<<< Dane tekstu >>>
Autor Bolesław Limanowski
Tytuł Naród i Państwo
Podtytuł Studyum socyologiczne
Wydawca Towarzystwo Wydawnictw Ludowych
Data wyd. 1906
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV.

Naród i państwo, często utożsamiane przez historyków, polityków, prawników, publicystów, a nawet socyologów, przedstawiają przecież wcale odmienne od siebie rzeczy. Naród jest to społeczność żyjąca, organiczna; państwo zaś jest to przedewszystkiem ujęta w granice przestrzeń ziemi z jej tworami i ludnością na niej zamieszkałą, a następnie wszelkiego rodzaju urządzenia (instytucye), służące do władania i gospodarowania na niej. Naród może istnieć i rozwijać się nawet, pozbawiony własnego państwa, jak np. naród polski; również możliwem jest istnienie państwa bez narodu, przykładem Kongo w Afryce. Wielu pisarzy, chociaż nie uświadamia sobie tego dostatecznie, odczuwa to jednak, jak świadczą o tem często używane wyrażenia: organizm społeczny, mechanizm państwowy.
Socyologia nie utrwaliła jeszcze dostatecznie własnej terminologii, a skutkiem tego powstaje w wielu wypadkach niejasność, dwuznaczność, która utrudnia krytyczną czynność umysłu. I tak, pomiędzy wielu innemi wyraz społeczność, społeczeństwo, powinien mieć w socyologii ścisłe określenie. Społeczność nie jest to tylko zbiór, zgromadzenie ludzi, nie jest to nawet ich stowarzyszenie się, spowodowane pewnym interesem; ale w socyologii nazywamy społeczeństwem ludzkiem te naturalne związki, które są wynikiem przyrodzonym samego rozwoju natury ludzkiej, które są powszechne u ludzi wszelkiej rasy, i na powstawanie których wola ludzka nie miała dotąd żadnego, a przynajmniej świadomego, wpływu.
Dwuznaczność, czyli raczej różnoznaczność wyrazu społeczność możnaby usunąć przez dodanie przymiotników: naturalna (rodzina, plemię, naród), zorganizowana (wojsko, kościół, szkoła, biurokracya, wszelkiego rodzaju stowarzyszenia i t. d.) i mechaniczna (zbiegowisko, lub zwoływane zgromadzenie). Rozróżnienie to jest bardzo ważne. Mówiąc o organiczności społeczeństwa, mamy na myśli społeczeństwo naturalne.
Niektórzy socyologowie odrzucają teoryę organiczności społeczeństwa. Przyczyniła się do tego w znacznej mierze ta różnoznaczność wyrazu: społeczeństwo, o jakiej mówiłem. Lecz jest jeszcze inny i o wiele ważniejszy powód. Jest nim utożsamienie ustroju narodowego z porządkiem państwowym, które Schäffle np. posunął tak daleko, że samą ziemię włączył do organizmu społecznego, jako składową jego część. Ten rażący przeciwników organiczności społeczeństwa podział narodu na dwie klasy: jedną uprzywilejowaną, a drugą wyzyskiwaną, nie jest właściwością przyrodzoną ustroju narodowego, ale jest następstwem dziejowem utworzenia państwa. O tem następnie obszerniej.
Nadużycie metody analogicznej, zwłaszcza przez Schäffle’go, a poczęści i przez Lilienfelda, polegająca na upatrywaniu podobieństwa pomiędzy organizmem ludzkim i organizmem społecznym, przyczyniło się także do wywołania reakcyi przeciwko teoryi organiczności społeczeństwa. Przypominano bajkę Menenyusza Agrippy, który upodobniając klasy społeczne do członków ciała ludzkiego, starał się usprawiedliwić istniejący a uciążliwy porządek dla ludu pracującego. Teorya jednak organiczności społeczeństwa nie prowadzi koniecznie do tego, ażeby organizm społeczny miał być podobny w swej budowie do organizmu ciała ludzkiego. Wszak są organizmy: roślinne i zwierzęce, które wcale nie są podobne do siebie; wszak państwo zwierzęce obejmuje: pierwozwierzęta, zwierzokrzewy, robaki, szkarłupnie, mięczaki, kręgowce, tak odmiennej budowy jedne od drugich. Organizmy społeczne mogą stanowić nawet osobny zgoła dział organizmów, mało albo wcale niepodobnych do poprzednich. Spencer nazwał je nadorganizmami. Jest jednak w całym szeregu organizmów, tak roślinnych jak zwierzęcych i społecznych, jedno zasadnicze podobieństwo, że początkiem ich jest komórka, i że w dalszym rozwoju powstają społeczeństwa komórek, pomiędzy któremi wytwarza się naturalna wymiana usług, czyniąca ich życie bezpieczniejszem, łatwiejszem i przyjemniejszem. W społeczeństwach ludzkich takiemi komórkami są rodziny, których wspólne pożycie z sobą jest podstawą rozwoju wznoszącego się do wyższych szczebli organizacyi społecznej.
Jak człowiek w świecie zwierzęcym jest względnie najdoskonalszym wytworem organicznym, tak i naród w świecie społecznym przedstawia jak dotąd najwyższy stopień uspołecznienia. I pomiędzy temi organizmami jest bardzo ważne podobieństwo nie cielesne, lecz duchowe, psychiczne. Naród ma pewne wspólne uczucia, myśli, pragnienia, dążenia, które przejawiają się w jego kulturze, piśmiennictwie, sztuce, wierzeniach, instytucyach, działalności dziejowej. Można powiedzieć, że naród jest więcej psychicznym, niż cielesnym organizmem. I widzimy, że pomimo podziałów politycznych, pomimo rozproszenia nawet, wspólność duchowa utrzymuje w łączności z sobą oderwane lub porozrywane części narodu, i raz po raz przejawia się w nich dążność do ponownego połączenia się w jedną całość. Co do organizmów cielesnych człowieka i narodu, to bardzo ważna różnica pomiędzy niemi staje nam odrazu przed oczami. Kiedy typ ciała ludzkiego nie uległ od początku nam znanych dziejów ludzkości dostrzegalnym zmianom, to typ narodu dzisiaj jeszcze w naszych oczach ulega bardzo ważnym zmianom, tak, że można powiedzieć, iż ostatecznie nie ustalił się on jeszcze.
Co to jest naród? Jaki jego początek, jak się on tworzy? Są to kwestye bardzo ważne, ale przez socyologów mało dotąd badane i wyjaśnione. Prawie zawsze naród brano w znaczeniu państwowem, nie zaś ściśle etnicznem. Mówiąc o narodzie francuskim, obejmowano w nim zarówno Prowansalów, jak i Bretonów, chociaż poczucie odrębnej samoistności narodowej — jak już mówiłem — istnieje i u jednych i u drugich.
„Wszędzie gdzie jest naród — powiada Augustyn Thierry — jest tam przez to samo i patryotyzm“[1]. Istnienie patryotyzmu — podług niego — jest oznaką istnienia narodu. Poczucie zaś patryotyzmu streszcza on w wyrazach Sallustyusza: idem velle atque idem nolle (tego samego chcieć i tego samego niechcieć). Określenie to jednak jest bardzo ogólne, które może objąć zarówno patryotyzm państwowy i patryotyzm narodowy, również nieraz utożsamiane. Źródłem patryotyzmu państwowego jest ślepe przywiązanie do tronu, do monarchy: takim jest patryotyzm chłopów moskiewskich, widzących wszystko w swym carze; źródłem patryotyzmu narodowego jest poczucie wspólności, solidarności plemiennej, takim był patryotyzm narodu francuskiego, kiedy monarchiczna Europa skoalizowała się przeciwko Francyi rewolucyjnej, takim był patryotyzm włoski, kiedy szedł pod przewodem Mazziniego, Garibaldiego i tylu innych bohaterów wolności, takim jest patryotyzm narodu polskiego.
Jak jest uczucie rodzinne, jak jest uczucie plemienne, tak jest i uczucie narodowe. Jest to przywiązanie do swego narodu, które rozwijało się i wzmacniało w ciągu całych pokoleń, które otrzymujemy w spadku od rodziców, które kształci się i wzmacnia w ciepłej atmosferze stosunków rodzinnych, które się uświadamia i ujawnia w bezpośredniem stykaniu się naszem z istniejącemi stosunkami społecznemi. Człowiek bez uczuć patryotycznych jest kaleką moralnym, — spada on na poziom dzikich plemion, które nie doszły jeszcze do rozwoju narodowego. Wznosi się natomiast u ludzi górujących uczuciem i myślą do olbrzymiej potęgi, do tego napięcia, które odczuwa Konrad, mówiąc:

Ja kocham cały naród! Objąłem w ramiona
Wszystkie przeszłe i przyszłe jego pokolenia,
Przycisnąłem tu do łona,
Jak przyjaciel, kochanek, małżonek, jak ojciec;
Chcę go dźwignąć, uszczęśliwić,
Chcę nim cały świat zadziwić...

Niezawodnie, patryotyzm jest największą rękojmią istnienia narodu, lecz on zaczyna istnieć wówczas, kiedy już powstało — że tak powiedzieć — jądro narodowe, pierwsza formacya narodowa, z której rozwinie się i wykształci późniejszy silny naród.

Wytworzenie się związku politycznego pomiędzy plemionami staje się początkiem rozwoju narodowego. W walce z najezdcami, zagrożone utratą wolności, pokrewne (consanguinei — jak mówi Cezar) plemiona łączą się z sobą w jeden wspólny związek i zaprzysięgają, że odtąd będą sobie braćmi. W walce z podbójcami rzymskimi zaczął się był już tworzyć naród gallski, ale poczucie narodowe było jeszcze bardzo słabe, ażeby mogło się oprzeć potężnemu wpływowi indywidualności rzymskiej. Związek celtycki, znany pod nazwą konfederacyi państw armorikskich, czy też armorikańskich (civitates armoricae, armoricanae), na wielkiej półwyspie rozszczepionej od ujścia Loary do ujścia Sekwanny, był wcześniejszy od innych, okrzepł więc bardziej, i to poczucie narodowe, które on wytworzył, dopomogło Bretonom do zachowania swojej osobowości.
Rzymianie, podbiwszy plemiona gallskie, łączyli je z sobą, spajali, a dając im swoją wysoką kulturę i znakomicie wyrobiony już język, założyli podstawy do tworzenia się narodu: rzymsko-gallskiego. Na południu Francyi doszedł on był już do znacznego rozwoju, kiedy rozpoczął się najazd Germanów, i nie tylko zachował swoją indywidualność, ale ją dalej rozwijał. Był to naród prowansalski. W północnej Francyi tworzenie się narodu rzymsko-gallskiego było o wiele mniej niż na południu posunięte, i zalew germański nie zdołał całkowicie zniweczyć tego wytworu dziejowego, ale w dalszym jego rozwoju wywierał wpływ wielki, przynosząc nowe pierwiastki i nowe dążności.
Jeżeli rozejrzemy się w dziejach, to się wykrywa, że wszędzie główną pobudką łączenia się narodowego plemion z sobą była wspólna potrzeba obrony ziem, zajmowanych przed najazdem innoplemieńców. Zabór ziemi przez zdobywców był powszechnem zjawiskiem: Gallowie zabrali ziemię u tubylców, germańskie plemiona u Gallów, a znakomity autor „Państwa Socyalistycznego“, Antoni Menger, jest tego zdania, że te plemiona, z wyjątkiem Wandalów, odznaczały się nawet w zabieraniu ziemi pewną łagodnością, jeżeli uwzględnimy, że to były czasy surowego barbarzyństwa. A i w późniejszych czasach działo się to samo. Normandowie, podbiwszy Anglię w 1066 r., zabrali ziemię i podzielili ją pomiędzy siebie. Po bitwie pod Białą Górą w 1620 r., zwycięzcy skonfiskowali trzecią część ziemi w Królestwie Czeskiem. A w Polsce czyż nie widzimy, jak w zaborach rosyjskim i pruskim, rządy najezdnicze usiłują wydrzeć ziemię ujarzmionemu narodowi?
Pierwszem wiązadłem narodowem oczywiście musiała być rodowość, pokrewność plemienna. Co jednak dalej spajało naród w jedną całość? Filozof Schelling uważał religię jako taki cement narodowy. Jako przykłady przytacza Greków i Hebrajczyków. Wspólność podań religijnych jednoczyła jonskie, eolskie, doryckie plemiona w jedną całość. Wyosobniona zaś religia Hebrajczyków stanęła murem pomiędzy niemi i pomiędzy zbliżonemi do nich pokrewieństwem plemiennem i mową Moabitami i Fenicyanami. Istotnie, religia stanowiła potężny łącznik narodowy, i dzisiaj jeszcze wśród bardziej zacofanych narodów, jak np. turecki i rosyjski, stanowi ona silny bodziec bojowy. Wszak jeszcze niedawno jeden z grona inteligencyi rosyjskiej, wysławiając dzieło moskwiczenia Polski, mówił o potędze boga rosyjskiego. I w państwach wyższej cywilizacyi różnice religijne podtrzymują w pewnych granicach odrębność społeczną, towarzyską, a nawet narodową. Szkoci, pochodzenia celtyckiego, osiedleni od wieków na ziemi irlandzkiej, niezawodnie zleliby się całkowicie z ludnością miejscową, gdyby nie utrzymywała ich w odrębności różnica religijna. Kantony katolickie w Szwajcaryi, tak niemieckiej jak francuskiej mowy, w 1845 roku połączyły się w odrębny związek (Sonderbund) przeciwko kantonom protestanckim, zarówno także niemieckiej jak i francuskiej mowy.
W miarę postępu oświaty, w miarę szerzenia się zakresu wiedzy, w miarę wzrostu piśmiennictwa, język staje się potężniejszą łącznią narodową od religii, gdyż nawet w jej dziedzinie, w dziedzinie uczuć, przez poezyę, przez opowiadania, zwłaszcza czerpane z dziejów narodu, wywiera on wpływ potężny. „Moc języka — mówił słusznie Mickiewicz w swych prelekcyach paryskich — zależy od ilości prawd w nim zamkniętych; jego siła działania na zewnątrz odpowiada masie światła i ciepła, jaką z siebie rzuca“[2]. Liczne plemiona fińskie a poczęści i mongolskie, stojące na niskich szczeblach cywilizacyi, utonęły w morzu rosyjskiem, zatracając swój język, kiedy tymczasem Gruzini i Ormianie, którzy mają wyrobiony język i własne piśmiennictwo, odczuwają silnie swoją odrębność narodową. Możemy wraz z poetą prowansalskim, Mistralem, powiedzieć: „kto zachowuje język, ten zachowuje klucz do uwolnienia narodu z jego kajdan“. „Naród — powiada pięknie Karol Libelt — narodowość swoją wypisał i wypowiedział w pismach i dziełach, i wypowiada ją obecnym stanem oświaty swojej. Środkiem do jednego i drugiego jest język. Wszystkie obrazy życia narodowego w najrozmaitszej barwie obyczajów i zwyczajów, złożone są w piśmiennictwie narodowem; i wszystek język, takim jakim był i jakim się ukształcał w kolei czasu, złożon w dziejach pisarzy ojczystych. Literatura i oświata jest to zatem system nerwowy w ludowem ciele ojczyzny, jest to jej mózg, siedlisko wszystkich jej władz duchowych“[3]. Im bogatsze piśmiennictwo, im bardziej udoskonalony język posiada jaki naród, tem indywidualność jego narodowa, narodowość, jest bardziej uwydatniona i umocniona.
Do spotęgowania poczucia narodowego przyczynia się w wysokim stopniu posiadanie własnego państwa. Przez szkoły, przez instytucye wzajemności życiowej, przez wspólną pracę nad utrzymaniem i ulepszeniem ustroju gospodarczego, wszczepia się, krzepi i kształci patryotyzm. Różnice plemienne, religijne, językowe nawet, ustępują przed uczuciem potrzeby obrony niezależności państwowej, jeżeli ta zapewnia ważne prawa obywatelskie. Wspólne niebezpieczeństwo przed najazdem pustoszących wszystko, Hunów, zbliżyło do siebie Gallo-Rzymian, Wizygotów i Franków i przyspieszyło bieg procesu zlewania się narodowego podbójców z ludnością podbitą. Chłopstwo gallskie, które podczas najazdu germańskiego łączyło się z barbarzyńcami, które w XIV wieku jeszcze, kiedy Anglia pokojem w Brétigny rozerwała i osłabiła państwo francuskie, urządziła okrutną żakieryę, to samo chłopstwo w 1792 r. na okrzyk: „ojczyzna w niebezpieczeństwie!“ (patrie en danger) z całym zapałem stawało w jej obronie. Nie twierdze i armia zapewniają bezpieczeństwo państwu, ale całkowite zespolenie się ludności z państwem we wszystkich interesach. Tam, gdzie proletaryat nawet, jak we Francyi, posiada ważne prawa obywatelskie, które umożliwiają i ułatwiają mu wywalczenie najodpowiedniejszego swym interesom ustroju gospodarczego, tam żadne sofizmaty anarchistyczne nie powstrzymają go od zawziętej walki ze wszelkim najazdem. Wreszcie, proletaryat francuski złożył dowód w 1871 r., że patryotyzm jego ma więcej ognia i trwałości od patryotyzmu klas posiadających. Fałszywą jest polityka narodu, który dla rozszerzenia granic swego państwa, odrywa od innych państw o wyrobionej narodowości prowincye; nie tylko nie wzmacnia on tem swego państwa, lecz przyczynia się w ten sposób do jego osłabienia. W wojnie, odbywającej się w 1904 i w 1905 r. pomiędzy Japończykami i Rosyanami, widzimy na polu bitew ogromną przewagę pierwszych nad drugiemi; w znacznej mierze zależy to od tego, że Japończycy interes swój narodowy łączą z interesem swego państwa, kiedy tymczasem w armii rosyjskiej jest niemal połowa Polaków, Litwinów, Rusinów, których interes nic niema wspólnego z interesem państwa rosyjskiego, — walczą też oni nie z dobrej woli, ale z przymusu.
Czemże jest właściwie państwo, jaki jego początek, jakim zmianom ono ulegało, i jakim powinien być jego stosunek do narodu?
„Państwa się zrastają i rozsypują — powiada Józef Supiński — lud niewpleciony w życie narodowe przechodzi w pokarm każdego państwa; naród tylko jest wiecznie jeden i ten sam, on jest nieśmiertelnym, niespożytym i niepokonanym“[4]. Różnicę tę pomiędzy państwem i narodem najwcześniej odczuli i zaznaczyli Polacy i Włosi, ci szermierze sprawy narodowościowej. Zygmunt Krasiński we wstępie do Przedświtu[5] już wypowiedział, że państwa są utworu ludzkiego i mogą być bez narodowości. Z polskich pisarzy najwięcej się przyczynili do wyjaśnienia zachodzącej różnicy: Karol Libelt i Józef Supiński[6]; z włoskich znakomity pisarz polityczny Pasquale Stanislao Mancini.
„Nieszczęśliwy to wyraz w naszym języku państwo, mający wyrażać to, co Francuz nazywa l’état, a Niemiec Staat[7] — powiada Libelt. Zdaniem zaś mojem, jestto szczęśliwy wyraz, bo dobrze przedstawia, czem było państwo na początku, i czem ono było przez liczne wieki. Państwo (dominium) było też nazwą i prywatnej posiadłości, gdzie był pan i byli poddani. Był tam pan pewnego obszaru ziemi, była jego rodzina (także państwo), byli rządcy często gubernatorami nazywani, byli ekonomowie i innego rodzaju oficyaliści, była czeladź dworska, wreszcie wioski ludu poddanego, który pracował na utrzymanie państwa. W monarchiach widzimy rażące podobieństwo do tego stanu rzeczy. Jest książe, król, czy cesarz, pan całego kraju; jest jego rodzina i jego dwór; są rządcy (ministrowie, gubernatorowie) i innego rodzaju urzędnicy, i jest tak samo ludność poddańcza, która płaci podatki na utrzymanie państwa. Przed wielką rewolucyą wielcy panowie mieli nawet własną policyę i własne wojsko. Cechą jednego i drugiego państwa jest porządek przymusowy ustroju gospodarczego; jest władztwo, oparte na sile, na przemocy.
Cechy charakterystyczne państw dzisiejszych świadczą, że pierwsze państwa powstawały w drodze podboju, że w ten sposób wytworzył się typ państwowy, podług którego wzorowały się inne późniejsze państwa, chociażby konieczność obrony własnych siedzib i własnych ognisk domowych zmusiła plemiona do utworzenia własnego państwa. Początek podbojowy większości państw europejskich jest nam dobrze znany. Nawet tam, gdzie brak nam dokładnych wiadomości o początku państwowym, są pewne ślady, że i tam się odbył podbój. Karol Szajnocha podbojowi normańskiemu przypisuje powstanie państw polskich. Na dworach kunigasów i kungsów litewskich jeszcze w XIII. stul. Norman Snorro Sturlehson mógł się rozmówić w swym ojczystym języku. Normańscy książęta, Ruryk, Sineus i Truwor — jak powiada Nestor — organizowali państwa ruskie w drugiej połowie IX. stul., a nawet sama nazwa Rusi zdaje się wskazywać na najazd Normanów, których sąsiedni Finowie i Słowianie nazywali Rosami albo Rusami. Waleczne drużyny normańskie jeszcze w XI. i XII. st. narzucały swoje panowanie w południowych Włoszech i w Sycylii. Cecha podbojowa jest tak widoczna w państwach, że znany nasz socyolog, Ludwik Gumplowicz, jest tego zdania, że państwo nie może zmienić swej istoty, swej natury, i zawsze pozostać musi porządkiem władztwa jednych nad drugiemi. We wstępie do Historyi zdobycia Anglii przez Normanów, Augustyn Thierry robi bardzo ważne spostrzeżenie, którego słuszność potwierdza się przez późniejsze prace historyczne. „Klasy wyższe i niższe, które dzisiaj obserwują się wzajemnie z nieufnością, lub walczą razem o pewne systemy idei i rządu, w wielu krajach nie są czem innem, jak ludami podbójców i ludami ujarzmionemi z dawnej epoki. W ten sposób miecz zwycięstwa, odnawiając oblicze Europy i rozmieszczenie jej ludności, pozostawił wiekowe ślady w każdem państwie[8], utworzonem z pomieszania wielu szczepów. Szczep najezdców stał się klasą uprzywilejowaną, odpokąd przestał stanowić naród odrębny“[9]. Prawa, któremi się rządzą dzisiejsze państwa — podług znakomitego prawnika i socyologa, Antoniego Mengera, przedstawiają uświęcenie tylko tych stosunków, które przemoc klas panujących wytworzyła we własnym interesie.
Pomiędzy rozwojem stosunków rolno-gospodarczych i państwowych zachodzi wielkie podobieństwo. Początkowo plemiona wspólnie władały ziemią, tworzyły się gminy, i gospodarstwo było gminne. „Była to ziemia gminna — powiada Lelewel — nie moja, nie twoja, ale nasza; mirska, ziemia ludu, święta“. Z pojawieniem się państw, które początkowo mają charakter prywatnego władztwa, zaczyna się tworzyć prywatna posiadłość ziemska. W. A. Maciejowski, badając stosunki gminne w Polsce, rozróżnia w tworzących się państwach polskich już dwie gminy: jednodworcową i wiejską. „Przez pierwszą — powiada — rozumiano gminę, złożoną z jednej lub kilku wsi, do jednego dworu czyli do jednego właściciela należącą, uprawiającą rolę czynszowo, a rządzoną i sądzoną albo przez starszyznę za jego wolą obraną, albo przez danego jej z góry urzędnika (sołtysa). Druga gmina, z jednej także lub kilku wsi składająca się, posiadała rolę własną, czynszu nie płaciła, tylko do monarszego dworu podatki równie z dworami dawała, a rządziła się i sądziła przez starszyznę, od całej gromady, bez żadnego z góry nakazu, wybraną. Posiadała ona grunta spólnie, czyli nie znała wyłącznej własności (hereditas), lecz posiadłość tylko (possessio)“[10]. Państwowy porządek w dalszym rozwoju uzależnia, ścieśnia, ogranicza, niemal niweczy porządek gminny. Pojawiają się: poddaństwo i pańszczyzna. Państwo ma charakter patrymonialny: jest dziedzictwem rodziny panującej; ona dzieli swe dobra pomiędzy swe dzieci, ona zastawia, sprzedaje, odstępuje, nabywa prowincye, bez pytania ludności, czy na to się zgadza. W prowincyach sprawują rządy wyznaczeni przez króla dostojnicy podług własnego widzenia rzeczy, podług własnej i królewskiej woli. Źródłem prawa i sprawiedliwości jest wola króla. Administracya, prawa, sądy mają charakter prywatny. W swoich dobrach, na swojej ziemi, pan sprawuje także rządy podług swojej woli, swego widzenia rzeczy. Jest on rządcą i sędzią w obrębie własnej posiadłości.
Podczas najazdów germańskich i normańskich, podbójcze drużyny przynosiły z sobą poczucie spólności rodowej. Wódz miał wielką władzę podczas wojen, ale skoro one ustawały, skoro osiadano w jakim kraju, dzielono się zabraną ziemią, stawał się on tylko pierwszym pomiędzy równemi sobie. Tak jednak w zupełności nie bywało. Naprzód, stan wojny nie ustawał, nawet po zabraniu kraju: miejscowa ludność stawiała opór, gdzie tylko mogła; trzeba było nadto odpierać inne zbrojne drużyny, także chciwe zdobyczy i zaboru. Powtóre, wodzowie niechętnie zrzekali się tej władzy, którą przez dłuższy czas byli sprawowali, i usiłowali ją zachować, zyskując sobie stronników w samej drużynie. Przyszedł im w pomoc kościół katolicki, przynosząc zasadę o początku boskim wszelkiej władzy. Równocześnie jednak przynosił przez prawników rzymskich wyrobioną zasadę o publicznym charakterze państwa. Dawna pospólność rodowa w drużynie słabła: możni panowie wyodrębniali się od uboższej rzeszy. Karol Szajnocha dobrze zaznacza to przeistaczanie się rodów w rodziny w państwie polskiem. „Była przecież — mówi ten historyk — pewna nowoczesna zasada, do której w takiem wahaniu się obustronnem lgnął stanowczo możny „ziemianin“ małopolski, t. j. zasada rozdzielności majątkowej, wprowadzająca w miejsce dawnej solidarności wielkich spółek herbowych, czyli rodów, wznoszenie się pojedynczych małych, cząstkowych rodzin. Wszechwładna niegdyś u Słowian i jeszcze po tęż chwilę miła ubogiemu szlachectwu wielkopolskiemu pospólność dawna, uległa naprzód u Małopolan a następnie u całego młodszego pokolenia wszystkich stron Polski surowej, rozumującej cenzurze. Zgadzając się z wynikłą stąd reformą prawodawstwa w Wiślicy, czyniono dawnemu obyczajowi spólnego życia zarzuty“[11]. Nowoczesna ta zasada za zachodzie Europy wypływała bezpośrednio z faktu dokonanego podboju. Ten przywilej, który wyróżniał podbójców od podbitej ludności, wkradł się do własnego ich obozu i ostatecznie w nim zapanował. Wytworzył się porządek feudalny, oparty na przywileju, tak odmienny, tak różny od porządku gminnego, rodowego.
I nietylko następował podział przywilejowy w samym obozie podbójców, ale pewna ich część wchodziła w ściślejszą łączność z poprzedniemi podbójcami, którzy aczkolwiek przez nowy najazd zostali odepchnięci od władania ziemią, zachowali jednak pewną wolność osobistą. Widzimy to najlepiej w Anglii, po opanowaniu onej w 1066 r. przez Normanów francuskich. Saksonowie znowu przychodzą do posiadania ziemi, pomiędzy niemi i Normanami zawiązują się stosunki małżeńskie, i zlanie się zwyciężców ze zwyciężonymi ku końcowi XII. stul. doszło do tego stopnia, że — jak powiada dokument z owych czasów — prawie niepodobna było pomiędzy ludźmi wolnemi rozróżnić, kto był Anglikiem, a kto był Normanem z pochodzenia. Rycerstwo uboższe, które osiadło po wsiach z dala od dworu królewskiego, zarzuciło rzemiosło wojenne, a oddało się całkowicie gospodarstwu rolnemu i hodowli owiec. Stało się ono ziemiaństwem, które skupiło w swych szeregach dawnych saksońskich posiadaczy ziemi. Wystawione na dowolność i łupieztwo ze strony króla i możnych baronów, rozpoczęło z niemi walkę o obwarowanie swych praw osobistych i majątkowych i w 1215 r. wywalczyło Wielką Kartę, podstawę swobód angielskich.
W walce tej, która w odmiennych warunkach i z odmiennym skutkiem powtarzała się we wszystkich państwach europejskich, strony walczące wciąż wystawiały dobro publiczne jako główny cel swych usiłowań. Znaczenie publiczne państwa wzrasta; dochodzą do pewnego udziału w rządach stany: rycerski czyli szlachecki, duchowny jako inteligencya owych czasów, a w dalszem następstwie stan trzeci, jak we Francyi przeważnie stan miejski, który we własnem poczuciu reprezentował całą ludność nieuprzywilejowaną, gmin, a to mu nadawało szczególną siłę moralną. Państwo patrymonialne zamieniało się w państwo stanowe. We Francyi Filip Piękny w 1302 r. zwołuje Stany Generalne; w Anglii około 1340 r. widzimy zawiązek kształtującego się parlamentu. Król nie jest już właścicielem państwa, jeno naczelnym administratorem onego.
Stany był to podział państwowy, oparty na przywileju, — nie zaś narodowy. Uważały się one jednak, wobec króla, wobec władzy centralnej, za przedstawicielstwo narodu. Zwłaszcza stan trzeci, nazywany często stanem średnim, przejął się teoryą legistów, że naród jest właściwym władcą, król zaś tylko wykonawcą jego woli. Domagał się on równouprawnienia z innemi stanami, a gdy te stawiały opór, połamał przegrody stanowe i ogłosił jedność narodową. Zniósł przywileje, które go odgradzały od innych stanów, ale nie wrócił do gminnej spólności, lecz usiłował zachować nietykalność własności, jako rękojmię — w jego mniemaniu — niezależności obywatelskiej. W pierwszych wiekach bytu państwowego, ludzie wolni a posiadacze ziemi było równoznaczne; stan trzeci uważał, że posiadanie jakiejkolwiek bądź własności nadaje prawo czynnego obywatelstwa. Pod jego wpływem, państwo stanowe przeobrażało się w państwo klasowe. W teoryi, rządy należą do narodu; lecz w rzeczywistości, rządy sprawuje klasa ludzi uprzywilejowanych przez posiadanie ziemi, wszelkich warsztatów i narzędzi pracy. Pośrednie rządy narodu (parlamentaryzm) i pośrednie podatki służą do zamaskowania tego stanu rzeczy.
W państwach monarchiczno-parlamentarnych naród uważa się za dopuszczonego tylko do współudziału w rządach. Niektóre nawet czynności, nader ważne, są usunięte z pod jego kontroli. Rzeczpospolita demokratyczna, jak w Szwajcaryi, w Stanach Zjednoczonych północnej Ameryki, we Francyi, uznaje naród za władcę, pana (souverain); jestto jednak raczej w zasadzie, aniżeli w rzeczywistości. Powszechne głosowanie, najlepiej urządzone i zastosowane, nie przedstawia wyrazu żądań i życzeń narodu w ustroju, gdzie istnieją dwie klasy: jedna uposażona w środki materyalne i z tego względu niezależna, druga zaś o wiele liczniejsza, ale pod względem ekonomicznym uzależniona od pierwszej. Kiedy we Włoszech lewica, doszedłszy do władzy, przeprowadzała w 1882 r. ważną reformę wyborczą, cofnęła się ona przed powszechnem głosowaniem, z obawy, że wielcy właściciele, w których ręku znajduje się prawie cała ziemia, poprowadzą za sobą do urny wyborczej liczne rzesze zależnych od siebie ciemnych chłopów.
Bezpośrednie rządy narodowe (szeroki samorząd gminy, nie sztuczny, ale odpowiedni naturalnym warunkom podział kraju, referendum, inicyatywa) naprawiają w znacznej mierze wady rządów reprezentacyjnych, lecz dopiero w Rzeczypospolitej demokratyczno-socyalistycznej naród stanie się istotnym gospodarzem we własnym kraju.
Najwłaściwszem byłoby, ażeby każdy naród mógł mieć własne gospodarstwo, własne domowe ognisko, własną rzeczpospolitą. Czy jednak w takim wypadku większe i bogatsze narody nie krzywdziłyby i nie wyzyskiwały mniejszych i uboższych? Jest to możliwe, a nawet wielce prawdopodobne. Ażeby temu zapobiedz, musiałyby narody powołać do życia Centralną Międzynarodową Reprezentacyę z prawem i możnością egzekutywy, w rodzaju proponowanego przez Gladstone’a parlamentu europejskiego. Wreszcie cóż przeszkadzałoby narodom łączyć się z sobą w jedną wspólną rzeczpospolitą, na podstawie starodawnej zasady polskiej: wolni z wolnemi, równi z równemi? Wszak Szwajcarya daje piękny przykład, że trzy odłamy narodowe, posługujące się odmiennemi językami, mogą żyć z sobą zgodnie, swobodnie i wygodnie, wcale nie przeszkadzając sobie do rozwoju intelektualnego, a wspierając się i pomagając sobie w rozwoju ekonomicznym. Dlaczegoby naród polski nie mógł żyć w takiej samej zgodności i ze wspólną korzyścią z narodami łotewsko-litewskim i biało-małoruskim, z narodami, z któremi zespoliły go historya, konfiguracya geograficzna i interesy ekonomiczne? W takiem zespoleniu Rzeczpospolita litewsko-polsko-ruska mogłaby się równoważyć i z państwem rosyjskiem i z państwem niemieckiem. Jedność państwa francuskiego, wywalczona w zdobywaniu praw człowieka i obywatela, jest drogą dla wszystkich jego ludów. Czyż jednak nie jest słusznem, a nawet koniecznem, dla pomyślnego istnienia państwa i dla rozwoju narodowego, ażeby Prowansalowie i Bretoni nie czuli się upośledzonemi i pokrzywdzonemi? Czyż szlachetna i pojednawcza polityka wielkiego starca (Gladstone’a), zapewniająca irlandzkiemu narodowi samoistne gospodarowanie we własnym kraju, nie przyczyniłaby się była do zmniejszenia w nim uczuć nienawiści ku angielskiemu narodowi i do utrwalenia bytu związku państwowego Wielkiej Brytanii?
Manifest, wydany z powodu kongresu słowiańskiego w Pradze w 1849 r., ma ogromną doniosłość dziejową, albowiem wypowiedział on wielką zasadę równouprawnienia narodów, bez względu na polityczną ich wielkość — i potęgę. Domagał się on powszechnego kongresu nie przedstawicieli państwowych, ale przedstawicieli wszystkich ludów europejskich, w celu wyrównania i załatwienia wszystkich stosunków międzynarodowych. „Jesteśmy przekonani — głosił on — że wolne narody łatwiej się z sobą porozumieją, niż płatni od królów i książąt dyplomaci“[12].
To ostatnie zdanie może się uważać optymistycznem. Nacyonaliści stanowczo to twierdzą. Każdy naród — powiadają — dąży do rozszerzenia swoich posiadłości, skutkiem rozrastania się liczebnego i chęci zapewnienia sobie jak największego dobrobytu. Egoizm narodowy najwyższą przedstawia zasadę. Narody przeto, które zawadzają lub przeszkadzają rozszerzeniu granic państwowych, muszą być osłabione, uzależnione, wypchnięte, zniweczone. Jak widzimy jest to polityka zaborcza, podbojowa, państwowa. I z tego względu nazwa nacyonalistów jest zwodnicza, należy ich nazywać państwowcami. Ponieważ minęły jednak te czasy, kiedy plemiona zawadzające wypychano lub mordowano, więc rozwielmożniła się polityka wynaradawiania, uznająca w państwie tylko jedną narodowość, więc opierająca się na dawnej zasadzie podbójczej: przywileju. Ażeby utrzymać to uprzywilejowane stanowisko państwowej narodowości, potrzebny jest scentralizowany silny rząd; potrzebne są: policya, wojsko, biurokracya, — słowem cały aparat dawno-państwowy. Posiłkowani przez kapitalistów i zmuszeni rachować się z rosnącą przewagą przekonań demokratycznych, nacyonaliści, czyli raczej — jak ich w Anglii nazywają — imperyaliści, są gorącemi wyznawcami polityki podbojowo-kolonialnej i wyłączności narodowej, usiłując przedstawić ogromne korzyści materyalne, jakie może przynieść ludowi pracującemu podobna polityka państwowa. Najwybitniejszym przedstawicielem takiej polityki jest Chamberlain, renegat z obozu gladstonowskiego. W Niemczech przybrała ona wstrętne kształty hakatyzmu. W Rosyi zaś doprowadziła do najpotworniejszego pomysłu. Na początku wojny z Japonią, rozszerzano w rosyjskich guberniach, z widocznem poparciem władz miejscowych, broszurkę, w której zalecano podbój Chin, podział ziem tego państwa pomiędzy włościan rosyjskich i wyznaczenie każdemu właścicielowi rosyjskiemu — pewnej liczby Chińczyków jako niewolników, obowiązanych pod grozą śmierci pracować na jego utrzymanie.
Socyaliści, którym chodzi o interesy całej ludności w kraju a nie o interes uprzywilejowanej mniejszości, muszą być wrogami takiej państwowej polityki. Stojąc pod sztandarem sprawiedliwości powszechnej, są przeciwnikami egoizmu narodowego, uświęcającego przemoc, wyzysk, grabież i łupiestwo. Fortuna jest zmienna: hodie mihi, cras tibi, i naród dzisiaj gnębiony może stać się jutro gnębicielem. Zniesiono poddaństwo ludzi, czas jest wielki znieść poddaństwo narodów. Wszystkie narody, tak małe jak wielkie, powinny być równouprawnione. Niech się łączą w takie związki polityczne i ekonomiczne, które uważają dla siebie za najdogodniejsze i najkorzystniejsze. Powszechne głosowanie, w warunkach zupełnej wolności, powinno być prawdziwą podstawą nowego porządku.
Czy jednak taki ustrój polityczny, jakiby pragnęli zaprowadzić socyaliści, nie jest utopią? Czyż wojna napastnicza silnych narodów na słabe da się kiedy usunąć? Czyż walka o byt, istniejąca w całym wszechświecie, a najdobitniej przejawiająca się w świecie zwierzęcym, mogłaby ustać w życiu społecznem ludzi?
Kiedy w pierwszej połowie zeszłego stulecia sformułowano pierwsze żądania socyalistyczne, ludzie nauki i ludzie polityczni uważali je jako utopijne, nieodpowiadające ani naturze ludzkiej, ani wymogom naukowym, ani poznanemu rozwojowi dziejów ludzkich. Socyaliści jednak, idąc za głosem swego wewnętrznego przekonania, nie zrażali się powszechnem niemal potępieniem, ale badali, rozumowali i, utwierdzając się coraz bardziej w swych przekonaniach, zjednywali coraz liczniejszych zwolenników. I widzimy, jak w późniejszych czasach, zarówno w świecie naukowym jak i politycznym, zaczęto uznawać słuszność ich poglądów krytycznych na istniejący porządek i czynić im pewne ustępstwa. Ekonomiści, którzy dość długo odmawiali wszelkich naukowych podstaw socyalizmowi, powoli zaczęli się godzić z jego widzeniem rzeczy, i dzisiaj zacofani tylko w tej dziedzinie wiedzy zachowują dawną wrogą postawę. Pomiędzy profesorami uniwersytetów napotykamy coraz częściej zwolenników socyalizmu, a niedawno powołano na katedrę ekonomii politycznej w Genewie Edgara Milhaud, chociaż znano go jako socyalistę z poprzednich jego prac naukowych. I jeden ze znakomitszych prawników, Antoni Menger, widzi już rychle nadejście ustroju socyalistycznego. I pod względem politycznym, socyalizm zrobił ogromne postępy. Stronnictwo demokratyczno-republikańskie coraz bardziej się godzi z jego zasadami. „Mamy przez czas pewny tę samą drogę co i socyaliści — mówi stronnictwo radykalne we Francyi — dla czegóż więc nie mielibyśmy jej odbywać wspólnie z niemi?“. A na czynione mu zarzuty, prezydent ministrów, Combes, w połowie 1904 r. otwarcie oświadczył, że jest to złudzeniem, chcieć bez współudziału socyalistów, przeprowadzić reformy we Francyi w kierunku demokratyczno-republikańskim.
Wojna na początku dziejów ludzkości była powszechnem zjawiskiem. Można powiedzieć z Guizot’em to, co on mówi o pierwotnych społeczeństwach germańskich: „była to wojna pomiędzy jednostkami i rodzinami, wojna nieustanna, kapryśna, gwałtowna, barbarzyńska“. Utworzenie państwa, aczkolwiek było dziełem gwałtu i wojny, zakreśliło jej pewne granice. Odsuwano ją ku granicom państwowym, ale państw było wiele, i wojna pomiędzy niemi odbywała się bardzo często. W tych wojnach jedne państwa pożerały drugie, i powstawały coraz obszerniejsze kompleksy państwowe, i wojna coraz bardziej się oddalała. Przeciwko zapędom wojowniczym mnożą się nadto przeszkody: zawarte traktaty, równoważące wzajemną siłę przymierza, skłaniające do uznawania woli większości kongresy. Głównym celem wojen napastniczych było rozszerzenie granic państwa, zabór ziemi, zabór krajów. Haller, tworząc swoją teoryę, że państwo jest posiadłością ziemską panującego czy też panujących, brał ją z rzeczywistości, z tego co się działo. O ziemię głównie chodziło, a ludność poddańcza mogła być ta, czy inna, — czy francuska, czy niemiecka, czy polska — to najmniejsza. Skoro jednak ludność ta przez powszechne głosowanie stanowić będzie o swej przynależności państwowej, wojna utraci swoją ponętę. I widzimy już dzisiaj w Europie, że państwa nie odważają się na wojnę pomiędzy sobą, bo naraża ona na wielkie klęski, a zagrabiona ludność nie jest już tak posłuszna, jak była dawniejsza. Można więc oczekiwać, że skoro powszechne głosowanie stanie się podstawą polityczną w stosunkach między państwowych, Europa przeobrazi się w Rzeszę stanów narodowych, połączonych z sobą federalnie jak Kantony szwajcarskie, ze wspólnym parlamentem dla załatwiania spraw ogólnych, z trybunałem najwyższym dla rozstrzygania sporów narodowych i z dostateczną egzekutywą wykonania postanowień i dekretów całej Rzeszy, a wówczas wojna wewnętrzna w Europie stanie się zbyteczną i niemożliwą.
Walka o byt jest faktem, ale również jest faktem, że w miarę postępu wiedzy, rozwoju uczuć etycznych, demokratyzowania się społeczeństw ludzkich, traci ona swój charakter ostry, łagodnieje, staje się mniej bolesną i dotkliwą dla walczących. Gwałty i okrucieństwa, popełniane w wiekach starożytnych, a nawet w średnich wiekach, dzisiaj wzburzyłyby powszechną opinię ludów cywilizowanych, i w skostniałych nawet w despotyzmie państwach: rosyjskiem i tureckiem, nie odważyłby największy okrutnik chlubić się takiemi czynami, jakie dla pamięci potomków Assur Nasir Habal, kazał wyryć w kamieniu. „Kazałem — chlubi się on — zamordować 260 wojowników, poucinałem im głowy i porobiłem z nich piramidy. Postawiłem mur pod bramami miasta, kazałem obedrzeć ze skóry przewódców buntu; jednych zamurowano, drugich zawieszono na krzyżach, albo innych wzdłuż muru powbijać na pale; wielu z nich w mej obecności na mój rozkaz obdarto ze skór i temi skórami mury okryto; porobiłem wieńce z ich głów i girlandy z ich ciał poprzeszywanych. Wreszcie wprowadziłem Akhibala do Niniwy, kazałem go obedrzeć ze skóry i rozciągnąłem jego skórę na murze Niniwy. Zdobyłem szturmem miasto Asibi, wziąłem 600 jeńców, kazałem osmagać i spalić żywcem 300 ludzi; nikomu nie darowałem. Wzniosłem górę z trupów wysoką jak mur. Zbezcześciłem ich synów i córki. W ścianach mego pałacu kazałem zamurować 20 jeńców, którzy wpadli w me ręce. Wzniosłem mur z ciał jeńców przed bramą. Kazałem im poucinać głowy. Kazałem przed wielką bramą 700 ludzi wbić na krzyże. Dwustu jeńców wpadło w moje ręce, kazałem im poobcinać pięście. Kazałem wyrznąć 5.600 wojowników itd.“[13].
Wojnę napastniczą, łupieżczą, którą państwa staczały dawniej często pomiędzy sobą, zastąpiła dzisiaj u narodów wyższej cywilizacyi w znacznej mierze walka ekonomiczna, skoncentrowana na pogranicznych komorach celnych. I ta walka jednak utraca coraz bardziej swoją poprzednią ostrość i bezwzględność. Można więc przypuszczać, że jak poznikały wewnętrzne rogatki cłowe w krajach europejskich, tak też znikną i pograniczne komory w jednej zrzeszonej republikańsko-demokratycznej Europie.
A wówczas i granice państwowe stracą swoje dawniejsze znaczenie, i spór o nie, nie będzie przybierał ostrego charakteru.







  1. Str. 24. Politique — Oeuvres de Saint-Simon. Deuxième Volume. Paris. 1868.
  2. Literatura słowiańska. Poznań, 1865. T. I. Str. 27.
  3. Str. 129. Tom I. Pisma pomniejsze Karola Libelta. Poznań. 1849. (Przypis własny Wikiźródeł to cytat z eseju O miłości ojczyzny)
  4. Str. 256. Organizm Społeczny. Pisma Józefa Supińskiego. T. III. We Lwowie. 1892.
  5. Przypis własny Wikiźródeł Mowa o jego poemacie Przedświt.
  6. Zasługuje na uwagę dzieło p. t. »Zarys pojęć o narodzie — opracował I. Snitko«. (We Lwowie, 1901). Autor sumiennie i troskliwie zreasumował wszystko, co w tym przedmiocie zrobiono; z obawy jednak przed wkroczeniem do dziedziny socyalizmu, nie posunął się dalej od swoich poprzedników na drodze badań.
  7. L. c. Str. 137.
  8. Właściwie autor, nieodróżniający państwa od narodu, używa wyrazu: nation.
  9. Str. IX. Introduction. Histoire de la conquête de l’Angleterre par les Normands — par Augustin Thierry. T. I. Paris. 1830.
  10. Zarysy dawnej statystyki polskiej. Ekonomista. Warszawa, 1866. Zesz. VI. Str. 292.
  11. Str. 231. T. II. Jadwiga i Jagiełło przez Karola Szajnochę. We Lwowie. 1861 r.
  12. Zasługują na uwagę broszury, pisane w tymże duchu i w tymże kierunku, Jana Zamorskiego (Jean d’Outremer).
  13. L. Snitko przytacza ten napis w swojej książce.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Bolesław Limanowski.