Pompalińscy/Część trzecia/Rozdział VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eliza Orzeszkowa
Tytuł Pompalińscy
Wydawca Redakcya „Przeglądu Tygodniowego“
Data wyd. 1876
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część trzecia
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VIII.

W tej samej prawie porze w której hr. August i syn jego, układali tak wesołe i świetne plany przyszłych uroczystości weselnych, Pawełek Pompaliński wchodził do dość obszernego i wykwintnego apartamentu, położonego na pierwszem piętrze jednego z pierwszorzędnych hoteli warszawskich.
W apartamencie tym, w saloniku, na małej kanapie siedział z książką na kolanach i skronią na dłoni wspartą Cezary. W powierzchowności jego zaszły przez upłynioną dobę zmiany wielkie. Wychudł i pobladł bardzo, oczy jego podkrążyły się i błyszczały jednostajnem wciąż posępnem światłem. Znać w nim było człowieka nurtowanego do głębi wielkim, upartym bólem, a nie mogącego w całej istocie swej moralnej i umysłowej wynaleźć najlżejszego na ból ten lekarstwa, najlżejszej, chwilowej choćby ulgi. Blade wargi dumnie i gniewnie zacięte, gdy opuszczał pałac stryja, siedlisko całej prawie rodziny swej, układały się teraz znowu w wyraz łagodny acz głęboko smutny, a postać która pod wpływem spotęgowanego do najwyższej miary rozdrażnienia, wyprostowała się była hardo i wyzywająco, przygarbiła się nieco i zdradzała bierną jakąś bezsilność, bezzaradny upadek znękanego ducha.
Ujrzawszy wchodzącego Pawełka, Cezary podniósł się z kanapki i powitał dawnego towarzysza swego uściskiem dłoni milczącym, ale cieplejszym już daleko od tego którym go był w przed dzień pożegnał.
— Odszukałem cię Cezary, zaczął siadając Pawełek, i nie było to zresztą wcale rzeczą trudną. Żaden Pompaliński, prócz mnie, utonąć nie może w Warszawie bez wieści, a o schronieniu twojem wiem już nie tylko ja, ale wiedzą wszyscy w pałacu.
— Nic dziwnego, zniżonym, obojętnym głosem odrzekł Cezary, nie pomyślałem nawet o tem, aby czynić tajemnicę z tego gdzie jestem. Chciałem tylko być samotnym, zupełnie samotnym i dla tego tu zamieszkałem.
— Na czas jakiś zapewne, podjął Pawełek.
— Niewiem, krótko brzmiała odpowiedź Cezarego.
— Jeżeli mam prawdę wyznać, wysyłano mię już z pałacu w poselstwie do ciebie dwa razy.... Wczoraj i dziś z rana... Wymówiłem się, bom mniemał że będzie to jeszcze zawcześnie i że mógłbym ci być natrętnym. I teraz zresztą jakkolwiek przyszedłem tu, nie myślę sprawować w obec ciebie poselstwa żadnego.
— Proszę cię o to Pawełku! żywiej nieco przerwał młody hrabia.
— Mam nadzieję przecież, że mi przebaczysz, jeśli powodowany przychylnością i niepokojem o ciebie, będę niedyskretnym i zapytam się co uczynić, dokąd udać się zamierzasz?
Cezary milczał chwilę z oczami w ziemię utkwionemi.
— Nie wiem, powtórzył, a po chwili dodał, jestem teraz podobny do jednego z tych rozbitków wyrzuconych na bezludną wyspę, o których historye różne lubiłem zawsze czytać....
Pawełek przyglądał się mu sekund kilka uważnie.
— Nie gniewaj się Cezary, rzekł, ale muszę ci powiedzieć, że wnosząc z usposobienia, w jakiem opuszczałeś pałac, spodziewałem się znaleźć cię innym, wcale innym.... Mniemałem że zdobędziesz się na męztwo, silną wolę i samodzielną odwagę.
Cezary spojrzał na towarzysza wzrokiem zdziwionym trochę, trochę szyderskim.
— Zkądżeby wszystkie przymioty te wziąść się mogły Pawełku? zapytał zwolna.
Powstał i w głębokim jakby namyśle zatopiony, chodził dość długo i bardzo powoli po pokoju. Nagle upadł raczej niż usiadł na kanapę, oparł łokcie o stół i twarz ukrywając w dłoniach, zawołał z dziecięcym prawie, skarżącym się żalem:
— O mój Pawełku! ty nie pojmujesz! ty nie wyobrażasz nawet sobie, jak jestem nieszczęśliwy! Nie wiem co pocznę! nie wiem gdzie się obrócę, świat dla mnie to wielka pustynia, w której na każdym kroku spotykałem tylko obojętność dla siebie, lub gorzej... gorzej jeszcze... fałsz, kłamstwo! Być może iż jestem już takim, że przez nikogo kochanym i na cokolwiek komu potrzebnym być nie mogę! lecz w takim razie, pocóż żyję?
Pawełek milczał długo i z przychylną litością spoglądał na pochyloną w bezzaradnym żalu głowę młodego człowieka. Zdawał się myśleć nad czemś i wahać się w postanowieniu czegoś. Wstał nakoniec, zbliżył się do towarzysza i położył mu dłoń na ramieniu,
— Cezary, rzekł z cicha, czy nic już więcej nie potrafisz nigdy, jak skarżyć się dziecinnie i ubolewać nad samym sobą? czy żadnej innej drogi dla siebie nie dojrzysz, jak ta która przez samolubne pieszczenie się z własną boleścią prowadzi wprost ku jałowej rozpaczy i dziecięcej karności.
Cezary milczał.
— Widzisz, ciągnął Pawełek, milczysz bo mimo wiedzy twej może słyszysz w sobie głos sumienia, które mówi ci, że źle i nierozsądnie czynisz!
— Jakże mam czynić? stłumionym głosem i nie podnosząc twarzy w dłoniach ukrytej, wyrzekł Cezary: Jestem przecież dzieckiem bezmyślnem i słabem i tak okropnie o, mój Boże, jak okropnie zranionem....
— Nie, rzekł z mocą Pawełek, nie jesteś dzieckiem bezmyślnem, jesteś tylko człowiekiem słabym, w pieluchach chowanym i na pasku wodzonym dotąd.... Lecz powinieneś być mężczyzną — człowiekiem i dać dowody, że być nim możesz....
Usiadł i myślał jeszcze chwilę. Potem zniżonym i łagodnym głosem, z wyrazem głębokiego uczucia w oczach, mówić zaczął:
— Długo milczałem. Nieraz gdym był z tobą, słowa na gwałt z ust mi się wyrywały, ale — powstrzymywałem je przez obawy i skrupuły różne. Teraz jednak Cezary, czas jest abym okazał się szczerym, wiernym przyjacielem twoim, abym odrobiną myśli i doświadczeń moich, odpłacił jednemu z rodziny waszej.... najlepszemu jak mniemam z rodziny tej, za chleb który u was jadłem, za tę trochę umysłowego światła, którą w domu waszym otrzymałem. Widzę przed tobą Cezary, drogi wielkie i jasne i jestem przekonany, że zdołasz wejść na nie i iść nimi. Milczeć nie mogę dłużej. Opowiem ci naprzód własną historyą twoją....
Cezary podniósł na towarzysza oczy ciekawe i ożywione już nieco, ale zakrył je wnet znowu dłońmi. Pawełek mówił dalej:
— W rodzinie pewnej bardzo bogatej a bardziej jeszcze dumnej, przyszło na świat dziecię. Było to z rzędu drugie dziecię, drugi syn.... Przed nim istniał już syn jeden, ukochany, wypieszczony, genjalny od pierwszej chwili urodzenia, do matki i jej świetnego rodu rysami twarzy podobny.... ten który po nim przyszedł na świat, stawał się współdziedzicem jego, okradał tedy brata z połowy jego milionów i... był to jego grzech pierworodny....
— A! nie podnosząc głowy, jęknął Cezary.
— Tak, rzekł Pawełek, trzeba ażebyś wszystko wiedział i dni swego życia jak paciorki przebrał od kolebki samej.... inaczej nie zrozumiesz nigdy wszystkiego w zupełności.... Owóż, dziecię o którem mówię, nie było wcale podobnem do genjalnego i przepięknego brata swego.... Urodziło się brzydkie i krzykliwe.... Krzyczenie zaś, w kolebce choćby leżącego dziecka, poczytywało się w rodzinie owej za nieprzyzwoitość najwyższą i brak dystynkcyi.... Wzrastając, niezgrabnem było i nieśmiałem, przez niezgrabność tłukło kosztowne cacka zdobiące gotowalnię matki, przez nieśmiałość zaniedbywało dowcipnym szczebiotem ozdabiać i rozweselać chwile jej w dziecinnym pokoju spędzane.... Oto był drugi grzech jego.
— Tak, wyrzekł głucho Cezary, pamiętam to.
— Następnie, ciągnął Pawełek, dziecię to wyrastając w chłopięcia, szczególnie złym akcentem mówiło po francuzku. Polska krtań jego nigdy z dostateczną charkawością wymówić nie zdołała r francuzkiego. Kiedy już stał się młodzieńcem, konno jeździć było mu bardzo trudno, bo wiecznie zalęknionym i zmieszanym czuł się w obec tych, którzy na niego patrzeli, na kartach się nie znał, broni palnej nie lubił, metressy żadnej nie miał nigdy, w świecie nie sprawił żadnej furory, żadnego brio, od którego nakształt szampana szumiećby mogło imie jego rodowe.... było to już wiele grzechów, aż nadto wiele, aby sprowadzić nań pogardę i niechęć matki naprzód, całej rodziny potem, wszystkich tych nakoniec, którzy przed rodziną tą czołem biją i prochy pochlebniczemi usty zmiatają....
— Tak, powtórzył Cezary, pogardę i niechęć....
Głos jego drżał ponurym, gniewnym już dźwiękiem, Pawełek mówił dalej:
— Ale w dziecięciu tem nielubionem i wzgardzonem, istniały wielkie zarody dobra.... skarby uczucia i skarby może pojętnej myśli.... Było ono szczere, dziecię to czyste jak kryształ, jak dyament, żadną skazą obyczaju złego, lub złej skłonności nieskalanem.... Ale uczucia jego odtrącone i ranione na każdym kroku, zwijały się w sobie albo rozpraszały się na drobną monetę błahej litości, lub drobiazgowych dobrych uczynków.... myśl jego skrępowana, przelękniona utuliła się w najgłębszym kątku mózgu jego i samej sobie mówiła: nie istnieję wcale!
Cezary podniósł głowę i błyszczącemi oczami patrząc na Pawełka, wymówił stłumionym głosem:
— Tak, tak!
— Wmówiono mu, że jest do niczego niezdolnym, że jest bon à rien i ono uwierzyło temu, bezsilnem się uczuło i pozwoliło obracać sobą jak lalką....
— Tak! tak, głośniej już i z oczami wlepionemi w twarz mówiącego powtórzył Cezary.
— Tak było, ale tak trwać wiecznie nie mogło; rzekł jeszcze Pawełek; trzeba było tylko silnego uderzenia, aby to co stworzonem było przez naturę i tlało w głębi istoty dziecka tego cicho i niewidzialnie, wywinęło się z pieluch, wzrosło i wybuchło.... Nadeszło uderzenie to, dziecię doświadczyło wielkiej miłości i wielkiej potem boleści i stanęło na nogach własnych, targnęło pęta swe i ryknęło jak lew....
Tu uśmiechnął się Pawełek i powstając położył znowu dłoń na ramieniu towarzysza.
— Ale nic na świecie nie ginie, mój Cezary i żadna przyczyna bez skutku nie pozostaje. Porwałeś się i ryknąłeś jak lew, ale pochyliłeś się znowu i zapłakałeś jak dziecko. Inaczej być nie mogło. Lecz trwać to powinno, trwać to musi chwilę tylko. Powstaniesz znowu Cezary i pójdziesz drogą twoją wielką i jasną....
Cezary siedział już teraz wyprostowany z pałającem okiem, i w silnym uścisku trzymał dłoń przyjaciela.
— Jaką jest ta droga? gdzie jest ta droga? zawołał. O, mój Boże, zdaje się że widzę ją.... przed oczami staje mi stary Kniks... ten człowiek obłąkany z miłości dla ludzi... zdaje mi się że w uszach brzmią mi słowa, które do mnie mówił....
— Wiem, rzekł Pawełek, mówił ci on, że Pompalińscy nigdy nic nie czynili... Ty Cezary przed którym nikt nigdy nie uderzał pokłonów kornych, którego umysłu nie zaćmił i serca nie zepsuł dym pochlebstw i szał swawoli, z duszą twoją czystą, nieznękaną wolą i sercem spragnionem miłości, w którą inni nie wierzą już nawet, zostaniesz jedynym Pompalińskim, który czynić będzie wiele i dobrze....
— O! gorącym szeptem i z oczami w przestrzeń utkwionemi mówił Cezary, widzę, słyszę starego Kniksa! O, święty człowieku, który postradałeś rozum przez miłość dla ludzi, jakże wiele, wiele uczyniłeś mnie dobrego!....
Czarne oczy Pawełka błyszczały ogniem zapału i łzą rozrzewnienia. Ubogi krewny, rezydent żyjący na chlebie łaskawym, pierwszy raz może w swem życiu uczuł się w pełni godności swej człowieczej, uczuł że czyni cóś pięknego i użytecznego, że sowicie odpłaca za chleb otrzymany temu, który sierotę w dom go swój przyjął, pomagając do dźwignięcia się i zmężnienia synowi jego.
— Cezary, rzekł, ty masz miliony....
Szyderski, smutny uśmiech osiadł znowu na ustach Cezarego.
— Mój Pawełku, rzekł, miliony te były dla mnie zawsze kajdanami, a potem stały się przyczyną okropnego złudzenia i zawodu. Wierzaj mi, że wiele, wiele razy w mem życiu, gdy zatrzymywałem się nagle śród pola na wsi, lub śród ulicy w mieście, a wszyscy myśleli ze jestem pół idiotą gapię się na cóś bezmyślnie, jam patrzał na biednego wyrobnika jakiego, który rzeźki i swobodny, śpiewając pracował albo spokojny i poważny spoczywał po pracy otoczony temi, którzy go kochali. Ileż razy myślałem, że gdybym się był nie urodził Pompalińskim byłbym sto razy, milion razy szczęśliwszym.
— O Pompalińskiego mniejsza, uśmiechnął się Pawełek, ale co do milionów to gardziłeś niemi dla tego Cezary, że ogromną i rzeczywistą wartość ich i potęgę znają najczęściej ci tylko ludzie na świecie, którzy, niestety! ich nie posiadają.
— Tak, tak! zawołał Cezary, ale ja także poznać je muszę. Stary Kniks powiedział do mnie: jesteś młodym, silnym i masz miliony...
— Zaprawdę! waryat ten więcej ma jeszcze rozumu od tych, którzy śród świata za mędrców uchodzą! On nie powiedział ci pewnie: używaj milionów swych na picie szampana, na pozłacanie zielonych stołów, na kupowanie sobie sprzedajnych kobiet.
— Nie Pawełku, on mi powiedział, masz miliony, możesz z pomocą ich uczynisz cóś dobrego.
— I nie mając rodziny, któraby cię kochała, ciągnął Pawełek, stworzysz sobie rodzinę ze wszystkich tych, którym łzy z oczu otrzesz i myśl z ciemnej niewiadomości podźwigniesz i myślą swą próżnującą dotąd, bo zafukaną do wielkich źródeł światła podniesiesz i z nich wiadomości poczerpniesz jakim sposobem, zamiast rozdawać na ulicach jabłka dzieciom i grosze żebrakom, zużytkować masz dobroć swą i fortunę i wznieść cóś wielkiego i trwałego....
Cezary stał już przed Pawełkiem z podniesioną głową i iskrzącem się okiem.
— Pawełku! zawołał, teraz dopiero zrozumiałem jasno, kim jestem i co mi czynić wypada. Dziękuję ci!
Ujął w swe ręce obie dłonie przyjaciela i dodał z cicha:
— Więc mogę jeszcze być kochanym i szczęśliwym.
Zamyślił się na chwilę z okiem wlepionem w przestrzeń, tak jakby przypatrywał się czemuś zdaleka mu przez wyobraźnią własną ukazywanemu, potem dodał z cicha:
— To prawda! to prawda! cóż znaczy boleść moja w porównaniu z boleścią człowieka tego, który cierpiał za.... miliony ludzi!
— A jednak, dokończył po chwili, i ja także cierpię bardzo, Pawełku! cóżem winien, że cierpię jeszcze?.. ja ją tak szczerze, tak ogromnie kochałem, jam się do nich tam wszystkich jak dziecię przywiązał.
— I cierpieć będziesz długo jeszcze, odpowiedział Pawełek; dopóty zapewne, dopóki bólu twego nie pochłonie nowe całkiem życie.
— O! chciałbym już zacząć, to nowe życie! z pełni piersi zawołał Cezary, prędzej mógłbym zapomnieć.... prędzej może stałbym się czemś... dla kogóś!...
Pawełek milczał chwilę w zamyśleniu.
— A! rzekł powstając, niechże ja te pierwsze chwile nowego życia twego, Cezary, wyzyskam dla tych których kocham.... Chodź, zaprowadzę cię do ludzi prawdziwie nieszczęśliwych.
— Do rodziców twej ukochanej, Pawełku? zapytał Cezary ujmując ręce przyjaciela.
— Pójdźmy Pawełku! pójdźmy! mówił dalej śpiesznie ubierając się już do wyjścia.
— Po drodze opowiem ci ich historyą, rzekł Pawełek.
Po chwili dwaj młodzi ludzie, ręka w rękę opuszczali ciasne i wyzłocone, a świat szeroki przed oczami smutkiem zamglonemi zakrywające ściany, hotelowego mieszkania.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eliza Orzeszkowa.