Gösta Berling (Lagerlöf, 1929)/O młodej hrabinie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Gösta Berling
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegnera
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


O MŁODEJ HRABINIE.

Młoda hrabina sypiała do dziesiątej i chciała mieć codziennie świeże pieczywo do śniadania. Młoda hrabina haftowała i czytała wiersze. Nie znała się na kuchni ni krosnach. Była ona rozpieszczonym dzieckiem.
Promienie jej wesołości oblewały wszystkich światłem. Wybaczano jej długi sen i świeże pieczywo, gdyż była wprost rozrzutna w dobrych czynach, a uprzejma dla każdego.
Ojciec młodej hrabiny, szlachcic szwedzki, spędził całe życie we Włoszech, ulegając czarowi kraju i jego pięknych kobiet. Hrabia Henryk Dohna poznał podczas podróży córki owego szlachcica i przywiózł sobie jednę z nich do domu na żonę.
Z dawien dawna mówiła tylko po szwedzku i była tak źle wychowana, że lubiła wszystko, co szwedzkie, oraz czuła się doskonale w kraju niedźwiedzi. Namiętnie lubiła taniec i wszystkie rozrywki zwyczajne na wybrzeżach Löffenu, jakby tu przyszła na świat. Jednego jej tylko brakło — nie umiała być hrabiną. Młodej hrabinie brakowało całkiem sztywności i pogardliwego dostojeństwa.
Starsi zwłaszcza panowie zachwycali się nią niezmiernie i mieli do niej słabość. Ile razy była na balu zawsze mawiali do swych żon, sędzia z Munkerudu, dziekan z Bro, Melchior Sinclaire, lub kapitan z Vergi i to w największem zaufaniu, że gdyby napotkali hrabinę jakieś czterdzieści lat temu, to.
— Ach, w czasach tych nie było jej jeszcze na świecie! — odpowiadały starsze panie, a ujrzawszy hrabinę, czyniły jej żartobliwe wymówki, że im odbiera serca mężów.
Starsze panie spoglądały na młodą kobietę z pewnem zatroskaniem, wspominając hrabinę Martę. Przybywszy do Borgu była równie wesoła, dobra i lubiana, później jednak stała się próżną i żądną zabawy kokietką, która rozrywki przenosiła nad wszystko.
— Szkoda, że nie ma męża, któryby ją zasadził do pracy! — mówiły między sobą.
— Szkoda, że nie umie władać warsztatem tkackim. Jest to wielka pociecha w różnych troskach i praca absorbująca całą myśl uratowała już niejedną kobietę.
Młoda hrabina radaby też była zostać dzielną gospodynią. Uznawała, że powinna być szczęśliwą małżonką i zawiadywać sprawnie domem. W towarzystwie trzymała się też chętnie starszych.
— Henryk chce, bym się wyrobiła na zapobiegliwą panią domu, — mawiała — jaką była jego matka. Nauczciesz mnie tedy tkactwa!
Starsze panie westchnęły dwukrotnie na te słowa. Po pierwsze, jakże mógł Henryk mówić, że matka jego była dzielną panią domu, a powtóre, jakże trudno wtajemniczyć to nieświadome dziecko, w tak zawiłą sztukę! Już same techniczne nazwy różnych części warsztatu wywołują zawrót głowy, a cóż dopiero, gdy się zacznie mówić o „sieraczku“, „samodziale“ i „„drelichu“.
Dziwuje się każdy, kto ujrzy hrabinę, że mogła poślubić głupiego hrabiego Henryka.
Straszna bieda głupiemu, w każdej okoliczności i miejseu, ale najbardziej doskwiera każdemu głupota w Wermlandji.
Mimo, że mu dopiero minęło dwadzieścia lat, mnóstwo historyjek krąży o głupocie hrabiego Henryka. Powtarzano na przykład jego rozmowę z Anną Stjärnhök, podczas jazdy sankami.
— Jesteś piękna, Anno! — powiedział.
— To głupstwo, Henryku!
— Jesteś najpiękniejszą w całej Wermlandji!
— Wcale nie!
— Jesteś w każdym razie najpiękniejszą w tych sankach! Nie zaprzeczysz chyba?
W istocie zaprzeczyć nie mogła, gdyż hr. Henryk był równie brzydki, jak głupi. Powiadano, że głowa jego przechodziła przez paręset lat, dziedzictwem, z jednego na drugiego członka rodziny i dlatego mózg został do tego stopnia zużyty przez przodków. Oczywiście! Jeśli tą samą głową posługiwał się choćby tylko dziad i ojciec jego, zrozumieć łatwo, dlaczego ma tak rzadkie włosy, podbródek tak ostry, a wargi tak cienkie i bezkrwiste.
Otaczali go dowcipnisie, wyciągając na głupstwa i puszczając je dalej, w poprawnem wydaniu. Na szczęście nie spostrzegał tego, był nieustannie uroczysty, pełen namaszczenia i dziwiło go, czemu wszyscy nie są tacy sami. Powaga była mu wrodzona, poruszał się miarowo, kroczył sztywnie a chcąc obrócić głowę, obracał się całem ciałem.
Jednak, mimo tej starodawnej głowy kochała go żona. Poznawszy hrabiego w Rzymie, nie wiedziała, że jest takim męczennikiem głupoty swojej. Owiewał go wówczas czar młodości, a znajomość ich miała tło nader romantyczne. Opowiadała nieraz, jakiego hałasu narobiło porwanie jej przez hrabiego Henryka, pośród kardynałów i mnichów, rozwścieklonych tem, że przeszła na protestantyzm. Wzburzony tłum obległ pałac ojca, Henryka ścigali bandyci, a siostry i matka błagały, by zaniechała tego związku. Ojciec zawrzał gniewem wobec uroszczeń włoskiej bandy, oświadczył że może dać córkę, komu chce, i polecił Henrykowi porwać ją. Nie mogąc wziąć ślubu w domu, schronili się, idąc chyłkiem ciasnemi uliczkami, do szwedzkiego konsulatu. Tam hrabina przeszła na protestantyzm, wzięła ślub i została wyprawiona na północ w zamkniętym powozie, zaprzężonym w ogniste rumaki.
— Nie było czasu na zapowiedzi — mawiała hrabina — i bardzo mi nieswojo zrobiło się podczas tego ślubu w biurze, miast w którymś z naszych pięknych kościołów, ale inaczej nie zostałabym żoną Henryka. Tam, we Włoszech, wszyscy są tak popędliwi, zarówno ojciec, jak mama, kardynałowie i mnisi. Dlatego musieliśmy się kryć, gdyż zabitoby nas oboje, jedynie w celu ocalenia mojej duszy. Henryka uważano za straceńca.
Hrabina kochała męża, żyjąc z nim w ojczyźnie, spokojnie, w borskim pałacu. Miłym był jej blask starego nazwiska, długi szereg słynnych przodków, a także to, że przy niej Henryk zatracał sztywność i przemawiał łagodniej. Zresztą kochał ją, rozpieszczał i wreszcie była przecież żoną jego, a żona, zdaniem hrabiny, powinna kochać męża swego.
Odpowiadał poza tem jej ideałowi mężczyzny, był uczciwy, prawdomowny i dotrzymywał słowa, jak przystało prawdziwemu szlachcicowi.

Dnia ósmego marca obchodził urodziny naczelnik urzędu, Scharling. W domu jego pełno było gości. Ze wschodu i zachodu nadciągali znajomi i nieznajomi, proszeni i nieproszeni, wszyscy mile witani. Starczyło na wszystkich jadła i napitku, a sala taneczna pomieścić mogła zwolenników pląsów z siedmiu parafji.
Oczywiście przybyła także młoda hrabina, której nie zbrakło nigdzie, gdy szło o tańce i rozrywki.
Ale opuściła ją zwykła wesołość, jakby przeczuwała, że teraz na nią kolej porzucić cichego życia baśni i że zostanie porwana dzikim szałem wypadków. Jadąc na przyjęcie, patrzyła na zachodzące słońce, które opadało, nie zostawiając złotych pasm na chmurach. Szary zmierzch słał się wszędzie, a zimny wiatr gnał po polach. Zapatrzyła się w tę walkę dnia z nocą, która przepajała strachem każdą żywą istotę. Konie rwały z kopyta, by się coprędzej znaleźć pod dachem, rębacze spieszyli z lasu, dziewczęta folwarczne porzucały robotę. W gęstwie lasu porykiwały dzikie zwierzęta. Minął dzień jaśni i wesela ludzkiego.
Barwy nikły, światłość gasła, a wokół wszystko tonęło w szarym mroku. Młoda kobieta przeczuwała, że i ona, jak teraz przyroda zapadnie w niemoc, poniesie klęskę, tracąc purpurę i złoto serca, jaśń jego i siłę.
— O, biedne, omdlałe serce moje! — myślała. — Ogarnie cię i zdusi mrok głuchy i zostanie twym władcą. Życie wyda mi się wówczas brzydkie i ponure, jakiem jest może w istocie, włosy posiwieją, grzbiet się skrzywi, mózg stępieje.
W tej chwili sanki skręciły w podwórze domu naczelnika urzędu, a spojrzenie hrabiny padło na okratowane okienko w budynku bocznym, z którego wyzierała twarz o złych oczach.
Była to majorowa z Ekeby. Młoda kobieta uczuła, że przepadła na dziś cała jej radość. Można się radować, gdy, troska i ból dalekie i mgliste, dużo trudniej jednak zachować wesołość, spojrzawszy im w twarz.
Hrabina wiedziała, że naczelnik uwięził majorową z powodu gwałtu, popełnionego pamiętnej nocy w Ekeby i że ma być sądzona. Nie spodziewała się jednak, że ją trzymają tutaj w domu, tak blisko balowej sali, iż można z okien patrzyć w głąb jej więzienia i że winowajczyni słyszy muzykę i rozgwar zabawy. Myśl o niej pozbawiła hrabinę wszelakiej radości.
Tańczyła wprawdzie walce i kadryle, menuety i anglezy, ale pomiędzy jednym tańcem a drugim podchodziła do okna i spoglądała na budynek przeciwległy. W stancyjce majorowej było światło, tak że widziała jak chodzi tam i z powrotem, bez końca. Za każdem takiem spojrzeniem nogi hrabiny posuwały się wolniej w tańcu, a uśmiech utykał jej w piersi.
Gospodyni domu spostrzegła, że hrabina ściera wilgoć z szyby i wygląda, więc zbliżyła się do niej.
— Ach, cóż za nieszczęście! — szepnęła hrabinie.
— Tak, nie mam wprost siły tańczyć, z tego właśnie powodu — odparła również cicho.
— Nie nasza to wina, że tu siedzi podczas zabawy naszej — powiedziała pani Scharling. — Trzymano ją dotąd w więzieniu karlsztadzkiem, ale ma się niedługo odbyć rozprawa, więc została tu przewieziona. Nie mogliśmy jej umieszczać przecież w zwykłej celi więziennej i dlatego zamknął ją mąż w tkalni, w oficynie. Byłabym jej oddała mój pokój, ale goście zajęli cały dom. Pani hrabina nie zna jej, ale dla nas wszystkich była jakby matką i królową. Cóż sobie teraz myśli o naszych tańcach, będąc sama w takiej niedoli? Na szczęście, mało kto wie, że tu jest.
— Jakże ją było można aresztować? — spytała hrabina ostro.
— Zupełna racja! — proszę pani hrabiny! — Ale musieliśmy to zrobić dla zapobieżenia większemu jeszcze nieszczęściu. Wolno jej, oczywiście, podpalić własny bruk słomy i wygnać rezydentów, ale major zaczął poprostu polować na nią i kto wie coby było zaszło, gdyby nie została zamknięta. Mąż miał sporo nieprzyjemności z tego powodu w Karlsztadzie, dano mu wyraźnie do poznania, że powinien patrzyć przez palce na to co się stało w Ekeby, ale wedle sumienia nie mógł postąpić inaczej.
— Pewnie zostanie teraz zasądzona? — spytała hrabina.
— O nie, uwolnią ją napewno, ale straszne miała przejścia w ostatnich czasach. Oby tylko nie pomieszało jej to w głowie. Proszę tylko pomyśleć, potężna pani na Ekeby, a teraz zbrodniarka! Zdaniem mojem, najlepiej byłoby ją puścić, albo dać sposobność ucieczki.
— Niechże jej to pani ułatwi! — powiedziała hrabina.
— Każdemu innemu przystoi to uczynić, ale nie naczelnikowi urzędu i jego żonie! — szepnęła pani Scharling. — Wszakże my musimy jej pilnować. Zwłaszcza dzisiejszej nocy, kiedy jest u nas tylu obcych, musieliśmy postawić straż i zaryglować drzwi. Cieszyłoby nas jednak oboje bardzo, gdyby jej ktoś dopomógł do zniknięcia.
— Czyżby i mnie nie było wolno z nią pomówić? — spytała hrabina.
Pani Scharling ujęła ją żywo za rękę i pociągnęła za sobą. W sieni okryły się szalami i ruszyły spiesznie przez podwórze.
— Może nie zechce nawet mówić z nami! — powiedziała naczelnikowa. — Ale będzie przynajmniej wiedziała, żeśmy o niej nie zapomniały.
Minąwszy pierwszą izbę, gdzie dwaj strażnicy pilnowali zaryglowanych drzwi, dotarły bez przeszkód do majorowej. Zamknięto ją w dawnej, nie używanej tkalni, pełnej starych warsztatów. Izba służyła też czasem za więzienie, toteż miała okratowane okna i mocne zamki u drzwi.
Nie bacząc na przybyłych, chodziła majorowa dalej. Długą dziś odbyła drogę. Wyobraziła sobie poprostu, że musi przejść trzydzieści mil, dzielących ją od matki, która czeka na nią w lasach Elfdalu.
Nie miała czasu spoczywać. Matka liczyła już dziewięćdziesiąt lat i długo pewnie nie pożyje.
Wymierzała na łokcie rozmiary izby i chodzące liczyła je. Potem łokcie przerachowywała na węzły, a węzły na mile.
Długą i przykrą wydała jej się ta droga, a jednak spoczywać nie chciała. Brodziła po głębokich zaspach, słyszała poszum wiekuistych lasów, nocowała w kurnych chatach fińskich i szałasach węglarzy. Często też, nie napotkawszy ludzkich osiedli, musiała łamać gałęzie na legowisko i spać między korzeniami obalonej jedli.
Nakoniec dotarła do celu, przebyła trzydzieści mil, las się rozwarł, zobaczyła budynki na śniegu, posłyszała szum wodospadu i ten znany dźwięk powiedział jej że jest w domu.
Ujrzała ją matka, a widząc, że jest jak chciała tego sama, żebraczką, ruszyła naprzeciw córki...
Doszedłszy w myślach do tego punktu, podniosła majorowa głowę, obejrzała się, spostrzegła zamknięte drzwi i uświadomiła sobie, gdzie jest.
Zadała sobie pytanie, czy to początki obłędu i usiadła dumać i wypoczywać. Za chwilę jednak ruszyła dalej, licząc łokcie, węzły, mile, nocując w chatach i nie dając sobie spocząć po całych dniach, aż przebędzie owych trzydzieści mil. Przez cały niemal czas pobytu w więzieniu nie spała.
Przybyłe kobiety spozierały ze strachem na majorową. Hrabina nie zapomni już tego widoku i nieraz obudzi się w nocy, zapłakana, jęcząc i zawodząc żałośnie.
Straszne zaszły zmiany w starej kobiecie. Włosy jej zrzedły, a cienkie kosmyki zastąpiły dawne warkocze. Twarz jej zapadła i nabrała ostrego wyrazu, odzież była brudna i poszarpana. Mimoto nie opuściły jej cechy wielkiej damy, tak, że budziła nie litość, lecz szacunek.
Hrabinę uderzyły ponad wszystko oczy zapadłe i jakby ku wnętrzu zwrócone, nie pozbawione jeszcze przytomności. Ale rychło mogły zajść mgłą szaleństwa i nie było wykluczone, że majorowa rzuci się za chwilę na obie kobiety z rękami i paznokciami.
Stały przez pewien czas, czekając, aż majorowa zatrzymała się nagle przed hrabiną i spojrzała na nią surowo. Hrabina cofnęła się i chwyciła za ramię panią Scharling.
Wyraz twarzy majorowej ożył nagle, a oczy błysnęły przytomnie.
— Nie... nie, — powiedziała, uśmiechając się — tak źle nie jest ze mną jeszcze, droga moja pani.
Poprosiła, by usiadły, zajęła sama miejsce i przybrała zachowanie staromodnej matrony, jak ongiś na balach w Ekeby, czy przyjęciach dworskich w Karlsztadzie. Zapomniała zupełnie łachmanów i więzienia i stała się na nowo najdumniejszą i najbogatszą kobietą Wermlandji.
— Droga hrabino, — powiedziała — cóż panią skłoniło do opuszczenia balu i przyjścia do starej, samotnej kobiety? Zaprawdę, zbyt pani łaskawa!
Hrabina Elźbieta nie była w stanie odpowiedzieć ze wzruszenia, a pani Scharling oświadczyła za nią, że tańczyć nie może na myśl o losie majorowej.
— Droga pani Scharling! — powiedziała majorowa. Więc aż do tego doszło, że przeszkadzam młodym w uciesze? Nie płacz nademną, droga, kochana hrabino! — dodała. — Zasłużyłam na los mój. Wszakże uzna pani chyba, że nie wolno bić własnej matki?...
— Tak, ale?...
Majorowa urwała i rzekła, gładząc jasne, kędzierzawe włosy młodej kobiety.
— Dziecko, ty dziecko! Jakże mogłaś wychodzić za tego głupiego Henryka Dohnę?
— Kocham go!
— Rozumiem, rozumiem! — odparła majorowa. — Jesteś jeno dobre dziecko i nie więcej. Płaczesz wraz ze smutnymi, a śmiejesz się z wesołymi. Zjawi się pierwszy lepszy ze słowami: Kocham cię! Ty zaś musisz przystać. Tak... tak! Idź pani, idź dalej tańczyć. Tańcz droga hrabino i raduj się. W pani niema śladu zła!
— Chciałabym czemś dopomóc pani majorowej! ź
— Dziecko! — odpowiedziała uroczyście. — Żyła swego czasu w Ekeby stara kobieta, która dzierżyła wichury niebiosów w garści. Teraz siedzi w więzieniu, a wichry hulają swobodnie. Czyż więc dziwne, że po całym kraju szaleją burze?
Jestem stara, hrabino, i znam się na burzach. Wiem, że często nadciąga wielki huragan boży. Niszczy raz wielkie, drugi raz małe państwa, nie zapominając o żadnem, gdy nań przyjdzie czas. Burza ta gromi zarówno mocnych, jak słabych. Przedziwna to rzecz, widzieć bożą pomstę.
Wiejże, wiej po ziemi burzo pańska! Rozebrzmijcież powietrze i wody głosami struchlałemi! Uczyńcież huragan przeraźniejszym jeszcze! Niech drżą chwiejące się ściany, niech pękają rdzawe zamki i padają w gruz zbutwiałe domy!
Postrach ogarnie kraj cały. Gniazdka ptasie zlecą z drzew. Krogulcze gniazdo runie z trzaskiem, a wszystko aż do gniazda sowiego w szczelinie skalnej, zwieje sykliwy język wichru.
Sądzimy, że u nas wszystko idzie dobrze, ale to nieprawda! Trzeba nam bardzo wichru bożego. Rozumiem to i nie żalę się. Teraz jednak pora mi, już iść do matki.
Zwisła nagle wyczerpana na krześle.
— Żegnam, żegnam, droga pani! — powiedziała. — Nie mam czasu, iść muszę. Ale strzeż się tych, którzy przylecą na skrzydłach wichru!
Zaczęła znowu chodzić, rysy jej zwiotczały, spojrzenie cofnęło się w głąb, a hrabina i pani Scharling zrozumiały, że muszą odejść.
Wróciwszy na salę taneczną podeszła hrabina wprost do Gösty i powiedziała:
— Przynoszę panu pozdrowienie od majorowej. Ma ona nadzieję, że ją pan wyzwoli z więzienia.
— Złudna to nadzieja, pani hrabino!
— Ach, dopomóż jej pan!
Gösta spochmurniał.
— Nie! — rzekł stanowczo. — Z jakiegoż to powodu miałbym jej dopomagać? Czyż winienem jej wdzięczność? Wszystko co uczyniła, obróciło mi się w nieszczęście.
— Ależ panie Berling...
— Gdyby nie ona, — zawołał porywczo — spałbym teraz w wieczystych lasach! Czyż mam dla niej ważyć życie za to, że mnie zrobiła rezydentem w Ekeby? Zaprawdę, nie jest to zbyt dostojne stanowisko!
Bez słowa odwróciła się od niego. Gniew nią potrząsał.
Poszła na swoje miejsce, gorzko dumając o rezydentach. Przybyli tu z puzonem i skrzypcami i grają aż do pęknięcia strun, nie myśląc o tem, że uwięziona to słyszy. Przybyli tańczyć aż do podarcia trzewików, niebaczni, że dobrodziejka ich widzi cienie obdarowanych, co przemykają przez zapocone szyby! Ach, jakiż ten świat marny i brzydki! Niedole i oschłość serca przysłoniły duszę młodej kobiety!
Po chwili zbliżył się Gösta i poprosił ją do tańca.
Powiedziała: Nie! Poprostu nie!
— Pani hrabina nie chce tańczyć ze mną? — spytał zapłoniony.,
— Ani z panem tańczyć nie będę, ani z żadnym kawalerem! — odparła.
— Czyż niegodni jesteśmy tego zaszczytu?
— To nie zaszczyt, panie Berling! Nie sprawia mi jednak przyjemności taniec z ludźmi, którzy zapomnieli obowiązku wdzięczności.
Gösta obrócił się na obcasie i odszedł nim skończyła.
Wiele osób słyszało te słowa i wszyscy przyznali słuszność hrabinie. Niewdzięczność i obojętność kawalerów wywoływały zdawna oburzenie ogółu.
Tego wieczoru był Gösta niebezpieczniejszy od dzikiego zwierza. Od kiedy nie zastał, za powrotem z polowania, Marjanny, nosił w sercu krwawiącą ranę. Radby był dziś skrzywdzić kogoś brutalnie i szerzyć cierpienie i ból wokół.
Jeśli chce, stanie się zadość jej woli, pomyślał, ale nie będę jej szczędził. Hrabina lubi porywanie, niechże ma tedy uciechę. Göście była na rękę awantura, Wszakże już przez tydzień opłakiwał utratę kobiety! Aż nadto żałoby! Przywołał Beerencreutza, Chrystjana Bergha, oraz nieleniwego do przygód kuma Kristoffera i zaczęli wszyscy radzić, jakby wziąć pomstę za dotknięty honor rezydentów.
Zabawa dobiegła końca. Długi szereg sań zajechał pod dwór. Panowie wdziali futra, a damy szukały rozpaczliwie okryć, w chaosie szatni.
Hrabinie pilno było opuścić przykry bal więc wyprzedziła inne kobiety. Właśnie stała na środku pokoju, spoglądając z uśmiechem na bieganinę innych, gdy w progu zjawił się Gösta.
Żadnemu mężczyźnie nie wolno w takiej chwili wchodzić tam, gdzie damy podpinają właśnie wysoko suknie i chronią od zmięcia pod futrami sztywne hafty i lamówki.
Nie bacząc na ostrzegawczy wykrzyk, skoczył Gösta ku hrabinie, porwał ją na ręce i wybiegł do sieni a stamtąd na schody.
Mimo krzyków pań spieszących za nim wsadził zdobycz w sanki. Widziały jak wskakuje, usłyszały trzask bata i para znikła. Poznały w woźnicy Beerencreutza, poznały też konia... Don Juana! Przerażone wielce przywołały mężczyzn na pomoc.
Wszyscy pędem do sanek. Z hrabią na czele zaczęli polowanie na rabusiów.
Gösta atoli siedział rozparty w sankach i śpiewał na całe gardło pieśń o miłości i różach. Zapomniał wszelkiej troski porwany szaleństwem. Przyciskał hrabinę, która się nie broniła, ale tuliła blado-skamieniałą twarz do niego.
Cóż ma czynić mężczyzna, kiedy widzi na piersiach bladą twarzyczkę kobiecą, o włosach odrzuconych wstecz i powiekach opadłych na swawolne oczy?
Musi, oczywiście, całować blade usta, zamknięte oczy i białe czoło!
Zbudziło to młodą kobietę i elastycznie, niby sprężyna, odskoczyła w bok. Musiał wytężyć wszystkie siły, by jej przeszkodzić i wcisnąć pokonaną i drżącą w kąt sanek.
— Widzisz! — zawołał do Beerencreutza. — Pani hrabina jest trzecią damą, którą tej zimy uwozi Don Juan. Ale tamte wieszały mi się u szyi, całowały, ona zaś nie chce, bym ją całował, ni tańczył z nią. Czy możesz się rozeznać w kobietach, Beerencreutza?
Kiedy Gösta porywał hrabinę, panie krzyczały, panowie klęli, jakoś dziwnie nieswojo zrobiło się strażnikom majorowej.
—Cóż to znaczy? — pytali się wzajem. — Czemuż wszyscy krzyczą?
Nagle ktoś rozwarł drzwi i krzyknął:
— Uciekła! Porwali ją rezydenci!
Oszaleli z trwogi strażnicy pobiegli, nie badając czy porwano majorową, czy kogoś innego.
Mieli szczęście, znaleźli miejsce w jednych sankach i ujechali dobry kawał, zanim się spostrzegli kogo ścigają.
Tymczasem Bergh i kum Kristoffer poszli najspokojniej do drzwi więzienia, oderwali zamek i wypuścili majorową.
Wyszła. Oni zaś stali po obu stronach drzwi jak słupy, nie patrząc na nią.
— Czekają zaprzężone sanki! — powiedzieli.
Podeszła, siadła i odjechała, nie ścigana przez nikogo. Nikt też nie wiedział dokąd zamierza.
Don Juan wpadł ze wzgórza brobijskiego na lód Löffenu i pędził w cwał, a lodowaty podmuch wiatru ciął i rumienił policzki jadących. Brzęczały janczary. Lśniły gwiazdy. Sino-biały śnieg migotał przedziwnie.
Góstę ogarnął nastrój poetycki.
— Takie to już jest życie, mój Beerencreutza! — powiedział. — Podobnie jak Don Juan z tą damą, ucieka też czas z ludźmi. Ty jesteś gorzka konieczność, która kieruje pojazdem. Ja jestem pożądaniem, które więzi wolę i ściąga ją bezwładem, coraz to niżej i niżej.
— Nie gadaj tyle! — ryknął Beerencreutza. — Już nam włażą na pięty!
Rzekłszy to, śmignął Don Juana, a koń pomknął jak szalony.
— Tam wilki, a tu zdobycz! — zawołał Gösta. — Don Juanie, drogi przyjacielu, wyobraź sobie, że jesteś młodym łosiem.Pędź przez gęstwę, bródź po bagniskach, skacz w wodę z urwiska, przepływaj jezioro z dumnie podniesioną głową i uchodź do zbawczej ciemni jodłowego lasu. Don Juanie, stary łowco kobiet, pędź jak młody łoś.
Dzikie serce Gösty aż skakało wśród tej błyskawicznej jazdy, a krzyk pościgu był mu pieśnią triumfu. Nie posiadał się z uciechy widząc, że hrabina drży ze strachu, aż jej zęby kłapią.
Nagle puścił ją, wstał i krzyknął, powiewając czapką:
— Jam jest Gösta Berling! Pan tysięcy pocałunków i trzynastu tysięcy listów miłosnych! Hurra! Niech żyje Gösta Berling. Łapaj, trzymaj, kto zdoła!
Za chwilę szeptał hrabinie:
— Czyż nie cudna to jazda? Czyż nie królewska? Za Löffenem jest wenerskie jezioro, poza niem morze. Wszędzie bezkres równi, siny lód, a dalej jeszcze świat pełen blasków. Grzmi lód i pęka, za nami wrzaski pogoni, z nieba spadają gwiazdy, brzęczą janczary... Naprzód! Naprzód! Wszakże miło pani jechać tak ze mną, hrabino?
Puścił ją, ona go zaś odepchnęła.
Za moment padł jej do nóg.
— Jestem nędznik! Ale czemuż draźniłaś mnie, hrabino? Byłaś tak pyszna i sądziłaś, że cię ręka rezydencka dosięgnąć nie zdoła. Wszystko panią kocha, ziemia i niebo. Czemuż obciążałaś jeszcze kamieniem tego, kim ziemia i niebo gardzi?
Ujął jej rękę i przyłożył sobie do twarzy.
— Ach! — powiedział. — Gdybyś pani wiedziała, co znaczy czuć się wyklętym! Takiemu całkiem wszystko jedno, co czyni.
W tej chwili zauważył, że ma obnażone ręce, dobył więc wielkich, futrzanych rękawic i nałożył jej. Uspokoiło go to, usiadł jak najdalej mógł i powiedział:
— Proszę się nie bać, pani hrabino. Spojrz sama i przekonaj się dokąd jedziemy. Zrozumie pani zaraz, że niema mowy o żadnem niebezpieczeństwie.
Była dotąd niemal bezprzytomna ze strachu, ale w tej chwili spostrzegła, że jadą po lodzie, a niedługo zaczął wdzierać się zadyszany Don Juan na wzgórze w Borg. W końcu stanęli u podjazdu pałacu i pomogli hrabinie wysiąść.
Spostrzegłszy służbę, oprzytomniała i opanowała się.
— Weź konia Andersen! — powiedziała. — Pa mowie odwieźli mnie do domu, ale zapewne zechcą wstąpić na chwilę. Hrabia zaraz nadjedzie.
— Służymy pani hrabinie! — powiedział Gösta i wysiadł zaraz. Beerencreutza rzucił bez namysłu lejce służącemu. Hrabina poszła przodem i wprowadziła gości, źle maskując radość swą z pochwycenia kawalerów w pułapkę.
Pewną była, że zawahają się przed ewentualnością spotkania z jej mężem. A więc nie wiedzieli, jak jest surowy i sprawiedliwy? Nie boją się kary za porwanie i zmuszenie do jazdy z nimi. Cieszyła się na to, jak im mąż jej zabroni przekraczać progu swego domu, jak ich wobec służby napiętnuje, zakazując otwierać im bram Borgu. Czekała na to, że mąż potępi czyn wobec niej, i majorowej, ich dobrodziejki.
Pewną była, że człowiek tak czuły dla żony spuści słuszny gniew na głowy prześladowców, a miłość rozpłomieni jego słowa. Jakżeby mógł pozwolić porywać ją jastrzębiom, niby wróbla. Mała kobiecina dygotała żądzą zemsty od stóp do głowy i czekała na męża, by dał wyraz temu, co odczuwała w swej niemocy.
Pułkownik Beerencreutza o siwych wąsach, poszedł bez ceremonji do jadalni, by ogrzać się przy kominku, na którym, mimo późnej godziny płonął suty ogień.
Gösta trzymał się na uboczu w cieniu i patrzył na hrabinę, z której służący zdejmował futro. Uczuł nagle wesołość nie zaznaną od lat całych i nabrał pewności, że w ciele tem mieszka przepiękna dusza.
Długo spała, ale wyjrzy kiedyś na światłość dnia, a Gösta był rad bardzo, że odkrył niewinność, czystość i nieświadomość złego. Omal nie roześmiał się, widząc jak jest zła, czerwona i jak marszczy czoło.
— Sama nie wiesz, jak jesteś dobra i łagodna! — pomyślał.
Wiedział, że nigdy zewnętrzna strona jej własnej jaźni, nie oceni w pełni strony wnętrznej. Uczuł, że od tej chwili musi zostać jej czcicielem i służyć jej, jak wszystkiemu, co piękne i boskie.
Ale nie żałował ostrego z nią postąpienia, bo gdyby się nie bała, nie odpychała go i nie czuła oburzenia, nie dowiedziałby się nigdy, co za wielki duch w niej mieszka.
Uważał ją za oddaną wyłącznie tańcom i rozrywce, a fakt, że wyszła za głupiego, świadczył też fatalnie.
Postanowił, że odtąd będzie aż do śmierci jej psem i niewolnikiem, jak zwykł był mawiać kapitan Chrystjan.
Gösta siedział w pobliżu drzwi ze złożonemi rękami i odprawiał coś w rodzaju nabożeństwa. Tak podniosłego nastroju nie przeżył od chwili pierwszego poetyckiego natchnienia. Nie zwrócił nawet uwagi na to, że do sali wszedł hrabia Dohna wraz z czeredą innych, wyklinających głupie żarty kawalerów.
Zostawił Beerencreutza przyjemność pierwszego starcia, gdyż sam miał co innego do roboty. Rycerz stu przygód, stał spokojnie przy kominie, oparłszy łokieć i jedną stopę o kratę i patrzył z pod oka na wpadających do sali.
— Cóż to wszystko znaczy? — zaryczał mały hrabia, „ zwracając się do niego.
— To znaczy, — odparł pułkownik — że, jak długo będą istnieć kobietki, nie zbraknie im durniów do wodzenia za nos.
Mały hrabia sponsowiał.
— Pytam, co to znaczy? — powtórzył.
— I ja o to pytam! — oświadczył Baerencreutz. — Otóż pozwolę sobie prosić o wyjaśnienie, czemu małżonka hrabiego Henryka Dohny nie chce tańczyć z Göstą Berlingiem?
Hrabia spojrzał pytająco na żonę.
— Nie mogłam, Henryku! — zawołała. — Nie mogłam tańczyć z żadnym z kawalerów, gdyż opuścili majorową i pozwolili jej marnieć w więzieniu.
Mały hrabia wyprostował się jeszcze bardziej i odrzucił wstecz starodawną głowinę swoją.
— My, kawalerowie, — rzekł Baerencreutz — nie pozwalamy sobie urągać. Kto z nami nie chce tańczyć, musi się sankować. Zresztą pani hrabina nie została wcale uszkodzona i należałoby zakończyć na tem,
— Nie! — zawołał hrabia. — Nie należy zakończyć na tem. Odpowiadam za postępki mej żony, to też pytam, czemu Gösta Berling nie zażądał odemnie satysfakcji, kiedy został obrażony?
Baerencreutz uśmiechnął się i rzekł:
— Któż prosi o pozwolenie lisa, gdy chce mu ściągnąć skórę?
Hrabia położył dłoń na wąskiej piersi.
— Powiadają, że jestem człowiek sprawiedliwy — oświadczył. — Często sądzę służbę moją. Czemużbym nie miał odbyć sądu nad żoną? Kawalerom nie przysługuje prawo karania i dlatego unieważniam i anuluję karę, którą jej wymierzyli... Czy rozumiecie łaskawi panowie?... Kara ta, nie miała poprostu wcale miejsca!
Hrabia wykrzyknął to donośnym falcetem.
Beerencreutza rzucił spojrzenie po sali i spostrzegł, że wszyscy Śmieją się pokryjomu z głupiego hrabiego, wszyscy, a głównie Sintram, Daniel Bendiles i Dahlberg.
Hrabina nie mogła odrazu zrozumieć słów męża. Cóż to właściwie unieważniał? Czyż jej strach, przyciskanie do piersi przez Göstę, dzikie śpiewy, słowa, ogniste pocałunki... czyż to wszystko miało odtąd stracić istnienie?
— Ależ Henryku...
— Milcz! — krzyknął ostro i wyprostował się do kazania moralnego. — Biada ci kobieto, — zaczął — iżeś się uczynić chciała sędzią mężczyzn! Biada ci także kobieto, będąca żoną moją, iże obrażasz tych, których dłoń ściskam ja, twój mąż. Cóż ci do tego, że kawalerowie wtrącili majorową do więzienia? Czyż nie mieli prawa? Nie pojmiesz nigdy, jak to dotyka serce każdego mężczyzny, gdy się dowie o wiarołomstwie kobiety. Czyż zamierzasz także pójść tą ślizką drogą, że ją bierzesz w obronę?
— Ależ Henryku!...
Kwiliła jak dziecko i wyciągając ramiona, odpędzała szkaradne słowa, których w tej ostrej formie nigdy dotąd nie słyszała. Była bezbronną, pośród tych twardych mężczyzn, a jedyny obrońca zwracał się przeciw niej. Już chyba nigdy nie rozjaśni się w jej sercu.
— Ależ Henryku, miałeś mnie przecież bronić! — zawołała.
Teraz, kiedy było zapóźno, zbudził się Gösta, ale nie wiedząc jak sprawa stoi, mimo wielkiej chęci pomagania, nie mógł stawać pomiędzy mężem, a żoną.
— Gdzie jest Gösta Berling? — spytał hrabia.
— Tu jestem! — odparł i spróbował wszystko obrócić w żart. — Pan hrabia zapewne skończył mowę, ja jednak spałem przez cały czas i żałuję, ale nie wiem nice, a nie. Co by pan hrabia powiedział na to, gdybyśmy się rozjechali do domów i pozwolili państwu iść na spoczynek?
— Gösto Berlingu! — powiedział hrabia. — Z uwagi na to, iż żona moja obraziła cię przez odmowę tańczenia, rozkazuję niniejszem, by cię przeprosiła i pocałowała w rękę!
— Drogi hrabio — odparł Gösta z uśmiechem. — Czyż ręka taka jak moja nadaje się do całowania przez młodą damę? Wczoraj dopiero splamiła się farbą łosia, jutro będzie może czarna po jakiejś bijatyce z węglarzem. Hrabia wygłosił wyrok szlachetny i wspaniałomyślny!
Jest mi to dostateczną nagrodą! Chodź Beerencreutza!
Hrabia zastąpił mu drogę.
— Nie odchodź! — powiedział. — Żona moja winna mi posłuszeństwo. Chcę, by się dowiedziała, do czego prowadzi czyn samowolny.
Gösta stał niepewny, a hrabina pobladła, ale nie ruszała się z miejsca.
— Idź! — powiedział jej.
— Nie mogę, Henryku!
— Możesz! — oświadczył twardo. — Możesz napewne! Ale może też chcesz mnie zmusić, bym się pojedynkował z człowiekiem, którego przez kaprys znosić nie chcesz. Uczynię to, niezawodnie, jeśli odmówisz zadośćuczynienia. Kobiety lubią, by się z ich powodu zabijali mężczyźni. Nie chce pani hrabina naprawić błędu? doskonale, stanę do pojedynku i za parę godzin przyniosą ci krwawe moje zwłoki.
Przeszyła go długiem, badawczem spojrzeniem i zrozumiała jasno, że jest bezdennie głupi, tchórzliwy, nadęty pychą i próżnością, słowem najmarniejszy pod słońcem człowiek.
— Bądź spokojny! — odparła lodowato. — Uczynię co chcesz!
Teraz atoli Gösta oburzył się.
— Nie wolno pani tego czynić! — zawołał. — Jesteś pani słabem jeno dzieckiem... dusza pani tak czysta... jakże mogłabyś całować ręce moje? Nie zbliżę się już do pani, przynoszę bowiem śmierć i zniszczenie wszystkiemu, co dobre i niewinne. Proszę, nie dotykaj mnie pani, boję się, jak ogień wody... Proszę, nie czyń pani tego!
Założył ręce na plecy.
— To mi nie zaszkodzi, panie Berling! Teraz już mi jest wszystko jedno! Proszę o przebaczenie i racz pan pozwolić, bym ucałowała twe ręce!
Gösta trzymał dalej ręce na plecach, rozglądał się po sali i przemykał ku drzwiom.
— Jeśli nie przyjmiesz zadośćuczynienia, jakie ci daje moja żona, będziesz się musiał ze mną bić, Gösto, a pozatem nałożę ci jeszcze dotkliwszą karę! — rzekł hrabia.
Hrabina wzruszyła ramiona i szepnęła Göście:
— Oszalał z tchórzostwa! Pozwól pan, bym spełniła to, czego chce. Obojętne jest mi upokorzenie! Pan zresztą chciałeś tego od początku!
— Chciałem? Sądzi pani, żem chciał panią upokorzyć? Przekona się pani, iż tego nie chciałem! Nie będzie pani całować rąk moich.
Pobiegł do komina i wsadził obie dłonie w ogień. Objęły je płomienie, skóra skurczyła się, paznokcie zaczęły trzeszczeć, ale w tej chwili chwycił go Beerencreutza za kołnierz i cisnął na środek sali. Zatoczył się w jakiś fotel i siadł, zawstydzony swym postępkiem. Będzie pewna, że kierowała nim próżność? Tak, czyn taki wobec tylu ludzi musiał wyglądać na akt próżności. Nikomu nie przyszło nawet do głowy niebezpieczeństwo.
Chciał wstać, ale nim tego dokazał, klęczała już przy nim hrabina, oglądając czerwone, poczerniałe od dymu ręce i wołając:
— Będę, zaprawdę całowała te ręce, gdy jeno ozdrowieją z ran i choroby!
Na widok wielkich bąbli, podnoszących się pod skórą wybuchnęła płaczem.
Dostąpiła objawienia niepojętej wspaniałości. Nigdy nie przypuszczałaby, że może się stać na ziemi coś podobnego i to z jej powodu! Dla niej! Więc żyli jeszcze ludzie jak on, mocarz w dobrem i złem, mąż wielkich czynów, słów i świetnych zalet! Bohater! Bohater z innej zaiste gliny ulepiony, niewolnik zachcianki, uległy każdej chwili, ale niezmiernie silny, straszliwy i nie znający przed niczem strachu.
Przez cały wieczór przygnębiona była, nie dostrzegając nic, prócz troski i nikczemności i okrucieństwa. Teraz poweselała, uczuła się pełnym człowiekiem! Władczyni zmierzchu została pokonana, wróciły barwy, światłość objęła wszystko.

Niebawem dowiedziała się hrabina o uwolnieniu majorowej, wydała tedy zaraz wielki obiad ku czci kawalerów, a z Göstą Berlingiem zawarła przyjaźń długotrwałą.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Franciszek Mirandola.