Michał-Anioł, poeta

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucjan Siemieński
Tytuł Michał-Anioł, poeta
Pochodzenie Poezye Michała-Anioła Buonarrotego
Wydawca Redakcya „Niewiasty“
Data wyd. 1861
Druk K. Prochaska
Miejsce wyd. Kraków – Cieszyn
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


MICHAŁ-ANIOŁ, POETA.


Zdarzyło mi się przed kilkunastą laty, w ojczyźnie Van Eyków i Rubensa, przebywać często w towarzystwie ziomka, oddającego się malarstwu, rzeźbie, poezyi. Rozmowa z nim toczyła się najwięcéj o Włoszech, zkąd niedawno był wrócił, i w przedmiotach, którym się wyłącznie poświęcał, a które i mnie silnie zajmowały; że zaś to był artysta, więc sztuki piękne i poezya zawsze były na stole. Mówić o jakimkolwiek rodzaju sztuki, a niepotrącić o Michała-Anioła, skończonego w każdéj gałęzi mistrza, było niepodobieństwem. Mówiliśmy tedy o nim: on, nietylko z zapałem i znajomością praktyka uprawiającego zarówno rzeźbę jak malarstwo, lecz i z uwielbieniem dla mistrza, którego sobie za arcywzór obrał; mnie tylko został cichy podziw dla jeniuszu ogarniającego takie ogromy i obdarzonego taką siłą twórczości. Syxtyna, Moyżesz, grób Medyceuszów, kopuła Ś. Piotra, florenckie warownie, nieustannie przewijały się w naszych pogadankach, i oba zgodziliśmy się, że był największym poetą w epoce odrodzonéj starożytności, a raczéj że w sobie skupiał wszystkie téj epoki kierunki. —
— Do téj jego uniwersalności — dodałem — nie dostaje tylko tworów pióra.
— Jakto, nieznasz jego poezyj? zapytał zdziwiony artysta.
— Nieznam — odrzekłem, szukając w pamięci — nieznam, prócz tych kilku sonetów co w Vasarim; lecz te uważam za płód przyrodzonéj łatwości Włochów do wierszowania; dla tego niezwróciły mojéj uwagi. Są to rzeczy przelotne, urywki, w których się niemógł odbić świat jego wewnętrzny; a mnieby ten interesował najwięcéj.
— Że cię zainteresuje, o tém niewątpię — rzekł uradowany artysta — potrzeba tylko żebyś czytał zbiór jego Rymów; znajdziesz tam w kilkudziesięciu sonetach, tyluż madrygałach i kanconach, szereg cudownych obrazków, zdjętych z poruszeń serca miotanego namiętną miłością, ku sztuce, kobiecie, Bogu. Czwarta dusza — jak nazwano jego poezyę, niepośledniejsza tam od trzech innych. — Radzę ci, czytaj poezye Michała-Anioła.
Na taką radę artysty odrzekłem z pewnem niedowierzaniem: zapewne naśladuje Petrarchę, jak wszyscy włoscy soneciarze, którzy mieli nieszczęście żyć po nim. —
— Mylisz się — odparł — jeżeli kogo naśladuje, to chyba Danta, którego duch dostał się mu z całą orginalną spuścizną, a nie w odbiciu. Podług mnie, najlepiéj go scharakteryzował Francesco Berni, gdy się tak odezwał o nim do innych poetów włoskich:

Ei dice cose, e voi dite parole.

Na to ja: zaostrzyłeś moją ciekawość. Gdyby nic innego, to przekonanie się, czy tak jenialny rzeźbiarz, malarz, architekt, był równie jenialnym poetą, zasługuje aby go i z téj strony poznać.
Wystarawszy się o egzemplarz poezyj Michała Anioła, czytaliśmy je razem; lecz przyznam się, że mnie z początku odstręczały archaizmy, zawiłość stylu, i ciemność przedmiotu, lubo zawsze ciągnęło coś w głąb tych platonizmów strzelistych, wyrażonych szorstkim językiem, jak uderzenia dłuta.....
Poznanie się z tym autorem wymagało przydłuższych studiów.
Tymczasem zaszły wypadki, które mię oderwały od książek; i tomik rymów Buonarrotego poszedł w zapomnienie.
W przeszłym roku dopiero, gdym pisał: „Kartkę z dziejów sztuki“ wypadało dla objaśnienia żywota Michała-Anioła przytoczyć w tłumaczeniu kilka jego sonetów, co też uskuteczniłem.
Znowu rok minął, gdy w jednym z numerów Biblioteki warszawskiéj znalazłem uwagi nad moją „Kartką z dziejów sztuki,“ a w nich z upodobaniem podniesioną wartość trzech sonetów, przytoczonych tamże z Michała-Anioła, chociaż nie były one najwytworniejsze ze zbioru. Okoliczność ta stała mi się pobudką do przepolszczenia co najlepszych utworów Buonarrotego, w liczbie czterdziestu i kilku, wybranych ze stu z okładem, mieszczących kawałki bardzo względnéj wartości, o czem przestrzegał nawet pierwszy wydawca jego rymów, wnuk brata, także Michał-Anioł lecz z przydomkiem: il giovino (młodszy) który powiada: „Ponieważ różne rymy M. A. Buonarrotego, tak pisane, jak drukowane, obiegają w niepoprawnym texcie, przeto uwiadamiam czytelnika, że porównawszy z textem, powiększéj części własną ręką autora pisanym, a znajdującym się w bibliotece watykańskiéj, te wszystkie utwory co są w rękach jego spadkobierców i innych osób we Florencyi, wybrałem z nich najwłaściwiéj i najpoprawniéj zredagowane; zwłaszcza, że i wiele znajduje się waryantów noszących cechę niewykończenia i niejasności, będących tylko próbkami pióra niezadowolonego ze siebie itd.“
Nierówności te i zaniedbania w rymach Michała-Anioła łatwo usprawiedliwić; on bowiem sam utrzymywał, że poezya niebyła jego powołaniem, że pisanie przychodzi mu z trudnością; jeżeli zaś pisze wiersze, to jedynie dla rozrywki, nie z profesyi. —
Współcześni, a mianowicie biograf jego Vasari, inaczéj o nim sądzi, gdy powiada: „Niebo dało Michałowi-Aniołowi oprócz innych talentów, obfity zapas wyższéj filozofii, i szczytny jeniusz poetyczny, aby pokazać w jednym człowieku wzór doskonały wszech rzeczy, będących najbardziéj w czci i poszanowaniu pomiędzy ludźmi.“ Condivi idzie daléj jeszcze w uwielbieniu i mówi: że do trzech wieńców (rzeźby, malarstwa, architektury) dodaje mu czwarty wieniec poezyi: „Vi ho aggiunto la quarta coronna perchè ancor di questa fu esso degnissimo come eccelente poeta.
Uwielbienie to współczesnych podzieliła potomność, bo nawet akademia della Crusca przyjęła rymy Michała-Anioła w poczet klasycznych dzieł włoskich, co w pewnym względzie mówi bardzo na korzyść akademii; ciała bowiem literackie, najwięcéj ubiegające się dawniéj za zaletami stylu, nielubiły przebaczać zaniedbaniom i usterkom, chociażby oryginalność myśli hojnie ten brak wynagradzała.
Pisząc już raz w krótkości o życiu Michała-Anioła (kartka z dziejów sztuki), szczególniéj o jego stosunku do Wiktoryi Kolonny, niemam zamiaru powtarzać się, chociaż o człowieku téj miary niemożna nigdy mówić za nadto. Tu zaś, gdy mi przychodzi uważać go jako poetę, wypada niejedno objaśnić, tak o usposobieniu artysty w jakiém i do kogo pisał swoje rymy, jak o wewnętrzném ich znaczeniu, szczególniéj ze względu na powinowactwo ich z idealną miłością platoniczną, będącą duszą średniowiecznéj i Dantoskiéj poezyi, któréj on był w pewnéj części kontynuatorem. —
Jak już wspomniałem, poezya pisana nie wchodziła w zawód Michała-Anioła, przedewszystkiém rzeźbiarza, malarza i budowniczego. Chociaż z drugiéj strony miał takie wykształcenie umysłowe, że z łatwością mógł wstąpić w szeregi piszących. Trzechletni pobyt na dworze Lorenza Medyceusza sprzyjającego sztukom i poezyi; obcowanie z pierwszemi znakomitościami jak: Politien, Marsilio Ficino, Pik z Mirandoli, usposobiło go i do tego zawodu. Dwory książęce były wtenczas prawdziwemi akademiami. — To pewna jednak, że od młodszych lat tworzył wiersze, łatwo dające się w jego zbiorze odróżnić od późniejszych. Przedmiotem opiewanym w nich była miłość kobiety, młodzieńcza, żywsza, więcéj zmysłowa, kiedy jeszcze myśl o śmierci, troski o duszne zbawienie, nie były jedyną jego dumań treścią. Jakim duchem tchnęły wówczas jego pieśni, mamy dowód w tym lekuchnym sonecie podanym w moim przekładzie pod liczbą XVIII. Wszakże okolicznościowych tych erotyków nader niewiele jest w porównaniu do rymów pisanych w innym, głębszym nastroju; co przekonywa, że M. A. przelotnie hołdował niektórym pięknościom, spotykanym w drodze życia, gdy prawdziwa wielka namiętność ogarnęła go dopiero w późnym wieku, kiedy przyszłość mało zostawiała nadziei, a przeszłość niepowrotna wyciskała łzy żalu za złotą młodością, któréj wzywał powrotu:

Wróć krokom moim spętanym latami
Młody niepokój, co mną bez wytchnienia
Miotał, i oczy moje naléj łzami,
I w piersi żaru nanieć i płomienia...

Można słusznie przypuszczać, że właściwy moment w którym Michał-Anioł stał się poetą, przypada na r. 1537. Wtenczas mógł się był bliżéj poznać z Wiktoryą Kolonną margrabiną Peskary. Jestto jedyne nazwisko kobiety wymienione w jego żywocie. On był już stary, ona niemłoda i do tego jakby w stanie półzakonnym żyjąca, co jednak nieprzeszkadzało zawiązaniu się między niemi téj wyższéj skłonności, jakiéj potrzebę czują wyborne serca i umysły, złamane przeciwnościami życia, lub osamotnione śród ludzi.
O tym stosunku różnych pozwalano sobie domysłów, opierając się na téj namiętności, jaką tchną niektóre poezye Michała-Anioła; lecz większa część tych poezyi pisanych bez daty, bez żadnéj wreszcie wzmianki, do kogo, nienaprowadza na inny wniosek, tylko że poeta w cichości serca mógł najgorętszą miłością pałać ku margrabinie, ale nigdy by nieśmiał otwarcie występować ze swojem uczuciem. Jakoż niemogło być inaczéj, jeżeli zastanowimy się czem była Wiktorya Kolonna. —
Wiadome z jéj życia przywiązanie do małżonka Ferdynanda Avalos margrabiego Peskary, jednego ze znamienitych bohatyrów włoskich, którego wcześnie utraciwszy, pomimo że cisnęli się liczni pretendenci do jéj ręki — ona niezmieniła raz powziętego postanowienia, i do śmierci pozostała mu wierną; a nawet żeby usunąć wszystkie pozory i ubiegającym się odjąć wszelką otuchę, opuściła czarowną willę na Ischii przypominającą jéj najwonniejsze chwile domowego szczęścia, i na mieszkanie obrała sobie klasztor, niezrywając jednak ze światem, przynajmniéj z towarzystwem ludzi uczonych i artystów, z którém ją łączył zawód jéj poetyczny. W zaciszy klasztornéj pisała najwięcéj swoich poezyj; sonety światowe i pobożne sypały się jak łzy i przynosiły taką samą ulgę zbolałemu sercu.
Przekonano się z różnych dat, że Michał-Anioł niemógł jéj znać wcześniéj chyba w r. 1537, to jest w dwunastym roku jéj wdowieństwa[1], gdy na dłuższy pobyt przybyła do Rzymu, gdzie stała się ogniskiem dla wszystkich znakomitości i naukowych powag, gdzie wszystko cisnęło się aby słyszeć ją mówiącą nie tylko o poezyi ale i w naukowych przedmiotach, a nadewszystko aby zwrócić jéj uwagę na siebie i przez to samo zrobić sobie wziętość i nadać znaczenie. Jeżeli tłum świetny i uczony otaczał Kolonnezę, czyjaż osoba była tam pożądańszą jak Buonarrotego? Zbliżył się więc do téj uwielbianéj pani, któréj piękność, acz jeszcze pełna cudnych śladów, nietyle mogła podbijać, co przymioty umysłu i serca, dające jéj taką wyższość i przewagę w najdoborniejszém towarzystwie rzymskiém, że była swojego czasu wyrocznią. Dusza artysty w twardéj szkole doświadczeń napojona goryczą i pogardą dla świata, uczuła się w bliskości Wiktoryi jakby odrodzona na nowo. Ciepło wiejące z téj sympatycznéj niewiasty odmłodziło w nim krew, rozbudziło silne uczucie przywiązania, zjawiające się w późnéj jesieni życia, istne babie-lato dla serca. Taki stan zewnętrzny musiał zrodzić tysiące cierpień pochodzących bądź ze stosunku do ukochanéj osoby, bądź z własnego położenia artysty niedającego się niczem zmienić — bo miłość odmładza, ale nierobi młodym. Cierpiał więc, bolał, wybuchał namiętnością, tłumił ją, przeklinał, i w téj walce, jak w ogniu wypalała się ziemska krewkość, co odpadając żużlami, zostawiała płomień czystéj miłości wzbijający się ku niebu, téj jedynéj przystani dusz zmordowanych i nieutulonych w tęsknocie. Wszystko to zrodziło w nim poetyczne natchnienie, spowiedź duchową z codziennych dumań i odbieranych wrażeń. Wiankiem sonetów i piosnek opasał postać uwielbionéj kobiety; poddał się jéj z pokorą, jak bryła marmuru dłutu mistrza-rzeźbiarza, błagając, by go prowadziła po drodze udoskonalenia; co z taką skoncentrowaną namiętnością wypowiedział w sławnym sonecie: Poscia ch’apresso (XLI) szczególniéj w ostatnich zwrotkach:

Tak i ja na świat przyszedłem najprzódy
Modelem sobie; dziś przy łasce Twojéj
W doskonałości przerodzę się cudy;
Jeśli twa litość co zbytnie wykroi,
A brak wypełni — lecz jeśli mną wzgardzi,
Dotkniesz mię w pyszném złudzeniu najbardziéj....

Nieśmiałbym twierdzić, lecz mogę przypuszczać, że w chwilach pierwszego poznania się z Kolonnezą, gdy dłuższy czas bawiła w Rzymie udzielając się najświetniejszemu towarzystwu, powstały te sonety i pieśni w których znać żywszą namiętność, wyłączne zajęcie się ukochanym przedmiotem, zaklęcia o wzajemność, lub blade połyski nadziei.... Odjazd Wiktoryi do Orvieto, gdzie się zamknęła w klasztorze Śgo Pawła, spowodowany orężną kłótnią Pawła III z Askaniuszem Kolonną jéj bratem, przerwał bliższy stosunek z Michałem-Aniołem; w jakiś czas dopiero, gdy osiadła w klasztorze Św. Katarzyny w Witerbo, zawiązała się między niemi korespondencya, snać z jego strony częsta i zbyt żywa gdyż pobożna pani w jednym liście upominała go, aby niepisywał do niéj tak często i nieskarżył się na rozłączenie; albowiem te ustawne jego listy odrywają ją od nabożeństwa; z tego powodu nieraz opuściła już nieszpory w kaplicy Św. Katarzyny; również i on przeszkadza sobie tém pisaniem, i zapewne opóźnia się na robotę do Św. Piotra; a tak i ona niedotrzymuje towarzystwa oblubienicom Chrystusowym i on robi zawód Ojcu Ś...[2] — Któż w tych słowach nie widzi proźby już podbitego serca, aby je zostawić w cichości i nie mieszać pobożnych myśli przygotowujących duszę do lepszego świata? Korna niewiasta chrześcianka wie o istnieniu uczucia swego, ale je zwycięża silniejszą wolą, więzami obowiązku — i jeszcze upomina przyjaciela, żeby powściągnął namiętność, jakby powiedzieć chciała: że ich miłość nie może już należeć do ziemi.
Tych kilka słów listu Kolonnezy najlepiéj objaśnia ów stosunek jaki mógł zachodzić między sławnym mistrzem a tak dostojną i cnotliwą panią.
Franciszek z Holandyi (Floris) malarz portugalski bawiący w Rzymie od r. 1541, w traktacie o malarstwie również pozostawił szacowne szczegóły o Michale-Aniole i Kolonnie, mianowicie w uroczém przedstawieniu margrabiny, która wie jaką władzę ma nad artystą, wie, że skinieniem ręki mogłaby ten nieugięty charakter prowadzić gdzieby sama chciała, a jednak władzy téj używa z dziwném umiarkowaniem, i wdziękiem. Widać to z uczonych i artystycznych posiedzeń odbywanych w kościele ś. Sylwestra, które Franciszek z Holandyi opisał jako mający w nich udział. — Jak zaś przedstawił samą Kolonnezę, przekonają następujące słowa: „Margrabina Peskary należy do rzędu najdostojniejszych i najsławniejszych niewiast w Italii i w Europie, czyli w całym świecie. Czysta i piękna, uczona w łacinie i wysoka na duchu, posiada wszystkie cnoty i zalety, jakiemi szczycić się może niewiasta. Od czasu śmierci swego małżonka prowadzi żywot skromny i zaciszny. Przesycona blaskiem i wielkością młodych lat, miłuje tylko Chrystusa i prawdziwą naukę, świadcząc wiele dobrodziejstw ubogim niewiastom i dając z siebie przykład prawdziwéj pobożności chrześciańskiéj.“
W kilku sonetach M. A. naznaczonych imieniem Kolonny i wprost do niéj pisanych, przebija się cześć i uszanowanie złączone z pewnem namiętném poddaniem się pod jéj władzę, jak gdyby wołał: strofuj mię, poprawiaj, zadawaj pokuty, depcz nakoniec — ale mię nie odpychaj od siebie! — W innych poezyach, gdzie się domniemywać można, że o niéj myślał, a takich jest najwięcéj, uczucia jego ogniściéj, swobodniéj i wyraźniéj się tłumaczą, lubo zawsze w formach téj platonicznéj miłości, co się da zastosować i do urojonéj kochanki!
To pewna, że w sercu artysty wrzała prawdziwa namiętność; kochał Wiktoryą młodzieńczym zapałem — mówią to wszystkie jego sonety — ale płomyki te nieprzedzierały się na powierzchnię najczystszego stosunku dwojga serc sympatycznych i umysłów niepospolitych, szukających się wzajemnie, aby sobie udzielać myśli o sztukach pięknych, filozofii, przeznaczeniach człowieka. W wytrawném zdaniu i religijném świetle Kolonnezy, artysta szukał kierunku dla siebie, jéj powodował się radami, w zwątpieniach brał uspokojenie. Zbłąkany w labiryntach renesansowych doktryn, za jéj przewodem wstępował na drogę prawd przedwiecznych; a może też, jak niektórzy utrzymują, on sam był duchowym przewodnikiem dla Wiktoryi lgnącéj do niektórych błędnych wyobrażeń wieku. Ten mniéj więcéj stosunek zachodził między Michałem-Aniołem a Wiktoryą Kolonną; takim artystą był dla zewnętrznego świata; dla siebie zaś, w samotnéj pracowni, kiedy pędzel lub dłuto porzucił, a ujął za pióro, odzywała się miłość tem silniejsza im bardziéj spóźniona. Czyż w każdym sonecie nie wyrzeka na Amora, że go zaskoczył w późnéj starości, że się pastwi niemiłosiernie nad biednym starcem? — Gdyby to były sztuczne wypracowania, te jego poezye, a nie rzeczywiste jęki serca, czyżby niewolał przedstawiać się w postaci Adonisa promieniejącego młodością, niż mówić o tych wulkanach pod śniegiem, tak łatwo dających się obrócić w śmieszność? Widać jak uczucie jego było rzeczywiście głębokie i silne, kiedy się nielękało nawet broni śmieszności! Współczesny mu, i najulubieńszy uczeń, Condivi, tak opowiada o téj skłonności mistrza: „Szalenie rozkochał on się w margrabinie Peskary, podbity boskiemi przymiotami jéj umysłu; nawzajem był też od niéj kochany. Dotąd zachowuje listy téj pani pełne uczciwéj i tkliwéj miłości, na jakie zdobyć by się mogła tylko taka kobieta. On znowu od siebie posyłał jéj wiele sonetów tchnących zarówno dowcipem, jak słodką skłonnością.[3] —
Nic jednakże z poezyi jego póki żył niebyło ogłoszone drukiem, wyjąwszy parę sonetów ogłoszonych przez jego przyjaciół. W rymach zaś Wiktoryi, niemożna znaleść żadnego utworu któryby na pewne dał się zastósować do Michała-Anioła. Biografowie i jego i jéj wspominają, że dla niéj wykonał kilka artystycznych robót, między innemi krucyfix, pod którym, posyłając go na pamiątkę, podpisał te słowa:

non ci si pensa quanto sangue costa.

Dla uzupełnienia téj uczuciowéj historyi dodam: że Kolonneza na trzy lata przed zgonem, opuściła klasztor Ś. Katarzyny w Witerbo i przeniosła się na stały pobyt do Rzymu, gdzie osiadła w klasztorze panien Benedyktynek. Gdy zdrowie jéj pogarszało się, a serce czuło potrzebę otoczenia się swojemi, kazała się na początku 1547 przenieść do pałacu Julii Kolonny jedynéj z krewnych co uniknęła wyroku wygnania. Michał-Anioł czuwał przy niéj, pocieszał, i można powiedzieć, że jéj zamknął powieki. —
Przez resztę życia wlokącego się lat dwadzieścia, pozostał wiernym jéj pamięci, myślą do niéj odnosił się w swoich utworach sztuki i natchnieniach poetycznych, pracując bez przestanku aż do ostatniéj chwili życia. Nic bowiem nie mogło złamać ducha w tym niezłomnym starcu, co w ośmdziesięciu latach pisał rymy mające świeżość i jędrność młodości. Czytając je czujesz jakby je owiewało tchnienie niewieście i miękczyło te bronzy jego męzkich uczuć — to oddech Wiktoryi Kolonny. Acz już nieżyła, stała zawsze przed oczyma jego duszy, jak żywa. Niemówiła doń, lecz on słyszał jéj głos, rozmawiał z nią, osobliwie w przystępach smutku; a kiedy wzrok stracił, kazał sobie odczytywać jéj listy i wierzył że ona jest z nim i mówi. Pewnego razu gdy mu Condivi czytał taki list, rzekł, iż zaniesie z sobą do grobu jeden wyrzut, jeden żal, że niemiał odwagi ucałować jéj ust i czoła kiedy leżała na marach. — W jego wyobrażeniu tym ostatnim uściskiem byłby zaślubił ją na wieczność. —
Z tych oderwanych szczegółów okazujących wielkość jego przywiązania, niemożna wątpić, że większą część Sonetów, a nawet z małym wyjątkiem wszystkie, natchnęła Wiktorya. Nieprzeszkadzało mu to jednak w obcowaniu z nią trzymać się w granicach winnego uszanowania i zabraniać sobie nawet zbyt śmiałéj myśli o jakimeś ziemskiém uczuciu. Potrzeba było aż jéj śmierci, ażeby się postrzegł, iż w jego przywiązaniu do margrabiny, było coś zwyczajnego ludziom. On bo rzeczywiście nie kobietę, lecz jéj duszę miłował, w jakiéjkolwiek zjawiłaby się powłoce. Piękność ciała była dlań tylko symbolem, obrazkiem, którym jeżeli się zachwycał, to dlatego, że nieumiał robić różnicy między tém, co pan Bóg tak cudownie zespolił. Ciało było mu widomą duszą, dusza widomem ciałem.
Dzisiejsi nie są w stanie pojmować takiéj namiętności oczyszczonéj z wszelkiego zmysłowego pociągu; nierozumieją tego stłumienia wszelkiéj chuci, na widok ślicznych i rozkosznych kształtów ciała; — kiedy przeciwnie platonicznemu kochankowi kształty te wydawały się jakby tkanka jakaś przejrzysta, lub alabastrowa urna mieszcząca płomień nieśmiertelny, cząstkę samego Bóstwa. Bez tego jednak trudne byłyby do zrozumienia tajemnice téj poezyi spirytualnéj, mistycznéj, która zakwitła we Włoszech i miała od średnich wieków szereg znamienitych wyobrazicieli, jak Fryderyk II, Guinizzeli, Cavalcanti, Dante, Petrarcha, Lorenzo Medyceusz, Michał-Anioł, Wiktorya Kolonna, Torkwato Tasso.
Niekoniecznie przedmiotem ich pieśni musi być jaka Beatrice, Fiametta, Laura lub Wiktorya. Uwielbienie to i ubóstwienie nie ściąga się tyle do ich osoby, ile do piękności, któréj one są znikomemi wyobrazicielkami na ziemi. Dla tych piewców, piękność, jedno znaczy co strona szlachetna, przejmująca, zadziwiająca w rzeczach stworzonych, a czysta i majestatyczna w duchowych; jest to poezya, sztuka, światło niebieskie wcielone, aby przez zmysły przenikało w głębie naszéj duszy; nareszcie jest to zgodność wszech uczuć religii, miłości chrześciańskiéj, wiary, poświęcenia się, ojczyzny, wolności, stopione w jedno uczucie. Tak pojmowana miłość przez tych platonistów nie jest kapryśném zachceniem roskoszy; nie jest szczęśliwością co wschodzi, rozwija się i więdnie jak kwiatek —; ich miłość opiera się tym wpływom jakim nasza ulega; przeciąga się nawet w zlodowaciałą starość, a gdy już opadną świetne kształty młodości, pamięć wskrzesza sobie dawny ich blask, aby opóźnionemu uczuciu ciepła użyczyć...
Szczególniéj Michał-Anioł w swoich poezyach najczyściéj schwycił i oddał ową filozofię miłości, obwieszczoną przez Platona, a następnie podjętą przez filozofów i poetów chrześciańskich jako odpowiednią czci Boga Rodzicy, i wyzwoleniu niewiasty w katolickim kościele. Pierwszą zaszczepicielką téj nauki miała być natchniona niewiasta, Diotima z Megary, która objawiła całą tę teoryę rozwiniętą w platońskiéj Biesiadzie przez Sokratesa. Zkąd jest ta siła, co go ożywia: siłą tą jest miłość, nie ziemska i ograniczona, nie pragnienie pojedyńczéj piękności wychwalanéj przez jego współbiesiadników, ale boska i ogarniająca wszystko, tęsknota za tem co prawdziwie piękne i dobre, zgoła miłość będąca jedno i to samo co prawdziwa filozofia, co dążenie do mądrości, i co najpiękniejsze w pięknem. Uosobieniem téj miłości jest Sokrates.... Pomijam dalsze wywody, a biorę ostatni ustęp rzecz streszczający: „Kto przebiegł wszystkie pięknoty podrzędne, a wzniósł się do doskonałéj, dopiero może pojąć, jaka jest najwyższa tajemnica miłości. W rzeczy saméj dochodzimy do prawdziwéj miłości przez się i z obcą pomocą wtedy tylko, jeżeli zaczynając od pojedyńczéj pięknoty nietracimy z uwagi pięknoty najwyższéj, i wspinamy się coraz wyżéj, jak po drabinie pojęć, aż w końcu przyjdziemy od nich do poznania saméj istoty piękna. A kto ją raz ujrzy, temu życie zwyczajne zamieni się w życie wieczne, temu ani na skarby ziemskie, ani na ziemskie piękności patrzeć się nie zechce, tylko zatapiać się w niéj i z nią pozostać. —
Na téj doktrynie rozwinął się mistycyzm poezyi średniowiecznéj, szczególniéj we Włoszech. Wszyscy ci śpiewacy miłości poczynają od namiętnego rozkochania się w istocie ziemskiéj; lecz z czasem poznają uczucia tego niedostateczność, błędy, upadki — ztąd żal jaki po niem zostaje, a szczególniéj próżnia niezapełniona, budzi wielkie pragnienie nieskończonéj miłości Boga.
Michał-Anioł pojmował tylko tę miłość zbożną, która mu drogę wskazywała do nieba:

Che mi monstra la via ch’a Dio mi guide...

Jest podanie jakoby Buoanarroti ku końcowi życia stracił był wzrok, i nudząc się bezczynnością codziennie kazał się prowadzić do pracowni, gdzie przynajmniéj rękami dotykał swych robót. Wszakże wprzódy jeszcze nim to kalectwo nań przyszło, napisał sonet, wzniosły jak modlitwa, w którym wyznaje, że tak rzeźba, jak malarstwo, niemogą już nasycić tęsknic jego duszy, bo tylko w rozpamiętywaniu rzeczy boskich czerpie się prawdziwa moc i pociecha (XXXVI.)
Jeżeli takiemu olbrzymowi jak Michał-Anioł nie wystarczał pędzel ani dłuto w obec wielkiéj tajemnicy grobu — czemuż się dziwić gdy ludzie z zdrowem sercem i duchem doszedłszy kresu dojrzałości, podobni pełnemu kłosowi, lub obciążonéj owocem gałęzi, schylają czoło przed tą nieuniknioną i bliską przyszłością, która na widokręgu młodości wydaje się być tak daleką, że o niéj nawet marzyć się niechce... Taki zwrot w życiu człowieka, nieujmuje mu, owszem dodaje wartości; ten zwrot i poezye Michała-Anioła nacechował tak wzniosłemi uczuciami, że o nim można powtórzyć piękny wiersz Ariosta:

Michel, più che mortale, Angel divino.







∗             ∗

Jedynie z przekonania, że literaturze naszéj o własnéj dziś idącéj siłach, niezawadzi bynajmniéj znać twory innych narodów, mianowicie te, w których przeważa strona duchowa, chrześciańskim narodom spólna i dla wszystkich zrozumiała jak modlitwa — podjąłem przepolszczenie Rymów Buonarrotego, wprawdzie tylko wybrańszych; w nadziei, że może tym kwiatkom zrobionym przez jenialnego człowieka przed trzystą laty, zachowam choć odrobinę téj woni jaką tchnęło w nich wielkie serce, najpiękniejsze niebo i rozbudzone życie nowego okresu dziejów. —
w Październiku 1860. —









  1. Trzymam się dat wypisanych w rozprawie D. Campanari pod napisem: Vittoria Colonna peinture de M. A. Buonarroti, Londres 1854 — gdzie przechodząc latami miejsca jéj pobytu, pod r. 1537 powiada: Elle va à Lucques, et de la à Ferrare, puis retourne à Rome; c’est alors que prit naissance l’amour de Michel-Ange pour elle. —
  2. Volendo continuar la con tanto calore, essa mancherebbe di stare la sera con le suore nelle capella di santa Catarina, ed egli di andare di buon-ora a lavorare a San-Pietro e cosi l’una mancherebbe alle spose di Cristo, e l’altro al vicario. —
  3. „In particolare egli amo grandemento la marehesana di Pescara del cui divino spirito era innamorato; essendo all’incontro di lei amato svisceratamente; della quale amor tiene lettre d’onesto e dolcissimo amore ripiene, e quali di tal petto uscir solevano, avendo egli altresi scritto a lei più è più sonetti, pieni d’ingegno e dolce desiderio.“ (Condivi Vita di Michel-Agnolo). —





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Lucjan Siemieński.