Głownia piekielna/XVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Głownia piekielna |
Wydawca | S. Orgelbrand |
Data wyd. | 1849 |
Druk | S. Orgelbrand |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Oskar Stanisławski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Nareszcie spostrzegł Zuzannę wychodzącą z pokoju z świeżo zapłakanemi oczyma, które właśnie ocierała.
— I cóż! — zapytał ją żywo i z obawą, jak się ma Panna? cóż się tam dzieje, Zuzanno... odpowiedz... odpowiedzże mi prędzéj.
— Pytasz mnie co się dzieje, niegodziwcze jakiś, kiedy twoja scena gwałtowna dzisiejszego poranku, z tym uczciwym negocyantem, który jest tak grzeczny, wprawiła Pannę w najopłakańszy stan, że teraz jest bardzo chora!...
— Przypuśćmy żem źle postąpił.... ale ten nerwowy napad Panny Sabiny już minął... wszakże mi to sam pan Iwon powiedział gdy za nami przyszedł do ogrodu.
— Tak jest, sam napad nerwowy minął.... ale Panna była już tak rozdrażniona, że to co się późniéj stało, uczyniło stan jéj jeszcze niebezpieczniejszym...
— Ej do pioruna! toć ja wiem co się stało nad rowem i w rowie, ale powiedz mi o tem, co późniéj nastąpiło...
— Zapewne... stary szaleńcze! musisz wiedzieć o tem co się stało w ogrodzie! Prawdziwie nie pojmuję tego wcale, żeby też tak przyjemnego człowieka zrzucić do rowu!
— Zuzanno... — rzekł Segoffin głosem uroczystym i wzruszonym: — W imię przywiązania jakie czujemy oboje dla naszych państwa, błagam cię... powiedz mi co się późniéj stało.
Tkliwy głos starego sługi wzruszył nareszcie Zuzannę.
— O! mój Boże! — rzekła, — wszakże ty wiesz dobrze, że jestem pewną twego przywiązania do naszych państwa... ale niekiedy postępowanie twoje jest tak niewłaściwe, tak dzikie,... ot dzisiaj rano jeszcze.... ale dajmy pokój.... nie wspominajmy już o tem.... Przed godziną może, poszłam po Pana na górę.
— Więc cóż?
— Pan przybiegł zaraz do Panny.... bardzo wtedy płakała... i to, jak zawsze, uspokoiło ją nieco... Nawet i Pan także płakał...
— On... cóż się więc stało?
— Niestety.... jedyna zgryzota jego życia... odnowiła się boleśniéj jak kiedykolwiek.
— Jakto?
— Śmierć naszej biednéj Pani...
— A któż ją przypomniał Panu Iwonowi?
— Jego córka!
— Panna Sabina?
— Tak jest. I wystaw sobie jak cios ten był okropnym dla niego!
— Co ty mówisz? zawołał Segoffin z trwogą. — Więc Panna Sabina wié o téj nieszczęsnéj tajemnicy?
— Ona! Dzięki Bogu nie wié o niéj, i spodziewam się że nigdy wiedzieć nie będzie.
— W takim razie, Zuzanno nie rozumiem cię wcale.
— Słuchaj, — rzekła ochmistrzyni wyjmując z kieszeni jakiś papier, słuchaj co było powodem wszystkiego złego.
— Co to jest?
— Dziennik dzisiejszy.
— Więc cóż?
— Obejmuje on nowe szczegóły o tym sławnym korsarzu, Kapitanie Kamienne-serce...
— To właśnie... o czem nam ten łotr armator powiedział niedawno, — szepnął Segoffin zcicha.
Poczem dodał głośno:
— Ale jakiż związek może mieć ten dziennik z naszą...
— Posłuchaj, Segoffinie, tego ustępu, który właśnie jest najważniejszy, a wtedy domyślisz się wszystkiego.
Kapitanie Kamienne-Serce.
„Sama powierzchowność Kapitana dodaje pewnego uroku którym osoba jego jest otoczony, gdyż każdy z jego majtków gotowy jest poświęcić życie dla niego.
»Ten nieustraszony żeglarz ma około czterdziestu lat wieku; postać jego: wzrostu średniego, wysmukła i silna; rysy męzkie i wydatne, wzrok orli, wyniosłość głowy nakazująca, chód pewny, wszystko objawia w nim człowieka zrodzonego do dawania rozkazów; niewiadomem jest jego prawdziwe nazwisko i pochodzenie, lecz wiele osób mniema, że jest Bretończykiem, wnosząc z jego ubioru, który zawsze ma na sobie w czasie wszystkich swoich wypraw; inni zaś mniemają że jest rodem z południowych prowincyj i że dla tego tylko przywdziewa strój Bretoński, że ubiór ten kształtem i dogodnością swoją najlepiéj odpowiada obowiązkom i zwyczajom marynarza.
„Jakkolwiek bądź, zdaje nam się, że wyświadczymy pewną usługę naszym czytelnikom, podając im, podług naocznego świadectwa, dokładny opis ubioru, który ten sławny korsarz zawsze miał na sobie w czasie swoich wycieczek; powiadają nawet że on do tego ubioru przywięzuje jakąś myśl przesądną.
„Kapitan Kamienne-serce ubrany jest zwykle w czarny kaftan i takąż kamizelkę, ozdobione srebrnemi guziczkami; szeroki pas pomarańczowy, na którym i broń jego jest zawieszona, utrzymuje szerokie spodnie z białego płótna podobne do majtek holenderskich rybaków lub do spódnic sterników z wyspy Batz; długie kamasze skórzane i niski a szeroki kapelusz, uzupełniają ten ubiór wygodny, poważny i melancholiczny zarazem.”
Przeczytawszy ten ustęp, ochmistrzyni dodała:
— Widzisz tedy, Segoffinie, iż przypadek zrządził, że ten korsarz nosi ubiór bretoński, podobny do tego jaki miał na sobie P. Cloarek w czasie téj nieszczęsnéj nocy, kiedy Pani umarła, i...
— Ah! zawołał Segoffin przerywając ochmistrzyni, — lękam się odgadnąć prawdę... Czytając ten artykuł, zdawało się pannie Sabinie widzieć portret owej tajemniczéj osoby, którą mniema być mordercą swéj matki...
— Niestety! tak jest, Segoffinie; to też w pewnym rodzaju obłąkania, powiedziała do Pana Cloarek: — Mój ojcze... morderca méj matki istnieje... czy ty nie pomścisz się za nią! Wystaw sobie teraz rospacz Pana Cloarek. Wywieść swą córkę z błędu, byłoby to oskarżyć siebie samego.
— Więc Panna czytała dzisiejszy dziennik po przybyciu Pana Iwona?
— Nie inaczéj, a to się tak stało: wzruszenie jakie jéj sprawił dzisiejszy twój wybryk, nie wyrzucając ci tego, Segoffinie, uspokoiło się już nieco... ale biedna dziewczyna doznawała jeszcze tego uczucia nerwowego, które zwykle w niéj następuje po takich napadach... Około jedenastéj, Pan powrócił; zdawał się być bardzo wesoły, równie jak mój siostrzeniec, który mu towarzyszył. „Czy moja córka jest w swoim pokoju?“ rzekł głosem radosnym Pan Cloarek; „mam dobrą dla niéj wiadomość.” Potem, mój Segoffinie, pomimo że nie jestem donosicielką, przymuszona byłam opowiedzieć mu twój wypadek nad rowem z tym zacnym upudrowanym negocyantem, który jest taki grzeczny, i przestrach, jaki wypadek ten sprawił Pannie Sabinie.
— Nie inaczéj, tak powinnaś była postąpić, ale mów daléj.
— W skutek tego, Pan biegnie do swéj córki, i znajduje ją daleko lepiéj; sam się tedy uspokaja, zaleca jéj także spokojność, wypoczynek i udaje się do was; jednocześnie powiedział memu siostrzeńcowi ażeby poszedł do swego pokoju i przygotował jakąś zapiskę, któréj poprzednio od niego zażądał... (i, mówiąc w nawiasie, biedny chłopiec pewnie jeszcze teraz nią jest zajęty... w swoim pokoju... nie chciałam go bowiem zasmucać doniesieniem o wypadku Panny Sabiny). Ale to rzeczy bardzo nie zmienia; zostaję więc przy mojéj ukochanéj choréj, wtem Teressa jak zwyczajnie przynosi gazetę;... i dla rozerwania Panny Sabiny, przychodzi mi nieszczęśliwa myśl, podać jej ów dziennik do czytania, otóż przeczytawszy ustęp w którym opisują ubiór korsarza, krzyknęła okropnie i... ale, patrz, — rzekła Zuzanna przerywając dalszą mowę, — wszakże to pan nadchodzi.
Rzeczywiście, Cloarek, blady i z rospaczą malującą się w twarzy, wyszedł właśnie z pokoju swéj córki.
— Zuzanno, proszę cię, wróć się do Sabiny, rzekł do ochmistrzyni głosem wzruszonym, — potrzebuje cię na chwilę.
A odwróciwszy się do Segoffina, dodał:
— Ty, pójdź ze mną.
Stary sługa poszedł za swoim panem do jego pokoju sypialnego.
Cloarek rzuciwszy się na krzesło dał wolny bieg łzom swoim, które aż dotąd wstrzymywał w obecności Sabiny; zakrył twarz rękoma i wydawał bolesne jęki przerywane tylko gorzkiem łkaniem.
Na widok tak dotkliwéj boleści, Segoffin który rzadko tkliwych doznawał uczuć, przekonał się, że i jego oczy zwilżyły się także i ze smutkiem w duszy, milczący, stanął obok swego pana.
Po chwili milczenia, Cloarek zawołał głosem bolesnym:
— O! ileż cierpiałem... ile cierpię jeszcze!
— Tak, wierzę panu, — rzekł Segoffin ze smutkiem, — Zuzanna powiedziała mi wszystko... Ten dziennik.... ah!... jakież to nieszczęście!
— Nie! mój kochany! — rzekł Cloarek z wyrazem największéj rospaczy; nie, trudno sobie wyobrazić jak to okropne wspomnienie nieszczęsnéj nocy pozostało niezatartem... w umyśle tego biednego dziecka! Drżę jeszcze teraz, przypominając sobie z jakim wyrazem przestrachu i zgrozy wolała, w obłąkaniu prawie, ściskając mnie konwulsyjnie w swoich objęciach: — „Ojcze! ojcze! ten człowiek... ten morderca matki mojéj... żyje...” — A gdy, w zdumieniu mojem przypatrywałem się jej rysom, nie dając jéj żadnéj odpowiedzi, odezwała się z zapałem i gniewem: — „Ależ, mój ojcze! ten człowiek który zabił mą matkę.. który zabił twoją żonę... on żyje... To morderstwo... woła o pomstę! a ten człowiek żyje jeszcze?!“ — I po raz pierwszy w łagodnych rysach mego dziecięcia... wyczytałem wyraz nienawiści... a, nienawiści téj... ja jestem przedmiotem... Ah! słuchaj... ta scena otworzyła mą ranę... odnowiła wyrzuty mego sumienia, a wiesz przecież, czy ja mało wycierpiałem... czy mało pokutowałem... za jednę chwilę nieszczęsnego uniesienia...
— Wiesz Pan, — rzekł Segoffin po chwili milczenia, — co najgorsze jest w tem wszystkiem to ów spisek naszego armatora którego niechaj piekło pochłonie...
— Prawdziwie, to chyba oszaleć trzeba... gdyż jeżeli pozostanę przy méj córce, to cały ekwipaż brygu tutaj przybędzie.
— To rzecz niezawodna... Pan znasz przecież naszą załogę.
— Tak, a wtedy Sabina dowie się także że ja i morderca jéj matki... jesteśmy jedną osobą... i to dziecię... na które od tylu lat przelałem wszystkie moje uczucia... to dziecię, które jest mojem życiem... moją jedyną pociechą... to dziecię uczuje dla mnie tylko wstręt i trwogę... chociaż, ty wiesz... ty jeden tylko wiesz prawdziwą i dziwną tajemnicę tego życia, które moja córka za zbrodnię mi poczyta! a jednak, gdyby tajemnica ta została odkrytą... nadałaby mi może prawo do chluby, mógłbym się może z niéj pysznić! Ale, nie, nie, ona nie powinna nigdy dowiedzieć się o téj tajemnicy! więc ja nic mieć nie będę czembym wstręt jaki życie moje przeszłe w méj córce obudzą, potrafił zwalczyć? Ah!... to jest okropne!... — zawołał Cloarek z wyrazem rozdzierającéj boleści.
Nareszcie po chwili głębokiego zastanowienia, z wzrokiem obłąkanym, ustami złożonemi w szyderski uśmiech, powiedział do siebie:
— Przecież ona jest bogata... kocha uczciwego człowieka... i od niego jest kochaną... Pozostanie jéj Zuzanna i Segoffin... Zamiast coby wstręt dla mnie czuć miała... będzie mnie opłakiwała, i śmierć moja będzie dla niéj otoczona takąż samą tajemnicą jak moje życie.
Powiedziawszy te słowa, Cloarek zbliżył się do stołu na którym leżała para pistoletów.
Segoffin nie spuścił oka ze swego pana; poskoczywszy do pistoletów zaczem jeszcze Cloarek uchwycić je zdołał, korzystał z pierwszéj chwili jego zdumienia, i w jednem oka mgnieniu zrzucił na podłogę proch podsypany na ich panewkach, poczem z zimną krwią złożył je napowrót na stole.
— Nieszczęśliwy! — krzyknął Cloarek nie posiadając się z gniewu i chwytając swego starego sługę za kołnierz, — drogo przypłacisz twoje zuchwalstwo.
— Co znowu, Panie Iwon, po co te dzieciństwa... Zastanów się Pan przecież.
— Te pistolety, — mówił daiéj Cloarek, — dla czego je rozbroiłeś?
I gwałtownie wstrząsnął Segoffinem, który ulegając sile dłoni swego pana, odpowiedział:
— Panie Iwon... czas nalega i uchodzi... Panu co innego pozostaje do czynienia, nie trząść swojego starego Segoffina, jak gdyby się na nim gruszki zrodziły.... Powtarzam Panu, że czas nagli i uchodzi, a czas jest drogi!
Zimna krew kanoniera przywróciła Iwona do przytomności, jakoż, rzuciwszy się z żalem na krzesło, powiedział:
— Masz słuszność... jestem szalony... Ale, Segoffinie... miéj litość nademną.
— Co znowu! Mój Panie kochany! Panuż to przemawiać do mnie w ten sposób?
— Co ja mam powiedzieć? co mam uczynić? cała głowa moja w ogniu... czuję że mam zawrót.
— Czy Pan mojéj rady żądasz?
— Mów... mów, Segoffinie.
— Oto trzeba udać się do Hawru.
— Opuścić Sabinę w obecnym jéj stanie! Zwiększyć jéj trwogę nagłym odjazdem i nieobecnością dla niéj nieodgadnioną, zwłaszcza po moich przyrzeczeniach! Opuścić ją w chwili, kiedy najwięcéj potrzebuje méj opieki, przywiązania... w chwili może jéj wyjścia za mąż...
— Co, Panna Sabina...
— Tak, małżeństwo to nie podobało mi się z początku... teraz zaś... mam w niem ufność, dla przyszłości méj córki; ale trzeba ażebym nią mógł kierować... otoczyć dziecię moje ciągłą i ojcowską pieczołowitością, i ja w takiéj chwili miałbym puścić się znowu na morze... narazić moje życie, kiedy ono właśnie jest najpotrzebniejsze dla Sabiny!... gdyż teraz, odzyskuję całą moję przytomność, czuję, że przed chwilą byłem szalony, chcąc się zabić. Dziękuję ci, mój stary i wierny przyjacielu.... bo oszczędziłeś mi prawdziwéj zbrodni!
— Chciałbym Panu również oszczędzić odwiedzin majtków naszego okrętu, Panie Iwonie, i nie powinniśmy zapominać o tem niebezpieczeństwie... Jeżeli Pan się do nich nie udasz, to oni tu przyjdą.
— Dobrze, ja pójdę do nich! — zawołał Cloarek, nową uderzony myślą, — tak, wyjeżdżam natychmiast do Hawru, i sam oznajmię moim majtkom, że się już wyrzekłem morza... a wtedy nie narzucą mi swojéj woli... wszakże znają nieugiętość mego charakteru, i wiedzą, czy potrafię uledz ich krzykom... Będziesz mi towarzyszył... i ty także posiadasz władzę nad nimi... Jest to jedyny środek odwrócenia niebezpieczeństwa; teraz jest godzina druga, o trzeciéj staniemy w Hawrze, najpóźniéj zaś o piątéj będziemy z powrotem. Córka moja śpi teraz, nie domyśli się nawet mojéj nieobecności. Pójdźmy, pójdźmy. Ażeby nie zwrócić na siebie żadnego podejrzenia, weźmiemy kabryolet z oberży.
W chwili kiedy Cloarek postąpił ku drzwiom, Segoffin nie mogąc mu dotąd przerywać, zatrzymał go i rzekł do niego głosem uroczystym.
— Panie Iwonie, jesteś pan na złéj drodze.
— Co przez to rozumiesz?
— Skoro się Pan pokażesz w Hawrze, to już nie wrócisz do domu, jak dopiero po wyprawie.
— Oszalałeś.
— Nie oszalałem, Panie.
— Więc załoga mnie gwałtem uprowadzi?
— Być może.
— Więc ja nie mam już żadnéj woli?
— Właśnie obawiam się woli Pana.
— Skończże już raz twoje zagadki.
— Jak tylko Pan staniesz w kole naszych majtków, nie będziesz miał tyle siły ażeby im się oprzeć.
— Ja?.
— Pan.
— Nawet obok tych wszystkich powodów, które ci przedstawiłem?
— To nic nie stanowi! Wierzaj mi Pan, skoro staniesz oko w oko, serce w serce z tymi szatanami, którzy razem z Panem tyle razy urągali się z morza, burzy, ognia, żelaza i ołowiu. Skoro pana zaleci zapach smoły i prochu, skoro Panu wspomną po swojemu o kapitanie Blak dostarczycielu pontonów!! wtedy... ja Panu powiadam, pomimowolnie, uczujesz się, jak to Pan wiesz, w swoim żywiole, a w takiéj chwili już ani Pan Bóg, ani djabeł powstrzymać Pana nie potrafi.
— Powiedziałem ci, że o piątéj będę tu z powrotem... i Sabina nie spostrzeże nawet mego oddalenia. Obawy twoje są szalone.
— Koniecznie Pan tego żąda?
— Pójdź ze mną.
— Co ma być... to będzie, — rzekł Segoffin wychodząc za swym panem i kiwając smutnie głową.
Dowiedziawszy się jeszcze od Zuzanny o stanie Sabiny, i usłyszawszy że ciągle spoczywa, Cloarek w towarzystwie swego kanoniera wyszedł z domu i pojechał do Hawru.