Ofiary półświatka/Rozdział IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Ofiary półświatka
Podtytuł Powieść obyczajowo-sensacyjna
Wydawca Wydawnictwo „Najciekawsze Powieści“
Data wyd. 1931
Druk Zakłady Drukarskie Wacława Piekarniaka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ IV.
Uczta u Helmanowej.

Lenka wraz z Horwitzem stawili się, jak zostało umówione, jeszcze przed ósmą u Helmanowej. Dyrektor krzywił się nieco na tę „wizytę“, lecz uległ ukochanej, jak zresztą obecnie we wszystkiem jej ulegał.
Właścicielka „Helwiry“ sama wybiegła na ich spotkanie.
Serdecznie ucałowała Lenkę, mało na szyję nie rzuciła się Horwitzowi, poczem powiodła „najdroższych“ gości do jadalni, w której, na dzisiejsze przyjęcie, stół aż uginał się od butelek, półmisków i rzadkich kwiatów.
— Pocóż tyle kłopotu! — wyrwał się okrzyk Lence, podczas gdy dyrektor, wielki smakosz, na widok drogich trunków i wykwintnych zakąsek pokręcił głową z podziwem i mało nie mlasnął językiem.
— Głupstwo! — skromnie odparła Helmanowa. — Skromna przekąska dla przyjaciół!...
— Ładnie skromna przekąska...
Uczyniła swą najczulszą minę:
— Urządzam dla was, niby ucztę ślubną... Proszę więc nic nie krytykować i nic nie ganić... A teraz muszę wydać jeszcze niektóre zarządzenia, żebyśmy byli swobodni... Pozostawię was na chwilę samych...
Widocznie zadowolona, wyszła do przedpokoju, a z tamtąd do saloniku i słychać było, jak, zawoławszy swą pomocnicę, ową pannę sklepową, jęła z nią cicho o czemś rozmawiać.
Horwitz, znalazłszy się we dwójkę z Lenką, sięgnął po portfel.
— Oto dwa tysiące! — rzekł, wręczając jej sporą paczkę banknotów. — Lepiej będzie, jeśli ty dług babie zwrócisz...
Lenka, choć przygotowana na to, aż podskoczyła z radości.
— Złoty... jedyny! — jej obnażone ramiona spoczęły na szyi Horwitza. — Jaki dobry!... Lenka cię strasznie kocha!...
Widomym znakiem tej „miłości“, prócz uścisków, był głośny pocałunek ukarminowanych warg, złożony na głowie dyrektora, który pozostawił po sobie wspomnienie w postaci lekkiego, czerwonawego śladu, na lśniącej powierzchni łysiny.
Jednocześnie, wiedziona niezawodną intuicją kobiecą, jak lepiej jeszcze przykuć do siebie podtatusiałego adoratora, poczęła się wywnętrzać:
— Nigdy nie umiałabym cię zdradzić!...
— Doprawdy? — z wielką dumą mruknął Horwitz, bowiem mężczyzna im starszy, tem ze czczych słówek niewieścich jest dumniejszy.
— Tak!... Ale... Widzisz...
— Zaleca się kto do ciebie? — zapytał podejrzliwie.
— Zaleca i nie zaleca...
— Nie rozumiem?...
— Mąż... — wypaliła nagle Lenka.
Horwitz skrzywił się okrutnie. Okońskiego nie cierpiał od pewnego czasu i w ciągłej żył obawie, że ten zechce skorzystać ze swoich małżeńskich praw. Teraz podniecony badał:
— Odważył się?...
O to tylko Lence chodziło.
— Rady z nim sobie dać nie mogę... Powtórnie zakochał się we mnie!...
A gdy wymawiała te słowa, taka dziś była ładna i pachnąca, że demon zazdrości coraz mocniej żarł serce Horwitza.
— Nie mogłaś mu powiedzieć wyraźnie... — zawołał.
— Nie zgodziłam się nawet na najdrobniejszą pieszczotę! — oświadczyła cnotliwie. Nie domyślasz się nawet, co przeżyłam... Ignacy jest taki brutalny...
Och, gdybyż nieszczęsny Okoński mógł posłyszeć, w jaki sposób w oczach zwierzchnika odmalowywała go żona! Czy zgodziłby się wówczas odejść pokornie z sypialni, a później sypiać na otomance, w stołowym!
Lecz Lenka wiedziała, jaką prowadzi grę i prostą drogą zmierzała do celu.
— Tak dalej być nie może! — wykrzyknął raptem podniecony Horwitz. — Musisz rozejść się z mężem!... Musisz zamieszkać oddzielnie!...
— Kiedy...
— Nie troszcz się o nic... Ja się wszystkiem zajmę...
Ta obietnica jeszcze jej nie wystarczyła. Przybrała smutny wyraz twarzy.
— Kompromitacja...
— Jaka kompromitacja?
— Mam rodzinę... Brat okrutny purytanin... Zabiłby mnie, gdyby się dowiedział o naszym stosunku....
Horwitz wahał się dłuższą chwilę, wreszcie, przybierając teatralną pozę i czyniąc uroczystą minę, wypalił:
— Ożenię się z tobą!...
Udała, że nie wierzy własnemu szczęściu.
— Ty ożeniłbyś się ze mną?
Horwitz, przekonawszy w duchu samego siebie, o możliwości swego małżeństwa z Lenką, teraz ją począł przekonywać:
— Czemuż nie miałbym się ożenić! Czyż nie jesteś piękna, miła, inteligentna...
— Biedna gąska!... — udała skromną.
Lecz Horwitz już swój projekt traktował poważnie.
— Żadna gąska... Potrafisz reprezentować dom! Będziesz świetną dyrektorową...
Lenka nie umiała pohamować się dłużej. Więc marzenia zostały osiągnięte. Klasnęła w dłonie, dając upust radości:
— Naprawdę!... naprawdę!... Tak mnie kochasz!.... Rozwiedziesz mnie z Ignacym?... Od jutra stanę się twoją narzeczoną?...
Spoważniał.
— Musimy wszystko rozsądnie obgadać... A tu nie miejsce po temu...
W samej rzeczy trudno im było wieść nadal na ten temat rozmowę, bo do pokoju w tejże chwili weszła Helmanowa...
— Znudziliście się bezemnie?
Lenka musiała popisać się swym trjumfem:
— Spotkało mnie wielkie szczęście! — zawołała — Dyrektor oficjalnie prosił o moją rękę...
Helmanowa zerknęła niedowierzająco, lecz Horwitz pośpieszył potwierdzić oświadczenie Lenki, choć był nieco zły, iż wyrwała się z niem przedwcześnie.
— Tak! — rzekł z pewnem zmieszaniem — zamierzam poślubić panią Okońską... Nastręczają się pewne trudności, ale sądzę, że usuniemy je z naszej drogi...
— Stary osioł! — pomyślała w duchu, ale ponieważ obecnie obchodzi ją to mało a pragnęła tylko wciągnąć podstępnie sprowadzoną parę w swą grę, pozornie jęła się cieszyć i winszować: — Świetny pan czyni wybór, dyrektorze — gadała z rozlanym na twarzy wyrazem udanego rozczulenia — Doskonały... Przekonana jestem, że wzorowe utworzycie stadło... Pani Lenka jest tak przywiązana do pana... Niechże pierwsza wam złożę życzenia wszelkiej pomyślności...
Wyciągnęła ubrylantowaną dłoń do Horwitza, który ucałował z pewnym przymusem, poczem zbliżywszy się do Lenki, pochwyciła ją w swe ramiona, ściskając długo.
Dopiero gdy skończył się potok czułości, zawołała, zapraszając do stołu:
— Teraz siadajmy... Należy oblać zdrowie narzeczonych...
Zajęto miejsca przy stole. Lenka rozradowana i zaczerwieniona, wchodząc coraz bardziej w rolę „dyrektorowej“, wyciągnęła z woreczka zwitek banknotów, doręczony jej przed chwilą przez Horwitza i przysuwając go do Helmanowej, niby odniechcenia, wymówiła:
— Śpieszę zwrócić ów drobiazg! Dziękuję za przysługę!...
Helmanowa wpadła całkowicie w jej ton i był to, zaiste, turniej wersalskiego wykwintu.
— Takie głupstwo! — odparła — Niema o czem wspominać.
I nie licząc, wsunęła zwitek pod leżącą obok niej serwetkę.
Odtąd zapanował przy stole nastrój beztroski. Kolacja składała się z samych zimnych dań, lecz przyrządzonych tak smakowicie, że zadowolić mogły najbardziej wymagające podniebienie. Musiała je sprowadzić Helmanowa z jakiejś drogiej restauracji i właśnie dzięki temu, czyniła honory domu, obywając się bez służącej, przysuwając srebrne półmiski i zmieniając talerze. Może przeszkadzałaby jej służąca? Może zawadzałby niepotrzebny świadek? Dość, że do jadalni nie zaglądał nikt, a uczta we trójkę ożywiała się coraz bardziej.
Bo właścicielka „Helwiry“, częstując majonezami, pulardami, tudzież zachęcając do spożywania i innych smakołyków, nie zapominała i o trunkach. Mogła pić, piła dobrze i wiele było potrzeba, żeby zakręciło jej się w głowie. Po koniaku i starce, poszły wykwintne wina i zdawało się, że nigdy końca nie będzie zgromadzonym na stole baterjom butelek. Sekundował jej w tem dzielnie Horwitz, oddawna zaprawiony w pijackich zawodach. Jedna Lenka czuła się w tem towarzystwie najsłabiej. Choć ledwie godzinę trwała uczta, nieprzyzwyczajonej do trunków, porządnie kręciło się w głowie. Śmiała się głośno z każdego żartu Horwitza, z każdego weselszego odezwania się Helmanowej, a jej śmiech rozbrzmiewał coraz dźwięczniejszemi kaskadami pod sklepieniem pokoju.
Nie śmiałaby się prawdopodobnie Lenka, gdyby mniej była naiwna, a więcej spostrzegawcza i uważniej obserwowała zachowanie się właścicielki „Helwiry“.
Ta, choć mało piła sama, Lence dolewała starannie. Jakby jej zależało na tem, żeby upić Okońską, wciąż podsuwała kieliszki, wymyślając nowe toasty. Jednocześnie jej wzrok śledził ukradkiem ofiarę, badając pilnie, czy ma ona dość.
Wreszcie nadszedł upragniony moment. Moment, kiedy pod wpływem alkoholu, najspokojniejsze nawet kobiety zamieniają się w bachantki, plotą głupstwa, gotowe są do każdego szaleństwa.
Helmanowa powiodła wzrokiem po swych współbiesiadnikach. Lenka, rozparta na krześle, ćmiąc papierosa, co bodaj po raz pierwszy w życiu się jej zdarzyło, chichotała zawzięcie z jakichś sprośnych anegdot, opowiadanych przez dyrektora, a ten podniecony trunkiem, z roziskrzonemi oczami a mokrą od potu łysiną, gadał bez przerwy dwuznaczniki, pożerając jednocześnie swą „narzeczoną“ wzrokiem.
— No, jeszcze szklaneczka szampana! — zaproponowała nagle Helmanowa.
— Czy nie za wiele? — trochę niepewnie zagadnęła Lenka, bo skakały już przed nią butelki na stole, a obrazy na ścianie tańczyły jakąś piekielną sarabandę. — Za wiele... Kręci mi się w głowie...
Ale Helmanowa rzekła poważnie:
— Nie wolno odmawiać!... Pragnę wypić za wasze przyszłe szczęście!...
— Trudno, Lenko... Trzeba spełnić toast! — roześmiał się ubawiony Horwitz i pierwszy podniósł szklankę do góry, trącając nią o szklaneczkę Helmanowej.
Lenka wychyliła perlisty nektar jednym haustem do dna — i raptem wszystko zawirowało dokoła. Zawirowało — lecz dziwnie poczuła się wesołą. Miała ochotę teraz już nietylko śmiać się, ale śpiewać, całować się, tańczyć... Sama nie wiedząc czemu, powstała z miejsca, chcąc uczynić parę tanecznych kroków, lecz zachwiała się nagle i zatoczyła na Horwitza....
— O... jaka... nierówna podłoga! — wymówiła z pewnym trudem.
Teraz Helmanowa poczęła chichotać, mrugając porozumiewawczo na Horwitza oczami.
— O, zmęczona pani Lenuchna!...
— Wcale nie jestem zmęczona! Tylko ten... szampan...
— To też radziłabym chwilę odpocząć i wyciągnąć się na kanapie...
— Usłuchaj rady pani Helmanowej — poparł ją Horwitz. — Połóż się na otomanie... Uf!... W pokoju naprawdę jest gorąco!
Właścicielka „Helwiry“ również powstała od stołu i niczem najlepsza przyjaciółka, objąwszy Okońską, jęła prowadzić w stronę otomany.
— Ale mnie wcale się spać nie chce! — protestowała Lenka. — Ja... pragnę... zatańczyć...
— Zatańczy pani za chwilę! — tłumaczyła Helmanowa, prawie siłą ułożywszy Lenkę na kanapie i podsuwając poduszkę pod głowę. — Tylko parę minut odpocznie... No, cóż, dobrze?
— Czuję się doskonale! — mruknęła rozbawiona Lenka. — O... mam wrażenie, że jestem na okręcie... Wszystko płynie!... Podejdź bliżej! — zwróciła się do Horwitza, robiąc kuszącą minkę i wskazując, aby obok niej zajął miejsce. — Razem popłyniemy okrętem... I przytul się, poczuję się pewniejsza...
Horwitz, posłuszny wezwaniu, podbiegł do ukochanej i przy jej nogach, na otomanie, zajął miejsce.
— Ach, ty moje złotko! Królowo...
I na nim, licznie wychylone kieliszki konjaku i wina, pozostawiły ślad wyraźny. Oczy miał nieco mętne, na twarzy osiadł lubieżny wyraz, szczególniej, gdy przywarł do Lenki — i głośno sapał, pod wpływem panującej w jadalni dość dusznej atmosfery.
— O, tak, to lubię! — zawołała Helmanowa, widząc przytuloną do siebie parę. — Nie krępujcie się, dzieci... A dyrektorowi radzę zdjąć marynarkę. Skarżył się pan przed chwilą na gorąco...
— Nie wiem, czy przy „narzeczonej“ wypada? — zażartował.
— Ściągaj! — padł wesoły rozkaz z ust Lenki.
Nie kazał długo się namawiać. Skojarzenie przyzwoitości z wyuzdaniem, najbardziej bodaj podniecało starego rozpustnika i rad był, że dał się namówić na wizytę u Helmanowej, która mu obiecywała nowe emocje... Jakżeż rozkoszną kochanką będzie teraz Lenka, trochę pijana, której oczy płoną podnieceniem. Nic nie szkodzi, że ją traktuje obecnie, niczem kokotę... On tej wspaniałej kobietki nie odda nikomu! On się z nią ożeni...
To też, nie krępując się obecnością Helmanowej, znów przywarł do Lenki, która przeciągała się niczem kotka i na jej ustach złożył łakomy pocałunek.
Helmanowa uśmiechnęła się dyskretnie.
— Brawo! — wyrzekła. — Niema, jak miłość! Pozwólcie, że oddalę się na chwilę... I zachowujcie się, niczem u siebie w domu... A kiedy będę miała zamiar tu wejść, to zastukam... Bo przecież musimy na pożegnanie wypić jeszcze buteleczkę szampana!
Nikt nie myślał zatrzymywać właścicielki „Helwiry“. Wyszła tedy po cichu z jadalni, a gdy przymykała drzwi, do jej słuchu dobiegały słowa Lenki, przerywane lekką czkawką:
— Słuchaj! Rozepnij!... tego... sukienkę... Bo sama nie mogę... Aj guziki! I całuj... całuj... Jak najlepiej potrafisz!...
Helmanowa uśmiechnęła się, niczem reżyser, patrzący na świetnie przez siebie zainscenizowane przedstawienie.
— Dobrze jest! — z jej ust wybiegł pełen triumfu szept.
Teraz skierowała się szybko do swego sypialnego pokoju, który mieścił się na drugim końcu apartamentu.
Sypialnia nie była pusta. Znajdowała się tam młoda kobieta, widocznie o coś niespokojna, bo mierzyła wzdłuż i wszerz nerwowymi krokami pokój, raz po raz spoglądając na stojący na tualecie zegarek... — Hanka.
— Nareszcie! — wyrwał się z jej piersi niecierpliwy okrzyk, na widok Helmanowej. — Czemuż każesz na siebie czekać tak długo?...
— Byłam zajęta!
— Pojmuję! Lecz, skoro jesteś zajęta, pocóż w takim razie mnie tu sprowadzać o piątej, pod pozorem niecierpiącego zwłoki interesu? Wciąż wybiegasz z pokoju, pozostaję sama a dowiedzieć się nie mogę, o co ci właściwie chodzi...
— Zaraz się dowiesz!
— Stale powtarzasz to, matko, — a ja straciłam napróżno cztery godziny... Już po dziewiątej... Mogę mieć duże przykrości... Umówiłam się z Fredem... Nie będzie wiedział, co się ze mną stało... Wspominałaś, że zamierzasz poruszyć jakieś sprawy rodzinne, które mogłyby niemile dotknąć Freda i dlatego tylko zgodziłam się z tobą zobaczyć... Jeśli natychmiast nie zechcesz mi wszystkiego wyjaśnić, daruj, lecz zmuszona będę odejść!...
— Powoli Hanko...
Na twarzy Gliniewskiej odbiła się wyraźnie niechęć.
— Bardzo to jakieś dziwne! — oświadczyła, uderzając w matkę ostro wzrokiem.
Helmanowa wytrzymała ten badawczy wzrok spokojnie.
— Tak pragniesz się dowiedzieć, po co cię tu sprowadziłam? — Chętnie odpowiem... Aby otworzyć ci oczy!
— Otworzyć oczy?
— Tak! Źli ludzie odebrali mi córkę, odebrali Hankę, moje dziecko... Rzucają potwarze i kalumnje...
— Przestań, matko...
— Zechciej wysłuchać do końca! Opowiadano ci najohydniejsze historje o mojej osobie, byle tylko mnie w twych oczach obrzydzić, byle nas poróżnić... Cierpliwie znosiłam intrygi do pewnych granic... Ale kiedy przekonałam się, że oszczercy, którzy najbardziej zawzięcie przeciw mnie występowali, nie są lepsi, postanowiłam ich zdemaskować. Zamierzam dać dowody ich przewrotności... Może źle czyniłam w mojem życiu, lecz oni nie mają najmniejszego prawa ciskać na mnie błotem!...
Hanka zmarszczyła czoło.
— Właściwie o kim mowa? Nic nie rozumiem!
Helmanowa nie zmieszała się bynajmniej.
Mówię — oświadczyła ostro — o twoim narzeczonym i o jego rodzince...
Oczy dziewczyny zabłysły gniewem.
— Proszę, matko, zechciej liczyć się ze słowami. Wara ci od Freda! Nieciekawam reszty, pozwól, że cię pożegnam...
Właścicielka „Helwiry“ zastąpiła jej drogę.
— Najłatwiej chować głowę, jak struś i zaprzeczać oczywistości. Ale ja nie zatrzymam się w połowie drogi! Wiesz, czemu cię sprowadzam?
— Naprawdę, matko...
— Aby cię o wszystkiem, tu w moim domu, przekonać... Zgodziłam się nawet na urządzenie orgji... Tam, w jadalnym pokoju znajduje się...
— Powtarzam...
Helmanowa nie dała córce dojść do słowa.
— W jadalni — krzyknęła — pani Lenka Okońska zabawia się ze swoim gachem... Siostra Freda... Ze starym rozpustnikiem, dla pieniędzy... Cnotliwa dama! Winszuję!...
Hanka drgnęła lekko. Znać było, że ta wiadomość sprawiła jej dużą przykrość. Ale opanowała się zaraz.
— Jeśli jest, jak mówisz — spokojnie odparła — to wstrętnie... Lecz jeszcze wstrętniejsze, że tyś im udzieliła... na cel podobny mieszkania... Pani Okońskiej nie znam... i teraz nie pragnę poznać! A Fred nie może odpowiadać za wybryki swej siostry... Zresztą dość brudów! Odchodzę.
Uczyniła parę kroków w kierunku drzwi, gdy znów słowa Helmanowej przykuły ją do miejsca...
— Fred nie lepszy!...
Odwróciła się, dotknięta:
— Jakto, nie lepszy?
— Nie lepszy! — powtórzyła Helmanowa — I on bawi się w miłostki z niewyraźnemi panienkami!...
Posądzenie to wydało się Gliniewskiej tak zabawne, iż uśmiechnęła się lekko.
— Fred? W miłostki?...
Helmanowa wytrzymała spokojnie nieco drwiący wzrok córki.
— Może ci się wydać nieprawdopodobne, a jednak łączy go jakiś stosunek... niemal z dziewczyną uliczną... i rości ona sobie do niego prawa....
— Matko! Dość insynuacji...
Lecz właścicielka „Helwiry“ nie dała córce mówić dalej, przypuszczając decydujący atak:
— Więc, dowiedz się! — rzekła, z tą świetnie udaną szczerością, na jaką zdobyć się umieją ludzie przewrotni, przywykli wpierać w innych najbezczelniejsze kłamstwa. — Dowiedz się wszystkiego... Jesteś mojem dzieckiem i postanowiłam cię wyrwać z rąk faryzeuszów i ocalić, nawet wbrew twej woli... Może nieładne, co uczyniłam, lecz cel uświęca środki... Choć dawno zerwałam z „interesami“, o których ci wspominano w przesadzony sposób, ściągnęłam tu nietylko Okońską, siostrę Freda, ale i jego samego...
— Co? Fred...
— Bawi w mojem mieszkaniu!
Policzki Hanki oblał pąs i zawołała z wielkim gniewem:
— Ty... śmiałaś?...
Nie straciła na chwilę spokoju.
— Śmiałam! — odparła. — Aby nareszcie pękła bomba! Przyznaję, użyłam podstępu... Napisałam doń list, że pragnę z nim poruszyć ważne rodzinne sprawy... Jednocześnie wezwałam ową panienkę...
— Nie! To niesłychane...
— Abyś przekonała się nareszcie, kim jest twój „narzeczony“ i czy postępuje względem siebie uczciwie... Nadużył zaufania biednej dziewczyny i wtrącił ją w błoto... A ty, Hanko, jesteś oszukiwana...
— Kłamstwo!...
— Dlatego cię tu sprowadziłam i kazałam przez tyle godzin czekać, żebyś nie miała najlżejszych wątpliwości!...
Oczy Gliniewskiej rozszerzyły się niepomiernie.
— On... z dziewczyną?... Oszukał?... Jakiś zły sen chyba... Urządzacie komedję... Intryga, brudna intryga...
Helmanowa wzruszyła ramionami, a w jej głosie, rzekłbyś, zadrgała litość...
— Nieszczęsne moje dziecko! — jęła mówić, niby głęboko wzruszona. — Ileż dałabym zato, by ci oszczędzić tej przykrej chwili... Lecz musisz pójść za mną i wówczas sama stwierdzisz, czy kłamię... On jest wraz z nią, w gabineciku!
Wielka duchowa walka toczyła się w piersi Gliniewskiej. Jej powieki poruszały się szybko, jakby siłą tłumiąc łzy, a piersi falowały gwałtownie. Cofnęła się parę kroków od matki, niby uciekając od wstrętnego gada, z którym samo zetknięcie napawa obrzydzeniem, a z ust wybiegł cichy szept:
— Nie wierzę!
— Powtarzam! Pójdź ze mną...
Co ma robić? Jak postąpić? Jej miłość dla Freda była tak wielka, iż zwątpić weń, nawet na sekundę, wydawało się jej przestępstwem. Lecz czyż matka kłamie równie potwornie? Czyż usiłuje arcysprytnie ukutem łajdactwem rozerwać ich szlachetny i czysty związek? Kłamie bezczelnie?... A jeśli... Sypialnia wiruje przed oczami Hanki, a u stóp rozwarła się przepaść... Iść sprawdzić? — wydaje się jej niegodne... a nie pójść, to pozostawić w sercu wieczne zwątpienie... A nuż to o jakie głupstwo w gruncie chodzi, które zostało obecnie sprytnie wykorzystane... Pójdzie!... Wyjaśni wszystko... Dzielnie stanie w potrzebie przy boku Freda, a może nareszcie urwą się brudne intrygi i matka pozostawi ich w spokoju... Fred taki prawy i zacny... Niesposób, aby popełnił coś niewłaściwego... Wykaże swą niewinność i cała sprawa zakończy się całkowitym trjumfem...
— Chodźmy!... — nagliła Helmanowa.
Na twarzy Gliniewskiej zarysowało się mocne postanowienie.
— Dobrze! — odrzekła — Lecz jeśli to jaka pułapka, pożałujesz tego, matko...
Właścicielka „Helwiry“, otwarłszy drzwi, wiodące na korytarz, szła na palcach już przodem, w stronę gabineciku i nie odparła ani słówkiem na oświadczenie córki.
A gdy Gliniewska, w ślad za nią postąpiła parę kroków, posłyszała zdala, tak dobrze znajomy głos...
Głos Freda!
Zbladła...
Bo to, co mówił on i tamta kobieta, znajdująca się wraz z nim w gabineciku, było okropne...
Teraz Hanka sama skradała się powoli...
Sercem jej targnęła niepohamowana zazdrość... i obrzydzenie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.