Radziwiłł w gościnie/Akt I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Radziwiłł w gościnie |
Pochodzenie | Utwory dramatyczne Oddział VII. |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1890 |
Druk | S. Lewental |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nu! chwalić Pana Boga! Doczekaliśmy się z powrotem naszego pana, Księcia Jegomości... i skończy się panowanie oficyalistów. Nu! niéma nic gorszego jak gdy sługa panuje. Książę, taki zawsze on Książę! Choćby był zły wieczorem, to jutro wstanie dobrym... Szmul jemu pierwszy przywita na Radziwiłłowskim gruncie... Jego to powinno chwycić za serców... Gdyby on jedną ratę darował?... Czemu nie ma darować?... Won Szmula zna od dziecków i Szmul jemu zna od maleńkości... a potém, kiedy był jeszcze Miecznikiem, a waj! to były historye! No — ale już nie będzie. Szmul jemu kocha i on kocha Szmulowi... Czemu jemu nie ma kochać? Won to wié, że wiele było Radziwiłłów Wojewodów Wileńskich, tyle było Szmulów arendarzów w Obibokach. Nasze familie były zawsze w wielkich przyjaźniach... (Staje, kładzie rożek i myśli). Jemuby się należało, coś powiedziéć elegancko... extra fein! bo wié, że ja mam rozum, a może sobie pomyśléć, że ja jemu jego żałuję...
O tak! Co by jemu takiego przyprawnego fein powiedziéć?... Jaśnie oświecony Księci Jegomości!... (myśli i mówi do siebie) Na półmisku nakrytego pięknym chustkiem, postawim flaszkę kowieńskiego lipca, flaszkę wódki gdańskiéj i fein piernik toruński... i jemu jego podam... (chrząka). Nu, co ja jemu powiem?... (myśli) Co ja jemu powiem, żeby było fein!
Jaśnie oświecony Książę Jegomości... Prosimy przyjąć tego maleńkiego daru z wielkich serców od Szmula Słonimca... życzliwości szczęśliwości... powrotu na panowanie. A niech Bóg Abrabama i Jakóba błogosławi księciu Jegomości i wszystkim jego familiom...
To nie jest kiepsko — ale on przywykł, żeby jemu było pieprzno, on tego sto razy słyszał to nie jest pieprzno... nie — musi być inaczéj.
Jaśnie oświecony Książę Jegomości! Jak bez słońca schnie drzewo i umiera trawa i zboże zdycha i ogrodowina... tak wierne sługi Waszej Ks. Mości, w księstwie nieświeskiém schlim i umieralim bez jego pańskich obliczów. Wschodzi jasnych słońców naszych, jaśnieje gwiazda nasza i radują się wszelkie wnętrzności: Vi-vat!
To dosyć dobrze — ale nie najlepiéj... Hm! No, coby ja był za żyd, żeby ja jemu co z Thory nie powiedział. Recht! no tak! (myśli). Jaśnie Oświecony Książę Jegomości! Miał Izrael króle swoje Salomona i Dawida... a jak stracił ziemie swoje, a poszedł na rozsypanie, przyjęła jemu ziemia polska i litewska... I co? (wzdycha) Och żeby ja był wczoraj wiedział... jabym był sobie fein pomyślał... (wzdycha). Jak to temu trudno gadać, co przywykł robić... tak samo być musi trudno robić temu, co tylko przywykł gadać (ociera pot z czoła). Jakbym drwa rąbał, tak się zmęczyłem, a jeszcze nie wiem co gadać, żeby było fein.
Jankiel... Abraham... gewałt... Tace z chustkiem i z miodem.
Co to ma znaczyć?
Jakto, co ma znaczyć?
A! a! nu! nu! Juści nie dla Jegomości! Tu, tu lada moment
nadjedzie sam Książę Wojewoda...
Książę Wojewoda, wielka mi sprawa! straszna figura! patrzajcie go! a ty wiész, kto ja jestem?
Co ja nie mam wiedzieć? Jegomość jest z pozwoleniem... Chorąży Kurcewicz z Siennéj Wulki.
A ty myślisz, że Kurcewicz gorszy od Radziwiłła do kroćsto tysięcy basałyków?
Myślisz, że Kurcewicz od Radziwiłła pośledniejszy?
Czemu ma być gorszy albo pośledniejszy? Radziwiłł swój gatunek, a panów Kurcewiczów swój gatunek i każdy ma swego gatunku.
Cóż to ty myślisz, ty, że Radziwiłł do innych niż ja ludzi należy sto fur dyabłów!
A waj! na co tego gadać! Won jest Radziwiłł, Jegomość jest Kurcewicz to i dosyć.
Tak, a ty jesteś Szmul Słonimiec i do tego głupi!
Szmul — ale niegłupi.
Tego ja nie wiem, co prawda... ale tego ja wiem, że won ma Nieśwież i tysiąc wsiów i dwieście miasteczków, a Kurcewicz jedną Sienną Wulkę, którąby Radziwiłł zjadł na śniadanie i jeszczeby mu się jeść chciało.
Żydzie, po żydowsku cenisz ludzi!
A waj! bom żyd! — (po namyśle). Ale posłuchaj Jegomość... Ja tu na niego czekam... Niech mnie Jegomość zrobi tę łaskę i sobie stąd pojedzie. Nu — na co tu Jegomości na niego... siedzieć? Ja jutro przyślę ćwiartkę cielęciny, co fein!
Ażebyś sto basałyków zjadł, niewiaro, Judaszu ty jakiś, mordyaszu Boga! Patrz go! Co to ty sobie myślisz... że ja przed Radziwiłłem będę uciekał? Co to ja-gorszy od niego? Czy to nie karczma? Ja się dawno z nim chciałem spotkać i rad jestem, że tego szalbierza, gadułę, łgarza w kumysz zapędzę...
Mój ojcze!
Daj mi ty pokój.
Ojcze drogi zlituj się! Wiész, że to człowiek szalony — po co się narażać na awanturę. Tatku kochany, jedźmy, błagam... proszę... Tu z nim nasypie się ludzi... my sami... Ojcze, ja się boję o ciebie (obejmując go). Ja błagam Cię, proszę, zrób to dla mnie — dla twéj Basi. Jedźmy, uciekajmy!
Niedoczekanie jego. — Cicho-byś była — idź do alkierza i schowaj się, kiedy ci strach... Jeszcze-by czego nie stało, żeby kniaź Koryatowicz Kurcewicz otrąbiony był, iż się zląkł Radziwiłła i umknął przed nim. Żydziby się ze mnie śmieli do stu basałyków. — (Cicho) Ty mnie nie znasz, Basiu — z tego nic nie będzie. (do Szmula) Słuchaj ty, stary mordyaszu Boga... daj mi tu zaraz na stół jeść!
Co asindziej tu robisz? hę? Już jesteś? już mi na pięty nastajesz? jużeś dogonil? Gdzie ja, tam i wy — jak cień! a to skaranie boże...
Stopy pana Chorążego całuję, do nóżek upadam! Cóżem winien, że się spotykamy! Miły Boże! Jak pan szczerych przyjaciół ocenić nie umiesz, a ja pański animusz admiruję.
Animusz, jak animusz, ale ty moję Wulkę admirujesz i chciałbyś mi ją wyrwać, wypieniaczyć... a bojąc się, bym komu nie sprzedał, jak cień mnie ścigasz...
Ja! ja! panie Chorąży! klnę się...
Nie klnij się, do stu basałyków, a w oczy mi nie leź.
A co będzie?
Będę tu siedział i jadł.
A waj! Rób Jegomość jak lepiéj — ale jak z tego będzie wantura, albo, chowaj Boże, krew pociecze... ja ręce umywam...
A że będzie wantura... to jest pewne... Jegomość Księcia nie lubi, Książę Jegomości nie kocha, Jegomość nie ustąpi, on nie pójdzie... a co po tego?
Mnie się tak podoba... do stu basałyków...
Won jest dobry ale impetyk... Czasem jak anioł, a czasem gorszy od samego dyabła...
Ot... kiedy nieszczęście przeznaczono na mojego dom i w taki dzień! (do Basi cicho) Niech panienka tatkę zapłacze... bo będzie wielkie nieszczęście.
Ale cóż ja nieszczęsna pocznę! Bylibyśmy pojechali zaraz, gdybyś mu sam nie powiedział bezpotrzebnie (łamiąc ręce). A teraz! Co tu począć? (oczy zakrywa chustką).
Panie Kniaź Kurcewicz Kondratowicz... pan jesteś godny figura...
Nie przekręcaj nazwiska! żydzie! — że jestem godny, to wiem i bez ciebie.
Bądź Jegomość wspaniałomyślny, a ulituj się nad córeczkiem i nad Szmulem... Jak on tu was zastanie, jak będzie tylko dwa słowa, a od słowa do szabli... i krew, i na mój dom wielki smutek...
Albo to nie karczma?
Karczma? Co to karczma... to jest uczciwa austerye... Na co w niego ma być awantura? Książę ma z sobą stu ludzi, a oni wszystkie takie, że im tylko bij a siekaj jemu na sałatę... Won jest dobry pan, ale oni was na szablach rozniosą...
Ojcze!
Cicho! dziecko... Dyabeł nie tak straszny, jak go malują. Idź mi zaraz na górę i siedź spokojnie. Mnie się nic nie stanie. Burd nie lubię i nie robię, ale tchórzem nie byłem i nie będę... To darmo — zostanę tu... Znam go dawno ze słuchu, zna on mnie z humoru mego — trzeba się raz przecie spotkać w życiu i w oczy sobie spojrzeć.
Ach! ojcze drogi! Żyć z nim nie potrzebujemy, ani z nim wojny prowadzić, na co go jątrzyć?
Nie znasz widać szlacheckiej natury, Basiu. Ustępować ona z musu nie lubi. Z dobréj woli koszulę odda a pod naciskiem prędzej życie, niż dumę... Ja jestem trochę więcej niż prosty szlachciura, bo kniaź Koryatowicz... a Radziwiłła ojcowie moich w nogi całowali. — Popowiczowi nie ustąpię.
O Boże! ratuj!
No — co osądzone, to osądzone! Darmo gadać. Żeby Chorąży wprzód choć testament zrobił.
A mnie Wulkę zapisał.
Milczéć mi! żydzie — jeść! tu! jeść! Jesteś, żebyś mi służył, nie żebyś mi radził. Jeść, do stu tysięcy basałyków... bo karczmę spalę!
O Boże! co ja widzę! panna Barbara tu! jakimże wypadkiem?
Pan Józef? To może Pan Bóg zesłał was na ratunek
Ale cóż to te kolory znaczą?
Nowe nieszczęście... Jak ojciec mój zobaczy was w téj barwie — on, co i tak był wam przeciwny... wszystko zgubione...
Najdroższa panno Barbaro...
Ojciec...
Gdzie jest?
Tu, w tej chwili nadejść może. Co poczniemy?... wszystko stracone, gdy was zobaczy... Jak można było przywdziać tę barwę?
Mógłżem przewidzieć, iż ona będzie niemiłą Chorążemu? Jam się łudził przeciwnie, iż się powagą Księcia podtrzymam i los mój poprawię.
Ojciec go nienawidzi...
Nieszczęśliwe przeznaczenie moje...
Uchodź pan, nim przyjdzie.
Nie mogę, jestem przodem wysłany tu, by czekać na Księcia. Wojewoda będzie za chwilę. Zaklinam panią, niech się uspokoi... Ja potrafię wszystko zwyciężyć — ja umrę, lub ty moją być musisz...
Gospodarz! Szmul? Gdzie Szmul?
Sługa pana koniuszego! co pan każe?
Książę Wojewoda nadjeżdża za kilka minut... chce tu odpocząć, konie zmachane! siana i owsa dla dworu, żeby było co zjeść...
Wszystko jest to jest wszystko było...
A izba wolna dla Księcia?
Izba... była... fein... czysto... spokojnie... pachnąco... ale... won... zajechał... i...
Co ty tam gadasz?
Niczego, niczego.
Czołem panu Chorążemu!...
Czołem? he? A! to waszeć, panie Szczuka. Ledwiem poznał... Cóż to to? przebrałeś mi się jakoś.. w liberyą... bardzo do twarzy?...
Piękny, niema co mówić! (Do Basi) Idź waćpanna na górę! idź! proszę! niéma tu co robić dla acanny!
Poprzedzam Księcia Wojewodę, jako pełniący obowiązki koniuszego.
To nie przy psiarni jegomość! proszę!
Panie Chorąży...
Winszuję! jest przecie koronny, musi być i Radziwiłłowski koniuszy. Winszuję.
Poprzedzam Księcia... tylko co go nie widać.
Chciałbym, żeby go było widać ciekawym...
Książę lubi być sam na popasach.
I ja lubię być sam na popasach... a jednak śmierdzącego Dyplowicza znoszę.
Panie Chorąży... stopki całuję.
Pan Chorąży tu już dawno popasa?
A wy tu długo popasać myślicie?
Jak pan nie łaskaw na mnie! czym zasłużył?
A wam na co moja łaska, wszak macie łaskę księcia. Na dwóch łaskach, jak na dwóch stołkach, siedzieć nie dobrze.
Dalipan nic — tylko ani znajomości ani konfidencyi ze mną i z panną Barbarą nie życzę sobie. Do kroćset basałyków... Jeszcze z tą liberyą!
Cóżem zawinił?
Do kroć sto basałyków, nie, mówię nie. Daj mi święty pokój, a nie kręć się tam, gdzie my jesteśmy, bo ja szablą muchy spędzam...
Panie Chorąży! Ja wszystko zniosę od pana... pan wie, dlaczego...
Wiedziéć nie chcę.
Raczcie posłuchać.
Słuchać nie chcę.
Książę Wojewoda nadjedzie, panowie z sobą źle od dawna, on gorączka...
A ja jestem febra i z gorączką... Gdyby Lucyfer z Belzebubem mieli zajechać, nie ustąpię. Słyszysz? Dajże mi jeść spokojnie i wara z nosem w to, co ja robię, się wścibiać.
Zaklinam pana Chorążego.
Już ja jemu kląłem — i nie pomogło...
Chyba sam Pan Bóg odwróci nieszczęście! Są zrządzenia boże... Któż wie? może to wyjdzie na lepsze... W każdym razie ojcu Basi, choćby życiem nałożyć przyszło, krzywdy uczynić nie dam.
Co tam mruczysz, koniuszy Szczuko? he? Ja mruków nie lubię... Idź waszeć czekać swego protektora u progu... bo się z gniewu kością udławię, a właśnie szczukę[1] téż jem... i dosyć kiepska...
Jada! jadą! przyjechali!
Ojcze! Książę!
Basia na górę i cicho siedzieć! Basia na górę i ani mi się rusz! Bądź spokojna tylko, Kurcewicze siekali, ale ich nie siekano... twardzi są...
A waj! co to będzie!
A to co? panie kochanku? Któż tu sobie pod tę porę tak poufalutko do mojej karczmy zajechał? Panie kochanku... jakby w domu...
Jaśnie oświecony Księci Jegomości — uniżenie kłaniam... Jak słońców... jak bez słońców trawa... Jak królów Salomona i Dawida... a waj! wielki purym dla nas, kiedy Książę Jegomości nam swoim sługom... powraca... Vi-vat!
Dziękuję, panie kochanku, za oracyę, ani-by jezuita lepiéj nie potrafił... a wolałbym, panie kochanku, karczmę bez oracyi, byle
niezajętą. Hm! Panie kochanku — Dzień dobry waszeci.
Hm, sto basałyków! dzień dobry asanu.
Nie zna mnie, panie kochanku, to zabawna rzecz... panie kochanku... Jak się zowiesz? możebyś poszedł sobie gdzieindziéj jeść.
Do stu basałyków, dlaczego?
Bo jabym tu jadł, panie kochanku...
Czy jegomość wiesz, że do szlachcica mówisz?
A kto u nas nie szlachcic, panie kochanku? Ale widzisz, panie kochanku, racya fizyka — choć ty jesteś szlachcic, to ja przecie jestem Radziwiłł, panie kochanku, wojewoda wileński.
A! to wy jesteście Radziwiłł panie kochanku! No proszę! Nigdybym się tego był nie spodziewał... gdzieś na peregrynacyi brzucha stracił, czy co? Ale kiedy mnie zaszczyciliście rekomendując się, słuszna, bym się ja także wam odrekomendował. Jestem kniaź Hrehory Koryatowicz Kurcewicz, chorąży lidzki, z rodu książąt litewskich..
Co? co? ho? ho? jakiego rodu?... Terefere kuku, strzela baba z łuku! panie kochanku, witam Kniazia.
Ja też witam i kłaniam Księciu Wojewodzie.
Hm! co panie kochanku?
Co ty myślisz, Wołodkowicz, czy by go kazać za drzwi wyrzucić, panie kochanku?
Ja sądzę, że on i sam wyjdzie.
Gdzie tam, ja jego ze słuchu znam, panie kochanku! To ten waryat z Siennej Wulki... On ma ząb do mnie, a ja do niego... bośmy sobie psy gończe łapali i wieszali. Patrzajże, Wołodkowicz, ledwiem nogą na nieświeską ziemię stąpił, zwierzyna, panie kochanku, jest! A ja panie kochanku, od tego ostatniego wypadku, gdy księcia Murzynów w Tunis rozpłatałem jak szczupaka na dwoje, nie mam najmniejszej ochoty do takiego polowania. Tak mnie czarną krwią obryzgał, żem się odmyć nie mógł... (myśli) Gdyby go kazać upiec dla was na pieczyste?.. Za chudy, panie kochanku, wy do tuczonych przy wykli...
Same kości, mości Książę — my go nie będziemy jedli.
To dla psów, panie kochanku.
Niegłodne. No i mogłyby nosacizny dostać, bo on ma muchy w nosie.
Ależ, panie kochanku, ja sam ustąpić nie mogę — to się tak nie skończy. Sprobuję — panie kochanku — łagodnie.
Co tam, panie kochanku, słychać w dobrach Kniazia?
A co? lepiej niż w Nieświeżu — Księcia Radziwiłła kradną, a mnie nie, bo u mnie niéma co kraść i obrazy bożéj niéma.
Ściął mnie, panie kochanku. (Do Chorążego) Asindziej, panie kochanku dawno już w tych stronach?...
Widać to, panie kochanku, sąsiadów waszych nie znacie, a toćbyście słyszeli, wiedzieli, panie kochanku, że żaden Radziwiłł w kaszę sobie pluć nie da.
Już to prawda, żem snadź nie dawno, kiedy mnie téż Radziwiłł nie zna i bierze za spokojnego pieska, co na dwóch łapkach służy, a ja jestem dzikie wilczysko!...
Znów mnie ściął, panie kochanku. (Do Chorążego) Widzisz asindziej, Radziwiłłowie kury czubate... mówią o nich Rad-żywił, a nie powie nikt Rad-zjadł... bo cierpliwości braknie... i straszne gorączki... panie kochanku... jak im kto dopiecze...
To co?
Gotowi na wszystko — panie kochanku.
A Kurcewicze są takiego gniazda, że nie czekają, żeby im kto dopiekł, sami pieką.
Niech go kaczki zdepcą, panie kochanku. Szlachcic jak kamień, ani ugryść. (Do Chorążego) Pieką! pieką! ale mój panie, co Kurcewicz z Siennéj Wulki może zrobić Radziwiłłowi na Nieświeżu?
A co Radziwiłł na Nieświeżu może zrobić Kurcewiczowi na Siennej Wulce?
Co? oto ja, panie kochanku, powiem ci. Jak mu rezon przyjdzie, może spędzić tłokę, Wulkę roznieść, zorać, solą posiać i... ani śladu, gdzie Kurcewicze się gnieździli.
Asindziej, panie kochanku, probujesz mojéj cierpliwości, ale już jéj mało co jest.
Zdaje mi się, iż Książę żartujesz sobie z siebie albo ze mnie. No z siebie Księciu wolno, ale ja uprzedzam, że żartów nie lubię.
Co tu z nim robić, panie kochanku?
Dać mu tam pokój.
Nie mogę, panie kochanku — daj ty kurze grzędę... nie mogę.
(zbliża się z ręką na szabli) Słyszysz asindziéj — fora ze dwora! albo... panie kochanku...
Słyszysz, Radziwiłł, w karczmie każdy pan. (Uderza po szabli). Jeśli ci się zachciało bigosu...
Toć i ja mam siekacza, panie kochanku.
A no to się sprobujemy, byle gra równa była... bo jużcić we stu na jednego to rozbójnicza rzecz, nie Radziwiłłowska.
Panie kochanku, tego już nadto.
Ja też sądzę tak!
Tnie mnie i tnie... a asanowie mnie nie sukursujecie, panie kochanku... Co z nim robić?
Ale splunąć i porzucić... (Na stronie do Chorążego) Jedź waszmość, bo się zgubisz...
Ta sama jeszcze, com nią księcia rozpłatał...
Koryatowiczówka! pokaż, co umiesz.
Tylko nam tu, panie kochanku, baby brakło...
Mości Książę a czyż to się godzi, na własnej ziemi, w gospodzie?
A cóż asińdzka chcesz, panie kochanku — ja zostałem wyzwany, on mi despekt wyrządził.
Mój ojciec?
Ojciec taki szpetny, a córeczka taka ładna!
Mój ojciec? Mości Książę, to być nie może, ojciec mój nigdy nikomu w życiu złego słowa nie powiedział, a mógłżeby Księciu, którego wszyscy znamy tylko z jego dobrych czynów, coś niemiłego rzec?
I ładna i niczego w gębie...
Ja się domyślam, o co pójść mogło — ojciec mój zajechał tu wprzódy trudnoć mu było dać się arendarzowi wygnać — przecież w książęcej gospodzie dla wszystkich miejsca dosyć, Mości Książę?
Ale dalipan, panie kochanku, moja panienko, jam niewinien...
Nie zaczepiam nikogo, nie ustąpię nikomu.
Mości Książę... tyś szlachetny i dobry...
Ale bądź waćpanna spokojna, nikt się przy płci białej nie rąbie... Nie tu, to tam, panie kochanku, jakoś Pan Bóg da, że się zobaczymy...
A gdy Książę go poznasz lepiéj, to mu podasz dłoń.
Coś mi się nie widzi!
Tak, Mości Książę... Góra z górą się nie zejdzie, ale ludzie...
Na koń! na koń! znajdziemy przecież gdzieś popaść... stara to szkolna maksyma... Kto komu ustąpi, panie kochanku...
Do widzenia, Kniaziu!
Do widzenia, Wojewodo!
Spotkamy się...
Do usług...
Czołem...
Czołem...
O mój Boże! To cud twéj łaski! Ocaliłam ojca... ale moje nadzieje... on... w liberyi?... wszystko stracone!... Klasztor mi został tylko. Ojciec nie dopuści go na próg swojego domu... a jam cudu nie warta! Biedny Józef... Na wieki...
Panno Barbaro! słowo jedno, spojrzenie... słówko otuchy i nadziei.
A! to wy! Nadziei? nie mam jéj sama... stracone wszystko...
Uciekaj pan, bo gdy ojciec was tu zobaczy...
Nie przyjdzie... będzie stał, póki księcia na gościńcu nie dojrzy... Pozwól mi pani rzec dwa słowa...
Tak, chyba ostatnie, bo się już więcéj nie zobaczymy w życiu...
Ja mam nadzieję.
Ja żadnéj. Nie znasz pan ojca mojego, teraz gdy was widział na dworze księcia... dom nasz zamknięty dla was.
Miłość go moja otworzy, byleś mi Pani sprzyjała...
Pani zostaw mi serce tylko, do mnie należy stworzyć przyszłość. Ja ich pojednam, ja zbliżę, ja pogodzę... poruszę wszystko, dam życie...
A i życie?...
Tak! życie dla was... jeśli będzie trzeba — bo bez was i jabym żyć nie potrafił. Wierz mi pani, kto kocha, ten najstraszniejsze zwycięży przeszkody...
Hola, panie kawalerze, hola! Co mi tam waść tak się kręcisz koło mojej córki?... Ruszaj do Radziwiłłowskich respektowych panien — tam dla ciebie stosowniejsze towarzystwo... Słyszysz, panie Koniuszy, proszę mi nie wchodzić w drogę. Ja tego nie lubię. Koło Basi mi się nie kręć, bo to nie dla Waszeci, nie, nie i po sto razy nie!
Panie Chorąży dobrodzieju, chciéj być dla mnie łaskawszym, nie zawiniłem przecie, żem się do Księcia Wojewody zbliżył, bom mu koligatem i krewnym.
Do nóg upadam pana Koniuszego.
Trzeba zdążać za niemi... Człowiek musi pracować... Żeby mi się tylko ta Wulka nie wymknęła... bo Kurcewicz ją sprzedać musi... Postawię świecę funtową przed Panem Jezusem, gdy się spełni moje najgorętsze życzenie... Wulka musi być moja. Nie dam jéj nikomu. Chorąży już bokami robi... bankrut... w śpiżarni wszyscy z głodu zdychają... Wulka musi być moją. Panie Boże, ty widzisz serce moje, jam w tobie położył nadzieję! Ty dopomóż! Dam srebrne wotum... Klnę się, że dam... do słuckiej fary!...