<<< Dane tekstu >>>
Autor Alphonse Daudet
Tytuł Róża i Ninetka
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1892
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Natalia Bogowolska
Tytuł orygin. Rose et Ninette
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.

Od kilku już dni afisze Wodewilu zapowiadały przedstawienie nowe; sztuki Régis de Fagan. Rozprawiano o niej w teatrze — w klubach — na przyjęciach w wielkim świecie — w biurze ministeryum — na bulwarach, w kawiarniach i w restauradyach.
Listy i bileciki upraszające o miejsca na pierwsze przedstawienie zalegały stoły Régisa.
W niedzielę, skoro przybyły jego córki, wskazał im z uśmiechem zadowolenia owe stosy świstków.
— Ah, ojcze — rzekła Nina żywo. — Mama życzyłaby sobie mieć lożę na próbę ogólną.
— Bardzo chętnie! — odrzekł Régis, zasępiając się jak zwykle, przy kaźdem wspomnienia córek o matce... — Ale pod warunkiem, że będziecie tego wieczoru ze mną a nie z matką.
Róża, uleglejsza z natury, miała już na ustach odpowiedź przychylną, ale zatrzymała się, dostrzegłszy mrugnięcie oka siostry — i w tejże chwili zadarty nosek Ninetki zwrócił się ku ojcu:
— Ależ kochany ojcze — nie zastanowiłeś się, że będziesz wzywany co chwila na scenę — za kulisy — a my przez ten czas pozostawać będziemy same.
— Przeciwnie! myślałem o tem — odpowiedział Régis. — Weźmiemy z sobą panią Hulin.
— Panią Hulin!... nigdy w życiu!...
Rózia, zwykle łagodna, wymówiła te słowa głosem przytłumionym i oburzonym.
— Oh! co to, to nie!... nic z tego nie będzie!... Jakże mogłeś coś podobnego przypuścić?... Za nic na świecie nie ukażę się publicznie w towarzystwie tej osoby.
Régis, nietylko że się nie rozgniewał, ale niemal uśmiechnął. W tej burzy w szklance wody — poznał krew, rasę, całą wyspę swojej kolonii.
— „Ta osoba“, jak powiedziałaś, moje drogie dziecko, jest kobietą zasługującą na powszechny szacunek i nie pojmuję, w jakim celu i przez kogo, tak źle jesteś do niej uprzedzoną. Zresztą, jak mogłaś przypuścić, że ojciec dałby wam publicznie za towarzyszkę osobę, która nie byłaby uosobioną zacnością.
Rózia nie ustąpiła:
— Wszystko, co chcesz, ojcze — ale wolałabym — tak samo jak i moja siostra, pozbawić się tego przedstawienia, niż być w towarzystwie...
Régis, nie pozwolił dokończyć:
— Zgoda, moje dzieci! Przedstawienie bez was się obejdzie — ale ponieważ nie mam żadnego powodu, ażeby zapraszać przyszłą panią La Posterolle, chciejcie ją uprzedzić, ażeby nie liczyła na lożę odemnie.
Miał żal tylko do matki, bo domyślał się, że zazdrość Róży, jedynie z tej strony, wiecznie jest podsycaną.
W rzeczy samej, pani Ravaud świadoma była wszystkiego przez Ninę. Bystry wzrok dziewczęcia, myszkujący, polujący — śledził bezustannie postępy rozwijającej się zażyłości, pomiędzy ojcem a sąsiadką. Pani Ravaud umiała skorzystać z najdrobniejszych szczegółów — i tak: Maurycemu nakazano najzupełniejszy wypoczynek — należało wozić go w wózku w postawie leżącej — ojciec popychał wózek i wywoził chorego z domu na kląb, ocieniony wielkiemi drzewami. Przenosił z wielką uwagą dziecko na ręku z miejsca na miejsce, bo nikt na to nie miał dość siły — mały bardzo urósł podczas choroby i bledziutki jak ściana, bezwładnie opierał jasną główkę na ramieniu swego przyjaciela. Podczas gdy Ninetka kreśliła ten obraz rodzinnego niemal pożycia — matka, znając słabostki swoich córek, zwróciła się ku „mademoiselle“, nieodstępnej swej powiernicy, i przemówiła głośno, ażeby być dobrze słyszaną.
— Zobaczysz pani, że on zaadoptuje tego malca a moim biednym córkom pozostawi tylko to, czego nie będzie miał prawa ich pozbawić.
Od tej chwili Ninetka, osóbka bardzo już interesowana, znienawidziła małego Maurycego i to tak widocznie, że chłopczyna, onieśmielony, nie tylko że nie prosił już, żeby się z nim bawiła, ale nawet nie odważał się podnieść oczu w okno, w którem dawniej zwykł był na nią czatować. Inaczej rzecz się miała z Różą, którą pieniężne sprawy, zupełnie nie zajmowały. Gwałtowna, pomimo pozoru łagodności i nadzwyczaj zazdrosna, wpadała w złość na myśl, że obca osoba, zajmuje równe jej miejsce w sercu ojca. Pochwalała jednak w pani Hulin religijne jej przekonania, które powstrzymywały ją od rozwodu, pomimo nieszczęśliwego pożycia z mężem. Dziewczę zachowało z swojego pobytu w klasztorze grunt religijny i uznawało wytrwałość pani Hulin, o czem nawet często z matką rozmawiała.
„Co za głupstwo“, śmiejąc się szyderczo, odpowiadała pani Ravaud, a „mademoiselle“, angielka, protestantka, dopomagała jej w żartach, dowcipkując po swojemu... „znamy się dobrze na tych dewotkach... religia powstrzymuje je od rozwodu — lecz zresztą niczego nie zabrania“...
Panna Róża, tegoczesna paryżanka, z nieświadomością dobrze powiadomiona, rozumiała doskonale znaczenie tych wyrazów i nabyła przekonania, że Paulina Hulin jest kochanką jej ojca. Ztąd powstało oburzenie na myśl znajdowania się z nią w jednej i tej samej loży.
Jeszcze jedna niedziela zmarnowana!... jeden z tych przyjemnych dni, w którym ojciec zgromadzał przysmaki z wszystkich zakątków Paryża — łamał sobie głowę nad „menu“ najwykwintniejszych kolacyj, ażeby ucieszyć swe dziewczątka. Stół zdobił sam rzadkiemi kwiatami i jednocześnie usiłował rozweselać pociągającem słowem i kokieteryą rozumu, te ukochane córeczki, któremi tak krótko mógł się cieszyć.
Dziś, miał żal do nich — a to niezwykłe uczucie usprawiedliwiało poczęści plotki pani Ravaud. Jakąż władzę musiała mieć sąsiadka nad ojcem, tak łatwo dającym się zwykle powodować i opanować!...
Régis przypatrywał się nadąsanym minkom dziewczynek w ramkach wykwintnego i ponętnego stroju. Przyszły mu na myśl wszystkie ofiary, jakie dla nich ponosił a głównie ostatnia, powiększenie renty, bez względu na osobiste swoje potrzeby. Z głębi ogrodu dochodziło go skrzypienie wózka toczącego się po piasku i słodki głos uroczej i anielskiej pani Hulin. Znał jej troski — jej cierpienia a córki jego tak okrutnie ją skrzywdziły!...
Po raz pierwszy od czasu ustanowienia owych niedziel, pan de Fagan i córki jego, nie wiedzieli jak dzień zakończyć razem. Antym odwiózł Różę i Ninetkę powozem, jeszcze przed oznaczoną godziną.
— Czy przyjmie mnie pani na obiad? — zapytał stroskany ojciec pani Hulin. Opowiedziawszy jej powód swojego nieporozumienia z dziećmi, zamiast podziękowania, usłyszał tylko wymówki.
— Jakże pan możesz mieć żal do córek, że są zazdrosne o życzliwość, jaką masz dla Maurycego i dla mnie. Nic naturalniejszego... Zresztą, nie pójdę do teatru. Czyż mogłabym opuścić mego biednego chorego?... Jakkolwiek znam poczciwość Anusi, nie miałabym odwagi powierzyć go jej na cały wieczór. A potem — mam serce tak ściśnięte — tyle przykrości przed sobą!... Pomyśl pan — doszłam do tego, że prawie życzę sobie, ażeby dziecko moje zostało kaleką... To straszne!.. ale jeżeli wyzdrowieje, ojciec przyjdzie mi je wydrzeć. I pan chcesz, ażebym poszła do teatru i starała się rozerwać?... Oh, nie! nie!... Idź pan z córkami a po skończeniu przedstawienia, przyjdź mi powiedzieć, czyś zadowolony i czy sztuka się podobała. Będę czekać... — obiecuję to panu.
Ponieważ każde jej słowo było szczere i płynęło z głębi duszy z tym spokojem, pełnym życia fali toczącej się po przestrzeni morza — Régis uwierzył i był posłusznym.
W dniu oznaczonym, wieczorem, przed rozpoczęciem próby, podczas, gdy pani Ravaud w towarzystwie pana La Posterolle i jednego z przyjaciół kazała otworzyć sobie lożę pierwszego piętra z tą pewnością kobiety, przyzwyczajonej do podobnych uroczystości — autor sztuki wprowadzał do loży parterowej swoje dwie córki w towarzystwie nieodstępnej angielki — sztywnej jak lalka z pomalowanego drzewa.
Sala przedstawiała widok fantastyczno-tajemniczy. W świetle lamp na wpół rozjaśnionych, na różnych piętrach przesuwały się cienie w milczeniu lub grupy szepczące: krytyków, przyjaciół, teatralnych bywalców — cały zastęp modystek, szwaczek i garderobianych. Od czasu do czasu na tle rzęsisto oświeconego korytarza, przez uchylone drzwi powiewały wstążki różowe kobiet otwierających loże. „No jakże?... zdaje mi się, że idzie nieźle?...“ — szepnął de Fagan, wysuwając z głębi loży pomiędzy dwie śliczne główki swoich córek głowę potępieńca — oczy bez wyrazu, blade i drżące usta, jak gdyby pierwszy raz stawał przed sądem publiczności! „Czy idzie nieźle?... Ależ posłuchaj, ojcze, odpowiedziała Ninetka, co za oklaski... jaka wrzawa!...“ W końcu drugiego aktu, wszystkie grupy rozproszone po sali, połączyły się w głośnem, owacyjnem uznaniu dla autora. Ninetka nie przestawała oklaskiwać; piękne oczy Róży napełniły się łzami a pani Ravaud w blasku świateł wychylona do połowy z loży, bynajmniej niezakłopotana swojem fałszywem położeniem, zachwyt objawiała burzliwie, z miną wytrawnego znawcy, przyklaskując wachlarzem, wołała: „bardzo dobrze! bardzo ładnie!... to ślicznie powiedziane!...“ przesyłała przytem na scenę uśmiechy porozumienia i uznania artystom — jak gdyby jeszcze była żoną autora.
Być żoną autora w dniu jego powodzenia!... jakże to łechce próżność kobiecą!... Bezwątpienia La Posterolle nie dostarczy jej nigdy podobnej rozkoszy, ani też jej córkom. Rozmyślał nad tem Régis i nic nie brakowałoby do jego tryumfu, gdyby w głębi swojej loży, mógł dostrzedz uśmiech zachęcający i cichy urok pani Hulin.
Po trzecim akcie, sztuka złożona z czterech, jeszcze większe zyskała uznanie. Régis de Fagan, upojony szałem chwały, jakiej zawsze mężczyźni są spragnieni, chciał radość swoją podzielić z córkami i dostarczyć ich próżności, nigdy niezapomnianej rozkoszy. W otwartych zatem drzwiach loży, przyjmował wobec nich: dygnitarzy, przyjaciół, dyrektorów trup prowincyonalnych lub koczujących i korespondentów zagranicznych. Wszyscy cisnęli się tłumnie, aby uzyskać upoważnienie do przekładu lub do przedstawienia na odległych scenach, nowej sztuki głośnego autora. Co chwila napływały do loży pudełka z cukierkami i bukiety wonnych kwiatów dla panienek a z głębi korytarza tysiące rąk wyciągało się do autora z słowami zachwytu i powinszowania.
Róża i Ninetka, odurzone powodzeniem ojca i tak niezwykłym ruchem na około siebie, z dumą przyjmowały udział w tych hołdach. Obie ładne, pełne uroczego a tak odmiennego wdzięku: młodsza z uśmiechającemi się sprytnie oczkami i porcelanową cerą polnej róży — starsza, wysmukła, niedbale pochylona, przedstawiała typ pięknej kredki.
„Córki moje!“ Przedstawiał Régis z dumą — i przed temi paryżankami strojnemi, jak laleczki — przesuwali się dziennikarze — światowcy — finansiści, szepcząc z zazdrością pomiędzy sobą. „Co za boginie! Nic dziwnego, że ma natchnienie!“
Nagle rozstąpił się tłum wielbicieli autora, torując przejście postaci uśmiechniętej — pewnej siebie, strojnej w jaskrawą, wykwintną toaletę. Była to pani Ravaud. Zbliżyła się do Régisa z ręką wyciągniętą i potrząsając silnie dłoń jego w koleżeńskim uścisku, odezwała się: „Popisałeś się, mój malutki, bardzo dobrze! Wybornie!“ Rzuciwszy rozpromieniony uśmiech córkom, oddaliła się, pozostawiając wszystkich pod wpływem osłupienia, tak śmiałego, nieoczekiwanego i niewłaściwego znalezienia się. Jedni uważali je po prostu za szaleństwo — drudzy za niepohamowany entuzyazm dla sztuki, silniejszy nad poczucie przyzwoitości; inni zaś a w tej liczbie Régis, za cechę rasy kobiet światowych, ubiegających się za reklamą — usiłujących przedewszystkiem być na widowni, i zdobyć dla siebie, bądź co bądź rolę, w jakiejkolwiek sztuce, w której nie biorą udziału.
„Popisałeś się, mój malutki“, powtarzał Régis w duchu, śmiejąc się sam do siebie... Umieściwszy córki z nauczycielką w powozie, podążył pieszo do domu, aby ukoić rozgorączkowane nerwy chłodem jasnej jesiennej nocy.
Jako przeciwstawienie obecnej chwili, przypomniały się mu wieczory, w których powracał z teatru z żoną — po sztuce nieudanej.
Jakiż wówczas żal miała do niego — jakim złośliwym i ironicznym śmiechem policzkowała dzieło i autora... a te pogardliwe ruchy ramion, na jego nadzieje jeszcze niestracone!... i nazajutrz rano, za nadejściem dzienników — jak umiała wyszukiwać w tych foliałach sprawozdań, zdradnych i jadowitych, najboleśniej drażniących jego miłość własną... Oh! zły towarzysz życia!... Dziś, może oklaskiwać swojego „malutkiego“. On — cieszy się, że powraca sam — swobodny pod tem niebem zasianem gwiazdami z myślą, że ona zapewne szaleje ze złości, z powodu tego tryumfu niezaprzeczonego — korzystnego — słowem takiego, jakiego przy niej nie zaznał!
Po upływie kilku tygodni od czasu przedstawienia w Wodewilu, gdy jeszcze nazwisko autora nie zeszło z afiszów a portrety jego zalegały wszystkie znaczniejsze witryny; dzienniki ostentacyjnie ogłosiły ślub w merostwie przy ulicy Drouot: pana La Posterolle, referendarza Rady stanu z panią Ravaud. Nowożeńcowi towarzyszyło dwóch ministrów a nowo zaślubionej dwóch członków z Akademii, z których jeden był już jej świadkiem przy pierwszem małżeństwie, osiemnaście lat temu. Toalety świetne i mnóstwo pięknych dam. Po obrzędzie, nowożeńcy podejmowali obecnych w swoich apartamentach przy ulicy Lafitte.
— Bądź pan szczerym, panie de Fagan — odezwała się Paulina Hulin do obecnego u niej tegoż wieczoru sąsiada. — Czy to, co dziś zaszło — nie zasmuciło pana?...
Przysiągł, że nie. Po chwili z wyrazem pełnym czułości, dodał:
— Ah! jakżebym pragnął, żebyś pani była już także wolną... Jestem niestety, bardzo pokrzywdzony, niemając córek przy sobie — ale przekona się pani, że pani La Posterolle mniej ściśle będzie przestrzegać, niż pani Ravaud wyroku trybunału, i że moje dzieci częściej mnie teraz odwiedzać będą. Rozwód — tylko rozwód — nic innego, nie pozostaje!...
Wstrząsnęła głową z smutnym uśmiechem zwątpienia.
Przewidywanie Régisa sprawdziło się, Róża i Ninetka zabiegały coraz częściej na bulwar „Beau séjour“, nie stosując się już wcale do rozporządzenia trybunału. Jużto starsza siostra, już to młodsza z przechadzki z nauczycielką, wpadały niespodzianie na jedną lub dwie godziny, a jeżeli Róża nie przestawała dotąd dąsać się na sąsiadów — Ninetka, nie czekając wezwania, zbiegała sama do ogrodu bawić się z Maurycym. Dziecko od czasu do czasu przestawało posługiwać się kulami i nabierało cery i wesołości.
— To śmieszne! — powtarzał ten mazgaj Antym, do starej służącej z pierwszego piętra: — Nikt mnie z głowy nie wyjmie, że dawna pani pana — szpieguje go, za pośrednictwem swoich córek a to z powodu twojej pani!
Nie trzeba było wielkiej przenikliwości, ażeby to spostrzedz; ale Régis de Fagan — drobiazgowy badacz i malarz ludzkich uczuć, tak jak wielu jego współbraci, zachowywał swoje subtelne spostrzeżenia, powikłane rozumowaniem, na użytek swoich utworów — dla siebie zaś pozostawiał tyle — o ile tego wymagał zwykły bieg życia. Nie zauważył więc dozoru nad naturą stosunku jego z Pauliną Hulin — o czem się jednak wkrótce przekonał.
Pewnego pięknego poranka, zasiadając wcześniej zwykle do pracy, spostrzegł wchodzącą Ninetkę. Oczy błyszczące, woalka starannie na twarzy wyciągnięta, nosek nieco zaczerwieniony od świeżego powietrza, jedna ręka w kieszeni żakietu, druga wywijała śmiało parasolem. W całej postaci dziewczęcia coś stanowczego, coś przebiegłego — co ją postarzało i uwydatniało podobieństwo do matki. Jednym rzutem oka ogarnęła gabinet a zapewniwszy się, że są sami, przemówiła:
— Wielka przykrość nas spotyka, kochany ojcze!... Wyobraź sobie, że kuzyn... (pozostawiła tę nazwę panu La Posterolle) że kuzyn, naznaczony został prefektem na Korsyce.
— I przyjmuje?... — wykrzyknął de Fagan gwałtownem pchnięciem swoich długich nóg odsuwając fotel od biórka.
Kapelusik z piórek skłonił się, dając znak, „że tak“ — że kuzyn przyjmuje.
— I matka wasza zgadza się na to?... Czy zapomniała o naszych układach?...
Oh! trzeba było widzieć powagę i zimną krew Ninetki, z jaką odpowiedziała:
— Nasza matka musi się poświęcić dla przyszłośoi swego męża!... Wprawdzie Ajaccio jest drugorzędną prefekturą — ale mniejsza o to ze względu na kuzyna... W jego wieku, to świetne położenie!...
Była rozkoszną, wymawiając te słowa... istny model dla malarza! Siedząc na brzegu niskiego fotelika, określała parasolem kontury wzorzystego dywanu. Oczy spuszczone ukazywały się chwilami z pod przymrużonych powiek; badawcze i chytre śledziły wrażenie słów rzucanych.
Régis zrozumiał, że przysłano mu Ninę w zastępstwie siostry, zbyt uległej i powolnej. Chciano wyrwać mu zezwolenie na rzecz wielkiej wagi... W okamgnieniu wobec tej przebiegłej małej intrygantki, na twarz jego buchnął gorący rumieniec oburzenia, jak gdyby miał przed sobą dawną swoją żonę.
— Niech pani La Posterolle jedzie sobie na koniec świata razem z swoim mężem — nic mnie to nie obchodzi!... — krzyknął. — Ale obiecała mi — przysięgła, że moje córki Paryża nieopuszczą!... Tego ustępstwa — nie uzyska odemnie nigdy!... nigdy!...
Słowa swoje potwierdził silnem uderzeniem pięści o stół. Była to jedna z tych demonstracyj, zdradzających najczęściej w mężczyźnie słabość charakteru i bezsilność w pokonywaniu przeszkód.
Panna Nina najspokojniej odpowiedziała, że matka uprzedziła ją, tak samo jak i siostrę, że pozostaną obie w klasztorze „Niebowzięcia“ z możnością wychodzenia co niedzielę.
— Widzisz, drogi ojczulku — ciągnęła dalej, spoglądając z pod oka; — bardzo jest nam przykrą myśl, że obie opuścimy mamę — i dla tego przyszłam prosić cię, ażebyś jedną z nas przy niej pozostawił — Różę, lub mnie — jak ci się podoba, tem bardziej, że pobyt kuzyna w Ajaccio, będzie tylko chwilowym, bo ma obietnicę ministra...
Głosik płynął — płynął, jak lot skowronka — coraz wyżej — coraz wyżej — coraz wyżej!... Régis zmrużył oczy i słuchał... zdawało się mu chwilami, że cofnął się o lat dziesięć i że rozmawia z panią de Fagan — pokonany z góry odurzającą wymową i niezwalczonym uporem swej żony.
— Zobaczę... zastanowię się — rzekł powstając.
— Czas nagli... nominacya kuzyna ogłoszoną zostanie oficyalnie za trzy dni...
— A więc dobrze, moje dziecko!... jutro rano — i ty i twoja siostra będziecie miały moją odpowiedź.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Alphonse Daudet i tłumacza: Natalia Bogowolska.