<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Głownia piekielna
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1849
Druk S. Orgelbrand
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Oskar Stanisławski
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XVI.
P an Florydor Yerduron, ujrzawszy Sabinę, rozpoczął natychmiast swoje ceremonialne ukłony; dziewica z zarumienieniem odpłaciła mu podobnąż grzecznością, nie spodziewała się bowiem spotkać obcego człowieka w ogrodzie.

Segoffin domyślając się z trwogą że tajemnica Iwona zostanie lada chwilę odkrytą w obecności Sabiny, postanowił chwycić się rospaczliwego kroku; i, pragnąc za jaką bądź cenę oddalić armatora, przerwał mu jego ukłony mówiąc do niego:
— Teraz, panie Verduron, pójdź Pan ze mną udamy się do mego Pana...
— Ale, Segoffinie, rzekła Sabina, — czyliż nie wiesz, że mój ojciec wyszedł?
— Bądź pani spokojną... wiem ja gdzie go poszukać.
I ruszywszy z miejsca kiwnął na armatora mówiąc do niego:
— Pójdźmy... pójdźmy...
— Dalekoby lepiéj pan uczynił gdyby tutaj zaczekał na mego ojca, — rzekła dziewica uprzejmie; — powiedział mi bowiem że wkrótce nadejdzie... możesz się z nim minąć, Segoffinie, i tym sposobem narazić pana na niepotrzebną przechadzkę.
— Nie... nie... bądź pani spokojną... czas jest prześliczny... a ja wiem tutaj o bardzo ładnéj ścieżce, którą ojciec pani zapewne wracać będzie...
— A jeżeli inną drogą powróci, — wtrąciła Zuzanna, usposobiona nader życzliwie dla armatora z powodu jego grzeczności, — wystawisz tylko Pana na utrudzającą drogę.
— Ale jeszcze raz powtarzam, — zawołał Segoffin niecierpliwie, — jeszcze raz powtarzam...
— Mój kochany, — rzekł Pan Verduron przerywając kommissantowi Iwona, — domyślasz się pewnie, że zanadto jestem grzeczny, albo raczéj, że zbyt wielkim jestem egoistą, ażebym nie miał pójść za uprzejmą radą tych pięknych dam i poczekać tutaj na tego kochanego ka...
— Bardzo dobrze! — zawołał z pośpiechem Segoffin, — bardzo dobrze, nie mówmy już o tem;.. chciałem jak najlepiéj zrobić... ale dopóki pamiętam, PanieVerduron, — dodał odsuwając się dosyć znacznie od Sabiny i Zuzanny, i kiwając na armatora ażeby się zbliżył do niego, — słuchajno Pan... mam Panu coś powiedzieć na osobności...
— Ah! słuchajno, mój kochany, — odpowiedział armator głosem czuło romansowym, chcesz widzę koniecznie oddalić mię od tych pięknych dam? Knujesz chyba jaki spisek przeciwko mojéj przyjemności?
— Słowo honoru, Panie Verduron, — zawołał Segoffin, lękając się już ażeby i to nowe jego usiłowanie nie zostało bezużytecznem, mam panu powiedzieć rzecz nadzwyczajnie ważną... proszę tylko o dwie minuty czasu...
— Dwie minuty! wszakże słyszycie, piękne panie, — rzekł armator z uśmiechem, — o tyle tylko prosi... jak gdyby dwie minuty spędzone w oddaleniu od tak miłego towarzystwa nie były dla mnie dwoma wiekami!
— Ah! Panie... — powiedziała Zuzanna zachwycona tą nową grzecznością, — zbyt wiele uprzejmości...
— Widzisz tedy, mój biedny Segoffinie, — wtrąciła także Sabina, która zaczynała uważać pana Verduron bardzo zabawnym, — że trzeba ci będzie uledz.
Pan Verduron zbyt wiele przywiązywał znaczenia do zalecania się kobietom ażeby się miał przychylić do żądania Segoffina, żądania, którego ważności nie domyślał się bynajmniéj. Dla tego też, odpowiedział mu głosem najswawolniejszym na jaki tylko zdobyć się po trafił.
— Daj pokój, mój przyjacielu... nie przybieraj tego grubego i strasznego głosu, mógłby: bowiem przestraszyć te piękne damy, przyrzekam ci osobną audyencyę, skoro nas tylko pozbawią swojej miłéj obecności:
— Dobrze więc! w takim razie... pozwól Pan przynajmniéj ażebym mu powiedział.... — zawołał nieszczęśliwy Segoffin, przywiedziony do ostateczności i zbliżając się do armatora ażeby się z nim po cichu rozmówić...
Ale ten cofnął się mówiąc z uśmiechem:
— Szeptać sobie do ucha w obecności dam; ej do licha!.. to mnie chyba uważasz za grubianina, za człowieka dzikiego, za ludożercę... ten niegodziwiec chce mnie zgubić w waszéj opinii, piękne Panie.
— O! bo Pan nieznasz zapewne uporu Segoflina! dodała Zuzanna; — kiedy mu co w głowę zajedzie, niepodobna wtedy wyrugować mu tego z myśli.
Kommissant Iwona nic już nie odpowiedział i zbliżył się do towarzystwa trzech osób z postacią człowieka który poddaje się wszelkim skutkom swego rospaczliwego położenia.
— A więc, — rzekł armator zwracając się grzecznie do babiny, — mam zaszczyt mówić z Panną Cloarek?...
— Tak jest, Panie, — odpowiedziała dziewica, a Pan jesteś zapewne jednym z przyjaciół mego ojca?
— Ojciec Pani nie ma wierniejszego przyjaciela odemnie... i byłbym bardzo niewdzięcznym gdybym inaczéj postępował... ja tyle winien mu jestem.
— Więc ojciec mój był tak szczęśliwy, że Panu zdołał wyświadczył jakąś usługę?
— Jakąś usługę, Pani... on mi zrobił cały mój majątek.
— Majątek pana, — powtórzyła Sabina z zadziwieniem, — jakimże to sposobem.
— O! piękna pani, sposobem bardzo prostym... ka...
— Tak, Pani, zawołał Segoffin przerywając nagle armatorowi, — właśnie to na rachunek tego Pana, Pan Cloarek przedsiębrał wszystkie swoje podróże i wycieczki.
— To prawda, Pani, — odpowiedział armator; — w każdéj prawie wycieczce znalazła się dla nas bogata zdobycz. Lecz najlepszą zdobyczą, jaką winien jestem ojcu pani, jest ta, że ci mogę złożyć moje hołdy, piękna Pani.
W chwili kiedy Sabina siliła się na danie jakiejść odpowiedzi na zwietrzałe grzeczności Pana Verduron, Segoffin wsunąwszy głowę pomiędzy Sabinę i Zuzannę, powiedział im po cichu:
— Jest to fabrykant na wielką skalę. Sprzedawaliśmy jego wyroby w naszych podróżach i to go nadzwyczajnie zbogaciło.
— W takim razie, — mówiła Sabina, — Pan jesteś na pół winnym wszystkich moich niespokojności jakie mi każde oddalenie mego ojca sprawiało?
— I Bogu tylko jednemu wiadomo, jak Panna Sabina bywała wtedy niespokojną, — dodała Zuzanna. — Wystaw pan sobie że prawie zawsze była w ustawicznéj trwodze, jak gdyby to jéj ojciec narażał się na jakie bądź niebezpieczeństwo.
Armator spojrzawszy z zadziwieniem na Zuzannę, powiedział:
— Jakie bądź niebezpieczeństwo?... Więc ty, piękna Pani myślisz, że...
— To rzecz szczególna... — wtrącił z pospiechem Segoffin, przerywając Panu Verduron z nadzwyczajną wielomownością; — to rzecz szczególna, jak to ludzie bywają uprzedzeni w niektórych względach... Wystawiają sobie że w naszem rzemiośle tylko samo róże kwitną; i dla tego że ono wiele przynosi, zdaje im się, że dosyć jest tylko się schylić ażeby zbierać bogactwa, i że my nigdzie nie napotykamy przeciwieństw i oporu, bo jak mówi przysłowie:. Trafiła kosa na kamień, tak i my też mamy nie raz do czynienia z kupcami[1] którzy przy poczciwéj swojéj powierzchowności, nie mało przedstawiają nam trudności.
— To prawda, piękna Pani, — rzekł armator do Sabiny, — trudno sobie wyobrazić jak to nie raz, można się oszukać na ich powierzchowności.
— Dla tego też, — odpowiedziała dziewica z uśmiechem, — nigdy nie można ufać pozorom.
— Wielka rzecz, — wtrąciła Zuzanna z szyderstwem, — to też na tem ograniczają się owe walki i niebezpieczeństwa, o których Segoffin mowi z takiem junactwem.
— Na uczciwość, piękna Pani, nie przesadza on wcale; i zapewniam Panię, że ostatnia nasza bitwa...
— Bitwa! — zawołała dziewica skwapliwie przerywając armatorowi i wpatrując się w niego z zadziwieniem.
— Jakto? — dodała z swéj strony Zuzanna nie mniéj także zdumiona, — bitwa?... o jakiéj to bitwie... pan mówisz?
— O bitwie o walce zaciętéj, — odpowiedział Segoffin przerywając także armatorowi, mówimy o rospaczliwéj bitwie pomiędzy nami a jednym niegodziwym kupcem, któremu się niepodobały nasze wyrobu rueńskie, ale Pan Cloarek i ja wzięliśmy go tak dobrze w obroty, że zabrał od nas ostatnie sto sztuk materyi... i...
— Ha! wiecie piękne Panie, że on nam niestworzone rzeczy prawi o swoich pakach i towarach! — rzekł Pan Verduron, który już kilka razy, ale zawsze daremnie usiłował przerwać Segoffinowi. — Słuchaj... czyś ty głowę stracił... mój kochany!
— Co? ja głowę straciłem?... Zuchwalcze... szaleńcem mnie nazywasz! — krzyknął Segoffin groźnym głosem, i, zmieniwszy nagle wyraz twarzy, zbliżył się zaczepnie i groźnie do Pana Verduon.
Wyznać musimy że kommissant Iwona, widząc wszystkie środki swej imaginacyi wyczerpniętemi i zwątpiwszy o sobie ażeby był w stanie dłużéj utrzymać podobną rozmowę z dwoistem znaczeniem, postanowił nareszcie chwycić się kroku heroicznego celem zabezpieczenia tajemnicy swego pana.
Korzystając tedy z milczenia w którem zdumienie z powodu téj nagłej zmiany postępowania Segoffina pogrążyło armatora, kommissant zawołał głosem jeszcze donośniejszym:
— Tak... jesteś bezczelnym zuchwalcem... stary niegodziwcze...
— Segoffinie, — wolała drżąca z przerażenia Sabina, — na imię boskie zaklinam cię... co ty mówisz?
— Co znowu! — odezwał się nareszcie armator, — ty się ośmielasz traktować mnie w taki sposób... w obecności tych dam?
— Odprowadź Pannę natychmiast, — rzekł po cichu Segoffin do Zuzanny, — bo tu nastąpi okropna scena i ona się przestraszy znowu.
Poczem przysunąwszy się jeszcze kilka kroków do armatora, dodał zmuszając go do cofania się aż nad brzeg rowu.
— Stary upudrowany motylu co wyglądasz jak szczur z mąki, zobaczysz jakiego mi ty dasz nurka w tym rowie...
I uchwycił za kołnierz pana Verduron który usiłując daremnie wydrzeć się z rąk jego wołał:
— Ależ ten nieszczęśliwy, oszalał. Widzianoż kiedy podobnego szaleńca! on mnie znieważa!
— Na Boga! odprowadźże Pannę! powtórzył Segoffin zwracając się do ochmistrzyni.
Ta nie czekała już rady Segoffina, ażeby Sabinę odprowadzić do domu, zwłaszcza że dziewica zbladła okropnie i drżenie opanowało wszystkie jéj członki na widok lak gwałtownéj sceny; ale panna Cloarek pomimo przestrachu swego i próśb ochmistrzyni nie chciała się oddalić, uważając za pewien rodzaj podłości zostawienie przyjaciela swego ojca na łup niecnego obejścia się z nim Segoffina, dla tego, wydzierając się z rąk Zuzanny, zbliżyła się do obu mężczyzn, i w oburzeniu swojem zawołała:
— Segoffinie... postępowanie twoje jest haniebne; w imieniu ojca mojego nakazuję ci ażebyś zaprzestał tego zgorszenia.
— Ratunku! on mnie zadusi; — błagał głosem osłabionym pan Florydon Verduron, tuląc się do baryery stojącéj nad rowem. — Ah! ty nieszczęśliwy szaleńcze, kapitan ciebie...
Te ostatnie słowa: kapitan ciebie, wymówione, na szczęście, głosem tak stłumionym, że Sabina ich nie dosłyszała, były właśnie zgubą dla armatora.
Segoffin pochwyciwszy w pas pana Verduron przewrócił go nagle przez poręcz wzniesioną o trzy stopy od ziemi, i obaj zapaśnicy, upadłszy na murawę, stoczyli się na sam dół rowu, nie zrobiwszy sobie przecież żadnego uszczerbku, gdy tymczasem Sabina, nie mogąc już dłużéj znieść swojego przerażenia, jakie ten ostatni wypadek w niéj spowodował, zemdlała w objęciach Zuzanny.
— Teresso... ratunku... Panna zemdlała, — krzyczała ochmistrzyni, — ratunku!
Młoda służąca przybiegła natychmiast, i za jéj pomocą, Sabina została przeniosioną do domu.
To wezwanie na ratunek odbiło się o uszy Segoffina leżącego w głębi rowu i trzymającego pod sobą armatora, który zaczynał już nieco przychodzić do siebie z pierwszego odurzenia po owem gwałtownem stoczeniu się z góry.
Panna mdleje, więc niepotrzebuję się już lękać o naszą tajemnicę, — pomyślał w duchu Segoffin.
Jakoż usiadłszy na krawędzi rowu, przypatrywał się z największą w świecie obojętnością panu Florydorowi Verduron; ten, zbłocony, zadyszany, z głową potarganą, pozbawioną pudru, i ubiorem pomiętym, podniósł się z wielką trudnością, i chwiejący się jeszcze, oparł się o mur wzniesiony nad rowem. Zdziwienie i gniew armatora były tak wielkie, że w pierwszéj chwili nie mógł znaleźć ani jednego wyrazu na odmalowanie swego oburzenia; tylko policzki jego nadymały się gwałtownie w miarę szybkiego podnoszenia się piersi, które także nieubłagana wzdymała wściekłość; lecz jeżeli usta jego były nieme, za to wzrokiem piorunujące rzucał pociski na Segoffina. Kommissant, korzystając z tego milczenia, rzekł do armatora głosem słodkim i łagodnym, jak gdyby w dalszym ciągu najspokojniejszéj w świecie rozmowy.
— Teraz, mój zacny Panie Verduron, wytłomaczę Panu, dla czego prosiłem Pana, ażebyś raczył udać się ze mną w to ustronie.
— Nędzniku!... — zawołał armator przywiedziony do wściekłości tą zimną krwią swego przeciwnika, — ośmieliłeś się porwać na mnie... znieważyć...
— Ba! to pańska wina, mój dobry Panie Verduron.
— Co za zuchwalstwo!...
— Prosiłem pana o chwilkę rozmowy w szczególnym interessie, ale Pan odmówiłeś. Musiałem więc tak manewrować ażeby koniecznie uzyskać tę rozmowę, którą właśnie mam przyjemność prowadzić teraz z Panem.
— Dobrze, dobrze, do gwałtu dodawaj jeszcze i szyderstwa: już to kapitan wymierzy ci sprawiedliwość, stary rozbójniku, — zawołał armator głosem okropnie zagniewanym.
Potem przypatrzywszy się przykréj spadzistości rowu, dodał:
— Nie potrafię teraz żadną miarą, przy mojéj grubości dostać się na górę; będę musiał wołać o pomoc... zażądać drabiny, albo też kazać się windować na linie. Ah! ty łotrze Segoffinie, żeby mnie tu postawić w tak śmiesznem położeniu i to jeszcze w obecności dam!
Prawdę powiedziawszy, stary sługa Iwona cieszył się przez chwilę z odniesionego zwycięztwa, pochlebiając sobie z zadowoleniem że dowiódł niemałéj zręczności w wywinięciu się z tego krytycznego położenia; lecz zaspokoiwszy to chełpliwe zadowolenie, odezwał się na seryo do armatora:
— Słuchaj panie Varduron, przebacz mi Pan to wszystko com Panu uczynił; ale na honor zniewolony byłem do tego...
— Co! ty śmiesz jeszcze...
— Posłuchajże Pan cierpliwie... Pan Cloarek dla ważnych bardzo powodów, ukrywał aż dotąd przed swoją córką, że jest korsarzem i że odbywał rozmaite wycieczki...
— Czy to być może!. — zawołał armator przechodząc z gniewu w zadziwienie. Więc to on dla tego ukrywał przedemną swoje mieszkanie, które z taką trudnością zdołałem nareszcie wynaleźć?
— Nie inaczéj... i, ażeby się mógł od czasu do czasu z domu oddalać, udawał zwykle że się trudni handlem kommissowym wyrobów rueńskich i innych towarów.
— To być nie może!!
— Ztąd też pojmujesz Pan moje pomieszanie i obawę, kiedym Pana ujrzał niespodzianie w naszym domu.
— Więc to dla tego ażeby mnie prosić o zachowanie tajemnicy?...
— Chciałem z panem pomówić na osobności.
— Nie mogę wyjść z podziwienia... Jakież to szczęście, że się nie zdradziło tajemnicy kapitana! Onby mi tego nigdy nie przebaczył... Teraz, kiedy sobie przypomnę tę dwuznaczną rozmowę... domyślam się wszystkiego.
— Ale ponieważ taka rozmowa była dla mnie jak przechadzka po rozżarzonych węglach... stoczyłem Pana w głąb tego rowu, dlatego tylko, ażeby go oddalić od Panny Cloarek i jéj ochmistrzyni; środek ten był trochę grubijański ale co się stało odstać się nie może.
— Segoflinie... przebaczam ci, — zawołał Pan Verdnron wspaniałomyślnie; — przekonywam się nawet żeś bardzo zręcznie sobie postąpił, gdyż...
Dalsza rozmowa dwóch mieszkańców rowu została przerwana odgłosem szybkich kroków i mową pana Cloarek, który wołał:
— Gdzież to... gdzie oni są?
— Niestety! mój Boże! oni obadwaj wpadli do rowu, — odpowiedział głos Teressy.
W krótce Iwon stanął nad baryerą.
Na widok swego armatora, Pan Cloarek stanął jak skamieniały; potem, pomyślawszy że obecność pana Verduron mogła była zdradzić tajemnicę, którą dotąd tak starannie ukrywał, zbladł z gniewu i obawy mówiąc:
— Przeklęty człowiek!... Pan tutaj.... jak się odważyłeś...
Segoffin, pomimo że kulawy, dosyć jeszcze był zwinny i w trzech skokach wdrapał się na górę mówiąc do Iwona:
— Panie Cloarek, uspokój się Pan... Panna Sabina i Zuzanna nic jeszcze nie wiedzą...
— Ah! dzięki Bogu! — rzekł Cloarek ubezpieczony w swojéj najokropniejszéj obawie, — oddycham przecież... moja córka nic nie wie.







  1. Korsarze nazywają statki kupieckie, kupcami, lecz częstokroć i statki wojenne przybierają powierzchowność tych statków, dla podejścia korsarzy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Oskar Stanisławski.