Poezye Michała-Anioła Buonarrotego/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Michelangelo Buonarroti
Tytuł Poezye Michała-Anioła Buonarrotego
Wydawca Redakcya „Niewiasty“
Data wyd. 1861
Druk K. Prochaska
Miejsce wyd. Kraków – Cieszyn
Tłumacz Lucjan Siemieński
Tytuł orygin. Rime
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
POEZYE
MICHAŁA-ANIOŁA BUONARROTEGO
PRZEŁOŻYŁ
LUCYAN SIEMIEŃSKI.


Uom di quattr’ alme![1]
Pindemonte.


W KRAKOWIE I W CIESZYNIE,
NAKŁADEM REDAKCYI „NIEWIASTY.“ DRUKIEM K. PROCHASKI.
1861.






HR. WŁODZIMIERZOWI
BROEL-PLATEROWI
poświęcam tę pracę
na pamiątkę kilku dni spędzonych razem
w Ojcowie.
L. Siemieński.



MICHAŁ-ANIOŁ, POETA.


Zdarzyło mi się przed kilkunastą laty, w ojczyźnie Van Eyków i Rubensa, przebywać często w towarzystwie ziomka, oddającego się malarstwu, rzeźbie, poezyi. Rozmowa z nim toczyła się najwięcéj o Włoszech, zkąd niedawno był wrócił, i w przedmiotach, którym się wyłącznie poświęcał, a które i mnie silnie zajmowały; że zaś to był artysta, więc sztuki piękne i poezya zawsze były na stole. Mówić o jakimkolwiek rodzaju sztuki, a niepotrącić o Michała-Anioła, skończonego w każdéj gałęzi mistrza, było niepodobieństwem. Mówiliśmy tedy o nim: on, nietylko z zapałem i znajomością praktyka uprawiającego zarówno rzeźbę jak malarstwo, lecz i z uwielbieniem dla mistrza, którego sobie za arcywzór obrał; mnie tylko został cichy podziw dla jeniuszu ogarniającego takie ogromy i obdarzonego taką siłą twórczości. Syxtyna, Moyżesz, grób Medyceuszów, kopuła Ś. Piotra, florenckie warownie, nieustannie przewijały się w naszych pogadankach, i oba zgodziliśmy się, że był największym poetą w epoce odrodzonéj starożytności, a raczéj że w sobie skupiał wszystkie téj epoki kierunki. —
— Do téj jego uniwersalności — dodałem — nie dostaje tylko tworów pióra.
— Jakto, nieznasz jego poezyj? zapytał zdziwiony artysta.
— Nieznam — odrzekłem, szukając w pamięci — nieznam, prócz tych kilku sonetów co w Vasarim; lecz te uważam za płód przyrodzonéj łatwości Włochów do wierszowania; dla tego niezwróciły mojéj uwagi. Są to rzeczy przelotne, urywki, w których się niemógł odbić świat jego wewnętrzny; a mnieby ten interesował najwięcéj.
— Że cię zainteresuje, o tém niewątpię — rzekł uradowany artysta — potrzeba tylko żebyś czytał zbiór jego Rymów; znajdziesz tam w kilkudziesięciu sonetach, tyluż madrygałach i kanconach, szereg cudownych obrazków, zdjętych z poruszeń serca miotanego namiętną miłością, ku sztuce, kobiecie, Bogu. Czwarta dusza — jak nazwano jego poezyę, niepośledniejsza tam od trzech innych. — Radzę ci, czytaj poezye Michała-Anioła.
Na taką radę artysty odrzekłem z pewnem niedowierzaniem: zapewne naśladuje Petrarchę, jak wszyscy włoscy soneciarze, którzy mieli nieszczęście żyć po nim. —
— Mylisz się — odparł — jeżeli kogo naśladuje, to chyba Danta, którego duch dostał się mu z całą orginalną spuścizną, a nie w odbiciu. Podług mnie, najlepiéj go scharakteryzował Francesco Berni, gdy się tak odezwał o nim do innych poetów włoskich:

Ei dice cose, e voi dite parole.

Na to ja: zaostrzyłeś moją ciekawość. Gdyby nic innego, to przekonanie się, czy tak jenialny rzeźbiarz, malarz, architekt, był równie jenialnym poetą, zasługuje aby go i z téj strony poznać.
Wystarawszy się o egzemplarz poezyj Michała Anioła, czytaliśmy je razem; lecz przyznam się, że mnie z początku odstręczały archaizmy, zawiłość stylu, i ciemność przedmiotu, lubo zawsze ciągnęło coś w głąb tych platonizmów strzelistych, wyrażonych szorstkim językiem, jak uderzenia dłuta.....
Poznanie się z tym autorem wymagało przydłuższych studiów.
Tymczasem zaszły wypadki, które mię oderwały od książek; i tomik rymów Buonarrotego poszedł w zapomnienie.
W przeszłym roku dopiero, gdym pisał: „Kartkę z dziejów sztuki“ wypadało dla objaśnienia żywota Michała-Anioła przytoczyć w tłumaczeniu kilka jego sonetów, co też uskuteczniłem.
Znowu rok minął, gdy w jednym z numerów Biblioteki warszawskiéj znalazłem uwagi nad moją „Kartką z dziejów sztuki,“ a w nich z upodobaniem podniesioną wartość trzech sonetów, przytoczonych tamże z Michała-Anioła, chociaż nie były one najwytworniejsze ze zbioru. Okoliczność ta stała mi się pobudką do przepolszczenia co najlepszych utworów Buonarrotego, w liczbie czterdziestu i kilku, wybranych ze stu z okładem, mieszczących kawałki bardzo względnéj wartości, o czem przestrzegał nawet pierwszy wydawca jego rymów, wnuk brata, także Michał-Anioł lecz z przydomkiem: il giovino (młodszy) który powiada: „Ponieważ różne rymy M. A. Buonarrotego, tak pisane, jak drukowane, obiegają w niepoprawnym texcie, przeto uwiadamiam czytelnika, że porównawszy z textem, powiększéj części własną ręką autora pisanym, a znajdującym się w bibliotece watykańskiéj, te wszystkie utwory co są w rękach jego spadkobierców i innych osób we Florencyi, wybrałem z nich najwłaściwiéj i najpoprawniéj zredagowane; zwłaszcza, że i wiele znajduje się waryantów noszących cechę niewykończenia i niejasności, będących tylko próbkami pióra niezadowolonego ze siebie itd.“
Nierówności te i zaniedbania w rymach Michała-Anioła łatwo usprawiedliwić; on bowiem sam utrzymywał, że poezya niebyła jego powołaniem, że pisanie przychodzi mu z trudnością; jeżeli zaś pisze wiersze, to jedynie dla rozrywki, nie z profesyi. —
Współcześni, a mianowicie biograf jego Vasari, inaczéj o nim sądzi, gdy powiada: „Niebo dało Michałowi-Aniołowi oprócz innych talentów, obfity zapas wyższéj filozofii, i szczytny jeniusz poetyczny, aby pokazać w jednym człowieku wzór doskonały wszech rzeczy, będących najbardziéj w czci i poszanowaniu pomiędzy ludźmi.“ Condivi idzie daléj jeszcze w uwielbieniu i mówi: że do trzech wieńców (rzeźby, malarstwa, architektury) dodaje mu czwarty wieniec poezyi: „Vi ho aggiunto la quarta coronna perchè ancor di questa fu esso degnissimo come eccelente poeta.
Uwielbienie to współczesnych podzieliła potomność, bo nawet akademia della Crusca przyjęła rymy Michała-Anioła w poczet klasycznych dzieł włoskich, co w pewnym względzie mówi bardzo na korzyść akademii; ciała bowiem literackie, najwięcéj ubiegające się dawniéj za zaletami stylu, nielubiły przebaczać zaniedbaniom i usterkom, chociażby oryginalność myśli hojnie ten brak wynagradzała.
Pisząc już raz w krótkości o życiu Michała-Anioła (kartka z dziejów sztuki), szczególniéj o jego stosunku do Wiktoryi Kolonny, niemam zamiaru powtarzać się, chociaż o człowieku téj miary niemożna nigdy mówić za nadto. Tu zaś, gdy mi przychodzi uważać go jako poetę, wypada niejedno objaśnić, tak o usposobieniu artysty w jakiém i do kogo pisał swoje rymy, jak o wewnętrzném ich znaczeniu, szczególniéj ze względu na powinowactwo ich z idealną miłością platoniczną, będącą duszą średniowiecznéj i Dantoskiéj poezyi, któréj on był w pewnéj części kontynuatorem. —
Jak już wspomniałem, poezya pisana nie wchodziła w zawód Michała-Anioła, przedewszystkiém rzeźbiarza, malarza i budowniczego. Chociaż z drugiéj strony miał takie wykształcenie umysłowe, że z łatwością mógł wstąpić w szeregi piszących. Trzechletni pobyt na dworze Lorenza Medyceusza sprzyjającego sztukom i poezyi; obcowanie z pierwszemi znakomitościami jak: Politien, Marsilio Ficino, Pik z Mirandoli, usposobiło go i do tego zawodu. Dwory książęce były wtenczas prawdziwemi akademiami. — To pewna jednak, że od młodszych lat tworzył wiersze, łatwo dające się w jego zbiorze odróżnić od późniejszych. Przedmiotem opiewanym w nich była miłość kobiety, młodzieńcza, żywsza, więcéj zmysłowa, kiedy jeszcze myśl o śmierci, troski o duszne zbawienie, nie były jedyną jego dumań treścią. Jakim duchem tchnęły wówczas jego pieśni, mamy dowód w tym lekuchnym sonecie podanym w moim przekładzie pod liczbą XVIII. Wszakże okolicznościowych tych erotyków nader niewiele jest w porównaniu do rymów pisanych w innym, głębszym nastroju; co przekonywa, że M. A. przelotnie hołdował niektórym pięknościom, spotykanym w drodze życia, gdy prawdziwa wielka namiętność ogarnęła go dopiero w późnym wieku, kiedy przyszłość mało zostawiała nadziei, a przeszłość niepowrotna wyciskała łzy żalu za złotą młodością, któréj wzywał powrotu:

Wróć krokom moim spętanym latami
Młody niepokój, co mną bez wytchnienia
Miotał, i oczy moje naléj łzami,
I w piersi żaru nanieć i płomienia...

Można słusznie przypuszczać, że właściwy moment w którym Michał-Anioł stał się poetą, przypada na r. 1537. Wtenczas mógł się był bliżéj poznać z Wiktoryą Kolonną margrabiną Peskary. Jestto jedyne nazwisko kobiety wymienione w jego żywocie. On był już stary, ona niemłoda i do tego jakby w stanie półzakonnym żyjąca, co jednak nieprzeszkadzało zawiązaniu się między niemi téj wyższéj skłonności, jakiéj potrzebę czują wyborne serca i umysły, złamane przeciwnościami życia, lub osamotnione śród ludzi.
O tym stosunku różnych pozwalano sobie domysłów, opierając się na téj namiętności, jaką tchną niektóre poezye Michała-Anioła; lecz większa część tych poezyi pisanych bez daty, bez żadnéj wreszcie wzmianki, do kogo, nienaprowadza na inny wniosek, tylko że poeta w cichości serca mógł najgorętszą miłością pałać ku margrabinie, ale nigdy by nieśmiał otwarcie występować ze swojem uczuciem. Jakoż niemogło być inaczéj, jeżeli zastanowimy się czem była Wiktorya Kolonna. —
Wiadome z jéj życia przywiązanie do małżonka Ferdynanda Avalos margrabiego Peskary, jednego ze znamienitych bohatyrów włoskich, którego wcześnie utraciwszy, pomimo że cisnęli się liczni pretendenci do jéj ręki — ona niezmieniła raz powziętego postanowienia, i do śmierci pozostała mu wierną; a nawet żeby usunąć wszystkie pozory i ubiegającym się odjąć wszelką otuchę, opuściła czarowną willę na Ischii przypominającą jéj najwonniejsze chwile domowego szczęścia, i na mieszkanie obrała sobie klasztor, niezrywając jednak ze światem, przynajmniéj z towarzystwem ludzi uczonych i artystów, z którém ją łączył zawód jéj poetyczny. W zaciszy klasztornéj pisała najwięcéj swoich poezyj; sonety światowe i pobożne sypały się jak łzy i przynosiły taką samą ulgę zbolałemu sercu.
Przekonano się z różnych dat, że Michał-Anioł niemógł jéj znać wcześniéj chyba w r. 1537, to jest w dwunastym roku jéj wdowieństwa[2], gdy na dłuższy pobyt przybyła do Rzymu, gdzie stała się ogniskiem dla wszystkich znakomitości i naukowych powag, gdzie wszystko cisnęło się aby słyszeć ją mówiącą nie tylko o poezyi ale i w naukowych przedmiotach, a nadewszystko aby zwrócić jéj uwagę na siebie i przez to samo zrobić sobie wziętość i nadać znaczenie. Jeżeli tłum świetny i uczony otaczał Kolonnezę, czyjaż osoba była tam pożądańszą jak Buonarrotego? Zbliżył się więc do téj uwielbianéj pani, któréj piękność, acz jeszcze pełna cudnych śladów, nietyle mogła podbijać, co przymioty umysłu i serca, dające jéj taką wyższość i przewagę w najdoborniejszém towarzystwie rzymskiém, że była swojego czasu wyrocznią. Dusza artysty w twardéj szkole doświadczeń napojona goryczą i pogardą dla świata, uczuła się w bliskości Wiktoryi jakby odrodzona na nowo. Ciepło wiejące z téj sympatycznéj niewiasty odmłodziło w nim krew, rozbudziło silne uczucie przywiązania, zjawiające się w późnéj jesieni życia, istne babie-lato dla serca. Taki stan zewnętrzny musiał zrodzić tysiące cierpień pochodzących bądź ze stosunku do ukochanéj osoby, bądź z własnego położenia artysty niedającego się niczem zmienić — bo miłość odmładza, ale nierobi młodym. Cierpiał więc, bolał, wybuchał namiętnością, tłumił ją, przeklinał, i w téj walce, jak w ogniu wypalała się ziemska krewkość, co odpadając żużlami, zostawiała płomień czystéj miłości wzbijający się ku niebu, téj jedynéj przystani dusz zmordowanych i nieutulonych w tęsknocie. Wszystko to zrodziło w nim poetyczne natchnienie, spowiedź duchową z codziennych dumań i odbieranych wrażeń. Wiankiem sonetów i piosnek opasał postać uwielbionéj kobiety; poddał się jéj z pokorą, jak bryła marmuru dłutu mistrza-rzeźbiarza, błagając, by go prowadziła po drodze udoskonalenia; co z taką skoncentrowaną namiętnością wypowiedział w sławnym sonecie: Poscia ch’apresso (XLI) szczególniéj w ostatnich zwrotkach:

Tak i ja na świat przyszedłem najprzódy
Modelem sobie; dziś przy łasce Twojéj
W doskonałości przerodzę się cudy;
Jeśli twa litość co zbytnie wykroi,
A brak wypełni — lecz jeśli mną wzgardzi,
Dotkniesz mię w pyszném złudzeniu najbardziéj....

Nieśmiałbym twierdzić, lecz mogę przypuszczać, że w chwilach pierwszego poznania się z Kolonnezą, gdy dłuższy czas bawiła w Rzymie udzielając się najświetniejszemu towarzystwu, powstały te sonety i pieśni w których znać żywszą namiętność, wyłączne zajęcie się ukochanym przedmiotem, zaklęcia o wzajemność, lub blade połyski nadziei.... Odjazd Wiktoryi do Orvieto, gdzie się zamknęła w klasztorze Śgo Pawła, spowodowany orężną kłótnią Pawła III z Askaniuszem Kolonną jéj bratem, przerwał bliższy stosunek z Michałem-Aniołem; w jakiś czas dopiero, gdy osiadła w klasztorze Św. Katarzyny w Witerbo, zawiązała się między niemi korespondencya, snać z jego strony częsta i zbyt żywa gdyż pobożna pani w jednym liście upominała go, aby niepisywał do niéj tak często i nieskarżył się na rozłączenie; albowiem te ustawne jego listy odrywają ją od nabożeństwa; z tego powodu nieraz opuściła już nieszpory w kaplicy Św. Katarzyny; również i on przeszkadza sobie tém pisaniem, i zapewne opóźnia się na robotę do Św. Piotra; a tak i ona niedotrzymuje towarzystwa oblubienicom Chrystusowym i on robi zawód Ojcu Ś...[3] — Któż w tych słowach nie widzi proźby już podbitego serca, aby je zostawić w cichości i nie mieszać pobożnych myśli przygotowujących duszę do lepszego świata? Korna niewiasta chrześcianka wie o istnieniu uczucia swego, ale je zwycięża silniejszą wolą, więzami obowiązku — i jeszcze upomina przyjaciela, żeby powściągnął namiętność, jakby powiedzieć chciała: że ich miłość nie może już należeć do ziemi.
Tych kilka słów listu Kolonnezy najlepiéj objaśnia ów stosunek jaki mógł zachodzić między sławnym mistrzem a tak dostojną i cnotliwą panią.
Franciszek z Holandyi (Floris) malarz portugalski bawiący w Rzymie od r. 1541, w traktacie o malarstwie również pozostawił szacowne szczegóły o Michale-Aniole i Kolonnie, mianowicie w uroczém przedstawieniu margrabiny, która wie jaką władzę ma nad artystą, wie, że skinieniem ręki mogłaby ten nieugięty charakter prowadzić gdzieby sama chciała, a jednak władzy téj używa z dziwném umiarkowaniem, i wdziękiem. Widać to z uczonych i artystycznych posiedzeń odbywanych w kościele ś. Sylwestra, które Franciszek z Holandyi opisał jako mający w nich udział. — Jak zaś przedstawił samą Kolonnezę, przekonają następujące słowa: „Margrabina Peskary należy do rzędu najdostojniejszych i najsławniejszych niewiast w Italii i w Europie, czyli w całym świecie. Czysta i piękna, uczona w łacinie i wysoka na duchu, posiada wszystkie cnoty i zalety, jakiemi szczycić się może niewiasta. Od czasu śmierci swego małżonka prowadzi żywot skromny i zaciszny. Przesycona blaskiem i wielkością młodych lat, miłuje tylko Chrystusa i prawdziwą naukę, świadcząc wiele dobrodziejstw ubogim niewiastom i dając z siebie przykład prawdziwéj pobożności chrześciańskiéj.“
W kilku sonetach M. A. naznaczonych imieniem Kolonny i wprost do niéj pisanych, przebija się cześć i uszanowanie złączone z pewnem namiętném poddaniem się pod jéj władzę, jak gdyby wołał: strofuj mię, poprawiaj, zadawaj pokuty, depcz nakoniec — ale mię nie odpychaj od siebie! — W innych poezyach, gdzie się domniemywać można, że o niéj myślał, a takich jest najwięcéj, uczucia jego ogniściéj, swobodniéj i wyraźniéj się tłumaczą, lubo zawsze w formach téj platonicznéj miłości, co się da zastosować i do urojonéj kochanki!
To pewna, że w sercu artysty wrzała prawdziwa namiętność; kochał Wiktoryą młodzieńczym zapałem — mówią to wszystkie jego sonety — ale płomyki te nieprzedzierały się na powierzchnię najczystszego stosunku dwojga serc sympatycznych i umysłów niepospolitych, szukających się wzajemnie, aby sobie udzielać myśli o sztukach pięknych, filozofii, przeznaczeniach człowieka. W wytrawném zdaniu i religijném świetle Kolonnezy, artysta szukał kierunku dla siebie, jéj powodował się radami, w zwątpieniach brał uspokojenie. Zbłąkany w labiryntach renesansowych doktryn, za jéj przewodem wstępował na drogę prawd przedwiecznych; a może też, jak niektórzy utrzymują, on sam był duchowym przewodnikiem dla Wiktoryi lgnącéj do niektórych błędnych wyobrażeń wieku. Ten mniéj więcéj stosunek zachodził między Michałem-Aniołem a Wiktoryą Kolonną; takim artystą był dla zewnętrznego świata; dla siebie zaś, w samotnéj pracowni, kiedy pędzel lub dłuto porzucił, a ujął za pióro, odzywała się miłość tem silniejsza im bardziéj spóźniona. Czyż w każdym sonecie nie wyrzeka na Amora, że go zaskoczył w późnéj starości, że się pastwi niemiłosiernie nad biednym starcem? — Gdyby to były sztuczne wypracowania, te jego poezye, a nie rzeczywiste jęki serca, czyżby niewolał przedstawiać się w postaci Adonisa promieniejącego młodością, niż mówić o tych wulkanach pod śniegiem, tak łatwo dających się obrócić w śmieszność? Widać jak uczucie jego było rzeczywiście głębokie i silne, kiedy się nielękało nawet broni śmieszności! Współczesny mu, i najulubieńszy uczeń, Condivi, tak opowiada o téj skłonności mistrza: „Szalenie rozkochał on się w margrabinie Peskary, podbity boskiemi przymiotami jéj umysłu; nawzajem był też od niéj kochany. Dotąd zachowuje listy téj pani pełne uczciwéj i tkliwéj miłości, na jakie zdobyć by się mogła tylko taka kobieta. On znowu od siebie posyłał jéj wiele sonetów tchnących zarówno dowcipem, jak słodką skłonnością.[4] —
Nic jednakże z poezyi jego póki żył niebyło ogłoszone drukiem, wyjąwszy parę sonetów ogłoszonych przez jego przyjaciół. W rymach zaś Wiktoryi, niemożna znaleść żadnego utworu któryby na pewne dał się zastósować do Michała-Anioła. Biografowie i jego i jéj wspominają, że dla niéj wykonał kilka artystycznych robót, między innemi krucyfix, pod którym, posyłając go na pamiątkę, podpisał te słowa:

non ci si pensa quanto sangue costa.

Dla uzupełnienia téj uczuciowéj historyi dodam: że Kolonneza na trzy lata przed zgonem, opuściła klasztor Ś. Katarzyny w Witerbo i przeniosła się na stały pobyt do Rzymu, gdzie osiadła w klasztorze panien Benedyktynek. Gdy zdrowie jéj pogarszało się, a serce czuło potrzebę otoczenia się swojemi, kazała się na początku 1547 przenieść do pałacu Julii Kolonny jedynéj z krewnych co uniknęła wyroku wygnania. Michał-Anioł czuwał przy niéj, pocieszał, i można powiedzieć, że jéj zamknął powieki. —
Przez resztę życia wlokącego się lat dwadzieścia, pozostał wiernym jéj pamięci, myślą do niéj odnosił się w swoich utworach sztuki i natchnieniach poetycznych, pracując bez przestanku aż do ostatniéj chwili życia. Nic bowiem nie mogło złamać ducha w tym niezłomnym starcu, co w ośmdziesięciu latach pisał rymy mające świeżość i jędrność młodości. Czytając je czujesz jakby je owiewało tchnienie niewieście i miękczyło te bronzy jego męzkich uczuć — to oddech Wiktoryi Kolonny. Acz już nieżyła, stała zawsze przed oczyma jego duszy, jak żywa. Niemówiła doń, lecz on słyszał jéj głos, rozmawiał z nią, osobliwie w przystępach smutku; a kiedy wzrok stracił, kazał sobie odczytywać jéj listy i wierzył że ona jest z nim i mówi. Pewnego razu gdy mu Condivi czytał taki list, rzekł, iż zaniesie z sobą do grobu jeden wyrzut, jeden żal, że niemiał odwagi ucałować jéj ust i czoła kiedy leżała na marach. — W jego wyobrażeniu tym ostatnim uściskiem byłby zaślubił ją na wieczność. —
Z tych oderwanych szczegółów okazujących wielkość jego przywiązania, niemożna wątpić, że większą część Sonetów, a nawet z małym wyjątkiem wszystkie, natchnęła Wiktorya. Nieprzeszkadzało mu to jednak w obcowaniu z nią trzymać się w granicach winnego uszanowania i zabraniać sobie nawet zbyt śmiałéj myśli o jakimeś ziemskiém uczuciu. Potrzeba było aż jéj śmierci, ażeby się postrzegł, iż w jego przywiązaniu do margrabiny, było coś zwyczajnego ludziom. On bo rzeczywiście nie kobietę, lecz jéj duszę miłował, w jakiéjkolwiek zjawiłaby się powłoce. Piękność ciała była dlań tylko symbolem, obrazkiem, którym jeżeli się zachwycał, to dlatego, że nieumiał robić różnicy między tém, co pan Bóg tak cudownie zespolił. Ciało było mu widomą duszą, dusza widomem ciałem.
Dzisiejsi nie są w stanie pojmować takiéj namiętności oczyszczonéj z wszelkiego zmysłowego pociągu; nierozumieją tego stłumienia wszelkiéj chuci, na widok ślicznych i rozkosznych kształtów ciała; — kiedy przeciwnie platonicznemu kochankowi kształty te wydawały się jakby tkanka jakaś przejrzysta, lub alabastrowa urna mieszcząca płomień nieśmiertelny, cząstkę samego Bóstwa. Bez tego jednak trudne byłyby do zrozumienia tajemnice téj poezyi spirytualnéj, mistycznéj, która zakwitła we Włoszech i miała od średnich wieków szereg znamienitych wyobrazicieli, jak Fryderyk II, Guinizzeli, Cavalcanti, Dante, Petrarcha, Lorenzo Medyceusz, Michał-Anioł, Wiktorya Kolonna, Torkwato Tasso.
Niekoniecznie przedmiotem ich pieśni musi być jaka Beatrice, Fiametta, Laura lub Wiktorya. Uwielbienie to i ubóstwienie nie ściąga się tyle do ich osoby, ile do piękności, któréj one są znikomemi wyobrazicielkami na ziemi. Dla tych piewców, piękność, jedno znaczy co strona szlachetna, przejmująca, zadziwiająca w rzeczach stworzonych, a czysta i majestatyczna w duchowych; jest to poezya, sztuka, światło niebieskie wcielone, aby przez zmysły przenikało w głębie naszéj duszy; nareszcie jest to zgodność wszech uczuć religii, miłości chrześciańskiéj, wiary, poświęcenia się, ojczyzny, wolności, stopione w jedno uczucie. Tak pojmowana miłość przez tych platonistów nie jest kapryśném zachceniem roskoszy; nie jest szczęśliwością co wschodzi, rozwija się i więdnie jak kwiatek —; ich miłość opiera się tym wpływom jakim nasza ulega; przeciąga się nawet w zlodowaciałą starość, a gdy już opadną świetne kształty młodości, pamięć wskrzesza sobie dawny ich blask, aby opóźnionemu uczuciu ciepła użyczyć...
Szczególniéj Michał-Anioł w swoich poezyach najczyściéj schwycił i oddał ową filozofię miłości, obwieszczoną przez Platona, a następnie podjętą przez filozofów i poetów chrześciańskich jako odpowiednią czci Boga Rodzicy, i wyzwoleniu niewiasty w katolickim kościele. Pierwszą zaszczepicielką téj nauki miała być natchniona niewiasta, Diotima z Megary, która objawiła całą tę teoryę rozwiniętą w platońskiéj Biesiadzie przez Sokratesa. Zkąd jest ta siła, co go ożywia: siłą tą jest miłość, nie ziemska i ograniczona, nie pragnienie pojedyńczéj piękności wychwalanéj przez jego współbiesiadników, ale boska i ogarniająca wszystko, tęsknota za tem co prawdziwie piękne i dobre, zgoła miłość będąca jedno i to samo co prawdziwa filozofia, co dążenie do mądrości, i co najpiękniejsze w pięknem. Uosobieniem téj miłości jest Sokrates.... Pomijam dalsze wywody, a biorę ostatni ustęp rzecz streszczający: „Kto przebiegł wszystkie pięknoty podrzędne, a wzniósł się do doskonałéj, dopiero może pojąć, jaka jest najwyższa tajemnica miłości. W rzeczy saméj dochodzimy do prawdziwéj miłości przez się i z obcą pomocą wtedy tylko, jeżeli zaczynając od pojedyńczéj pięknoty nietracimy z uwagi pięknoty najwyższéj, i wspinamy się coraz wyżéj, jak po drabinie pojęć, aż w końcu przyjdziemy od nich do poznania saméj istoty piękna. A kto ją raz ujrzy, temu życie zwyczajne zamieni się w życie wieczne, temu ani na skarby ziemskie, ani na ziemskie piękności patrzeć się nie zechce, tylko zatapiać się w niéj i z nią pozostać. —
Na téj doktrynie rozwinął się mistycyzm poezyi średniowiecznéj, szczególniéj we Włoszech. Wszyscy ci śpiewacy miłości poczynają od namiętnego rozkochania się w istocie ziemskiéj; lecz z czasem poznają uczucia tego niedostateczność, błędy, upadki — ztąd żal jaki po niem zostaje, a szczególniéj próżnia niezapełniona, budzi wielkie pragnienie nieskończonéj miłości Boga.
Michał-Anioł pojmował tylko tę miłość zbożną, która mu drogę wskazywała do nieba:

Che mi monstra la via ch’a Dio mi guide...

Jest podanie jakoby Buoanarroti ku końcowi życia stracił był wzrok, i nudząc się bezczynnością codziennie kazał się prowadzić do pracowni, gdzie przynajmniéj rękami dotykał swych robót. Wszakże wprzódy jeszcze nim to kalectwo nań przyszło, napisał sonet, wzniosły jak modlitwa, w którym wyznaje, że tak rzeźba, jak malarstwo, niemogą już nasycić tęsknic jego duszy, bo tylko w rozpamiętywaniu rzeczy boskich czerpie się prawdziwa moc i pociecha (XXXVI.)
Jeżeli takiemu olbrzymowi jak Michał-Anioł nie wystarczał pędzel ani dłuto w obec wielkiéj tajemnicy grobu — czemuż się dziwić gdy ludzie z zdrowem sercem i duchem doszedłszy kresu dojrzałości, podobni pełnemu kłosowi, lub obciążonéj owocem gałęzi, schylają czoło przed tą nieuniknioną i bliską przyszłością, która na widokręgu młodości wydaje się być tak daleką, że o niéj nawet marzyć się niechce... Taki zwrot w życiu człowieka, nieujmuje mu, owszem dodaje wartości; ten zwrot i poezye Michała-Anioła nacechował tak wzniosłemi uczuciami, że o nim można powtórzyć piękny wiersz Ariosta:

Michel, più che mortale, Angel divino.







∗             ∗

Jedynie z przekonania, że literaturze naszéj o własnéj dziś idącéj siłach, niezawadzi bynajmniéj znać twory innych narodów, mianowicie te, w których przeważa strona duchowa, chrześciańskim narodom spólna i dla wszystkich zrozumiała jak modlitwa — podjąłem przepolszczenie Rymów Buonarrotego, wprawdzie tylko wybrańszych; w nadziei, że może tym kwiatkom zrobionym przez jenialnego człowieka przed trzystą laty, zachowam choć odrobinę téj woni jaką tchnęło w nich wielkie serce, najpiękniejsze niebo i rozbudzone życie nowego okresu dziejów. —
w Październiku 1860. —








SONETY.
I.

Non ha l’ottimo artista alcun concetto.
Ch’ un marmo solo in sè non circoscriva,
Col suo soverchio, e solo a quello arriva
La man che obbedisce all’ intelletto.

Il mal ch’io fuggo, e’l ben ch’io mi prometto,
In te, Donna leggiadra, altera e diva,
Tal si nasconde; e perch’ io più nonviva,
Contraria ho l’arte al desiato effetto.

Amor dunque non ha, ne tua beltate,
O fortuna, durezza, o gran disdegno,
Del mio mal colpa, o mio destino, o sorte.

Se dentro del tuo cor morte e pietate
Porti in un tempo, e che’l mio basso ingegno
Non sappia ardeneo trarne altro che morte.






I. [5]

Sam mistrz, a niema takiego pojęcia
Coby w marmuru łonie już nietkwiło;
Byle wiedziona dłoń myślącą siłą
Umiała głazom zadać trafne cięcia.

Podobnie w tobie, czysta, czarująca!
Tkwi złe co straszy; dobro co mię nęci;
A tylko sztuka nieposłuszna chęci
Dziś mię zawiodła i do grobu wtrąca.

O moje krzywdy nie winię nikogo,
Ani miłości, ni losu, ni ciebie;
Chocieś tak piękną, dumną i tak srogą.

O duch nikczemny winuję sam siebie:
Bo gdy z twém sercem śmierć i miłość miałem,
Czemuż szalony śmierć z niego wyssałem.






II.

Non vider gli occhi miei cosa mortale,
Quando refulse in me la prima face
Dei tuoi sereni; e in lor ritrovar pace
L’alma sperò, che sempre al suo fin sale.

Spiegando, ond’ella scese, in alto l’ale,
Non pure intende al bel ch’agli occhi piace:
Ma perchè é troppo debile e fallace,
Trascende in ver la forma universale.

Jo dico, che all’uom saggio quel che muore
Porger quiete non può; né par s’aspetti
Amar ciò che fa ’l tempo cangiar pelo.

Voglia sfrenata è’l senso, e non amore,
Che l’alma uccide. Amor può far perfetti
Gli animi qui, ma piu perfetti in cielo.






II.

Nie ziemską w tobie ujrzałem istotę
Gdy po raz pierwszy czułem się oblany
Ocz twych pogodą. Duch mój skołatany
W ich ciszy wieczną chciał zgasić tęsknotę.

W niebo, zkąd przyszedł, zrywa się skrzydlaty,
A choć pogląda na piękności cudne,
Rozkoszne oku, okrutnie ułudne,
Dąży z prawzorem zlać się po za światy.

Wszystko co ziemskie, znikome, jak sądzę
Nie zadowolni mędrca ni zachwyci,
Ni zmienna miłość opląta go w siéci.

Katowie duszy, wyuzdane żądze
Nie są miłością. Miłość doskonali
Ducha na ziemi, w niebie go krzysztali.






III.

La forza d’un bel volto al ciel mi sprona
Ch’altro in terra non è che mi diletti,
E vivo ascendo fra gli spirti eletti;
Grazia ch’ad uom mortal raro si dona.

Si ben col suo fattor l’opra consuona,
Ch’a lui mi levo per divin concetti;
E quivi informo i pensier tutti e i detti,
Ardendo, amando per gentil persona.

Onde, se mai da due begli occhi il guardo
Torcer non so, conosco in lor la luce,
Che mi mostra la via ch’a Dio mi guide;

E se nel lume loro acceso io ardo,
Nel nobil foco mio dolce riluce
La gioia che nel cielo eterna ride.






III.

Przez moc piękności co mię tu zachwyca
Więcéj nad wszystko, żyw w niebo się wznoszę,
Aby podzielać wybranych rozkosze;
Łaska ta rzadko żyjących zaszczyca.

Bóg ze stworzeniem w tak ścisłéj harmonii,
Że myśląc o nim, z nim się łączyć mogę;
Równie jak w ziemskiéj miłości méj do niéj
I słów i uczuć czerpać zapomogę. —

Przeto im dłużéj patrzę w dwie źrenice,
Tem więcéj wierzę że to przewodnice
Gwiazdy, co drogę do nieba mi ścielą.

A tak przejęty żarem co z nich pryska
Czuję już przedsmak śród tego ogniska,
Jak się tam w niebie Anieli weselą.






IV.

Molto diletta al gusto intero e sano
L’opra della prima arte, che n’assembra
I volti e gli atti, e con sue vive membra
Di cera o terra o pietra un corpo umano.

Se poi ’l tempo ingiurioso, aspro e villano
Lo rompe o storce o del tutto dismembra
La beltà, che prim’era, si rimembra
Dentro ’l pensier che ma l’accolse invano.

Similemente la tua gran beltade,
Ch’esempio è di quel ben che’l ciel fa adorno,
Móstraci in terra dall’ artista eterno

Venendo men col tempo e con l’etade,
Tanto avrà piú nel mio desir soggiorno,
Pensando al bel ch’etá non cangia o verno.






IV. [6]

Rozkosz to patrzeć dla znawcy jedyna
Na pierwszorzędnéj sztuki płód misterny:
Jak ludzkich członków, rysów, odwzór wierny
Z życiem oddaje wosk, marmur, lub glina.

I chociaż kiedy dziki wiek przypadnie
Co twory dłuta zdepce i pokruszy,
Pamięć ich piękna nie zaginie w duszy,
Bo się nie darmo w niéj odbiły na dnie.

Podobnie wdzięki twoje niezrównane
Przez przedwiecznego mistrza są nam dane,
Jako odbicie nieba w ziemskim pyle;

A choć je starość swym mrozem owionie,
Obraz pierwotnéj krasy tkwi w mem łonie
I nie ulega pór niszczącéj sile. —






V.

Non è colpa maisempre empia e mortale
Per inmensa bellezza un grand’ amore,
Se poi si lascia rammolito il core
Si, che ’l penétri un bel divino strale.

Amore sveglia e muove e impenna l’ale
Per alto volo; ed è spesso il suo ardore
Il primo grado, onde al suo creatore,
Non ben contenta qui, l’anima sale.

L’amor, che di teparla, in alto aspira,
Ned è vanno e caduco; e mal conviensi
Arder per altro, a cuor saggio e gentile.

L’un tira al cielo, e l’altro a terra tira;
Nell’ alma l’un, l’ altr’ abita nei sensi,
E l’arco volge a segno e basso elei v.






V.

Nikt tą miłością nie zgubi swéj duszy
Co strasznie gore ku ślicznéj urodzie,
Jeśli ta miłość serce tak pokruszy,
Że boski pocisk łatwo je przebodzie.

Miłość to budzi, i pędzi piór loty
W górne przestwory; ogień, co w niéj płonie,
Pierwszy to stopień zkąd pełen tęsknoty
Duch rwie się w niebo i aż w Twórcy tonie.

Miłość, o któréj mowa, pragnie wyżéj;
Obca jéj próżność i pociąg zmysłowy;
Miłością taką tylko mąż surowy

I czysty pała; ona z niebem zbliży;
Gniazdo ma w duchu; zmysłowa tkwi w ciele,
I z łuku swego strzela w podłe cele.






VI.

Come può esser ch’io non sia piu mio?
Chi m’ha tolto a me stesso,
Ch’a me fosse più presso,
O in me potesse piu che non poss’io?
Come mi passa il core
Chi non par che mi tocchi?
Che cos’è questo amore,
Che si’l desire invesca.
Che all’alma entra per gli occhi,
E par che là si smisurato cresca,
Ch’in mille guise poi di fuor trabocchi?






VI.

Jak się to dzieje żem przestał być sobą?
Kto mię mógł wydrzeć ze mnie?
I jaka władza mogła bezemnie
Moją rozrządzać osobą?
Kto serce przeszył mi strzałem,
Że i bolu nie doznałem?
Jakaż to miłość tak osobliwa
Co żądzom nakłada pęta;
Co się przez oczy w serce przelewa
I tam w olbrzyma rozdęta:
Bucha i szumiąc tamy rozrywa?






VII.

Dimmi di grazia, Amor, se gli occhi miei
Veggono ’l ver della beltà ch’io miro,
O s’io l’ho dentro il cor; ch’ovunque io giro,
Veggio piu bello il volto di costei.

Tu’l dei saper, poiché tu vien’ con lei
A tormi ogni mia pace, ond’io m’ adiro,
Benchè nè meno un sol breve sospiro,
Nè meno ardente foco chiederei. —

La beltà che tu vedi, è ben da quella;
Ma cresce, poich’a miglior loco sale,
Se per gli occhi mortali all’alma corre.

Quivi si fa divina, onesta e bella.
Come a sè simil vuol cesa immortale;
Questa, e non quella agli occhi tuoi precorre.






VII. [7]

Czy oczy moje, powiedz mi Amorze,
Patrzą na piękność prawdziwą, lub czyli
W sobie ją noszę? Bo zmienna jak zorze
Twarz jéj piękniejsza zda mi się co chwili.

Pewnie wiesz o tém, kiedy z nią we dwoje
Przychodzisz duszny spokój mój ograbić.
Choć nic nie żądam od niéj, tak się boję
Lada westchnieniem, słówkiem dać się zwabić.

Piękność co widzisz pochodzi istotnie
Od niéj, lecz piękność ta rośnie stokrotnie,
Kiedy przez oczy w duszę się dostanie.

Wnet się upięknia, czyści, rozaniela,
Nieśmiertelności promieniami strzela;
I w tym, nie w tamtym oglądasz ją stanie.






VIII.

Per fido esempio alla mia vocazione
Nascendo mi fu data la bellezza,
Che di due arti m’é lucerna e specchio;
E s’altr’uom crede, è’ falsa opinione.
Questa sol l’occhio porta a quell’ altezza,
Per cui scolpire e pinger m’ apparecchio.
Son i giudizj temerarj e sciocchi,
Che al senso tiran la beltà che muove,
E porta al cielo ogni intelletto sano.
Dal mortale al divin non vanno gli occhi
Che sono infermi; e non ascendon dove
Ascender senza grazia è pensier vano.






VIII.

Na świat przychodząc, za wzór powołania
Piękność mi dano; a z nią mi przypadło
Znamie sztuk dwojga: lampa i zwierciadło.
Kto w to nie wierzy, krzywego ten zdania;
Bo przez nią tylko dociągam téj mety,
Że się do dłuta biorę lub palety.
Głupio ten myśli, komu się uroi,
Że piękność tylko zmysły niepokoi;
Właśnie duch zdrowy ona rozaniela.
Chory wzrok z ziemi Boga nie obaczy,
Ani tam wejdzie kędy wejść inaczéj
Niemożna, tylko z łaską Zbawiciela.






IX.

Ogni cosa ch’io veggio mi consiglia,
E prega, e sforza ch’io vi segua ed ami;
Chè quel che non è voi è non l mio bene.
Amor che sprezza ogni altra maraviglia,
Per mia salute vuol ch’io cerchi e brami
Voi sole sola. E cosi l’alma tiene
D’ogni altra spene e d’ogni desir priva.
E vuol ch’io arda e viva,
Non pur di voi, ma di chi voi simiglia
Degli occhi e della ciglia in qualche parte:
E chi da voi si parte,
Occhi mia vita, non ha luce poi;
Chè ’l ciel non è dove non sete voi.






IX.

Wszystko co widzę błaga i radzi
Abym cię kochał, i przystał do cię,
Mówiąc: że w tobie jednéj szczęść krocie.
Amor co lada cudom nie kadzi,
Chce dla zbawienia mego, o bóstwo!
Zrobić cię jednym mych uczuć celem,
Abym porzucił nadziei mnóstwo
I był nietylko twym wielbicielem,
Lecz równie pałał, jeśli się zdarzy,
Do podobieństwa twych ocz i twarzy.
Cudowne oczy! kto wam wytrzyma,
Kto z wami równać się waży?
Wszak nieba niema kędy was niema!






X.

Veggio co’bei vostri occhi un dolce lume,
Che co’mici ciechi già veder non posso;
Porto co’vostri passi un pendo addosso,
Che de’miei stanchi nonfu mai costume.

Volo con le vostr’ali denza piume,
Col vostro ingegno al ciel sempre son mosso;
Dal vostro arbitrio son pallido e rosso,
Freddo al sol, caldo alle più fredde brume.

Nel voler vostro sta la voglia mia,
I miei pensier nel cuor vostro si fanno,
Nel vostro spirto son le mie parole.

Come luna per sè sembra ch’io sia;
Che gli occhi nostri in ciel veder non sanno,
Se non quel tanto che n’accende il sole.






X. [8]

Widzę blask słodki patrząc w twoje oczy,
Bo moje grubym przysłonione mrokiem,
A kiedy równym idę z tobą krokiem,
Lekkie mi brzemie co mię zawsze tłoczy.

Twojemi skrzydły ulatam ze świata,
Twój duch mnie niesie w przestwór niedosiężny;
Gdy każesz drżący bywam, albo mężny;
Goreję w zimie a ziębnę śród lata.

Bo z twoją wolą moja chęć się godzi,
Bo z twego serca moja myśl się rodzi,
I słowa moje idą z twego tchnienia.

Ztąd jam podobny bardzo do księżyca,
Co tylko wtedy błękitom przyświéca,
Kiedy mu słońce pożyczy promienia.






XI.

Fuggite, amanti, Amor, fuggite il fuoco:
Suo incendio è aspro, e ’la piaga è mortale.
Chi per tempo nol fugge, indi non vale
Nè forza, nè ragion, nè mutar loco.

Fuggite, chè ’l mio esempio or non fia poco:
Per quel che mi feri possente strale,
Leggete in me, qual sarà ’l vostro male,
Qual sarà l’empio e dispietato gioco.

Fuggite, e non tardate, al primo sguardo;
Ch’io pensai d’ogni tempo aver accordo.
Or sento (e voi ’l vedete) come i’ardo.

Stolto chi, per desio fallace e ingordo
D’una vaga beltade, incontro al dardo
Sen va d’ Amor, cieco al suo bene e sordo.






XI.

Kto kochasz, uchodź zarzewi Amora;
Okrutnie parzą i na śmierć kaleczą;
Przepadł, kto uciec niemógł póki pora,
Rozum, czas, męztwo, już go nie uleczą.

Uchodź kto możesz! na sobie wam dałem
Przykład, jak groźnym ten Bożek zażarty;
Nieuleczonym wskróś mię przeszył strzałem;
Wara przed jego okrutnemi żarty!

Na pierwszy widok umykaj co żywo,
Wszak i jam wierzył w wieczne z nim sojusze;
A teraz gorę! patrzcie na katusze.

Głupiec, kto wiedzion tęsknotą zdradliwą
Płochę pokocha, na swe dobro ślepy,
Sam w siebie wbije Amora oszczepy. —






XII.

Perchè le tue belleze al mondo sieno
In dona più cortese e vie men dura
Credo se ne ripigli la natura
Tutte quelle ch’ognor ti vengon meno;

E serbi a riformar del tuo sereno
E divin volto una gentil figura
In cielo, e sia d’ Amor perpetua cura
Vestrine un cor di grazia e pietà pieno:

E prenda insieme i miei sospiri ancora,
E le lacrime sparte in uno accoglia,
E doni a chi quelle ami un’ altra volta.

Forse ch’ei più di me felice, allora
Lei moverà con la mia propria doglia,
Nè fia spersa la grazia ch’or m’è tolta.






XII.

Aby twych wdzięków ślad został dla świata,
W takiéj, co więcéj grzeczna, mniéj surowa
Natura skrzętnie swe powaby chowa,
Które czas z ciebie co godziny zmiata.

I pozbierawszy z lic twych same kwiaty,
Chce z nich twór cudny ulepić tam w niebie
Amor zaś ciągle szuka koło siebie
Tkliwego serca, by mu dać te szaty;

I także westchnień i łez moich strugi
Zbiera, by temu nalać je do duszy,
Kto znów pokocha piękność odrodzoną.

Może szczęśliwszym niż ja będzie drugi,
Co ją mękami mojemi poruszy,
I to otrzyma co mnie odmówiono. —






XIII.

Com’esser, Donna, puote (e pur sel vede
La lunga esperienza che pie dura
Immagin viva in pietra alpestre e dura,
Che ’l suo fattor, che morte in breve fiede?

La cagion all’ effetto inferma cede,
Ed è dall’arte vinta la natura,
Jo ’l so, ch’amica ho si l’alma scultura,
E veggo il tempo omai rompermi fede.

Forse ad amendue noi dar lunga vita
Posso, o vuvi nei colori o vuvi nei sassi,
Rassembrando di noi l’affeto e ’l volto:

Sicchè mill’ anni dopo la partita,
Quanto tu bella fosti, ed io t’amassi,
Si veggia, e come a amarti non fui stolto.






XIII. [9]

Jak się to dzieje? a jednakże bywa;
Bo doświadczałem, że nieraz na świecie
Postać wykuta z głazu trwa jak żywa,
Kiedy rzeźbiarza śmierć przedwczesna zmiecie.

W tym razie skutek trwalszy od przyczyny,
I nad naturę zwycięztwo ma sztuka;
Wiem że snycerstwo to mój druch jedyny,
Kiedy czas zawsze umknie i oszuka.

Może zdołałbym nadać nieśmiertelność
Tobie i sobie; na płótnie, lub z głazu
Rzeźbiąc uczucia nasze z naszém ciałem:

Aby w lat tysiąc podziwiano dzielność
Mojéj miłości, czar twego wyrazu,
I zrozumiano czemu tak kochałem.






XIV.

S’un casto amor, s’una pietà superna,
S’una fortuna infra duo amanti eguale,
Cui sia comune ognor la gioia e’l male,
Quando uno spirto sol due cor governa;

S’un anima in duo corpi fatta eterna,
Ambo levando al cielo, e non pari ale,
S’un simil fuoco ed un conforme strale,
Ch’ altamente in due sen vive e s’interna,

S’amar l’un l’altro, e nesun mai se stesso,
Sol desiando amor d’amor mercede,
E se quel che vuol l’un, l’altro percorre

A scambievole imperio sottomesso,
Son segni pur d’indissolubil fede:
Or potrà sdegno tanto nodo sciorre?






XIV.

Jeśli najczystsza miłość z pobożnością,
Jeśli majątek, smutki i wesele,
W równym się dwojgu dostały podziele,
A serca płoną wzajemną skłonnością;

Jeżeli w dwojgu ciałach jedna dusza
Równym dwóch skrzydeł porywa się lotem;
Jedno uczucie jeśli naraz wzrusza
Dwa serca, jednym wskroś przeszyte grotem;

Jeśli się jedno w drugiém rade gubi,
Za miłość tylko miłości chce saméj;
Jeśli uprzedza chęci, jeśli lubi

Ona rząd jego, a on rząd swéj damy —
Czyż to nie wiecznéj miłości są znaki?
Czy chwilka gniewu zerwie węzeł taki?






XV.

Jo mi son caro assai più ch’io non soglio,
Poiché t’ ebbi nel cor più di me vaglio,
Come pietra, ch’aggiuntovi l’ intaglio,
È di più pregio, ch’el suo primo scoglio.

O come scritta, o pinta carta, o foglio
Più si riguarda d’ogni straccio o taglio,
Tal di me fu dopo ch’io fui bersaglio
Segnato dal tuo viso, e non mi doglio.

Sicur con tale stampa in ogni loco
Vo come quel, ch’ha incanti o arme seco
Ch’ogni periglio gli fa venir meno.

Jo vaglio contro l’acqua, e contro el foco,
Col segno tuo rallumino ogni cieco,
E con mio sputo sano ogni veleno.






XV.

Stokroć sam siebie drożéj teraz cenię,
Odkąd twój obraz mam w sercu zamknięty;
Wszak drogi kamień misternie wycięty
Wartością dzikie przewyższa kamienie.

Jak zapisany, lub pomalowany
Papier cenniejszy, niż szpargał śmietnika,
Tak i mnie różni to od śmiertelnika,
Żem strzałmi spojrzeń twoich piętnowany.

Z taką pieczęcią nic mię niedosięże:
Ni czarodziejskie sztuki, ni oręże,
Ni zgrzytający ze złości wrogowie.

Bo mnie się woda ni ogień nieima;
Ślepego dotknę — i widzi oczyma,
Każdą truciznę ślinami uzdrowię.






XVI.

Jo fu’, già son molt’ anni, mille volte
Ferito e morto, non che vinto e stanco
Dalla tua forza, ed or, che’l crine ho bianco,
Attenderò le tue promesse stolte?

Quante fiate hai strette, e quante sciolte
Mie voglie, lasso, e con che sprone al fianco
M’hai fatto diventar pallido e bianco,
Bagnando ’l petto con lacrime molte?

Di te mi dolgo, amor, teco, amor, parlo:
Scevro da tue lusinghe, a che bisogna
Prender l’arco crudel, tirar a voto?

In legno incenerito o sega o tarlo
Che vale? e correr dietro è gran vergogna
A chi troppo ha perduto e lena e moto.






XVI.

Niegdyś za młodu biegłem w twoje szranki
I nieraz na śmierć przeszyłeś mię strzałą;
Lcecz dzisiaj z głową taką osiwiałą
Czyżbym się złowić dał na obiecanki?

Ileś to razy ogniem pożądliwym
Piekł mię, lub gasił pożar co mię trawił;
A ileś razy gdym we łzach się pławił,
Srodze się pastwił nad bladym, półżywym?

O tobie mówię, na ciebie się skarzę
Amorze! zdrad twych sztuka się zużyła
I strzały twoje za nic sobie ważę.

Spopielonemu drewnu żadna piła,
Ni czerw nieszkodzi. Jakże ci niewstydno
Ścigać istotę wątłą, jak ja biédną?!






XVII.

Qui intorno fu dove ’l mio ben mi tolse,
Sua mercè, ’l core, e dopo quella vita.
Qui co’begli occhi mi promise aita,
E qui benignamente mi raccolse.

Quinci oltre mi legò’, qui mi dosciolse;
Qui risi e piansi, e con doglia infinita
Da questo sasso vidi far partita
Colei, ch’a me mi tolse, e non mi volse.

Qui ritorno sovente, e qui m’assido;
Nè per le pene men che pei contenti,
Dov’io fui prima preso, onore il loco.

Dei passati miei casi or piango, or rido,
Come, amor, tu mi mostri, o mi rammenti
Dolce o crudo il principio del mio foco.






XVII.

Tu pani moja pod wszechwładne prawo
Wzięła mi serce a i życie razem;
Tu piękne oczy nęciła obrazem
Szczęścia; tam znowu była tak łaskawą!

Tu więzy kuła, owdzie je kruszyła;
Tutaj się śmiałem, lub płakał gorąco...
Z tych skał patrzyłem za odjeżdżającą,
Gdy mnie wydarłszy ze mnie, tu rzuciła...

W te miejsca często przychodzę i siadam;
Miejsca zbyt drogie z cierpień i słodyczy,
Gdziem pokój serca utracił dziewiczy.

Tutaj w wesele, lub smutek zapadam,
W miarę jak w myśli postać ukochana
Jawi się tkliwa albo zagniewana.






XVIII.

Sovra quel biondo crin, di fior contesta
Come sembra gioir l’aurea ghirlanda?
Ma quel che più superbo innanzi manda,
Gode esser primo di baciar la testa.

Stassi tuto il di lieta quella vesta
Che’l petto serra, e poi vien che si spanda
E’l bell’ oro, non men che d’ogni banda
Le guance e’l collo di toccar non resta.

Ma vie più lieto il nastro par che goda,
Che con si dolci e si soavi tempre
Tocca e preme il bel petto ch’egli allaccia;

E la schietta cintura, onde s’annoda
Il fianco, dice: Qui vo’stringer sempre.
Or che farebber dunque l’altrui braccia?






XVIII.

Złotemu wieńcu, o jakżeż wesoło
Nurzać się w jasnych splotach twych warkoczy,
I z jakąż dumą, pierwszy co wyskoczy
Z szeregu kwiatek, całuje twe czoło!

A taż sukienka, cały dzień miłośnie
Lgnąca fałdami? A jasneż pierścienie,
Muskając szyję i lica pieszczenie,
Czyliż nie patrzą na siebie zazdrośnie?

Lecz ze wszystkiego najszczęśliwsza pono
Opasująca przepaska twą postać,
Bo w swém objęciu tuli cudne łono.

Jeżeli wstędze téj nie chce się rozstać
Z twoją kibicią — cóżby się nie działo,
Gdyby ją dwoje ramion opasało! —






XIX.

Per esser manco alta Signora, indegno
Del don di vostra immensa cortesia,
Con alcun merto ebbe desire in pria
Precorrer lei mio troppo umile ingegno.

Ma scorto poi ch’ascender a quel segno
Proprio valor non è ch’apra la via,
Vien men la temeraria voglia mia,
E dal fallir più saggio al fin divegno.

E veggio ben com’ erra, s’alcun crede
La grazia che da voi divina piove
Pareggiar l’opra mia caduca e frale.

L’ ingegno, e l’arte, e l’ardimento cede;
Che non può con mill’ opre, e chiare e nuove
Pagar celeste don virtu mortale.






XIX.

Jeśli cna pani łask twoich dowody
Choć w drobnéj cząstce nieraz spłacić chciałem;
Wątły mój jeniusz wrzał takim zapałem,
Że w najzuchwalsze puszczał się zawody.

Alić postrzegłem że o własnéj sile
Nic nieosięgnę na téj stroméj drodze.
Więc od zuchwałych pragnień sam odchodzę,
Wyleczon z błędu, zyskałem choć tyle.

O! źle ten sądzi, kto mniema, że lada
Znikomém dziełem mojém mógłbym sprostać
Téj boskiéj rosie, co z twoich łask pada.

Tego jeniuszem, ani sztuką dostać!
Bo choć dzieł tysiąc na szali położym,
Coż ziemska mądrość przeciw darom Bożym?






XX.

Se’l fuoco fosse alla bellezza eguale
De’ bei vostri occhi, che daquei si parte,
Non fora in petto alcun gelata parte
Senza l’ardor che si crudel n’assale.

Ma’l ciel pietoso d’ogni nostro male,
Del sovrano splendor che’n voi comparte
Lo intero rimirar ci toglie in parte,
Per l’incendio temprare aspro e mortale.

Non è par, dico, il fuoco alla beltade;
Che sol di quella parte uom s’innamora,
Che, vista ed ammirata, è da noi intesa.

Però se, lasso; in questa inferma etade
Non vi par che per voi io arda e mora
Poco conobbi, e l’alma è poco accesa.






XX.

Gdyby ta miłość którą z ócz twych piję
Wyrównywała sile ich wyrazu —
Czyżby tak zimném było serce czyje,
Żeby je żar ten niespalił odrazu?

Lecz niebo widząc jaka dola nasza,
W swém miłosierdziu żar tego ogniska,
Co z twoich oczu zabójczo wytryska,
Coraz łagodzi i coraz przygasza.

Dla tego piękność silniejsza płomieni:
Bo człowiek tylko pali się ku temu,
Co widzi, dotknie, pozna i oceni.

I ja podobnież — niedziw się staremu;
Jeśli dla ciebie i duszą i ciałem
Niedość goreję — snać że niepoznałem. —






XXI.

Beati voi che su nel ciel godete
Le lacrime, che’l mondo non ristora!
Favvi amor forza ancora,
O pur per morte liberi ne sete? —
La nostra eterna quiete,
Fuor d’ogni tempo, è priva
D’ invidia amando, e d’ angosciosi pianti. —
Dunque il peggio è ch’io viva
S’ amando io ne riporto affanni tanti.
Se ’l cielo è degli amanti
Amico e ’l mondo è lor crudele e ingrato,
Amando, a che son nato?
A viver molto? e questo mi spaventa;
Chè ’l poco è troppo a chi ben serve e stenta.






XXI.

Wy, którym w niebie nie skąpią nagrody,
Za łzy daremnie na ziemi wylane;
Czy i tam miłość nie daje swobody?
Czy przez śmierć wszystko z miłością zerwane?
— Śród wiecznéj niebios pogody
I nieskończonéj wieczności
Miłość nic nie wie o łzach i zazdrości —
Więc choć mię takie czekają katusze,
To ja dla tego żyć muszę!
Jeżeli niebo kochanków obdarza
U siebie przyjęciem miłem —
A świat ich poi jadem i znieważa —
Czemuż się, czemu rodziłem?!
Aby żyć długo? — O czyż warto dłużéj
Żyć człowiekowi co cierpi i służy.






XXII.

Tornami al tempo, allorché lenta e sciolta
Al cieco ardor m’era la briglia e ’l freno,
Rendimi ’l volto angelico sereno,
Onde a natura ogni virtude è tolta;

E i passi sparsi con angoscia molta,
Che son si lenti a chi è d’ anni pieno,
Rendimi, e l’acqua e ’l fusco in mezzo il seno,
Se vuoi ch’i’ arda e pianga un’ altra volta.

E s’egli è pur, Amor, che tu sol riva
Dei dolci amari pianti dei mortali,
D’un vecchio esangue omai puoi goder poco;

E l’alma quasi giunta all’ altra riva
Tempo è che d’altro amor provi gli strali,
E si faccia esca di più degno fuoco.






XXII.

Wróć upłynione, wróć swobodne lata,
Kiedym w twoj płomień biegł na oślep młody!
Wróć mi Anioła, wróć ten cud urody,
Z którym wdzięk wszystek uleciał ze świata.

Wróć krokom moim spętanym latami
Młody niepokój, co mną bez wytchnienia
Miotał, i oczy moje naléj łzami,
I w piersi żaru nanieć i płomienia.

Lecz jeśli prawda, Amorze że tobie
Słodkie i gorzkie łzy tylko smakują —
Cóż ci dać mogę, ja starzec przy grobie?

Czas też by dusza, którą oczekują
Na drugim brzegu, mogła poznać inną
Miłość niż twoja — anielsko-niewinną.






XXIII.

Al cor di zolfo, alla caroe di stoppa,
All’ ossa, che di secco legno sieno,
All’ alma senza guida e senza freno,
Al desir pronto, alla vaghezza troppa,

Alla cieca ragion debile e zoppa,
Fra l’ esche tante di che ’l mondo è pieno,
Non è gran maraviglia in un baleno
Arder nel primo fuoco che s’intoppa.

Ma non potea se non somma bellezza
Accender me, che da lei sola tolgo,
A far mie opre eterne lo splendore.

Vidi umil nel tuo volto ogni mia altezza;
Rara ti scelsi, e me tolsi dal volgo;
E fia con l’opre eterno anco il mio amore.






XXIII.

Jeśli słomiane ciała, serca z siarki,
Kości wyschnięte, istne szczypy smolne;
Dusze bez steru, wędzidła i miarki,
A przy urodzie żądze, wichry polne;

Jeżeli rozum spity ziemskim czarem
Szaleje — jeśli to całe paliwo
Od pierwszéj iskry wybucha pożarem —
Czyliż to takie niewidziane dziwo?

Mnie tylko widok najwyższéj pięknoty
Mógł rozpłomienić; od niéj i blask złoty
Polał się na to co po mnie zostanie.

Przy tobie wielkość moja zawsze karłem;
Przez ciebie z ciżby gminu się wydarłem —
Dzieła me żyją, tylko przez kochanie. —






XXIV.

Se spesso avvien ch ’l gran desir prometta
Molti lieti anni ai miei passati ancora,
Manco m’é cara, e più m’è grave ognora
Tanto ia vita quanto più diletta.

E che più vita, e che gioir s’aspetta?
Gioia terrena con lunga dimora,
Contento uman, che si l’alme innamora,
Tanto più nuoce quanto più n’alleta.

Però quando tua grazia in me rinnova
Fede ed amor con quello ardente zelo,
Che vince ’l mondo e l’alma fa sicura,

Quando più scarco tua pietà mi trova,
Stendi tua santa mano a trarmi al cielo;
Chè in uman cuor giusto voler non dura.






XXIV.

Choć często w sobie to pragnienie budzę,
Żeby tak przeżyć kilka dobrych latek;
To im się bardziej wdzięczy do mnie światek,
Tem dlań ostygam i więcéj się nudzę.

Poco żyć dłużéj i używać dłużéj,
Poco chcieć uciech wolnych od boleści?
Szczęścia, którego zmiana nie zachmurzy?
Kiedy w nich jadu więcéj niżli treści!

Przeto gdy we mnie łaska twa odświeży
Miłość i ufność i wznieci zapały,
Co zwyciężają świat a leczą ducha —

To Pan już słudze swojemu zawierzy,
I święciejszego weźmie do swéj chwały —
Bo w sercu naszém prędko mija skrucha. —






XXV.

Occhi miei, siete certi
Che ’l tempo passa, e l’ora s’ avvicina
Ch’ agli sguardi ed al pianto in passo serra.
Pietà dolce di voi vi tenga aperti,
Mentre la mia divina
Donna si degna d’ abitere in terra:
Ma se ’l ciel si disserra
Per le bellezze accorre uniche e sole
Del mio terreno sole,
S’ei torna in ciel fra l’alme dive e liete,
Allor bensi che chiuder vi potete.






XXV.

Zapewne o tem oczy moje wiecie,
Że czas ucieka, a chwila zapasem
Która was zgasi, i zdrój łez wysuszy.
Otóż przez litość dla się niezgaśniecie,
I pozwolicie popatrzeć choć czasem
Na ubóstwianą Panią mojéj duszy.
Lecz jeśli niebo otworzy się dla niéj
I ziemi zajrząc takiego Anioła
Słońce dni moich do siebie powoła,
Aby wróciła gdzie święci wybrani —
Wtenczas cóż robić samemu na świecie?
Wtenczas zagasnąć możecie!






XXVI.

Ora sul destro, or sul sinistro piede
Variando cerco delia mia salute;
Fra ’l vizio o la virtute
Il cuor confuso mi travaglia e stanca,
Come chi ’l ciel non vede,
Che per ogni sentier si perde e manca.
Porgo la carta bianca
Ai vostri sacri inchiostri,
Ove per voi nel mio dubbiar si scriva,
Come quest’ alma d’ ogni luce priva
Possa non traviar dietro il desio
Negli ultimi suoi passi, ond’ella cade:
Per voi si scriva, voi, che ’l viver mio
Volgeste al ciel per le più belle strade.






XXVI. [10]

Raz prawą nogę, a raz lewą nogę
Stawiam na przemian, cnotliwy lub winny.
W ciągłéj gonitwie za zbawieniem duszy.
A serce we mnie wciąż bije na trwogę,
Jak kiedy gwiazdy na drodze pustynnéj
Zgasną, i cisza dźwięki życia zgłuszy.
A więc świętemi słowy,
Na téj tu karcie białéj
Pisz dla nauki duszy ociemniałéj
By z niéj wyleciał zwątpień błąd jałowy;
By w tym ostatnim kroku co u grobu,
Upaść nie było sposobu.
O pisz! li tobie powaga ta służy,
Coś mi wskazała niebo w życia burzy. —






XXVII.

Carico d’anni, e di peccati pieno,
E nel mal uso radicato e forte,
Vicin mi veggio all’ una e all’ altra morte,
E in parte il cuor nutrisco di veleno.

Nè proprie ho forze, ch’ai bisogno sieno
Per cangiar vita, amor, costume e scorte,
Senza le tue divine e chiare sorte,
Nel mio fallace corso, e guida e freno.

Ma non basta, Signor, che tu ne invogli
Di riternar colà l’ anima mia,
Dove per te di nulla fu creata.

Primachè del mortal la privi e spogli,
Col pentimento ammezzami la via,
E fia più certa a te tornor beata.






XXVII. [11]

Pod lat brzemieniem i grzechu ciężarem
Pełzam w uporze złych nałogów sługa;
A gdy mię czeka śmierć jedna i druga,
Miłość mię poi swych trucizn nektarem.

I samodzielnéj siły we mnie niema,
Bym mógł odmienić życie, miłość, narów;
Jeżeli światłem, mocą świętych darów,
Pan lecącego w przepaść nie zatrzyma.

Wszak niedość Panie duszę od zatraty
Wstrzymać i godną zrobić, by wróciła
Tam gdzie z nicości stoku była wzięta.

Wprzód nim cielesne pościągasz z niéj szaty
Spraw by pokuta drogę jéj skróciła,
I mogła wrócić do ciebie już święta. —






XXVIII.

Quando il principio dei sospir miei tanti
Fu per morte dal cielo al mondo tolto,
Natura, che non fe’mai si bel volto,
Restò in vergogna, e chi lo vide in pianti.

Oh sorte rea dei miei desiri amanti,
Oh fallaci speranze, oh spirto sciolto,
Dove se’or? La terra ha pur raccolto
Tue belle membra, e’l ciel tuoi pensier santi.

Mal si credette morte acerba e rea
Fermare il suon di tue virtuti sparte,
Ch’obblio di Lete estinguer non potea;

Chè spogliato da lei, ben mille carte
Parlan di te; nè per te ’l cielo avea —
Lassù, se non per morte, albergo e parte.






XXVIII.

Kiedy z rozkazu niebios śmierć zabrała
Najwyższe źródło wzdychań moich, wszyscy
Płakali po niém, dalecy i bliscy;
Przyroda cud swój tracąc posmutniała.

Losy na moją miłość sprzysięgnięte
Jakżeż zdradziły! Niema cię Aniele!
Gdzieżeś ty? łoże ciałku twemu ściele
Ziemia, a niebo wzięło myśli święte.

Próżno okrutna śmierć chciała wraz z tobą
W grób zamknąć cnoty twoje i zalety;
Lecz twéj pamięci nieschłonie nurt Lety.

Odjęta światu, jesteś mu ozdobą
Pism twych tysiącem; a przez cnotę wielką
Zostałaś niebios dziś obywatelką. —






XXIX.

Arder solea dentro il mio ghiaccio il fuoco,
Or m’è l’ ardente fuoco un freddo ghiaccio,
Disciolto amor quell’ insolubil laccio,
E doglia or m’è, che m’era, festa e gioco.

Quel primo amor, che mi diè posa e loco,
Nelle miserie mie n’è grave impaccio
All’ alma stanca; ond’io gelido giaccio,
Com’ uomo a cui di vita riman poco.

Ahi cruda morte, come dolce fora
Il colpo tuo se, spento un degli amanti,
Cosi traessi all’ ultim l’altro, ora!

Jo non trarrei or la mia vita in pianti,
E scarco del pensier che m’ addolora,
L’aer non empirei di sospir tanti.






XXIX.

Niegdyś w mym lodzie był żar, teraz żary
Mrożą mię lodem; zerwane ogniwa
Miłości, których nie łatwo co zrywa.
I szczęście moje przeszło w ból bez miary.

Ta pierwsza miłość, nędz moich osłoda,
Teraz mi piersi ciężarem przywala;
Tak samo życie kiedy się oddala
Z ciała, zostanie zimna, martwa kłoda.

Śmierci okrutna! o jakżebyś słodką
Była kochankom, gdybyś ciosem jednym
Pierwsze zabiwszy, zabiła oboje.

Ja bym na świecie nie był już sierotką,
Łzyby mi chlebem niebyły powszednym,
Na wiatrby nieszły te westchnienia moje.






XXX.

Deh fammiti veder in ogni loco;
Chè s’infiammar dal tuo lume mi sento,
Ogni altro ardoe nell’ alma mia fia spento,
Per sempre accesa viver nel tuo foco.

Jo te chiamo, Signor te solo invoco
Contro l’inutil mio cieco tormento;
Tu mi rinnova in sen col pentimento
Le voglie e’l senno, e’l valor ch’è si poco.

Tu desti al tempo l’animo, ch’è diva,
E in questa spoglia si fragile e stanca
La incarcerasti, e desti al suo destino:

Tu la nutri e sostieni, e tu l’avviva;
Ogni ben, senza te, Signor, le manca;
La sua salute è sol poter divino.






XXX.

Chciéj mi o Panie objawiać się wszędzie,
Twém światłem ducha mojego rozpalać,
Wszelki żar obcy w sercu mojém zalać,
Póki twa miłość we mnie nie osiędzie.

Do ciebie wołam, przybądź mi o Panie
W pomoc! gdyż wojnę toczą ślepe chuci;
Pokonam wroga jeśli skrucha wróci,
Bo go pokonać bez niéj, jam nie wstanie.

Puściłeś duszę moją w otchłań czasów,
Nieśmiertelniczkę, w lepiance więzioną,
I na koleje przeznaczeń rzuconą.

Strzeż ją i ukrzep do ciężkich zapasów;
Jeśli sierotą Pan ją pozostawi,
Któż jéj użyczy siły? kto ją zbawi?






XXXI.

Ben sarian dolei le preghiere mie,
Se virtù mi prestassi da pregarte;
Nel mio terreno infertil non è parte
Da produr frutto di virtù natie.

Tu il seme se’ dell’ opre giuste e pie,
Che là germoglian dove ne fai parte;
Nessun proprio valor può seguitarte,
Se non gli mostri le tue belle vie.

Tu nella mente mia, pensieri infondi,
Che producano in me si vivi effetti,
Signor, ch’io segua i tuoi vestigi santi:

Ed alla lingua mia chiari e facondi
Sciogli della tua gloria ardenti detti,
Perchè sempre io ti lodi, esalti e canti. —






XXXI.

Jakżeż by modły moje słodkie były,
Gdybyś swéj łaski użyczył mi Panie!
Jałowéj niwie bez téj świętéj siły
Trudno się zdobyć na owocowanie.

Tyś jest pobożnych uczynków nasieniem,
Gdzie niezasiejesz, tam i plonu niema,
Nikt się o własnéj mocy nie utrzyma,
Jeśli go w drodze nie wesprzesz ramieniem.

Panie! niech ducha mojego przenika
Myśl twa płynąca z przedwiecznego źródła,
Aby mię śladem twoim zawsze wiodła.

A jeśli pęta zdejmiesz mi z języka,
Spraw to, bym pełen ognia i natchnienia,
Mógł godne chwały twojéj nucić pienia.






XXXII.

Scarco d’una importuna egrave salma
Signore eterno, e dal mondo disciolto,
Qual fragil legno a te stanco mi volto
Dall’ orribil procella in dolce calma.

Le spine, i chiodi, e l’una e l’altra palma,
Col tuo benigno umil lacero volto,
Prometton grazia di pentirsi molto,
E speme di salute alla triste alma.

Non miri con giustizia il divin lume
Mio fallo, o l’oda il tuo sacrato orcecchio,
Nè in quel si volga il braccio tuo severo.

Tuo saegue lavi l’empio mio costume,
E più m’ abbondi, quanto io son più vecchio,
Di pronta aita e di perdono intero.






XXXII.

Zrzuciwszy ciężar tłoczący mię srodze,
Z światem zerwawszy, do Ciebie o Panie!
Jak falą bita łódź na oceanie,
Wytchnąć pod strażą ciszy Twéj przychodzę.

Cierniem, gwoździami przebite ramiona
I twarz pokornie-boska, z krwią przyschniętą,
Dadzą méj duszy łaskę niepojętą
Najgłębszéj skruchy, i będzie zbawiona.

Niepatrz o Panie! w sprawiedliwym gniewie
Na moje winy. Spraw, by szczere modły
Mściwą dłoń Twoją odemnie odwiodły.

Raczéj krwią swoją zgaś grzechu zarzewie,
I nią rzęsiściéj rosząc wiek mój stary,
W swem miłosierdziu wielkiém odpuść kary.






XXXIII.

Mentre m’attrista e duol, parte m’è caro
Ciasum pensier ch’a memoria mi riede
Del tempo andato, e che ragion mi fiede
De’di perduti, onde non è riparo

Caro m’è sol perch’anzi morte imparo
Quant’ogni uman diletto ha corta fede;
Tristo m’è, ch’a trovar grazia e mercede
Negli ultimi anni a molte colpe è raro;

Chè bench’alle promesse tue s’attenda,
Sperar forse, Signore, è troppo ardire,
Ch’ogni soperchio indugio amor perdoni;

Ma pur nel sangue tuo par si comprenda,
S’egual per noi non ebbe il tuo martire,
Ch’oltre a misura sian tuoi cari doni.






XXXIII.

Częścią mię cieszy, lubo w gruncie smuci
Ta myśl, co zbiegłe dni mi przypomina.
Któżbo i niewie, że każda godzina
Raz utracona, już nigdy niewróci?

Cieszy dla tego, bo nim śmierć zabierze,
Nazywa rozkosz świata: mdłą, obłudną;
Smuci, bo łaska pańska, mówiąc szczerze,
Na twardą w grzechu starość spływa trudno.

Choć w twoją miłość tak ufamy Panie!
Czyż nie zuchwalstwem opuszczać się na to,
Że najleniwszy nie odejdzie z stratą?

Lecz w krew Twą patrząc mam to przekonanie,
Że jak na krzyżu ból Twój był niezmierny,
Tak i niezmiernie będziesz miłosierny!






XXXIV.

Vivo al peccato, ed a me morto vivo;
Mia vita non è mia, ma del peccato,
Dalla cui fosca nebbia traviato,
Cieco cammino, e son di ragion privo.

Serva mia libertà, per cui fiorivo,
A me s’è fatta: oh infelice stato!
A che miseria, a quanto duol son nato,
Signor, se in tua pietade io non rivivo!

S’io mi rivolgo indietro, e veggio ’l corso
Di tutti gli anni miei pieno di errore,
Non accuso altri che ’l mio ardire insano;

Perchè lentando a’miei desiri il morso,
Il bel sentier che n’adduce al tuo amore,
Lasciai. Porgine or tu tua santa mano.






XXXIV.

Żyję dla grzechu, dla siebie nieżywy,
Dni me do grzechu należą, nie do mnie;
W jego mgle gęstéj błądzę bezprzytomnie
Ślepy, po drodze pustynnéj i krzywéj.

Oblubienica moja, wolność miła
Dziś niewolnicą! — Sroga losu władza
Na taką nędzę w świat mię wyprawiła,
Że łaska pańska już mię nieodradza.

Gdy patrzę w siebie, wszystkie rzędem stoją
Przedemną lata, co ubiegły w błędzie,
A w nich zuchwalstwo i szaleństwo wszędzie.

Bo chuciom moim rozpuściwszy léjce,
Z drogi wiodącéj w prost po miłość Twoją
Zboczyłem Panie! podaj mi prawicę. —






XXXV.

Non è più bassa o vil cosa terrena
Di quèl che senza te, misero, io sono;
Onde nel lungo error chiede perdono
La debile mia ’nferma e stanca lena.

Porgimi, alto Signor, quella catena
Che seco annoda ogni celeste dono,
La fede, dico, a cui mi volgo e sprono,
Fuggendo il senso ch’a perir mi mena.

Tanto mi fia maggior, quanto è più raro
Dei doni il dono; e maggior fia se senza,
Pace e contento il mondo in sè non have.

Per questa il fonte sol del pianto amaro
Mi può nascer nel cor di penitenza,
Nè ’l ciel si schiude a noi con altra chiave.






XXXV.

Niema na świecie tak nikczemnéj rzeczy
Jak ja, jeżeli Pan się na mnie gniéwa;
Mój głos mdlejący sam sobie złorzeczy,
Za długie winy przebaczenia wzywa.

Skrępuj mię Panie swym łańcuchem świętym,
Gdzie ogniwami są niebieskie dary;
Skrępuj mię błagam! bo to łańcuch wiary;
Rozkosze zmysłów zostawiam przeklętym.

Ten dowód łaski cenniejszy mi będzie
Im rzadszy bywa; bez łaski nie zyska
Nikt tu pokoju, szczęścia nieposiędzie.

Przez wiarę z serca żywe źródło tryska
Łez gorzkich, skruchy, chłodzącéj grzesznika;
Do nieba, tylko wiara drzwi odmyka. —






XXXVI.

Giunto è già ’l corso della vita mia
Con tempestoso mar per fragil barca
Al comun porto, ov’a render si varca
Giusta ragion d’ogni opra trista e pia;

Onde l’ affettuosa fantasia,
Che l’arte si fece idolo e monarca,
Conosco ben quant’era d’error carca;
Ch’errore è ciò che l’uom quaggiú desia.

I pensier miei, già de’mie’danni lieti,
Che fìan or, s’a due morti mi avvicino?
L’una m’è certa e l’ altra mi minaccia;

Nè pinger nè scolpir fia più che queti
L’anima volta a quell’amor divino,
Ch’aperse a prender noi in croce le braccia.






XXXVI.[12]

Na schyłku dni mych, przez burzliwe morze
Zawijam w kruchéj łodzi do ostoi
Wspólnéj, gdzie każdy z pielgrzymki tu swojéj
Sprośnéj lub dobréj, zda liczbę w pokorze.

Rwany uroczéj fantazyi rozpędem,
Bożyszczu sztuki paliłem ofiary;
Tuczyłem ducha błędami bez miary:
Bo czyż miłości ziemskie nie są błędem?

Sny wyobraźni! łudzić wam nie długo!
Oto podwójna śmierć ku mnie się zbliża:
Jednéj jam pewny, truchleję przed drugą...

Pędzel, ni dłuto, duszy nieukoi;
Jedyne wsparcie Boże w łasce Twojéj,
W ramionach wyciągniętych do mnie z krzyża.






XXXVII.

Dal mondo scese ai ciechi abissi, e poi
Che l’uno e l’ altro inferno vide, e a Dio,
Scorto dal gran pensier vivo salio
E ne diè in terra vero lume a noi.

Stella d’alto valor coi raggi suoi
Gli occulti eterni a noi ciechi scoprio,
E n’ebbe il premio alfin, che’l mondo rio
Dona sovente ai più pregiati eroi.

Di Dante mal fur l’opre conosciute,
E’l bel desio da quel popolo ingrato,
Che solo ai giusti manca di salute.

Pur fuss’io tal! ch’a simil sorte nato,
Per l’aspro esilio suo con la virtute
Darei del mondo il più felice stato.






XXXVII. [13]

Ze świata tego zstąpił do podziemi,
Zwiedził dwa piekła, a potem do Boga
Olbrzymich myśli zawiodła go droga;
Zkąd nam prawdami świeci przedwiecznemi.

Potężna gwiazdo! ty naszą ślepotę
Objaśniasz światłem najskrytszych wyroków;
Za co w nagrodę ten lud godny oków
Tem ci zapłacił, czem zwykł płacić cnotę.

I dzieło Danta i jego cne czyny
Źle odpłacili niewdzięcznicy owi,
Co na najlepszych spychają swe winy.

Gdybym miał równy los temu wieszczowi,
Oddałbym ziemskie szczęście i bogactwa
Za jego cnotę i nędzę tułactwa.






XXXVIII.

Quanto dirne si dee, non si può dire;
Chè troppo agli orbi il suo splendor s’accese:
Biasmar si può più ’l popol che l’ offese,
Ch ’al minor pregio suo lingua salire.

Questi discese ai regni del fallire,
Per noi insegnare, e poscia a Dio n’ascese;
E l’ alte porte il ciel nongli contese,
Cui la patria le sue negò d’aprire.

Ingrata patria, e della sua fortuna
A suo danno nutrice! e n’è ben segno
Ch’ai più perfetti abbonda di più guai.

E fra mile ragion vaglia quest’una:
Ch’egual non ebbe il suo esilio indegno,
Com’uom maggior di lui qui non fu mai.






XXXVIII.

Czém był, nikt pono tego niewysłowi,
Taki blask padał od onéj pochodnie;
Jego zniewagę wyrzucać ludowi
Łatwiéj, niżeli usty chwalić godnie.

By świat nauczać zszedł on w piekieł jamy,
I z tamtąd wyżéj pnąc się aż do Boga,
Otwarte w niebie czekały go bramy,
Gdy go gród własny odepchnął od proga.

Ludu niewdzięczny! dowiódłeś przykładnie,
Że najcnotliwszy zawsze łupem padnie;
Że z takich zbrodni skuwasz swe kajdany.

Ten jeden dowód za tysiące świadczy:
Wyrok wygnania był tak świętokradczy,
Jak był największym z ludzi Dant wygnany.






XXXIX.

Per la via degli affanni e dele pene
Spero, la Dio mercè, trovare il cielo;
Ma innanzi al dispogliar del mortal velo,
S’esser con voi vien’ meno ogni mia spene.

Pur s’aspra terra e mar difficil tiene
L’un dall’altro lontan, lo spirito e’l zelo
Non avrà intoppi nè per neve o gelo,
Né l’ali del pensier lacci o catene:

Perchè pensando son sempre con voi,
E piango intanto del mio amato Urbino,
Che vivo, or forse saria costa meco.

Cotal fu’l desir mio; sua morte poi
Mi chiama e tera per altro cammino,
Ed ei m’aspetta in cielo a albergar seco.






XXXIX. [14]

Przez trudy, bóle, przez umartwień głogi
Bóg da, że w niebo gościńca nie zmylę;
Lecz mi nadziei niestarczy na tyle,
Abym przed śmiercią widział cię mój drogi!

Bo chociaż morze i lądów rozłogi
Dzielą nas z sobą; znajdę jaką chwilę,
Że śniegi przebrnę, przeszkody uchylę
I lotną myślą zlecę w twoje progi.

Kiedy tak z tobą goszczą moje myśli,
Nieraz łza kanie po moim Urbinie;
Gdyby żył, razem do was byśmy przyszli.

Tegom tak pragnął! — lecz jego śmierć ninie
Woła mię — bramę otwarłszy przedemną,
Z nieba mi daje przestrogę tajemną. —






XL.

Non sempre al mondo è si pregiato e caro
Quel che molti contenta,
Che non sia alcun che senta
Quel ch’é lor dolce, a sè crudo ed amaro.
Ma spesso al folle volgo, al volgo ignaro
Convien ch’altri consenta,
E mesto rida dov’ei ride e gode,
E pianga allorchè più felice siede.
Jo del mio duol quest’ uno effetto ho caro,
Ch’alcun di fuor non vede
Chi l’ alma atrista, e i suoi desir non ode:
Nè temo invidia, o pregio onore o lode
Del mondo cieco, che rompendo fede
Più giova a chi più scarso esser ne suole,
E vo per vie men calpestate e sole.






XL. [15]

Co pospolity gmin cieszy i nęci,
Nierówno bywa na świecie cenione:
I tak nie jeden w wybuchu niechęci,
Co drugim słodkie, powie że mu słone.
Lecz też i często trzeba ci pozornie
Z surowym tłumem iść sfornie,
I z nim się cieszyć, choć dojmują smutki;
Płakać, choć nie ma pobudki. —
Mnie w mych cierpieniach to jedno pociesza,
Że niewyczyta nikt na mojéj twarzy:
Z czego mi serce pęka, o czém marzy;
Bo nikt odemnie mniéj sobie nieważy,
Bądź czci, bądź pochwał, bądź gniewów téj rzeszy,
Co najwierniejszą bywa dla przewrotnych;
Więc się dróg trzymam dzikich i samotnych.






XLI.

Posciach’ appreso ha l’arte intera e diva
Dalcun la forma e gli atti, indi di quello;
D’umil materia in semplice modello
Fa il primo parto, e’l suo concetto avviva.

Ma nel secondo in dura pietra viva
S’adempion le promesse del martello,
Ond’ei rinasce, e fatto illustre e bello,
Segno non è che sua gloria prescriva.

Simil di me model nacqu’io dapprima,
Di me model, per opra più perfetta
Da voi rinascer poi, Donna alta e degna.

Se il men riempie, e’l mio soperchio lima
Vostra pietà, qual penitenza aspetta
Mio cieco e van pensier, se la disdegna?






XLI. [16]

Gdy sztuce boskiéj pochwycić się zdarzy
Czyj rys i postać — zaraz z gliny podłéj
Urabia model podług swojéj modły,
I ten najpierwszy poród życiem darzy.

W drugim dopiero swojéj obietnicy
Dłuto dotrzyma na żywym kamieniu,
I dzieło sztuki w udoskonaleniu
Niema już żadnéj swéj sławie granicy.

Tak i ja na świat przyszedłem najprzódy
Modelem sobie; dziś przy łasce Twojéj
W doskonałości przerodzę się cudy,

Jeśli twa litość co zbytnie wykroi,
A brak wypełni; — lecz jeśli mną wzgardzi,
Dotkniesz mię w pyszném złudzeniu najbardziéj.






XLII.

Se con lo stile e coi colori avete
Alla natura parreggiata l’arte,
Anzi a quella scemato il pregio in parte,
Chè ’l bel di lei più bello a noi rendete,

Poichè con dotta man posto vi sete
A più degno lavoro, a vergar carte,
Se’n lei di pregio ancor rimanea parte,
Nel dar vita ad altrui tutta togliete.

Chè se secolo alcun giammai contese
Seco in bell’opre, almen le cede poi,
Chè convien ch’al prescritto fine arrive.

Or le memorie altrui, già spento, accese
Tornando, fate ch’or sian quelle, e voi,
Malgrado d’essa, eternalmente vive.






XLII. [17]

Czy to rysunkiem, czy blaskiem kolorów
Sztuka twa zdolna jak natura tworzyć;
Co więcéj: wyżéj wznosić się od wzorów,
Bo ją upiękniać, a nawet spółbożyć.

Lecz gdy dłoń biegła w zacniejszym sposobie
Bierze się pisać księgi piórem dzielném:
Tryumf twój niema równego już sobie,
Bo nieśmiertelność rozdajesz śmiertelnym.

A choć tam kiedyś sztuce się udało
Walczyć z naturą, to późniéj lub wcześniéj
Natura wygra, sztuka się zapleśni.

Lecz ty co umiesz wspomnieniom dać ciało,
Zmuszasz, że pewne wraz z twojém imiona
Tak niekonają, jak tamta niekona. —






XLIII.
RIPOSTA
ALL’ EPIGRAMMA DI GIOVANNI STROZZI
SOPRA LA STATUA DELLA NOTTE.


„La notte, che tu vedi in si dolci alti
„Dormir, fu da un Angelo scolpita
„In qaesto sasso, e perchè dorme, ha vita:
„Destala, se nol credi, e parleratti.“

∗             ∗

Grato m’è ’l sonno, e più l’esser di sasso,
Mentrechè ’l danno, e la vergogna dura:
Non veder, non sentir m’è gran ventura;
Però non mi destar, deh parla basso.





XLIII. [18]
ODPOWIEDŹ
NA EPIGRAM JANA STROZZEGO NAPISANY NA
POSĄG NOCY.


„Noc co tu widzisz w postawie uroczéj
„Snem pogrążoną, Anioł wykuł z głazu;
„Ta postać żyje, bo snem ścięte oczy.
„Niewierzysz? obudź, zagada odrazu.“

∗             ∗

Spać mi tak miło, miléj być z kamienia;
Dopóki u nas podłość, bezwstyd grzechu:
Nieczuć, niewidzieć, los do zazdroszczenia. —
Niebudź mię gościu, błagam, mów po cichu. —








Wydania poezyj Michała-Anioła.

1) Rime di Michel Angelo Buonarroti il Vecchio. In Firenze per i Giunti 1623. 4ce edycya to pierwotna zrobiona przez wnuka jego brata, Michała-Anioła Buonarroti młodszego — najlepsza, z której zwykle przedrukowywano.
2) Rime di M. A. Buonarroti il Vecchio con una Lezione di Benedetto Varchi e due di Mario Guiducci sopra di esse. In firenze 1726.
3) Le rime di M. A. B. pittore, scultore, architetto e poeta florentino. Testo di lingua italiana 1817. Firenze — przez akademię Crusca wydana z dodatkiem 24 niedrukowanych kawałków z manuskryptu biblioteki watykańskiéj.
4) Le Rime di M. A. B. Milano. Tipografia di Giov. Silvestri 1821.
5) Le Rime di M. A. B. edycya przez Biagoli w Paryżu 1821.
6) Poesies de M. B. niektóre tylko z francuzkiem tłumaczeniem p. Varcolier w Paryżu 1826.
7) Rime di Michelagnolo v Parnasso italiano continuato. Lipsia 1833.








  1. Przypis własny Wikiźródeł Zniekształcony cytat z utworu Ippolito Pindemonte Sermone. Il merito vero, opisujący Michała Anioła; w tłumaczeniu: Mąż czterech dusz, określenie nadane mu dlatego, że zajmował się czteroma dziedzinami sztuki: rzeźbiarstwem, malarstwem, architekturą i poezją, por. Storia del sonetto italiano..., red. Atto Vannucci, Guasti, 1839, s. 135
  2. Trzymam się dat wypisanych w rozprawie D. Campanari pod napisem: Vittoria Colonna peinture de M. A. Buonarroti, Londres 1854 — gdzie przechodząc latami miejsca jéj pobytu, pod r. 1537 powiada: Elle va à Lucques, et de la à Ferrare, puis retourne à Rome; c’est alors que prit naissance l’amour de Michel-Ange pour elle. —
  3. Volendo continuar la con tanto calore, essa mancherebbe di stare la sera con le suore nelle capella di santa Catarina, ed egli di andare di buon-ora a lavorare a San-Pietro e cosi l’una mancherebbe alle spose di Cristo, e l’altro al vicario. —
  4. „In particolare egli amo grandemento la marehesana di Pescara del cui divino spirito era innamorato; essendo all’incontro di lei amato svisceratamente; della quale amor tiene lettre d’onesto e dolcissimo amore ripiene, e quali di tal petto uscir solevano, avendo egli altresi scritto a lei più è più sonetti, pieni d’ingegno e dolce desiderio.“ (Condivi Vita di Michel-Agnolo). —
  5. I. Sonet ten uważany przez krytyków włoskich za arcydzieło. Szczególniéj uczony Varchi współczesny Michała-Anioła napisał o nim całą rozprawę, i czytał ją na posiedzeniu Akademii florenckiéj, jeszcze za życia mistrza, bo w roku 1546. W pierwszéj rozprawie komentował każdy wiersz, i sadził się na niepotrzebną erudycyę; w drugiéj postawił z powodu starego sporu o pierwszeństwo między malarstwem i snycerstwem trzy pytania: 1) która ze sztuk najszlachetniéjszą? 2) czy rzeźba czy malarstwo? 3) Wczem się malarz różni od poety? — Oba te odczyty przesłał Michałowi-Aniołowi, któremu to wielce pochlebiło; chociaż dzisiaj gadanina ta i próżne zapuszczanie się w definicye i subtelności różnic, niema dla nas żadnego znaczenia.
  6. IV. Wyrażenie w drugim wierszu użyte: „pierwszorzędnéj sztuki“ odpowiadające włoskiemu: „della prima arte,“ każe dorozumiewać się, że mowa jest o rzeźbie, którą Michał-Anioł wyżéj stawiał nad inne sztuki rodzaje. Ten jego sposób pojmowania, wyrażniéj występuje w liście pisanym przezeń do Benedetto Varchi historyka i humanisty, oraz komentatora jego sonetów. Podaję ten ciekawy dokument: —
    „Do mistrza Benedykta Varchi.“

    „Mistrzu Benedykcie! Dla poświadczenia jako mię doszła twoja książeczka (Due Lezioni etc. Firenze 1549.) i jako ją odebrałem: chcę na pytonie twoje odpowiedzieć nieco, choć w sposób nieumiejętny. Każde malowidło o tyle być lepszém mniemam, o ile zbliża się do płaskorzeźby (rilievo); a płaskorzeźbę o tyle gorszą, o ile zbliża się do malowidła; z tego więc powodu zwykłem mniemać, iż rzeźba jest pochodnią malarstwu, i że między jedną a drugą taka jest różnica, jak między słońcem a księżycem. Lecz gdy oto przeczytałem w twojéj książeczce, że, mówiąc filozoficznym językiem, rzeczy mając cel jeden i ten sam, są jedną i tą samąrzeczą, zmieniłem swoje zdanie i powiadam: że gdy wyższe pojęcia i trudności, przeszkody i wysił, niedają większego uszlachetnienia, to i malarstwo wraz z rzeźbą są jedną i tą samą rzeczą; aby zaś je mieć za takowe, powinien każdy umieć tak rzeźbę, jak umie malarstwo; i nawzajem: rzeźbiarz powinien być malarzem. Pod rzeźbą rozumiem to co się robi przez odejmowanie (per forza di levare), ponieważ rodzaj rzeźby przez nakładanie (per via di porre) ma podobieństwo z malarstwem. Należałoby już, gdy tak rzeźba jak malarstwo mają jeden i ten sam punkt wyjścia, zrobić między niemi zgodę i zaniechać niepotrzebnych dysput, zabierających więcéj czasu, niżby go wyszło na robienie figur. Jeżeli ów, co pisał że malarstwo szlachetniejsze od rzeźby, rozumie się podobnie i na innych rzeczach o których pisze, to moja klucznica daleko lepiéj o nichby pisać mogła. Nieskończenie wiele i jeszcze nieznanych rzeczy dałoby się powiedzieć o takiéj tam umiejętności. Z temwszystkiem, jak rzekłem, zabrałoby to siła czasu, a mam go skąpo, zwłaszcza żem nietylko stary, ale prawie nieboszczyk. Upraszam przeto, miejcie mię za wytłumaczonego, i przyjmijcie podziękowanie za wyświadczony mi, a niezasłużony wysoki zaszczyt — Wasz

    „Michel Agnolo Buonarroti — w Rzymie.“ —

    Powyższy spór zajmujący i wtedy i późniéj wielu piszących, uważał M. A. zawsze za niepożyteczny; dlatego też Vasaremu pytającemu o zdanie w téj mierze, odpowiedział ze złośliwym uśmiechem: „Rzeźba i malarstwo mają jeden i ten sam cel, z obu stron bardzo do osiągnienia trudny“ — Na tém wszakże uciął i pomimo nalegań niechciał nic więcéj powiedzieć. —

  7. VII. Jest to rozmowa poety z Amorem, który daje odpowiedź w ostatnich dwóch strofkach. —
  8. X. Varchi wspomina, że ten sonet był pisany do Tomaso de’ Cavalieri, młodego rzymskiego patrycyusza rzadkiéj urody i biegłości w rysunku, do którego M. A. wielkie czuł przywiązanie. — Zdanie to trudno podzielać — a jeżeli współcześny Varchi może być z jednéj strony powagą, to z drugiéj zapewne M. A. taił się tak ze swemi uczuciami dla Kolonnezy, że lekkomyślnie nazwiska jéj niekładłby przy wierszach.
  9. XIII. Pragnąc do swego portretu dodać portret kochanki, taki obrót nadaje myślom, że wykazuje wyższość i trwałość utworów człowieka nad samymczłowiekiem, z czego wpada w pochwałę swéj sztuki, i obiecuje kochance umieśmiertelnić jéj wdzięki
    „na płótnie, lub z głazu
    „Rzeźbiąc uczucia nasze, z naszém ciałem.“

    Na tych i kilku podobnych wzmiankach, tak w samych poezyjach Michała Anioła, jak w wierszach współczesnych poetów jak Minturno, Gennesio Rosano, opiera się dziś D. Campanari i twierdzi w rozprawce swojéj: Vitioria Colonna peinture de M. A. Buonarotti (Londres 1845), że Michał Anioł rzeźbił popiersie Kolonnezy i portret jéj malował. Co więcéj, znalazł portret Wiktoryi malowany przez tego mistrza. Zbiega się tu tyle przychylnych temu twierdzeniu okoliczności, że ani wątpić, iż artysta ubóstwiając tę panią, niemógł prawie niezrobić jéj wizerunku.
    W innym sonecie (pod liczbą XIX) objawia swoją rozpacz z powodu że niemógł oddać boskiego jéj wyrazu, bo

    „Tego jeniuszem, ani sztuką dostać.“

    Uczony Visconti, dyrektor starożytności rzymskich, podaje dowody w napisaném przez siebie ze źródeł życiu W. Kolonny, że M. A. zrobił jéj portret ołówkiem. Na szczegóły te dla tego tylko zwracam uwagę, iż niektórzy komentatorowie, nie samą tylko Kolonnezę robią przedmiotem miłosnych westchnień poety. Wręcz temu zaprzeczyć trudno, jednak to pewna, że kto śledzi pilnie kierunek jego myśli i uczuć w sonetach, przekona się, że te będąc pod wpływem jednego wielkiego wrażenia pisane, cale się różnią od wcześniejszych jego stanców lub tercynów, tak bez namiętności złożonych. —

  10. XXVI. Wiersz ten pisany wyraźnie do Wiktoryj Kolonny i poeta prosi ją, żeby pismami swemi oświecała jego duszę.
    „By z niéj wyleciał zwątpień błąd jałowy.“

    Domyślać się można, iż między niemi, tak korrespondencya, rozmowa, jak poezya toczyły się około prawd religii. M. Anioł popadający w zwątpienia mógł zasięgać od niéj zbawiennych rad, zwłaszcza że to była osoba doskonałego żywota, oddana całkiem sprawom Bożym. W kilkuset jednak sonetach i kanconach Kolonnezy, niema ani jednego wiersza wprost dającego się zastosować do wielkiego artysty, co biografów piszących o wzajemnym ich stosunku do siebie w niemały wprawiało kłopot. Jednakże pilnie przebiegając przez Viscontego w Rzymie r. 1840 wydane „Rime di Vittoria Colonna“ zdawało mi się napotkać jeden sonet:

    Godo d’udir cho voi dell’ampia e folta.

    zastosować się dający do Michała Anioła, i będący jakby odpowiedzią na powyższy jego wiersz. Brzmi on w przekładzie:

    Z pociechą słyszę że przebijasz mroki,
    Co konarami błędu, jak w więzieniu
    Światło ci kradną; przez otwór w sklepieniu
    Złotego światła spłyną ci potoki.
    I piękna dusza podleci w obłoki
    Wolna i lekka, niegdyś tak oddana
    Chytrym pokusom ziemskiego szatana,
    Dziś dobrym radom podda swoje kroki.
    Jeśli od krzywych bezdroży i śliskich
    Sam się odwracasz; napewne więc liczę,
    Że wstydne ku nim nie zwrócisz oblicze,
    Raczéj z odwagą dobędziesz sił wszystkich,
    I gęste sieci, coć swobody bronią,
    Na zawsze wolną sam rozburzysz dłonią.

  11. XXVII. Znaleziono w listach Wiktoryi Kolonny, że sonet ten posłał jéj był do Viterbo. Lubo kilka tylko sonetów jego nosi na tytule wskazówkę że były do niéj pisane, jednak z treści widać, że większą część układał mając ją w myślach na celu. W sonetach tchnących najgłębszą, najsilniejszą namiętnością, niepodobna mu było kłaść jéj nazwiska. W podeszłym wieku czytaniem pisma Śgo umacniał w sobie ducha, kiedy w młodym czerpał z tych ksiąg tylko kwiaty poezyi, które w twory swoje przelewał. Condivi powiada z tego powodu. „Michel-Angelo aveva fatto un profundo studio nella divina scrittura si del testamento vecchio che del nuovo.“ W późniejszych sonetach znać to przejęcie się księgami świętemi. —
  12. XXXVI. Vasari przytacza ten sonet przysłany sobie przez M. A. wraz z własnoręcznym jego listem, w którym znękany starzec odpowiada mu na uprzejme zaprosiny, aby jechał do Florencyi, gdzie go czeka uwielbienie i miłość spółziomków — w tych słowach:
    „Dałby Pan Bóg, drogi przyjacielu, aby śmierć pofolgowała mi jeszcze z lat kilka! Zapewne powiesz że mi się w głowie przewróciło, gdy na starość bawię się składaniem sonetów; wszakże umyślnie aby potwierdzić zarzut jaki mi tu robią, że już zdziecinniałem, zaczynam się bawić jak dziecko. List twój poczytuję za dowód przyjaźni z twéj strony. Tak samo jak sobie życzysz, i ja pragnę aby kości moje spoczywały w grobach rodziców; wszakże jeżelibym teraz wyjechał z Rzymu, wyrządziłbym niesłychaną krzywdę budowie Śgo Piotra; hańbą okryty, czułbym się winnym we własném sumieniu. Gdy jednak dojdę do tego, abym téj budowie nadał kształt niedający się już zmienić — przyrzekam ci nieopierać się dłużéj twoim naleganiom; zwłaszcza, że może grzeszę nadużywając tak długocierpliwości niektórych intrygantów czyhających na mój odjazd. —“
    Sonet ten najwłaściwiéj zamyka szereg uczuć platonicznie miłosnych, rozpaczliwych, pobożnych i skruszonych, które przelatywały przez umysł i serce jenialnego starca, niemającego na schyłku dni, jak sam napisał do Vasarego „ani jednéj myśli, któraby nieprzypominała mu śmierci.“
  13. XXXVII. Ten i następny sonet mówią o Dantem, którego Michał-Anioł był zapalonym wielbicielem. Zdaje się, że mogły być napisane w tym czasie, kiedy widząc zdrajców spiskujących o poddanie Florencyi, pełen rozpaczy opuścił miasto i udał się do Wenecyi, gdzie zabawiwszy kilka miesięcy, pojednał się z władzami ówczesnemi, i powrócił jako biegły inżynier, daléj prowadzić obronę Florencyi. Widząc się tułaczem, porównywał położenie swoje z losem wielkiego wieszcza. Myśl ta wyraźniéj się przebija w innéj wersyi pierwszego sonetu, znalezionéj w rękopisie Watykańskim. Dla porównania podaję przekład:

    Kiedy szedł z nieba, jasny cnót ozdobą
    I miał już zstąpić na ziemskie bezdroże,
    Wrócił się patrzeć znów w oblicze Boże,
    By światło czystéj prawdy wynieść z sobą.

    O gwiazdo chwały! promieńmi wieńcząca
    Gród co mię rodził, a wyparł się ciebie;
    Za toż to, za to tak cię świat potrąca,
    Żeś mu tu przyszedł powiadać o niebie?

    Mówię o Dancie, którego zbestwiony
    Lud nierozumiał, niewdzięcznością płacił,
    Lud co proroków krzyżował i tracił.

    Gdyby los Danta był mi przeznaczony,
    Za tę moc ducha jego w dniach tułactwa
    Oddałbym wszystko, szczęście i bogactwa. —

    Wyrazy: „zwiedził dwa piekła“ każą się domyślać, że poeta rozumiał tu dwie pierwsze pieśni Boskiéj komedyi, w których Dante odbywa podróż po piekle i czyścu. — Nietylko z tych sonetów ale i z życia Michała-Anioła dowiadujemy się, jakim był wielbicielem Danta, gdy nietylko umiał jego poemat na pamięć, ale i swój egzemplarz Komedyi własnoręcznemi ozdobił był rysunkami na marginesach. — W Sądzie Ostatecznym użył też wiele pomysłów Dantowskich; gdy zaś florenccy akademicy udali się z prośbą do Papieża Leona X, aby zwłoki wieszcza wolno było przeprowadzić z Rawenny, Michał-Anioł dobrowolnie zobowiązał się wyrzeźbić nagrobek, dopisawszy do swego nazwiska następujące słowa: „Ja Michał-Anioł rzeźbiarz, niemniéj upraszam jego świętobliwości o tę łaskę, zobowiązując się wyrzeźbić monument, godny boskiego poety, aby takowy mógł stać na najprzedniejszym placu naszego miasta.“ (Condivi.) Również i w poezyach Michała-Anioła, przebija się pewne pokrewieństwo duchowe z Dantem, a razem i z Platonem. Powód zaś do niechęci ku rodzinnemu miastu był i w dobrowolném wygnaniu podczas oblężenia, a oraz jak mówi Vasari i w poniżeniu doznaném od księcia Kozmy, który takich miernych artystów jak Bandinelli przenosił i pracami zaszczycał z pominięciem Michała-Anioła. — To uczucie jego wyraża się jeszcze w madrygale pod liczbą XL gdzie mówi:

    Bo nikt odemnie mniéj sobie nieważy
    Bądź czci, bądź pochwał, bądź gniewów téj rzeszy,

    Co najwierniejszą bywa dla przewrotnych;
    Więc się dróg trzymam dzikich i samotnych. —

  14. XXXIX. Jest to właściwie odpowiedź na wiersz, czy też list Ludwika Becadelli arcybiskupa Raguzy (Raugia?.) Był to mąż uczony, autor wielu pism włoskich i łacińskich, który lubił obcować z artystami; jakoż w Rzymie najwięcéj przestawał z Buonarrotim, a w Wenecyi z Tycyanem. —
    Dla objaśnienia wiersza:
    „Nieraz łza kanie po wiernym Urbinie“

    opowiem kto był ten Urbino? Właściwie zwał on się Francesco Amatori z Urbino i był w służbie u Michała-Anioła, który się tak doń przywiązał, że z wyjątkiem prac artystycznych, dał mu się zupełnie powodować. Benvenutto Cellini w swojéj autobiografii wspomina o tym stosunku i odkrywa niektóre śmieszne strony. Nieubliża to jednak charakterowi Michała-Anioła, który mimo wiek podeszły i stargane siły, dzień i noc jak matka czuwał przy chorym Urbinieza i mknął mu oczy, niemogąc się utulić w żalu po stracie tego przyjaciela. Z powodu téj śmierci przytaczam list pisany przez Michała-Anioła do Vasarego, bardzo zajmujący prostotą i siłą uczucia.

    „Do mistrza Jerzego Vasari.

    „Kochany mistrzu! gorzkie to moje pisanie, jednakowoż na twój list odpowiedzieć coś muszę. Zapewne wiesz, że Urbino nie żyje, w czém mi Bóg okazał swoję łaskę, chociaż z niepowetowaną dla mnie szkodą i boleścią. Łaska ta w tém, że póki żył, utrzymywał mię przy życiu, a umierając nauczył mię, nie jak z nieukontentowaniem, ale jak z utęsknieniem wybierać się na tamten świat. Miałem go przy sobie 26 lat, a co osobliwsza, był to człowiek nieposzlakowanéj wierności; teraz zaś kiedy mu zapewniłem sytuacyę, i wyobrażałem sobie, że będzie mi w starości podporą, rozstał się ze mną na wieki, niezostawując mi innéj nadziei, tylko że się w raju obaczym. Pan Bóg mi to objawił widocznie, dając mu najszczęśliwszą śmierć; albowiem bardziéj niż sama śmierć bolało go, że mię pośród chytrości tego świata i pośród tylu kłopotów opuszczać musi. To pewna, że większa część mnie samego odeszła z nim razem, a choć mi nic nie zostaje tylko sama nędza — polecam się tobie

    „Michel Agnolo Buonarroti.“

    Rzadki to i rozczulający przykład wdzięczności pana dla sługi! Dusza Michała Anioła równie była piękną jak jego jeniusz. Pewnego dnia mówił on do Urbina: — „Co poczniesz jak umrę!“ — Przystanę do kogo innego. — „Biedny chłopcze, odpowiedział Michał Anioł — zabezpieczę cię od nędzy“ i natychmiast wyliczył mu na stole 2000 szkudów, a oprócz tego wyrobił mu zyskowną posadę dozorcy obrazów Sykstyny, aby je oczyszczał z dymu świec palących się na ołtarzu.

  15. XL. W wierszach tych przebija nieco goryczy i dumy; M. A. mógł je pisać w późnéj starości, kiedy zawiść dogryzła mu z różnych stron. Wyrażenie się na końcu: „dróg szukam dzikich i samotnych“ maluje całe jego życie. Wciągniony w obowiązki towarzyskie, nie mógł znosić tych więzów, a ludzi znał aż nadto, aby ich poszukiwać. Stojący sam swym jeniuszem, dumny z téj niepodległości, za nic sobie ważył gniewy groźnego Juliusza II; odrzucił świetne propozycye Karola V, króla francuzkiego i księcia Toskańskiego, przenosząc niepodległość nad dostojeństwa, ciszę nad hałaśliwą pokaźność, słodycze przyjaźni nad łaskę panujących, swoją pracownię nad dwory książęce — sam jeden w tym wieku może miał prawo powiedzieć.
    „vo per vie men calpestate e sole.“
  16. XLI. W zbiorze poezyj sonet ten, równie jak sonet oznaczony liczbą XIX, noszą na tytule napis: Alla Signora Vittoria Colonna Marchesana di Pescara. Są one z rzędu tych, z któremi niepotrzebował się taić, gdyż trzymały się w granicach uwielbienia dla dostojnéj Pani, będącéj przedmiotem powszechnego szacunku. Sonet wyżéj wymieniony najlepiéj oddaje charakter tego związku między artystą a margrabiną. Uważa się on jako model wyszły z rąk natury, który dopiero wydoskonali jej ręka, jeżeli ona przez litość

    „co zbytnie wykroi
    „A brak wypełni“ —

    M. A. często używa tego rzeźbiarskiego porównania, wziętego ze sposobu modelowania w glinie przez nakładanie i rzeźbienia w kamieniu przez odcinanie dłutem niepotrzebnych cząstek. Widocznie prosi ją, żeby się zajęła jego moralném wykształceniem; lęka się jednak odmowy, bo ta upokorzyłaby go boleśnie.

  17. XLII. Sonet ten napisany własną ręką posłał był Michał-Anioł Vasaremu malarzowi i architekcie po przeczytaniu jego dzieła: Życia najsławniejszych artystów. — Wszakże te pochwały jakie mu daje o ile są słuszne pod względem tego dzieła, o tyle przesadzone gdy mówi o jego zasługach malarskich; Vasari bowiem robił mierne obrazy. Można je widzieć w starym pałacu we Florencyi; odznaczają się pretensyą naśladowania Michała-Anioła, w ten sposób, że Vasari sadził się na olbrzymią szczytność pomysłów i figur, a zdobywał tylko bezduszne i rażące jednostajnością kolosy.
  18. XLIII. Jan Strozzi ze znakomitego florenckiego domu Strozzich, kochał się w poezyi włoskiéj i sam wiele miłosnych rymów składał. — Posąg Nocy, dzieło Michała-Anioła, stoi w kościele San Lorenzo we Florencyi, na nagrobku księcia Juliusza Medyceusza. Rzeźba ta sprawiła takie wrażenie, że oprócz czterowiersza Strozzego napisano na nią mnóstwo jeszcze pochwalnych rymów łacińskich i włoskich. — Odpowiedź Michała-Anioła tchnie całém oburzeniem się na stan poniżenia i upadku, w jakim pogrążyła jego ojczyste miasto restauracya wygnanych Medyceuszów. —





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Michał Anioł i tłumacza: Lucjan Siemieński.