<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kłamstwa |
Wydawca | Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1904 |
Druk | Drukarnia Przeglądu Tygodniowego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Mensonges |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zuzanna uważała się za bardzo przebiegłą i była nią w istocie, ale zbyt wyrachowana przebiegłość szkodzi często, zamiast prowadzić do celu. Przywykłszy uważać za jedno miłość i bałamucenie się, nie wiedziała, że kochani czują potrzebę wywnętrzania się, szczególniej zakochani tak młodzi jak ten, który wzbudził w niej teraz na poły zmysłowe, na poły romantyczne uczucie. Omyliła się, sądząc, że przewrotne jej słowa, wyrzeczone o Klaudyuszu, wzbudzą nieufność Ireneusza, pod wrażeniem bowiem tego pocisku, młody poeta postanowił niezwłocznie pomówić z przyjacielem. Mie mógł ścierpieć myśli że Klaudyusz nie ocenia należycie wartości pani Moraines. Któż z nas, będąc młodym, nie pragnął wzbudzić w sercu najdroższego przyjaciela czci dla ukochanej przez siebie kobiety? W czterdziestym roku życia równie silnie pragniemy zataić przed przyjaciółmi uczucia nasze... To też wyszedłszy od Zuzanny, Ireneusz podążył natychmiast na ulicę Varenne. Od owego czasu, kiedy spotkał u Klaudyusza Colettę, nie był jeszcze u niego; minąwszy bramę i wszedłszy na obszerny dziedziniec pałacu Saint Euverte, mimowoli zastanawiał się nad różnicą, zaszłą w jego uczuciach od ostatniej bytności w tym domu. Jakaż olbrzymia zmiana w tak krótkim stosunkowo przeciągu czasu! Szczęście wprowadziło go w stan gorączkowego odurzenia, które nie dozwalało mu rozumować trzeźwo. Nie zwrócił uwagi na to, że podobny obrót świadczył o niezwykłej wprawie i biegłości jego madonny, ale z najwyższem zadowoleniem dostrzegał przerażająco szybki postęp swych uczuć, widząc w tem niezbity dowód ich głębokości. Czuł się tak lekkim i szczęśliwym, że pędem biegł po schodach jak za swoich uczniowskich czasów, kiedy otrzymawszy celujący stopień, wracał w sobotę do domu.
Tym razem lokaj wprowadził go bez żadnych trudności, ale mina jego była tak smutną, że zaniepokojony Ireneusz zapytał go co się stało.
— Czy to jest w tem sens jaki? — jęczał Ferdynand, smutnie kiwając głową — mój pan ciągle pisze a pisze, przez ostatnie dwa dni nie spał więcej nad sześć godzin... Żeby to pan zwrócił uwagę mojemu panu, że zniszczy zupełnie zdrowie!... Czy to nie lepiej pracować co dzień po trochu, jak my wszyscy? i tak przecież nie zabrakłoby mu grosza?...
Słuchając ubolewań rozsądnego lokaja, Ireneusz domyślił się, że wszedłszy do mieszkania przyjaciela, ujrzy od dawna znany sobie widok, że gniazdko, na którem królowała Colletta, zastanie przekształcone w pracownię kopisty.
Wszedł. Na skórzanej kanapie, na której zwykle leżała Coletta, walały się teraz rzucone w nieładzie arkusze papieru, zapisane dużem, nieforemnem pismem. Podobne zmięte świstki zaścielały kosztowny dywan, na kominku leżał stos odbitek, przyniesionych do korekty.
Przy biurku pracował Larcher, odziany niedbałe w wyplamionej marynarce bez guzików, w przydeptanych pantoflach, z chustką zawiązaną na szyi, jak postronek, rozczochrany, z nieogoloną brodą. Ilekroć robota nagliła, Kladyusz pozwalał brać przewagę dawnemu swemu usposobieniu: salonowy elegant stawał się wtedy literackim cyganem. A teraz nawał roboty stawał się coraz częstszym.
Jak wszyscy pracownicy pióra, dla których czas stanowi jedyny kapitał, a którzy odpowiednio swego życia urządzić nie umieją, Klaudyusz był w pieniężnych kłopotach zawsze a szczególniej odkąd stosunek z Colettą narażał go na szalone wydatki, jakie pociągają za sobą kochanki, nie będące utrzymankami. Wprawdzie nie licząc płacy w teatrze, aktorka miała jeszcze dwadzieścia tysięcy franków dożywotniej renty, zapisanej przez jej dawnego kochanka, ruskiego magnata, który zginął pod Plewną, ale powozy i bukiety, obiady i podarki szły wciąż jedne za drugiemi a wszystko to wymagało pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy. Ażeby pieniądze te zarobić, Klaudyusz pracował z gorączkowem natężeniem, w przerwach pomiędzy schadzkami miłosnemi, wyczerpującemi jego siły fizyczne i umysłowe.
— Widzisz — odezwał się, zwracając ku Ireneuszowi bladą twarz i rozpaloną dłonią ściskając jego rękę — zastajesz znów przy ro bocie!... Muszę bezzwłocznie wysłać do redakcyi rękopism na piętnaście numerów... zrobiłem świetną umowę z „Kroniką paryską“ nowym dziennikiem, wydawanym nakładem Audry. Redakcya zamówiła u mnie powieść, płatną po franku za wiersz, Powiedziałem im, że potrzebuję tylko przepisać na czysto a tymczasem nie mam jeszcze nic, ani litery... Mam tylko pomysł; przerobię „Adolfa“ na nowszą modłę, dopiszę różne uwagi, nadam mu nasz koloryt, nasz sposób myślenia... Ha! zrobiłbym to z pewnością, ale czy ty wiesz, mój drogi, co to jest pisać i tworzyć, czując w sercu wszystkie żmije zazdrości?... Siedzę przy biurku, przekreślając napisane poprzednio zdanie... Przychodzi mi nowa myśl, już, już mam ją uchwycić, gdy nagle jakiś głos szepcze mi do ucha: Czy wiesz, co teraz robi Coletta? Rzucam pióro ze wstrętem i czuję się bardzo, bardzo nieszczęśliwym; Balzac powiedział kiedyś, że jedna noc oddana miłości, zużywa więcej substancyi mózgowej, niż napisanie pół tomu powieści i dowodził, że niema pod słońcem kobiety, któraby była wartą tyle, co dwa tomy rocznie... Głupie gadanie! Nie miłość fizyczna zużywa artystę, ale ciągła troska, ciągły niepokój, nieustanne bicie serca!... Czy podobna myśleć i czuć jednocześnie?... Trzeba wybrać jedno lub drugie. Hugo nigdy w życiu nie kochał a Balzac, gdyby istotnie przywiązanym był do pani Hańskiej, goniłby ją po całej Europie, troszcząc się o „Komedyę ludzką“ tyle, ile ja o te śmiecie — mówił wskazując palcem kartki rozrzucone po biurku. — Ach! mój drogi — dodał po chwili z widocznem przygnębieniem — pozostań na zawsze tak mało wymagającym, jak nim dotąd byłeś. Przypuszczam, że nie pozwoliłeś się usidlić tym wszystkim paniom, które poznałeś u hrabiny i że nie pooddawałeś im wizyt?
— Byłem tylko u jednej z nich — odparł Ireneusz. — Zgadnij u której!... U pani Moraines.
Gdy wymawiał to nazwisko, głos jego drżał ze wzruszenia. Po chwili, z mimowolną bojaźliwością człowieka, który pragnąłby mówić o swojej kochance, lecz z obawy krytyki cofa się przed tą rozmową, jak przed grożącem mu ostrzem sztyletu, dodał.
— Nieprawrdaż, jaka to piękna i czarująca kobieta? Co to za umysł niepospolity?... Czy i jej także odmawiasz wszelkiej wartości?
— Ba! — rzekł Klaudyusz, który zajęty własnemi troskami, z roztargnieniem słuchał Ireneusza — gdyby poszperać w jej przeszłości, lub teraźniejszości, znalazłoby się z pewnością coś brudnego... Wszystkie kobiety mają w sercu ropuchę, która w czarodziejskiej bajce, wypada z ust zaklętej księżniczki.
— A zatem i o niej wiesz także? zapytał Ireneusz.
— Ja! — odparł Klaudyusz, uderzony niezwykłym dźwiękiem głosu przyjaciela.
Spojrzał na młodego człowieka i zrozumiał wszystko. On, który znał tak dobrze świat paryski, nie mógł nie słyszeć, co mówiono powszechnie o stosunku Zuzanny z baronem Desforges i uwierzył temu z łatwowiernością właściwą mizantropom, którzy zawczasu przekonani są o prawdopodobieństwie każdego niecnego uczynku. Zawodzą się jednak czasami. Przez chwilę zawahał się, czy nie należało ostrzedz Ireneusza o tych pogłoskach. Nic jednak nie powiedział. Czy powodowała nim ostrożność, czy też obawa utracenia względów barona, w razie, gdyby Zuzanna, dowiedziawszy się o tem, powtórzyła kochankowi jego słowa? Może chciał Ireneuszowi oszczędzić przykrości, jakąby mu ta wiadomość sprawiła? Może cieszył się okrutną radością, że znajdzie w nim towarzysza owych katuszy: bo trudno określić, która z tych dwóch kobiet: Zuzanna czy Coletta więcej była wartą? Może z ciekawością badacza serc ludzkich chciał się przyjrzeć przebiegowi cudzego uczucia? Niepodobna odgadnąć nieskończenie zawikłanych pobudek, które skłaniają człowieka do powzięcia danego postanowienia... Faktem jest jednak, że po chwilowym namyśle, jakby szukając czegoś w swej pamięci, Klaudyusz w ten sposób dokończył rozpoczęte zdanie:
— Pytasz, czy wiem o niej cokolwiek? Broń Boże!... Jestem wrogiem kobiet z zasady „a professional weman-hater“ — jak powiadają anglicy. — Znam ją o tyle tylko, żem ją nieraz widywał w towarzystwach i znajduję nawet, że jest mniej głupia od wielu innych... Rzeczywiście, jest to śliczna kobieta.
I bądź przez złośliwość, bądź chcąc zbadać głębię serca Ireneusza dorzucił:
— Winszuję ci! — Odzywasz się do mnie tak, jak gdybym był w niej zakochanym — odparł Ireneusz, rumieniąc się ze wstydu.
Przyszedł tu z zamiarem wychwalania Zuzanny przed przyjacielem a tymczasem szydercze słowa Klaudyusza zmroziły wyznanie na ustach jego.
— Ach! nie jesteś w niej zakochanym! — podchwycił Klaudyusz z szatańsko ironicznym uśmiechem.
Nagle, idąc za popędem dobrego serca, co się zdarzało zwykle, ilekroć prawdziwe jego usposobienie brało górę nad pozornym sceptycyzmem, uścisnął dłoń młodego przyjaciela i dorzucił:
— Przepraszam cię, mój drogi.
Ale wyczytawszy w oczach Ireneusza gwałtowną chęć czynienia dalszych zwierzeń, powstrzymywał go:
— Nie opowiadaj mi nic żałowałbyś tego potem! Nie byłbym w stanie słuchać cię dzisiaj, zanadto czuje się nieszczęśliwym a to usposabia do złośliwości!...
Tak więc nawet przewrotny wybieg Zuzanny, okazał się jej pomocnym w przeprowadzeniu zamiaru oczarowania Ireneusza. Jedyny człowiek, którego nieprzychylnego sądu obawiać się mogła, dobrowolnie nakazał sobie milczenie.
Ale Ireneusz, potrzebując koniecznie podzielić się z kim nadmiarem uczuć, przepełniający ch mu serce, zwrócił się do Emilii a ta naiwną, siostrzaną próżnością wiedziona stała się bezwiednie wspólniczką winy kobiety, którą oczami swego brata widziała, otoczoną aureolą arystokratycznego pochodzenia. Już na drugi dzień po wieczorze u hrabiny, Emilia, słuchając opowiadań brata, odgadła, że ze wszystkich zebranych tam kobiet jedna pani Moraines podobała mu się prawdziwie i że nawzajem na niej tylko jednej wywarł on silniejsze wrażenie.
Matki i siostry posiadają odrębny zmysł, przy pomocy którego rozpoznają te nader subtelne odcienia. Nie trudno jej było spostrzedz niepokój Ireneusza przez kilka dni następnych. Połączona z nim podwójnemi więzami; przywiązania i duchownego podobieństwa, natychmiast odczuwała każdą zmianę zaszłą w uczuciach brata. Tak jasno zdawała sobie sprawę ze stanu serca Ireneusza, jakgdyby była świadkiem obu rozmów jego z panią Moraines. Całem sercem cieszyła się z tej miłości, choc przedtem z niepokojem i zazdrością patrzyła na stosunek brata z Rozalią. Ze zwykłą kobietom logiką, nie widziała nic zdrożnego w miłości młodego poety dla kobiety, która nie była już wolną. Sądziła, że wyjątkowi ludzie również wyjątkowego życia i wyjątkowej moralności potrzebują a pewną była przytem, że nie poniesie żadnego uszczerbku w swych prawach wskutek tego stosunku, w którym widziała spełnienie świetnych swych marzeń o przyszłości ubóstwianego brata.
Tymczasem zaś przywiązanie Ireneusza do Rozalii, wydawało się jej krzywdą, wyrządzoną jej własnemu uczuciu, bo Rozana była do niej podobną, należała do tej samej warstwy społecznej, bo Ireneusz pokochał ją w tym jedynie celu, aby się z nią ożenić i stworzyć sobie nowe ognisko rodzinne. Z tajonem więc, ale z głębokiem zadowoleniem stwierdziła fakt powstawania nowego uczucia w sercu brata. Po zwierzeniach, które jej Ireneusz uczynił, obudziwszy się nazajutrz po wieczorze u hrabiny Komof, pragnęłaby teraz nowych, uzupełniających poprzednie. Ale Ireneusz nic nie powiedział a ona nie śmiała go badać, serdecznem jasnowidzeniem odgadując, że spowiedź brata będzie tem szczerszą i szczegółowszą. Czekała więc cierpliwie, śledząc bacznie, czy w oczach tych, których każde spojrzenie dobrze rozumiała — nie dostrzeże błysku rozegzaltowanej radości, będącej niejako gorączką szczęścia. Milczała, tembardziej, że nie widywała teraz brata inaczej, jak w obecności męża. Fałszywe położenie zwykle wyradza tchórzostwo, dlatego też młody poeta, zaledwie wstawszy z łóżka, wychodził z domu, wpadał na chwilę na śniadanie, wymykał się znów do chwili obiadu, po którym coprędzej uciekał, ażeby uniknąć spotkania się z Rozalią.
Profesor, roztargniony jak zwykle, nie zauważył nawet tej zmiany w postępowaniu szwagra. Zauważyła ją jednak pani Offarel, która spędziwszy dwa wieczory z rzędu u państwa Fresneau i nie spotkawszy Ireneusza, którego słusznie za swego zięcia uważała, zapytała, co go skłaniało do tak częstego wydalania się z domu.
Czy Pan Larcher co wieczór przedstawia pana Ireneusza, jakiej nowej hrabinie, że nie możemy go nigdy zobaczyć ani tu, ani u siebie?
— To prawda dorzucił Fresneau — nie widuję go wcale. Gdzie też mógł pójść?
— Wziął się znów do pracy nad rozpoczętym poematem — odparła Emilia — i spędza całe wieczory w bibliotece.
Nazajutrz po tej rozmowie a zarazem nazajutrz po powtórnej bytności Ireneusza u Zuzanny, kochająca siostra przyszła do pokoju brata, w celu opowiedzenia mu wszystkiego. Zastała go zajętego układaniem papieru listowego, który niegdyś od niej otrzymał w podarunku a na którym teraz chciał jaknajstaranniej przepisać wiersze obiecane pani Moraines. Cały stół zarzucony był ćwiartkami zapisanego papieru. Były to jego poezye przejrzane już i odrzucone. Emilia opowiedziała mu swe niewinne kłamstwo, za które podziękował jej gorącym pocałunkiem i słowami:
— Jakaś ty domyślna!
— Jestem twoją siostrą i kocham cię — odrzekła — to rzecz łatwa do zrozumienia.
I spojrzawszy na porozrzucane papiery, dodała:
— Czy rzeczywiście masz zamiar wydać nowy tomik twoich poezyj?
— Nie — odrzekł — ale chcę przeczytać parę urywków jednej z moich znajomych.
— Czy pani Moraines? — żywo spytała Emilia.
— Zgadłaś — rzekł młody człowiek, z widocznem zakłopotaniem — ach! gdybyś ty wiedzieć mogła!...
I teraz dopiero oczekiwane przez nią zwierzenia wylały się jak wody wezbranego potoku.
Emilia musiała wysłuchać gorących zachwytów nad powierzchownością Zuzanny i każdym, najdrobniejszym jej postępkiem. Ireneusz opowiadał z tym samym zapałem o szlachetnym sposobie myślenia ukochanej kobiety i o jej białych pantofelkach, o niepospolitej inteligencyi i o kosztownej tacy, leżącej na jej biurku. Miłość ta, złożona z dziecinnego zachwytu nad zbytkowmemi drobiazgami i z poetycznego uniesienia, nie dziwiła wcale Emilii.
Czyż ona sama, myśląc o przyszłości ukochanego brata, nie troszczyła się zarówno o największe jak o najmniejsze sprawy? Równie gorąco naprzykład pragnęła, aby był zdolnym do napisania „Childe-Harolda“ i posiadał istotnie majątek Byrona. Pod tym względem oboje godzili się w zapatrywaniach, oboje w prostocie ducha nie umieli odróżnić rzeczywistej arystokracyi uczuć od arystokracyi pozornej, tyczącej się zewnętrznych form życia. Dla ludzi, którzy z doświadczenia poznali przygnębiający wpływ pracy rzemieślniczej, zbytkowne pozory wydają się być nieodłącznym warunkiem delikatności uczuć. Szczegóły te, na mocy których bystrzejszy spostrzegacz wyprowadziłby wniosek, że Ireneusz pokochał otoczenie Zuzanny a nie ją samą, zachwyciły Emilię tak dalece, że uwierzywszy w siłę uczucia brata, rzekła mu na odchodnem:
— Nie puszczę tu nikogo... Ale za to przeczytasz mi wiersze, które jej chcesz zanieść... Wybierz je tylko starannie...
Praca nad wyborem i przepisywaniem wierszy uśmierzyła gorączkową niecierpliwość młodego poety i ułatwiła mu spokojne oczekiwanie dnia, w którym znowu miał wrócić do raju przy ulicy Murillo. To w radosnem, to znów w dziwnie smutnem usposobieniu spędzał długie godziny samotności, przeplatane jedynie poufnemi rozmowami z Emilią.
Chwilami zdawało mu się, że widzi przed sobą uroczy obraz Zuzanny, wtedy odkładał pióro a sprzęty zapełniające pracownię, znikały mu z przed oczu, jakby siłą czarodziejskiego zaklęcia usunięte. Zamiast czerwonych obić swego pokoju, widział przed sobą mały buduar pani Moraines. Nie widział ani obrazów ulubionych swych mistrzów: Dürera i Moreau, ani ukochanej biblioteczki, w której „Naśladowanie Chrystusa“ leżało obok „Pani Bovary“, ani rosnących w ogródku drzew, których bezlistny szkielet zarysowywał się ciemno na błękitnem tle niebios. Ale natomiast wciąż widział przed sobą Zuzannę, zręczne jej ruchy, dumnie podniesioną głowę, połysk jej złotych włosów i biało-różową cerę jej twarzy. Widzenie ta stokroć wyraźniejsze niż nieuchwytne, mgliste, halucynacya wyobraźni podniecała tak silnie zmysły młodego poety, iż powinien był zrozumieć, że kobieta, która podobny urok wywiera, musi być w gruncie namiętną, wyrachowaną kokietką. Ale Ireneusz nie umiał zdać sobie sprawy i pożądając szalenie jej uścisków, łudził się, że kocha ją jedynie idealną, platoniczną miłością. Ludzie prawi, szlachetni, nader często tak fałszywie tłumaczą sobie swe uczucia i zwykle padają ofiarą swej omyłki. Niezdolni należycie oceniać swych wrażeń, tem mniej są zdolnymi do należytego ocenienia wykrętów chytrej kokietki, która potrafiła owładnąć ich sercem...
O ile Ireneusz łudził się co do natury swych uczuć względem Zuzanny, o tyle trzeźwo zapatrywał się na swój stosunek z Rozalią. Przerzucając swe papiery, napotykał co chwila prawie wierszyki, które był układał dla niej wtedy, kiedy ją kochał — jakże odległemi wydawały mu się dziś te czasy! Jeden z tych wierszyków nosił tytuł „Do mojego kwiatka“, inny kończył się słowami:
„Z tobą, o aniele dobroci i czystości!“
Ilekroć rzucił okiem na wierszyk podobny, znowu odkładał pióro, znowu zapominał o wszystkiem co go otaczało, znowu puszczał wodze marzeniom, ale tym razem — nader przykrym i bolesnym... Oczyma wyobraźni widział teraz przed sobą zimne i posępne mieszkanie rodziny urzędnika.. Panią Offarel, zakłopotaną o swe ukochane koty... Anielę, tłumaczącą pracowicie angielskie powieści... i Rozalię, patrzącą na niego wzrokiem pełnym nieopisanej boleści. Tak, zdawało mu się, że pomimo dzielącej ich przestrzeni, czuje utkwione w swej twarzy rozpaczliwie smutne spojrzenie młodej dziewczyny... Z ust jej nie wyszło dotąd ani jedno słowo skargi lub wymówki a jednak młody poeta odgadywał, że ona zna jego tajemnicę, że cierpi, zawiedziona w swych uczuciach i zazdrością miotana. Odgadywał to bezwątpienia, inaczej dlaczegóżby myśl zobaczenia Rozalii przejmowała go takiem przerażeniem? Ach! gdybyś mógł pójść powiedzieć:
— Będziemy odtąd tylko przyjaciółmi!
Wszak to było jego obowiązkiem... Ilekroć chodzi o zerwanie miłosnego stosunku — zerwanie, które jest poniekąd bankructwem serca — jedynie postępowanie z bezwzględną prawością, chroni nas od utraty szacunku dla samych siebie... Ale po chwili wahania, Ireneusz, ulegając słabości, na którą składało się samolubstwo i litość dla nieszczęśliwej dziewczyny, nakazywał milczenie głosowi obowiązku. Wtedy znów brał pióro do ręki, pocieszając się słowami, które od chwili poznania Zuzanny, coraz częściej powtarzał:
— Zostawmy to czasowi.
I usiłując pracować dalej. Nagle przerywał pisanie, nie mogąc zapomnieć o cierpieniu Rozalii. Myślał o łzach, jakie biedna dziewczyna wylewała podczas bezsennych nocy. Znał wszystkie przyzwyczajenia tej naiwnej istoty, która mu serce swe oddała, pamiętał, że opowiadała mu nieraz, jak w nocy tylko może dać folgę cierpieniu, przepełniającemu jej serce... Wtedy z rozpaczliwym ruchem ukrywał twarz w dłoni ach pytając samego:
— Czy to moja wina?...
Starał się zapomnieć o tych smutnych, dręczących myślach.
Mocą nieubłaganego prawa, rządzącego duchowem jestestwem człowieka, napotykane przeciwności potęgują siłę uczucia, to też przeświadczenie o niegodziwości postępowania z Rozalią, podnieciło wzruszenie Ireneusza, gdy szedł na schadzkę naznaczoną przez panią Moraines.
Zuzanna również oczekiwała go z gorączkowym niepokojem, który ją samą przejmował zdziwieniem. Na chwilę nie mogła zapomnieć o młodym poecie: na ulicy, w teatrze, wszędzie szukała go wzrokiem. Kto wie, może spotkawszy wśród tłumu oczy jego, utkwione w jej twarzy z wyrazem niemego uwielbienia, które w rzeczywistości jest równie występnem, jak otwarte wyznanie miłości, pomyślałby w duchu:
— Jakiż on nieostrożny!
Ale nie spotkała go nigdzie a to wzbudziło w jej sercu niepokój, podsycający przelotne uczucie.
Zresztą tem niecierpliwiej oczekiwała przybycia Ireneusza, że widziała konieczność uczynienia stanowczego kroku. Dwa razy już bez wiedzy męża przyjęła u siebie młodego poetę a obawa mogących powstać plotek nakazywała położyć temu tamę. Przed dwoma dniami Paweł, który zresztą niczego się nie domyślał, powiedział jej przy obiedzie.
— Rozmawiałem z baronem o panu Ireneuszu Vincy... Ów młody poeta nie wywarł na nim sympatycznego wrażenia. Stanowczo trzeba unikać bliższej znajomości z autorami, których dzieła przejmują nas uwielbieniem...
Gdyby lokaj, który wprowadzał Ireneusza do jej salonu, znajdował się w jadalnym pokoju podczas tej rozmowy, Zuzanna byłaby zmuszoną powiedzieć prawdę. Na ten raz uniknęła szczęśliwie niebezpieczeństwa, ale któż mógł zaręczyć, że jutro lub pojutrze okoliczności nie złożą się inaczej? Względy te nakazywały obmyśleć sposób widywania Ireneusza gdzieindziej, nie w domu męża. Ale czem usprawiedliwić to postanowienie wobec niego? Po długim namyśle uznała, że jedynym sposobem jest zaproponowanie mu odbycia wspólnej przechadzki, naznaczywszy miejsce spotkania w kościele Notre Dame lub w innej świątyni dość oddalonej od arystokratycznych dzielnic, aby uniknąć wszelkiego niebezpieczeństwa. Liczyła na to, że treść którejkolwiek poezyi Ireneusza, dostarczy jej pozoru do podsunięcia niby od niechcenia tej propozycyi.
Młody poeta, przybywszy o oznaczonej godzinie, wszedł z bijącem sercem do znanego mu już saloniku.
Zuzanna miała na sobie strojny, spacerowy kostyum, który nie mniej od sukni balowej podnosił jej urodę, uwydatniając klasyczny spadek ramion i wysmukłość jej kibici. Po wypowiedzeniu kilku stereotypowych ogólników, które stanowią wstęp wszelkiej salonowej rozmowy, młoda kobieta usiadła na nizkiej kanapce i przybrawszy nieco zaniedbaną postawę, prosiła gościa, aby rozpoczął czytanie. Wyraz jej twarzy i oczów zdawał się świadczyć o nadzwyczajnym natężeniu uwagi. Od czasu do czasu głosem drżącym od wzruszenia przerywała czytanie słowami:
— Jakież to piękne!
Albo też:
— Proszę, niech pan raz jeszcze powtórzy den ustęp! Cóż to za siła wysłowienia!...
W rzeczywistości jednak utwory młodego poety były dla niej zupełnie niezrozumiałemi.
Ażeby powierzchownie chociaż zrozumieć ducha dzisiejszych poetycznych utworów, w których zawsze przebija się krytycyzm i erudycya autora, potrzeba pewnego rozwinięcia umysłu, które posiada mała tylko garstka kobiet światowych zanadto przywykłych do czynienia i myślenia, aby nie przerywać pracy umysłowej pomimo zgiełku życia salonowego... Jeżeli więc wyraz twarzy i oczów Zuzanny, świadczył o nadzwyczajnem natężeniu uwagi, to dlatego jedynie, że nie chciała przepuścić wyrazu, któryby jej mógł posłużyć za pretekst wypowiedzenia swego zamiaru. Ale poeta czytał wiersz po wierszu, sonet po sonecie a Zuzanna nic znaleźć nie mogła, coby usprawiedliwiła zwrócenie rozmowy w kierunku; którego sobie życzyła. Co za szkoda! Po wyrazie oczów Ireneusza, które co chwila odrywały się od zeszytu, po stłumionym od wzruszenia dźwięku jego głosu, po nerwowem drżeniu rąk, gdy odwracał kartki, widać było, że udany jej zachwyt schlebiał próżności, od której żaden autor nie jest wolnym!... Nareszcie poeta przeczytał tytuł ostatniego poematu: „Oczy Jocondy!“ Zuzanna drgnęła mimowoli i znalazła już to, czego pragnęła!...
Był to poemat rozwlekły nieco, poczęści opisowy, po części metafizyczny, który poeta uważał za najcelniejszy ze swych utworów a który był w gruncie powtórzeniem tysiącznych komunałów, parodyujących arcydzieło z epoki Odrodzenia mistrza.
Może istotnie kreśląc obraz pięknej włoszki, Leonard chciał stworzyć dzieło, nacechowane najszczerszym naturalizmem i wypowiedzieć walkę tym, którzy sztukę za rzemiosło uważa? Może pragnął przelać na papier grę fizyonomii, — której nikt uchwycić nie zdoła — i odmalować przelotną chwilę, w której twarz poważna rozpromienia się uśmiechem?... Bez względu na zadanie włoskiego mistrza, Ireneusz w trzydziestu zwrotkach zawarł całą filozofię historyi i przyrody. Za ten chaotyczny poemat, pełen niezrozumiałych przenośni nie zawahałby się oddać całego „Sigisbeusza“ który — zdaniem jego, posiadał tylko dwa przymioty: prostotą i siłę uczucia — przymioty cenione tylko przez głupców!... To też twarz jego zajaśniała niewypowiedzianą radością, gdy pani Moraines wypowiedziała następujące zdanie:
— Gdybym czuła się zdolną do czynienia wyboru między pańskiemi poezyami, ta ostatnia podobała mi się najwięcej... Jak pan rozumiesz sztukę!... jak pan musisz oceniać arcydzieła naszych wielkich malarzy. Jestem pewną, że gdybyśmy byli razem w Galeryi, usłyszałabym od pana objaśnienia wielu szczegółów które odczuwam tylko, nie umiejąc ich zrozumieć... Siadywałam nieraz całemi godzinami w galeryach Luwru, ale zawsze sama.
Umilkła, oczekując niecierpliwie odpowiedzi.
Podczas, gdy Ireneusz czytał ostatni swój utwór, siedziała z zamkniętemi oczyma — jakby chciała odtworzyć w wyobraźni rysy kreślonego przezeń obrazu — i myślała w duchu:
Dlaczegóż też wcześniej nie przyszło mi to na myśl!
Mówiąc powyższe słowa, pewną była, że Ireneusz zechce skorzystać ze sposobności zobaczenia jej raz jeszcze, że zaproponuje wspólną wycieczkę do Luwru i że wtedy ona, po długim oporze, zgodzi się wreszcie, ulegając jego prośbom.
Ale widząc, że młody poeta pragnąłby, lecz nie śmie podać tej propozycyi, rzekła po chwili:
— Gdyby nie obawa zabrania panu tak drogiego czasu!... Nie — dodała z westchnieniem — znamy się za mało.
— Ach! Pani, — zawołał Ireneusz z zapałem — mnie się zdaje, że od tak dawna już jestem pani przyjacielem!
— Bo pan przekonał się, że niema we mnie ani cienia zalotności — odparła z łagodnym uśmiechem. — A zatem, aby panu dać nowy dowód mej szczerości, chciałabym spytać, czy pan zechce zwiedzić ze mną galeryę obrazów w przyszłym tygodniu?