Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom II/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przygody czterech kobiet i jednej papugi |
Wydawca | Alexander Matuszewski |
Data wyd. | 1849 |
Druk | Jan Jaworski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Było to w pięknym poranku na początku Czerwca, gdy Tristan zdrów przez połowę tylko, bo nieco osłabiony i blady, zajął miejsce swoje na koziołku kocza herbami przystrojonego, zmieniającego się w potrzebie na pojazd pocztowy, w czasie kiedy Henryka zajęła miejsce w środku pojazdu. Przez delikatność, strój który kazała młodemu człowiekowi wygotować, nie był wcale liberyą. Była to gładka czarna suknia Angielska, tak, że Tristan zdejmując kapelusz galonowany z kokardą czerwoną przestawał być lokajem.
Stangret umieścił się obok niego, bo, aby nie posyłać po konie pocztowe, a nadewszystko aby przypadkiem pocztyljon nie znalazł się ten sam który jéj pomagał przenieść do pojazdu ranionego Tristana, co mogłoby dać pohop do dziwnych wniosków, aby nie posyłać: mówię po pocztowe, konie, hrabina udała się z miejsca swemi własnemi końmi, nakazując aby pocztowe dopiero w pierwszéj stacyi Villejuif zaprzężono. Corocznie wyjeżdżała tak ze swego domu w Boulogne, zostawiając, w nim całą służbę złożoną z Francuzów, i udawała się do domu przy jeziorze Majeur gdzie miała służących Włochów. To postrzeżenie i wiele jeszcze innych poczynionych przez Tristana, dały mu do zrozumienia, że hrabina musiała być bardzo bogatą.
Można pojąć, jakich doznał uczuć młody człowiek ujrzawszy znów ów las Buloński gdzie się miało życie jego pozostać, a jadąc wzdłuż Paryża, jakiego doznał uczucia wspomniawszy sobie że tam Ludwikę zostawił, Ludwikę która sądziła się być wdową. Okrążono Paryż i udano się drogą do Fontainebleau.
W Villejuif zatrzymano się wprost poczty, stangret odprzągł swoje konie, a Tristan zsiadł z koziołka zamówić pocztowe. Paszport był formalny nie doznano więc żadnych trudności.
— Co panu jest? zapytała hrabina z uczuciem widząc Henryka, zmienionego.
— Cierpię, pani.
— Z rany?
— Nie, z myśli moich.
— Rozumiem, pan porzucasz Ludwikę.
— Ona mi była bardzo drogą, tak drogą pani, że obciąłem umrzéć aby ona żyć mogła.
— Tak, odpowiedziała uśmiechając się hrabina, że po trochu przywykniesz miéć w nienawiści osobę, która ci przeszkodziła doprowadzić do skutku twój zamiar.
— Nie pani, bo zamiar jest dokonany, jak pani to sama widzisz; żyjąc dla pani coś mi przyrzekła tajemnicę dochować, jestem umarłym dla mojéj żony, dla mych przyjaciół, dla Francyi. Zmienię nazwisko i znajdę tam we Włoszech jaki zakątek, jakie mało miasteczko, gdzie, spodziewam się, będę się mógł ukryć i żyć nie będąc znanym nikomu.
— To dobrze, odrzekła hrabina, wyszukamy ci coś podobnego.
— Czy na drogę do Fontainebleau? zapytał pocztylion.
— Tak jest, odpowiedział Tristan, siadając na koziołek.
Umówiono się, że na obiad staną w Montereau.
Tristan z wysokości siedzenia rzucił okiem na most smutnych dla niego pamiątek: bo dawniéj wszystkiego próbując, zrobił był trajedyę na straszną przygodę księcia de Bourgogne, i przyjeżdżał razem z Ludwiką na ten most, aby na samem miejscu zaczerpnąć natchnienia. Trayedyi jego nie grano i odmówiono przyjęcia, do tego jeszcze jakiś akademik zrobił pierwéj na te samę temę trajedyą, która z powinności trzy razy graną była: biedny więc Tristan znalazł panów aktorów bardzo źle usposobionych dla swego dzieła.
W téj tedy chwili, na tym moście podwójna przedstawiała mu się pamiątka.
Zatrzymano się w oberży: Tristan rozdysponował obiad. który zastawiono w osobnym pokoju. Henryka powiedziała, że lubi być usłużoną przez własnego służącego, i dlatego półmiski przynoszono do przyległego pokoju. Tristan chodził po nie i uprzejmie częstował i służył niemi Henryce.
Bo też to jest najmilsze, najwdzięczniejsze i najbardziéj zachwycające. służyć kobiécie, jeżeli ona żąda tego, gdyż jakaś część jéj wdzięku spływa na usługującego. Tristanowi gdyby o życie nawet chodziło, nie chciałby uchodzić za lokaja jakiegoś pana, bo służyć mężczyźnie, jest to wypełniać rzemiosło, a służyć kobiécie, jest to wypełniać grzeczność. — Tristan więc był najgrzeczniejszym w świecie.
A nagrodę, Henryka pozwoliła mu usiąść przy ubocznym stoliku, a zawoławszy służących powiedziała mu: że chcąc jak najprędzéj odjechać i zmienić ubiór swój, żąda aby Józef jadł zaraz obiad.
Józef tedy obiadował usłużony nawzajem przez służących z oberży.
Potém udano się daléj. Tristan zajął swoje miejsce na koźle: ten trzydziesto milowy kraj, okalający Paryż, z pospolitém bardzo położeniem swojém, który pewnie tylko przez miłość narodową nazywamy piękną Francyą, a który rozwijał się przed wzrokiem Tristana, nie rozerwał mu myśli zajętych wspomnieniem Ludwiki. Wciąż zapytywał się w skrytości serca swego, co téż ona robi? co się z nią dzieje w téj chwili? Jest że przynajmniéj więcéj szczęśliwą?... ta niepewność o jéj losie, dręczyła mu umysł. Poddając się swemu poświęceniu, za pomocą którego uszlachetniał swoje samobójstwo, rachował tylko na to, że znajdzie śmierć pewną. Nicość, albo życie wieczne, następować muszą po istnieniu ziemskiém, mówił sobie: ciało umiera, dusza byt swój zachowa, a więc trup nie będzie zazdrosnym. Ta część materyalna biorąca swój początek z ziemi, powraca do niéj i niedostępna jest namiętnościom ludzkim; nie będę więc patrzył na szczęście Ludwiki przez grubą warstwę ziemi przedzielającą mnie od świata tego, a przez następność, to szczęście nie zrządzi mi cierpień, bo jeżeli będę na nią poglądał przez lazur oddzielający mnie dotąd od Boga, spoję szczęście moje z jéj szczęściem.
Ale Tristan projektował, a Bóg rozrządził, jak to przysłowie mówi: obok grobu otwierającego się dla Tristana, jak to sobie myślał, były jeszcze drzwi które, się otworzyły dla niego! Te drogie drzwi poprowadziły go do życia które chciał porzucić drogą żalów, tymczasem życie ukazało się mu ze wszyslkiemi jego boleściami, a nadto jeszcze, z boleścią dotąd nieznaną, z zazdrością.
Jednakże na widnokręgu ponurym i krwią zbroczonym, pokazywała się jedna gwiazda piękna, zdradziecka jak duch złowieszczy, a jednak upajająca pociechą: tą gwiazdą była Henryka.
Czém Henryka stać się dla niego mogła, o tém Tristan nie wiedział jeszcze: jaką mogło zrządzić w życiu jego odmianę, spotkanie z nią w chwili tak stanowczéj, to spoczywało także, pod zasłoną ledwie uchyloną przyszłości.
Tyle tylko, że jak w cieniu wieczornym, domyśléć się można, że za chrapowatemi i nie płodnemi górami, istnieje kraj jakiś, jak w czasie burzy, ukaże się czasem czysty lazurowy przestwór nieba, tak i Tristan uczuwał cóś nowego, nieznanego, pełnego słodyczy i okrucieństwa razem, zbliżającego się do siebie, i zatopiony w ponurych rozmyślaniach o przeszłości, przyszłości oczekiwał.
Nadszedł wieczór, ta przyszłość dni wszystkich, ciemny dla jednych, uśmiechający się dla drugich, a tak nieodgadniony jak przyszłość życia całego.
Podczas przeprzegu koni Tristan zszedł z kozła i z uszanowaniem przybliżył się do drzwiczek.
— Pani nie rozkaże czego?
— Pani jest bardzo bojaźliwa, odrzekła Henryka: boi się złudzie strachów, rozmaitych rzeczy nie podobnych do prawdy i nie do uwierzenia, potrzebuje zatém aby ją kto uspokajał, zabezpieczał, i rozkazuje Józefowi żeby usiadł przy niéj w powozie.
Józef był służącym nadto dobrze znającym służbę, aby natychmiast nie usłuchał. Otworzył drzwiczki i usiadł na ławeczce z przodu.
— No! i cóż robisz? zapytała Henryka.
— Widzisz pani co robię, korzystam z twojéj dobroci.
— I siadasz pan na złem miejscu? No! bo tak jest!... powóz szeroki, siadaj więc pan przy mnie.
— Ale będzie pani niedogodnie, zwłaszcza w nocy.
— Ależ pan jesteś cierpiącym, potrzeba więc abym wróciła do mojéj roli dozorczym przy chorym.
— Ah! jakże pani dobrą jesteś! tysiącznie tylko powtarzać to mogę.
— Siadaj pan tutaj, a jeżeli doznasz z mojéj strony, jako od śpiącéj, niedogodności jakiéj, to mi to przebaczysz! nieprawdaż?
Henryka nie tylko miała sposób rozmawiania przyjemny, ale nadto głos jéj był nadzwyczaj dźwięczny i miły, a uśmiech cudowny dodawał ceny każdemu słowu które usta jéj wymawiały. Skoro tylko Tristan znajdował się w prost Henryki, czuł, nie mogąc zdać sobie sprawy z tego, jakąś błogość rozlewającą się w całéj istocie swojéj. Pojęcia jego rozjaśniały się, odpychały przeszłość, a z tą przeszłością postać białą i bladą Ludwiki, która utracała natenczas rzeczywistość, i nikła jak widmo w oddaleniu i ciemności. W chwili jednak niebytności hrabiny, Ludwika znów dla niego była rzeczywistością i schodziła z miejsca trzeciego planu obrazu, aby zająć na nim pierwsze.
Ta zmiana miejsca, dokonała się w czasie przeprzągania koni. Pocztylion szukał przez kilka chwil Józefa mającego siedziéć na koźle, a że nie ruszał daléj, odezwała się więc hrabina:
— No! przyjacielu, czemu nie jedziesz?
— Bo szukam służącego pani.
— To napróżno! on jest tu w pojeździe.
— W pojeździć? odrzekł zdziwiony pocztylion. A! no! to przynajmniéj jeden z tych co to nie są nieszczęsliwi: dobrze, dobrze, dobrze!..!
Wsiadł na kozioł i ruszył świszcząc znaną woźniców piosneczkę:
..zobacz czy nie jadą?“
Tristana wzięła chęć skarcić pocztyliona, pozwalającego sobie robić niedorzeczne uwagi.
lecz Henryka wstrzymała go z uśmiechem: nadto, wątła budowa Tristana, którego rana bardziéj słabym czyniła, nie rokowała mu łatwego zwycieztwa nad barczystym woźnicą, sądzącym zresztą, że Tristan był prostym służącym.
W téj chwili konie szybko ruszyły, a Tristan siedząc w miękko wysłanym powozie, lekko i z całą wygodą do podróży urządzonym, oddychał tą miłą wonią jaka się rozchodzi od każdéj młodéj, pięknéj i arystokratycznéj kobiéty, ah! bo też taka won jest bardziéj upajającą, sympatyczną, zmysłową, niż woń kwiatów: pozwolił więc grać wyobraźni swojéj, i tak jakeśmy to już wyżéj starali się w tłómaczyć, obrazy ponure i smutne zaczęły ustępować i niknąć przed promieniejącą światłem przytomnością Henryki. Noc była dość przyjemna, chociaż wietrzna. jak zwykle są wszystkie nasze noce na początku lata. Obłoki przezroczyste, jakby bawełniane, przeciągały po niebie, a przesuwając się zwolna łagodnie, zdawały się użyczać swego ruchu milczącemu i smutnemu księżycowi. Była to taka właśnie noc, jakiéj potrzeba dla przychodzącego do zdrowia serca i ciała, przy takiem lekarzu jakim była hrabina.
Przez czas jakiś pozostawał z wejrzeniem nie pewnem błąkającem się, z ustami na pół otwartemi, wciągając w siebie nową atmosferę w któréj się znajdował: gdy w ostatku myśl mu przyszła, że to jego milczenie tak łatwe do pojęcia, było jednak śmiesznem i niegrzecznem, obracając się więc z żywością do Henryki:
— Oh! Boże! wymówił, przepraszam panią, ale doprawdy nie wiem, czym nawet pomyślał o podziękowaniu jéj za nową łaskę jaką raczyłaś mnie obdarzyć.
— O! uspokój się pan, to już dopełnione, odpowiedziała śmiejąc się Henryka, bardzo przyzwoicie i z wszelkiemi formami wzbraniałeś się przyjąć to, co nazywasz nową łaską i nie uległeś inaczéj, zaręczam Panu, tylko tak jak się ulega w podobnym razie z konieczności.
— Pani ze mnie żartujesz, odpowiedział uśmiechając się Tristan, lecz pojmuję że zasłużyłem na żart. Ja jestem istotą bardzo śmieszną w własnych oczach moich, bo nie umiem być ani nieszczęśliwym, ani szczęśliwym, ani umarłym, ani żywym; daruj pani tę różnorodność którą ci przedstawiam w bycie moim i raz jeszcze przebacz mi.
— Oh! pan jesteś wskroś i wkoło obsypany przebaczeniem: najgłówniejszy błąd kobiecy jak pan wiesz jest ciekawość. A no! więc przypuściwszy że pan jesteś tą anomalją w świecie, jak mi to mówisz: przyznaj pan, że tém samém stajesz się jeszcze ciekawszym przedmiotem do zbadania.
— Niechże i tak będzie! odrzekł Tristan, przyjmuję całą twoją życzliwość pani, pod nazwą nową moją jako przedmiot. Uczyłem się po trochu wszystkiego a szczególniéj medycyny, i jeżeli pani będziesz potrzebowała mojéj pomocy do rozebrania i zbadania istoty mojéj, użyczę ci jéj pod warunkiem, że nawzajem zbadać mi panią widno będzie.
— A! pan chcesz naukę swoją przedłużyć na mojéj osobie, ależ to bodzie łatwą bardzo rzeczą, w dwóch słowach potrafię panu to o sobie powiedziéć co już wie świat cały, a dodam jeszcze to co ja sama tylko wiem osobie: potém jeżeli jako doktor dojdziesz pan aż do tego, że więcéj jak ja wiedziéć o mnie będziesz, w takim razie powiesz mi swoje spostrzeżenia, oświecisz mnie i wspólnie pomagać sobie będziemy w urzeczywistnieniu przepisu mędrca, który za najpierwsza rzecz podaje, aby poznać siebie samego.
— Oh! ja! odrzekł Tristan, pani mnie już znasz, wszystkom ci o sobie opowiedział... Rozwinąłem przed tobą życie moje jak obraz, i dostrzegłaś pewnie, że bardzo mało światła ożywiało go. Gdy pani przeciwnie..... Ale mów pani o sobie, czém więcéj w życiu twojém dostrzegę świetności i szczęścia, tém więcéj pocieszę się tą sprzecznością.
— Słuchaj więc pan, odrzekła Henryka, uśmiechając się i pokazując dwa rzędy białych jak pereł zębów, inna kobiéta na mojém miejscu pochyliłaby głowę i na pół obumierającdmi oczyma udawałaby zajmującą smętność! a z długiém westchnieniem wymówiłaby najpierwsze słowo: niestety!... Ale ja tak sobie nie postąpię: ja tak jak pan jestem także wyjątkiem, to jest, że nie
czuję się upokorzoną szczęściem mojém, że jestem z liczby tych rzadkich istot, co to po prostu przyznają się że są szczęśliwe.
— Tém lepiéj, tém lepiéj, cicho wymówił Tristan, pocieszasz mnie pani, mów, mów daléj.
— Strzeż się pan, wymówiła Henryka; mówię że nieszczęście jest zaraźliwą chorobą, a gdyby téż przyszło ci się porazić szczęściem jak utrapieniem?
Uśmiech smutny, a raczéj gorzki ukazał się tylko na ustach Tristana.
— Oh! co do tego, odrzekł, to nie ma niebezpieczeństwa dla mnie.
— A potém pan będąc doktorem mógłbyś się natychmiast uleczyć.
— O! tak pani, podejmuje się tej kuracyi. Mów pani daléj.
— Zresztą nie mam żadnéj w tém zasługi, ze jestem szczęśliwą: szczęście jest najczęściéj dziełem wynikajacém z położenia, zadaniem rozstrzygniętém przed urodzeniem jeszcze naszém: z gry przypadku, lub wyroku Opatrzności, jak ci się podoba to nazwać, wypływają wszystkie przygody życia naszego.
— Nieszczęściem, wszystko coś pani powiedziała, jest wielką prawdą, odrzekł Tristan.
— Urodziłam się bogatą, i ze szlachetnych rodziców; byłam wychowaną pośród rodziny mojéj a nie w klasztorze, to jeszcze więcéj wpłynęło na charakter mój niepodległy: w ośmnastym roku życia przedstawiono mi hrabiego de Lindsay jako przyszłego męża mego; był to człowiek duży, suchy, chudy, ekscentryczny, jak niemi są wszyscy anglicy duzi, chudzi i t. d. W ośm dni po zawartém z nim małżeństwie, odezwał się do mnie w ten sposób:
— „Co myślisz pani o mnie teraz, już znając mnie?
— „Ależ panie, bardzo mnie zakłopotałeś takiem zapytaniem.
— „Powiedz pani, powiedz czy odkryłaś we mnie jaką wadę?
— „Jeszcze nie, odpowiedziałam śmiejąc się badź pan jednak spokojny, z czasem przyjdzie do tego może.
— „Więc pomogę ci w tém pani, jestem podróżującym.
— „Nie wiem co przez to chcesz pan powiedzieć?
— „Że Pan Bóg. dawszy mi długie żórawie czy bocianie nogi, nieszczęściem dla mnie, nie dał mi tych ptaków skrzydeł; zastępuję więc ten brak pocztowym wózkiem, koleją żelazną i parowemi statkami.
— „Nie rozumiem jeszcze pana.
— „Dam się zaraz zrozumiéć; jestem dotknięty chorobą bezustannego ruchu. Żyd wieczny tułacz miał godzinę, na odetchnięcie, a mam czasem miesiąc cały a najwięcéj sześć tygodni na odpoczynek. Niech mi się zdarzy, być w jakiéj choćby też w najbardziéj zachwycającéj miejscowości miesiąc jeden! muszę ją dla innej porzucić. Gdyby mi po śmierci Bóg dał wybór między niebem a piekłom, jedno jak drugie równie by mnie odstręczało i błagałbym Go o miejsce w czyśćcu, dla téj tylko przyczyny, że miałbym obietnicę, iż go kiedyś porzucić mogę.
— „To się ma rozumieć, że ta chęć ruchu pana napadła, że ja jestem pańskim czyśćcem i że masz wielka ochotę już mnie porzucić.
— „Wcale nie, bo zaczynam od prośby, abyś się ze mną udała w podróż.
„Zrobiłam na to dziwne poruszenie.
— „Jednakże uważaj mnie pani dobrze, nie wiem co się to znaczy, ale chociaż jestem niezwykłym znawcą niepodległości, nie wiem, nie pojmuję nawet co to jest tyrania. Zostawiam cię w zupełnéj wolności towarzyszenia mi albo nie; jeżeli pojedziesz ze mną, będzie mi to bardzo przyjemnie, jeżeli nie pojedziesz, zastanę cię za moim powrotem. Mam zamek w Szkocyi, villę nad brzegiem jeziora Majeux, mam chatkę w Szwajcaryi, pałac w Wenccyi; jedź gdzie ci się podoba, tylko przesyłaj mi o sobie wiadomości poste restante w miejscach w których ci listami oznaczę, albo też udaj się na moje spotkanie tam, gdzie, w przejeździe będę mógł znaleźć cię i pozdrowić; zostanę przy tobie miesiąc, sześć niedziel (jeżeli mi podobném będzie) a potém znów odjadę.
— Gdzież pan ztąd wyjeżdżasz?
— Jadę do Egiptu, ztamtąd do ziemi Świętéj, przebiegnę Azyę mniejszą, odwiedzę Konstantynopol w przejeździe, a około morza czarnego przez Odessę i Kursk, udam się do Moskwy, potém do Petersburga. a ztamtąd popłynę do Anglii.
— A to prześliczną podróż odprawisz pan.
— Czyby się pani podobała przypadkiem?
— Muszę się przyznać, że mnie kusi.
— Nie chcę pani zabierać z nienacka, albo podejściem, mogę nawet spóźnić o jeden dzień mój wyjazd, a tego dnia użyję na zrobienie testamentu. Ale potrzeba powtarzać, że czy zostaniesz, czy pojedziesz ze mną, zostawię ci wszystko co posiadam, około czterech lub pięciu milionów; szósty milion użyję na ulepszenie położenia i bytu dwóch siostrzeńców i dalekich wnuczek, jak równie na wynagrodzenie uczciwych w rodzinie naszéj służących; ale tém nie będziesz się kłopotać pani, bo to rozporządzenie zostawię do wypełnienia memu intendentowi.
— Więc tedy panie mam czas do jutra?
— Jutro o godzinie dziesiątéj przyjdę do pani po jéj rozkazy.
— Nazajutrz istotnie o godzinie dziesiątéj powrócił i znalazł mnie w stroju podróżnym.
— Oto jest moja odpowiedź panie.
Radość zabłysła mu w oczach.
— Ale, odezwał się? namyśliłażeś się pani dobrze?
— Namyśliłam.
— Bo to podróż bardzo utrudzająca. którą przedsięwziąść zamyślamy.
— Silną i zdrową jestem, panie.
— Trzeba będzie iść piechotą dzień i noc nieraz, siadać w lektyki, na konie, na wielbłądy czasem.
— Zniosę wszystkie następstwa z położenia mego wynikające.
— Słońce, wschodu płeć ci zczerni.
— Zawsze żałowałam żem się nie urodziła brunetką.
— Wiatr północny posiecze ci usta.
— Wzięłam z sobą opiat z Houbigand.
— Odmiany powietrza mogą pani szkodzie na płuca.
— Mam dwanaście pudełek pàte de Regnault.
— Zatém nie rozmawiajmy dłużéj i jedźmy.
— Jak się panu podoba.
— Ale zaraz!
— W téj chwili.
— I wyjechaliśmy.
— Prześliczna to była podroż. Lord Lindsay od dzieciństwa prawie swego, świat ustawicznie przebiegał, i naturalnie skutkiem wprawy, umiał zapobiegać rozmaitym tysiącznym brakom, i oszczędzać podróżującym małych ciągłych, a przez to bardzo utrudzających niewygód. Zrobiliśmy od czterech do pięciu tysięcy mil, rozmaicie, to na koniach, to w statkach, to na wielbłądach, a czasem pieszo, i nigdy nie przytrafił mi się najmniejszy przypadek, nigdy mnie słabość nie napadła. Po upływie dwóch lat, wróciliśmy do Anglii.
„Zasmakowałam w téj pierwszéj podróży. Lord Lindsay zaproponował mi drugą do obudwóch Ameryk; przyjęłam to zaproszenie.
„Ta podróż tak jak i pierwsza odbyła się bez przypadku. Ośmnascie miesięcy strawiliśmy na zwiedzenie Stanów-Zjednoczonych, na spuszczanie się do Missisipi, na przebieżenie odnogi Meksykańskiéj i na płynienie wzdłuż rzeki Amazonki blizko przez przeciąg pięciuset mil prawie. Wszystko to odbywaliśmy po królewsku statkiem, który nas z jednego morza na drugie przewozi!, ze świta ogromną towarzyszącą nam na ląd stały: nasze dwa majątki złączono, lorda Lindsay i mój, robiły nam cztery kroć sto tysięcy liwrów czystego dochodu. Po téj podróży przybyliśmy do Francyi.
„W ten czas właśnie toczyła się rzecz o wyprawie do Chin. Lord Lindsay najgorętszą pałał żądzą nawiedzenia Państwa Niebieskiego, właśnie dla tego może, że to było prawie niepodobném do uskutecznienia. Krewny jego, dowodził tą wyprawą. Prosił go więc o dwa miejsca na statku jego, lecz gdy prawa morskie nie dozwalały, aby przy wyprawie wojennej kobiétom wolno było znajdować się na statkach rządowych, nie mógł wyprosić aby mi pozwolono jemu towarzyszyć. Miałam taką chęć widzenia Chin, jaką się ma odwiedziéć jakiego planetę. Jednakże odstąpiłam od téj podróży, będącéj jak już powiedziałam nie podobną do uskutecznienia, zawsze jednak prosząc lorda Lindsay, aby i on zaniecha] téj fantazyi: o ile pan poznałeś charakter lorda Lindsay, pojmujesz zapewne, że nie pozwolił się prosić długo, przeprosił mnie stanowczo i obiecał że najdłużéj dwa lata zabawi w téj podróży, i że jeżeli mi to przyjemność zrobi, mogę pojechać na spotkanie go nad brzegi morza Czerwonego. I odjechał, zostawując mi wolność zupełną. prowadzenia życia jak mi się tylko dogodném zdawać będzie.
„Sześć miesięcy nie miałam żadnéj wiadomości. Przeszło wpół roku, odebrałam od niego list przez kuryera z Indyów, przybywającego przez Suez, Aleksandryę i Maltę. Eskadra angielska miała natenczas przejść z morza Niebieskiego na morze Żółte i gotowała się do wylądowania. Lord Lindsay, oznajmiał mi: że z brzegów statku, widzieć można Chińczyków rozwieszających ogromne chorągwie, na których pomalowali straszne smoki, i zataczających na brzegi stare armaty, z których strzelać nie można. „Dodał jeszcze, że postrzega już po tém wszystkiém co dotąd widzi, że Chiny są najciekawszym krajem i że bardzo żałuje, iż mnie nie ma przy sobie.
„W sześć miesięcy znowu, odebrałam list od komodora Smith. donoszący mi, że lord Lindsay polując, i nieprzezornie zapuściwszy się w głąb kraju z czterema przyjaciółmi swemi, zarżniętym został wraz z nimi przez zgraję Chińczyków wychodzących ze wsi. Że wieś tę spalono, a mieszkańców jéj powywieszano. Potém wyprawiono lordowi Lindsay pogrzeb. na którym wykazała się cała duma i wspaniałość wielkiéj Bretanii, co, jak dodał komodor Smith, powinno by choć w części boleść moja ułagodzić.
„Komodor nie zgadł, boleść moja była rzetelna i mocna. Kochałam lorda Lindsay nie tak jak się kochać winno męża, nie tak jak ojca, lecz kochałam go jak wuja, którego wielki majątek obsypywał i otaczał mnie wszystkiemi rozkoszami i przyjemnościami, jakie tylko w wyobraźni młodéj kobiéty otworzyć się mogą, bo wszystko mi daném było co zażądać potrafi serce a choćby nawet i duma. Bardzo mała liczba mężów młodych i pięknych i nie tak excentrycznych, puszczycićby się mogła, przysięgam to panu, tak szczerym i prawdziwym żalem, z jakim ja opłakiwałam tego biednego lorda Lindsay.
„Doręczono mi testament jego, lord Lindsay nic w nim nie zmienił, na bok odrzuciwszy małe zapisy, o których mu pierwéj jeszcze mówił, mnie zaś zrobił dziedziczką całego majątku swego.
„Jednakże wszystko ma swój koniec na tym świecie. Moja boleść choć prawdziwa i głęboka, zagoiła się; położenie moje jako wdowy, nadawało mi zupełną wolność robienia co mi się podoba, większą nawet swobodę niż kiedy byłam żoną: korzystałam z niéj i wiodłam życie do jakiego mnie mój mąż przyzwyczaił. Jeździłam konno, w moim ogrodzie był cel do strzelania, zbrojownia w moim domu, i co drugi dzień Grisier przychodził fechtować się ze mną.
„Nadzwyczajnej siły i zręczności nabyłam w téj sztuce.
„Będąc tak bogatą, młodą, i do tego ładną jak mówiono: pojmujesz pan że mi nie zbywało na wzdychających. Gdybym była chciała użyć trochę zalotności, byłabym jak Penelopa, mogła narachować trzysta pretendentów, lecz powzięłam postanowienie, że gdy przez nieszczęście nabyłam moją wolność, więc starannie i troskliwie zachowam to dobro raz mi dane. Oddaliłam wszystkich od siebie, jednych stanowczą odmową, drugich, że się długo namyślać muszę, innym znowu proponując, nie tak jak Penelopa aby łuk Ulissesa naciągali, ale żeby fechtując się ze mną dali mi sześć sztychów w zamian trzech moich.
„Żaden niedokazał tego, ale gdy jeden z nich mierząc się ze mną, skaleczył mi wargę i wybił mi ząb floretem, porzuciłam fechtowanie jako grożącą niebezpieczeństwem zabawę, i wolałam oświadczyć wszystkim, że postanowiłam sobie zostać na zawsze wdową.
„Miałam wtenczas jak i teraz jeszcze mam postanowienie nie iść nigdy za mąż bo imie mam piękne, majątek ogromny, mogę więc wybierać w życiu wszystko co tylko jest mi najprzyjemniejsze, z całą swobodą, nikomu w niczém nie ulegając. Jechałam właśnie na sześć miesięcy do mojej Villi nad jeziorem Majeur i usłyszałam wystrzał pistoletu z którego się raniłeś, a następnie znalazłam cię krwią zalanego.
— Teraz, powiadam pani, znasz mnie tak dobrze jak ja sama siebie znać mogę.
Tristan słuchał pierwszéj połowę tego opowiadania z gorzkim smutkiem: a drugiej z zupełnym osłupieniem.
Smutek Tristana pochodził z porównania dostatków Henryki i jego ubóstwa, takiéj wielkiéj sprzeczności w ich położeniu, z przekonania jakie już miał, a które jeszcze umocnione zostało, przekonaniem także hrabiny, że człowiekowi już naprzód przeznaczono być szczęśliwym albo nieszczęśliwym. W istocie, jakiż przypadek, jakie zdarzenie mogło mu przynieść szczęście? Jakaż okoliczność mogła go zabrać Henryce?
Osłupienie zaś ogarnęło go w skutku tego, co mu Henryka o swojéj własnéj osobie powiedziała. Nigdy nie wystawiał sobie kobiéty w położeniu takiém w jakiém ona siebie przedstawiała. To życie błędne, tułacze, to istnienie amazońskie zdawało mu się niezgodne ze słabą organizacyą kobiéty, i nie pojmował, aby elegancka, wytworna paryżanka (jaką sobie Henrykę naprzód wystawił) była wstanie daléj podróżować niż do Pireneów. Szwajcaryi, albo Baden-Baden.
Tristan zupełnie się pomylił: ta elegantka była lwicą. Długie więc milczenie nastąpiło po opowiadaniu Henryki.
— No! zapylała Tristana, czy znasz mnie pan teraz choć trochę?
— Trochę? mniéj jak pierwéj pani, odpowiedział uśmiechając się młody człowiek: bo nie wiem jak połączyć, jak zgodzić wątłą na pozór twoją pani organizacyą z trudami które ponosiłaś, osobliwie podróżując tak daleko: przebacz mi pani, jeżeli ośmielę się prosić, abyś im pozwoliła uważać to wszystko coś mi powiedziała za sen, który zostawi tylko w umyśle moim pamiątkę fantastyczną, lecz na zawsze wyrytą, przyznaj się pani, wyrytą w charakterze niepodobieństwa.
— Oh! co do tego, mój towarzyszu podróży, pojmujesz, że zupełną masz wolność uważać to za sen lub rzeczywistość, jak ci się podoba, uprzedzam tylko pana, że mam bardzo słabą wyobraźnią, czyli raczéj mam jéj bardzo mało, i że nie mogłam miéć żadnego zamiaru i celu w kłamstwie; nie mówmy więc już o tém dłużéj.
— Przeciwnie, mówmy o tém wszyslkiém, odrzekł Tristan, zawsze zachwycały mnie podróże, szczupły tylko mój majątek nie dozwalał mi ich przedsiębrać. Mówiąc z panią o krajach któreś przebiegła, będzie to dla mnie oglądaniem ich, będzie nawet czemsiś więcéj, bo przez oczy pani patrzéć na nie będę.
Henryka uśmiechnęła się.
— Pan wątpisz o prawdzie mojéj mowy, odpowiedziała, i chcesz mnie w czém podchwycić, nieprawdaż?
— Nie, ja chcę dostąpić szczęścia dawno przezemnie upragnionego, a nastręczającego mi się nareszcie w zdarzeniu terażniejszém. Wiesz pani, że starożytni ludzie, ci dowcipni tłumacze materyalizmu, nadający formy rzeczom najbardziéj oderwanym, przedstawiali zdarzenie, oparte jedną nogą na kole; przebiegało ono szybko, a w przelocie nie trzeba było pozwolić mu uciec.
— No! niech i tak będzie! odpowiedziała Henryka, usiądźmy na zaczarowanym dywanie z tysiąca i jednéj nocy, i przebiegajmy przestrzenie; gdzież chcesz się pan teraz znaleść? zobaczmy!
— Na wschodzie, ponieważ to jest kraj cudów a tém samém jest krajem poetów. Przebacz pani że dla siebie błagam o przywilej tym panom należny: ależ powiedziałem już pani żem próbował wszystkiego a w tém wszystkiém i poezya jakoś znalazła się wmięszaną: jedźmy tedy na wschód.
Na ten czas Henryka zasłoniona często przesuwającemi się białemi obłokami, bujana w powozie unoszącym ją do Włoch, Henryka z któréj puklami włosów powiew wiatru mile igrał. Henryka, ta dziwna kobiéta, zaczęła rozpowiadać cuda o Kairze tym synu Mahometa, Jerozolimie poślubionéj Chrystusa, i Konstantynopolu współzawodniku Rzymu. Była kolejno malującą, pobożną, natchnioną: Corinna u stóp kapitelu nie byłaby w stanie lepiéj od niéj wyrazić a jeszcze miała tę podwójną korzyść że się nie postawiła na stanowisku poety, ani nie wzięła liry do ręki.
Naturalnie się więc stało, że Tristan zaczął coraz bardziéj uważać na towarzyszkę swojéj podróży zajmującą i przyjemną, tak, że zapomniał nawet własnych cierpień swoich, bo wdzięk mowy potoczystéj, ubarwionéj i żywo malującéj przedmioty. oddalał od biedaka uciekającego z kraju, pamięć boleści i nieszczęść.
Całą noc takim sposobem przepędzali, Henryka pierwsza utrudziła się: nadedniem piękna podróżująca wcisnęła się w kątek pojazdu, otuliła się różową atlasową mantylą, spuściła głowę na ramię i usnęła.
Gdy dojechali do stacyi, dzień już był zupełnie jasny; Tristan otworzył po cichu i zwolna drzwiczki, wyszedł z pojazdu nie obudziwszy Henryki, i zajął znów swoje dzienne miejsce.
Na tém miejscu, myśli zapomniane w czasie długiéj nocnéj rozmowy, powróciły na raz do głowy młodemu człowiekowi, ale godziż się wyznać prawdę? powróciły błędne, mętne, jakby zasłoną okryte; powiedziećby można, że w miarę jak się materyalnie oddalał od Paryża, oddalał się także od wspomnień o Ludwice. To jest najpewniejszą rzeczą, że Ludwika była równie ładna jak ta kobieta z którą podróżował, ale ta ostatnia w dwójnasób miała więcéj uroku, bo była bogatą i ekscentryczną; Ludwika była dziewicą chrzcściańską, Henryka czarodziejką starożytnych.
Około dziewiątéj z rana, Tristan wyrwanym został z rozmyślań wołaniem po imieniu, i w téj chwili ujrzał świeżą i piękną blond główkę towarzyszki swojéj, wychylającą się do niego, która wołała go przez okno. Dosyć było chwili jednéj na poprawienie nieporządku w ubiorze zrządzonego w czasie snu: włosy w braku okrągłego żelazka, zakręcone na palcu ułożyły się w śliczne pukle, mantyla różowa podszyta białym atłasem opuszczoną z ramion została, i pozwalała patrzeć na szyję nadzwyczajnéj białości. Tristan nachylił się w stronę ku Henryce, ona wyciągnęła białą, pulchną rączkę do niego, on to samo uczynił i pozdrowienie ranne nastąpiło tym sposobem.
Zatrzymano się dla śniadania w Auxerre; hrabina kazała rzeczy zanieśli do swego pokoju, gdy tymczasem Tristan zamówiwszy śniadanie, zajął się także odświeżeniem swego ubioru. Nie zdając sobie samemu sprawy dla czego to czynił, najstaranniéj układał i muskał piękną swoją włosy, czyścił białe zęby, i w zwierciedle próbował z jakim wejrzeniem, z jakim ruchem najlepiéj mu było do twarzy. Zrobiwszy to wszystko, zszedł dość zadowolony z siebie. Tristan którego własna jego uroda nigdy dotąd nie obchodziła najmniejszéj rzeczy, teraz żałował że linia nosowa nie zupełnie była grecką i że łuk brwi nie ze wszystkimi regularnie był zaokrąglony. Dla czego tego wszystkiego żałował? Tristan sam tego nie wiedział.
To jest bardzo naturalnem, że młody człowiek pierwéj swą toaletę skończył, i zszedłszy czekał na Henrykę w sali gdzie śniadanie zastawiono: w chwilę potém i ona weszła lekka, zręczna, zachwycająca jak nią rzeczywiście była. Tristan postąpił krok ku niéj aby ją powitać, lecz nagle wstrzymał się, przypominając sobie, że w oczach wszystkich otaczających, był tylko jéj służącym.
Henryka postrzegła ruch jego, zrozumiała przyczynę wstrzymującą Tristana i podziękowała mu uśmiechem.
Potém posługiwał Henryce z przewidującą szybkością, z tak dokładném pojęciem instynktowém uprzedzał jéj chęci, że tego nigdy prawdziwy służący nie byłby w stanie dopełnić, to też Henryka, co tylko mogła robiła ze swéj strony aby dać mu uczuć że postrzega w jego zachodach nie zwyczajną ludzi płatnych usługę, ale uprzejmość młodego człowieka.
Jak dnia poprzedzającego, tak i teraz oddalono służących i Tristan jadł śniadanie na rogu stołu, ale co było więcéj niż wczoraj? że Henryka chciała nawzajem Tristanowi usługiwać, postrzegłszy tę delikatność ze strony Henryki, z uszanowaniem pocałował rękę którą mu podała.
Powrócono po śniadaniu do pojazdu i każdy w nim zabrał swoje miejsce, z tą różnicą, że Henryka zamiast usiąść w tyle pojazdu, usiadła na przodzie, spuściła szybę wprost kozła i tym sposobem zbliżyła się do fałszywego kamerdynera; skutkiem tego zbliżenia, rozpoczęła się żywa rozmowa. Jednakże turkot pojazdu wiele bardzo przeszkadzał obojgu, oboje też pragnęli szczerze wieczornéj chwili.
Postanowili także, ze nie będą jedli obiadu w drodze, tylko wieczerzę w Dijon. Przyjazd w nocy w tem dogadzał Tristanowi, że w takim czasie łatwiéj mu było ukryć mniemane swoje położenie. A czem dłużéj Henryka znajdowała się w zbliżeniu z Tristanem, tem więcéj cierpiała, że go uważali za jéj służącego, nawet ludzie tak niéj obcy, jak pocztylion i posługacze w oberżach.
Na jednéj przęprzęgowéj stacyi, Tristan rozkroił kurczę na poprzedniéj stacyi wzięte i podał go na srebrnéj tacy Henryce, opatrzył się także w butelkę wina Bordeaux, ale, że jednę tylko szklankę mieli, był więc zmuszony pić tą samą którą pierwéj piła Henryka. Przysłowie mówi: że się dowiedzieć można myśli tych po których się pije z tego naczynia z którego oni pierwéj gasili swoje pragnienie; jeżeli to prawda, że za takiem dotknięciem ustami szklanki wyrabia się zaraz taki związek między dwoma osobami z niéj pijącemi, iż się aż myśli dowiaduje, w takim razie. Tristan mógł się tylko cieszyć myślami hrabiny o nim, bo te coraz stawały się dla niego przychylniejsze.
Prawie o dziesiątéj wieczorom przyjechali do Dijon.
Tristan bardzo przytém obstawał, aby hrabina téj nocy odpoczęła; ale Henryce pilno było opuścić Francyę, pilno jéj także błyo ujrzeć towarzysza podróży pozbywającego się swojéj liberyi, która ją z początku bawiła. Cała ta komedya napełniona drobiazgami obrażającemu godność Tristana, już jéj bardzo na sercu ciężyła, postanowiła więc ciągnąć podróż daléj bez przerwy i zapewniła Tristana, iż przez nawyknienie do podróży, śpi najdoskonaléj w pojeździe.
Powrót Tristana do pierwotnego stanu, zaczął się od téj ostatniéj wieczerzy: zostawiwszy kapelusz z kokardy w pojeździe, wszedł do hotelu po>dając rękę hrabinie, bo surdut czarny gładki, ogołocone ze znaku służebnego, dozwalał na teraz takiéj poufałości równemu we wszystkim towarzyszowi podróży.
Skutkiem świeżo pozbytego przymusu, wieczerza była bardzo wesoła. Kiedy niekiedy Tristan wspomniawszy sobie przykre położenie swoje, uczuwał ściśnienie serca i wzdychał głęboko za Ludwią, lecz takie westchnienia sprowadzała więcéj niepewność, w jakim téż położeniu znajduje się biedna jego żona, niż stan jego własny, bo byt swój teraźniejszy zaczął uważać dosyć znośnym.
Gdy się wieczerza skończyła i oberżysta ze świecą w ręku odprowadził pana i panią aż do drzwiczek pojazdu. Tristan i Henryka wsiedli i swoje miejsca, a pogadanka któréj już nic nie przerywało, w najlepsze się rozpoczęła, nawet bardziéj ożywiona, więcéj poufała, niż kiedykolwiek dawniéj; Ale chociaż rozmowa była bardzo zajmującą, nie odjęła jednak Henryce potrzeby wywczasowania się, tak jak wczoraj, pomyślała o swoich wygódkach, życząc dobréj nocy Tristanowi, otuliła się i ułożywszy się w kąciku usnęła. Noc była cudowna, wonny i ochładzający wietrzyk ustawicznie powiewał. Z obu stron drogi pełno było trawy i ziół kwitnących, z których zapach rozchodził się w powietrzu i napełniał je aromatem, księżyc nieruchomy na lazurowani niebie, zdawał się ciekawie poglądać na ten świat przez niego oświetlone. Już żadnego odgłosu niewydawała uśpiona natura, słychać tylko było tentent koni, brzęk dzwonków w zaprzęgu, warczenie kół pojazdu, a niekiedy głos chrapowaty pocztyliona. Tristan oparty łokciem w swoim kąciku, utrudzony także przepędzoną nocą bezsennie, rzucił ostatnie spojrzenie na tę kobiétę udrapowaną i śpiącą obok niego, a w końcu zamrużył oczy dla nieprzerywania sobie rozmyślań, które go zwolna do snu usposobiły.
Pocztylion miał oddane naprzód pieniądze, z których po odtrąceniu należności za ostatnią stacyę, resztę zbywających oddać miał następcy swemu. Była to zwykła podróżujących przezorność, a to aby ich ustawicznie nie budzono.
Po godzinie lub dwóch snu miłego, przebudził Tristana lekki ciężar spadający mu na ramię, Henryka straciwszy równowagę, usunęła się i śpiąca zawsze, przechyliła się na miękkie wysłanie pojazdu, a głowa jéj okryta mantylą spadła na ramię Tristana, i ten to miły ciężar go obudził.
Otworzywszy oczy postrzegł luby przedmiot tak blisko siebie, to też ich nie spuszczał z niego.
Henryka spała: oczy miała zamknięte, lecz usta na pół otwarte pozwalały dojrzeć dwa rzędy białych równych jak perły zębów: przez nałóg zawsze je ukrywała, lecz teraz regularnie oddychając przepuszczała przez nie oddech tak miły jak woń kwiatu: długie jéj włosy w pukle kręcące się spadały z obu stron twarzy i wiatrem porywane dotykały twarzy Tristana, co mu sprawiało drżenie udzielające się całemu jego jestestwu.
Tristan siedział nieruchomie z bojaźni, aby nie obudził pięknéj towarzyszki swojéj: zresztą znajdował wdzięk i lubość jakąś pozostając ciągle w takim położeniu, ręka tylko jego równolegle przyciśnięta, okrągłością swoją nie dozwalała Henryce stale na jedném miejscu spoczywać, głowa więc jéj w jedną lub drugą stronę kołysała się za ruchem pojazdu; Tristan był w obawie aby się Henryką nie przebudziła, a tém samém nie powróciła na dawne miejsce: z największą zatém ostrożnością wydobył rękę, założył ją za plecy Henryki, i tym sposobem głowa jéj opadła mu na piersi a twarz doj ego twarzy się zbliżyła.
Ma się rozumiéć, że Tristan nie myślał już o spaniu: z piersią w niesioną, z oddechem wstrzymywaném, z głową nachyloną, wlepił wzrok w hrabinę: którą w téj chwili księżyc zniżony zupełnie oświecał, jako malarz rozbierał artystycznie wszystkie jéj rysy, zyskujące jeszcze więcéj poetyczną piękność przy takiém świetle; nos jéj prosty, równy, zdawał mu się być nosem Wenery Medycejskiéj, a usta, brwi zaokrąglone i cały nawet owal twarzy był w zupełnéj harmonii z Rafaelowską Madonną:
Tristan głęboko westchnął. Wspomnienie Ludwiki przez myśl mu się przesunęło, lecz to wspomnienie nie było obrazem, i zmuszonym był zamknąć oczy, aby ją ujrzéć w pamięci.
Nasz podróżujący nie mógł miéć zawsze zamkniętych oczu, otworzył je napowrót, a obraz Ludwiki z takim usiłowaniem przywołany w wyobraźni młodego człowieka, zniknął zupełnie, skoro tylko wzrokiem rzucił na Henrykę.
Ona spała ciągle, lecz sen zmienił swoją naturę; czy że ją marzenie jakie wzruszyło, czy téż płyn magnetyczny wydobywający się z całéj istoty Tristana działał na nią, zaczęła oddychać częściéj, mocniéj, rumieniec zaczął stopniowo osiadać na jéj licach, usta nietylko że pokazywały śliczne zęby, ale więcéj otworzywszy się, koralową ich oprawę widziéć dozwalały; nareszcie czasami wydawała lekkie drżenie, nakształt tego jakiego Tristan doświadczał, gdy pukle jéj włosów dotknęły twarzy jego.
Tristan był nadto dobrym fizyologistą aby się mógł na tych znakach pomylić; oczywistém było że jakieś lube uczucie, podobne, do tego, jakiego sam doświadczał na jawie, wzruszało we śnie Henrykę. Usta jego suche, otwarte, z chciwością chwytały coraz bardziéj gorące odetchnienia pięknéj śpiącéj. Obłok jakiś płomienisty okolił ich teraz, jak dawniéj, przybywając na zawołanie bogów, okrywał ich miłostki przed oczyma śmiertelnych; czuł bijący puls w skroniach, dzwonienie w uszach, drżenie serca. Przedział między ustami jego a Henryki, co chwila zmniejszając się tylko co już miał zniknąć zupełnie, gdy nade pojazd zatrzymał się. Przyjechali do stacyi.
Dwie rzeczy zwyczajnie budzą: nagły odpoczynek w ruchu, i ruch w spokojności. Uczuwszy zatrzymujący się pojazd. Henryka otworzyła oczy, a Tristan prawie na uczynku złapany, zamknął swoje, jednak nie tak zupełnie, aby nie mógł przez szparki niezawartych powiek uważać ruchów swojéj towarzyszki.
Z początku jakąś chwilę pozostała nieruchomą, błędną, jak to czasem bywa w chwili pierwszéj po zbudzeniu się ze snu: potém podniosła oczy na Tristana, i zaczęła miarkować swoje położenie. Lekki uśmiech przebiegł po jéj twarzy, bo sądziła, że Tristan spał na dobre.
Położenie jego zdało mu się na ten czas być smieszném: otworzył więc oczy, wziął w swą rękę pałającą rękę Henryki i pocałował ją.
Henryka zrozumiała zaraz że Iristan ani sekundy nie spał.
Dotychczasowe położenie obojga, zmieniło się, przestało bowiem być smieszném dla Tristana, a zaczęło być ambarasującém dla Hen — Gdzie się znajdujemy? zapytała — dla tego tylko aby coś powiedzieć.
— Nie wiem, odpowiedział Tristan śniłem, marzyłem, zdaje mi się nie na téj ziemi.
— Panie Józefie, mówiła daléj Henryka, obawiam się, aby cię to niespotkało, co się zdarzyło jakiemuś rybakowi z tysiąca i jednéj nocy, którego nazwiska w téj chwili zapomniałam i dla tego chwilowo nazwę go Tristanem, a który sypiał będąc obudzonym.
— Nie wiem pani jak to było, odrzekł Tristan, jeżelim czuwał, to pragnę abym nie zasnął, a jeżelim spał, to nie chcę się nigdy zbudzić.
— No! no! zawołała Henryka z tym taktem właściwym tylko kobietom umiejącym jedném słowem zaspokoić albo rozdrażnić żądze. No to doprawdy wiele bardzo grzeczności ze strony człowieka, który ledwie miesiąc temu chciął się zabić.
Na te słowa Tristan wzdrygnął się cały: wszystkie wspomnienia jego oddalone czarodziejskim wpływem jaki Henryka na niego wywierała, na nowo i wyraźnie przedstawiły mu się w pamięci. Westchnął boleśnie, odsunął się od młodéj kobiety z uczuciom podobném do przestrachu, powrócił niemy i nieruchomy w kąciku pojazdu, a pocztylion ruszył z miejsca równie spokojnie, zwyczajem znamionującym pocztę we Francyi.