<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Pogrobek
Podtytuł Powieść historyczna z czasów Leszka Białego
Wydawca Spółka wydawnicza księgarzy w Warszawie
Data wyd. 1880
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



VI.


Upłynęło dwa lata albo raczej przewlokły się one ciężkiemi kroki, wydając jakby wiekami dwoma. Nic prawie nie zmieniło się na poznańskim zamku, Przemko ani się przywiązał do żony, ani od Niemki odwiązał, która coraz większą władzę nad nim zyskiwała.
Żołnierska córka lepiej przypadła do obyczajów młodego pana — przebierała się dlań po męzku i jechała z nim w lasy, a na łowach śmielszego i zuchwalszego nad nią nie było. Musieli ją drudzy zasłaniać i bronić, bo się nieraz rzuciła na dzika, na niedźwiedzia, na wilka, nie bacząc, że sił po temu nie miała. Właśnie wówczas najwięcej ją miłował Przemko, gdy dokazywała tak dzielnie, gdy potem z dworzany i łowcami słowy rubasznemi żartowała, nie rumieniąc się i nie wstydając niczego, nie dbając o ludzi...
Znając tę siłę swą Mina, używała jej i nadużywała, Przemko ulegał.
Czasami wybuchały kłótnie i spory gwałtowne, tak, że do razów przychodziło. Naówczas książe przez dni kilka do niej nie chodził, a ta w rozpaczy i gniewie tarzała się po ziemi, zwłaszcza gdy jej doniesiono, że u żony bywał.
W końcu pokryjomu szła przekupiona przez nią Bertocha do pana, opowiadała mu jaką to wielką miłość miała Mina dla niego, jak bez niego ani jeść ani spać nie mogła, że się w końcu struć albo utopić była gotową, a takiej drugiej nie znaleźć...
Skoro Przemko litościwszym się stał dla Lukierdy i powaśniwszy się z tamtą, szedł do niej a przesiedział dłużej, popłoch padał na dwór niewieści, który pomorzanki nie lubił, poruszało się wszystko i spiskowało, aby pana z miłośnicą pojednać.
Zabiegali tak, że go w końcu do niej ściągnęli. Zaczynała się kłótnia na nowo, a kończyła czułością wielką.
Lukierda znowu spokój odzyskiwała, którego pragnęła, bo lata przeżyte małżonków z sobą przejednać nie mogły. Ona czuła trwogę na widok męża, on miał wstręt do cichej, bladej istoty.
Mawiał czasem z pogardą, że w Szczecińskich wodach, rybę złowił, która zimną krew miała.
Gdy przychodził do niej z Miną się powaśniwszy i dłużej zasiedział, boleśnie się z jej prostaczych obyczajów, ulubionych pieśni i mowy naigrawał.
Kraśniała słuchając i słowa mu nie odpowiadając Lukierda, łzy się jej na krośna toczyły, a dojrzał je Przemko, to się i za płacz gniewał.
Z początku o owej miłośnicy na zamku mieszkającej nic nie wiedziała księżna — umyślnie o niej zaczęto Orsze rozpowiadać. — Piastunka swej pani donosić o tem niechciała, najgoręcej pragnąc zbliżyć do siebie małżeństwo. — Ale cokolwiek ku temu zrobiła, obracało się na przekorę...
Nie mogąc przez piastunkę księżnę zawiadomić o niemce, Bertocha, dobrawszy chwilę, sama do niej poszła z językiem. Uczyniła sobie twarz miłosierną, udała litość wielką, wzdychając i żaląc się nad losem pani, iż miłości męża nie miała. Po cichu zwierzyła jej, jaka tego była przyczyna.
Zarumieniła się słuchając Lukierda, chciała przerwać i nie dać dokończyć, ale Bertocha na swem postawiła i wyśpiewała wszystko, nawet że Mina była na zamku i kiedy książe do niej chadzał.
Gdy odeszła zapłakała księżna, a Orcha zastawszy ją we łzach, domyśliła się przyczyny. Powiedziała piastunce wiernie co słyszała.
— A! ja o tem dawno wiem! — zawołała Orcha — ale cóż nam radzić na to? Po co się tem męczyć! Ona tu od nas starsza!
W dziedzińcu potem raz przechadzającą się i pyszniącą pięknością swoją pokazała Bertocha Minę swej pani.
Lukierda więdła, bladła, chorzała, a ta kwitła jak róża, urągając się swą świeżą młodością zawcześnie starzejącej pani.
Na białej twarzyczce księżnej łzy poorały marszczki, oczy miała wypłakane, kaślała i słabła. Tęsknica ją dusiła. Zamykała nieraz oczy, aby choć myślą się przenieść na swój świat dawny wesoły i swobodny.
Wrócić do niego byłoby dla niej szczęściem największem, uciec pieszo, jak małżonka księcia Henryka Łysego — ale strzeżono ją pilno. Tu trzeba było schnąć i powoli umierać.
W tym roku długo spoczywający książe Przemysław, któremu tęskno było, że wojować z kim nie miał, znalazł przecież sposobność wynijść z domu i rycerzy swych wyprowadzić w pole.
Henryk Łysy[1], Rogatką zwany, wichrzyciel, który nigdy spokojnie usiedzieć nie umiał, a rwał się po pijanemu, aby wyrwać z tej nędzy w jaką popadł, bo często konia pod siodło nie miał, chleba mu brakło, a miasta i ziemie za lada co musiał zastawiać — nasiadł się na synowca Henryka Wrocławskiego, aby mu odebrać jego dzielnicę.
Zawsze się koło niego niemieckich łotrów a zbójów kręciły gromady. Wypatrzono chwilę, gdy spokojnie Henryk w Jelczy siedział w nieobronnym dworze, nasłał nań Rogatka zgraję, która wywlókłszy z łóżka synowca, zawiozła go do Lehnia i tam posadzono w więzieniu. Rogatka zaklął się, że go nie puści, aż mu ziem nie odda, które w spadku po Władysławie Biskupie zagarnął.
Na wieść o gwałcie tym i zdradzie, wszyscy książęta powinowaci ruszyli się w obronie uciemiężonego Henryka. Szedł krakowski Pudyk, szedł z Kalisza Pobożny, Konrad z Głogowa, Władysław z Opola, musiał i Przemko z niemi.
Jak z jednej strony siły wielkie gromadziły się przeciw Rogatce, tak i on nie spał. Syna Henryka w pomoc wziąwszy, naściągał Miśnian, Szwabów, Bawarów, Niemców różnego rodu. —
Brandeburczyk też z sasami swemi iść mu miał z posiłkiem, ale wziąwszy od Wrocławian pieniądze został w domu.
Przemko razem ze stryjem ochoczo ruszył na wyprawę. Z żoną ledwie się pożegnał, ale Mina puszczać go nie chciała, łając, że w cudze sprawy się mięsza i przeciw niemcom idzie. Nic to nie pomogło, bo książe Bolesław prowadził go z sobą.
Było to na wiosnę, w sam dzień Ś. Jerzego, gdy się dwa wojska spotkały między Skorolcem a Procanem. Zdało się z razu, iż polacy zwyciężą. Rogatka nawet tak się uląkł, iż pierwszy z pola uszedł, ale syn jego tak zajadle napierał na wojska sprzymierzone, którym jednego wodza i głowy brakło, że je pobił i książąt nawet pobrał do niewoli.
Przemko, który zapalczywie walcząc wparł się z pułkiem swym w sam środek niemców, pojmany zastał[2] z ludźmi i ranny poszedł w moc Slązaków.
Jeden z żołnierzy zbiegły od Skorulca, przywiózł o tem do Poznania wiadomość. Zawichrzyło się strasznie na zamku...
Wpadła ręce załamując Bertocha do księżnej z tą wiadomością. Doniesiono jej pono gorzej niż było, ulękła się, aby Przemko nie przypłacił życiem, a księżna nie zapanowała, stała się więc pokorną.
Lukierda przeraziła się tą wieścią, żal jej może było człowieka, choć ten jej strasznym był, nadszedł przecież zaraz kasztelan Sremski Sambor, uwiadomiony lepiej i uspokoił ją donosząc, że chciwego Rogatkę lada kawałkiem ziemi zagodzą, a książe powróciwszy okup ten odzyska siłą.
Rany straszne nie były, uspokojono księżnę, czynić też nie mogła nic, na stryja zdając wszystko, który musiał Przemka ratować.
Wcale inaczej wiadomość przyjęła Mina; jak tylko się o niewoli dowiedziała nie tracąc chwili, przebrała się po męzku, dobrała sobie ludzi kilku co się jej towarzyszyć ofiarowali, niemców samych, i tejże nocy puściła się do Lignicy.
Niewola u Rogatki lekką nie była, bo ten niezważał ani na dostojność, ani na powinowactwo, zamykał po lochach, głodem morzyć był gotów. Zły a zapamiętały, często nieprzytomny, mówił śmiejąc się, że aby z człowieka co wydusić, — potrzeba go dusić było.
Duszono też po najsmrodliwszych jamach pobranych więźniów, a Przemysławowi dostał się loch w Lignicy ciemny, w którym go niemcy dzień i noc strzegły.
Rogatka, który pierwszy uszedł z placu, teraz gdy mu się szczęście uśmiechnęło, odgrażał się, że więźniów głodem pomorzy, jeźli mu grzywien i ziemi nie dadzą.
Niemka zasłyszawszy gdzie pana szukać miała, w kilka koni wprost puściła się do Lignicy. — Wiedziała jako i drudzy jak Rogatka żył, i przez kogo doń trafić było można.
Z niemcami się ugryzając po niemiecku, dotarła do zamku, w którym Rogatka się znajdował a że mu się powiodło, szalał lepiej niż kiedy.
Już zdala po zamku poznać było łatwo co się tu działo. Zbiegowisko ogromne najemnika zalegało do koła, łupy wrocławskie dzieląc, pijąc, grając w kości, a na rozbójniczą gromadę więcej niż na wojsko wyglądając.
Na wałach pod murami, na przedmieściach pełno było żołdactwa, które i zamek zajmowało.
Śmiała Mina gdy się potrafiła przedrzeć do środka, gdzie żadnego ładu nie było; — przedarła się też prawie gwałtem aż do izby, w której Łysy ze swą kochanką, grajkiem i błaznom pił a pokrzykiwał.
Zobaczywszy ją ni kobietę ni mężczyznę, bo do obojga była podobna; stary zrazu nie wiedział co poczynać, patrzał na nią a patrzał. Ta wprost do Sonki Dorenowej podszedłszy, przy niej siadła.
Odezwała się do niej po niemiecku.
— Tyś jego kochanka — wskazała na Łysego, no — a jam też polskiego księcia ulubiona. Powinnaś mi pomódz...
Rogatka dosłyszał.
— Zjesz licha niżeli ty albo i sam diabeł mu pomoże — krzyknął. — A po co lazł? ma to na co zarobił, niechaj łapę ssie.
Zaklął się po niemiecku. Tym czasem Mina po swojemu piękną Sonkę uchadzała.
Rogatka zżymał się niespokojny.
— Precz z nią ztąd! — wołał.
— No, to wsadź mnie z nim do więzienia! — krzyknęła niemka wstając — wsadź! będę siedzieć z nim razem!
— On żonkę ma, co tobie do niego?
— Jam mu więcej niż żona — odparła Mina. Słuchaj stary — i poklepała go po ramieniu — nie bądź zły... Ja go widzieć muszę.
— Oho! do jamy mu będę miłośnicę słał, ażeby lżej było siedzieć! Niedoczekanie! — zawołał Łysy poświstując.
— Mówże książe czego od niego chcesz! to ci dadzą!
— Czego ja chcę? albo to on nie wie! — krzyknął stary — ziemi chcę — musi mi jej dać dobry szmat... Mnie moja własna z pod nóg uciekła... synowcowie ograbili, lichwiarze w zastaw pobrali... Ludzie nademną nie mieli litości i ja nie będę jej miał nad niemi...
Niezrażona odpowiedzią tą Mina, zaczęła wrzaskliwie nalegać na niego, z napastliwością kobiecą... Sonka Dorenowa gorąco brała jej stronę.
— On ci tyle co inni nie zawinił — odezwała się, wiecznie go trzymać nie będziesz!
— On wcale wam nie zawinił, pochwyciła Mina, stryj kaliski gwałtem go pociągnął z sobą. Niechże on teraz go wykupuje.
— Wszyscy oni jednej miary i warci u mnie gnić w lochu, pod nogami — wrzasnął kubkiem stukając Łysy. — Mnie należało panować na Wrocławiu i na Krakowie i — wszędzie! Długom na to czekał, aż połapałem, niech siedzą...
Pogłaskała go Dorenowa uspokajając, gęślarz zaczął brząkać i podśpiewywać, Łysy popił i trochę się udobruchał. — Posłyszawszy gędźbę, sam też nucić zaczął — na Minę patrzał szydersko i lubieżnie, a ta mu wzrokiem równie śmiałym odpowiadała.
Uczuła zaraz, że Łysy zaczynał łagodnieć i skorzystała z tego.
— Książe, — odezwała się śmiało — nie bądź dzikim, to wam nie przystało, puść mnie do mojego pana!
— Szkoda cię, ty kwiatku, żebyś w tym lochu gniła w którym on siedzi.. tam tylko szczurom i żabom żyć! — zaśmiał się Rogatka.
— No, to go każ z lochu do izby jakiej przeprowadzić! — nalegała Dorenowa, może aby się pozbyć Miny i jej wejrzeń zalotnych.
Książe się za wąsy targnął.
— E! wy, baby, wy baby! — zawołał — przez was to ludzie giną!
Odwrócił się do gęślarza.
— Graj, ty jucho!
Zabrzęczały struny, a Łysy począł wyśpiewywać poświstując.
— Ha! ha! — przerwał — Piosenki! piosenki! Henryczek synowczyk mój, ten to śpiewki składać umie. —
Niechajże teraz sobie zaśpiewa!
Zmiękł powoli Rogatka — Minie kazał zrazu iść precz. Dorenowa się za nią ujęła, potem mruczał do niej i dostał za to po twarzy, naostatek Sonka sama się rządząc za niego, zawołać kazała burgrabiego zamkowego i przy księciu rozkaz mu dała.
— Polskiego księcia z lochu wyprowadźcie do czarnej izby i ta (wskazała na Minę) niech do niego przystęp ma!
Wtem Henryk uderzył o stół pięścią ogromną.
— Ty! jakaś! co ty tu będziesz dawała rozkazy?
— A będę! — zawołała Dorenowa — będę! Albo to ja mocy nie mam, kiedy i ty mnie słuchać musisz! — Odwróciła się do burgrabiego.
— Słyszałeś! ja każę — i on musi to kazać, co i ja!
Łysy się po głowie musnął.
— Grajku! psi synu! graj że na pociechę!
Za odchodzącym burgrabią wybiegła Mina zaraz, wciskając mu pieniądze i racząc go dobrem słowem.
Szli razem ciemnemi izbami aż na tył zamku, kędy szyja kowanemi drzwiami zamykana, prowadziła do zimnego lochu. Minę gniew ogarniał. Otwarto drzwi, chciała się rzucić zaraz, ale w ciemności nic dostrzedz nie mogła.. Przemko zobaczywszy światło, z barłogu się porwał, krzyknął i przypadłszy rzucił się jej na szyję.
Mina pochwyciła go wiodąc z sobą na górę.
— Chodź! chodź! to nie więzienie, a grób! — krzyknęła.
Burgrabia nie dał im tak iść, ujął księcia za rękę i sam postąpił naprzód. — Po wschodach idąc Przemko, ściskał milcząc swą wybawicielkę.
— Cóż? swobodęś mi przyniosła!! — zawołał gdy wyszli na górę.
— Jeszcze nie! alem choć lżejsze w izbie wyprosiła więzienie — odpowiedziała Mina. — Łysy ziemi chce — daj mu byle cię puścił.
Przemko milcząc potrząsnął głową, stękał na ranę. — Gdy na jaśniejszy dzień wyszli, zlękła się niemka ujrzawszy go bladym, żółtym i wynędzniałym. Odzienie na nim było poszarpane i zbrukane, słomą oblepłe i brudne. —
Zamiast zapłakać, dziewczyna z gniewu na Rogatkę trzęsła się i tupała nogami.
Burgrabia wpuścił ich oboje do czarnej izby.
Zwała się ona tak i godną była swego nazwiska. Stęchliznę w niej czuć było, jedno okno głęboko w murze osadzone, słabo ją oświecało. Wiosenne ciepło jeszcze się w głąb tych ścian kamiennych nie dostało — zimno i tu było przejmujące.
Mina dała pieniędzy, aby drew przyniesiono i naniecono ognia. Śmiała, napastliwa, rozkazywała obcym ludziom, a ci słuchali jej, sądząc, że prawo do tego mieć musiała.
Przemko jęczał na ławę ległszy — niemka biegała, krzątała się, krzyczała.. Patrzał na nią i mimo, że zbolały był, rozjaśniało mu się lice. Śmiałością swą — zabiegliwością brała go za serce.
W więzieniu samotnem przychodziły mu myśli różne, czuł sumienia zgryzoty, miał los swój teraźniejszy za karę Bożą grzesznego życia, kajać się już był gotów, — w tej chwili pokutnicze zamysły poszły precz, Mina je czarnemi oczyma odegnała.
Z jej przybyciem odzyskiwał nadzieję rychłej swobody...
Począł rozpytywać niemkę.
— Cóż ten niegodziwiec prawi! Widziałaś go? Jakeś się tu dostała? Pytałaś go o mnie?
— Wykupu chce, pragnie mu się ziemi, — powtórzyła Mina jak wprzódy. — Ziemi! trzeba mu ją dać!
Przemko się nachmurzył.
— Ziemi nie dam, — zamruczał, — nie dam choćbym tu zgnić miał. — Ziemia to nie moja...
— A czyjaż? — podchwyciła Mina.
— Pradziadowska, ojcowska! kto ją wziął po nich, ten powinien oddać w całości. Jam jej nie przyrobił, a miałbym obrywać! Nigdy!
Mina głową kręciła.
— Jeszcześ mało w tym gniłym lochu siedział, kiedy tak mówisz — odparła.
— Grzywny mu zapłacę! okup dam!
— Ale on i grzywien chce i ziemi, — zawołała niemka, a życie twoje droższe niż oboje... Co ci po ziemi, gdy w lochu siedzieć będziesz?
— Nie będę — odparł Przemko. — Nie doczekanie tego pijanicy, aby nas trzymał długo. Znajdą się tacy, co się za mnie i za innych upomną.
— Kto? Wszak pobił wszystkich? — wołała Mina.
— On? on pierwszy zbiegł z placu.
— Syna ma lepszego niż sam...
Przemko westchnął ciężko.
— Ziemi chce! — zamruczał — ziemi nie dam! Nigdy!
Nie słuchając już go, Mina się kręciła po izbie, starając się ją mieszkalną uczynić.. Językiem niemieckim a śmiałością swą z ludźmi zamkowemi rady sobie dawała przedziwnie. Wchodziła i wychodziła nie pytając ich, jakby jej nikt pytać i bronić tego nie miał prawa. Kazała im sobie przynosić z pod zamku czego potrzebowała, słowem, oswojona wnet znajdowała się tu jak w domu.
Żołdacy ją po korytarzach zaczepiali, odcinała się im dumnie, gdzie było potrzeba dawała pieniądze, umiała krzyknąć, zakląć jak żołnierskie dziecię, nie bała się nikogo.
Przemkowi nowy duch do piersi wstąpił, ogrzał się, wyciągnął, napił, miał przemówić do kogo. Nierychło spytał co się u niego na zamku działo, — Niemka ramionami ruszyła.
— Co się tam ma dziać? — zawołała — Na Lignicę cię odbijać nie pójdą.. sił nie mają. Było was kilku na Łysego a nie zmogliście go, toć Wojewoda Przedpełk z Petrykiem się nie porwą na niego!
O żonę nie śmiał książe pytać, czekał aż sama mu coś może powie, jakoż Mina ozwała się.
— Lukierda wasza pono krzyknęła, dowiedziawszy się, że pan mąż w niewoli.. a teraz.. rada może, iż się was pozbyła... Znajdą się dworzanie co ją pocieszą...
Przemko surowo spojrzał na nią.
— Cóż się to krzywisz? — dodała — wiadomo to, że dwór męzki bardzo tę panią kocha. Przed niemi słowa na nią bąknąć nie można, gotowi bronić — na mnie tylko psy wieszają!
Przecie księżna tu was ratować nie spieszyła tylko ja...
Nazajutrz rano poszła Mina do Dorenowej, którą samą zastała. Łysy z grajkiem nie odstępującym go ani na chwilę, poszedł do niemców swoich.
Lubił się z tem łotrostwem zabawiać, jak dobry towarzysz, słuchać tłustych ich żartów, śmiać się, pić z niemi, a choć czasem którego, gdy go obraził, zbić kazał albo i obwiesić — niemcy mu tego za złe nie brali. Włóczęgi te, obce sobie, nie tak się kupy trzymali, by jeden zbyt gorąco za drugiego się ujmował.
Pół dnia tak czasem w podwórzu albo na wałach, na próżnej beczce siadłszy, grajka u nóg posadziwszy, trawił Łysy między żołdakami, dopóki mu się za Sonką Dorenową nie zatęskniło, albo drzemać nie zachciało. Naówczas grajka z sobą ciągnąc, który go poprzedzał, na zamek powracał.
Zrana Dorenowa była sama, bo chłopiec jej, synalek już spory, urwisował też między knechtami. Leżała spoczywając a niewiasty koło niej jak przy chorej chodziły, bo sługami otaczać się lubiła, aby za księżnę uchodziła.
Opryskliwa, sroga, dziwaczna, dla pokazania swej mocy, dziewki kazała chłostać, a dobrego słowa nikomu nie dała.
Naśladowała w tem Łysego, który szydził, śmiał się, a nagle potem wściekał, bił i wieszał, gdy mu innej zabrakło zabawy.
Gdy Mina weszła, właśnie trzymała dziewkę za kosę, a policzki jej czerwone świadczyły, że podniesiona ręka pół-księżnej nie próżnowała. Zobaczywszy obcą, popchnęła sługę i starszej co obok stała dała rozkaz, aby ją ochłostano.
W izbie kochanki książęcej było dosyć pokaźno, bo się świeżych łupów część jej dostała; ale nie dawno jeszcze ściany były odarte, skrzynie wypróżnione, bo przed wojną wszystko pozastawiano.
Sonka rada była i dumna ze zwycięstwa Łysego, obiecującego, że się próżny skarbiec zapełni.
Zmiarkowała Mina, że kobiecie dumnej przypochlebić się trzeba było — przystąpiła więc do niej z pokorą i wdzięcząc się.
— Wyście tu, miłościwa pani, prawdziwa księżna — rzekła. — Winnam wam tylko, że mojego pana z lochu dobyto, niechże Bóg wam za to zapłaci! Macie dobre, wspaniałe serce książęce! Wy u Henryka możecie co zechcecie!
— Pewnie, że zrobię co zechcę! — odpowiedziała śmiejąc się i podnosząc nieco Dorenowa która włosy piękne, w nieładzie rozpuszczone, zawiązywała...
— A! jakie wy śliczne włosy macie! — dodała Mina. — Nie dziw, że wasz stary głowę dla takiej piękności traci, któżby nie oszalał dla niej!
Sonka uśmiechała się i pyszniła.
— A! ty, pochlebnico! — mruczała.
— Księżno ty moja, ciebieby i królową nazwać się godziło — ciągnęła dalej niemka — bądź do końca miłosierną jakeś poczęła! Dopomóż mnie nieszczęśliwej! Mnie trzeba koniecznie mojego biednego pana wyzwolić!
— O! o! to trudno! — szepnęła Dorenowa — to trudno!
— A co dla was trudnego? jak wy mu się uśmiechniecie i pogładzicie pod brodę?
Sonka głową kręciła.
— Ziemi kawałek musi dać — rzekła — nic nie pomoże, na ziemię mój Henryk łakomy, bo mu już jej mało zostało... O! ziemi musi dać!
— Ziemia! ziemia! — zawołała Mina — co ona warta? grzywny lepsze.
— Grzywny — rozśmiała się Dorenowa — grzywny dla mnie, a dla niego ziemi szmat. Za wolność warto zapłacić...
— Grzywny dla was i dla księcia lepsze — mówiła Mina — co po ziemi, którą nieustannie strzedz trzeba a i ludzi pilnować!
— Musi ziemię dać! — potwierdziła raz jeszcze Sonka — nic nie pomoże.. zaklął się Henryk, że bez ziemi nie puści...
Pochylone ku sobie dwie niewiasty szeptać poczęły, Mina mówna, żywa i śmiała przewagę miała nad otyłą, ociężałą i nie zbyt szczebiotliwą Dorenową. Rozstały się przyjaźnie z sobą.
Gdy książe napiły, grajka wiodąc za sobą i przyśpiewując do izby powrócił a Dorenowę kazał wołać do siebie, przyszła doń wystrojona, pogładziła pod brodę, siadła na łożu i poczęła za polskim księciem przemawiać.
Książe choć podpiwszy, jedno miał ciągle na ustach.
— Ziemi musi mi dać!
Od tego nie odstępował. — Tymczasem by się pozbyć natrętnej, grajkowi usypiającemu ze znużenia, klątwami i groźbami coraz oczy otwierał.
Nie wymogła nic na nim kochanka, bo pomrukiwał ciągle.
— Ziemi i grzywien!
Skarbiec u niego bogaty, ojciec skąpy był, na kościoły nie rozdał wszystkiego, kaliski stryjek mu przysporzył mienia... Muszą dać!!
Sonka namówić chciała, aby się jakim tysiącem grzywien dał wykupić, ale Henryk ogromnym kułakiem uderzywszy o krawędź łoża, zaklął się, że bez ziemi nie będzie nic.
— Każdy z tych jeńców musi mi dać po kawałku! Ani Czeski król, ani Cesarz nie pomoże, bo ja się ich obu nie boję, dam ich pościnać, kiedy w ręku mam! Albo głodem zamorzę!
Głaskała go Sonka próżno, nie dał się ugłaskać.
Wkrótce potem wtoczył się Henryk Otyły, syn Łysego, zwyciężca, któremu ojciec zawdzięczał książąt niewolę. — Krzyknął nań, aby do Przemka szedł i oznajmił mu, że bez ziemi się nie uwolni, a i grzywien dopłacić musi.
Otyły miał mir u ojca, a sprawa obu, jedną była. Silniejszy i trzeźwiejszego umysłu był. — Głową potrząsł.
— Słuchajcieno, ojcze — rzekł powoli. — Dobra rzecz ziemi szmat wziąć i srebra.. ale jabym od Przemka wolał grzywny. Da ci kawał wielkiej Polski, niepokój kupim sobie. I on i Kaliski będą napadali, tchnąć nam nie dadzą, aby wydrzeć nazad... Jabym mu okup sowity kazał dać.. i puścił do licha...
Sonka potwierdzała.
— Dobrze mówi! rozum ma!
Ale Rogatka łajać począł ją i syna — dopiero postrzegłszy, iż się gniewu nie zlękli, złagodniał.
— Da ziemi czy nie, a żądać trzeba — rzekł. — Mów, że ziemi chcę!
Grajkowi śpiewać kazał i zaświstał nutę, którą on pochwycił.
Otyły, zwolna powlókł się do czarnej izby. Od owego dnia, gdy ich w bitwie pobrał do niewoli, nie widzieli się z sobą.
Henryk młody był, rycerską, dzielną miał postać, ale przed czasem się roztył, a ojcowskie rozpasanie trochę na nim widać było.
Przemko ujrzawszy go wchodzącego, zadrgał cały, z ławy się nie podniósł. Gniew zwyciężonego zawrzał mu w piersi. Henryk powoli szedł ku niemu.
— A no! — rzekł — wysiedzieliście już pokutę.. czas by wam do domu... Młoda żonka na was czeka! Ojciec mnie tu posyła. Chcecie na swobodę? z niewoli darmo nie puszcza nikt!
— Okup dam — rzekł Przemko krótko i sucho.
— Ojciec ziemi chce — odparł Otyły.
— Ziemi nie dam! — prędko zawołał Przemko. Będę gnił tu, a ojcowizny nie pokraję.
Henryk Otyły choć nie proszony usiadł przy więzieniu na ławie i w boki się ujął.
— A jak nazad do lochu wrzucą?
— Wola Boża — rzekł Przemko. — Wojna się raz powiedzie, drugi nie. Co jutro będzie nikt nie wie.
Otyły uderzył go po kolanie.
— Co grzywien dacie? — spytał.
Przemko zwrócił się żywo.
— Mów, co chcesz, dam, co zmogę.
Zaczął się targ między niemi. Mina stojąc w ciemnym kącie słuchała z natężoną uwagą. Stanęło na grzywien tysiącu.
— Ślijcież zaraz do Poznania, aby wam je tu przywieziono albo za granicę, nie puścimy inaczej.
— A rycerskie słowo?
— Eh! eh! słowo wiatr! — rozśmiał się Otyły. — Srebro na stół!
W tem Mina niecierpliwa wyrwała się z kąta. Ujrzawszy ją Henryk się rozśmiał, bo o niej pewnie słyszeć musiał i przypatrywał się ciekawie.
— Po grzywny do Poznania nie potrzeba! — zawołała. — Tysiąc grzywien znajdzie się i w Lignicy dla polskiego księcia!
Nie tłumacząc się więcej, przystąpiła do swojego pana.
— Gotujcie się do drogi! — rzekła wesoło. — Do jutra rana, ja okup zapłacę...
To mówiąc chwyciła zasłonę, pas ścisnęła i wybiegła drzwi za sobą zamykając z hałasem.
Od rana dla wygody przeodziała się znów po kobiecemu i pięknie jej z tem było...
Henryk Otyły wstał.
— Szatan nie baba — rzekł, — ale żeby w Lignicy dla was tysiąc grzywien znalazła! — wierzyć mi się nie chce.







  1. Przypis własny Wikiźródeł Przydomek Rogatka nosił Bolesław Łysy, nie Henryk Łysy.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – został.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.