<<< Dane tekstu >>>
Autor Waleria Marrené
Tytuł Kazimierz Brodziński
Podtytuł Studyum
Wydawca Redakcja „Muzeum“
Data wyd. 1881
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.

W burzliwej chwili, w pośród ciągłych zmian politycznych, wśród walk idei, wśród przetwarzania się i odradzania literatury naszej, przypada działalność Brodzińskiego. Ztąd pewna trudność oświetlenia tej postaci właściwie, i nadania jej miary jaką miała rzeczywiście, a to tem bardziej że wstąpił on na drogi zupełnie dotąd nieutorowane, zajął odrębne stanowisko jako krytyk, estetyk, badacz i myśliciel.
Stokroć łatwiejszą była praca odtworzyć postać Niemcewicza, którego wiele wspólnych myśli i celów z Brodzińskim łączyło, bo u niego obywatel góruje zawsze i wszędzie nad autorem, tymczasem postać Brodzińskiego, kierowanego także zawsze i wszędzie czystą miłością kraju, ma daleko więcej stron różnolitych. Mniej rozgłośny może od autora Śpiewów, Panowania Zygmunta III i Tenczyńskiego, wywarł on jednak bez porównania głębszy wpływ na swoją epokę, tak dalece iż kilku krytyków a pomiędzy nimi Lucyan Siemieński i Felicyan Faleński przyznało mu jednogłośnie nazwę poprzednika wielkich poetów naszych, których działalność przygotował i ułatwił pracami swemi.
Kiedy Brodziński wszedł na widownią, wypadki polityczne rozproszyły były plejadę stanisławowskich pisarzy, a potrzeby umysłowe kraju nie były zdolne zwalczyć wrogich wpływów i wytworzyć literackiego ruchu. Ogólne milczenie przerywał tylko kiedy niekiedy Niemcewicz jaką bajką, śpiewem lub utworem scenicznym, albo też Woronicz krążącemi w rękopismach utworami jak Hymn do Boga, Świątynia Sybilli, Assarmot.
Szczęk oręża którym wrzała cała Europa, nie sprzyjał piśmiennictwu, a wyjątkowe położenie nasze sprzyjało mu mniej jeszcze. Wzrok narodu natężony był w inną stronę a tylko bardzo podniosłe umysły rozumiały znaczenie literatury w historyi odradzających się ludów, i myślały o pracy na tem polu.
Dopiero około 1815 r. zaczyna się ruch umysłowy ześrodkowywać w Warszawie. I tutaj głosy odzywające się zewsząd łączą się w chór jeden. Rozpoczyna się krzątanie wyraźne i jawne podniesienia poziomu umysłowego. Ze wszystkich stron kraju zbiegają się ludzie dobrej woli nieszczędząc pracy i zdolności by dorzucić przyczynek jaki do skarbnicy ojczystej.
W prawdzie w literaturze panowały samowładnie formy klassyczne, bo ludzie ówcześni nie mieli czasu bardzo zajmować się formą, przyjmowali gotową taką jaką była, ale przez nie przeglądał już duch nowy, rozbudzone zamiłowanie do rzeczy ojczystych, stawianie na pierwszym planie kwestyi narodowości, które sprawiało że klasycyzm więcej panował u nas teoretycznie niż w istocie, dopóki wielka walka pomiędzy dawnym a nowym literackim kierunkiem jak każda walka nie wpłynęła na wyrobienie bardziej konkretnego absolutyzmu pojęć. Niemcewiczowi bardzo mało chodziło o formę literacką ale o to jedynie, by jak najwięcej pisano i drukowano po polsku.
Tak samo czynił i Franciszek Wężyk, który pisał tragedye w prawdzie pokrojem francuzkim, ale motywów szukał nie w starożytności, tylko we własnej historyi. Pisano także powieści historyczne już dziś po większej części zapomniane, bo powieść historyczna kwitła wówczas w całej Europie i odpowiadała szczególniej nastrojowi umysłów u nas, a może i potrzebie istotnej — wspominania i popularyzowania dziejów ojczystych które było głównem zadaniem literatury.
Zresztą tenże sam Wężyk w rozprawie o poezyi dramatycznej objawił pojęcia zupełnie sprzeczne z niewzruszonością form literackich przyjętych jakkolwiek zaliczają go zawsze do klasyków.
Fakta te pokazują że reformy leżały w prądach chwili, a kiedy później Brodziński stał się ich rzecznikiem jakkolwiek oględnym i umiarkowanym nie był on jednak tak odosobnionymi jakby to z pozoru sądzić można, można nawet powiedzieć że duch który ożywiał ówczesny świat myśli, pod pewnemi względami swobodniejszym był od tego który dziś w wielu kołach panuje.
Przy założeniu Uniwersytetu Warszawskiego, w roku 1817, wiedza, oświata, praca, jako zbawcze gwiazdy, zdawały się przyświecać odrodzonemu społeczeństwu, były hasłem ogólnem, ku któremu zwracali się więcej i mniej umiejętni, rozumiejąc wreszcie iż tutaj leżał węzeł przyszłości. Jak zaś szerokie panowały wówczas pojęcia naukowe, dowodzi świetna mowa, wypowiedziana przez księdza Wojciecha Szwejkowskiego, Rektora świeżo założonego uniwersytetu, przy jego urzędowej inauguracyi dnia 14 Maja 1818 r. w której wypowiada i określa wyraźnie zasadnicze prawo swobodnej i niczem nie ograniczonej wiedzy.
„Uniwersytet, mówi on, nie ma właściwie oznaczonego stopnia, do którego ma doprowadzić swych słuchaczów, w przedmiotach naukowych, im wyżej ich posuwa, tem większą jest to dla niego zaletą“.
„Ktoby chciał ścieśniać i ograniczać państwo wyobrażeń, tenby niszczył jego jestestwo“.
„Badania uczonych czy to w pojedynczych przedmiotach czy we wszystkich razem, choć mają cel pewny do którego dążą, nie mogą mieć stałej oznaczonej mety, tak jak jej nie ma nienasycona nigdy ciekawość ludzka, wszystkie wysilenia rozumu ludzkiego, czy to pośrednio czy bezpośrednio, zmierzają do poznania natury, i jej początku. Oto jest cel ostateczny, wszystkich nauk i umiejętności“.
„Aby uniwersytet mógł posuwać nauki do stopnia nieograniczonego, aby je mógł doskonalić we wszystkich ich częściach, aby z udoskonalonych mógł ludzkiej społeczności wydobywać i dostarczać potrzebne wiadomości, wynika przeto wniosek konieczny iż powinien w postępowaniu naukowem, być zupełnie wolnym i niepodległym. To jest istotny i wypełniający jego działanie przymiot. Dążenie do doskonałości i ograniczenie, są dwie rzeczy wręcz sobie przeciwne“.
„Nie masz siły któraby bieg myśli wstrzymała, nie masz pęt na rozum. Nie wolność myślenia, ale zapęd próżny jej krępowania jest niebezpiecznym“.
Śmiałe myśli rzucane przez księdza Szwejkowskiego, nic znoszącego ograniczenia w badaniach nauki, dzisiaj możnaby przytoczyć i postawić jako wzór tym, którzy powstają z zasady przeciwko niektórym teoryom naukowym i chcą nadać wiedzy charakter dogmatyczny paczący jej istotę.
Otwierała się więc wówczas świetna przyszłość dla umysłowego ruchu, wszystkie usiłowania rozproszone, zbiegały się około świeżo utworzonego uniwersytetu, a ludzie talentu i dobrej woli, znajdowali szerokie pole działalności, bądź to jako profesorowie, bądź to jako literaci, krzątając się około dźwignienia piśmiennictwa krajowego. Pośród nich, na pierwszem miejscu, stanął młody bardzo na ówczas Kazimierz Brodziński talentem, wiedzą, pracą niezmordowaną jak i nieposzlakowaną nigdy zacnością, przymioty te razem połączone nadały mu szczególne literackie znaczenie.
Brodziński był rodem z Galicyi przyszedł na świat jak sam powiada we wspomnieniach młodości w roku 1791 z ojca Jacka i matki Franciszki z Radzikowskich we wsi Królówce w obwodzie Bocheńskim, dlatego też na końcu swego zawodu na niektórych utworach podpisywał się Kazimierz z Królówki.
Dzieciństwo jego do najnieszczęśliwszych i najbardziej opuszczonych zaliczyć można. Pod okiem macochy Anny z Fihauzerów, jednej z tych typowych jędz, z jakiemi spotykamy się tylko w bajkach czarodziejskich, był prawdziwym sierotą w rodzicielskim domu.
Opis pożycia domowego, ojca i macochy, okropnej szkoły w Lipnicy Murowanej miejsca ówczesnego ich pobytu, srogiego nauczyciela, jego żony i doli biednych sierót, rzuconych przez słabego ojca, na pastwę niegodziwej kobiety, stanowią wzruszające karty wspomnień młodości, chociaż Brodziński opowiada dzieje własne po prostu, bez goryczy i żalu, a nawet umiał wynajdywać w tem smutnem nienormalnem położeniu, tysiące pociech.
W dziecku słabowitem, marzącem, zostawionem zupełnie własnemu kierunkowi, lata dziecinne wyrobiły cechy charakteru, które wpłynęły na całą przyszłość człowieka i stały się powodem wielu dodatnich i ujemnych stron jego talentu, sam Brodziński we wspomnieniach, tłumaczy je pierwszemi niestartemi nigdy wrażeniami.
Tu trzeba szukać i źródła chorobliwej niemal tkliwości która nie była u niego bynajmniej jak u wielu współczesnych wynikiem mody ale płynęła prosto z serca i dlatego nie rozpływała się w mdłym sentymentalizmie ale stanowiła rys charakterystyczny. Nie doznawszy nigdy rodzicielskich pieszczot ani rozkoszy rodzinnych tem silniej czuł ich potrzebę a uczucia tłumione, płonęły w piersi jego tem potężniej im mniej znajdywały podniety.
W tem sierocem wpółdzikiem dzieciństwie, nabył on usposobienia do melancholii, do łagodnego smutku, które towarzyszyło mu przez dni niedoli jak powodzenia, aż do śmierci. Tutaj może także szukać należy, powodu nieśmiałości, niewiary w siebie, stanowiący rys sympatyczny ale szkodliwy razem, dla właściwego rozwoju indywidualności i talentu.
Zupełne zaniedbanie jakiego doznawał w pierwszem dzieciństwie, miało dla przyszłego poety tę dodatnią stronę, iż uwolniło go od wielu konwencyonalnych pojęć, narzuconych nieraz pierwiastkowem wychowaniem, które częstokroć stają się drugą naturą i opanowują umysł wszechwładnie, wciskając go gwałtem w kolej już wyrobioną.
Lata dziecinne wpłynęły także silnie na rozwinięcie poczucia natury którem odznaczał się zawsze. Błąkając się swobodnie po polach i górach, otaczających Lipnicę Murowaną, rozmiłował się w naturze. We wspomnieniach z lat młodości, opisuje tak malowniczo, z takim poczuciem barw i tonów właściwych, krajobrazy jakie miał przed oczyma, iż można łatwo zrozumieć że tu leży geneza późniejszych jego sielanek, oraz dlaczego tak ukochał ten rodzaj, ku któremu skłaniało go, nie tylko łagodne i tęskne usposobienie, ale i pierwsze wrażenia.
Natura była prawdziwą matką Brodzińskiego, a pola, łąki, góry i rozłogi, zastępowały mu dom rodzicielski.
Uciekał tam od domowego piekła i od piekielnej szkoły którą opisał w przerażający sposób. Tu tylko znajdował spokój, swobodę i ukojenie. Tu upływały jego jedyne chwile radości, tutaj marzył i rozmyślał. Oprócz tego tutaj zabierał znajomości z ludem, a jako sam ubogi i uciśniony, znalazł braterstwo prawdziwe w tych, którzy nie widzieli w nim istoty odrębnej natury, panicza, ale nieszczęśliwe dziecko, potrzebujące pomocy.
Brodziński opisuje, jak wiele winien wiejskim kobietom które dozorowały go w chorobie, przynosiły łakocie na jakie ich stać było, a o starej piastunce Róży, co pomimo dokuczań macochy, rozstać się z nim i braćmi jego nie chciała, gdyż przyrzekła to ich umierającej matce, wspomina z synowską czcią i rozrzewnieniem.
Młody Kazimierz wraz z braćmi dzielił wszystkie zabawy wiejskich dzieci, razem z nimi dosiadał koni, jeździł za broną, lub z pastuszkami rozpalał ognisko a piekąc kartofle, słuchał klechd i baśni, jakie przy nim opowiadano.
Stary gumienny wojak, bywalec, u którego w zimie znajdował przytułek, w czasie długich wieczorów, przyczynił się także do jego wychowania, opowiadając o cudzych krajach i przygodach swoich, bo poetyczny umysł dziecka rozprzestrzeniał się temi powieściami czerpał w nich podnietę do awanturniczych pragnień, a jakkolwiek te nie miały nigdy ziścić się w życiu przecież wpłynęły na rozbudzenie wyobraźni.
Na inną naturę podobne wychowanie mogło wprost przeciwnie podziałać.
Było to jednak właściwością Brodzińskiego iż zbierał zewsząd korzyści, jak pszczoła miód z ziół trujących, a wrogie okoliczności wśród których wzrastał, zamiast szkody, przynosiły mu pożytek.
Oddany do szkół do Tarnowa, utracił i te wiejskie uciechy, co miały dla niego jak sam pisze słodycz niewymowną. Dola jego w mieście pogorszyła się gdyż rozstał się z wiejskiemi przyjaciołami, a pod względem nauki, nic wcale nie skorzystał, nauki bowiem słabo pojętę, wykładane były w ówczesnych galicyjskich szkołach w języku niemieckim, którego biedny Kazimierz, nie znał wcale, i zasadzały się głównie i jedynie na łacinie, słowem pożytek z tej pseudonauki był żaden.
Na stancyach gdzie był umieszczany, wraz ze starszym bratem Andrzejem znosił tysiączne przykrości a co gorsza miał przed oczyma nieraz bardzo złe przykłady, jak to sam opisuje. Głód, zimno, haniebne obchodzenie się osób które winne mu były opiekę, stanowią jedne z najsmutniejszych kart jego życia, jakkolwiek smutnych pomiędzy niemi nie brakowało.
Jednak nie nad temi przykrościami najbardziej bolał Kazimierz, gorzej od smutnej doli martwił go brak istotnej nauki, a nadewszystko brak polskich książek, których pożądał z całą siłą budzącego się talentu. Książek jednak takich nie wolno było uczniom czytać nawet po za szkołą, zakaz ten prawdopodobnie wpływał na rozbudzenie zamiłowania i pragnienia tego co było owo wzbronionem.
Profesorowie nie przychodzili wcale w pomoc uczniom, bo jak sam opowiadał Brodziński, jeden z nich nazwiskiem Klimaszewski, któremu zwierzył się ze swojem pragnieniem, dowodził mu że nie ma wcale polskich książek godnych czytania, i za jedyny wzór mu podawał najsłabszą i wcale dla młodzieży niestosowną pracę Wacława Potockiego pod tytułem: Jowialitates albo Żarty i fraszki.
Pomimo tak niefortunnych wskazówek pomimo wychowania skierowanego zda się ku stępieniu władz umysłowych, i wszelkich szlachetnych porywów, Kazimierz zwracał się do poezyi i do nauki ojczystego języka, tem namiętniej, im większe napotykał przeszkody a co najdziwniejsza, zawładnął nim potem znakomicie.
Myśl jego skierowana wyłącznie do tego celu wszędzie wyszukiwała sobie pokarm właściwy.
Stare szpargały i powinszowania, znalezione gdzieś w kufrze na strychu, wykrywały mu techniczne tajemnice budowy wiersza, kawałek makulatury, służącej przekupce do obwijania towaru, a na którym wyczytał imię Jana Kochanowskiego obudził tak bardzo jego ciekawość, iż nie bacząc na nic uciekać zaczął porwawszy tą szacowną zdobycz.
Wszędzie upatrywał poetów i nie tylko sam wcześnie bardzo rymy składać zaczął ale kolegów i przyjaciół do nich zachęcał.
Fakta te świadczyły wymownie o przyszłem powołaniu Brodzińskiego. Na powołanie to jednak nikt nic zwracał uwagi, a jedynym powiernikiem jego marzeń, zapałów i prób, był brat Andrzej, o piąć lat starszy, który chociaż obdarzony nierównie mniejszym talentem był mu przewodnikiem i towarzyszem na poetycznej drodze.
Uczucia łączące tych dwoje sierocych dzieci rzuconych w świat bez opieki żadnej, z gorącem sercem, nieocenionem przez nikogo, z aspiracyamii poetycznemi, z miłością natury i żądzą wiedzy nienasyconą musiały być głębokie i silne, jak każda miłość w podobnych naturach i warunkach.
Oddzieleni przesyłali sobie wzajem prace swoje, a Kazimierz pisze we wspomnieniach że z tęsknoty do brata, wówczas bawiącego u stryja w Wojniczu i jego książek, po nocach sypiać nie mógł.
Połączenie tych dwóch uczuć miłości braterskiej i żądzy wiedzy splatało się w jego myśli w tak nierozerwalną całość, iż sam niewiedział które z tych dwóch uczuć przeważało.
Dalsze koleje życia młodego poety, niesprzyjały wcale jego rozwojowi umysłowemu. Mając lat 18 wraz z bratem Andrzejem zaciągnął się do tworzącego się wówczas polskiego wojska, a traf zdarzył że wszedł do kompanii Wincentego Reklewskiego, zbyt wcześnie zgasłego autora Pieśni wiejskich[1].
Niebawem też pomiędzy ochotnikiem dzieckiem a młodym dowódzcą, zawiązała się głęboka przyjaźń, oparta na jednakim pociągu do wszystkiego co szlachetne, na miłości kraju, na zapale do poezyi i literatury ojczystej.
Reklewski, dziarska i piękna postać rolnika żołnierza poety, rysuje się we wspomnieniach Brodzińskiego, w całym młodzieńczym wdzięku kipiącego życia, poezyi poświęcenia i pozostaje jak jasny obraz przysłoniony wkrótce kirem śmierci.
Bajronizm, zniechęcenie, pessymizm, niegodzenie się z ludzką dolą, były to uczucia niemal zupełnie nieznane ówczesnemu pokoleniu.
Reklewski służyć może za typ tej młodzieńczej epoki naszego wieku, i ma wiele podobieństwa do ówczesnego bohatera narodu, do Księcia Józefa. Dorodny, dziarski, jak on kipiący życiem, używa go też wedle swej bujnej natury ale nie waha się nieść je w ofierze za umiłowaną ideę, z jednakim zapałem dzierży na przemian pióro i szablę pogodny jak niebo, a mężny jak lew.

Pod przewodnictwem tego współtowarzysza i przyjaciela Brodziński odbył ciężką kampanię 1812 roku i stracił w niej ukochanego dowódzcę, wielu przyjaciół, a w końcu i brata Andrzeja.
Ten ostatni cios dotknął go najsrożej i wywarł wpływ niestarty, na jego miękką kochającą duszę i tak aż nadto skłonną do smutku.
Dostał się potem do niewoli pruskiej, a powróciwszy do kraju znalazł się sam na świecie bez dachu i schronienia.
Los to był wówczas powszedni, podobne katastrofy prywatne towarzyszą zwykle wielkim przewrotom politycznym.
Biografowie Brodzińskiego przemilczają, w skutek czego przeniósł się do Warszawy, to pewna że około 1814 r. dostał tu skromny urząd ówczesnej komisyi likwidacyjnej[2].
Być może, że kto z kolegów wojskowych, wyrobił mu to miejsce, zapewne też nęciła go Warszawa, jako jedyne wówczas ognisko umysłowego ruchu. Tutaj zaczęła się istotna działalność jego i trwała niezmordowanie aż do chwili śmierci.
Działalność ta była różnorodna, przejawiała się na rozmaitych polach, zawsze przecież miała jednolity charakter, płynąc ze źródła stałych zasad i nieporównanej zacności, miała za cel jedyny dobro ogólne.
Pod tym względem dwie osobistości tak zupełnie odrębnej natury jak Niemcewicz i Brodziński były jednak ściśle połączone jednakiemi dążeniami. Wytworny, dowcipny, złośliwy nawet Niemcewicz i miękki, słodki, rzewny Brodziński, równie gorąco pragnęli podniesienia się literatury krajowej i uprawiali ją wedle sił i zdolności.
Niemcewicz służył jej płodnem piórem i wszechstronnym talentem, Brodziński rozważny, obdarzony bystrym zmysłem krytycznym, rzucał podwaliny systematycznej pracy na polu badań literackich, i stojąc na straży kierunków umysłowych, walczył niezmordowanie z tymi, które za zgubne uważał, a baczny na przyszłość szczególniej zwracał się do młodzieży i zajmował się pilnie kwestyami pedagogicznemi.
Ażeby ocenić właściwie działalność jego, dość porównać, czem była literatura nasza, przed pojawieniem się Brodzińskiego, a czem stała się pod jego kierunkiem.
Bo jakkolwiek miał on wielu rozgłośniejszych współpracowników, jakkolwiek zbyteczna nieraz skromność przeszkadzała mu zająć przynależne sobie miejsce, przecież wniknąwszy w epokę i wczytawszy się w pisma jego, przekonać się łatwo, jak bardzo wpływał na kierunek i rozwój bratnich talentów.
Był on w całem znaczeniu tego słowa, poprzednikiem wielkiej reformy jaka dokonała się we wszystkich gałęziach naszego piśmiennictwa, a dokonała najwięcej za jego sprawą.
Jako profesor wywierał ogromny wpływ na młodzież, zwracał jej zamiłowanie do rzeczy ojczystych, jako krytyk wydarł zapomnieniu nie jedną postać, niesłusznie przez zepsuty smak wówczas panujący straconą w dal zapomnienia, i stał się twórcą niejako historyi literatury polskiej, jeden z pierwszych studyując ją systematycznie i źródłowo od początku do końca.
Jako publicysta, jako współpracownik a później i wydawca najznakomitszego wówczas pisma peryodycznego Pamiętnika Warszawskiego, kierował opinią i krytyką, a przynajmniej wywierał na nią nacisk przeważny.
Wreszcie jako poeta, sam stawał się żywym wzorem, torował poezyi drogi nowe, tak pod względem treści jak formy.
Praca Brodzińskiego jako profesora, łączy się ściśle z pracą publicysty a nawet nad nią góruje. Można wprawdzie powiedzieć, że jedna dopełniała drugą, jedna drugą wywoływała, przecież leżało zarówno w nastroju chwili, jak umysłowości Brodzińskiego, iż górującą dążnością jego było nauczanie.
Wprawdzie cała literatura ówczesna zajmowała względem narodu stanowisko pedagogiczne, przecież Brodziński tem różni się od współczesnych sobie, że nauczanie jego głównie zwracało się do młodzieży.
W roku 1818 wydał sławną rozprawę: O klasyczności i romantyczności, i zaraz potem wezwany został przez księdza Kamińskiego, ówczesnego prowincyała księży Pijarów i rektora konwiktu czyli szkoły męzkiej na Zalibarzu, do wykładania w wyższych klasach historyi literatury polskiej, również i w seminaryum nauczycielskiem Pijarskiem.
Z tego zadania wywiązał się tak chlubnie, iż w 1822 roku otrzymał katedrę literatury polskiej w Uniwersytecie Warszawskim.
Pierwiastkowo Uniwersytet Warszawski posiadał tylko jedną katedrę literatury powszechnej, do której włączona była i polska, zajmował ją Ludwik Osiński, później jednak okazała się potrzeba osobnych wykładów tej ostatniej a Osiński, który posługiwał się zwykle zdaniem innych a sam nie miał ochoty a może i zdolności właściwej do moralnej pracy, jaką wymagała dziewicza poniekąd niwa literatury ojczystej, przedstawił Brodzińskiego jako najwłaściwszego profesora na świeżo założoną katedrę. I tutaj rzeczywiście miał on pole wykazać swoje znakomite zdolności, a co dziwniejsze gruntowną wiedzę i obznajomienie z literaturą polską, do której od dzieciństwa miał tak wielki pociąg.
W swoich wspomnieniach nieobjaśnia on kiedy wczytywał się w starożytnych autorów, to pewno jednak, że znał ich dokładnie.
Wychowanie jakie odebrał, nie usposobiło go do zawodu, na jaki rzucił się teraz, później burzliwe lata służby wojennej, niewola pruska w którą popadł, a po powrocie do kraju tułaczka po krewnych i znajomych, wszystko to były warunki wcale nie sprzyjające studyom, a jednak wbrew wrogim okolicznościom najzupełniej podołał trudnemu zadaniu jakie wziął na swoje barki.
Nie skrępowany żadną rutyną, kierując się jedynie wrodzonym smakiem i krytycznym zmysłem, rzucił w pośród społeczeństwa massę idei nowych, miał odwagę swoich przekonań, nie wahał się nazwać pięknem tego wszystkiego, co za takie uważał i odrzeć z niezasłużonej sławy wielu umysłowych uzurpatorów.
My dzisiaj godzić się nie możemy na wiele zdań i sądów jego, bo zasady krytyki zmieniły się z gruntu, ale byłoby niesprawiedliwością wymagać od Brodzińskiego, by czas swój wyprzedził i poczuł to co lata późniejsze w tak bujnie rozwijającym się wieku piśmienniczym przyniosły. Zresztą nie pozwalała na to sama wiedza ówczesna o tyle od dzisiejszej uboższa.
A przy tem kursa jego uniwersyteckie o literaturze i estetyce, przygotowane do druku, zaginęły w rękopiśmie i długo miano tę ważną pracę za zupełnie straconą, kiedy zaś w wiele lat po śmierci autora odnaleziono papiery i notaty, z których Franciszek Salezy Dmochowski odtworzył część przynajmniej tych kursów, wyszły one dopiero w kompletnem wydaniu dzieł Brodzińskiego dokonanem w Poznaniu pod kierunkiem J. I. Kraszewskiego utraciły zupełnie dawne znaczenie i okazały się pod każdym względem spóźnione. Słusznie też Kraszewski pisze w swoim wstępie do tej pracy.
„Od tego czasu zmieniły się pojęcia o literaturze, zbogaciły jej dzieje nowemi poszukiwaniami. Praca Brodzińskiego jednak zachowała wysoką wartość, bo poeta wyprzedzał swych współczesnych, a w to co pisał umiał tchnąć ducha, który nigdy nie starzeje — kursa te są pomnikiem historycznym“.
Rzecz bardzo naturalna, iż w pół wieku po ich wygłoszeniu prelekcye Brodzińskiego mają wartość jedynie jako dokument względem jego umysłowości. Rzeczywiście wypowiada się on w nich najdokładniej, możemy z nich zrozumieć miarą jego sądów, punkt widzenia, i stanowisko krytyczne.
Pod niektórymi względami a szczególniej w kwestyach estetycznych stanowisko to nie różniło się wiele w zasadzie od całej plejady ówczesnych pisarzy wykarmionych na ideach końca ośmnastego stulecia we Francyi.
Francya była wówczas rzeczywistą przodownią umysłową Europy. Wielkie wypadki dziejowe, przewaga oręża, bogactwo literatury nadawały jej tą rolą nawet względem narodów, które z nią wojowały; u nas tem bardziej torowały im drogą sympatye narodowe i polityczne wypadki.
Brodziński pod wielu względami odrzucał idee encyklopedystów nade wszystko odrzucał ich antyreligijne dążenia, gdy sam był głęboko wierzący, przecież nikt z pod prądów wieku swego wyzwolić się nie może, a miękka natura naszego poety mniej niż wielu innych była do tego zdolną, to też walcząc przeciwko manii cudzoziemczyzny w tem, co ona szkodliwego miała dla kraju, zostawał przecież pod wpływem literackich doktryn wyznawanych wówczas powszechnie.
Brodziński zarówno jak Niemcewicz szukał w literaturze jedynie celu etycznego i użyteczności. Nie pojmował zgoła wartości artystycznej dziel objektywnych, żądał od autora tendencyi i tą stawiał na pierwszym planie.
Było to znamieniem ogólnej epoki a nadewszystko było znamieniem naszej odradzającej się literatury. Kraj cały widział w niej jedynie palladyum zbawienia, sposób ratowania się od zagłady, i kiedy wszystko zdawało się straconem, garstka intelligencyi narodu na tem polu widziała jedyną możliwą i pożyteczną działalność.
To było bodźcem wszystkich autorów naszych, to pchnęło Niemcewicza do produkcyj teatralnych, dlatego księżna Wirtembergska pisała swoją Malwinę, a Generał Kropiński Adolfa i Julię. Tak pierwsza jak drugi chcieli dowieść, że język polski pogardzony i zaniedbany przez warstwy, które najsilniej popierać go były powinny, nadawał się do miękkich zwrotów i cieniowania subtelnych uczuć.
Zasada pożytku była więc główną normą krytycznego sądu i Brodziński z tej zasady wychodził. Dopóki była tylko mowa o polskiej literaturze, a szczególniej o starożytnych pisarzach, norma ta była zupełnie wystarczającą, a nawet odpowiadała kierunkowi naszego piśmiennictwa, gdzie tak zwana sztuka dla sztuki zajmowała nic nie znaczące miejsce, i o której słusznie powiedział nasz krytyk, iż była tylko jedną z form obywatelskich usług.
Z tej zasady wychodząc dzieli on literaturę naszą na dwa odrębne peryody. Pierwszym obejmuje najdawniejsze zabytki piśmiennicze aż do Stanisława Augusta, uważając iż był on poświęcony jedynie sprawom publicznym ku nim skierowany, tak dalece iż nazwać go można jedną wielką narodową kroniką.
Drugi zaś wręcz przeciwny, w którym naśladowanie francuzkich wzorów i prawideł estetyki klasycznej francuzkiej zawładnęły literaturą naszą, i nadały jej zwrot niezgodny z duchem rodzimych tradycyj. Taką była zasada postawiona przez Brodzińskiego. Właściwie jednak jeźli weźmiemy kształcenie języka jako bodziec użyteczności, to przyznać można iż większość stanisławowskich pisarzy miała ją na celu.
Zresztą zobaczymy później, iż w miarę potrzeby przy literaturach zagranicznych Brodziński rozszerzał znów w innym kierunku ideę pożytku, gdyż inaczej musiałby wiele znakomitych utworów poświęcić.
Praca, której się podjął jako profesor literatury polskiej była olbrzymią, albowiem literatura nasza była ziemią dziewiczą, prawie nietkniętą dotąd przez krytykę.
Wiadomości bibliograficznych mógł zaczerpnąć jedynie w sztuce rymotwórczej Dmochowskiego, wydanej w roku 1786, w rozprawie Chromińskiego o dawnych pisarzach polskich drukowanej w dzienniku Wileńskim w roku 1807 a wreszcie w najważniejszej dotychczasowej pracy w tym kierunku w Historyi literatury polskiej Bentkowskiego wydanej w roku 1814.
Później mógł także korzystać z ważnych i rozległych studyów Józefa Ossolińskiego[3] oraz z prac Józefa Samuela Bandtkiego.
Wszystko to jednak stanowiło dopiero szczupłe materyały, które trzeba było samemu skontrolować, dopełnić i ożywić. Młody profesor okazał tutaj niesłychaną pracowitość, a nadewszystko wysoką zdolność krytyczną i zrozumienie właściwości naszego piśmiennictwa.
Ze starych kronik, ze zdań rozrzuconych ale nadewszystko z dzieł samychże autorów, często zapomnianych wydobywał z dziwną jasnością, i odtwarzał niejako dawne postacie, w całym blasku cnót, zasługi, talentu. I tak rozpoczyna historyą literatury polskiej wspaniałym obrazem starożytnej Sławiańszczyzny. Przyznać trzeba, że poeta tutaj miał obszerne pole działalności dopełniając rzucone zarysy. Wywody swoje stwierdza wprawdzie Brodziński kronikarzami Rzymskimi, mitologią i zabytkami przedhistorycznymi krajów Słowiańskich, wszakże w wielu bardzo miejscach wyobraźnia nadawała rozpierzchłym rysom szyk i dopełnienie, a nawet i coś z sielankowego usposobienia, które kazało mu w praojcach swoich, dopatrywać przeciwstawienia zaborczym dążeniom Rzymian i Germanów i szukać w kontynach Sławiańskich, w gajach poświęconych łagodnym bóstwom złotego wieku arkadyjskich pasterzy.
Tutaj to odnaleść można widoczny wpływ szkoły natury, która cywilizacyi przypisywała wszystkie klęski trapiące ludzkość.
Pomiędzy Brodzińskim jednak a koryfeuszami tej szkoły zachodziła ta kardynalna różnica, iż gdy oni wiek złoty rozciągali do całej przedhistorycznej ludzkości, on lokalizował ją u Słowian.
Wprawdzie trudno jest pisać o ludach, które jeszcze nie doszły do świadomości własnej, i nie wypowiedziały się w żadnem trwałem dziele ani pomniku. Ztąd wiadomość o nich, jaka przeszła do historyi, musi być koniecznie niepewna, zostawiająca obszerne pole domysłom, przecież zaprzeczyć niepodobna, iż poeta powlókł właściwym sobie kolorytem tę zamierzchłą dziejową kartę, kiedy pisze:
„Szczególną obok innych ludów północnych (Tom 3 strona 146[4], okazują Sławianie sprzeczność obyczajów. Jeżeli polowanie i grabieże wojenne były jedynem Niemców zatrudnieniem, oni rolnictwo i pokój kochali“.
„Mitologia Niemców pogańskich samą krwią i srogością napawać się każe — wielobóstwo Sławian głosi miłość natury i łagodność obyczajów, ani chytrość Greków, ani rozwiązłość Rzymian, ani dzikość hord barbarzyńskich, z któremi wojny toczyć musieli, nic ich obyczajów zmienić nie mogło“.
„Uderzające są przykłady ich niewinnej prostoty i miłości pokoju“. Dalej idąc tym torem kreśli Brodziński idealny obraz ludu, który żelaza ani wojny niezna, nie umie obchodzić się z orężem, lubi muzykę i uważa ją nawet za rzecz świętą.
Słowacki w Królu Duchu daje nam podobny obraz przedhistorycznej Słowiańszczyzny, kiedy pisze:

„Do Gwiaździe morskich tajemniczej jaśni,
Przyrównywałem te ludu zjawienia,
Któren żył w chatach próżen wszelkich waśni,
A miał z jabłoni swój napój i cienia
Królowie jemu panowali właśni,
Cudowne jakieś Lecha pokolenie,
Mające w hobie całe Polskie Słowo
I moc i rózgę cudów Mojżeszową.
............
Więc w koło wioski w wieńce kalinowe
Strojne, i roki poświęcone duchom
Mogiły kozom i pasterzom znane.

W ten sposób dwaj tak różnorodni poeci spotykają się w idealizowaniu epoki, która może stosownie do momentu dziejowego mogła być łagodniejsza, u niektórych plemion, niżeli u innych, ale z pewnością nie miała konwencyonalno-idylicznej barwy, jaką ją zarówno Brodziński jak Słowacki powleka.
Wprawdzie pierwszemu, a po części i drugiemu brakło podstawy etnograficznych badań, w których każdy dzień nieledwie przynosi nowe odkrycia.
Niemożemy mieć za złe poecie, że tam gdzie wyobraźnia puszczoną jest luźno zupełnie, tworzy samowolne obrazy. Ale w tych obrazach upatrujemy wyraźny ślad abstrakcyjnych teoryi wychodzących z apodyktycznie przyjętych prepisów. Koszą też one piętno kierunku umysłu Brodzińskiego.
W miarę jednak jak z niepewnego pola legend i tradycyi wchodzi on na grunt rzeczywistej historyi poglądy jego nabierają krytycznej powagi.
Rozwija szerokiem piórem obraz pierwotnego kształtowania się Polski, przebiega historyą, prawodawstwo i wówczas dopiero zwraca się do literatury, poczynając od kronik i pieśni pobożnych, które były jej najdawniejszym zabytkiem a tłumacząc ten fakt mówi słusznie (Tom 3 strona 196). Niepodobnych rzeczy wymagałby ten, ktoby chciał w tych pierwszych kronikach, dzieje od poezyi odłączyć, tak dzieje bowiem jak poezya pokrzywdzone przez nie, jedynie utrzymać się mogły.
„Naszym Gallom i Kadłubkom nie bierzmy za złe, iż przez łaciński język część zwłaszcza poetyczną dużo skazili, gdyż w swoim języku, w dyalekcie jeszcze nierozwiniętym pisać nie mogli, a raczej jako nowsi chrześcianie, z tem większą gorliwością poddali się zasadzie kościoła, iżby język łaciński w całym narodzie upowszechnić“.
„Niewdzięczna nasza oświecona potomność, ze wzgardą i politowaniem, wspomina onych pierwszych kronikarzy naszych, niebacząc, że im przecie winni jesteśmy, to co wiemy, że oni pierwszymi byli zbieraczami baśni, prawdy, w ustnych podaniach dochowanej, że nakoniec w duchu wieku swojego, inaczej pisać nie mogli“.
Tłumaczy dalej konieczność i znaczenie legendy dziejowej, co w chwili kiedy to wypowiadał było śmiałą nowością, a przytem kreśli znowu piękny i wierny obraz pierwotnych chwil historyi, które właśnie rodziły legendy.
„Był to mówi (Tom 3 strona 199) wiek olbrzymich wysileń, heroizmu i entuzyazmu rycerskiego. We wszystkiem jak i w cnotach musiała być nadzwyczajność. Dzikiej i zmysłowej natury niemożna było inaczej opanować i złagodzić, jak przez drugą ostateczność, przez inne nadzmysłowe żądze, jeszcze od fizycznych silniejsze“.
A dalej.
„Alegorycznego znaczenia legendy, tak się w historyi uczyć potrzeba, jak języka dyplomatów. Są one tem dla średnich wieków, czem były pieśni rycerskie, za czasów heroicznych u Greków. One obyczaje i sposób myślenia wieku żywiej malują niż obszerne dzieje. Nie można przywiązywać do nich wszędzie prawdy historycznej, ale uważać je trzeba za znakomitą do historyi pomoc“.
Zdania te dowodzą dziwnej trafności sądu. Dzisiaj za Brodzińskim i za wielu innymi, weszły one w obieg, powtarza je każden nieledwie, w czasie jednak kiedy on je wypowiadał, stanowiły nowość, otwierały przed umysłami słuchaczów horyzonty nieznane. Jestto nieraz nieszczęściem ludzi skromnych i cichych, że zasługami ich chełpią i przyoblekają się inni. Dzieje — literatura, pełną są podobnych przykładów, a historya Kolumba i Ameryga Vespucci, z których jeden odkrył nowe światy, a drugi ochrzcił je swojem imieniem, powtarza się we wszystkich wiekach i na każdem polu. To też do Brodzińskiego zastosować można to co mówił o dawnych pisarzach, „iż nie sztuka wznieść się na ich barkach i chełpić się iż się wyżej od nich stanęło“.
Brodziński potrafił przejąć się zupełnie kronikarzami i historykami, w których się wczytał, i odtworzył sam w sobie, nietylko dzieje, ale obraz społeczeństwa, którego rozwój opowiadał. Wśród labiryntu dzieł przeszłości posiadał nić przewodnią, którą przed nim mało kto dopatrzyć a nikt prawie nie śledził z takiem jak on zajęciem. Była nią miłość i znajomość ludu — Nacisk lub opieka ciążąca nad tą zasadniczą warstwą narodu była dla niego nieraz kamieniem probierczym, rzetelnej wartości niektórych pisarzy.
Była to znowu nader śmiała nowość, bo do tej pory zajmowano się głównie i jedynie tak w historyi, jak w literaturze głośnemi zdobyczami wojny, nie zaś wewnętrznym stanem kraju i najniższemi jego warstwami.
U Brodzińskiego był to wynik głębokiego pojęcia znaczenia dawnej literatury naszej, i poglądu, który jej nadawał polityczne znaczenie.
Literatura nasza (Tom III str. 288) nie rozkwitła w dawnych salonach jak we Francyi, nie w gabinetach uczonych jak w Niemczech, ale na tem polu, na którem ojcowie nasi walczyli, radzili, które obsiewali; można powiedzieć, że każden obywatel obrał sobie za godło sierp, oręż i pióro, aby żywił, bronił i oświecał.
Z tego stanowiska wychodząc, rozwija pełne oryginalności i prawdy — poglądy, bo oparte na wniknieniu w przeszłość, na zrozumieniu odrębności właściwych, nie już literatury ale narodowości, której była owocem.
Szczególniej ciekawą jest literatura nasza pod tym względem, pisze dalej, że wyobraża stan szczególnego narodu, który w przymiotach i wadach swoich, był takim jakim sam chciał, i sam się przez nie rozwijał. Sparta, Rzym, Ateny, takiemi były w obyczajach, jakiemi je prawodawcy mieć chcieli, my zajęci byliśmy więcej praw stanowieniem i tłumaczeniem, niżeli ich wykonaniem, tak w świetnych epokach cnót obywatelskich, jak w czasie bezrządu i zepsucia okazaliśmy się ludźmi działającymi przez się, w zupełnej szczerości cnót i występków. Całą ówczesną literaturę można nazwać sumienną spowiedzią narodu przed oczyma potomnych.
Poznawszy bliżej zasady młodego profesora nie dziwimy się, iż oddał sprawiedliwość niejednej wielkiej postaci, niesłusznie skazanej na zapomnienie.
Pod tym względem położył on wielkie zasługi. Wielcy ludzie przeszłości; Skarga, Birkowski, Modrzewski, Orzechowski, a nadewszystko wieszcz z Czarnolasu, jego dopiero słowem jakby z martwych powołani — zajęli w historyi literatury naszej należne sobie miejsce.
Dotąd Kochanowski nie był nigdy oceniony należycie, rzadkie głosy odzywające się o jego pracach i zasługach nieokreśliły wcale znaczenia, jakie mu się istotnie należało.
Dmochowski w sztuce rymotwórczej chwali go wprawdzie, ale bardzo ostrożnie. Kniaźnin tak mało rozumiał ducha czasu i znaczenie ojczystej literatury, iż Treny jego na łaciński język przekłada, Niemcewicz i Osiński podnoszą go już o wiele wyżej, całkowitą jednak sprawiedliwość oddał mu dopiero Brodziński, wyszukując w jego poezyach stron najbardziej oryginalnych, tłumacząc elegie łacińskie, wskazując całą wartość Trenów i nadając mu głośno nazwę książęcia poetów Polskich.
W Modrzewskim znowu ocenia Brodziński obraz prawego obywatela i wielkiego mówcy, broniącego sprawy uciśnionego ludu przeciw nieludzkim prawom, które stanowiły tylko karę pieniężną za zabicie człowieka należącego do nieszlacheckiego stanu, i nieszlachcie broniły posiadania ziemi. Historya sporów Orzechowskiego z Modrzewskim, sejmu na którym roztrząsano ważność małżeństwa Zygmunta Augusta z Barbarą, zjazdu we Lwowie, zwanego Kokoszą wojną, wszystkie te epizody dają mu sposobność świetnego zastosowania zasady, jaką postawił na wstępie swoich kursów, że dawna literatura polska jest tak ściśle zjednoczoną z historyą, iż jednej od drugiej odłączać nie podobna.
Wywody jego nie mają nic suchego, nie jest to proste krytyczne sprawozdanie, ale żywe słowo tryskające w każdej chwili syntetyczną myślą. Tam gdzie nie jeden znalazłby tylko zimną nomenklaturę następujących po sobie pisarzy, on dostrzega barwy światła i cienia, wysnuwa z nich wnioski, wiąże je nicią logicznych przypuszczeń, jak gdyby spoglądał na postacie przeszłości nie przez mrok upłynionych wieków, ale przeciwnie widział je odbite jasno i wyraźnie w zwierciadle własnego serca.
Ukochanie przeszłości dawało mu klucz do niej, miłość służyła za przewodniczkę, ale nie czyniła ślepym na wady, jakkolwiek pisze sam (tom III str. 283) „Wielu błędami skażona jest literatura nasza, a które przy każdym pisarzu wyliczać byłoby jednostajnością. W wielu trzeba być nurkiem, ażeby z nich jakową perłę ułowić. My jednak będziemy jako pszczoły, które z kwiatków słodycz wyssawszy nie zostawiają ich jak inne robactwo wycieńczonych i skaleczonych“.
Pomimo tak stanowczo postawionej zasady, która kazałaby się domyślać ślepego panegiryzmu, Brodziński widzi i wskazuje bardzo trafnie usterki wielu dawnych autorów. Fakt ten świadczy o krytycznym zmyśle, który rozwijając się coraz gruntowniej przy ciągłych badaniach i pracy literackiej rozpierał i miażdżył zbyt ciasne zasady, jakie sobie z góry założył.
Trzeba więc w Brodzińskim rozróżnić dwie strony, niezawsze w zgodzie będące, teoretyczną, silnie zarażoną błędami wieku, i praktyczną, nieporównanie od niej wyższą. Wbrew temu co się często spotyka, zdania jego były najczęściej więcej warte od ogólnie stawianych zasad. Zdrowy rozsądek, którym celował, brał górą nad konwencyonalnemi pojęciami.
Brakło mu jednak odwagi być samym sobą do końca, brakło mu więcej jeszcze może śmiałej konsekwencyi myśli, która nieraz prowadzi człowieka w imię logiki i prawdy tam gdzieby zajść nie myślał i rozrywa już świadomie wszelkie z góry narzucone zasady, skoro te faktycznie zachwiane zostały. Czynił to jednak nie z braku odwagi, ale z powodu niedowierzania sobie, nie dlatego by cofnął się przed wypowiedzeniem jakiego bądź przekonania, tylko że do tego przekonania sam w sobie nie doszedł, i nie rozjaśnił go wyraźnie we własnej myśli.
Zobaczymy to nietylko przy rozbiorach literatury krajowej gdzie pomimo zapowiedzi iż tylko miód wysysać będzie, okazał się bystrym krytykiem, ale więcej jeszcze w kursach estetycznych, w których napróżno starał się pogodzić sąd sprawiedliwy z formulami z góry nakreślonemi.
Gdyby bowiem Brodziński był ściśle konsekwentnym, to postawiwszy jako najwyższy cel literatury pożytek, powinien był dawną literaturą Polską, która najwierniejszą była tej zasadzie, postawić na czele literatur europejskich.
Nie czyni tego jednak, bo nie pozwala mu na to smak estetyczny silnie rozwinięty, ale pomimo to zasady nie cofa, co najwięcej rozszerza ją tak bardzo, iż zatraca zupełnie pierwotne założenie. Postawiwszy zarówno w kursach i w rozprawach jak np. O dążeniu literatury polskiej, zasadę iż: „użytek jest pierwszą wartością utworu“ Brodziński, który sam nie mógł się w wielu razach z nią pogodzić, zręcznie omijając tą trudność nadawał użyteczności tak szerokie znaczenie, obejmowała ona wszystkie szlachetne aspiracje człowieka. Tym sposobem tłumaczy piękności Iliady, twierdząc, że jak w gospodarstwie natury, tak i w dziełach sztuki zachwyca piękność, porządek i budowa.
Piękność jednak porządek i budowa użytecznością jeszcze nie są.
Brodziński nie zastanawiając się nad tem w ten sposób rozwodzi się nad Iliadą.
„W boskiem dziele Homera dzieci spieszą najprzód do tarczy Achillesa i szyszaka Hektora, tkliwe serca przejmują się głosem Andromachy i Priama, imaginacya rozkosznie unosi się nad Olimpem i greckiemi nawami. Ale mąż dojrzały i oświecony dziwi się nadto całości i porządkowi układu“.
Jeżeli rozkosze imaginacyi podciągniemy pod zasadę użyteczności, to już wszystkie bezwarunkowo płody umysłowe pod nią podciągnąć można. Tym to sposobem sam Brodziński w najlepszej wierze obchodził prawidła niezgodne z istotnem literackiem wykształceniem. W ten sposób jednak rozszerzając nadmiernie znaczenie wyrazów dochodzi się tylko do wielkiego zagmatwania pojęć a naszemu autorowi mniej niż komu innemu takiej dowolne ich nakręcanie darować można, z powodu iż w swoich pracach językowych a szczególniej w słowniku synonimów określał je bardzo wyraźnie.
Widocznie postawiwszy absolutną zasadę której kwestyonować nie myślał, znalazł się w trudnem położeniu względem arcydzieł, których doraźnego użytku wskazać było mu niepodobna i to spowodowało owe zawiłe wywody i zdania łatwe do zbicia.
Trzeba też przyznać że ruchu piśmienniczego naszego stulecia i tego szybkiego elaboratu myśli i zdań, które wówczas dopiero rozwijać się zaczynało, Brodziński nie pojmował zupełnie a co więcej ruch ten przejmował go trwogą, przygniatał niejako ogromem swoim.
W rozprawie O dążeniu literatury polskiej znajdujemy pod tym względem najdziwniejsze i najmniej racyonalne pojęcia. Pisze w niej iż przewiduje a raczej marzy o szczęśliwych czasach, w których te ogromne literackie fabryki ustaną i że któryś szczęśliwy lud osiągnąwszy z nich jako wyniki praktyczną mądrość, miłość pokoju i oszczędności uwolni się od tego ogromu nauk a wszystkie księgi, komentarze, spekulacye filozoficzne, spory uczone zaginą kiedyś zaniedbane i będą podobne do starych zbroi rycerskich, które dziś po zamkach oglądamy. „Równo jak fizyczne, ustaną umysłowe walki a lud w uspokojeniu wróci do przyzwoitszych mu zatrudnień i zabaw, czerstwość fizyczną i swobodę moralną niosących“.
Słowa te dowodzą tak zupełnej ślepoty na znaczenie umysłowego ruchu, na jego konieczność i dobroczynne działanie, iż przytaczamy ustęp ten we własnych słowach autora jako smutny dowód, jak fałszywa doktryna obałamucić może nawet trzeźwy umysł i do jakich doprowadzić go rezultatów.
Rozumowania jego w tym względzie są tak dziwaczne, iż nawet na zbicie nie zasługują, zbijać je bowiem byłoby toczyć istną walkę z wiatrakami. Dziwią nas one tylko, a dziwią tem bardziej iż dla każdego autora zamiłowanego w swoim zawodzie odrzucenie ksiąg i nauk stanowiłoby największe nieszczęście. Musimy więc w tym wybryku umysłowym Brodzińskiego dopatrzeć znowu wpływ szkoły francuzkiej i sentymentalizmu Rousseau, jakkolwiek z pod niego wyzwalał się pod wielu względami polski krytyk.
Szczęściem wady te ograniczały się do ogólników, a znikały przy szczególnych rozbiorach.
W kursach literatury polskiej Brodziński okazuje szczególną troskliwość o język i jego kształcenie, broni Trembeckiego przeciw czynionym mu zarzutom co do nowych zwrotów i wyrażeń jakich używał, a jakkolwiek uważał, iż cała epoka stanisławowska zerwała z tradycyą narodową, ocenia jednego po drugim pisarzy tego czasu z wielką sprawiedliwością a podciągnąwszy kształcenie języka pod rubryką użyteczności, znajduje znowu punkt wyjścia nie uciekając się nawet do rozkoszy imaginacyi jak w Iliadzie, — na którym może pogodzić swoje sądy z ogólną zasadą. Oddaje sprawiedliwość wielkim zasługom księdza Konarskiego, Naruszewicza, Krasickiego.
Wśród całej jednak plejady stanisławowskich pisarzy wyróżnia stanowczo Woronicza, o którym odzywa się z największą czcią i miłością.
Szlachetna postać tego męża, kierującego się zawsze w słowach, pismach i czynach, niezachwianą miłością wszystkiego co swojskie, zasługiwała na takie uznanie.
A przytem można śmiało powiedzieć, że pomiędzy twórcą Sybilli i Asarmota, a piewcą Wiesława, istniał rodzaj duchowego powinowactwa i jeśli nazwano Brodzińskiego poprzednikiem wielkich poetów naszych, to równie słusznie Woroniczowi należy się miano poprzednika Brodzińskiego.
W wykładzie literatury współczesnej, nie potrzeba już było pracowitych badań, którym się tak sumiennie oddawał, ale natomiast stosunki obecne, wymagały innych przymiotów, których także niezabrakło młodemu profesorowi. Dał tutaj dowody wielkiego taktu i oględności.
Były to bowiem przymioty, które w wysokim stopniu posiadał i które niezmiernie jednały mu ludzi. Zresztą zdania swoje wypowiadał zawsze z wielkiem umiarkowaniem i skromnością w sposób mogący jak najmniej razić lub wywoływać opór przeciwników.
Nie należał do tych burzliwych reformatorów, którzy budzą czasem zachwyty ale stokroć częściej nieprzyjaźnie.
Sama powierzchowność jego wątła, cierpiąca i łagodna jednała mu serca i rozbrajała zawiści. Wartość jego nie biła w oczy, trzeba było czasu ażeby ocenić ją należycie, zwolna wnikała w serce i zdobywała przekonanie, nie narzucając się nigdy.
Pomimo zamiłowania rzeczy ojczystych, Brodziński nie zalecał nigdy zasklepiania się jedynie w literaturze własnej, lub ignorowania tego co się dzieje po za jej obrębem. Przeciwnie, wierząc silnie, iż oryginalność można tylko znaleźć rozwijając się i kształcąc na tle rodzimem, uważał przecież jako konieczne poznanie literatur obcych. Sam wzbogacony ich znajomością na wzór Schlegla i Villemaina trzymał się metody porównawczej. Rozumiał dobrze, iż literatura nie jest oderwanym faktem ale łączy się całym szeregiem innych zjawisk, i że jakkolwiek nosiłaby silny narodowy charakter, przecież oddziaływają na nią postronne wpływy.
Dlatego też w wykładach swoich ciągle zwracał się do literatury zagranicznej. Tym bowiem tylko sposobem mógł wykazać przez porównanie właściwe znaczenie dzieł swojskich. Arcydzieła żadnego piśmiennictwa nie były mu obce, wniknął głęboko nietylko we wzory starożytne, ale znał dokładnie Shakespeara, Herdera, Lessinga, Goethego, Schillera, wielkich poetów Włoskich, Hiszpańskich a nawet Byrona i Wiktora Hugo, którego zaledwie pojawiły się wówczas pierwsze prace. Sądy zaś jego dziwnie wyprzedziły epokę i odznaczają się trafną niepodległością, tem godniejszą zastanowienia, gdy wspomnimy na czas w którym je wypowiadał i na zasady przez niego wyznawane.
W starożytności przenosił Eschylesa nad jego następców, Homera nad Wirgiliusza, odczuwał głęboko znajomość ludzkiego serca i nieśmiertelne typy stworzone przez Shakespeara, pojmował mistyczną plastykę Dantejską, a Sonetom Petrarki ośmielał się zarzucać manieryzm. O Byronie zaś odzywał się sprawiedliwie, wytykając zarówno jego zalety jak usterki. W Wiktorze Hugo przeczuł zawczasu olbrzyma dzisiejszej literatury, a przytem niezmiernie trafnie charakteryzuje wady, które w tym znakomitym pisarzu później dopiero wystąpiły na jaw z całą wybitnością. Porównywa n. p. szumno zapowiedzi zamknięte w przedmowach do utworów jego z istotną tychże wartością, dowodząc, iż autor więcej jeszcze obiecuje niż dotrzymuje, i że tym sposobem sam psuje efekt dzieł swoich.
Zdrowy rozsądek, który był podstawową zaletą Brodzińskiego, rzadko bardzo daje się obałamucić w praktyce, jakkolwiek często bardzo przyjmuje ze zbyt wielką łatwością i bezkrytycznie zasady powszechnie przyjęte.
Ta główna wada Brodzińskiego bierze swój początek w samychże właściwościach jego miękkiej i niedowierzającej sobie natury, a występuje szczególniej w kursach estetycznych, które pod pewnemi względami są dużo słabsze od kursów literatury, jakkolwiek Mochnacki, którego o stronność dla Brodzińskiego pomówić nie można, stawia go pod tym względem bardzo wysoko pisząc o nim w swojej historyi literatury polskiej: „Brodziński wziął pióro do ręki, zaczął mądrze i głęboko o poezyi rozmyślać, i ujrzeliśmy pierwszego krytyka, pierwszego estetyka w Polsce“.
Rzeczywiście największa, pod tym względem zasługą Brodzińskiego było to, że był najpierwszym. Teorye jego estetyczne musiały zresztą odpowiadać owoczesnemu poziomowi ogólnej inteligencyi, który na kształt fatum ciąży nad każdą indywidualnością. Wprawdzie danem jest niekiedy geniuszom wyzwolić się z pod jego wpływu, ale czynią to oni jak Brodziński daleko częściej w praktyce, niż w teoryi, i nic domyślają się w wielu razach istotnej miary własnych dzieł, jak tego mamy przykład w przeszłości na Shakespearze i Cervantesie, a pomiędzy współczesne mi na Mickiewiczu, który pisał pana Tadeusza, jako sielankę szlachecką, nie domyślając się wcale, że późniejsza krytyka pomieści go obok epos Homera.
Teoretycy zaś, którzy jasno widzą niedobory społeczne i mają odwagę przeciw nim występować, zwykłe są zupełnie przez swój wiek niezrozumiani, a nawet imię ich rzadko kiedy dochodzi do potomności. Dopiero dzisiaj spóźniona krytyka zaczyna stawiać na właściwem miejscu tak wielkiego myśliciela, jak de Foi, który w treściwej broszurze Essay on projects wypowiedział dwieście lat temu desiderata, będące dzisiaj na porządku dziennym tak samo jak reformy wychowawcze Komeńskiego. Milton słynie jako autor Raju straconego ale zapomniano o jego listach, o wolności druku, które dziś jeszcze zacytować by można tym, którzy się jej lękają.
Brodziński nie należał do kategoryi umysłów śmiałych. Był to raczej pionier przyszłości, pracowicie torujący jej drogę, przodował wprawdzie swojemu wiekowi, ale zbytecznie naprzód nie wybiegał, przeciwnie był z nim związany wszystkiemi tętnami. Ztąd też pochodził wpływ jaki wywierał, a jaki nie może być udziałem zbyt wysuniętych, a więc odosobnionych pisarzów.
Nowością zasadniczą z jego strony było głównie to, iż wierny swoim pojęciom narodowym, nie trzymał się ślepo żadnego z zagranicznych mistrzów estetyki, których jednak znał dokładnie, jak się to pokazuje z cytat i przykładów, ale że tu także szukał samoistnej drogi, odpowiedniej naszym własnym potrzebom i pojęciom, czyli rozumiał doskonale znaczenie narodowej barwy, tak zupełnie lekceważonej przez doktrynerów francuzkich stawiających gmachy swoich teoryj, nie na badaniach ale na abstrakcyach, której to barwy narodowej całkowite znaczenie dopiero ujawniły nowe systemata naukowe oparte na indukcyjnej metodzie.
Już to samo stanowi ogromną zasługę jego. Pomysł estetyki właściwej każdemu narodowi zawdzięczał zarówno głębokim źródłowym studyom nad całą dawną literaturą i historyą naszą, jak dzieciństwu spędzonemu w pośród ludu, które wywarło wpływ niestarty na jego umysł i uchroniło od wielu szkolarskich pojęć.
Jeśli zaś nie uchroniło od wszystkich, to dlatego, że sprzeciwiły się temu niedobory samejże umysłowości Brodzińskiego, a głównie owo niedowierzanie sobie, które było cechą główną jego usposobienia. On który wyzwolił się z pod klasycznego jarzma Boileau i La Harpe’a oparł jednak swoją estetykę na konwencyonalno-teologicznych pojęciach, dopatruje w naturze trzy objawy bóstwa: prawdę, piękno i dobro, które za jednoznaczne uważa. Kiedy jednak od abstrakcyjnej zasady przechodzi do faktów i ich rozwoju, plącze się z konieczności w rozumowania i wywody, niezgodne z istotą rzeczy..
I tak n. p. twierdzi, iż brzydota wszędzie towarzyszy szkodliwości. „Natura pisze (str. 13 tom VI) przywiązała piękność do wszystkiego co jest dobre, a złemu odrażającą postać nadała. Wszystkie zjadliwe i dzikie potwory nacechowała postacią odrażającą człowieka. Żmije i krokodyle odrażają oczy, choćbyśmy ich natury nie znali, ptakom drapieżnym odmówiła natura przyjemności śpiewu, roślinom trującym pięknego liścia i kwiatu. Słodkiej i wonnej pomarańczy jakże piękną postać nadała, jak uszlachetniła kształt niewinnego jelenia, konia, jak wdzięczny głos i piórka nadała drobnym ptaszkom. Jak nawet ich odróżniają figury, które lecąc w powietrzu wykreślają. Wrona i inne drapieżne ptaki lecą prostą tylko linią, skowronek fruwając wzbija się w niebo, jaskółka zakreśla coraz nowe koła“.
Byłoby dziś zupełnie daremnym mozołem odpierać podobne rozumowania.
Czyż potrzeba dowodzić, jak mało troszczyła się natura o odzianie właściwą szatą złego i dobrego, czyż te dwa abstrakcyjne termina nie są dla niej najzupełniej obce i jako wytwory umysłu ludzkiego względnie tylko pojmowane być mogą. Rośliny trujące zawierają zarazem lecznicze pierwiastki, drapieżne zwierzęta, będąc takiemi wskutek właściwości swojej natury, tak są niewinne wobec człowieka, któremu szkodzą, jak potok wezbrany, co niszczy jego pracę.
Szczególne cechy, jedynie w wybujałej wyobraźni, ostrzegają o ukrytych niebezpieczeństwach. Jadowite rośliny posiadają nieraz wspaniałe kwiaty i nęcące owoce, a piękność jest stokroć więcej udziałem lwa, tygrysa i drapieżnych zwierząt, niż łagodnego słonia, nieszkodliwego hipopotama, lub pożytecznego osła. Dziwić się jednak Brodzińskiemu w tym względzie nie można, estetyka bowiem jest tylko jedną z form ludzkiego ducha, przejawiających się nieustannie na rozmaitych polach. Jest ona ściśle związaną z wszystkimi filozoficznymi systematami, urabia się na ich podobieństwo i wyraża niebezwzględną prawdę, ale prawdę warunkową, stosowną do obecnej chwili i pojęcia.
Brodziński wierzył także, a pojęcie to znajdujemy zarówno w kursach estetycznych, jak w poezyach i rozprawach, w płciowość umysłu, wierzył, iż dziewczęta i chłopcy mają wrodzone pociągi do zupełnie różnych zatrudnień, iż pierwsze same z siebie bawią się lalkami, jak znów chłopcy końmi i żołnierzami, świadcząc tym sposobem o przyszłem powołaniu. I pod tym względem także przyjmował bezkrytycznie teoryą idei wrodzonych, nie zestawiając jej nigdzie z doświadczeniem, a nawet nie poddając w wątpliwość.
Kiedy jednak z pola abstrakcyjnych teoryj schodzi do sądu o dziełach sztuki, zmysł artystyczny i zdrowy rozsądek odzyskują swoje prawa i staje znowu na wysokości przedsięwziętego wykładu.
Na przekór zasadom jasny umysł jego posiadał rozwinięte poczucie piękna i takt, nadający wypadkom właściwą miarę.
W jednym tylko poglądzie na najważniejszy fakt dziejowej epoki musimy zarzucić mu niesprawiedliwość, gdy chodzi o rewulucyą francuzką, o której odzywał się zawsze z pogardą i oburzeniem. Widocznie okrucieństwa, jakie splamiły jej karty, odstręczały tę łagodną i miękką naturę, a właściwości charakteru nie dozwoliły mu zrozumieć znaczenia wypadków. Brakło mu przytem stosownego oddalenia, aby osądzić je beznamiętnie.
W błąd podobny popadło wiele wysokich umysłów, które gwałty rewolucji przerzuciły do reakcyjnego stronnictwa. Brodziński, wobec cierpienia ofiar, nie umiał zrozumieć nieubłaganej Nemezis rządzącej historyą.
Błędy te możemy uwzględnić, ale nie mniej ciążą one na nim i przyćmiewają pod pewnym względem zalety profesora, którego rzeczywistą umysłową miarę dały nam dopiero w całej rozciągłości kursa uniwersyteckie.








  1. Jest to niezmiernie rzadka książka, świadczy o istotnym talencie młodego poety-żołnierza jednego z wielu zgasłych przedwcześnie. Szczególniej jeden z krakowiaków w niej zawartych przypomina w zarysie scenę z Wiesława, a nawet też same imię bohatera Reklewskiego Wiesław świadczy o duchowem pokrewieństwie, pomiędzy krakowiakiem młodego dowódzcy a późniejszym arcydziełem Brodzińskiego, i z tego powodu pomieszczam go tutaj:

    „Biegnij ze mną koniku od nocy do rana
    Staniemy u dziewczyny, tam ci dadzą siana
    Dadzą ci dużo owsa, w źródełku napoją
    Pogłaszcze cię dziewczyna, która będzie moją.

    „Żaden mi dziarski chłopak, nie stanie na drodze
    Cztery konie na jednym lejcu dzielnie wodzę.
    Żaden mnie wóz z Krakowa, gdy jadę nie minie
    W tokie dopiero pierwszej kocham się dziewczynie.

    Powiedzże mi dziewczyno, czy jestem lubiony
    Wyskoczy po podwórku, ze mną konik wrony,
    Podkówki sypną ognia, krakowiak pohasa
    I pięćdziesiąt kółeczek zabrzęknie u pasa.

    Lubi zima na karpach a wiosna w dolinie
    Kasin kiedy bez ciebie, dzień mi nędznie płynie
    Powiedzże mi matulu, kiedy Kasia moją?
    Bo się smucę i smutne moje konie stoją.

    Niemasz nic piękniejszego nad słońce na niebie
    I na ziemi piękniejszej dziewczyny od ciebie
    A kiedy słońce zgaśnie noc pola zamroczy
    Pomiędzy nami świecą, twoje lśniące oczy.

  2. Był archiwistą w komisyi trylateralnej do obliczenia należytości i pretensyi Księstwa Warszawskiego.
    Oprócz tego był sekretarzem dyrekcyi teatrów, której skład był następujący: Prezes Józef Lipiński. Członkowie: August Gliński, Jan Kruszyński, Ludwik Osiński, Edward Rakiety, sekretarz Kazimierz Brodziński.
  3. Wiadomości krytyczne do dziejów literatury polskiej wydane w roku 1810, w których autor rozbiera szczegółowo dzieła Kadłubka, Marcina i Joachima Bielskich, Birkowskiego i innych. Oprócz tego napisał Ossoliński o samym Orzechowskim dwa wielkie tomy i wydał w roku 1822.
  4. Cytuję zawsze wydanie kompletne dzieł Brodzińskiego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Waleria Marrené.