
Darmo podajesz talerze:
Co dasz, to ptastwo zabierze.
Nie dla mnie, nie dla mnie Dziady!
Tak, muszę dręczyć się wiek wiekiem:
Sprawiedliwe zrządzenia boże!
Bo kto nie był ni razu człowiekiem,
Temu człowiek nic nie pomoże.
CHÓR.
Tak, musisz dręczyć się wiek wiekiem Sprawiedliwe zrządzenia boże! Bo kto nie był ni razu człowiekiem, Temu człowiek nic nie pomoże.
GUŚLARZ.
Gdy nic tobie nie pomoże,
Idźże sobie precz, nieboże!
A kto prośby nie posłucha:
W imie Ojca, Syna, Ducha!
Czy widzisz pański krzyż?
Nie bierzesz jadła, napoju:
Zostawże nas w pokoju! A kysz! a kysz!
CHÓR.
A kto prośby nie posłucha: W imie Ojca, Syna, Ducha! Czy widzisz pański krzyż? Nie bierzesz jadła, napoju: Zostawże nas w pokoju! A kysz, a kysz!
Podajcie mi, przyjaciele,
Ten wianek na koniec laski.
Zapalam święcone ziele:
W górę dymy, w górę blaski!
CHÓR.
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie: Co to będzie, co to będzie?
GUŚLARZ.
Teraz wy pośrednie duchy,
Coście u tego padołu
Ciemnoty i zawieruchy,
Żyłyście z ludźmi pospołu;
Lecz od ludzkiej wolne skazy,
Żyłyście nie nam, nie światu.
Jako te cząbry i ślazy:
Ni z nich owocu, ni kwiatu,
Ani się ukarmi zwierze,
Ani się człowiek ubierze;
Lecz w wonne skręcone wianki
Na ścianie wiszą wysoko:
Tak wysoko, o ziemianki,
Była wasza pierś i oko! Która dotąd czystem skrzydłem
Niebieskiej nie przeszła bramy:
Was tem światłem i kadzidłem
Zapraszamy, zaklinamy.
CHÓR.
Mówcie, komu czego braknie, Kto z was pragnie, kto z was łaknie?
A toż, czy obraz Bogarodzicy,
Czyli anielska postać?
Jak lekkim rzutem obręczą
Po obłokach zbiega tęcza,
By z jeziora wody dostać:
Tak ona świeci w kaplicy.
Do nóg biała spływa szata,
Włos z wietrzykami swawoli,
Po jagodach uśmiech lata,
Ale w oczach łza niedoli.
GUŚLARZ i STARZEC.
Do nóg biała spływa szata, Włos z wietrzykami swawoli, Po jagodach uśmiech lata, Ale w oczach łza niedoli.
GUŚLARZ i DZIEWCZYNA.
GUŚLARZ.
Na głowie ma kraśny wianek, W ręku zielony badylek, A przed nią bieży baranek, A nad nią leci motylek. Na baranka bez ustanku Woła: baś, baś, mój baranku! Baranek zawsze z daleka; Motylka rózeczką goni I już, już trzyma go w dłoni: Motylek zawsze ucieka.
DZIEWCZYNA.
Na głowie mam kraśny wianek, W ręku zielony badylek, Przedemną bieży baranek, Nademną leci motylek.
Na baranka bez ustanku Wołam: baś, baś, mój baranku! Baranek zawsze z daleka; Motylka różeczką gonię I już, już chwytam go w dłonie: Motylek zawsze ucieka. Tu niegdyś, w wiosny poranki, Najpiękniejsza z tego sioła Zosia, pasając baranki, Skacze i śpiewa wesoła. La la la la. Oleś za gołąbków parę Chciał raz pocałować w usta; Lecz i prośbę i ofiarę Wyśmiała dziewczyna pusta. La la la la. Józio dał wstążkę pasterce, Antoś oddał swoje serce; Lecz i z Józia i z Antosia Śmieje się pierzchliwa Zosia. La la la la![5]
Tak, Zosią byłam, dziewczyną z tej wioski;
Imie moje u was głośne:
Że chociaż piękna, nie chciałam zamęścia,
I dziewiętnastą przeigrawszy wiosnę,
Umarłam, nie znając troski
Ani prawdziwego szczęścia.
Żyłam na świecie; lecz, ach! nie dla świata!
Myśl moja, nazbyt skrzydlata,
Nigdy na ziemskiej nie spoczęła błoni;
Za lekkim zefirkiem goni,
Za muszką, za kraśnym wiankiem,
Za motylkiem, za barankiem;
Ale nigdy za kochankiem.
Pieśni i fletów słuchałam rada;
Często, kiedy sama pasę,
Do tych pasterzy goniłam stada,
Którzy mą wielbili krasę;
Lecz żadnego nie kochałam.
Za to po śmierci, nie wiem, co się ze mną dzieje:
Nieznajomym ogniem pałam;
Choć sobie igram do woli,
Latam, gdzie wietrzyk zawieje,
Nic mię nie smuci, nic mię nie boli,
Jakie chcę, wyrabiam cuda,
Przędę sobie z tęczy rąbki,
Z przeźroczystych łez poranku
Tworzę motylki, gołąbki:
Przecież nie wiem, skąd ta nuda!
Wyglądam kogoś za każdym szelestem,
Ach, i zawsze sama jestem!
Przykro mi, że bez ustanku
Wiatr mną, jak piórkiem, pomiata.
Nie wiem, czy jestem z tego, czy z tamtego świata.
Gdzie się przybliżam, zaraz wiatr oddali,
Pędzi w górę, w dół, z ukosa:
Tak, pośród pierzchliwej fali,
Wieczną przelatując drogę,
Ani wzbić się pod niebiosa,
Ani ziemi dotknąć nie mogę.
CHÓR.
Tak, pośród pierzchliwej fali, Przez wieczne lecąc bezdroże, Ani wzbić się pod niebiosa, Ani dotknąć ziemi nie może.
GUŚLARZ.
Czego potrzebujesz, duszeczko,
Żeby się dostać do nieba?
Czy prosisz o chwałę Boga,
Czy o przysmaczek słodki?
Są tu pączki, ciasta, mleczko
I owoce i jagódki.
Czego potrzebujesz, duszeczko,
Żeby się dostać do nieba?
DZIEWCZYNA.
Nic mnie, nic mnie nie potrzeba!
Niechaj podbiegą młodzieńce,
Niech mię pochwycą za ręce,
Niechaj przyciągną do ziemi,
Niech poigram chwilkę z niemi! Bo słuchajcie i zważcie u siebie,
Że według bożego rozkazu:
Kto nie dotknął ziemi ni razu,
Ten nigdy nie może być w niebie.
CHÓR.
Bo słuchajmy i zważmy u siebie, Że według bożego rozkazu: Kto nie dotknął ziemi ni razu, Ten nigdy nie może być w niebie.
GUŚLARZ (do kilku wieśniaków).
Darmo bieżycie: to są marne cienie;
Darmo rączki ściąga biedna:
Wraz ją spędzi wiatru tchnienie.
Lecz nie płacz, piękna dziewico!
Oto przed moją źrenicą
Odkryto przyszłe wyroki:
Jeszcze musisz sama jedna
Latać z wiatrem przez dwa roki,
A potem staniesz za niebieskim progiem;
Dziś modlitwa nic nie zjedna:
Lećże sobie z Panem Bogiem!
A kto prośby nie posłucha:
W imie Ojca, Syna, Ducha!
Czy widzisz pański krzyż?
Nie chciałaś jadła, napoju:
Zostawże nas w pokoju! A kysz, a kysz!
CHÓR.
A kto prośby nie posłucha; W imie Ojca, Syna, Ducha! Czy widzisz pański krzyż? Nie chciałaś jadła, napoju: Zostawże nas w pokoju! A kysz, a kysz!
(Dziewczyna znika).
GUŚLARZ.
Teraz wszystkie dusze razem,
Wszystkie i każdą z osobna
Ostatnim wołam rozkazem!
Dla was ta biesiada drobna:
Garście maku, soczewicy
Rzucam w każdy róg kaplicy.
CHÓR.
Bierzcie, czego której braknie, Która pragnie, która łaknie.
GUŚLARZ.
Czas odemknąć drzwi kaplicy;
Zapalcie lampy i świécy!
Przeszła północ, kogut pieje,
Skończona straszna ofiara,
Czas przypomnieć ojców dzieje.
Stójcie...
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie: Co to będzie, co to będzie?
GUŚLARZ (do jednej z wieśniaczek).
Pasterko, ot tam w żałobie...
Wstań: bo czy mi się wydaje,
Czy ty usiadłaś na grobie?
Dziatki! patrzajcie, dla Boga!
Wszak to zapada podłoga
I blade widmo powstaje,
Zwraca stopy ku pasterce,
Białe lice i obsłony,
Jako śnieg po nowym roku;
Wzrok dziki i zasępiony
Utopił całkiem w jej oku.
Patrzcie, ach, patrzcie na serce!
Jaka to pąsowa pręga,
Tak jakby pąsowa wstęga,
Albo jak sznurkiem korale,
Od piersi aż do nóg sięga.
Co to jest, nie zgadnę wcale!
Pokazał ręką na serce,
Lecz nic nie mówi pasterce.
CHÓR.
Co to jest, nie zgadniem wcale! Pokazał ręką na serce, Lecz nic nie mówi pasterce.
Czego potrzebujesz, duchu młody?
Czy prosisz o chwałę nieba?
Czyli o święcone gody?
Jest dostatkiem mleka, chleba,
Są owoce i jagody.
Czego potrzebujesz, duchu młody,
Żeby się dostać nieba?
(Widmo milczy).
CHÓR.
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie: Co to będzie, co to będzie?
GUŚLARZ.
Odpowiadaj, maro blada!
Cóż to, nic nie odpowiada?
CHÓR.
Cóż to, nic nie odpowiada?
GUŚLARZ.
Gdy gardzisz mszą i pierogiem:
Idźże sobie z Panem Bogiem!
A kto prośby nie posłucha:
W imie Ojca, Syna, Ducha!
Czy widzisz pański krzyż?
Nie chciałeś jadła, napoju:
Zostawże nas w pokoju! A kysz, a kysz!
(Widmo stoi).
CHÓR.
A kto prośby nie posłucha: W imie Ojca, Syna, Ducha!
Czy widzisz pański krzyż? Nie chciałeś jadła, napoju: Zostawże nas w pokoju! A kysz, a kysz!
GUŚLARZ.
Przebóg! cóż to za szkarada?
Nie odchodzi i nie gada!
CHÓR.
Nie odchodzi i nie gada!
GUŚLARZ.
Duszo przeklęta, czy błoga,
Opuszczaj święte obrzędy!
Oto roztwarta podłoga:
Kędy wszedłeś, wychodź tędy,
Bo cię przeklnę w imie Boga!
(po pauzie)
Precz stąd na lasy, na rzeki,
I zgiń, przepadnij na wieki!
(Widmo stoi).
Przebóg! cóż to za szkarada?
I milczy i nie przepada!
CHÓR.
I milczy i nie przepada!
GUŚLARZ.
Darmo proszę, darmo gromię:
On się przeklęctwa nie boi.
Dajcie kropidło z ołtarza...
Nie pomaga i kropidło!
Bo utrapione straszydło
Jak stanęło, tak i stoi:
Niemo, głucho, nieruchomie,
Jak kamień pośród cmentarza.
Bo utrapione straszydło Jak stanęło, tak i stoi: Niemo, głucho, nieruchomie, Jak kamień pośród cmentarza. Ciemno wszędzie, głucho wszędzie: Co to będzie, co to będzie?
GUŚLARZ.
To jest nad rozum człowieczy!
Pasterko! znasz tę osobę?
W tem są jakieś straszne rzeczy.
Po kim ty nosisz żałobę?
Wszak mąż i rodzina zdrowa?
Cóż to! nie mówisz i słowa?
Spojrzyj, odezwij się przecię!
Czyś ty martwa, moje dziecię?
Czego uśmiechasz się? czego?
Co w nim widzisz wesołego?
CHÓR.
Czego uśmiechasz się? czego? Co w nim widzisz wesołego?
GUŚLARZ.
Daj mnie stułę i gromnicę,
Zapalę, jeszcze poświęcę...
Próżno palę, próżno święcę:
Nie znika przeklęta dusza!
Weźcie pasterkę pod ręce,
Wyprowadźcie za kaplicę!
Czegóż oglądasz się? czego?
Co w nim widzisz powabnego?
Mieszkanie księdza. Stół nakryty, tylko co po wieczerzy. Dwie świece na stole. Lamka przed obrazem Najświętszej Panny Maryi. Na ścienie zegar bijący.
Ich hob alle mürbe Leichenschleier auf, die in Särgen lagen; ich entfernte den erhabenen Trost der Ergebung, bloss um mir immerfort zu sagen: „ach, so war es ja nicht! tausend Freuden sind auf ewig nachgeworfen in Grüfte und du stehst allein hier und überrechnest sie!“... Dürftiger! Dürftiger! Schlage nicht das ganze zerrissene Buch der Vergangenheit auf!... Bist du noch nicht traurig genug? Jean Paul.
KSIĄDZ.
Dzieci, wstawajmy od stoła!
Teraz, po powszednim chlebie,
Klęknijcie przy mnie dokoła:
Podziękujmy Ojcu w niebie.
Dzień dzisiejszy Kościół święci
Za tych spółchrześcian dusze,
Którzy, z pomiędzy nas wzięci,
Czyscowe cierpią katusze.
Za nich ofiarujmy Bogu.
Ach trup, trup! upiór, ladaco!
W imie Ojca!... zgiń, przepadaj!
KSIĄDZ.
Ktoś ty, bracie? odpowiadaj.
PUSTELNIK (powolnie i smutnie).
Trup... trup!... tak jest, moje dziecie.
DZIECI.
Trup... trup... ach! ach! nie bierz tata!
PUSTELNIK.
Umarły!... O nie! tylko umarły dla świata!
Jestem pustelnik, czy mnie rozumiecie?
KSIĄDZ.
Skąd przychodzisz tak nierano?
Kto jesteś? jakie twe miano?
Kiedy się tobie przypatruję zblizka,
Zdaje się, że cię kiedyś widziałem w tej stronie.
Powiedz, mój bracie, jakiegoś ty rodu?
PUSTELNIK.
O tak! tak, byłem tutaj... o dawno! za młodu!
Przed śmiercią!... będzie trzy lata!
Lecz co tobie do mego rodu i nazwiska?
Gdy dzwonią po umarłym, dziad stoi przy dzwonie;
Pytają ludzie, kto zeszedł ze świata?
„A na co ta ciekawość? zmów tylko pacierze!“
Otóż, ja także umarły dla świata:
Na co tobie ciekawość? zmów tylko pacierze!
Nazwiska... (patrzy na zegarek) jeszcze rano... powiedzieć nie mogę;
Idę zdaleka, nie wiem, z piekła, czyli z raju,
I dążę do tegoż kraju.
Mój księże, pokaż, jeśli wiesz, drogę!
KSIĄDZ (łagodnie z uśmiechem).
Dróg śmierci pokazywać nie chciałbym nikomu.
(poufale)
My księża tylko błędne prostujemy ścieżki.
PUSTELNIK (z żalem).
Inni błądzą: ksiądz w małym, ale własnym domu,
Czy to na wielkim świecie pokój lub zamieszki,
Czy gdzie naród upada, czy kochanek ginie,
O nic nie dbasz, usiadłszy z dziećmi przy kominie.
A ja się męczę, w słotnej, w ciemnej porze!
Słyszysz, jaki szturm na dworze?
Czy widzisz łyskanie gromu? (ogląda się).
Błogosławione życie, w małym, własnym domu!
(śpiewa)
Kto miłości nie zna, ten żyje szczęśliwy I noc ma spokojną i dzień nietęskliwy[6] W cichym, własnym domu!
(śpiewa)
Z pałaców sterczących dumnie[7] Znijdź, piękna, do mojej chatki; Znajdziesz u mnie świeże kwiatki, Czułe serce znajdziesz u mnie. Widzisz ptasząt zalecanki, Słyszysz srebrny szmer strumyka;
Nie wiesz, jaki tu żar płonie; Mimo deszczu, mimo chłodu. Zawsze płonie! Nie raz chwytam śniegu, lodu, Na gorącem cisnę łonie; I śnieg tonie i lód tonie, Z piersi moich para bucha, Ogień płonie! Stopiłby kruszce i głazy, Gorszy niż ten tysiąc razy, (pokazując kominek) Milion razy! I śnieg tonie i lód tonie, Z piersi moich para bucha, Ogień płonie!
KSIĄDZ (na stronie).
Ja swoje, a on swoje; — nie widzi, nie słucha.
(do pustelnika)
Jednak do nitki przemoczony wszystek,
Zbladłeś, przeziąbłeś strasznie, drżysz jak listek.
Ktokolwiek jesteś, długą przejść musiałeś drogę.
PUSTELNIK.
Kto jestem?... jeszcze rano... powiedzieć nie mogę.
Idę zdaleka, nie wiem, z piekła, czyli z raju.
Jaka to na sznurku blacha?
Różne paciorki, wstążek okrajce? Cha, cha, cha, cha!
Dalibóg, waspan wyglądasz na stracha! Cha, cha, cha, cha!
PUSTELNIK (zrywa się i jakby przypomina się).
O dziatki, wy się ze mnie śmiać nie powinniście!
Słuchajcie: znałem pewną kobietę za młodu,
Tak jak ja nieszczęśliwą, z takiego powodu!
Miała takąż sukienkę i na głowie liście.
Gdy weszła do wsi, cała wieś nawałem,
Urągając się z jej biedy,
Pędzi, śmieje się, wykrzyka,
Podrzyźnia, palcem wytyka:
Ja się raz tylko, raz tylko zaśmiałem!...
Kto wie, jeśli nie za to?... Słuszne sądy boże!
Lecz któż mógł przewidzieć wtedy,
Że ja podobną sukienkę włożę?
Ja byłem taki szczęśliwy!
(śpiewa)
Kto miłości nie zna, ten żyje szczęśliwy I noc ma spokojną i dzień nietęskliwy.
(Ksiądz przychodzi z winem i talerzem).
PUSTELNIK (z wymuszoną wesołością).
Księże, a lubisz ty smutne piosenki?
KSIĄDZ.
Nasłuchałem się ich w życiu dosyć, Bogu dzięki!
Lecz nie traćmy nadziei: po smutkach wesele.
PUSTELNIK (śpiewa).
A odjechać od niej nudno, A przyjechać do niej trudno![8]
Prosta piosenka, ale dobrą myśl zawiera!
Jednąm wybrał z tylu dziewcząt grona: I ta cudzym przykuta pierścieniem!
Ach, jeśli ty Getego znasz w oryginale,
Gdyby przytem jej głosek i dźwięk fortepianu!...
Ale cóż! ty o boskiej tylko myślisz chwale,
Oddany twego tylko powinnościom stanu.
(przerzucając książkę)
Wszakże lubisz książki świeckie?... Ach, te to są książki zbójeckie! (ciska książkę) Młodości mojej niebo i tortury! One zwichnęły osadę mych skrzydeł I wyłamały do góry, Że już nie mogłem nadół skręcić lotu.
Kochanek przez sen tylko widzianych mamideł,
Nie cierpiąc rzeczy ziemskich nudnego obrotu,
Gardzący istotami powszedniej natury,
Szukałem, ach! szukałem tej boskiej kochanki,
Której na podsłonecznym nie bywało świecie,
Którą tylko na falach wyobraźnej pianki
Wydęło tchnienie zapału,
A żądza w swoje własne przystroiła kwiecie.
Lecz gdy w czasach tych zimnych niema ideału,
Przez teraźniejszość w złote odleciałem wieki,
Bujałem po zmyślonem od poetów niebie,
Goniąc i błądząc, w błędach nieznużony goniec;
Wreszcie, napróżno zbiegłszy kraj daleki,
Spadam i już się rzucam w brudne uciech rzeki:
Nim rzucę się, raz jeszcze spójrzę koło siebie!
I znalazłem ją nakoniec!
Znalazłem ją blizko siebie,
Znalazłem ją! — ażebym utracił na wieki!
KSIĄDZ.
Podzielam twoję boleść, nieszczęśliwy bracie!
Lecz może jest nadzieja? są różne sposoby.
Słuchaj, czy już od dawna doświadczasz choroby?
Jak dawno?... dałem słowo, powiedzieć nie mogę:
Kto inny powie tobie. Mam ja towarzysza,
Zawżdy z nim razem odbywamy drogę!
(ogląda się)
Ach, tu tak ciepło, wygodna zacisza;
A na podwórzu wicher, gromy, burza sroga:
Mój towarzysz zapewne biedny drży u proga!
Gdy nas razem wyroki nielitośne pędzą,
Dobry księże, i jego przyjmij na gospodę.
KSIĄDZ.
Nigdy nie zamykałem drzwi moich przed nędzą.
PUSTELNIK.
Ale stój, stój, mój bracie, ja sam go przywiodę.
(odchodzi).
DZIECIĘ.
Cha, cha, cha! tato, co się jemu dzieje?
Biega i gada ani to, ani owo.
Jakie dziwaczne ubiory!
KSIĄDZ.
Dzieci, będzie ten płakał, kto się z płaczu śmieje!
Nie śmiejcie się! to człowiek bardzo biedny, chory.
O prawda, moje dziatki, jest to wielki zbójca!
Ale on tylko sam siebie rozbija!
KSIĄDZ.
Upamiętaj się, bracie; do czego ta jodła?
PUSTELNIK.
Jodła? a ksiądz uczony! O, głowo ty, głowo!
Przypatrz się lepiej: poznaj gałąź cyprysową;
To pamiątki rozstania, mego losu godła.
(bierze książki)
Weź księgę i odczytaj dzieje zeszłych wieków:
Dwie były poświęcone krzewiny u Greków;
Kto kochał, od swej lubej ukochany wzajem,
Błogie włosy mirtowym przyozdabiał majem.
(po pauzie)
Jej ręką ułamana gałąź cyprysowa
Zawsze mi przypomina ostatnie „bądź zdrowa!“
Przyjąłem ją, schowałem, dotąd wiernie służy!
Nieczuła, lepsza od tych niby czułych ludzi.
Jej płacz mój nie rozśmiesza i skarga nie nudzi;
Jedna mi pozostała, z przyjaciół tak wielu!
Wszystkie tajniki serca mojego posiada!
Jeśli chcesz o mnie wiedzieć, pytaj przyjacielu:
Zostawię was sam na sam, niech resztę wygada.
(do gałęzi)
Powiedz, jak dawno płaczę lubej straty...
Dawno to być musiało! przed dawnemi laty!
Pamiętam, kiedy cyprys przyjąłem z jej ręki,
Był to listeczek taki, ot taki maleńki;
Zaniosłem, posadziłem na piasku, daleko...
I gorącą łez moich polewałem rzeką.
Patrz, jaka z liścia gałązka urosła,
Jaka gęsta i wyniosła!
Kiedy mię boleść ostatnia dotłoczy,
Nie chcąc na zagniewane poglądać niebiosa,
Okryłem mój grobowiec cieniem tych warkoczy.
(z łagodnym uśmiechem)
Ach, taki właśnie był kolor jej włosa,
Jak te cyprysu gałązki!
Chcesz? pokażę (szuka i ciągnie od piersi).
Nie mogę odpiąć tej zawiązki (coraz z większem sileniem się)
Zawiązka miękka... z warkocza dziewicy...
Lecz skorom tylko położył na łonie,
Opasała mię wkoło nakształt włosiennicy,
Pierś przejada... w ciało tonie!...
Tonie, tonie i wkrótce przetnie mi oddechy!
Wiele cierpię! ach! bo też wielkie moje grzechy!
KSIĄDZ.
Uspokój się, uspokój! przyjm słowo pociechy!
Ach, tak okropne bole, moje dziecie,
Za twe na ziemi jakieżkolwiek grzechy,
Przyjmie w rachunku Bóg na tamtym świecie!
PUSTELNIK.
Grzechy?... i proszę, jakież moje grzechy?
Czyliż niewinna miłość wiecznej godna męki?
Ten sam Bóg stworzył miłość, który stworzył wdzięki!
On dusze obie łańcuchem uroku
Powiązał na wieki z sobą!
Wprzód, nim je wyjął ze światłości stoku,
Nim je stworzył i okrył cielesną żałobą,
Wprzódy je powiązał z sobą!
Teraz, kiedy złych ludzi odłącza nas ręka,
Rozciąga się ten łańcuch, ale się nie pęka!
Czucia nasze, dzielącej uległe przeszkodzie,
Chociaż nigdy nie mogą napotkać się zbliska:
Przecież zawżdy po jednym biegają obwodzie,
Łańcuchem od jednego skreślone ogniska.
Jeżeli Pan Bóg złączył, ludzie nie rozłączą!
Może się troski wasze pomyślnie zakończą.
PUSTELNIK.
Chyba tam! gdy nad podłem wzbijemy się ciałem,
Złączy się znowu jedność, dusza z duszą zleje:
Bo tutaj, wszelkie dla nas umarły nadzieje,
Tutaj ja się z mą lubą na wieki rozstałem!
(po pauzie)
Obraz tego rozstania dotąd w myśli stoi.
Pamiętam: śród jesieni... przy wieczornym chłodzie;
Jutro miałem wyjechać... błądzę po ogrodzie!
W rozmyślaniu, w modlitwach szukałem tej zbroi,
Którąbym odział serce miękkie z przyrodzenia
I wytrzymał ostatni pocisk jej spojrzenia!
Błądziłem po zaroślach, gdzie mnie oczy niosą.
Noc była najpiękniejsza! Pamiętam dziś jeszcze:
Na kilka godzin pierwej wylały się deszcze,
Cała ziemia kroplistą połyskała rosą.
Doliny mgła odziewa, jakby morze śniegu;
Z tej strony chmura gruba napędzała lawy,
A z tamtej strony księżyc przezierał bladawy;
Gwiazdy toną w błękicie po nocnym obiegu.
Spojrzę: jak raz nademną świeci gwiazdka wschodnia;
O, znam ją odtąd dobrze, witamy się co dnia!
Spojrzę na dół... na szpaler... patrz, tam przy altanie,
Ujrzałem ją niespodzianie!
Suknią między ciemnemi bielejąca drzewy,
Stała w miejscu, grobowej podobna kolumnie;
Potem biegła jak lekkie zefiru powiewy,
Oczy zwrócone w ziemię... nie spojrzała ku mnie!
A lica jej bardzo blade.
Nachylam się, zajrzę z boku,
I dojrzałem łezkę w oku:
Jutro, rzekłem, jutro jadę!
Bądź zdrów! — odpowie z cicha — ledwie posłyszałem,
Zapomnij!... Ja zapomnę?... O, rozkazać snadno!
Rozkaż, luba, twym cieniom, niechaj wraz przepadną
I niech zapomną biegać za twem ciałem!...
Rozkazać snadno!
Zapomnij!!
(śpiewa)
Przestań płakać, przestań szlochać, Idźmy każdy w swoją drogę: Ja cię wiecznie będę... (urywa śpiewanie) wspominać.
(kiwa głową)
(śpiewa)
Ale twoją być nie mogę! Wspominać tylko?... jutro, jutro jadę! Chwytam za rączki i na piersi kładę.
(śpiewa)
Najpiękniejsza, jak aniołek raju, Najpiękniejsza ze wszystkich dziewica! Wzrok niebieski, jako słońce w maju, Odstrzelone od modrych wód lica!
Pocałunek jej, ach, nektar boski! Jako płomień chwyta się z płomieniem, Jak dwóch lutni zlewają się głoski, Harmonijnem ożenione brzmieniem.
Serce z sercem zbiega, zlatuje się, ściska, Lica, usta łączą się, drżą, palą. Dusza wionie w duszę... niebo, ziemia pryska Roztopioną dokoła nas falą![10]
Księże! o nie! ty tego nie czujesz obrazu!
Ty cukrowych ust lubej nie tknąłeś ni razu!
Niech ludzie świeccy bluźnią, szaleją młokosy:
Serce twe skamieniało na natury głosy.
O luba! zginąłem w niebie,
Kiedym raz pierwszy pocałował ciebie!
(śpiewa)
Pocałunek jej, ach, nektar boski! Jako płomień chwyta się z płomieniem, Jak dwóch lutni zlewają się głoski, Harmonijnem ożenione brzmieniem.
(chwyta dziecię i chce pocałować, dziecię ucieka).
KSIĄDZ.
Czegoż boisz się sobie równego człowieka?
PUSTELNIK.
Przed nieszczęśliwym, ach, wszystko ucieka,
Jakby przed straszydłem z piekła!
Ach, tak! i ona przedemną uciekła!
... Bądź zdrów!... i w długiej ulicy
Niknie nakształt błyskawicy.
(do dzieci)
I czegóż ona przedemną uciekła?
Czylim ją śmiałem przeraził wejrzeniem?
Czyli słówkiem lub skinieniem?
Muszę przypomnieć... (przypomina) Tak się w głowie kręci!...
Nie! nie! ja wszystko widzę, jak na dłoni,
Nie zgubiłem żadnego wyrazu z pamięci:
Dwa tylko słowa powiedziałem do niéj.
(z żalem)
Księże, dwa tylko słowa:
Jutro! bądź zdrowa!
Bądź zdrów!... Gałązkę odrywa, podaje...
Oto jest — rzekła, co nam tu (na ziemię pokazuje) zostaje!
Bądź zdrów!... i w długiej ulicy
Niknie nakształt błyskawicy!
Młodzieńcze, ja głęboko czuję, co cię boli!
Lecz słuchaj, są tysiące biedniejszych od ciebie.
Ja sam już nie na jednym płakałem pogrzebie:
Po ojcu i po matce już mówię pacierze,
Dwoje małych dziateczek aniołkami w niebie;
Ach, i moja wspólniczka szczęścia i niedoli,
Małżonka moja, którą kochałem tak szczerze!...
Ale cóż robić! Pan Bóg daje, Pan Bóg bierze!
Niechaj się dzieje według jego świętej woli.
PUSTELNIK (mocno).
Żona?
KSIĄDZ.
Ach, to wspomnienie serce mi rozdarło!
PUSTELNIK.
Jakto? gdzie się obrócę, wszyscy płaczą żony!
Lecz ja niewinien, twojej nie widziałem żony...
(spostrzega się)
Słuchaj! przyjmij pociechę, małżonku strapiony!
Żona twoja przed śmiercią już była umarłą.
KSIĄDZ.
Jakto?
PUSTELNIK (mocniej).
Gdy na dziewczynę zawołają: żono,
Już ją żywcem pogrzebiono!
Wyrzeka się przyjaciół, ojca, matki, brata,
Nawet... słowem: całego wyrzeka się świata,
Skoro stanęła na cudzym progu!
KSIĄDZ.
Chociaż wyznania twoje mgła żalu pokrywa,
Wszakże ta, której płaczesz, jest podobno żywa?
Żywa? właśnie jest za co podziękować Bogu!
Żywa? jakto? nie wierzysz? cóż się tobie zdaje?
Poprzysięgnę, uklęknę, palce na krzyż złożę;
Ona umarła i ożyć nie może!...
(po pauzie zwolna)
Ależ bo różne są śmierci rodzaje...
Jedna śmierć jest pospolita:
Śmiercią tą starzec, kobiéta,
Dziecię, mąż, słowem tysiące
Ludzi umiera co chwila;
I taką śmiercią Maryla,
Którą widziałem na łące.
(śpiewa)
Tam u Niemnowej odnogi, Tam u zielonej rozłogi, Jaki to sterczy kurhanek? Spodem uwieńczon jak w wianek, W maliny, ciernie i głogi...
(przestaje śpiewać).
Ach, i to jest widok srogi,
Kiedy piękność w życia kwiecie,
Ledwie wschodząca na świecie,
Żegnać się musi z lubym jeszcze światem!
Patrz, patrz: blada na pościeli,
Jak na obłoczkach mglisty poranek;
Z płaczem dokoła stanęli:
I smutny ksiądz u łóżka,
I smutniejsza czeladka,
I smutniejsza od niej drużka,
I smutniejsza od nich matka,
I najsmutniejszy kochanek.
Patrz: uchodzi z lica krasa,
Wzrok zapada i zagasa,
Ale jeszcze, jeszcze świeci;
Usta, gdzie się róża kwieci,
Więdną, gubią blask szkarłatu,
I jak z piwonii kwiatu
Wycięty wązki listeczek,
Taka siność jej usteczek.
Podniosła głowę nad łóżko,
Rzuciła na nas oczyma:
Głowa opada na łóżko,
W twarzyczce bladość opłatka;
Ręce stygną; a serduszko
Bije zcicha, bije zrzadka,
Już stanęło... już jej niéma...
Oko to, niegdyś podobne słonku...
Czy widzisz, księże, pierścienie?
Smutna pamiątka została!
Jak w pierścionku
Brylant pała,
Takie jaśniały w oczach płomienie;
Lecz iskra duszy już się nie pali!
Błyszczą one, jak rdzeni spróchniałej światełka,
Jak na gałązkach wody perełka,
Kiedy ją wicher skrysztali.
Podniosła głowę nad łóżko,
Rzuciła na nas oczyma:
Głowa upada na łóżko,
W twarzyczce bladość opłatka;
Ręce stygną; a serduszko
Bije zcicha, bije zrzadka,
Już stanęło... już jej niéma!
DZIECIĘ.
Umarła! ach, jaka szkoda!
Słuchając, płakałem szczerze.
Czy to znajoma twoja, czy siostrzyczka młoda?
Ale nie płacz, niechaj jej wieczny pokój świeci,
Będziemy za nię codzień mówili pacierze.
To jedna śmierć, moje dzieci;
Ale jest straszniejsza druga,
Bo nie umarza od razu,
Powolna, boleśna, długa:
Śmierć ta dwie społem osoby ugodzi;
Lecz moje tylko zabija nadzieje,
Drugiej — bynajmniej nie szkodzi.
Ona żyje, ona chodzi,
Kilka drobnych łez wyleje,
Potem w niej czucie rdzawieje,
I została nakształt głazu.
Ach, dwie osoby uderza od razu!
Lecz moje tylko zabija nadzieje,
A jej bynajmniej nie szkodzi!
Kwitnie życiem, kwitnie zdrowiem.
Taką śmiercią umarła... kto? o, nie... nie powiem!
Nieprawdaż dzieci? straszniejsza daleko,
Gdy trup z rozwartą, ot tak powieką.
(Dzieci uciekają)
Jednak umarła!... Kiedy płaczę, ręce łamię,
Zbiegli się ludzie dokoła,
Wyciągają długie szyje;
Jeden mówi, że ja kłamię;
Drugi potrąca i woła:
Patrz, szaleńcze, ona żyje!
(do księdza)
Nie wierz, choćby ci szyderce
Po tysiąc razy mówili;
Słuchaj, co mówi to serce:
Niemasz, niemasz Maryli!
(po pauzie)
Jeszcze rodzaj śmierci trzeci:
Śmierć wieczna, jak Pismo mówi.
Biada, biada człowiekowi,
Którego ta śmierć zabierze!
Tą śmiercią może ja umrę, dzieci...
Ciężkie, ciężkie moje grzechy!
KSIĄDZ.
Przeciwko światu i przeciwko sobie,
Cięższe twoje, niżeli przeciw Bogu grzechy.
Człowiek nie jest stworzony na łzy i uśmiechy,
Ale dla dobra bliźnich swoich, ludzi.
Jakkolwiek w twardej Bóg doświadcza probie,
Zapomnij o swym proszku, zważ na ogrom świata.
Ta myśl wielka pomniejsze zapały przystudzi.
Sługa boży pracuje do późnego lata;
Gnuśnik tylko zawczasu zamyka się w grobie,
Nim go Pan trąbą straszliwą przebudzi.
PUSTELNIK (zdziwiony).
Księże! a to są czary? sztuka niepojęta!
(na stronie)
Musi posiadać czarodziejskie sztuki,
Albo też nas podsłuchał i wszystko pamięta.
(do księdza)
Wszak ja od niej słyszałem też same nauki!...
Cała rzecz słowo w słowo, jak z ust jej wyjęta,
Przy owem pożegnaniu, owego wieczora...
(z ironią)
Właśnie, właśnie to była do kazania pora!
Słyszałem od niej słówek pięknobrzmiących wiele:
Ojczyzna i nauki, sława, przyjaciele!
Lecz teraz groch ten całkiem od ściany odpada;
Ja sobie spokojnie drzémię.
Kiedyś duch mój przy wieszczym zapalał się rymie,
Kiedyś budził mię ze snu tryumf Milcyada.
Ludzkości całe ogromy Przeniknij z końca do końca!
Już tchnienie jej rozwiało te kształty olbrzymie!
Został się lekki cienik, mara blada,
Drobniuchne źdźbła odłamki,
Które lada motyl spasa,
Któreby ona mogła wciągnąć z odetchnieniem:
A ona chce budować na tym proszku zamki!
Zrobiwszy mnie komarem, chce zmienić w Atlasa,
Dźwigającego nieba kamiennem ramieniem!
Napróźno! Jedna tylko iskra jest w człowieku,
Raz tylko w młodocianym zapala się wieku,
Czasem ją oddech Minerwy roznieci:
Wtenczas nad ciemne plemiona
Powstaje mędrzec, i gwiazda Platona
W długie wieki wieków świeci.
Iskrę tę jeśli duma rozżarzy w pochodnie:
Wtenczas zagrzmi bohater, pnie się do szkarłatu,
Przez wielkie cnoty i przez wielkie zbrodnie
I z pastuszego kija robi berło światu,
Albo skinieniem oka stare trony wali.
(po pauzie, zwolna)
Czasem tę iskrę oko niebianki zapali:
Wtenczas trawi się w sobie, świeci sama w sobie,
Jako lampa w rzymskim grobie.
KSIĄDZ.
O, nieszczęśliwy zapaleńcze młody!
W żalach, które tak mocno zraniona pierś jąka,
Że nie jesteś zbrodniarzem, odkrywam dowody.
I że piękność, za którą twój się rozum błąka,
Nie z samej tylko powabna urody.
Jak z zapałem kochałeś, tak naśladuj godnie
Myślenia i uczucia niebieskiej istoty.
Zbrodniarz ją kochający wróciłby do cnoty:
A ty, niby cnotliwy, puszczasz się na zbrodnie!
Jakakolwiek przeszkoda tutaj was rozdwoi:
Idą ku sobie gwiazdy, choć je mgły zaciemią;
Mgła zniknie, gwiazda z gwiazdą na wieki się spoi,
Łańcuchy tu wiążące prysną razem z ziemią,
A tam, nad ziemią, znowu poznają się swoi,
I namiętność, choć zbytnią, Pan Bóg wam przebaczy.
PUSTELNIK.
Jakto? ty wiesz o wszystkiem? co to wszystko znaczy?
(udaje głos księdza)
Jej serce, równie święte, jak powabne lice!...
Łańcuch, który tu wiąże, nad ziemią opadnie!...
Ty wiesz o wszystkiem, ty nas podsłuchałeś zdradnie,
Wyłudziłeś tajemnicę,
Ukrywaną w sercu na dnie,
O której przyjaciele nie wiedzą najszczersi:
Bo jednę rękę na cyprysu drzewie,
A drugą kładąc na piersi,
Zaprzysięgliśmy milczeć i nikt o tem nie wie.
Ale tak! przypominam... tak, jednego razu,
Kiedy przez czarodziejski pędzla wynalazek
Odkradzione jej wdzięki przeniosłem w obrazek,
Przyjaciołom okazać chciałem cud obrazu.
Lecz to, co mnie unosi, ich nawet nie ruszy;
Czułość dla nich zabawą, która nam potrzebą:
Nie mają oka duszy, nie przejrzą do duszy!
Zimnym cyrklem chcą mierzyć piękności zalety!
Jak wilk, lub jak astronom patrzają na niebo:
Inny jest wzrok pasterza, kochanka, poety.
Ach! ja tak ją na martwym ubóstwiam obrazku,
Że nie śmiem licem skazić jej bezbronnych ustek;
I gdy dobranoc daję przy księżyca blasku,
Albo jeśli w pokoju lampa jeszcze płonie,
Nie śmiem rozkryć mych piersi, z szyi odpiąć chustek,
Nim jej listkiem cyprysu oczu nie zasłonię.
A moi przyjaciele!... Żałuję pośpiechu!...
Jeden, gdy ubóstwienie w oku mojem czyta,
Ledwie zgryzioną wargą nie upuścił śmiechu,
I rzekł ziewając: at sobie kobiéta!
Drugi przydał: jesteś dziecko!...
Ach, ten to starzec, z swoim przeklętym rozumem,
Pewnie wydał nas zdradziecko!
(coraz z większem pomieszaniem)
Opowiedział na rynku, przed dziećmi, przed tłumem;
A ktoś z tych dziatek, albo z gawiedzi,
Przyszedł i księdzu wyznał na spowiedzi...
(z największem obłąkaniem)
Możeś ty mnie podstępnie badał na spowiedzi?
KSIĄDZ.
I na cóż nam te zdrady, spowiedź i podstępy?
Chociaż się dziwnym kłębkiem twoja żałość gmatwa,
Lecz czyj wzrok na bieg czucia nie jest całkiem tępy,
Temu do wywikłania tajemnica łatwa.
PUSTELNIK.
Prawda! lecz to są ludzkiej własności narowy,
Że, co dzień cały w sercu tkwi boleśnie,
Na noc przychodzi do głowy:
Wtenczas człowiek sam nie wie, co rozplecie we śnie.
Dawno, dawno... raz miałem przypadek ten samy.
Po pierwszem z nią widzeniu, wróciwszy do domu,
Poszedłem spać, ni słówka nie mówiąc nikomu.
Nazajutrz, gdy dzień dobry przyniosłem dla mamy:
„Co to jest — mówi do mnie, — żeś taki pobożny?
Modlisz się przez noc całą, wzdychasz nieustannie,
I litanią mówisz o Najświętszej Pannie.“
Zrozumiałem i na noc zamknąłem podwoje;
Ale teraz nie mogę być równie ostrożny:
Nie mam domu; gdzie przyjdę, tam posłanie moje;
A często przez sen gadam... W myślach, jak na fali,
Ustawna burza, zawieja,
Błyśnie i zmierzchnie,
Mnóstwo się zarysów skleja,
W jakieś tworzydło ocali
I znowu pierzchnie...
Jeden tylko obrazek na zawsze wyryty,
Czy rzucam się na piasek i patrzę w głąb ziemną,
Błyszczy jak księżyc w wodzie odbity:
Nie mogę dostać, lecz błyszczy przedemną;
Czyli wzrokiem od ziemi strzelę na błękity,
Za moim wzrokiem dokoła
Płynie i postać anioła,
Aż na górne nieba szczyty;
Potem, jak orlik na żaglach pierza,
(patrząc w górę)
Stanie w chmurze i z wysoka,
Nim sam upadnie na zwierza,
Już go zabił strzałą oka;
Nie wzrusza się i zlekka w jednem miejscu chwieje,
Jakby uplątany w sidło,
Albo do nieba przybity za skrzydło;
Tak właśnie ona nademną jaśnieje!
(śpiewa)
Czyli słońce światu płonie, Czy noc wciąga szatę ciemną: Jej wyglądam, za nią gonię, Zawsze przy mnie, lecz nie ze mną!
Otóż gdy ona stanie przed memi oczyma,
A sam jestem na polu, albo w gajów cieniu,
Napróżno każę milczeć: język nie dotrzyma,
Przemówię do niej słówko, nazwę po imieniu,
A zły człowiek podsłucha. Tak właśnie dziś rano
Zdradliwie mię podsłuchano.
Ranek był... wraz opiszę. Pamiętam dziś jeszcze:
Na kilka godzin pierwej wylały się deszcze;
W dolinach tuman, nakształt prószącego śniegu,
A na łąkach zaranna połyska się rosa;
Gwiazdy w błękit tonęły po nocnym obiegu:
Jedna tylko nademną świeci gwiazdka wschodnia,
Którą wtenczas widziałem, którą widzę co dnia,
Tam, przy altanie... (spostrzega się) Cha! cha!... pobiegłem z ukosa...
To nie o tym poranku! Ha! szał romansowy!
Przeklęty zawrocie głowy!... (po pauzie, przypomina)
Był ranek; kiedy dumam, narzekam i jęczę,
Deszcz lał jak z wiadra, tęgi wicher dmuchał,
Utuliłem głowę w krzaczek; (z łagodnym uśmiechem)
Ten ladaco mnie podsłuchał...
Lecz nie wiem, czy tylko jęki,
Czy nawet imię podsłuchał:
Bo bardzo blizko był krzaczek.
KSIĄDZ.
O biedny, biedny młodzieńcze!
Co mówisz? kto cię podsłuchał?
PUSTELNIK (poważnie).
Kto? oto pewny robaczek maleńki,
Który pełzał tuż przy głowie,
Świętojański to robaczek.
Ach, jakie ludzkie stworzenie!
Przypełznął do mnie i powie:
(Zapewna mię chciał pocieszyć)
Biedny człowieku, poco to jęczenie?
Ej, dosyć rozpaczą grzeszyć!
Kto temu winien, że piękna dziewczyna,
Żeś czuły? Nie twoja wina!
Patrz, mówił dalej robaczek:
Na iskrę, co ze mnie strzela
I cały objaśnia krzaczek.
Zrazu szukałem z niej chluby;
Teraz widzę, że będzie przyczyną mej zguby
I zwabi nieprzyjaciela.
Iluż to braci moich złe jaszczurki spasły!
Kląłem więc ozdobę własną,
Która na mnie śmierć sprowadza;
Chcę, żeby te iskry zgasły;
Ale cóż robić? nie moja w tem władza;
I póki żyję, te iskry nie zgasną...
(po pauzie, pokazując na serce)
Tak, póki żyję, te iskry nie zgasną!
DZIECI.
A posłuchajcie... a jaki cud, jaki!
Tato, słyszałeś o cudzie?
(Ksiądz odchodzi, ściskając ramionami).
Czy można, żeby robaki
Rozmawiały tak, jak ludzie?
PUSTELNIK.
Czemuż nie? Chodź tu, malcze, pod kantorek,
Nachyl się i przyłóż uszko:
Tu biedna duszka prosi o troje paciorek.
A ha, słyszysz, jak kołata?
DZIECKO.
Tak, tak, tak, tak, tata, tata...
A dalibóg że kołata,
Jak zegarek pod poduszką.
Co to jest?... tata, tek, tatek!
Mały robaczek, kołatek,
A niegdyś wielki lichwiarz!
(do kołatka)
Czego żądasz, duszko?
(udaje głos)
Proszę o troje paciorek.
A tuś mi, panie sknero! Znałem się z tym dziadem,
Był moim blizkim sąsiadem:
Zakopawszy się do złota,
Zawaliwszy chatę drągiem,
Nie dbał, że w progu jęczy wdowa i sierota,
Nikogo nie obdarzył chlebem, ni szelągiem.
Za życia dusza jego przy pieniędzy worku
Leżała na dnie w kantorku:
Za to i teraz po śmierci,
Nim słuszną karę odbierze w piekle,
Słyszycie, jak gryzie wściekle,
Jak świdruje i jak wierci?
Przecież, jeśli łaska czyja,
Mówcie trzy zdrowaś Marya.
(Ksiądz wchodzi z szklanką wody).
PUSTELNIK (coraz mocniej pomieszany).
A co, słyszałeś pisk złego ducha?
KSIĄDZ.
Przebóg! co się tobie plecie? (ogląda się)
Nic niema, wszędzie noc głucha!
Pewnie cię nastraszyłem o niezwykłej porze,
Do nieznanego miejsca, w dziwacznym ubiorze?
Musiałem wiele gadać? Ach, nie mów nikomu!
Jestem biedny podróżny, z dalekich stron jadę.
(ogląda się i przytomniej)
W młodości jeszcze, na środku gościńca,
Napadł, odarł mię całkiem (z uśmiechem) skrzydlaty złoczyńca.
Nie mam sukień: co znajdę, to na siebie kładę.
(obrywa liście i szaty poprawia; z żalem)
Ach, odarł mię, odebrał wszystkie skarby świata.
Została jedna przy mnie niewinności szata!
KSIĄDZ (który ciągle patrzał na świecę, do Pustelnika).
Uspokój się, dla Boga!
(do dzieci).
Kto to zgasił świécę?
PUSTELNIK.
Każdy cud chcesz tłumaczyć; biegaj do rozumu...
Lecz natura, jak człowiek, ma swe tajemnice,
Które nie tylko chowa przed oczyma tłumu,
Tak! poznaję, gdzie jestem, w czyim jestem domu.
Tak, tyś mój drugi ojciec, to moja ojczyzna!
Poznaję luby domek! Jak się wszystko zmienia!
Dziatki urosły, ciebie przyprósza siwizna!
KSIĄDZ (pomieszany bierze świecę, wpatruje się).
Jak to? znasz mię? To on!... nie... tak... nie, być nie może!
PUSTELNIK.
Gustaw!
KSIĄDZ.
(upuszcza świecę; dzieci podejmują, zapalają i stawią na stole).
Gustaw! ty Gustaw? (ściska) Gustaw! wielki Boże!
Uczeń mój! syn mój!
GUSTAW (ściska, patrząc na zegar).
Ojcze, jeszcze ściskać mogę,
Bo potem... wkrótce... zaraz pójdę w kraj daleki!
Ach, i ty będziesz musiał wybrać się w tę drogę...
Uściśniemy się wtenczas, ale już na wieki!
KSIĄDZ.
Gustaw! skąd? kędyś? Przebóg, tak długa wędrówka?
Gdzieś to bywał dotychczas, przyjacielu młody?
Nie wiedzieć kędyś zniknął, jakbyś wpadł do wody;
Litery nie napisać, nie nakazać słówka?
Wszak to lat tyle!... Gustaw! cóż się z tobą dzieje?
Ty niegdyś w mojej szkole ozdoba młodzieży,
Na tobie najpiękniejszem zakładał nadzieje:
Czy można tak się zgubić? w jakiejże odzieży?
GUSTAW (z gniewem).
Starcze! a gdy ja zacznę oskarżać nawzajem,
Przeklinać twe nauki, na sam widok zgrzytać?
Ty mnie zabiłeś! ty mnie nauczyłeś czytać
W pięknych księgach i pięknem przyrodzeniu czytać!
Ty dla mnie ziemię piekłem zrobiłeś... (z żalem i uśmiechem) i rajem
(mocniej i ze wzgardą)
A to jest tylko ziemia!
KSIĄDZ.
Co słyszę? o Chryste!
Ja ciebie chciałem zgubić?... Mam sumnienie czyste!
Kochałem cię jak syna!
GUSTAW.
I dlatego właśnie
Daruję ci!
KSIĄDZ.
Ach, o nic nie prosiłem Boga,
Jak abym cię raz jeszcze na życiu obaczył!
GUSTAW (uściska).
Uściśnijmy się jeszcze, (patrzy na świecę) nim druga zagaśnie.
Pan Bóg do twojej prośby przychylić się raczył.
Lecz już późno, (patrzy na zegar) a długa do przebycia droga!
KSIĄDZ.
Chociam mocno ciekawy słyszeć twe przygody;
Lecz teraz potrzebujesz spoczynku i wczasu:
Jutro...
GUSTAW.
Dziękuję, przyjąć nie mogę gospody:
Bo już mi na zapłatę nie staje zapasu.
KSIĄDZ.
Jakto?
GUSTAW.
O, tak! przeklęci, którzy nic nie płacą!
Za wszystko trzeba płacić: lub wzajemną pracą,
Albo wdzięcznem uczuciem, datkiem jednej łezki,
Za którą znowu Ojciec odpłaci Niebieski.
Ale ja, przebłądziwszy te kraje pamiątek,
Gdzie tyle łez zabiera każdy znany kątek,
I resztę uczuć i łzy wylałem ostatnie,
A nowych długów nie chcę zaciągać bezpłatnie.
(po pauzie)
Niedawno odwiedzałem dom nieboszczki matki,
Ledwie go poznać mogłem! już ledwie ostatki!
Kędy spojrzysz: rudera, pustka i zniszczenie;
Z płotów koły, z posadzek wyjęto kamienie,
Dziedziniec mech zarasta, piołun, ostu zioła;
Jak na smętarzu w północ, milczenie dokoła!
O, inny dawniej bywał przyjazd mój w te bramy!
Po krótkiem oddaleniu gdym wracał do mamy,
Już mię dobre życzenia spotkały z daleka:
Życzliwa domu czeladź aż za miastem czeka;
Na rynek siostry, bracia wybiegają mali,
Gustaw! Gustaw! wołają, pojazd zatrzymali,
Lecą nazad, gościńca wziąwszy po pierogu;
Mama z błogosławieństwem czeka mię na progu;
Wrzask spółuczniów, przyjaciół, ledwie nie zagłuszy!...
Teraz pustka, noc, cichość, ani żywej duszy!
Słychać tylko psa hałas i coś nakształt stuku:
Ach, tyż to psie nasz wierny, nasz poczciwy Kruku!
Stróżu i niegdyś całej kochanku rodziny,
Z licznych sług i przyjaciół tyś został jedyny!
Choć głodem przemorzony i skurczony laty,
Pilnujesz wrót bez zamka i bez panów chaty.
Kruku mój! pójdź tu, Kruku! — Bieży, staje, słucha,
Skacze na piersi, wyje i pada bez ducha!...
Ujrzałem światło w oknach, — wchodzę: cóż się dzieje?
Z latarnią, z siekierami plondrują złodzieje,
Burząc do reszty świętej przeszłości ostatki!
W miejscu, gdzie stało niegdyś łoże mojej matki,
Złodziej rąbał podłogę i odrywał cegły:
Schwyciłem, zgniotłem, — oczy na łeb mu wybiegły!
Siadam na ziemi, płacząc; w przedporannym mroku,
Ktoś nasuwa się, kijem podpierając kroku:
Kobieta w reszcie stroju, schorzała, wybladła,
Bardziej do czyscowego podobna widziadła.
Gdy obaczy straszliwą marę w pustym gmachu,
Żegnając się i krzycząc słania się z przestrachu:
Nie bój się! Pan Bóg z nami! ktoś moja kochana?
Czego po domu pustym błąkasz się tak z rana?
„Jestem biedna uboga, — ze łzami odpowie:
W tym domu niegdyś moi mieszkali panowie:
Dobrzy panowie, niech im wieczny pokój świeci!
Ale Pan Bóg nie szczęścił dla nich i dla dzieci:
Pomarli, dom ich pustką, upada i gnije,
O paniczu nie słychać, pewnie już nie żyje.“
Krwią mnie serce zabiegło, wsparłem się u proga...
Ach! więc wszystko minęło?...
KSIĄDZ.
Prócz duszy i Boga!
Wszystko minie na ziemi, szczęście i niedole.
GUSTAW.
Ileż znowu pamiątek w twoim domku, w szkole!
Tum z dziećmi na dziedzińcu przesypywał piasek,
Po gniazda ptasze w tamten biegaliśmy lasek,
Kąpielą była rzeczka u okien ciekąca,
Po błoniach z studentami graliśmy w zająca.
Tam do gaju chodziłem w wieczór lub przededniem,
By odwiedzić Homera, rozmówić się z Tassem,
Albo oglądać Jana zwycięstwo pod Wiedniem.
Wnet zwoływam spółuczniów, szykuję pod lasem:
Tu krwawe z chmur pohańskich świecą się księżyce,
Tam Niemców potrwożonych następują roty;
Każę wodze ukrócić, w toku złożyć groty,
Wpadam, a za mną szabel polskich błyskawice!
Przerzadzają się chmury, wrzask o gwiazdy bije,
Gradem lecą turbany i obcięte szyje,
Janczarów zgraja pierzchła, lub do piasku wbita,
Zrąbaną z koni jazdę rozniosły kopyta.
Aż pod wał trzebim drogę!... ten wzgórek był wałem.
Tam ona wyszła patrzeć na igraszkę dzieci;
Tam, gdy ją przy chorągwi Proroka ujrzałem,
Natychmiast umarł we mnie Godfred i Jan Trzeci.
Odtąd wszystkich spraw moich, chęci, myśli panią,
Ach, odtąd dla niej tylko, o niej, przez nią, za nią!
Jej pełne dotąd jeszcze wszystkie okolice:
Tu po raz pierwszy boskie obaczyłem lice,
Tu mnie pierwszej rozmowy uczciła wyrazem,
Tutaj, na wzgórku, Russa czytaliśmy razem;
Altankę jej pod temi uwiązałem chłody,
Z tych lasów przynosiłem kwiateczki, jagody,
Z tych zdrojów, stojąc przy mnie, wywabiała wędką
Srebrnopiórego karpia, pstrąga z kraśną cętką;
A dziś!... (płacze)
KSIĄDZ.
Płacz; lecz niestety, boleść przypomnienia
Nas samych trawi, a nic wkoło nas nie zmienia!
GUSTAW.
Dzisiaj, po latach tylu, po takiej przemianie,
Na miejscach najszczęśliwszych, w najsmutniejszym stanie!
Gdybyś wziął martwy kamień, z którym igra dziecie,
I gdybyś z tym kamieniem obchodził po świecie,
A potem do ojczyzny wróciwszy z daleka,
Ten sam kamień dla tegoż samego człowieka,
Co nim kiedyś, jak dziecko igrał przy piastunie,
Dziś, dla starca zmarłego dał pod głowę w trunie:
Gdyby z tego kamienia gorzka łza nie ciekła,
Księże, kamień bez sądu rzuć prosto do piekła!
KSIĄDZ.
O, łza ta nie jest gorzka, gdy w obecne troski
Przypomnianego szczęścia miesza nektar boski;
Czułość ją u ludzkości wylewa ołtarza:
Gorzką truciznę sączą tylko łzy zbrodniarza.
Słuchaj, powiem coś jeszcze... Byłem i w ogrodzie,
Pod tęż porę, w jesieni, przy wieczornym chłodzie.
Też same cieniowane chmurami niebiosa,
Tenże bladawy księżyc i kroplista rosa,
I tuman nakształt z lekka prószącego śniegu,
I gwiazdy toną w błękit po nocnym obiegu,
I taż sama nade mną świeci gwiazdka wschodnia,
Którą wtenczas widziałem, którą widzę co dnia.
W tychże miejscach toż samo uczucie paliło:
Wszystko było jak dawniej — tylko jej nie było!
Podchodzę ku altance; jakiś szmer u wniścia:
To ona?... Nie! to wietrzyk zżółkłe strząsał liścia.
Altano, mego szczęścia kolebko i grobie!
Tum poznał, tum pożegnał!... ach, com uczuł w tobie!
To miejsce może wczora było jej siedzeniem,
Ona wczora tem samem oddychała tchnieniem!
Słucham, oglądam wkoło: próżno wzrok się błąka,
Małegom tylko ujrzał nad sobą pająka.
Z listka wisząc, u słabej kołysał się nici:
Ja i on, równie słabo do świata przybici!
Oparłem się o drzewo. Wtem na końcu ławki
Widzę bukiety, trawkę, listek pośród trawki:
Tenże sam listek, listka mojego połowa, (dobywa listek)
Który mi przypomina ostatnie: bądź zdrowa!
To mój dawny przyjaciel! Czulem go powitał,
Długo z nim rozmawiałem i o wszystkom pytał:
Jak ona rano wstaje? czem się bawi z rana?
Jaką piosnkę najczęściej gra u fortepiana?
Do jakiego wybiega na przechadzkę zdroju?
W jakim najczęściej lubi bawić się pokoju?
Czy na moje wspomnienie rumieni się skromnie?
Czy sama czasem niechcąc nie wspomina o mnie?
Lecz co słyszę! O, straszna ciekawości karo!
Więc (pokazując listek) ostatni przeszłości odrzuciła szczątek!
Więc już jej moich nosić nie wolno pamiątek!...
Wychodziłem z ogrodu, krok mię własny zdradza,
Pod pałac niewidoma ciągnęła mię władza.
Tysiąc ogniów północne rozpędza ciemnoty,
Słychać wrzaski pojezdnych i karet tarkoty.
Już jestem blizko ściany, skradam się pomału,
Wciskam oczy ciekawe w podwoje z kryształu:
Wszystkie stoły nakryto, wszystkie drzwi przemknięto;
Muzyka, śpiewy — jakieś obchodzono święto!
Toast!... słyszałem imie... ach, nie powiem czyje!
Jakiś głos nieznajomy wykrzyknął: niech żyje!
Niech żyje! z ust tysiąca zabrzmiały te słowa.
Tak, niech żyje!... i z cicha przydałem: bądź zdrowa!
Wtem (o, gdy mię wspomnienia same nie zabiją!)
Ksiądz wyrzekł drugie imie i krzyknął: niech żyją!
(wpatruje się jakby we drzwi)
Ktoś dziękuje z uśmiechem... znam głos... pewnie ona...
Nie wiem pewnie... nie mogę widzieć za zwierciadłem.
Wściekłość mię oślepiła, poparłem ramiona,
Chciałem szyby rozsadzić... i bez duszy padłem...
(po pauzie)
Myślałem, że bez duszy... tylko bez rozumu!
KSIĄDZ.
Nieszczęsny! dobrowolnych szukałeś męczarni.
GUSTAW.
Jak trup samotny, obok weselnego tłumu,
Leżałem na zroszonej gorzkim płaczem darni:
Sprzeczność ostatnich w świecie pieszczot i męczarni!
Przebudzony, ujrzałem krwawy promyk wschodu.
Czekam chwilę: już nigdzie blasku, ani szumu.
Ach, ta chwila jak piorun, a jak wieczność długa!
Na strasznym chyba sądzie taka będzie druga!
(po pauzie zwolna)
Wtem anioł śmierci wywiódł z rajskiego ogrodu!
KSIĄDZ.
I na cóż ból rozdrażniać w przygojonej ranie?
Synu mój, jest to dawna, lecz słuszna przestroga:
Że kiedy co się stało i już nie odstanie,
Potrzeba w tem uznawać wolą Pana Boga.
GUSTAW (z żalem).
O, nie! Nas Bóg urządził ku wspólnemu życiu,
Jednakowa nam gwiazda świeciła w powiciu;
Równi, choć różnych zdarzeń wykształceni ciekiem,
Postawą sobie blizcy, jednostajni wiekiem,
Ten sam powab we wszystkiem, toż samo niechcenie,
Też same w myślach składnie i w czuciach płomienie.
Gdy nas wszędzie tożsamość łączy niedościgła:
Bóg osnuł przyszłe węzły (z żalem największym) a tyś je rozstrzygła!...
(mocniej, gniewny)
Kobieto! puchu marny! ty wietrzna istoto!
Postaci twojej zazdroszczą anieli,
A duszę gorszą masz, gorszą niżeli...
Przebóg! tak ciebie oślepiło złoto
I honorów świecąca bańka, wewnątrz pusta!
Bodaj!... Niech, czego dotkniesz, przeleje się w złoto;
Gdzie tylko zwrócisz serce i usta,
Całuj, ściskaj zimne złoto!
Ja, gdybym równie był panem wyboru,
I najcudniejsza postać dziewicza,
Jakiej Bóg dotąd nie pokazał wzoru,
Piękniejsza niżli aniołów oblicza,
Niżli sny moje, niżli poetów zmyślenia,
Niżli ty nawet... oddam ją za ciebie,
Za słodycz twego jednego spójrzenia!
Ach, i gdyby w posagu
Płynęło za nią wszystkie złoto Tagu,
Gdyby królestwo w niebie:
Oddałbym ją za ciebie!
Najmniejszych względów nie zyska odemnie,
Gdyby za tyle piękności i złota
Prosiła tylko, ażeby jej luby
Poświęcił małą cząstkę żywota,
Którą dla ciebie całkiem poświęca daremnie;
Gdyby prosiła o rok, o pół roka,
Gdyby jedna z nią pieszczota,
Gdyby jedno mgnienie oka:
Nie chcę! nie! i na takie nie zezwolę śluby!
(surowo)
A ty sercem oziębłem, obojętną twarzą,
Wyrzekłaś słowo mej zguby
I zapaliłaś niecne ogniska,
Któremi łańcuch wiążący nas pryska,
Które się wiecznem piekłem między nami żarzą,
Na moje wieczne męczarnie!
Zabiłaś mię, zwodnico! Nieba cię ukarzą,
Sam ja... nie puszczę bezkarnie...
Idę, zadrżyjcie odmieńce!
(dobywa sztylet i ze wściekłą ironią)
Błyskotkę niosę dla jasnych panów!
Ot tym wina utoczę na ślubne toasty...
Ha! wyrodku niewiasty!
Śmiertelne ścisnę wkoło szyi twojej wieńce!
Idę jak moję własność do piekła zagrabić,
Idę!... (wstrzymuje się i zamyśla) O nie, nie... nie!... żeby ją zabić,
Trzeba być trochę więcej, niż pierwszym z szatanów!
Precz to żelazo! (chowa). Niech ją własna pamięć goni,
(Ksiądz odchodzi.)
Niech ją sumnienia sztylety ranią!
Pójdę, lecz pójdę bez broni,
Pójdę tylko spójrzeć na nią.
W salach, gdzie te od złota świecące pijaki
Przy godowym huczą stole,
Ja w tej rozdartej sukni, z tym liściem na czole,
Wnijdę i stanę przy stole...
Zdziwiona zgraja od stołu powstała,
Przepijają do mnie zdrowiem,
Proszą mię siedzieć: ja stoję jak skała,
Ani słowa nie odpowiem.
Plączą się skoczne kręgi przy śpiewach i brzęku,
Prosi mię w taniec drużba godowa:
A ja z ręką na piersiach, z listkiem w drugiem ręku,
Nie odpowiem ani słowa!
Wtem ona z swoim anielskim urokiem:
Gościu mój, rzecze, pozwól, niech się dowiem,
Skąd przychodzisz, kto jesteś?... Ja nic nie odpowiem;
Tylko na nią cisnę okiem,
Ha, okiem, okiem jadowitej żmije!
Całe piekło z mych piersi przywołam do oka:
Niech będzie ślepą, martwą jak opoka:
Nawskróś okiem przebiję!
Wgryzę się, jak piekielny dym, pod jej powieki
I w głowię utkwię na wieki;
Będę jej myśli czyste przez cały dzień brudził
I w nocy ją ze snu budził!
(powolniej z czułością)
A ona tak jest czuła, tak łacno dotkliwa,
Jako na trawce wiosenne puchy,
Które lada zefiru zwiewają podmuchy
I lada rosa obrywa.
Każde wzruszenie moje natychmiast ją wzruszy,
Każdy przyostry wyraz zadraśnie;
Od cienia smutku mego jej wesołość gaśnie:
Tak znaliśmy nawzajem czucia wspólnej duszy,
Co jedno pomyśliło, już drugie odgadło.
Całą istnością połączeni ścisło,
↑Poeta wskazuje tu oczywiście na swoją balladę «Romantyczność»; być może, że Karusia, opłakująca Jasieńka, miała występywać i w I-ej części «Dziadów»; tak przynajmniej należałoby się domyślać z Chóru młodzieńców. Przyp. wyd.
↑Treść tych dwóch wierszy niezrozumiała; co poeta chciał wyrazić, nie wiadomo. Przyp. wydawcy.
↑Słowa opuszczone w rękopisie poety. Przyp. wydawcy.
↑Ustęp następujący aż do końca wyłączony jest w rękopisie Mickiewicza osobnymi znakami z całości I-ej części »Dziadów«. Przyp. wydawcy.