Pisma krytyczne/Cesarz Julian

<<< Dane tekstu >>>
Autor Anatole France
Tytuł Pisma krytyczne
Podtytuł Cesarz Julian
Wydawca Polskie Towarzystwo Nakładowe
Data wyd. 1904
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Ludwik Bruner
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
CESARZ JULIAN.


Chciałbym zatrzymać się nieco nad znakomitą pracą Gastona Boissier »Zgon pogaństwa«, a zwłaszcza nad rozdziałami, poświęconymi politycznej i religijnej działalności cesarza Juliana. Julian to człowiek istotnie niezwykły. Był jeszcze dzieckiem, gdy umarł jego wuj, Konstantyn; sam tylko z bratem Gallusem ocalał od rzezi, której ofiarą padła cała jego rodzina; wzrastał w jednostajnem choć nie surowem więzieniu w Cezarei. Zamknął go tam Konstancyusz, nie mogąc postanowić, czy go zgładzić, czy zachować przy życiu. Ten tryb życia książąt wschodnich mógłby go był uczynić niedołężnym i okrutnym. Gallus istotnie nie oparł się jego działaniu; zniedołężniał na ciele i umyśle. Julian z niewoli swej wyszedł rozumny i dobry, dzielny i czysty, jak gdyby wychowywał się był wśród stoików. Trudno o coś kapryśniejszego nad despotyzm. Julianowi, gdy ten doszedł wieku męzkiego, Konstancyusz pozwolił studyować w Atenach i w Konstantynopolu. Ale życie młodego księcia było nieustannie zagrożone; każdej chwili mógł się spodziewać śmierci — lub Cezarowej purpury. Przypadła mu purpura. Zawdzięczał ją kochance swej, pięknej i mądrej cesarzowej Euzebii. Od słabego Konstancyusza potrafiła uzyskać dlań tytuł Cezara i rządy nad Gallią. Niema wątpliwości co do natury stosunku, łączącego Euzebię i Juliana. Ale ze wszystkich mężczyzn, co los swój zawdzięczyli miłości, Julian był może jedynym, który zupełnie się nie starał przypodobać kobietom. Euzebia musiała mieć niezwykły — jak na płeć swą — gust, skoro przywiązała się do młodzieńca obyczajów tak surowych. Julian nie był piękny: mały i krępy, przez umyślne zaniedbanie lubił wydawać się jeszcze niezgrabniejszym. Miał kozią bródkę, której grzebień nigdy nie tykał, uważał bowiem, że brudna broda jest cechą filozofa. Nie myślał również o strzyżeniu włosów. Miał brudne paznokcie, ręce poplamione atramentem — i tem się popisywał.
Miał szczególne, zresztą niewinne, upodobanie wydawać się szorstkim, niezgrabnym gburem. Porównywał się sam żartobliwie do zrzędy z komedyi. Ponieważ jego rodzina pochodziła z Mezyi, lubił powtarzać, że jest dzikim wieśniakiem z Istryi. Euzebia kochała go takim, jakim był; jej to zawdzięczał życie i władzę. A gdy pojechał do Gallii, dała mu podarek, który go więcej ucieszył, niż purpura. Ofiarowała mu książki, cały wielki księgozbiór pełen dzieł poetów i filozofów. Julian był jej za to wdzięczny, i gdy ułożył panegiryk na cześć cesarzowej, nie zapomniał o tej hojności, tak dlań miłej:

»Euzebia — pisze on, — dała mi takie mnóstwo książek, że mogłem nimi w zupełności pragnienie swe zaspokoić, choć nienasycenie byłem chciwy tej umysłowej strawy; dzięki jej Gallia i Germania stały się dla mnie skarbnicą sztuki helleńskiej. Nie rozstając się nigdy z mym skarbem, nie mogę też zapomnieć, z czyich rąk go otrzymałem. W czasie wypraw jedna z tych książek musi mi towarzyszyć, na równi z przyborami wojennymi«.

Ten młody Cezar, biblioman i filozof, który z żalem porzucił był krótki płaszcz Ateńczyka, z początku pociesznym był żołnierzem. Maszerował zgarbiony, ze spuszczoną głową, jak uczniak, w takt marsza pyrryjskiego z trudem stawiał kroki, a gdy w pancerzu oddawał się ćwiczeniom wojskowym, mruczał pod nosem: »Takem do tego zdatny, jak wół do karety!« A w przestankach wzdychał: »O Platonie!« Był to, jak go określa dobry Ammianus Marcellinus »młody uczeń Muz, wychowany jak drugi Erechteus na łonie Minerwy, w spokojnych ogrodach Akademii«.
Miał on jednak silną wolę i wytrwałą; po kilku tygodniach stał się dzielnym żołnierzem, zdolnym dowódcą. Jego wyprawy do Germanii godne są Trajana. W ciągu czterech lat, Julian trzy razy przeszedł Ren, oswobodził dwadzieścia tysięcy jeńców rzymskich, zdobył czterdzieści warowni i stał się panem całego kraju. Mimo to pozostał dawnym uczniem Ateńskim, naśladowcą filozofów. Wiodąc swe wojska z miasta do miasta, zdumiewał barbarzyńców łagodnością i prostotą. W ulubionej Lutecyi, gdzie był główny jego obóz, wiódł surowe, pełne rozmyślań życie, które według jego mistrzów, neo-platoników, jest właśnie życiem najdoskonalszem. Pościł i modlił się, aby dostąpić łaski obcowania z bogami, i w istocie miewał widzenia, które spisał Ammianus Marcellinus. Tam to w pałacu »Termy«, którego ruiny obecnie co wieczór słuchają piosenek studenckich, żołnierze okrzyknęli Juliana Imperatorem. W braku stosownej korony ofiarowali Julianowi dyadem kobiecy, który odrzucił z łagodną pogardą filozofa. Podali mu następnie nagłównik koński, którego również nie przyjął. Żołnierze byli w niemałym kłopocie, gdy jakiś włócznik zdjął swój łańcuch, znak chorążych, i włożył go na głowę nowego Augusta.
Obeszło się bez wojny domowej, bo śmierć Konstancyusza nastąpiła w samą porę, i Julian, uznany przez całe państwo, miast walczyć z poprzednim imperatorem, musiał go tylko pochować.
Opowiadają, że gdy pewnego dnia w mieście którego nazwy nie pamiętam, Julian świeżą przyobleczony purpurą przejeżdżał wśród okrzyków ludu, jakaś ociemniała staruszka wyciągnęła rękę do młodego Cezara i zawołała proroczym głosem: »Oto ten, który przywróci świątynie bogów!« Ale wówczas Julian był chrześcianinem, jak i jego ojciec. Na rozkaz Konstancyusza od dzieciństwa wdrażano go do nabożeństw galilejskich; otrzymał był nawet pierwsze święcenia i wykładał ludowi Pismo Święte w kościele w Cezarei. Mimo to kobieta owa miała słuszność; ten lub inny szlachetny nieprzyjaciel chrześcian, Libanius lub Maksym z Efezu, mógł był ją ogłosić za natchnioną z nieba, albo uwierzyć, że sama Minerwa, jak za czasów Homera, wzięła na się postać ludzką, by wybrańca swego zagrzać do prawych czynów. Julian powołany do władztwa, miał w czasie swych świetnych kilkunastomiesięcznych rządów, spełnić to, co przepowiadała ociemniała staruszka. Tylko przymus czynił zeń wyznawcę Chrystusa; dzieckiem jeszcze nienawidział chrześciaństwa, ponieważ to była wiara jego prześladowców i zabójców całej jego rodziny. Zwiedzając w Nikomedyi groby męczenników, rozmyślał nad tajemnicami Dobrej Bogini i nad boskością Słońca. Z pozoru chrześcianin, w głębi serca był hellenistą. »Wprost odmiennie niż w bajce, mówi Libanius, był to lew, który przybrał skórę osła«. I Libanius dodaje jeszcze, że Julian zostawszy Imperatorem, zerwał jak lew szalony wszystkie więzy, łączące go z chrześciaństwem.
Niepodobna dokładnie zliczyć liczby chrześcian i pogan w państwie, w chwili wstąpienia Juliana na tron. Przypuszczać można, że w Egipcie i w całej prowincyi Afrykańskiej siły liczebne chrześcian i pogan były prawie równe. Wiadomo zaś, że w Azyi, przeciwnie, ludność miast była przeważnie chrześciańska. W Syryi, w Poncie, w Kapadocyi, w Galacyi, nawet wieśniacy byli chrześcianami. W Europie chrześciaństwo nie przeniknęło jeszcze do wsi; tam »pagus« — wioska — pozostała pogańską: wszak dawnej ginącej religii nadała nawet swą nazwę. Ale wiejskie obrządki Gallii i Italii nie miały nic wspólnego z oświeconym mistycyzmem retorów i filozofów-hellenistów. Co do miast Zachodu, to te, w których panował język grecki, były przeważnie chrześciańskie, te zaś, w których panowała łacina, — były pogańskie. Ale takie rozgraniczenie ściśle nie da się przeprowadzić. Wogóle chrześcianie niewątpliwie przewyższali liczbą hellenistów i pogan razem wziętych.
Oni to zajmowali urzędy i posady, ustępując hellenistom jedynie w organizacyi nauczania, co wprawdzie w społeczeństwie ówczesnem niemałą było potęgą. W takim stanie rzeczy, polityk nie próbowałby przywracać ołtarzy, skruszonych przez Konstantyna.
Julian nie był politykiem. Był to człowiek głęboko wierzący, a nawet natchniony. Przywrócił dawny kult i obrządki ofiarne dla miłości bogów, a wcale nie przez wzgląd na ludzi. Jako głęboki teolog i surowy moralista, szedł za głosem swego sumienia i za popędem wiary, podniecanej przez posty i bezsenność. Nie sypiał wcale. W nocy kładł się na prostym sienniku i zaraz wstawał, by pisać lub rozmyślać. Dreszcz przechodzi na myśl o cesarzu, który nigdy nie sypia. Jego pisma są świadectwem podniecenia mistycznego. Oto, co mówi np. w jednym małym traktacie teologicznym:

»Od dzieciństwa czułem gorącą miłość dla promieni boskiej gwiazdy. W dzieciństwie jeszcze rozmyślałem nad światłem sfer eteru i pragnąłem nietylko spoglądać na nie w dzień, ale nawet w nocy, gdy niebo było pogodne i czyste, porzucałem wszystko, by podziwiać cuda niebieskie. Wpadałem wówczas w taki zachwyt, żem nie słyszał, gdy do mnie mówiono, i traciłem świadomość własną«.

Nikt nie będzie wątpił o szczerości tych wynurzeń. Julian był człowiekiem religijnym. Co do tego niema dwóch zdań. Trudniej o wiele wypowiedzieć stanowczo, jaką to mianowicie wiarę wyznawał. Gaston Boissier mniema, że miał on swój własny, sztuczny kult, którego dogmaty jeden po drugim wysnuł ze swego zgorączkowanego umysłu. Ale nie można pojąć, jak taki kult dał się wprowadzić w życie w przeciągu kilku miesięcy. Sądziłbym więc raczej, że Julian przywrócił starą religię w tej formie, która wówczas właśnie była przyjęta.
Religia ta nie było to bynajmniej pogaństwo, jeżeli pod tą nazwą rozumieć chcemy gminne bałwochwalstwo; nie był to również politeizm, dawno w umyśle oświeconych Rzymian zastąpiony przez pojęcie jedynego boga i boskiej opatrzności. Był to hellenizm, i tą właśnie nazwą oznaczano wówczas tę religię. Julian był subtelnym teologiem; za przykładem swych mistrzów, dowcipnie tłómaczył mity starożytne. Nowatorem nie był jednak zgoła. Pojęcia jego o słońcu i o matce bogów wzięte są z Porfirosa i z Jamblichosa. W wielu miejscach swych pism zaznacza wyraźnie, że nie zamierza odstępować od zasad Jamblichosa. »Idźmy — mówi — świeżymi śladami człowieka, którego po bogach czczę i uwielbiam na równi z Platonem i Arystotelesem«. A w innem miejscu: »Otwórz pisma boskiego Jamblichosa, a znajdziesz w nich szczyt mądrości ludzkiej«. Porfiros i Jamblichos byli to nietylko filozofowie neo-platonicy, ale też cudotwórcy i magowie. Gdy się modlili, ciało ich o dziesięć łokci wznosiło się nad ziemię, a twarz i odzież przybierały blask złota. Ci neo-platonicy nadali religiom Grecyi ostatnią, wyszukaną i dziwaczną formę. Tę właśnie formę przywrócił Julian, ale nie on ją wynalazł. Dochodzimy do wniosku, że w owej chwili rozwoju ludzkości umysł religijny musiał wybierać wyłącznie między mistycyzmem neo-platoników i dogmatyzmem chrześcian. I jeśli porównamy te dwa sposoby pojmowania bóstwa, zauważymy łatwo, że nie różnią się tak bardzo, jak to sądzili teologowie. Nie twierdzimy wprawdzie za przykładem Emila Lamé, zdolnego i oryginalnego historyka, że Julian był chrześcianinem lepszym od samych chrześcian, ale przyznajemy, że ten odstępca był w swych myślach i obyczajach bardzo blizki tego Kościoła, na którego zgubę działał, a który zwycięzki przez czternaście wieków przeklinał jego pamięć. Nie jest to prawdą, by przewaga chrześcian nad Julianem polegać miała na tem, że ich Bóg »był jedyny i powszechny, opiekun wszystkich ludów bez różnicy i bez wyboru«. Jedyny a potrójny Bóg Juliana bardzo jest podobny do Trójcy świętego Anastazego i chrześcian hellenistów. Julian i Libanius byli to platonicy; Bazyli i Atanazy — również. Cóż uczynił w rezultacie ten zacny uparciuch Julian? Zastąpił Trójcę chrześciańską tryjadą aleksandryjską, jedynego Boga chrześcian — jedynym bogiem filozofów, Logos, Słowo, syna Bożego — przez słońce, Pismo święte i Objawienie — przez tłómaczenie mitów, chrzest — przez dopuszczenie do tajemnic, wiekuistą szczęśliwość świętych — przez nieśmiertelność bohaterów i mędrców. Te pojęcia, gdy patrzymy na nie z oddalenia, zdają się jak siostry podobne do siebie, a niepoznające się wzajem. A gdy zwrócimy uwagę na etykę Juliana, to jeszcze bardziej uderza, że ze źródeł aleksandryjskich wypływa ten sam ideał ubóstwa, czystości, ascetyzmu, co i ze źródeł chrześciańskich. Odstępca wiódł żywot świętego. Ammianus Marcellinus, świadek całego jego życia, podaje, że Julian po śmierci swej żony, Heleny, zaniechał zupełnie stosunku z kobietami. »Wstrzemięźliwość tę, — dodaje łagodny Ammianus — w wysokim stopniu ułatwiało mu to, że w pałacu, tak samo jak w obozie, dużo pościł i mało sypiał«.
Jak ojcowie, kościoła, Julian z zasady nie znosił i unikał zabaw cyrkowych. Uważał za wstyd patrzeć na tańczące kobiety, lub na pląsających chłopców, pięknych jak one. Sypiał na rogoży, jak asceta, a nawet i niechlujstwo brody i paznokci trąci u niego cnotą chrześciańską.
A jednak hellenizm ze swymi giętkimi dogmatami, z bogatą filozofią, z poetycznemi tradycyami, nadałby może duchowi ludzkiemu bardziej urozmaicone i łagodniejsze barwy... Ciekawą rzeczą byłoby widzieć, czemby się stała współczesna ludzkość, gdyby się była rozwijała pod płaszczem Dobrej Bogini, a nie pod cieniem Krzyża. Niestety, kwestya to niemożliwa do rozstrzygnięcia. Dzieło Juliana się nie powiodło i wraz z nim upadło. A z nim upadły i te nadzieje, o których z szlachetnym i czystym entuzyazmem pisał Libanius:

»Teraz zaprawdę wróciliśmy do życia; tchnienie szczęścia przebiega całą ziemię od chwili, gdy istny bóg w ludzkiej postaci panuje nad światem, gdy na nowo zapalają się ognie na ołtarzach, gdy w powietrzu unosi się dym ofiarny«.

Nad tem jednak zastanowić się można, czy rzeczywiście usiłowania Juliana były tak nierozumne, jak to dawniej powiadano. Zdaje się, że na początku przynajmniej nie napotykały przeszkód. Po miastach zapał był wielki i cesarz musiał osobnym edyktem zakazać oklasków, którymi witano go, gdy wchodził do świątyń. Tak samo, jak za panowania Konstantyna, liczne były nawrócenia (acz teraz w przeciwnym kierunku); między innymi nawrócił się biskup Ilionu, Pegasos. Te rezultaty osiągnięto w czasie bardzo krótkim, bo panowanie Juliana właściwie liczyć trzeba na miesiące, a nie na lata. Z drugiej strony wiadomo jednak, iż trudności piętrzyły się z dnia na dzień i stan sprawy w chwili śmierci imperatora był gorszy, niż przy wstąpieniu na tron. Mimo to nie można twierdzić, że zamiar był niemożliwy do wykonania. Tego nie wiemy wcale. A zresztą czyż nie przychodził w porę dla społeczeństwa, które odczuwało konieczną potrzebę religii powszechnej a jednocześnie zaczynało się nużyć bezustannymi sporami sekt chrześciańskich?
Jeśli Julian mylił się, (a ostatecznie mylił się, bo nie dopiął celu), to błądził jak człowiek uczciwy. Widzieliśmy jego niewątpliwą szczerość. Jednoczył w sobie tolerancyę i wiarę, a to jest rzadkie i piękne. Usiłowano mu odmówić umiarkowania wobec bogów. Książę Broglie chciał go przedstawić jako prześladowcę; ale miał z tem niemało kłopotu, co u tak zdolnego historyka jest wskazówką fałszywego punktu wyjścia. Julian występował zawsze przeciw środkom gwałtownym, i pod tym względem jest w świecie rzymskim wyjątkiem:

»Postanowiłem, — mówi on — z chrześcianami postępować łagodnie i względnie; zakazałem używać przymusu, wlec gwałtem do świątyni, lub zmuszać do czynów sprzecznych z przekonaniem własnem.«

Nigdy nie zadał kłamu tym pięknym słowom, i jeszcze na krótko przed śmiercią mówił:

»Tylko słuszność powinna przekonywać i oświecać ludzi, a nie razy, obelgi i męki. Zawsze zatem wzywam zwolenników prawdziwej religii, aby nie wyrządzali chrześcianom żadnej krzywdy, by nie pozwalali sobie względem nich na gwałty i przymus. Raczej litość niż nienawiść trzeba mieć dla ludzi, którzy są tak nieszczęśliwi, że błądzą w sprawach pierwszorzędnej wagi«.

A najciekawsze to, że Julian był jednocześnie żarliwym wyznawcą i filozofem, przejętym zasadami ludzkości. Był jedynym w swoim rodzaju wzorem fanatyka i toleranta zarazem.
Ten cesarz stronny i dobroduszny zarazem, by bronić swej religii prawowiernej, ucieka się do rozumowań subtelnych i do filozoficznej ironii. Szydzi z tych, których mógłby skazać na śmierć, a że drwi dowcipnie, mówią o nim, iż nie zna tolerancyi. Wychowany w gwałtowności rzymskiej i w bizantyjskiem okrucieństwie, nauczył się jednak szczędzić życie ludzkie i szanować swobodę myśli. Jest wszechwładnym Cezarem, a gdy chce ukarać poddanych, którzy obrazili jego i bogów, pisze na nich satyrę w rodzaju traktatów Lukiana. A jest to polemista niebezpieczny, bo mimo mistycyzmu i astrologii, nie brak mu dowcipu.
Na początku panowania z chytrą pobłażliwością przyzywa biskupów, wypędzonych przez Konstancyusza. Byli to aryanie i ich chce zwrócić przeciw Kościołowi. »Wiedział on bowiem, — mówi Ammianus, — że chrześcianie we wzajemnych swych kłótniach gorsi są niż dzikie zwierzęta«. Bez prześladowań wyrządził chrześcianom dotkliwą szkodę: odebrał im prawo nauczania retoryki. Niech pozostawią hellenistom, — mawiał on — objaśnianie Homera i Platona, a niech idą do kościołów swych wykładać Łukasza i Mateusza. Powziął on nawet, by dowieść fałszu proroctw Chrystusowych, drastyczną myśl odbudowania świątyni Jerozolimskiej. Umarł jednak w Persyi, zanim mógł urzeczywistnić ten zamiar. Podbił już był Armenię, Mezopotamię, przeszedł Tygrys i wziął Ktezyfon, gdy otrzymał śmiertelny postrzał w wątrobę. Ammianud Marcellinus, świadek jego śmierci, zapisał ostatnie jego słowa. Zapewne historyk ubarwił je nieco, a może wogóle cała przemowa jest zmyślona. Mimo to, oddaje ona istotne myśli Juliana; biograf mógł się był przejąć niemi w długiej i ciągłej zażyłości. Jest to testament tego niezwykłego człowieka. Przynosi mu zaszczyt, więc przytoczę go tu w całości:

»Przyjaciele moi i towarzysze! Natura żąda ode mnie zwrotu tego, czego mi użyczyła; oddaję to jej z radością dłużnika, który się uiszcza z długu, a bynajmniej nie z boleścią ani z wyrzutami, tak jak to większość ludzi nieodłącznie czyni w położeniu, w którem się znajduję. Filozofia przekonała mię, że dusza jest tylko wtedy szczęśliwa, gdy wyzwoli się z pęt cielesnych; i należy się raczej cieszyć niż smucić, gdy najszlachetniejsza cząstka nasza opuszcza to, co ją poniża i upadla. Zauważyłem również, że bogowie często zsyłają śmierć ludziom wybranym, jako najwyższą nagrodę dla uwieńczenia ich cnót. Biorę więc śmierć jako łaskę; bogowie chcą mi oszczędzić przeciwieństw, któreby może kazały mi zniżyć się, albo popełnić jaki czyn niegodny. Umieram bez zgryzot, gdyż życie moje wolne było od zbrodni, zarówno w niedoli, gdy trzymano mię zdala od dworu, jak i wtedy, gdy wyniesiono mię na tron. Władzę, którą posiadałem, uważam za emanacyę potęgi boskiej; sądzę, że była w mych rękach czysta i nieskazitelna, bo narodami, powierzonymi mej pieczy, rządziłem łagodnie, a wypowiadałem i prowadziłem wojny jedynie w imię słuszności. Jeżelim nie dopiął celu, to dlatego, że powodzenie zależy od woli bogów. Byłem przekonany, że szczęście ludów jest jedynym celem sprawiedliwych rządów i nienawidziłem władzy despotycznej, tego nieszczęsnego źródła upadku obyczajów i państw. Kochałem zawsze pokój; ale gdy ojczyzna mię wzywała do broni, byłem posłuszny, jak syn uległy bezwzględnym rozkazom matki. Patrzałem niebezpieczeństwu w oczy i spotykałem je z radością. Nie będę ukrywał, że dawno już przepowiedziano mi śmierć gwałtowną. I dlatego składam dzięki wiekuistemu Bogu, że nie dał mi paść z ręki spiskowców, ani zaznać cierpień przewlekłej choroby, lub okrucieństw jakiego tyrana. Wielbię łaskę jego nademną, że zsyła mi chlubną śmierć wśród pełnego chwały przedsięwzięcia. Sądząc rzecz bezstronnie, przyznać trzeba, że zarówno nikczemnie jest przyzywać śmierci, gdy żyć należy, jak i żałować życia, gdy czas jest umrzeć«.

Czyż nie Marek Aureliusz to mówi? Próbowałem dać tę zbyt krótką apologię Juliana, bo sądzę, że nietylko autorowie duchowni bezwzględnie się z nim obeszli, ale i u współczesnych historyków-myślicieli nie znalazł słusznego sądu. August Comte bardzo ostro się o nim wyraża. Słyszałem, jak Renan orzekł o nim krótko: »Julian! to był wstecznik!«. Być może, ale był on jako Cezar — człowiekiem uczciwym, i jako teolog — człowiekiem rozumnym. Zgadzam się, że zbłądził, pragnąc utrzymać to, co było skazane na zagładę nieodwołalną, ale zarazem w obronie straconej sprawy rozwinął przymioty najrzadsze. Wreszcie — jest-że to mało zjednoczyć pod purpurą zalety filozofa, kapłana i żołnierza?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jacques Anatole Thibault i tłumacza: Ludwik Bruner.