Królowa Margot (Dumas, 1892)/Tom III/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Królowa Margot
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Reine Margot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział IV.
CZERWONY PŁASZCZ.

Coconnas nie omylił się.
Dama, która zatrzymała człowieka w czerwonym płaszczu, była królową Nawarry; kawalerem zaś, jak to zapewne czytelnik już się domyślił, był waleczny de Mouy.
Poznawszy królowę, de Mouy pojął, że tu zachodzi jakieś nieporozumienie; lecz nie śmiał wyrzec ani słowa, obawiając się, ażeby Małgorzata nie krzyknęła i tym sposobem go nie wydala.
Z tego powodu, uznał za konieczne, udać się za nią w głąb jej pokojów, ażeby jej tam powiedzieć: „Pani, milczenie za milczenie”.
Królowa lekko ścisnęła go za rękę, w ciemności biorąc go za hrabiego de La Mole, i nachyliwszy mu się do ucha, powiedziała po łacinie.
— Jestem sama; wejdź, mój przyjacielu.
De Mouy, milcząc, udał się za nią; lecz zaledwie drzwi za nimi się zamknęły, i znalazł się w przedpokoju Małgorzaty, oświeconym lepiej aniżeli schody, królowa poznała, że to nie La Mole.
Lekki krzyk, którego tak się obawiał roztropny hugonot, wyrwał się z piersi Małgorzaty.
— Pan de Mouy!... — zawołała, cofając się na krok.
— Tak jest, pani; pozwól mi Wasza królewska mość wyjść, błagam cię, i nie mów nikomu o mojej bytności w Luwrze.
— O!.. panie de Mouy... — wyszeptała Małgorzata — omyliłam się.
— Tak jest, rozumiem — odpowiedział de Mouy — Wasza królewska mość wzięłaś mnie za króla Nawarry; w samej rzeczy, jestem z nim jednego wzrostu, noszę takie jak on pióro, co więcej, ci, co mi pochlebiają, mówią, że mam te same ruchy co i król Nawarry.
Małgorzata spojrzała na de Mouya wzrokiem badawczym.
— Czy umiesz po łacinie, panie de Mouy? — zapytała królowa.
— Kiedyś umiałem — odrzekł hugonot — ale teraz już zapomniałem.
Małgorzata uśmiechnęła się.
— Panie de Mouy — powiedziała królowa — możesz być pewnym mojego milczenia. A teraz, ponieważ wiem, kogo pan szukasz w Luwrze, bezpiecznie zaprowadzę pana do niego.
— Daruj pani — odrzekł de Mouy — sądzę, że Wasza królewska mość mylisz się, pani wcale nie wiesz...
— Jakto!... — zawołała Małgorzata — czyż pan nie idziesz do króla Nawarry?
— Bardzo mi przykro, że jestem zmuszony prosić Waszą królewską mość, ażebyś moją obecność w Luwrze, przedewszystkiem raczyła ukryć przed swym małżonkiem.
— Posłuchaj, panie de Mouy — powiedziała zdumiona Małgorzata — dotychczas, uważałam pana za jednego z nieulęknionych naczelników hugonotów, za jednego z najprzywiązańszych stronników mego męża, czyliżbym miała się omylić?...
— Nie, pani, jeszcze dzisiaj rano byłem tem wszystkiem.
— I cóż pana od tego czasu zmieniło?
— Uwolnij mnie Wasza królewska mość od odpowiedzi na to zapytanie, i pozwól, abym się oddalił.
De Mouy postąpił kilka kroków ku drzwiom.
Małgorzata zatrzymała go.
— Lecz jeżeli ośmielę się pana prosić, ażebyś mi się wytłomaczyl? Zdaje mi się, że na mem słowie polegać można.
— Pani! — odrzekł de Mouy — jestem zmuszony milczeć. Mam przyczyny, dla których nic Waszej królewskiej mości powiedzieć nie mogę.
— Jednakże, panie....
— Wasza królewska mość możesz mnie zgubić, lecz nie możesz wymagać, iżbym zdradzał teraźniejszych przyjaciół.
— Więc starzy przyjaciele nie mają już do pana żadnego prawa?...
— Ci, co pozostali wiernymi, są nimi zawsze, lecz ci, co nietylko nas zdradzili, lecz i sami się zgubili — ci utracili to prawo zupełnie.
Małgorzata cała zatopiona w myślach, bezwątpienia zadałaby jeszcze niejedno pytanie de Mouyowi, lecz w tej chwili wbiegła Gillonna.
— Król Nawarry! — zawołała.
— Którędy idzie?
— Korytarzem tajemnym.
— Zaprowadź go do drugich drzwi.
— Nie można, pani. O!.. któś puka.
— Ktoby to mógł być?
— Nie wiem.
— Zobacz, i powiedz mi.
— Pani!.. — rzekł de Mouy — śmiem uczynić Waszej królewskiej mości uwagę, że jeżeli król Nawarry zobaczy mnie w Luwrze w tej chwili i w tem ubraniu, zginąłem.
Małgorzata schwyciła de Mouya za rękę, i pociągnęła go ku gabinetowi, już nam znanemu.
— Wejdź pan tu — powiedziała Małgorzata. — Tutaj będziesz pan tak bezpieczny, jak w swym własnym domu. Ręczę mojem słowem.
De Mouy spiesznie rzucił się do gabinetu, a zaledwie zdołał zamknąć za sobą drzwi. Henryk wszedł.
Tym razem Małgorzata była zupełnie spokojną; jednakże twarz miała zasępioną, miłość zaś daleko uleciała z jej myśli.
Henryk wszedł z niedowierzaniem, które w chwilach niebezpieczeństwa, zmuszało go do podchwytywania najmniejszych pozorów; był zaś ostrożniejszym w tym czasie niż zwykle.
Odrazu dostrzegł chmurę na czole Małgorzaty.
— Pani byłaś zajętą? — zapytał król.
— Ja? Tak jest... marzyłam.
— Masz pani słuszność, to pani bardzo do twarzy. I ja także marzyłem; lecz pani, marząc, szukasz samotności, gdy tymczasem ja, przyszedłem podzielić z panią moje marzenia.
Małgorzata poprosiła króla aby usiadł, i sama usiadła na hebanowem krześle, delikatnie rzeźbionem.
Kilka chwil milczeli oboje; Henryk pierwszy przerwał to milczenie.
— Już wspomniałem — powiedział król — że myśli moje, tyczące się przyszłości, zupełnie się zgadzają z myślami pani, i chociaż nie mamy nic wspólnego z sobą, jako mąż i żona, jednakże chcemy oboje przyszły los połączyć.
— To prawda.
— Zdaje się, żem się także nie omylił, spodziewając się, że do wykonania planu, jakikolwiek byłby, a który ja ułożyłem w celu naszego wspólnego wywyższenia, znajdę w pani nietylko wiernego, lecz i czynnego sprzymierzeńca.
— Tak jest, Najjaśniejszy panie, upraszam cię tylko o to, ażebyś przystąpił do dzieła jak najprędzej i dał mi sposobność przyjąć uczestnictwo w jego wykonaniu.
— Bardzo jestem zadowolony z tych myśli i spodziewam się, żeś pani ani na chwilę nie wątpiła, iż nie tracę z uwagi planu, obmyślanego przezemnie właśnie w tym samym dniu, kiedy, dzięki ostrzeżeniu pani, dowiedziałem się, że życie moje znajduje się w niebezpieczeństwie.
— Ja sądzę, panie, że twoje niebezpieczeństwo jest tylko maską; wierzę zaś nietylko w przepowiednie astrologów, lecz w twój umysł, Najjaśniejszy panie.
— Cóźbyś jednak powiedziała pani, gdyby ktoś chciał stanąć na przeszkodzie w wykonaniu naszych planów i odgrażał się, że nas umieści na stanowisku, na którem nawet nie moglibyśmy się bronić?
— Powiedziałabym, że jestem gotową bić się razem z tobą, bądź z tym, ktoby jawnie wystąpił, bądź z tym, ktoby skrycie działał.
— Pani! — rzekł Henryk — wszak możesz w każdej chwili widzieć się z twoim bratem księciem d’Alençon, nieprawdaż? On dowierza pani i żywi dla cię szczerą przyjaźń. Śmiem więc panią upraszać, iżbyś się raczyła od niego dowiedzieć, czy niema właśnie w tej chwili jakiej tajemnej schadzki?
Małgorzata zadrżała.
— Z kim? — zapytała.
— Z panem de Mouy.
— Dlaczego? — zapytała Małgorzata, usiłując stłumić wzruszenie.
— Dlatego, że jeżeli to jest prawdą, w takim razie możemy się pożegnać ze swojemi planami, przynajmniej ja żegnam się z swojemi.
— Najjaśniejszy panie, mów ciszej — powiedziała Małgorzata, wskazując palcem na drzwi gabinetu.
— O! o! — zawołał Henryk — znowu ktoś? Lecz doprawdy, ten gabinet tak często miewa gości, że jest niepodobieństwem przychodzić do pani.
Małgorzata uśmiechnęła się.
— I czy to zawsze ten pan de la Mole? — zapytał Henryk.
— Nie, Najjaśniejszy panie; tym razem jest tam pan de Mouy.
— On! — zawołał Henryk, zadziwiony i uradowany — a więc nie jest u księcia d’Alençon? Zawołaj go tutaj, pani; chcę z nim pomówić....
Małgorzata poszła do gabinetu, otworzyła drzwi, wzięła de Mouya za rękę i przyprowadziła go przed króla Nawarry.
— A! pani — rzekł młody hugonot z szyderstwem, lecz więcej smutnym aniżeli cierpkim tonem — pani mnie zdradzasz, nie uważając wcale na dane, mi słowo, to źle. Cobyś pani powiedziała, gdybym chcąc zemścić się, powiedział....
— Pan się nie będziesz mścił — przerwał Henryk, ściskając rękę hugonoty — lub przynajmniej, pan mnie wprzód wysłuchasz... Pani — mówił dalej Henryk, obracając się do królowej — bądź łaskawą, pilnuj, ażeby nas kto nie podsłuchał.
Zaledwie Henryk wymówił te słowa, wpadła do pokoju zatrwożona Gillonna, i powiedziała coś do ucha Małgorzacie.
Małgorzata natychmiast powstała i wyszła z Gillonną do przedpokoju.
Henryk tymczasem, nie zwracając uwagi na to, co ją mogło zmusić do wyjścia, oglądał łóżko, firanki, portyery, i macał nawet rękoma po ścianach.
De Mouy, wskutek przedsiębranych przez króla Nawarry środków ostrożności, spróbował, czy z łatwością wyjmuje się szpada z pochwy.
Małgorzata, wyszedłszy z sypialni, pobiegła do przedpokoju, gdzie znalazła się oko w oko z de La Mole’m, który, nie zważając na wszystkie prośby Gillonny, gwałtem chciał wejść do pokoju Małgorzaty.
Za nim stał Coconnas, gotów popchnąć go naprzód, lub zabezpieczyć mu odwrót.
— A! to pan de La Mole; lecz co się panu stało? pan jesteś blady, pan drżysz...
— Pani — powiedziała Gillonna — pan de La Mole tak mocno sztukał do drzwi, że nie zważając na rozkaz Waszej królewskiej mości, byłam zmuszoną otworzyć.
— O! o! co to się ma znaczyć?... — zapytała królowa surowo — czy to prawda, panie de La Mole.
— Pani, chciałem Waszą królewską mość ostrzedz, że jakiś nieznajomy, może morderca, wszedł tutaj do niej w moim płaszczu i w mojej czapce.
— Chyba pan oszalałeś — powiedziała Małgorzata — wszak widzę pański płaszcz na jego ramionach; jeżeli się nie mylę i czapkę masz pan na głowie, pomimo to, że mówisz z królową.
— O! daruj, pani, daruj!... — zawołał La Mole, szybko zdejmując czapkę — Bóg świadkiem, żem tego nie uczynił przez nieuszanowanie.
— Z powodu braku zaufania, nieprawdaż?
— Jakżeż pani chcesz!... — zawołał La Mole. — Kiedy u Waszej królewskiej mości znajduje się mężczyzna, kiedy ten mężczyzna wszedł tu w mojem ubraniu, a może i pod mojem nazwiskiem?...
— Mężczyzna!... — powiedziała Małgorzata, zlekka ściskając rękę swojego kochanka — mężczyzna!... Jesteś skromny, panie de La Mole. Spójrz pan za portyerę, a zobaczysz dwóch mężczyzn.
I Małgorzata odsunęła aksamitną portyerę, haftowaną złotem.
La Mole zobaczył Henryka, rozmawiającego z człowiekiem w czerwonym płaszczu.
Coconnas, dręczony ciekawością, także zajrzał i poznał de Mouy’a; obydwaj przyjaciele stanęli jak wryci.
— Spodziewam się — rzekła Małgorzata — że jesteś pan spokojny, panie de La Mole. Teraz zaś stań pan przy drzwiach mego pokoju i nikogo nie wpuszczaj. Gdyby ktokolwiek szedł po schodach... daj mi pan znać.
La Mole, pokorny jak dziecię, wyszedł, patrząc z zadziwieniem na hrabiego de Coconnas, również zdziwionego.
— De Mouy!... — zawołał Coconnas.
— Henryk!... — mruknął La Mole.
— De Mouy, w twoim czerwonym płaszczu i czapce z białem piórem.
— Tak! ale!... — odpowiedział La Mole — ręczę ci — że jeżeli nie idzie tu o miłość, to niezawodnie o jaki spisek.
— A! kroćset dyabłów! Znowuśmy wleźli w politykę — rzekł ze złością Coconnas. — Szczęściem, że księżna de Nevers nie jest do tego wplątaną.
Małgorzata tymczasem powróciła do swego pokoju, i usiadła obok rozmawiających; jej nieobecność nie była dłuższą nad minutę, a jednak dobrze użyła tego czasu.
Gillonna strzegła tajemnego wejścia.
La Mole zaś i Coconnas, strzegli głównego; było więc zupełne bezpieczeństwo.
— Pani!... — zapytał Henryk — czy czasem nie mogą nas tu podsłuchać?
— Najjaśniejszy panie — odparła Małgorzata — pokój ten cały jest wybity materacami, a podwójne filtrowanie, odbicie głosu czyni niepodobnem.
— Chcę pani wierzyć — odpowiedział Henryk, uśmiechając się.
Następnie, zwracając się do de Mouy’a:
— Obciąłbym też wiedzieć — dodał zniżając głos, jakby nie zważając na zapewnienia Małgorzaty, jego obawa wcale nie znikła — co pan tutaj robisz?
— Tutaj?... — odrzekł de Mouy.
— Tak jest, tu, w tym pokoju — powtórzył Henryk.
— Pan de Mouy wcale nie miał zamiaru przyjść tutaj — powiedziała Małgorzata — ja go tu sama wprowadziłam.
— Więc pan wiesz?...
— Domyślam się wszystkiego.
— Widzisz, panie de Mouy, że można się domyśleć.
— Pan de Mouy — mówiła dalej Małgorzata — był dzisiaj rano u księcia Franciszka, w pokoju dwóch jego przybocznych dworzan.
— Widzisz więc, panie de Mouy — powtórzył Henryk — że wszystko jest wiadome.
— Prawda — odpowiedział de Mouy.
— Byłem pewny — rzekł Henryk — że pan d’Alençon całkiem ci się odda.
— Najjaśniejszy panie, to ty sam jesteś temu winien. Dlaczego tak opornie odrzucałeś moje warunki?
— A więc pan je odrzuciłeś! — zawołała Małgorzata. — Przeczuwałam to; nie omyliłam się więc.
— Pani! — powiedział Henryk, potrząsając głową — i twoje, mężny de Mouyu, narzekania, pobudzają mnie do śmiechu. Jakto! Wchodzi do mnie człowiek i zaczyna mi mówić o tronie, o powstaniu, o rewolucyi, mówić mnie, Henrykowi, władzcy, cierpianemu tylko pod tym warunkiem, ażeby się sprawował spokojnie; hugonotowi, oszczędzonemu tylko pod warunkiem, ażeby udawał katolika, i oni chcą, żebym ja przyjął jego namowy, podawane mi w pokoju nie wybitym materacami i nie mającym wcale podwójnych futrowań? Albo jesteście dziećmi, albo szalonymi!
— Lecz czyż, Najjaśniejszy Panie, nie mogłeś mi dać jakiejkolwiek nadziei, jeżeli nie słowami, to przynajmniej znakiem?
— Co ci, panie de Mouy, powiedział mój szwagier? — zapytał Henryk.
— Najjaśniejszy panie, to nie moja tajemnica.
— E! mój Boże — rzekł Henryk z niecierpliwością — nie pytam pana, jakie ci czynił przedstawienia, lecz pytam się tylko, czy mój szwagier słuchał i słyszał?
— Tak jest, Najjaśniejszy panie, słuchał i słyszał.
— Słuchał i słyszał? więc sam się pan do tego przyznajesz, panie de Mouy. Jesteś nieszczęśliwym spiskowcem; gdybym wyrzekł jedno słowo, zginąłbyś. Nie wiedziałem, lecz miałem podejrzenie, że on podsłuchiwał; a jeżeli nie on, to kto inny: książę Andegaweński, Karol IX, królowa-matka. Nie znasz ścian Luwru, panie de Mouy. Wszakżeż to dla murów Luwru wynalezione przysłowie: „I mury mają uszy”. Znając te mury, cóżbym miał mówić? O! panie de Mouy, niewielkie pan masz wyobrażenie o przenikliwości króla Nawarry i dziwię się, jak pan, stawiając go w swojem mniemaniu tak nisko, mogłeś mu ofiarować koronę...
— Lecz, Najjaśniejszy panie — powtórzył znowu de Mouy — wymawiając się od przyjęcia tej korony, mogłeś jednakże dać mi znak jaki. W takim razie nie zniechęciłbym się i nie uważałbym wszystkiego za stracone.
— E! — zawołał Henryk — jeżeli kto słyszał, również łatwo mógł widzieć; znak mógłby mnie tak zgubić, jak i wyrzeczone słowo. Nawet w tej chwili — mówił dalej król, oglądając się na wszystkie strony — mówię tak cicho, że zdaje mi się, iż tylko wy troje powinniśmy słyszeć, a jednak obawiam się, ażeby nie podsłuchano tych moich słów; De Mouy, powtórz mi swoje warunki.
— Lecz, Najjaśniejszy panie! — zawołał de Mouy z rozpaczą — teraz już jestem stronnikiem pana d’Alençon.
— Małgorzata gestem okazała swoje oburzenie.
— A więc już za późno — powiedziała królowa Nawarry.
— Przeciwnie! — mruknął Henryk — pojmujecie, że nawet w tym przypadku jawnie okazuje się laska Boga. Panie de Mouy, pozostań w związku z księciem Franciszkiem, książę ten będzie naszą ucieczką. Czyż myślisz, że król Nawarry może ręczyć za wasze głowy? Przeciwnie, nieszczęśliwi! Pozwolę was wyrżnąć co do nogi, wskutek najmniejszego podejrzenia. Lecz francuski książę krwi, to zupełnie co innego. De Mouy, wymagaj od niego rękojmi bezpieczeństwa; lecz ja sądzę, żeś mu się oddał z duszą i zapewne poprzestałeś na jego słowie.
— A! Najjaśniejszy panie — zawołał de Mouy — wierz mi, że tylko rozpacz rzuciła mnie w objęcia księcia, rozpacz, która mną owładnęła po twojej odmowie. Oprócz tego i obawa, ażeby nie być wydanym... on bowiem znał naszą tajemnicę.
— Teraz ty znasz jego tajemnicę, korzystaj więc z tego, de Mouyu. Czego on chce? Zostać królem Nawarry! Ofiaruj mu koronę. Opuścić chce dwór! Przygotuj mu środki do ucieczki, pracuj dla niego, jakbyś dla mnie pracował, kieruj tą tarczą tak, ażeby wszystkie ciosy na nas wymierzone, w nią tylko mogły uderzyć. Kiedy będziemy potrzebowali uciec, uciekniemy obydwaj. Kiedy będzie potrzeba bić się i panować — wtedy ja sam będę.
— Nie dowierzajcie księciu — powiedziała Małgorzata — jego ponury i przenikliwy umysł również jest obcym uczuciu nienawiści, jak przyjaźni. Franciszek zawsze jest gotów obejść się z przyjaciółmi jak z nieprzyjaciółmi, lub znowu z nieprzyjaciółmi jak z przyjaciółmi.
— Panie de Mouy, czy on na ciebie teraz czeka?
— Tak jest.
— Gdzie?
— W pokoju swoich przybocznych dworzan.
— O której godzinie?
— Będzie na mnie czekał do północy.
— Teraz dopiero jedenasta — rzekł Henryk — a zatem nic niema straconego; idź do niego, de Mouy’u.
— Czy możemy dostać pańskie słowo honoru? — zapytała Małgorzata.
— Naturalnie, niema nawet oczem mówić — powiedział Henryk z nieudaną szczerością, którą tak dobrze umiał okazywać pewnym osobom w pewnych okolicznościach.
— Najjaśniejszy panie, masz słuszność — odrzekł de Mouy. — Lecz ja ośmielam się wymagać słowa od ciebie, ażebym mógł naczelnikom oświadczyć, żem je otrzymał. Najjaśniejszy panie, wszak nie jesteś katolikiem?
Henryk potrząsnął głową.
— Najjaśniejszy panie, wszak nie zrzekasz się korony Nawarrskiej?
— Nie zrzekam się żadnej korony, de Mouy; owszem, postanawiam sobie wybrać lepszą, to jest taką, która by i mnie i tobie była więcej na rękę.
— A na przypadek uwięzienia Waszej królewskiej mości, czy przyobiecujesz mi, Najjaśniejszy panie nic nie wydać, nawet gdyby się ośmielono skalać torturą twój majestat królewski?
— Przysięgam na Boga!
— Jeszcze jedno słówko, Najjaśniejszy panie. Jakim sposobem moglibyśmy się porozumiewać?
— Jutro, dostaniesz klucz od mego gabinetu, możesz wchodzić, jak tylko i kiedykolwiek zechcesz. Za twoję obecność w Luwrze odpowiadać będzie d’Alençon. Teraz wyjdź skrytemi schodkami, będę twoim przewodnikiem. Tymczasem królowa wpuści tutaj jakiś czerwony płaszcz, jak i twój, który tylko co mogłeś widzieć w przedpokoju. Nikt nie powinien wiedzieć, że są dwa exemplarze czerwonego płaszcza, nie prawdaż, de Mouy? nie prawdaż, pani?
I, mówiąc to, Henryk spoglądał na Małgorzatę z uśmiechem.
— Tak jest — odpowiedziała królowa. — Pan de La Mole jest w służbie u księcia mego brata.
— Gdybyś go pani zechciała przeciągnąć na moją stronę rzekł Henryk poważnie — nie szczędź pani ani złota ani obietnic. Wszystkie moje skarby oddaję na pani rozkazy.
— Dobrze!... — odpowiedziała Małgorzata z uśmiechem, właściwym tylko kobietom Boccacego — użyję do tego wszystkich możliwych środków, skoro to jest wolą twoją, Najjaśniejszy panie.
— Dobrze, dobrze, pani; a ty panie de Mouy idź do księcia, podejdź go i uplątaj w sieci.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.