Królowa Margot (Dumas, 1892)/Tom II/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Królowa Margot
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Reine Margot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział IV.
DRUGA NOC PO ŚLUBIE..

Królowa-matka szybkiem spojrzeniem obrzuciła cały pokój.
Aksamitne pantofelki, lezące przy łóżku, suknie Małgorzaty porozrucane po krzesłach, oczy, które przecierała, ażeby z nich sen odpędzić, wszystko to przekonywało Katarzynę, że wistocie przebudziła swoję córkę.
Katarzyna uśmiechnęła się uśmiechem kobiety, osiągającej swój cel, i przysunąwszy krzesło, powiedziała:
— Usiądźmy i pomówmy, Małgorzato.
— Słucham cię, pani.
— Nadszedł czas — rzekła Katarzyna, zamykając oczy z powolnością, właściwą ludziom głęboko zamyślonym lub starającym się maskować — nadszedł czas, moja córko, w którym powinnaś już pojmować, o ile twój brat i ja, staramy się zapewnić ci szczęście.
Wstęp ten był zastraszającym dla tych, którzy znali Katarzynę.
— Co też ona mi powie?.. — pomyślała Małgorzata.
— Niema wątpliwości — mówiła dalej córa Florencyi — że wydając cię za mąż, spełniliśmy akt polityczny. Albowiem bardzo często, okoliczności zmuszają tych, co rządzą, czynić wbrew własnej ich woli. Lecz zbłądziliśmy, moje biedne dziecię; nie sądziliśmy, ażeby obojętność króla Nawarry, dla Małgorzaty młodej, pięknej i uwielbianej, była tak silną.
Małgorzata wstała, i oddała królowej-matce, pełen głębokiego uszanowania ukłon.
— Dopiero dziś wieczorem dowiedziałam się — mówiła Katarzyna — gdyż inaczej byłabym cię odwiedziła wcześniej; dowiedziałam się, że twój mąż ani myśli wykonywać obowiązków, nietylko względem tak pięknej kobiety, lecz nawet względem księżniczki krwi królewskiej.
Małgorzata westchnęła, Katarzyna mówiła dalej:
— W rzeczy samej, król Nawarry publicznie utrzymuje jednę z moich dam honorowych, którą uwielbia aż do szaleństwa; pogardza zaś miłością kobiety, z którą go połączono. Jest to nieszczęście, któremu my, pomimo, że mamy tyle władzy, zaradzić jednak nie możemy; gdy tymczasem, każdy szlachcic w naszem królestwie, będąc w tym samym wypadku, ukarałby śmiałka, bądź to wyzywając go na pojedynek osobiście, bądź to za pośrednictwem swego syna.
Małgorzata spuściła głowę.
— Już dawno spostrzegłam — mówiła dalej Katarzyna — i poznaję po twych czerwonych oczach, po twych gorzkich obelgach na panią de Sauve rzucanych, że rana zadana twemu sercu, nie zważając na wszystkie twoje usiłowania, nie przestaje sączyć krwi.
Małgorzata zadrżała, bo lekkie zmarszczki sfalowały powierzchnię firanek łóżka; lecz szczęściem, Katarzyna nie spostrzegła tego poruszenia.
— Ranę tę — mówiła dalej z coraz wzrastającą czułością — ranę tę, moje dziecię, ręka matki powinna zagoić. Ci, którzy zamyślając zapewnić ci szczęście, wydali cię za mąż i tobą się zajmują, uważają, że Henryk, król Nawarry, każdej nocy udaje się do innych, a nie twoich pokoi; ci, którzy nie mogą przeszkodzić, iżby taki królik co chwila znieważał kobietę, twojej piękności, twojego stopnia, twoich zasług, pogardą i zaniedbaniem co się tyczy potomstwa, ci nakoniec, którzy widzą, że ten zuchwały człowiek, przy pierwszej wydarzonej sposobności, gotów jest targnąć się na naszą familię i wygnać cię z twego własnego domu; czyż ci niemają prawa, rozłączając cię z nim, zabezpieczyć twoję przyszłość w sposób godny ciebie i twego stanu?
— Lecz, pani! — odrzekła Małgorzata — pomimo tych uwag pełnych macierzyńskiej miłości, i które z należnym szacunkiem umiem cenić, śmiem przedstawić Waszej królewskiej mości, że król Nawarry jest moim mężem.
Katarzyna uczyniła poruszenie gniewu, i zbliżywszy się do Małgorzaty, powiedziała:
— On twoim mężem! Czyż, żeby być mężem i żoną, dosyć jest błogosławieństwa kościoła; czyż pobłogosławienie małżeństwa, zawiera się tylko w słowach księdza? On twoim mężem! E! moja córko, gdybyś była panią de Sauve, odpowiedź ta byłaby możliwą. Lecz wbrew naszym oczekiwaniom, od czasu, gdy Henrykowi Nawarskiemu nadałaś prawo nazywania cię swoją żoną, oddał on prawa swej zony innej, a nawet w tej chwili — mówiła Katarzyna coraz głośniej — chodź, chodź ze mną, ten klucz otwiera drzwi od pokojów pani de Sauve; zaraz się przekonasz...
— O! mów pani ciszej, ciszej, błagam cię! — powiedziała Małgorzata. — Pani nietylko się mylisz, lecz jeszcze...
— Cóż takiego?
— Obudzisz pani mego męża.
Przy tych słowach, Małgorzata powstała z rozkosznym wdziękiem, pozwalając igrać rozpiętej nocnej sukni, której krótkie rękawy dawały widzieć cudowne kontury ramienia i rękę prawdziwie królewską, wzięła kandelabr z różowemi świecami i, odrzuciwszy kotarę łóżka, uśmiechając się wskazała matce paluszkiem, szlachetny profil, czarne włosy i usta na pół otwarte króla Nawarry, który zdawał się być pogrążonym w głębokim śnie.
Blada, z błędnym wzrokiem, z ciałem, przegiętem w tył, jak gdyby przepaść otworzyła się przed jej stopy, Katarzyna nie krzyknęła, lecz wydała jęk głuchy.
— Widzisz, pani — rzekła Małgorzata — że pozwalasz obrażać swe uszy niesłusznemi potwarzami.
Katarzyna rzuciła okiem na Małgorzatę a następnie na Henryka.
Łączyła ona w myśli, to blade i wilgotne czoło, te oczy, otoczone cokolwiek żółtemi plamami, z uśmiechem Małgorzaty i gryzła swe delikatne usta z niemą wściekłością.
Małgorzata pozwoliła matce patrzeć niejakiś czas na ten obraz, który wzbudzał w niej uczucie strachu, jakim przejmowała głowa Meduzy.
Następnie opuściła kotarę, i idąc na palcach, zbliżyła się do Katarzyny; zająwszy obok niej miejsce na krześle, zapytała:
— Więc co pani mówisz?
Katarzyna kilka chwil badała tę szczerość młodej kobiety; lecz nagle, jak gdyby jej ostre spojrzenia stępiały o spokojność Małgorzaty, odpowiedziała:
— Nic, nic.
I wspaniałymi kroki wyszła z pokoju.
Skoro tylko jej chód zaczął niknąć w oddaleniu, kotara łóżka rozwarła się, i Henryk z błyszczącym wzrokiem, wstrzymanym oddechem i drżącemi rękami, padł na kolana przed Małgorzatą.
Miał tylko na sobie krótkie spodnie i żelazną koszulę.
Małgorzata ściskając go za rękę z całego serca, nie mogła się wstrzymać od śmiechu.
— A! pani, a! Małgorzato! jakim sposobem zdołam ci się wywdzięczyć?...
I Henryk zaczął okrywać jej rękę pocałunkami, które nieznacznie zaczęły się zbliżać do ramion młodej kobiety.
— Najjaśniejszy panie! — powiedziała Małgorzata, zwolna się usuwając.
— Czyż zapomniałeś, że w tejże samej chwil, biedna kobieta, której jesteś winien życie, cierpi za ciebie? Pani de Sauve — dodała po cichu — zrobiła ci ofiarę ze swej zazdrości, i przysłała cię do mnie; ofiarując zaś swą zazdrość, być może, składa na ofiarę i życie; wszak wiesz lepiej, niżeli kto inny, Najjaśniejszy panie, jak gniew mej matki jest straszny.
Henryk zadrżał i powstał, zamierzając wyjść.
— O! lecz niema się czego lękać — dodała Małgorzata z zachwycającą kokieteryą.
— Klucz został ci wręczony bez niczyjej namowy, i mogą sobie pomyśleć, że dzisiaj raczyłeś mnie przełożyć nad inną.
— Ja ciebie zawsze przekładam, Małgorzato; gdybyś tylko chciała zapomnieć...
— Mów ciszej, Najjaśniejszy panie, ciszej — przerwała mu królowa, parodiując słowa, zaledwie przed dziesięciu minutami powiedziane przez nią królowej-matce — słyszą cię z gabinetu, a ponieważ jeszcze nie zupełnie jestem wolną, proszę cię więc, Najjaśniejszy panie, nie mów tak głośno.
— O! o!... — zawołał Henryk IV-ty uśmiechając się. — Prawda; zapomniałem, że zapewne nie mnie przeznaczono odegrać koniec tej zajmującej sceny. Ten gabinet...
— Wejdźmy do niego, Najjaśniejszy panie — rzekła Małgorzata — będę miała zaszczyt przedstawić Waszej królewskiej mości odważnego szlachcica, rannego podczas strasznej katastrofy. Młodzieniec ten przybiegł do Luwru, ażeby cię zawiadomić o grożącem niebezpieczeństwie.
Królowa poszła ku drzwiom gabinetu.
Henryk postępował za żoną.
Drzwi otworzyły się, i król stanął osłupiały na widok młodego mężczyzny w gabinecie, przeznaczonym na wszystkie niespodzianki.
Lecz La Mole zmieszał się jeszcze bardziej, znalazłszy się nagle przed królem Nawarry.
Henryk rzucił ironiczne spojrzenie na Małgorzatę, obojętnie na niego spoglądającą.
— Najjaśniejszy panie!... — powiedziała Małgorzata — rzeczy doszły do tego stopnia, iż obawiam się, ażeby nie zamordowano w moim pokoju tego młodego szlachcica, zostającego w usługach Waszej królewskiej mości, i którego biorę pod swą opiekę.
— Najjaśniejszy panie!... — odparł młodzieniec — jestem hrabia Lerac de la Mole, którego Wasza królewska mość oczekiwałeś, i o którym wspominał nieszczęśliwy pan de Teligny, zabity w moich oczach.
— A! a!... — rzekł Henryk — królowa wręczyła mi pański list; lecz pan powinieneś mieć jeszcze list od pana d’Auriac, gubernatora Langwedoku.
— Tak jest, Najjaśniejszy panie; rozkazano mi oddać go Waszej królewskiej mości, zaraz po przybyciu do Paryża.
— Dlaczegóż więc pan tego nie uczyniłeś?
— Najjaśniejszy panie, byłem wczoraj wieczorem w Luwrze; lecz Wasza królewska mość tak byłeś zajęty, iż mnie nie raczyłeś przyjąć.
— Prawda!... — rzekł król — lecz dlaczegóż pan nie kazałeś wręczyć mi tego listu przez kogo innego?
— Pan d’Auriac rozkazał mi go oddać tylko do rąk własnych Waszej królewskiej mości; nadmienił bowiem, że w liście tym znajdują się wiadomości, których nie może powierzyć byle komu.
— W — rzeczy samej — powiedział król, czytając odebrany list — radzi mi on, ażebym opuścił Luwr i udał się do Béarn. Pan d’Auriac jest moim prawdziwym przyjacielem, pomimo że jest katolikiem, a jako gubernator prowincyi wiedział bezwątpienia co się gotuje. Lecz do kata, mój panie, trzeba mi było oddać ten list przed trzema dniami a nie dzisiaj?
— Miałem już zaszczyt powiedzieć Waszej królewskiej mości, że pomimo pośpiechu, zaledwie wczoraj przybyłem.
— To źle, to źle — mruczał król — w tej chwili bylibyśmy już bezpieczni w Roszelli, lub gdziekolwiek w otwartem polu, otoczeni dwoma lub trzema tysiącami rycerzy.
— Najjaśniejszy panie, już się stało — rzekła zcicha Małgorzata — a zamiast próżno tracić czas, żałując przeszłości, czyby nie było lepiej pomyśleć o przyszłości?
— Będąc na mojem miejscu — powiedział Henryk, rzucając pytające spojrzenie na królowę — czy miałabyś pani jakąkolwiek nadzieję?
— O! bez wątpienia; uważam każdą grę, jako partyę o trzech robrach; dopiero przegraliśmy jednego.
— A!... — rzekł Henryk cicho — gdybym wiedział, że pani weźmiesz udział w mojej grze....
— Gdybym chciała przejść na stronę twoich przeciwników — odpowiedziała Małgorzata — zdaje się, żebym nie potrzebowała tak długo czekać.
— To prawda!... — odparł Henryk. — Jestem niewdzięczny, i jak pani mówisz, wszystko jeszcze można dzisiaj naprawić.
— Życzę ci, Najjaśniejszy panie wszystkiego dobrego — rzekł La Mole — lecz dzisiaj już nie mamy admirała.
Henryk uśmiechnął się śmiechem prostaka, śmiechem, który dwór poznał dopiero wtenczas, kiedy został królem Francyi.
— Lecz, pani!... — powiedział król, bacznie spoglądając na la Mola — ten szlachcic nie może tu pozostać; w każdej Chwili mogą go odkryć. Cóż pani zamyślasz z nim zrobić?
— Najjaśniejszy panie, czy nie moglibyśmy go oddalić z Luwru? Wszak się we wszystkiem z sobą zgadzamy.
— To będzie trudno.
— Najjaśniejszy panie, czy pan de la Mole nie mógłby znaleźć pomieszczenia w domu Waszej królewskiej mości?
— Pani mówisz do mnie, jak gdybym był jeszcze królem hugonotów, a osobliwie, jak gdybym jeszcze władał narodem. Wszak pani wiesz, że jestem już na pół nawrócony.
Każda inna kobieta, przy tej wydarzonej sposobności, nie zaniedbałaby odpowiedzieć; On jest katolikiem.
Lecz królowa chciała zmusić Henryka, ażeby ją prosił o to, czego sobie sama życzyła.
La Mole widząc, że jego opiekunka milczy, i obawiając się stąpać na ślizkim gruncie dworu, tak niebezpiecznego, jakim był wtedy dwór Francyi, także milczał.
— Ależ?.. — zawołał Henryk, przebiegając powtórnie wzrokiem list, przywieziony przez La Mola.
— Gubernator Prowancyi pisze do mnie, że matka pańska była katoliczką, i że z tego powodu jest tak dalece do pana przywiązany.
— I mnie — rzekła Małgorzata — mówiłeś coś panie, hrabio, o uczynionym ślubie, wskutek którego masz zmienić religię? Lecz moje myśli mieszają się; objaśnij mnie więc panie de la Mole. Zdaje się, że i pan hrabia tego żądałeś i król togo po panu wymaga.
— Tak jest. Lecz Wasza królewska mość tak ozięble przyjęła moje objaśnienia — odparł la Mole — iż nie śmiałem...
— A to dlatego, że to wcale do mnie nic należy, mój panie. Wytłomacz to pan królowi.
— Najjaśniejszy panie!... — rzekł la Mole. — Gdym ścigany był przez morderców, bezbronny, prawie umierający od dwóch ran, zdawało mi się, że widmo mojej matki, z krzyżem w ręku, wskazuje mi drogę do Luwru. Wtedy uczyniłem ślub, że jeżeli wyratuję się, przyjmę wiarę mej matki, której Bóg dozwolił opuścić swój grób, ażeby była moją przewodniczką podczas tej strasznej nocy. Bóg przywiódł mnie tutaj, Najjaśniejszy panie. Tutaj znajduję się pod podwójną opieką: księżniczki Francuskiej i króla Nawarry. Życie moje ocalone zostało cudownym sposobem, teraz muszę tylko spełnić ślub. Jestem gotów zostać katolikiem.
Henryk zmarszczył brwi.
Będąc sceptykiem, rozumiał, że można wyrzec się religii dla wyrachowania, lecz bardzo powątpiewał, iżby można się jej wyrzec wskutek wiary.
— Król więc nie chce przyjąć pod swoję opiekę mego klienta — pomyślała Małgorzata.
La Mole czuł swoje drażliwe położenie.
Ale Małgorzata, z właściwy kobietom delikatnością, wybawiła go od tej nieprzyjemności.
— Najjaśniejszy panie!... — powiedziała. — Zapomnieliśmy, że ranny potrzebuje odpoczynku. Ja sama upadam ze znużenia. A! trzymaj go gdyż blednie.
La Mole w istocie bladł, lecz bladł wskutek ostatnich słów Małgorzaty, które sobie tłomaczył zgodnie ze swemi życzeniami.
— I cóż pani?... — rzekł Henryk. — Nie może być nic prostszego; wszak możemy opuścić pana de la Mole?
Młodzieniec rzucił na Małgorzatę błagające spojrzenie, i nie zważając na obecność dwóch ukoronowanych osób, padł na krzesło, wycieńczony bólem i znużeniem.
Małgorzata pojęła miłość w tem spojrzeniu, a rozpacz w tej słabości.
— Najjaśniejszy panie!.. — powiedziała. — Wypada Waszej królewskiej mości, coś zrobić dla tego młodego szlachcica, który poświęcał życie dla swego króla, gdyż pomimo ran, pośpieszył tutaj zawiadomić cię o śmierci admirała i Téligny’ego; wypada więc, mówię Waszej królewskiej mości, zrobić dla niego łaskę, za którą całe życie będzie ci wdzięcznym.
— Jakąż, pani?... — zapytał Henryk. — Rzeknij, a rozkazy twoje natychmiast wypełnię.
— Pan de la Mole przepędzi dzisiejszą noc obok Waszej królewskiej mości; sam zaś, Najjaśniejszy panie, będziesz spał na tem oto łóżku. Ja, wskutek pozwolenia swego małżonka monarchy — dodała Małgorzata uśmiechając się — zawołam Gillonnę i położę się do łóżka; gdyż upewniam cię, Najjaśniejszy panie, że również jak ty i pan de la Mole, potrzebują spoczynku.
Henryk miał rozum, a może nawet za wielki; w późniejszym czasie, wyrzucili mu go, jego przyjaciele i nieprzyjaciele.
Zrozumiał też. że Małgorzata usuwając go od siebie miała do tego prawo, prawa zaś tego nabyła wskutek jego ku niej oziębłości.
Oprócz tego, za tę oziębłość, Małgorzata już się zemściła, uratowawszy mu życie.
Dlatego odpowiedź Henryka nie tchnęła miłością własną.
— Pani!... — powiedział — jeżeli pan de la Mole będzie w stanie udać się do mego mieszkania, w takim razie ustąpię mu swego własnego łóżka.
— Lecz mieszkanie Waszej królewskiej mości — odrzekła Małgorzata — nikomu w tych czasach nie może zapewnić bezpieczeństwa; roztropność nawet wymaga, ażebyś Wasza królewska mość pozostał tutaj do jutra.
I, nie czekając na odpowiedź króla, Małgorzata zawołała Gillonnę, rozkazała przynieść poduszki, i posłać w nogach króla dla La Mola, który tak był szczęśliwym ze czci mu wyświadczonej, że mógł był przysiądz, iż rany jego zupełnie się już zagoiły.
Małgorzata oddała królowi głęboki ukłon i przyszedłszy do swego pokoju ze wszech stron zamkniętego, rzuciła się na łóżko.
— Teraz — powiedziała do siebie Małgorzata — pan de La Mole powinien jutro znaleźć protektora w Luwrze, i ten, kto dzisiaj udawał głuchego, jutro tego pożałuje.
Następnie dala znak Gillonnie, ażeby się do niej zbliżyła, dla odebrania ostatnich rozkazów.
Gillonna zbliżyła się.
— Gillonno! — powiedziała królowa, zniżając głos — potrzeba, ażeby jutro, pod jakimkolwiek bądź pozorem, mój brat książę d’Alençon, przyszedł tu przed ósmą godziną.
Druga godzina wybiła w Luwrze.
La Mole przez chwilę rozmawiał o polityce z królem, który wkrótce zasnął i zaczął chrapać, jak gdyby spał na swojem łóżku, wysłanem skórami niedźwiedzi bearneńskich.
La Mole zasnąłby może również jak i król; lecz Małgorzata nie spała.
Przewracała się ona z boku na bok, a szelest tego ruchu mieszał myśli i niszczył sen młodzieńca.
— On jeszcze tak młody — mówiła do siebie Małgorzata, usypiając — tak bojaźliwy, a może nawet, a! to będzie rzecz ciekawa: może nawet będzie śmieszny; oczy jednak ma prześliczne... figurę zachwycającą; lecz jeżeli... jeżeli... jest tchórzem!.. Uciekał... wyrzeka się wiary... to źle; a! tak pięknie zaczęłam marzyć; dalej!... Zostawmy wypadki naturalnemu biegowi, poddając je opiece potrójnego bóstwa tej roztrzepanej Henriety.
Nad rankiem Małgorzata zasnęła, szepcząc: „Eros”, „Cupido”, „Amor”.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.