Róża i Ninetka/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Róża i Ninetka |
Wydawca | Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1892 |
Druk | Drukarnia Przeglądu Tygodniowego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Natalia Bogowolska |
Tytuł orygin. | Rose et Ninette |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pan La Posterolle od trzech miesięcy w Korsyce uchodził za najzdolniejszego z prefektów, przysyłanych dotąd przez rząd republikański. Uznanie to zawdzięczał nietyle swoim administracyjnym zdolnościom, jak prześlicznej trójcy paryżanek: żonie i dwom swoim pasierbicom.
Wdzięczny uśmiech tych pań, zawsze razem — odpowiednie ich stroje na wycieczki piesze, konne lub powozem oczarowały całe miasto. Skoro się ukazały na ulicy, kupcowe cygar i inne opuszczały swoje stanowiska, wybiegały przed dom, lub stawały około prefektury, ażeby się im bliżej przypatrzyć. Zachwycone urodą paryżanek, uchylały swe jasne chusteczki, z pod których widniły oczy ciekawe, błyszczące, ciemne jak głąb morza. Dziwnie bo piękną jest rasa tych południowych kobiet!
Prefekt prowadził dom otwarty. Wieczory sobotnie, którym obecność eskadry nadawała jeszcze więcej blasku oraz bezustanne przyjęcia i uczty, nietylko że rozbudzały uśpienie towarzystwa zamiłowanego w domowym spokoju, ale naprowadzały gości z miast sąsiednich: Bonifacio, Porto-Vecchio i Sarténe. Ruch ten zaludniał hotele, dostarczał zarobku modystkom, kwiaciarkom, krawcom, jednem słowem, rozgłosem swoim nakazywał miłość i poszanowanie, na całej przestrzeni wyspy dla nazwiska kontynentalnego i jeszcze tam nieznanego La Posterolle.
Pewnego wieczoru, jednego z tych uroczych korsykańskich wieczorów, łagodnych jak miesiąc maj we Francyi, w chwili, gdy ogrody prefektury oświecano różnobarwnemi lampami a orkiestra załogi admiralskiej sadowiła się pod otwarłem niebem, wśród woni pomarańcz i magnolij — panna Róża, strojna lecz bledsza od swej białej, balowej sukni, biegała tu i tam, szukając pani La Posterolle. Znalazła ją w końcu w małym saloniku, przy czarnej kawie z gośćmi zaproszonymi na obiad. Drżąc cała, mrugnięciem oka przywołała ją ku sobie.
— Czytaj, mamo! — rzekła żywo, podając otwarty list, którego samo już pismo wywołało dreszcz na gładkiem jak atłas, odsłoniętem łonie pani prefektowej.
Przebiegając śpiesznie list oczami, zapytała:
— Czy ten list dawno przysłany?...
— W tej chwili przyniósł go chłopiec z hotelu i czeka na odpowiedź.
Pani Posterolle z udanym spokojem, wachlując się nerwowo, czytała list krótki i treściwy:
„Czekam w hotelu „de France“, plac Dyamentu, ażeby córki moje przyszły uściskać ojca. Jeżeli nie przybędą w przeciągu pół godziny, przyjdę sam do prefektury.
— Co tu począć?... — wyszeptała karminowemi usteczkami pani prefektowa -a Róża dodała:
— Biedny ojciec!...
— Masz też kogo żałować!... — odrzekła matka tonem syczącej żmii.
Słowa te, zatrzymały przechodzącego w tej chwili pana La Posterolle, z małego saloniku, na spotkanie przybyłego admirała. Stanął za ramieniem żony i zachowując zimną krew administratora, czytał list, gładząc obojętnie faworyty i zdradzając niepokój, lekkiem drżeniem długich swoich palców. Następnie rzekł półgłosem:
— Niech nauczycielka zawiezie je natychmiast, i to pod największą tajemnicą. Co mają ojcu powiedzieć — wiesz tak dobrze jak i ja... Obecność pana de Fagan w Ajaccio uczyni tu nasze położenie do niewytrzymania!
Kapelusze haftowane złotem i błyszczące galony zalśniły u wejścia do galeryi ogrodowej. La Posterolle pobiegł prędko... — „Ah! mój admirale...“ — i odcień tego sztucznego głosu światowca, zagłuszonym został fanfarą intonującą „Marsyliankę“.
Z przybyciem admirała bal rozpoczęto. Podczas, gdy salony olśniewały blaskiem świateł a walc unosił tancerzy i tancerki w cieniste i wonne zacisza ogrodu — panny de Fagan, zarzuciwszy na wydekoltowane suknie ciemne płaszcze, wymknęły się z angielką i wzdłuż wysokich i ciemnych domów, dobiegały placu Dyamentu.
Plac usprawiedliwiał tego wieczoru swoją nazwę, pod olśniewającym blaskiem księżyca w pełni i metalicznym odbłyskiem morza, rozwijające go się w przestrzeni.
Wśród tak czarodziejskiego oświetlenia, ciemna sylwetka, zarysowywała się na opustoszałym placu, przebiegając go wzdłuż i wszerz szerokiemi krokami w gorączce oczekiwania.
Jakimże sposobem, Régis de Fagan zgodził się na wyjazd córek? i dla czego pojechały obie, skoro go proszono tylko o jedną?... Wynikło to z porady pani Hulin, po rozmowie ojca z Ninetką.
— Przypuść pan! — mówiła — że zatrzymujesz jedną z córek w klasztorze, jak to panu przedstawiają — rozłączasz ją z matką, z siostrą, z wszelkiemi przyjemnościami życia, dla tego tylko, ażebyś mógł ją widzieć co dwa tygodnie. Dziecko będzie się uważało za ofiarę a pan za jej kata. Nie!... ponieważ ta kobieta, wbrew swoich obietnic, opuszcza Paryż i chce ci zabrać, albo jedną albo drugą — oddaj jej obydwie. Ofiaruj im swoje cierpienie — poświęć się dla nich a zatrzymaj dla siebie korzyść, jaką przynosi rozłączeniu — urok oddalenia... przywiązanie ich dla ciebie zwiększy się a pani La Posterolle, młoda jeszcze i zalotna, mając młodszego od siebie męża — może, odezwie się pierwsza: „uwolnij mnie od nich“ a córki jej: „zabieraj nas czemprędzej“.
I otóż dziewczynki wyjechały, obiecując pisywać do ojca co tydzień. Z początku listy nadchodziły bardzo punktualnie; czułe — tęskne — rzewne — zapełnione potokiem słów, które tak mało kosztują... Opisy szczegółowe o uroczystościach, w których brały udział — o zwiedzeniu okrętu „la Redoutable“ o przybyciu eskadry — słowem — próbki stylu, które uszczęśliwiony ojciec obwoził po Paryżu, pokazując w klubie i w „foyer“ teatralnem.
Potem pisywała tylko Nina, bo Róża towarzyszyła swojemu ojczymowi w wycieczce urzędowej. W następnym tygodniu poczta nic nie przyniosła a list został zastąpiony depeszą zawiadamiającą, że Nina zwichnęła nogę, zwiedzając statek pancerny. Następnego tygodnia ani listu, ani depeszy, krótka tylko karteczka od „mademoiselle” z wiadomością, że Nina pojechała zwiedzić Sardynię a Róża ma febrę.
Zniecierpliwiony i rozgniewany ojciec, zagroził, że wyjedzie do Ajaccio, jeżeli natychmiast nie otrzyma wiadomości — a ponieważ odpowiedź nie nadeszła — zjawił się niespodzianie — zły do wściekłości — pięści miał zaciśnięte i szalone zamiary zemsty w głowie, jeżeli córki do godziny dziesiątej nie przybędą.
— Dobry wieczór, drogi ojcze...
— Ah! to wy, moje dziewczynki!... Jakże jestem szczęśliwy!... — i biedny człowiek, rozbrojony w jednej chwili, tulił dzieci do serca i do twarzy zwilżonej łzami. Jego Ninetka, jego Róża!... miał je przy sobie — tuż około siebie i w swoich objęciach... Na co skargi? dla czego wymówki?... One są zupełnie niewinne!... — „Gdybyś wiedział... Niewyobrażasz sobie... zapytaj Róży... niech ci Ninetka powie...“
Obie ujęły go pod ręce. Przytulony do obydwóch, daje się prowadzić za miasto wzdłuż opustoszałej ulicy, otoczony z jednej strony olśniewającym połyskiem morza, z drugiej — ogrodami, pałacykami i grobowcami z białego kamienia, porozrzucanemi na ciemnej pochyłości pagórków. Tuż za nimi tętni ciężkie stąpanie angielki, pozostałej w stosownej odległości, ażeby nic nie stracić z zamienionych słów pomiędzy ojcem a dziećmi.
Ninetka z kolei gniewa się na ojca za popełnioną nieostrożność tak nagłego przyjazdu.
„Jakiż skandal, gdy się dowiedzą o obecności w mieście pierwszego męża pani prefektowej“.
— Zastanów się, ojcze! Czy pojmujesz, jaką krzywdę wyrządzasz mamie?
Podniesiony głos Ninetki — niemającej jeszcze piętnastu lat — ma tyle powagi — ręka jej tak silnie przyciska jego rękę, że biedak, sam obwiniać się już zaczyna.
— A dla nas... dla mnie... dla mojej siostry... — ciągnie dalej filutka, nabierając odwagi w miarę, jak ojciec traci energię: Jakież nasze położenie?.. Nikt tutaj — a przynajmniej mało kto wie prawdę. Uważają mamę za wdowę a nas za sieroty...
Régis protestuje. Niepodoba się mu uchodzić za nieboszczyka — obraża go to i serce rozdziera — ale Ninetka ma na wszystko odpowiedź.
— Pojmujesz, ojcze, że w tym kraju niewiele wiedzą o naszych teatralnych znakomitościach... tak zacofani we wszystkiem!... Rozwód źle tu jest widzianym... Mogłoby to przeszkodzić małżeństwu Róży...
Tym razem ojciec oburza się.
— Jakto?... Róża wychodzi zamąż, a on nic o tem nie wie?...
Starsza córka, uwieszona na jego ramieniu, wnet go uspakaja czułem słowem i spojrzeniem. „Nie wyszła jeszcze za mąż, nie jest nawet narzeczoną... Pewien pan Rémory, podprokurator w Bastii, stara się o jej względy — syn prezesa izby w Paryżu, wszystko, co można żądać najlepszego, jako urodzenie... Małżeństwo to uśmiecha się panu La Posterolle, bo położyłoby koniec nieporozumieniu pomiędzy Bastią a Ajaccio: magistraturą i administracyą. Jednakże nic dotąd niema pewnego... Pan Rémory-ojciec, zamieszkały w Paryżu, ma złożyć wizytę panu de Fagan, lecz jeżeli obecność jego w Korsyce wywoła skandal i doprowadzi do zerwania...
— Ależ nie przyjdzie do żadnego skandalu!.. — Odparł ojciec, żywo wzruszony drżącym głosem Róży... — No, patrzcie!... więc pan podprokurator zabrał już serduszko?...
Róża, zamiast odpowiedzi, poczyna płakać. Uspakaja ją łagodnie — sadza na murku kamiennym tuż około drogi i sam siada przy niej. Nina z drugiej strony. „Mademoiselle“ nieco opodal na warcie — wyprostowana — sztywna, jak szyldwach pod księżycem.
— Słuchajcie mnie, moje pieszczoty!...
— Mówiąc te słowa, pieści w swoich rękach ręce córek. Przyznaję, żem nierozważnie postąpił — ale wszystko da się naprawić. W hotelu jeszcze mnie nie znają — nie wiedzą jak się nazywam — przybiorę pierwsze lepsze nazwisko i pozostanę jakie pięć, lub sześć dni, niewidując się z nikim — pod warunkiem jednak, że co wieczór odbędziemy pod opieką angielki potajemną jak dzisiaj przechadzkę.
— Ale cóż w dzień będziesz robił? — zapytała Róża, rozczulona tą miłością ojca bez cienia egoizmu. Gdybym przynajmniej mogła zamknąć się razem z tobą!...
Ninetka żywo przerywa:
— Nie zastanawiasz się nad tem, co mówisz. Cóż by ludzie pomyśleli — widząc nas wchodzące do hotelu? Jesteśmy tu tak znane!...
— Nie, nie, drogie dzieci — nie troszczcie się, jak czas przepędzę, postaram się znaleźć stosowną dla siebie rozrywkę, lub zajmę się z sardyńczykami rybołówstwem na pełnem morzu. Będę się cieszył myślą, że wieczorem spotkam się z memi córeczkami i pogawędzę z niemi pod tym cudnym obszarem nieba! Tak tu dobrze.... tak rozkosznie... Oh! moje ukochane dzieci!...
W istocie, podobny wieczór wynadgradzał mu sowicie długie miesiące smutku i tęsknoty. Ninetkę trzymał na kolanach — Róża oparła główkę na jego ramieniu — przed niemi srebrzyste morze z hukiem rozpryskiwało swe ciężkie, pieniste fale o wybrzeża. Na pełnem morzu z prawej strony, migocze światełko latarni morskiej Sanguinarskiej, to zieloną — to czerwoną barwą. Wiotkie gałęzie drzew, tknięte łagodnym powiewem nocy szumią opodal, roznosząc do koła z ogrodu Barbicaglia, woń cytryn i pomarańcz. Dojrzałe owoce, od czasu do czasu opadając z drzew, głuchem odbiciem się o ziemię przestraszają rozmawiających... Słuchajcie! — ktoś nadchodzi... z tej strony... nie... z tamtej... i tuląc się do siebie — wybuchają śmiechem.
Pan de Fagan, zapisany w hotelu Francuzkim pod przybranem nazwiskiem, przepędził cały dzień następny w swoim pokoju i wyszedł tylko do kąpieli. Na progu zakładu, bardzo mało uczęszczanego w Ajaccio, jak w ogóle w miastach południowych, spotkał się z młodym elegantem, uzbrojonym w jedwabny parasol i wiodącym na sznurku małego pinczerka wielkości szczura. „Niech mnie dyabeł porwie!... ależ to de Fagan... co?... jak się masz, mój gołąbku — tu mój stary sławny?!... No!... to mi traf — tu się spotkać...
— Proszę cię, kochany baronie... Ojciec Rouchouze, był baronem a syn zapożyczył chętnie od ojca jak tytułu, tak i wielu innych rzeczy. Jestem tutaj w najzupełniejszem incognito — i oddałbyś mi przysługę...
— Milczenie i dyskrecya — mój ty stary pniu.. ale... ale!... przypominam sobie — pani La Posterolle jest twoją... a więc panny z prefektury... te śliczne bestyjki... a winszuję ci, mój drogi — córki twoje się zupełnie ps chut... i gdyby dama pikowa nie wyżyłowała mnie do ostatniej kostki — poprosiłbym się o rękę młodszej... co prawda, trochę tam jeszcze pstro w głowie — ale przepadam za młodemi orzeszkami!
Régis, zmieszany i oburzony temi słowami — odciągnął na bok młodego głupca, który, należąc do jego kółka „chrabąszczy“, odegrał raz nic nie znaczącą rolkę w jednej ze sztuk Fagana, po wesołej biesiadzie w kółku. Ztąd owa zażyłość, stąd owe przezwiska, które tu, w oddali żargonu bulwarowego, śmiesznie zabrzmiały w uszach Régisa.
Rzucił pogardliwe spojrzenie na tę kompromitującą postać — na tego człowieka lat trzydziestu a wyglądającego na piędziesiąt — z twarzą o wargach odętych — z cerą żółtą jak pargamin — z obyczajami angielskiego woźnicy i z ogromnym świńskim łbem z krwawnika, wpiętym w krawat koloru krwi. I to miałby być mąż dla Ninetki!... Pohamował się jednak, potrzebując dyskrecyi młodszego szlachcica i zapytał co porabia w Korsyce?
— Odświeżam się, mój drogi... W skutek szulerki na wielką skalę, mój „dab“[1] ściągnął cugle i zmusił mnie powrócić do ojca, którego rzuciłem po śmierci matki, zostawiając w zarządzie wód i lasów. I otóż jestem na czas nieograniczony w tej krainie rozbójników, utrzymując się ze stu franków, wypłacanych mi miesięcznie przez rząd i z tego, co zdołam uchwycić wieczorem w kółku „grubych ryb“ a co niebardzo zabezpiecza materyalne potrzeby... Na szczęście mam jeszcze brylanty poczciwej kobieciny — a z resztą przywiozłem z sobą Firmina, dawnego strzelca z klubu, który jest prawdziwą moją dojną krową i niedopuści nigdy, ażeby jego pan umarł z głodu... Przyjdź kiedy do nas na śniadanie — ot tam — patrzaj — ten olbrzymi stary grat... i wskazał końcem parasola, wysoki dom w stylu włoskim, odcinający się w głębi portu na tle ciemnego morza. Pięć pokojów na drugiem piętrze — sufity jak plac Vendôme; do posługi mam Firmina, o którym już wspomniałem, i kucharkę Serafinę — prześliczną żonę mulnika z wyspy Pousse. Serafina uchodzi za niedostępną w Ajaccio... Między nami mówiąc... — tu baron zniżył głos i w sposób obrzydliwie głupi, przyznał, że Serafina ma go wkrótce obdarzyć swojemi łaskami — a jako pierwszą i najszacowniejszą... zezwala swemu szczęśliwemu panu i władcy — który tu właśnie czeka na nią — zaprowadzić się do kąpieli.
........ „Domyśla się pani, że będę unikał tej włoskiej maryonetki“ pisał Régis, powróciwszy do hotelu w liście do swej drogiej pani Hulin, którą chciał wtajemniczyć w szczegóły swojej podróży. Jakże się biedak łudził!...
Głęboka nuda ogarnęła go w tym samotnym pokoju, gdzie go więziła całemi dniami wola jego córek a raczej ich matki. Jakaś mglista, dławiąca tęsknota, przeniknęła go na wskroś i odjęła władzę myśli a nawet chęć do pracy. Wstawał późno — z po za uchylonych nieco żaluzyj, oblanych potokiem słońca, śledził statek neapolitański, trudniący się połowem korali, o wysokim żaglu, rozpostartym ukośnie naksztalt skrzydła. Czytał, nie patrząc na książkę a po trzech skromnych posiłkach, spożytych bez najmniejszego apetytu, wyczekiwał niecierpliwie godziny dziewiątej wieczór — chwili, w której córki oczekiwać na niego będą na drodze Sanguinarów.
Dlatego to, gdy nazajutrz po spotkaniu zjawił się u niego baron Rouchouze z talią kart w kieszeni — proponując baccara, stawka po luidorze — dawny gracz, jakim był Régis w młodości, odezwał się pod wpływem nudy — i partyę rozpoczęto... Pędzić trzysta mil — przepłynąć morze — znaleźć się na wyspie przepełnionej kwiecistą wonią ogrodów — urokiem malowniczych skał i nieprzejrzanych lasów i zamknąć się w pokoju o zapuszczonych żaluzyach z głupim Rouchouze — i grać z nim nieskończenie długie partye! — co za smutna ostateczność! — zwłaszcza gdy się jest autorem dramatycznym Komedyi francuskiej i Wodewilu, z świetnem nazwiskiem Régis de Fagan!...
Około godziny szóstej, zjawił się Firmin, ogolony, wyprostowany, czarno ubrany od stóp do głów i przyniósł swemu panu szklankę wody Vichy. Rouchouze, stawiając na tacy opróżnioną szklankę, niezaniedbał nigdy, trąc szybko palec wskazujący o wielki, przesłać wymowną prośbę do swego szczodrobliwego bożka: „Daj mi kilka luidorów...“ Niepowodzenie bowiem ścigało barona; jedyną jego pociechą była myśl, że ma zaszczyt być pobitym przez sławnego autora i że powetuje sobie straty, przy korzystniejszej partyi w kółku „grubych ryb“.
Wieczorem, Régis obok swoich córek i pod czarem krajobrazu, który go nigdy nie nużył — zapominął poczęści o tak poniżającym go przepędzeniu dnia.
Zwykle przybywał pierwszy. Siadał w zakątku skały nad brzegiem morza i zdaleka już przysłuchiwał się skrzypieniu bucików na drodze — tłumionym śmiechom i figlarnym szeptom dziewcząt, zachwyconych tajemnicą i romantycznością tych schadzek.
— Istne „rendez-vous“ zakochanych — mówiła, śmiejąc się Ninetka.
— Ale kochanek dla dwóch? — dorzuciła Róża.
— A nawet dla trzech... Wszak „mademoiselle“ jest z nami!
Nagle ukazywał się ojciec — panienki wybuchały okrzykami przestrachu, poczem następowały przedłużające się uściski. Opowiadano półgłosem o przepędzeniu dnia, o wizytach otrzymanych i oddanych, o przymierzaniu kostiumów na bal w prefekturze w ostatni wtorek... bal świetny kostiumowy!... Ninetka ukaże się przebrana za infantkę, podług Velazqueza, w spódniczce sztywnej z jasnego atłasu — Róża, jako szlachetna dama, wenecyanka, z włosami ufarbowanemi na rudo.
— I pomyśleć, że muszę wyrzec się przyjemności zobaczyć was na tym balu!... — Biedny ojciec wzdychał, zdecydowany wyjechać rano, w sam dzień tłustego wtorku.
— Mam szaloną chęć — opóźnić jeszcze mój wyjazd...
Wymówił te słowa nieśmiało; ale przebiegła Ninetka, uzbrojona w każdej chwili macierzyńską przestrogą — odwodziła go nieznacznie od zamiaru: Na bal przyjść nie może, ani też one przedstawić się mu w hotelu w kostiumach. Zresztą, dziś lub jutro, wszystko jedno... „dłuższa tu twoja obecność, o której już wiedzą — byłaby powodem wielkich dla nas nieprzyjemności. Tak, ojczuniu! trzeba, żebyś wyjechał... Prezes Rémory ma być u ciebie, prosić o rękę Róży dla syna... niepodobna, ażeby Antym...
— Dobrze już! dobrze!... wyjadę...
Szorstki jego głos złagodniał pod tchnieniem uścisku i podziękowania starszej córki.
Oh, tak!... Róża kocha ojca... kocha go szczerze — bez obłudy — bez pochlebnych minek... Ninetka kocha go także — ale to dziecko jeszcze... cała pod wpływem matki i tej przeklętej angielki — tej zapamiętałej dewotki, która od pierwszego dnia wejścia do ich domu, poniewiera kreolem urodzonym w Paryżu: „leniwym, obojętnym, sceptykiem, pracującym dla teatru na zagładę dusz!“ Obłudna jej pobożność nie wpłynęła na Różę — ani też nie zniechęciły jej potwarze, rzucane na niego przez matkę!... Wierzył i czuł, że Róża należy do niego — do niego na zawsze... i jakąś część wrażeń swego serca — zachowywał dla niej — dla niej tylko samej.
Tak więc pewnego wieczoru, gdy Nina z „mademoiselle“ — pozostały opodal, zaczął z Różą rozmawiać o Paulinie Hulin i tej serdecznej, wzniosłej przyjaźni, jaką znalazł w tej kobiecie. „Źle sądziłaś ją, moje dziecko — ale przekonasz się... poznasz ją kiedyś lepiej...
Róża nie odpowiadała. Oczy zatopiła w dal, wpatrzona w migocący płomyk, morskiej latarni.
— Czy wiesz — ciągnął dalej Régis — że gdyby była wdową, tak jak to z początku sądziłem — prawdopodobnie ożeniłbym się z nią. Czy nie zrobiłoby ci to przykrości?...
— O!... przeciwnie!... — odrzekła, miarkując gniew.
— Dla czego?
— Bo obca kobieta, pomiędzy mną a ojcem... Kobieta inna, niż mama w domu...
— Jednakże matka twoja wyszła za mąż... i pomiędzy nią a tobą jest inny człowiek a nie twój ojciec.
— Oh! to zupełnie co innego — a przynajmniej robi na mnie zupełnie inne wrażenie...
Régis uśmiechnął się i rzekł na wpół rozgniewany:
— A więc matka twoja miała prawo wyjść powtórnie za mąż — ale ja nie mam prawa ożenić się?... Skazujecie mnie na wieczne wdowieństwo i osierocenie, wówczas gdy sama wyjdziesz za mąż a potem i twoja siostra. Każda z was będzie miała domowe ognisko — rodzinę, oprócz mnie!... Otóż to rozumowanie kobiet!...
Róża przytuliła się do ojca.
— Cóż chcesz, ojcze?... jestem zazdrosną... Panią Hulin znienawidziłam od pierwszego poznania... tak!... nienawidzę tej kobiety, jako twojej... jako twojej przyjaciółki — a cóżby było, gdyby została twoją żoną?...
Chciał odpowiedzieć, ale zbliżyła się Ninetka. Zaczęto rozmawiać o czemś innem.