Radziwiłł w gościnie/całość
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Radziwiłł w gościnie |
Pochodzenie | Utwory dramatyczne Oddział VII. |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1890 |
Druk | S. Lewental |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
RADZIWIŁŁ W GOŚCINIE,
ANEGDOTA DRAMATYCZNA
WE TRZECH AKTACH.
|
Non bis in idem — stara to prawda, którą powinienem był miéć za przestrogę, zamyślając o drugiéj anegdocie dramatycznéj z życia księcia Karola, panie kochanku. Nigdy dalszy ciąg lub część wtóra czegokolwiekbądź nie będzie uznaną równą pierwszej. Zgóry téż jestem przygotowany na to, że powtórne ukazanie się na scenie — Panie kochanku, choćbyś znowu je swym potężnym ożywił talentem, nie uczyni wrażenia, jakie winna część pierwsza Tobie, szanowny panie Wincenty, coś typ Księcia Wojewody tak wybornie odtworzyć umiał. Ani mam nawet zamiaru zapraszać Cię do przedstawienia téj drugiéj anegdoty, którą przesyłam tylko jako dowód mojéj wdzięczności za pierwszą.
Życie Księcia Karola tak obfitém jest w bogate szczegóły, iż trudno się oprzéć pokusie zużytkowania ich w książce i na scenie, zwłaszcza gdy się od młodości nasłuchałem opowiadań, w których żywe jeszcze drgały wspomnienia przeszłości. Wiele anegdot podobnych powtarzać lubił mój ojciec, słyszanych od pana de Larzac, niegdy komendanta w Nieświeżu, wiele ich błądziło po rozwalonym Bielskim zamku, gdym go studentem z dziecinną ciekawością przebiegał. Inne wybornie, z humorem sobie właściwym, opowiadane słyszałem przez Henryka Rzewuskiego, wiele już nie wiem gdzie pochwytałem. Mają one urok przywiązany do fantastycznéj a niepowrotnéj onéj Polski szlacheckiéj a magnackiéj, która jest niewyczerpaną skarbnicą dla powieściopisarzy i dramatyków. Jaki będzie los téj w formę dramatyczną ubranéj powiastki, sądzić nie mogę, ale pragnąłbym, żeby wam przypomniała wielce życzliwego
Drezno, 15 grudnia 1870.
Książę Karol Radziwiłł, Wojewoda wileński.
Kniaź Henryk Korjatowicz Kurcewicz, Chorąży lidzki.
Basia Kurcewiczówna, jego córka.
Heliodor Dyplowicz, sąsiad Kurcewicza.
Szmul Słonimiec, arendarz w Obibokach, karczmie księcia Radziwiłła.
Józef Szczuka, dworzanin i koniuszy księcia.
Wołodkowicz, Kirkor, Kiszka, Puchała, Larzac, Komendant zamku. Jenerał.
Żura, dworzanin.
Nu! chwalić Pana Boga! Doczekaliśmy się z powrotem naszego pana, Księcia Jegomości... i skończy się panowanie oficyalistów. Nu! niéma nic gorszego jak gdy sługa panuje. Książę, taki zawsze on Książę! Choćby był zły wieczorem, to jutro wstanie dobrym... Szmul jemu pierwszy przywita na Radziwiłłowskim gruncie... Jego to powinno chwycić za serców... Gdyby on jedną ratę darował?... Czemu nie ma darować?... Won Szmula zna od dziecków i Szmul jemu zna od maleńkości... a potém, kiedy był jeszcze Miecznikiem, a waj! to były historye! No — ale już nie będzie. Szmul jemu kocha i on kocha Szmulowi... Czemu jemu nie ma kochać? Won to wié, że wiele było Radziwiłłów Wojewodów Wileńskich, tyle było Szmulów arendarzów w Obibokach. Nasze familie były zawsze w wielkich przyjaźniach... (Staje, kładzie rożek i myśli). Jemuby się należało, coś powiedziéć elegancko... extra fein! bo wié, że ja mam rozum, a może sobie pomyśléć, że ja jemu jego żałuję...
O tak! Co by jemu takiego przyprawnego fein powiedziéć?... Jaśnie oświecony Księci Jegomości!... (myśli i mówi do siebie) Na półmisku nakrytego pięknym chustkiem, postawim flaszkę kowieńskiego lipca, flaszkę wódki gdańskiéj i fein piernik toruński... i jemu jego podam... (chrząka). Nu, co ja jemu powiem?... (myśli) Co ja jemu powiem, żeby było fein!
Jaśnie oświecony Książę Jegomości... Prosimy przyjąć tego maleńkiego daru z wielkich serców od Szmula Słonimca... życzliwości szczęśliwości... powrotu na panowanie. A niech Bóg Abrabama i Jakóba błogosławi księciu Jegomości i wszystkim jego familiom...
To nie jest kiepsko — ale on przywykł, żeby jemu było pieprzno, on tego sto razy słyszał to nie jest pieprzno... nie — musi być inaczéj.
Jaśnie oświecony Książę Jegomości! Jak bez słońca schnie drzewo i umiera trawa i zboże zdycha i ogrodowina... tak wierne sługi Waszej Ks. Mości, w księstwie nieświeskiém schlim i umieralim bez jego pańskich obliczów. Wschodzi jasnych słońców naszych, jaśnieje gwiazda nasza i radują się wszelkie wnętrzności: Vi-vat!
To dosyć dobrze — ale nie najlepiéj... Hm! No, coby ja był za żyd, żeby ja jemu co z Thory nie powiedział. Recht! no tak! (myśli). Jaśnie Oświecony Książę Jegomości! Miał Izrael króle swoje Salomona i Dawida... a jak stracił ziemie swoje, a poszedł na rozsypanie, przyjęła jemu ziemia polska i litewska... I co? (wzdycha) Och żeby ja był wczoraj wiedział... jabym był sobie fein pomyślał... (wzdycha). Jak to temu trudno gadać, co przywykł robić... tak samo być musi trudno robić temu, co tylko przywykł gadać (ociera pot z czoła). Jakbym drwa rąbał, tak się zmęczyłem, a jeszcze nie wiem co gadać, żeby było fein.
Jankiel... Abraham... gewałt... Tace z chustkiem i z miodem.
Co to ma znaczyć?
Jakto, co ma znaczyć?
A! a! nu! nu! Juści nie dla Jegomości! Tu, tu lada moment
nadjedzie sam Książę Wojewoda...
Książę Wojewoda, wielka mi sprawa! straszna figura! patrzajcie go! a ty wiész, kto ja jestem?
Co ja nie mam wiedzieć? Jegomość jest z pozwoleniem... Chorąży Kurcewicz z Siennéj Wulki.
A ty myślisz, że Kurcewicz gorszy od Radziwiłła do kroćsto tysięcy basałyków?
Myślisz, że Kurcewicz od Radziwiłła pośledniejszy?
Czemu ma być gorszy albo pośledniejszy? Radziwiłł swój gatunek, a panów Kurcewiczów swój gatunek i każdy ma swego gatunku.
Cóż to ty myślisz, ty, że Radziwiłł do innych niż ja ludzi należy sto fur dyabłów!
A waj! na co tego gadać! Won jest Radziwiłł, Jegomość jest Kurcewicz to i dosyć.
Tak, a ty jesteś Szmul Słonimiec i do tego głupi!
Szmul — ale niegłupi.
Tego ja nie wiem, co prawda... ale tego ja wiem, że won ma Nieśwież i tysiąc wsiów i dwieście miasteczków, a Kurcewicz jedną Sienną Wulkę, którąby Radziwiłł zjadł na śniadanie i jeszczeby mu się jeść chciało.
Żydzie, po żydowsku cenisz ludzi!
A waj! bom żyd! — (po namyśle). Ale posłuchaj Jegomość... Ja tu na niego czekam... Niech mnie Jegomość zrobi tę łaskę i sobie stąd pojedzie. Nu — na co tu Jegomości na niego... siedzieć? Ja jutro przyślę ćwiartkę cielęciny, co fein!
Ażebyś sto basałyków zjadł, niewiaro, Judaszu ty jakiś, mordyaszu Boga! Patrz go! Co to ty sobie myślisz... że ja przed Radziwiłłem będę uciekał? Co to ja-gorszy od niego? Czy to nie karczma? Ja się dawno z nim chciałem spotkać i rad jestem, że tego szalbierza, gadułę, łgarza w kumysz zapędzę...
Mój ojcze!
Daj mi ty pokój.
Ojcze drogi zlituj się! Wiész, że to człowiek szalony — po co się narażać na awanturę. Tatku kochany, jedźmy, błagam... proszę... Tu z nim nasypie się ludzi... my sami... Ojcze, ja się boję o ciebie (obejmując go). Ja błagam Cię, proszę, zrób to dla mnie — dla twéj Basi. Jedźmy, uciekajmy!
Niedoczekanie jego. — Cicho-byś była — idź do alkierza i schowaj się, kiedy ci strach... Jeszcze-by czego nie stało, żeby kniaź Koryatowicz Kurcewicz otrąbiony był, iż się zląkł Radziwiłła i umknął przed nim. Żydziby się ze mnie śmieli do stu basałyków. — (Cicho) Ty mnie nie znasz, Basiu — z tego nic nie będzie. (do Szmula) Słuchaj ty, stary mordyaszu Boga... daj mi tu zaraz na stół jeść!
Co asindziej tu robisz? hę? Już jesteś? już mi na pięty nastajesz? jużeś dogonil? Gdzie ja, tam i wy — jak cień! a to skaranie boże...
Stopy pana Chorążego całuję, do nóżek upadam! Cóżem winien, że się spotykamy! Miły Boże! Jak pan szczerych przyjaciół ocenić nie umiesz, a ja pański animusz admiruję.
Animusz, jak animusz, ale ty moję Wulkę admirujesz i chciałbyś mi ją wyrwać, wypieniaczyć... a bojąc się, bym komu nie sprzedał, jak cień mnie ścigasz...
Ja! ja! panie Chorąży! klnę się...
Nie klnij się, do stu basałyków, a w oczy mi nie leź.
A co będzie?
Będę tu siedział i jadł.
A waj! Rób Jegomość jak lepiéj — ale jak z tego będzie wantura, albo, chowaj Boże, krew pociecze... ja ręce umywam...
A że będzie wantura... to jest pewne... Jegomość Księcia nie lubi, Książę Jegomości nie kocha, Jegomość nie ustąpi, on nie pójdzie... a co po tego?
Mnie się tak podoba... do stu basałyków...
Won jest dobry ale impetyk... Czasem jak anioł, a czasem gorszy od samego dyabła...
Ot... kiedy nieszczęście przeznaczono na mojego dom i w taki dzień! (do Basi cicho) Niech panienka tatkę zapłacze... bo będzie wielkie nieszczęście.
Ale cóż ja nieszczęsna pocznę! Bylibyśmy pojechali zaraz, gdybyś mu sam nie powiedział bezpotrzebnie (łamiąc ręce). A teraz! Co tu począć? (oczy zakrywa chustką).
Panie Kniaź Kurcewicz Kondratowicz... pan jesteś godny figura...
Nie przekręcaj nazwiska! żydzie! — że jestem godny, to wiem i bez ciebie.
Bądź Jegomość wspaniałomyślny, a ulituj się nad córeczkiem i nad Szmulem... Jak on tu was zastanie, jak będzie tylko dwa słowa, a od słowa do szabli... i krew, i na mój dom wielki smutek...
Albo to nie karczma?
Karczma? Co to karczma... to jest uczciwa austerye... Na co w niego ma być awantura? Książę ma z sobą stu ludzi, a oni wszystkie takie, że im tylko bij a siekaj jemu na sałatę... Won jest dobry pan, ale oni was na szablach rozniosą...
Ojcze!
Cicho! dziecko... Dyabeł nie tak straszny, jak go malują. Idź mi zaraz na górę i siedź spokojnie. Mnie się nic nie stanie. Burd nie lubię i nie robię, ale tchórzem nie byłem i nie będę... To darmo — zostanę tu... Znam go dawno ze słuchu, zna on mnie z humoru mego — trzeba się raz przecie spotkać w życiu i w oczy sobie spojrzeć.
Ach! ojcze drogi! Żyć z nim nie potrzebujemy, ani z nim wojny prowadzić, na co go jątrzyć?
Nie znasz widać szlacheckiej natury, Basiu. Ustępować ona z musu nie lubi. Z dobréj woli koszulę odda a pod naciskiem prędzej życie, niż dumę... Ja jestem trochę więcej niż prosty szlachciura, bo kniaź Koryatowicz... a Radziwiłła ojcowie moich w nogi całowali. — Popowiczowi nie ustąpię.
O Boże! ratuj!
No — co osądzone, to osądzone! Darmo gadać. Żeby Chorąży wprzód choć testament zrobił.
A mnie Wulkę zapisał.
Milczéć mi! żydzie — jeść! tu! jeść! Jesteś, żebyś mi służył, nie żebyś mi radził. Jeść, do stu tysięcy basałyków... bo karczmę spalę!
O Boże! co ja widzę! panna Barbara tu! jakimże wypadkiem?
Pan Józef? To może Pan Bóg zesłał was na ratunek
Ale cóż to te kolory znaczą?
Nowe nieszczęście... Jak ojciec mój zobaczy was w téj barwie — on, co i tak był wam przeciwny... wszystko zgubione...
Najdroższa panno Barbaro...
Ojciec...
Gdzie jest?
Tu, w tej chwili nadejść może. Co poczniemy?... wszystko stracone, gdy was zobaczy... Jak można było przywdziać tę barwę?
Mógłżem przewidzieć, iż ona będzie niemiłą Chorążemu? Jam się łudził przeciwnie, iż się powagą Księcia podtrzymam i los mój poprawię.
Ojciec go nienawidzi...
Nieszczęśliwe przeznaczenie moje...
Uchodź pan, nim przyjdzie.
Nie mogę, jestem przodem wysłany tu, by czekać na Księcia. Wojewoda będzie za chwilę. Zaklinam panią, niech się uspokoi... Ja potrafię wszystko zwyciężyć — ja umrę, lub ty moją być musisz...
Gospodarz! Szmul? Gdzie Szmul?
Sługa pana koniuszego! co pan każe?
Książę Wojewoda nadjeżdża za kilka minut... chce tu odpocząć, konie zmachane! siana i owsa dla dworu, żeby było co zjeść...
Wszystko jest to jest wszystko było...
A izba wolna dla Księcia?
Izba... była... fein... czysto... spokojnie... pachnąco... ale... won... zajechał... i...
Co ty tam gadasz?
Niczego, niczego.
Czołem panu Chorążemu!...
Czołem? he? A! to waszeć, panie Szczuka. Ledwiem poznał... Cóż to to? przebrałeś mi się jakoś.. w liberyą... bardzo do twarzy?...
Piękny, niema co mówić! (Do Basi) Idź waćpanna na górę! idź! proszę! niéma tu co robić dla acanny!
Poprzedzam Księcia Wojewodę, jako pełniący obowiązki koniuszego.
To nie przy psiarni jegomość! proszę!
Panie Chorąży...
Winszuję! jest przecie koronny, musi być i Radziwiłłowski koniuszy. Winszuję.
Poprzedzam Księcia... tylko co go nie widać.
Chciałbym, żeby go było widać ciekawym...
Książę lubi być sam na popasach.
I ja lubię być sam na popasach... a jednak śmierdzącego Dyplowicza znoszę.
Panie Chorąży... stopki całuję.
Pan Chorąży tu już dawno popasa?
A wy tu długo popasać myślicie?
Jak pan nie łaskaw na mnie! czym zasłużył?
A wam na co moja łaska, wszak macie łaskę księcia. Na dwóch łaskach, jak na dwóch stołkach, siedzieć nie dobrze.
Dalipan nic — tylko ani znajomości ani konfidencyi ze mną i z panną Barbarą nie życzę sobie. Do kroćset basałyków... Jeszcze z tą liberyą!
Cóżem zawinił?
Do kroć sto basałyków, nie, mówię nie. Daj mi święty pokój, a nie kręć się tam, gdzie my jesteśmy, bo ja szablą muchy spędzam...
Panie Chorąży! Ja wszystko zniosę od pana... pan wie, dlaczego...
Wiedziéć nie chcę.
Raczcie posłuchać.
Słuchać nie chcę.
Książę Wojewoda nadjedzie, panowie z sobą źle od dawna, on gorączka...
A ja jestem febra i z gorączką... Gdyby Lucyfer z Belzebubem mieli zajechać, nie ustąpię. Słyszysz? Dajże mi jeść spokojnie i wara z nosem w to, co ja robię, się wścibiać.
Zaklinam pana Chorążego.
Już ja jemu kląłem — i nie pomogło...
Chyba sam Pan Bóg odwróci nieszczęście! Są zrządzenia boże... Któż wie? może to wyjdzie na lepsze... W każdym razie ojcu Basi, choćby życiem nałożyć przyszło, krzywdy uczynić nie dam.
Co tam mruczysz, koniuszy Szczuko? he? Ja mruków nie lubię... Idź waszeć czekać swego protektora u progu... bo się z gniewu kością udławię, a właśnie szczukę[1] téż jem... i dosyć kiepska...
Jada! jadą! przyjechali!
Ojcze! Książę!
Basia na górę i cicho siedzieć! Basia na górę i ani mi się rusz! Bądź spokojna tylko, Kurcewicze siekali, ale ich nie siekano... twardzi są...
A waj! co to będzie!
A to co? panie kochanku? Któż tu sobie pod tę porę tak poufalutko do mojej karczmy zajechał? Panie kochanku... jakby w domu...
Jaśnie oświecony Księci Jegomości — uniżenie kłaniam... Jak słońców... jak bez słońców trawa... Jak królów Salomona i Dawida... a waj! wielki purym dla nas, kiedy Książę Jegomości nam swoim sługom... powraca... Vi-vat!
Dziękuję, panie kochanku, za oracyę, ani-by jezuita lepiéj nie potrafił... a wolałbym, panie kochanku, karczmę bez oracyi, byle
niezajętą. Hm! Panie kochanku — Dzień dobry waszeci.
Hm, sto basałyków! dzień dobry asanu.
Nie zna mnie, panie kochanku, to zabawna rzecz... panie kochanku... Jak się zowiesz? możebyś poszedł sobie gdzieindziéj jeść.
Do stu basałyków, dlaczego?
Bo jabym tu jadł, panie kochanku...
Czy jegomość wiesz, że do szlachcica mówisz?
A kto u nas nie szlachcic, panie kochanku? Ale widzisz, panie kochanku, racya fizyka — choć ty jesteś szlachcic, to ja przecie jestem Radziwiłł, panie kochanku, wojewoda wileński.
A! to wy jesteście Radziwiłł panie kochanku! No proszę! Nigdybym się tego był nie spodziewał... gdzieś na peregrynacyi brzucha stracił, czy co? Ale kiedy mnie zaszczyciliście rekomendując się, słuszna, bym się ja także wam odrekomendował. Jestem kniaź Hrehory Koryatowicz Kurcewicz, chorąży lidzki, z rodu książąt litewskich..
Co? co? ho? ho? jakiego rodu?... Terefere kuku, strzela baba z łuku! panie kochanku, witam Kniazia.
Ja też witam i kłaniam Księciu Wojewodzie.
Hm! co panie kochanku?
Co ty myślisz, Wołodkowicz, czy by go kazać za drzwi wyrzucić, panie kochanku?
Ja sądzę, że on i sam wyjdzie.
Gdzie tam, ja jego ze słuchu znam, panie kochanku! To ten waryat z Siennej Wulki... On ma ząb do mnie, a ja do niego... bośmy sobie psy gończe łapali i wieszali. Patrzajże, Wołodkowicz, ledwiem nogą na nieświeską ziemię stąpił, zwierzyna, panie kochanku, jest! A ja panie kochanku, od tego ostatniego wypadku, gdy księcia Murzynów w Tunis rozpłatałem jak szczupaka na dwoje, nie mam najmniejszej ochoty do takiego polowania. Tak mnie czarną krwią obryzgał, żem się odmyć nie mógł... (myśli) Gdyby go kazać upiec dla was na pieczyste?.. Za chudy, panie kochanku, wy do tuczonych przy wykli...
Same kości, mości Książę — my go nie będziemy jedli.
To dla psów, panie kochanku.
Niegłodne. No i mogłyby nosacizny dostać, bo on ma muchy w nosie.
Ależ, panie kochanku, ja sam ustąpić nie mogę — to się tak nie skończy. Sprobuję — panie kochanku — łagodnie.
Co tam, panie kochanku, słychać w dobrach Kniazia?
A co? lepiej niż w Nieświeżu — Księcia Radziwiłła kradną, a mnie nie, bo u mnie niéma co kraść i obrazy bożéj niéma.
Ściął mnie, panie kochanku. (Do Chorążego) Asindziej, panie kochanku dawno już w tych stronach?...
Widać to, panie kochanku, sąsiadów waszych nie znacie, a toćbyście słyszeli, wiedzieli, panie kochanku, że żaden Radziwiłł w kaszę sobie pluć nie da.
Już to prawda, żem snadź nie dawno, kiedy mnie téż Radziwiłł nie zna i bierze za spokojnego pieska, co na dwóch łapkach służy, a ja jestem dzikie wilczysko!...
Znów mnie ściął, panie kochanku. (Do Chorążego) Widzisz asindziej, Radziwiłłowie kury czubate... mówią o nich Rad-żywił, a nie powie nikt Rad-zjadł... bo cierpliwości braknie... i straszne gorączki... panie kochanku... jak im kto dopiecze...
To co?
Gotowi na wszystko — panie kochanku.
A Kurcewicze są takiego gniazda, że nie czekają, żeby im kto dopiekł, sami pieką.
Niech go kaczki zdepcą, panie kochanku. Szlachcic jak kamień, ani ugryść. (Do Chorążego) Pieką! pieką! ale mój panie, co Kurcewicz z Siennéj Wulki może zrobić Radziwiłłowi na Nieświeżu?
A co Radziwiłł na Nieświeżu może zrobić Kurcewiczowi na Siennej Wulce?
Co? oto ja, panie kochanku, powiem ci. Jak mu rezon przyjdzie, może spędzić tłokę, Wulkę roznieść, zorać, solą posiać i... ani śladu, gdzie Kurcewicze się gnieździli.
Asindziej, panie kochanku, probujesz mojéj cierpliwości, ale już jéj mało co jest.
Zdaje mi się, iż Książę żartujesz sobie z siebie albo ze mnie. No z siebie Księciu wolno, ale ja uprzedzam, że żartów nie lubię.
Co tu z nim robić, panie kochanku?
Dać mu tam pokój.
Nie mogę, panie kochanku — daj ty kurze grzędę... nie mogę.
(zbliża się z ręką na szabli) Słyszysz asindziéj — fora ze dwora! albo... panie kochanku...
Słyszysz, Radziwiłł, w karczmie każdy pan. (Uderza po szabli). Jeśli ci się zachciało bigosu...
Toć i ja mam siekacza, panie kochanku.
A no to się sprobujemy, byle gra równa była... bo jużcić we stu na jednego to rozbójnicza rzecz, nie Radziwiłłowska.
Panie kochanku, tego już nadto.
Ja też sądzę tak!
Tnie mnie i tnie... a asanowie mnie nie sukursujecie, panie kochanku... Co z nim robić?
Ale splunąć i porzucić... (Na stronie do Chorążego) Jedź waszmość, bo się zgubisz...
Ta sama jeszcze, com nią księcia rozpłatał...
Koryatowiczówka! pokaż, co umiesz.
Tylko nam tu, panie kochanku, baby brakło...
Mości Książę a czyż to się godzi, na własnej ziemi, w gospodzie?
A cóż asińdzka chcesz, panie kochanku — ja zostałem wyzwany, on mi despekt wyrządził.
Mój ojciec?
Ojciec taki szpetny, a córeczka taka ładna!
Mój ojciec? Mości Książę, to być nie może, ojciec mój nigdy nikomu w życiu złego słowa nie powiedział, a mógłżeby Księciu, którego wszyscy znamy tylko z jego dobrych czynów, coś niemiłego rzec?
I ładna i niczego w gębie...
Ja się domyślam, o co pójść mogło — ojciec mój zajechał tu wprzódy trudnoć mu było dać się arendarzowi wygnać — przecież w książęcej gospodzie dla wszystkich miejsca dosyć, Mości Książę?
Ale dalipan, panie kochanku, moja panienko, jam niewinien...
Nie zaczepiam nikogo, nie ustąpię nikomu.
Mości Książę... tyś szlachetny i dobry...
Ale bądź waćpanna spokojna, nikt się przy płci białej nie rąbie... Nie tu, to tam, panie kochanku, jakoś Pan Bóg da, że się zobaczymy...
A gdy Książę go poznasz lepiéj, to mu podasz dłoń.
Coś mi się nie widzi!
Tak, Mości Książę... Góra z górą się nie zejdzie, ale ludzie...
Na koń! na koń! znajdziemy przecież gdzieś popaść... stara to szkolna maksyma... Kto komu ustąpi, panie kochanku...
Do widzenia, Kniaziu!
Do widzenia, Wojewodo!
Spotkamy się...
Do usług...
Czołem...
Czołem...
O mój Boże! To cud twéj łaski! Ocaliłam ojca... ale moje nadzieje... on... w liberyi?... wszystko stracone!... Klasztor mi został tylko. Ojciec nie dopuści go na próg swojego domu... a jam cudu nie warta! Biedny Józef... Na wieki...
Panno Barbaro! słowo jedno, spojrzenie... słówko otuchy i nadziei.
A! to wy! Nadziei? nie mam jéj sama... stracone wszystko...
Uciekaj pan, bo gdy ojciec was tu zobaczy...
Nie przyjdzie... będzie stał, póki księcia na gościńcu nie dojrzy... Pozwól mi pani rzec dwa słowa...
Tak, chyba ostatnie, bo się już więcéj nie zobaczymy w życiu...
Ja mam nadzieję.
Ja żadnéj. Nie znasz pan ojca mojego, teraz gdy was widział na dworze księcia... dom nasz zamknięty dla was.
Miłość go moja otworzy, byleś mi Pani sprzyjała...
Pani zostaw mi serce tylko, do mnie należy stworzyć przyszłość. Ja ich pojednam, ja zbliżę, ja pogodzę... poruszę wszystko, dam życie...
A i życie?...
Tak! życie dla was... jeśli będzie trzeba — bo bez was i jabym żyć nie potrafił. Wierz mi pani, kto kocha, ten najstraszniejsze zwycięży przeszkody...
Hola, panie kawalerze, hola! Co mi tam waść tak się kręcisz koło mojej córki?... Ruszaj do Radziwiłłowskich respektowych panien — tam dla ciebie stosowniejsze towarzystwo... Słyszysz, panie Koniuszy, proszę mi nie wchodzić w drogę. Ja tego nie lubię. Koło Basi mi się nie kręć, bo to nie dla Waszeci, nie, nie i po sto razy nie!
Panie Chorąży dobrodzieju, chciéj być dla mnie łaskawszym, nie zawiniłem przecie, żem się do Księcia Wojewody zbliżył, bom mu koligatem i krewnym.
Do nóg upadam pana Koniuszego.
Trzeba zdążać za niemi... Człowiek musi pracować... Żeby mi się tylko ta Wulka nie wymknęła... bo Kurcewicz ją sprzedać musi... Postawię świecę funtową przed Panem Jezusem, gdy się spełni moje najgorętsze życzenie... Wulka musi być moja. Nie dam jéj nikomu. Chorąży już bokami robi... bankrut... w śpiżarni wszyscy z głodu zdychają... Wulka musi być moją. Panie Boże, ty widzisz serce moje, jam w tobie położył nadzieję! Ty dopomóż! Dam srebrne wotum... Klnę się, że dam... do słuckiej fary!...
Mości Książę! Byłem świadkiem całego tego procederu Chorążego, to człowiek pychy szatańskiéj... to niegodziwiec i zuchwalec... Żeby śmiéć Księciu, dobroczyńcy naszemu, co jesteś słońcem i luminarzem naszym... stawić się tak hardo...
Nic to, nic, przyjdzie, panie kochanku, koza do woza...
Przyznaję się, że jabym na miejscu Księcia, nauczył pyszałka...
Czy wy, panie kochanku, w sąsiedztwie tam drzecie się z sobą?
A! on mnie drze, ja jego nie mogę (wzdycha). Po co jemu ta Wulka, on dawno ją sprzedać powinien, ja mam drugą połowę... Proszę się go, i nie, i nie. A potém żyd to weźmie, albo lada kto...
A to, panie kochanku, wam się chce wziąć?
Cóż, kiedy nie mogę... Ja myślałem, że W. Ks. Mość mi dopomożesz... Co to Księciu znaczy, zajechać, szlachcica wypędzić, a potém mnie oddać.
A co księciu, takiemu magnatowi, szkodzi zapłacić?... I ot, jabym miał Wulkę, Chorąży pieniądze, a książę pan satysfakcyę...
Asindziej, panie kochanku, doskonały jesteś do rady... cha! cha!...
A żeby jeszcze staremu dać na kobiercu pięćdziesiąt...
Słuchaj, panie kochanku... niebezpieczna gra! mówisz o bizunach... tu niéma komu dać, a jak mnie rozłakomisz... to ci każę wsypać panie kochanku.
Po czemu jeden? Mości Książę.
Ten mnie bawi, panie kochanku! ten mnie bawi! Co za szkoda, że pieniędzy nie mam!
Ja pokredytuję...
Jeszczem, panie kochanku, takiego kpa w życiu nie widział! cha! cha!
Słuchajno Dyplowicz, czy ty kiedy o moich podróżach i peregrynacyach słyszałeś? Tak mi się podobasz, że ci gotów jestem cokolwiek opowiedzieć.
No to posłuchaj, tylko uważnie, bo awantura osobliwa i uszu godna.
Było to trochę dawniéj, kiedy się Radziwiłłowi ledwie wąs wysypywał, panie kochanku... (wzdycha) lepsze czasy!... Jeszcze i apostołowie w skarbcu stali i dwanaście cegieł złotych było całych... Jużem był naówczas wyszedł z kondycyi, przestawszy służyć za kuchtę u pani Galeckiéj, a przeniosłem się do Nieświeża; raz tedy raninteńko, a była wiosna, wyszedłem do ogrodu... szukać ziela na maść dla choréj kobyły, bom się na Ukrainie konowalstwa wszelkiego nauczył... Chodzę, aż spojrzę, słońce na mnie mruga osobliwie... jakby coś, panie kochanku, wiedziało... Wtém załopotało coś skrzydłami, leci ptak i śpiewa mi nad głową: „Dzień dobry księciu“... Patrzę, upuścił mi bilecik. Ptak był osobliwszy, bo chodził w okularach, miał buty czerwone i na łbie federpusz ogromny...
Zbierałem się na odpowiedź... kichnął i po leciał...
Żeś też W. ks. Mość nie miał flinty, aby go do gabinetu zastrzelić...
Ty-bo, Wołodkowicz, zawsze mi przerywasz... panie kochanku, a mnie to myśli psuje. Podnoszę liścik.. pachnący jak róża. Patrzę, zaadresowany: Panu Miecznikowi do rąk własnych... na pieczęci królewska korona... Lak złocisty... Otwieram i znajduję, panie kochanku, romansowe oświadczenie od księżniczki Brambilli, córki króla Aldebarana, o której wiele mówiono, że miała siedm twarzy jedna od drugiej piękniejszych i co dzień w tygodniu brała inną.
A! niech ją kaci porwą!
Proszę, panie kochanku, nie przerywać!
Jakże się ona w księciu zakochała, kiedy Księcia o tysiące mil widzieć nie mogła?
Widzisz, panie kochanku, Wołodkowicz, jak mało wiesz, co na świecie się dzieje; oni w tym kraju mają takie perspektywy, robione z oczu ostrowidzowych, że przez nie widzą pchły na księżycu. Widziała mnie tedy przez perspektywę, gdym po ogrodzie chodził... i odtąd patrzała a patrzała, a że ręce ją bolały od trzymania perspektywy, służące ją ciągle podtrzymywały. List był z formalném oświadczeniem.
O to panie historya! a!
Poskrobałem się po łysinie, której wówczas jeszcze, panie kochanku, nie miałem... Co tu robić? niéma rady, trzeba jechać, kulbacz Strzyżyuszkę...
Szczuka nie uważa a ja cię będę egzaminu z tego słuchał! Kulbaczą tedy Strzyżyuszkę... ty, kochany Wołodkowicz, znałeś tę klacz cudowną, lepsza od kobyłki Mahometa. Bywało, panie, skoczy... dwa susy ze Słonima do Lidy, z Lidy do Wilna dwa susy, panie kochanku. Wziąłem z sobą nieboszczyka Parcewicza z tyłu w troki, żeby było komu buty wyczyścić... i w imię boże, na noc do Smorgon... Drugiego dnia byliśmy nad Baltykiem, stąd okręt angielski zawiózł mnie, mijając Maderę i Madagaskar, do Egiptu...
M. Książę, ależ gieografia...
Tylko mi daj pokój z gieografią. Gieografia jest dla studentów, ludzie dojrzali kpią z niéj, panie kochanku... Trzeciego dnia wysiedliśmy na tej wyspie egipskiéj w państwie Aldebarana... a już byłem zawiadomiony, panie kochanku, że tam przystęp niełatwy. Ojciec miał ją na oku, bo była nieco płocha... Stało na straży trzynastu krokodylów, oswojonych i wyuczonych jak moje niedźwiedzie. Chodziły wszystkie na dwóch łapach, szarfy, u boku pistolety angielskie, panie kochanku, szpady, kapelusze stosowane i zegarki u pasa, żeby zawsze wiedziały godzinę; dawano im, panie kochanku, trzy razy na dzień po jednym tłustym bernardynie, panie kochanku (ogląda się). Oj! Chwała Bogu, że Katembrynka niéma... Cóżem chciał mówić? (do Szczuki) Co ty tam patrzysz ciągle na bramę, słuchaj!
Z temi krokodylami, panie kochanku, nie było innego sposobu, tylko trzeba było grać w karty, a kto przegrał, tego zjadły... tym sposobem skonsumowały kilkunastu zakochanych królewiczów i ze sześciu książąt... Każdy z krokodylów, panie kochanku, w co innego grał, najstarszy w maryasza, drugi w makao, trzeci w warcaby... Szczuka! co tobie jest... nie słuchasz?
Słucham, Mości Książę!
Pamiętaj, że jutro wezmę na egzamin, panie kochanku. U drzwi siedział wąż brzuchaty, który tabakę zażywał, i to tylko hiszpankę... dlatego miałem ciemierzycę w kieszeni, panie kochanku... Szczuka, co ci jest u licha?
Ale nic, Mości Książę...
Przypatrz-że się, jak Dyplowicz słucha, to na wzór, panie kochanku, gębę otworzył, aż mu wnętrzności przez nią widać... a wy... w głowach pusto! Nic rozumnego nie chcecie posłuchać, żeby się czegoś nauczyć, panie kochanku... Ej! Szczuka, ja wiem, co się święci z tobą.
Mości Książę, ale nic, słucham...
Tobie ta fertyczna Basia Kurcewiczówna wlazła pod pachę... Ty dla niéj głowę tracisz, panie kochanku...
Muszę o niéj zapomniéć...
Ja ciebie na wylot widzę, ty czekasz, panie kochanku, odpowiedzi z Siennéj Wulki, od Kurcewicza, wiedząc, że wyprawiłem tam posłańca...
Co mnie do tego, proszę Księcia.
A kto mnie na to głupstwo namówił, jeśli nie ty?
Ja? Czyż ja? Wasza książęca Mość nie uczyniłeś nic, czegoby nie przystało uczynić Radziwiłłowi... Biedny szlachcic ma także w rodzie książęcą krew...
Co za krew?...
Im uboższy, tém mu dumę jego łacniéj taki pan, jak Radziwiłł, przebaczyć może. Łatwiéj Księciu pofolgować, niż jemu. Na Księcia nie powie nikt, że się zląkł albo poniżył, a z niegoby się wyśmiewano...
Nie mogę tego słuchać...
Nie źle mówisz, tylko zawsze na swoje koło, panie kochanku, wodę prowadzisz.
Księciu przystało być wspaniałomyślnym i łaskawym...
Ty też pochlebcą coś jesteś, panie kochanku... A no, tożeście mnie nabechtali, że po téj awanturze w karczmie, w któréj Radziwiłł ustąpił Kurcewiczowi, ja, Wojewoda Wileński, posłałem go jeszcze na barszcz prosić do Nieświeża...
Toć po książęcemu, to po Radziwiłłowsku, to po pańsku.
Aż nadto Książę dobry, a na pochyłe drzewo... i kozy skaczą.
Ja Jegomości to odsłużę.
Servus.
Teraz ciekawym, panie kochanku, co szlachcic zrobi?
Przyjedzie i będzie spokój i zgoda.
Nie przyjedzie, ja go znam, jeszcze głupstwo powie...
I mnie się téż widzi, że nie przyjedzie... Widzisz, Szczuko... dawniéj, kiedyśmy to hulali, aż z czupryny kurzyło się, póki nie wyłysiała, bywało i tak, żem zaprosiwszy kogo, dał mu dwadzieścia pięć. Doktór Freind utrzymuje, że to nigdy nie szkodziło nikomu... ale ludzie, panie kochanku, tak zbabieli, że tego teraz nie lubią. Kurcewicz może co słyszał i boi się.
Jemuby i pięćdziesiąt nie szkodziło.
Ja na waszeci spróbuję.
Mości Książę, on się tego nie zlęknie, bo mu i na myśl to nie przyjdzie. Książę słynie z gościnności i żalu do nikogo nie masz.
Mam żal, panie kochanku...
Ale za cóż?
Za co, panie kochanku, za to, że ma taką fanaberyę! W Litwie, panie kochanku, od Wilna i Słonima do Białego Stoku i Brześcia oprócz Radziwiłłów fanaberyi takiej nikomu miéć nie wolno...
On się ułagodzi...
Zobaczymy.
To jeż, to zgaga, to ocet ten człowiek!
Milcz waćpan... (Dyplowicz znowu się usuwa, Szczuka ogląda się.) Otóż zdaje mi się, idzie Żura... który do Siennéj Wulki był posłany...
Tak, to on sam, ale widzę już, markotny czegoś...
Czołem Waszéj Książęcéj Mości...
A co tam dobrego przynosisz, panie kochanku?
Ot nic, Mości Książę... Szlachcica nie było w domu...
Co? co? Kto? ty? nie zastałeś go? Wiele lat jesteś u mnie na dworze?
Trzeci rok, z łaski Księcia...
Ja myślałem, że dopiéro drugi dzień, bo nie znasz służby, panie kochanku!
Jakto, Mości Książę?
Jak możesz ty powiedzieć mnie: nie zastałem, panie kochanku? Co to jest nie zastałem?“ Gdzieżeś był? W Siennéj Wulce?
Ale kiedy go tam nie było.
Poprośże Marszałka, ażeby ci wyliczył... coś wart.. ażebyś, panie kochanku, wiedział co robić w takim razie, panie kochanku, kiedy Książę posyła do kogo... Jedziesz do Siennéj Wulki, niéma, dokąd pojechał? Do Słucka. Ty za nim... niéma go... dokąd ruszy? Do Wilna, ty do Wilna, do Warszawy, do Stambułu, bogdaj na księżyc, panie kochanku... (po chwili.) Ale to gorzéj, panie kochanku, niż nie zastałem... bo ty łżesz... Żura, ja ci z oczów widzę, ciebie Szczuka łokciem trącił.
Ale... nie, Mości Książę!
Tyś go zastał, panie kochanku... on tobie głupstwo powiedział, tyś je zjadł i nie śmiesz się niém ze mną podzielić, panie kochanku. A powinieneś wiedzieć, że posłów ani ścinają, ani wieszają... tylko czasem w Turcyi na hak za żebro, żeby przewietrzyć...
Ale Mości Książę...
Mów do biesa, mów, nie ci nie będzie...
To-bo taki człowiek...
A no, utrapienie, mów, jak było... nic nie zjadaj.
Zlituj się, nie jątrz Księcia!
Szczuka.. proszę nie szeptać... idź ty mi precz.
Żura, mów całą prawdę, ja ją przełknę, gardło szerokie mam, żołądek dobry, strawię... a co potém z tego wyjdzie... zobaczymy, panie kochanku...
To Mości Książę... Szlachcic strasznie zacięty...
Nie mówiłem?
No, no, odpowiedź przypieprzył, ale ja się do papryki przyzwyczaiłem na Węgrzech, mów...
Przybyłem do Siennéj Wulki, do dworu.
To chlew, panie kochanku, nie dwór...
Dworek ubogi, ale chędogi, szlachcic stał w ganku. Gdym konia do kołka przywiązał i submituję się, kazał zaraz miodu przynieść.
Dobry miód ma, panie kochanku?
Napiłeś się? panie kochanku...
Trochę musiałem, potém zaraz z poselstwem, że Wasza Książęca Mość, pragnąc bliżéj poznać sąsiada, prosisz go na barszczyk do Nieświeża...
A on co na to? panie kochanku?
On na to, on na to...
A no, gadaj!
On na to, powiedz Waszmość Księciu Jegomości, że ja barszczu nigdy nie jadam...
Widzisz! to czemużeś go na flaki nie prosił, panie kochanku?
Książę kazał na barszcz...
Panie kochanku, ty nie masz konceptu... A daléj co? mów do ostatnich fusów.
Powiedział: kłaniaj się Księciu Jegomości i powiedz, że jeżeli w barszczu smakuje, niech tu do Siennéj Wulki przyjedzie, dam takiego, aż mu się gęba wykrzywi...
O dla Boga! a cóż daléj?
Powiedz, że ja w gościnie nie bywam, ale u siebie rad przyjmuję.
Szalona pałka! panie kochanku, on śmie Wojewodę Wileńskiego do siebie zapraszać, na barszczyk z rurą...
Mości Książę!
Mości Książę, bądź dla niego wspaniałym, bądź szlachetnym...
Stary oszalał... ale Książę...
Prosić pana gienerała...
Mości Książę, zaklinam...
Ty mi nie właź w drogę, panie kochanku, bo oberwiesz... panów senatorów moich! To tak mu nie ujdzie płazem...
Ale cóż za grzech, że na barszcz prosił?
To dopiéro dobrze! lecę do Wulki... i tam czekam ewentów... Kurcewicz przepadł, a Wulka będzie moja!
Straszna zbrodnia! Mości Książę, ale ja nie sędzia, niech panowie radzą, a brachium militare wykona. Każecie ściąć, zetnę, spalić, spalę... na pal wbiję, jeśli trzeba...
Niech panowie senatorowie nieświescy składają wota, co robić, panie kochanku? Pan Wołodkowicz ma głos.
Moja rada się Księciu nie podoba. Nie chciał barszczu jeść, mniejsza o to... plunąć i kwita...
Ale on mnie prosił na barszcz.
No to jedźmy...
Ja? do niego? panie kochanku! niedoczekanie jego i — twoje. Wołodkowicz się zestarzał.
Jest na Rusi przysłowie: koły moje ne w ład, to ja z moim nazad.
Wołodkowicz od niejakiego czasu na umyśle słabnie... Czy wasana jaka Omfala prząść uczy, panie kochanku?... Pan Kirkor ma głos.
Co tu długo radzić, nie chce szlachcic znać Radziwiłła, Radziwiłł może go nie znosić w Siennéj Wulce... zrobić obławę, wypłoszyć go jak borsuka, dwór z dymem puścić, pole zasiać solą i postawić figurę z napisem: Za duszę Kurcewicza, proszę o trzy zdrowaśki! KSIĄŻĘ.
Toby było bardzo dobre, gdybym ja jeszcze był miecznikiem litewskim, ale wojewodzie wileńskiemu nie ujdzie, panie kochanku.
Jak ścierpieć taką obrazę?
Czy godzi się jątrzyć?
Kto tam coś szepcze?... (Wszyscy milczą). Pan Puchała ma głos...
I potém płacić? panie kochanku... Nie, nie mam pieniędzy.
Dziś mi się Dyplowicz napraszał, ale to bizun najmniej 50 talarów kosztuje, a człowiek wstrzemięźliwości nie ma, panie kochanku. Nie, i to źle... Pan Kojałowicz ma głos.
Mości Książę, trudna rada... trudna. Żeby mnie uchybił, wyzwałbym go na rękę i uszy poobcinał... ale Księciu Wojewodzie nie wypada.
Mnie się ręka trzęsie, panie kochanku, a kto go tam wić, jak on ręką włada, byłaby tragiedya, a ja już od tragiedyi odwykłem... Pan Kiszka Ciechanowski ma głos.
Myślę, myślę... ot, zrobiłbym tak, Mości Książę, wziąłbym szlachcica do dworu, posadził w ciupie i karmiłbym go jednym barszczem, dopókiby o pardon nie prosił...
Dalipan dowcipnie, panie kochanku... ale jeżeli ma żołądek taki twardy, jak głowę, w Nieświeżu barszczu dla niego nie stanie...
(Spostrzega Szczukę.) Zdrada! zakradł się szpieg... słyszysz ty, chodź tu... Panowie Rady... kryminał! Szczuka słuchał, proszę na ustęp, ja się z nim sam rozprawię!
A co? złapali cię, bratku, na gorącym uczynku? słuchałeś?
To zdrada...
Nie, to miłość dla Waszéj Książęcéj Mości.
Dla Basi...
I dla niéj i dla księcia, bo łacno księciu źli ludzie złą radę dać mogli.
Jakiś ty czuły dla mnie, panie kochanku!
Księcia, jak ojca kocham, jak dobrodzieja szanuję.
A jako szaloną pałkę pilnujesz, żeby głupstwa nie zrobił, panie kochanku?
Książę masz serce anielskie, ale złych ludzi rady, poduszczania, namowy, podbechtywania mogą wciągnąć w sprawę, któréj sam Wasza Książęca Mość, pan mój miłościwy, żałować będziesz... Radziwiłł wyższym być powinien nad podobne... dzieciństwa...
Tybyś powinien bernardynem zostać i kazania prawić, panie kochanku... Gadasz jak z kazalnicy, a głupiś...
Nie, Mości Książę, co mówię, mówię z serca synowskiego, z prawdziwéj miłości méj dla księcia, za któregom życie dać gotów.
A co zostanie dla Basi, panie kochanku?...
Ona już moją nie będzie!
A no, nie desperuj, panie kochanku... Radziwiłłowie nie takich żenili, jak ty... Ale gadaj, cóżbyś zrobił?...
Rozumiem... Ożenić Waćpana z Basią, wyposażyć oboje... panie kochanku, a staremu puścić sto chat dożywociem...
Tegoby on nie przyjął, Mości Książę.
O! o! myślisz?
Jestem pewny...
Dzwoń na radę, już wiem, co zrobię... dzwonić na panów senatorów...
Dostojni panowie Rady! Wysłuchawszy głosów waszych w sprawie, panie kochanku, ekstra-zawiłéj, postanowiliśmy postąpić sobie wedle własnéj myśli naszéj. Zatém ogłasza się rozkaz dzienny... na jutro... Dwór, senatorowie i kto Albeńczyk ze mną na barszcz do Wulki, do Kniazia Kurcewicza...
A! ja nieszczęśliwy.
A że Radziwiłł bez okazałości takiego wysokiego rodu człowieka odwiedzić nie może, boby mu chybił, więc gienerał da nam do orszaku dwieście koni.
Sto kozaków dworskich...
On go zjé! na Boga!
A dworzan pięćdziesięciu... Razem niech będzie trzysta do czterechset koni.
Gdzież on ich tam pomieści? o Boże!
A że J. M. pan koniuszy Szczuka dzwonił na zgodę, komenderujemy go jako kwatermistrza do Wulki, przodem, aby oznajmił, że się Radziwiłł Kurcewiczowi submituje, a spodziewa się, iż go po ludzku przyjmie.
Vivat nasz Wojewoda! Vivat!
Ale Mości Książę?
Panie kochanku, czegoż ty jeszcze chcesz? Chciałeś zgody? Będzie zgoda! Radziwiłł inaczéj w gościnę nie jedzie... a na co go szlachcic prosił?
Weźmiecie panowie z sobą potrosze odzieży i po kilka koszul, bo ja tam zabawić myślę!
Ojcze, kochany ojcze! jedźmy stąd, uciekajmy. — Ty wiész, co przemoc wielkiego pana znaczy. On nas zgubi jego dobra, jego ludzie, jego ziemie, jego wojska nas otaczają...
Ależ wara przed prawem! Bezpieczeństwo publiczne prawo nam zastrzega! Czego ja mam się lękać? Ta to lękliwość nasza ich przemoc czyni tak ciężką. Kładli się ludzie plackiem przed niemi, chodzili im téż po karkach... Zepsuto ich lokajstwem, podłością, pochlebstwy, dworowaniem trzeba, żeby ktoś rozumu nauczył...
Czyż my to czynić mamy? Ojcze kochany! my słabi, biedni, mali, którym przyjdzie pierwszą paść ofiarą... Książę się poprawić nie da, bo nadto nawykł do panowania i swawoli. Jego gdy rozdrażnisz, nie powstrzyma nic — wyda nas na rzeź, a gdyby i sam nie chciał tego, rozpuszczony dwór domyśli się pańskiej woli.
Nie będą śmieli! Wara! niedoczekanie ich! Koryatowicz także coś znaczy imię stanie mi za tarcz...
O mój drogi ojcze! ja truchleję o ciebie. Myśmy ubodzy, za nami nikt się nie ujmie, on możny, a z nim będą wszyscy...
Z nami Bóg i sprawiedliwość! Cóżem ja mu zrobił? chyba że mu się kłaniać nie chcę! toć nie kryminał — do kroć stu basałyków! Imponować sobie nie dam nikomu, ani się zjeść. Prędzej zjé — sto dyabłów! (stuka pięścią o stół).
A! a! (zakrywa oczy).
I cóż tam znowu? co?
Nic, nic... ja nie wiem... (na stronie) Barwa Radziwiłłowska..
a! to on! on! Po co i z czém? (załamuje ręce) Ojca sobie narazi jeszcze więcéj... Po cóż? po co?
O, o! To pan koniuszy Szczuka! w swéj lokajskiej barwie...
Cóż to on się tu znowu wybrał w posły — chyba, żeby mi złość zrobić i na awanturę się narazić!
Byle nie z czém złém! Ratuj Boże!
Czołem panu Chorążemu...
A! witam asindzieja — witam! ale zarazem u progu muszę mu przypomnieć, iż go prosiłem, abyś mnie odwiedzinami zaszczycać przestał. Nie chce mi się w domu własnym grubianinem być — a muszę... (odwraca się) Panno Barbaro — na ustęp!
Zatém powitawszy — żegnam! żegnam! Niech Pan Bóg szczęśliwie prowadzi...
Przepraszam pana Chorążego, ja tu przybywam nie z własnéj woli, ani dla własnéj sprawy — posłem jestem. Stare to przysłowie, że posłów nie ścinają ani wieszają. Książę Wojewoda mnie przysyła.
Znowu ten uparty popowicz.
Książę Wojewoda Wileński Radziwiłł.
Prosił mnie na barszcz odmówiłem — teraz pewnie na krupnik?
Nie — panie Chorąży — Książę naprzód ukłon wam śle.
I powiedzieć każe, iż gdy do Nieświeża nie łaska, to on sam do Wulki zjedzie na zrazy.
He? on tu? do mnie? Kpisz asindziéj, czy drogi pytasz? on do mnie?
Nie śmiałbym w tak poważnéj materyi żartów stroić. Książę mi sam własnemi powiedział usty: Jedź tam, panie Szczuka, przodem i czekaj na mnie w Wulce. Nie chciał on do mnie się na barszcz pofatygować, to ja do niego przyjadę na zrazy.
Cha! cha! Czy nie dowiedział się czasem, co na mojéj szabli stoi napisano? (zdejmuje ze ściany, wydobywa z pochwy i czyta pokazując).
Sam tu starce, sam tu smyki,
Proszę, proszę na zraziki!
To mu się znać tych przypiekanych zrazików zachciało!
Spodziewam się, że w Siennéj Wulce i inne się dla dostojnego gościa znajdą.
Będzie ze mną jadł to, co ja jem, bo ja nikomu nie daję nic innego, choćby Król Jegomość przyjechał... anim kogo głodnym odprawił, choćby żebraka. Kiedyż to ta łaska pańska ma nastąpić?
Dziś zaraz... za godzinę tu być może.
Hej! panno Barbaro! słyszysz asanna? Nie udawaj, żeś niesłuchała! Książę Wojewoda na zrazy jedzie... Każże mu misę przygotować, a słono, a pieprzno, cebuli i majeranku dosadzić, aby Księciu Jegomości smakowało.
Ale zapewne! Jeszcze czego nie stało? (do Szczuki) A wielu ich tam z nim?
Książę Wojewoda, jak panu Chorążemu wiadomo, bez dworu się nie rusza. Najmniej trzysta koni, nie licząc przyjaciół, za nim jedzie...
Trzysta! choćby trzysta, przecież nie ucieknę ani od niego, ani od tych koni... Do trzystu basałyków, niech przybywa choćby w tysiąc, gościnnie przyjmę, póki czém przyjmować stanie — Kurcewiczowi jeszcze na to nie zabraknie.
Ojcze! dziś — ale jutro? co poczniemy jutro?
Jutro boże, nie nasze, cicho tam! Ja mówię, że mnie stać na to... Wiele mówisz ludzi i koni?
To trudno powiedzieć. Trzysta do czterechset — nie śmiałbym Chorążego oszukiwać, ani przed nim taić.
Nuż... jeszcze zabawi dłużéj! Mój Boże!
Nie wiem...
Póki jest z czego starczyć, Kurcewicz z Siennéj Wulki od gości uciekać nie będzie. Zastawim się, a postawim się... Pas ostatni... łyżkę ostatnią, ostatnią koszulę oddam, a wstydu sobie zrobić nie dam... (myśli) Wszak tu dziś był Szmul Słonimiec? (wychodzi żywo wołając córkę za sobą) Basiu — proszę ze mną! proszę!
Stało się! Wszystkie moje starania wyszły tylko na to, żem ich — ocalić pragnąc — dobił, bo go ta zgoda do nędzy doprowadzi. Nie było sposobu wyplątać się z téj alternatywy, albo-by go był zniszczył i spalił w gniewie, albo z wielkiéj miłości — zjé. W czterysta koni posiedziawszy dni kilka, zdusi go w tym uścisku, zjé Sienną Wulkę, jak zjadł niejednę wioskę szlachecką, choć potém sowicie ją zapłacił. Ale Chorąży nie od nikogo nie przyjmie i wyjdzie z kijem a z honorem... znam go! gotów własnéj krwi upuścić, aby sobie wstydu nie dać uczynić. Wulka i oni... i Basia padnie ofiarą. Ale byłże sposób zaradzenia temu?... Żadnego niestety! żadnego! Jedno z dwojga, albo... walka i przemoc... albo zgoda i nędza... (wzdycha) A jeśli Chorąży dowie się jeszcze, że to ja na tę nieszczęsną dzwoniłem zgodę — już się tu więcéj i pokazać mi nie da...
Mam polecenie od Księcia, abym tu na niego oczekiwał...
Wiész asindziej co? świeże powietrze bardzo zdrowe... tu dworek ciasny i zaducha... Przeszedłbyś się może po dziedzińczyku, bo teraz mam wiele do czynienia i do mówienia bez świadków, a widzę właśnie, że powołany sąsiad Dyplowicz tu ciągnie. (Do wychodzącego Szczuki) A od panny Barbary prosiłbym... trzymać się zdaleka... zdaleka... Obliguję...
No, no, chodź, nie bój się, proszę — wszak sam po asindzieja posyłałem... nie ci się złego nie stanie, włos nie spadnie z głowy...
Mam interes pilny...
Che! che! Kochanego sąsiada! Szanownego pana Chorążego — a zawsze żartobliwy! Nóżeczki całuję... Kłaniam uniżenie-Ale cóż to za święto, że mnie wezwać raczyliście?
Zgadliście święto! święto u mnie wielkie, honor niepośledni dla Kurcewicza, a Dyplowiczowi zysk — na wasz młyn woda...
A! ja bo jeszcze młynka nie mam! nie mam...
Za to językiem i rękami mielesz dobrze...
Tylko zdaleka proszę, bez zbytniéj poufałości! panie Dyplowicz... Pogadajmy na seryo, bo czasu do stracenia nie mam. Waść mi siedzisz pod bokiem w Wulce, jak lis na przesmyku i czyhasz, kiedy ja ci w łapę wpadnę... Chciałbyś moję Wuleczkę połknąć? i smakuje ci...
Ja? Kto? ja?
No tak... Radbyś ją wziąć i to jeszcze po swojemu, psim swędem nabywszy...
Panie Chorąży? ja? ja? O Jezu miły! co za potwarz! jakie posądzenie! Panie Boże, tyś świadkiem niewinności mojéj. (oczy ocierając) Ja, na cudze czyhać dobro? ja? (bije się w piersi) Tak to cnota na świecie... tak...
Proszęż cię, nie żyj i nie udawaj! My się przecie znamy jak łyse konie. Chcesz ode mnie Wulkę wyszachrować. Otóż twój patron, dyabeł, wyświadczył ci tę łaskę, że ją nastręcza — możesz, byleś chciał.
Jakto? (miarkując się chłodno) Ja na Wulkę pana Chorążego ochoty nie mam! nie mam!
A no, to tak-że mów! Nie masz ochoty, bywaj zdrów i pisuj do mnie na Berdyczów — znajdzie się więc inny, co ją zabierze... (odwraca się).
Ależ za pozwoleniem! Panie Chorąży! jeśliby to dla pana było dogodne... a warunki nie zbyt ciężkie... dla kochanego sąsiada... choćby ze stratą własną...
Słuchaj, Dyplowicz... Gadać długo nie pora! albo we dwóch słowach skończymy, albo ty sobie pójdziesz precz... Mnie pilno. Wulki-bym za milion nie oddał, bo to z naszych wielkich dóbr ostatni ziemi szmatek, na grób przeznaczyłem sobie... Ale tu idzie o honor domu...
Borowina, piaski, błoto... może być!. może!.. No — ale mnie to wszystko drogie, bo to święta ojcowizna! Milcz ino, a słuchaj. Zaprosiłem Radziwiłła do siebie, wziął mnie za słowo, za pół godziny zjedzie tu z całym dworem, może w jakie trzysta koni.
Jezu Nazareński! Radziwiłł tu! tu — on! Książę Wojewoda!
Co dziwnego? Nie pierwszyzna Koryatowiczom Radziwiłłów przyjmować alem ja, panie sąsiedzie — goły... śpichrze, piwnice, spiżarnie puste. Tyś sknera i dusigrosz, u ciebie wszystkiego pełno, bo ty wszystkiém handlujesz. Mów więc a prędko, czy mi sprzedasz owies, siano, wino, piwo, miód, chleb... i co u ciebie jest, a czego mnie potrzeba?...
Oho! To może więcéj byłoby warto, niż cała Wulka wasza! Piaski takie...
Cóż Wulka warta?
Borowina... grunta jałowe... błoto... na pagórkach paproć rośnie. Ale że to o miedzę i że ja chcę kochanemu sąsiadowi w tej okazyi wygodzić, choćby z własną szkodą — Bóg widzi! Kiedy pan Chorąży jesteś w takiem położeniu — muszę cóż robić! muszę się poświęcić! za Wulkę dwa tysiące dukatów. Tysiąc na niéj jest zapisane do Słuckiéj fary, no — a tysiąc... niby...
Mówisz więc tysiąc? Ja nie mam czasu się targować. Pal cię dyabli — Dyplowicz rób umowę lub ruszaj do kroć basałyków... Oto moje ostatnie słowo. Nie wiem, co moja Wulka warta i co warte twoje stęchlizny. Dasz mi siana, owsa, chleba, mięsa, wina, miodu, wszystkiego, czego te ciury Radziwiłłowskie zapragną — ale — w bród! Niech Kureewicza znają! Nie żałując! Owies im na środku dziedzińca w kupę zsypać, beczki wytoczyć... wołu całego upiec... dwa... Musi być wszystko, czego dusza zażąda... Ja honor mój ratuję...
Jabym chciał służyć Chorążemu — ale to z temi ludźmi! jak oni...
Ale jeśliby oni...
Zgoda, czy nie?
Jednakże... gdyby... wszelako... jakoś...
Po raz trzeci i ostatni... Zgoda lub...
Cóż począć, poświęcam się! Zgoda! Choć ze stratą, byle wam dowieść przyjaźni szczerėj. (kłania się) Ale Wulka moja.
Wulka twoja, a co u ciebie zapasów jest, to wszystko moje...
Szlacheckie słowo?
Co robić! Muszę się poświęcić (wzdycha).
Czekaj jedna tylko ekscepcya!
A! żadnej żadnej ekscepcyi!
Musisz mi dać sześć łokci ziemi w borze na pagórku... na grób dla mnie i sosnę na krzyż nad mogiłą...
Panie Chorąży! Pan mnie rozczulasz!
A teraz, do roboty! żywo! żywo!
Ziemi i sosny nie przyrzekłem, będzie mi musiał dobrze za nie zapłacić!
Drogi ojcze! Jam wszystko słyszała — cóż my poczniemy? gdzie się podziejemy?
My jutro pójdziemy z kijem i torbami, ale honor Kurcewiczów obronim...
Dyplowicz, jeszcze słowo.
Jakto? jeszcze co? a...
Nie, nie, tylko jedna dobra przyjacielska rada. Jeśli popełnisz jakie szachrajstwo, jeśli czego zabraknie, jeśli co zechcesz wykraść, jeśli ja się wstydu za Waszeci najem... jakem Kurcewicz... w łeb, jak sobace palnę... Bywaj zdrów...
Zginęliśmy, tak nasze chciały losy... spełni się, co Bóg przeznaczył.
Panno Barbaro! łzy wasze na moję duszę spadają, ja to jestem tego nieszczęścia przyczyną. Ja! Bóg widzi, że was ocalić chciałem i przejednać! Któż mógł przewidzieć taki koniec, zgodę taką!
A! biedny mój stary ojciec...
Pani, jeśli was dotknie nieszczęście, wszak macie zagrodę moję, domek mój, wszystko, co się mojém zowie, waszém jest... Ja-m winien, ja niech pokutuję, a słodką mi będzie ta pokuta.
Możesz-że myśleć, iż ojciec mój od kogokolwiekbądź co przyjąć zechce? Całe życie strawił nosząc ubóstwo swe wysoko, i mnie nauczył wyżej cenić cześć niż szczęście... Ja pójdę do klasztoru, ale on! on!
Panno Barbaro! jeśli wy wyjdziecie z Wulki, ja za wami, jak sługa wasz, choćbyście odpędzali, powłokę się jak pies wierny, bo ja bez was żyć nie potrafię. Ja-m téj zguby przyczyną, na mnie ratowania obowiązek.
Nas już nikt nie uratuje (spogląda oknem). A! mój Boże! co się tam dzieje! Kupy owsa... beczki toczą... Dyplowicz lata, ojciec się krząta... (płacząc.) Zachciałeś Książę zjeść Wulkę biedną... niech ci łzy moje będą na... zdrowie... (do Szczuki.) Odejdź pan! Ojciec się gniewać będzie, gdy was tu zastanie, na co mu żółci dodawać!... Idź pan... żegnam go... żegnam... (podaje mu rękę, którą Szczuka całuje.) Bądź zdrów! bądź zdrów na zawsze!...
Nie! stokroć nie! do widzenia, dziś, jutro... wszędzie i zawsze...
Za pozwoleniem czcigodnéj panny Chorążanki, słóweczko malusieczkie, jedno zapytańko...
A! dajże mi waćpan pokój!
Otóż to oni tak się ze swym zbawcą i dobrodziejem obchodzą! Czarna ludzka niewdzięczność! (ogląda się i zaciera ręce.) Ale mi się nie szpetnie udało! Pan Bóg mi zesłał tego Radziwiłła. Choć ściśle biorąc, nie jestem obowiązany dać świecy na ołtarz... ale, niech już i w tém będzie moja strata, dam! dam świecę... To przecież interes! (myśli.) Skąd on wiedział, że stęchlizna? Prawda! owies zatęchły, ale konie się na tém nie poznają. Wino wodą podleje... trochę. Piwo kwaskowate, ale chłodzące... Interes nie bez kłopotu, ale zawsze dobry... Przecie raz sąsiada się pozbędę i dworek ten sobie zajmę... (patrzy po izbie.) Nie zły dworek...
Cale nie zły dworek!
A słowo się stało!... Książę! Książę tu i w takim stroju?
Cyt! cyt! panie kochanku! Nikt mnie nie poznał, bo i poznać nie byli powinni. Przyjechałem sam powożąc się jednokonną kałamaszką, panie kochanku, ażeby zobaczyć incognito, jak mnie téż szlachcic przyjmować myśli, panie kochanku...
Co Książę pan wyrabia! Stopki Księcia całuję i weneruję...
Kurcewicz się, panie kochanku, suto i wspaniale sztyftuje... a mówili, że nic niéma!
Co on się sztyftuje? Czyż to on? Wspaniale! Cha! cha, Mości Książę! Czy Wasza Książęca Mość myślisz, że u niego co było? że on co miał? To hołysz! Dopiéro jak się dowiedział, że Książę jedziesz z dworem, tak on do mnie, w prośby, w modły, ledwie, że po rękach nie całował... Dypciu! kochanie!... ratuj! Bierz sobie Wulkę a dawaj im czego zażądają, ażebym wstydu nie miał...
A ty co na to, panie kochanku?
No cóż, co miałem robić? Człowiek nie kamień, sforsowany, naciśnięty, musiałem się zgodzić, choć z oczywistą stratą.
A! oddał... ale to piaski... piachy!
Proszę! panie kochanku! I ty taki poczciwy byłeś, żeś wziął?
Przez miłość bliźniego! bo to borowina, błoto i nieużytki...
Wziąłeś, panie kochanku?
Wziąłem, Mości Książę.
Toś kiep, panie kochanku.
Wolne żarty! dlaczego, Mości Książę?
Boś jemu dogodził, a mnie skrzywdziłeś, panie kochanku.
Ja! Księcia Jego Mości?...
Tak! tak, panie kochanku! Skrzywdziłeś mnie... obraziłeś... Ja ciebie z bebechami w kaszy zjem, ty nicponiu, panie kochanku!
O Jezu miły! ale cóżem zawinił?
Jakto? ty tego nie rozumiesz, panie kochanku? To ci piątej klepki braknie... Jakżeś ty tego nie pojął, że ja właśnie na to kroiłem, tego pragnąłem, ażeby się ten dumny szerepetka wstydził... A ty mi jego wstyd, całą moję satysfakcyę z rąk wydzierasz... panie kochanku, trutniu jakiś... Ja się na tobie mścić będę, póki życia.
Mości Książę! miłosierdzia, litości! rozkaz, mów, co mam czynić? Niech i jego z Wulką dyabli wezmą.
To on mi w łeb palnie!
A jak ty mi tego nie zrobisz, co każę, panie kochanku, słowo Radziwiłłowskie, ja ci w łeb strzelę... Idź schowaj się, ludzi tylko poślij, ażeby mi tu, panie kochanku, w pół godziny pruszyny owsa, kawałka chleba, kropli napitku nie bylo. Słyszysz, panie kochanku? Tak Radziwiłł chce każe. Od Kurcewicza się wywiniesz, ale ode mnie! Ja takich, jak ty zgniótłszy na powidełka, do kieszeni chowam, panie kochanku!
Ojcze mój, dobroczyńco! miéj litość nad nieszczęśliwym, nad żoną i dziećmi...
Przecież nie jesteś żonaty?
Ściśle biorąc nie, ale właśnie miałem się żenić i miéć wiele dzieci...
Idź-że mi zaraz, panie kochanku, a rób, co kazałem...
A jak on w łeb palnie?
Nie trafi, panie kochanku, ja w tém, że nie trafi... idźże mi zaraz...
Ubożuchno, ale schludnie, a ten skurczypałka Dyplowicz całąby mi był satysfakcyę odebrał... Szczęściem, że się zapobieży, panie kochanku... Kurcewicz to dobra krew, którą muszę poszanować, panie kochanku! a za satysfakcyę znowu kieszeń Radziwiłłowska beknie... Ale jużcić i Szczuka coś wart i ten stary zabijaka mi się podoba, choć goły, ale z fanaberyą... Gdzież się on podziewa? Nikt mnie tu nie przyjął, nawet pies nie zaszczekał. Nie poznali mnie, panie kochanku, i nie przewąchali.. To mi się raz w życiu udało!
Któż to mi się tak bez ceremonii wkwaterował, nawet opończy nie zdjąwszy?
A czy mnie oczy mylą!
Nie, panie kochanku! nie mylą... Wybrałem się incognito do szanownego sąsiada, jak cesarz Józef do carowéj Katarzyny, panie kochanku... Nie chciałem kniaziowi robić kłopotu, więc zaprzągłem sobie sam kobyłę do kałamaszki i choć trochę kulała, panie kochanku, bo mi w Nieświeżu cała stajnia znosaciała i poochwacała się, przywlokłem się do waszeci, na te zrazy.
Mości Książę... bez żartów, proszę, bez żartów.
Ale bez żartów... panie kochanku... Widzisz asindziej, tego wojewodę wileńskiego ciągle nosić na karku, zacięży w końcu i znudzi, panie kochanku... Zostawiłem go w domu i sam bez niego do pana Chorążego przy wlokłem się. Każ że gotować zrazy i tak po szczerości sąsiedzkiéj daj mi rękę.
Cóż to, panie kochanku, w domu własnym, na gościa i sąsiada się boczysz? to nie po polsku i nie po naszemu.
Owszem, radem mu z serca, lecz...
Słuchaj, Kniaziu Chorąży, panie kochanku! Radziwiłł wojewoda czasem miewa fąfry w nosie, ale ten, co go tu dziś u siebie masz, ja ci ręczę, z flakami dobre człeczysko!
Muszę go zagadywać, póki się tam nie uprzątną, panie kochanku, i nie zrobią, com kazał.
Radziwiłła ogadali przed tobą niewinnie, panie kochanku, to przylepka, choć do rany przyłożyć! Tamten miecznik i wojewoda, czasem sobie pobrykał, panie kochanku, ale jakże było po takich, jak twój Dyplowicz nie jeździć?... To paskudztwo jest, panie kochanku... Ja... jak-em raz był... Gdzieżem to ja był?... panie kochanku?
Albo to ja wiem, gdzie Książę bywałeś, a kędyś nie bywał?
Ja-bo, panie kochanku, coś innego mówić chciałem... (zasłania mu sobą okno.) Bo to, widzisz mój Kniaziu, choć wojewodę zamknąłem na klucz w moim gabinecie, w Nieświeżu, ale moja dwornia, jak się opatrzy, że się on gdzieś im zapodział, panie kochanku, węchem, jak legawce za mną w trop przybiegną... A tego tam chmara, panie kochanku... głodne to... czy im choć jeść będziesz miał co dać?
Znajdzie się.
Będzie tego pewnie ze trzysta koni, panie kochanku.
No, choćby czterysta...
A, to dobrze, bo ja dla siebie, panie kochanku, niewiele potrzebuję; służąc za kuchtę u pani Gałeckiéj, nawykłem do wszystkiego, ale ta moja dwornia, panie kochanku, więksi panowie, niż ja... I jedzą bestye każdy za czterech i piją za sześciu... a wybredne to!... Co im pan Chorąży dasz?
Co mam.
A cóż masz? panie kochanku! (spogląda oknem) bo ja tu coś, jakoś żadnych przygotowań dla téj szarańczy nie widzę.
Jak to? jak to?
Coś tam było... panie kochanku... garstka owsa i beczułka oliwy, czy coś? ale i to, pochwytano i pochowano, jak przed kozackim najazdem, panie kochanku.
Jak to może być? Cóż to jest? Kto śmiał? (patrzy.) Co się stało! Na rany Pańskie, to ten wisielec Dyplowicz, ale ja go zabiję!
Bracie! Kniaziu! Chorąży! słuchaj, panie kochanku! Koryatowicze z Radziwiłłami koligaci, my krew jedna... pocałujmy się... a nie, to zaduszę... panie kochanku. Ja ciebie kocham, ja cię szanuję, ty gorąca palka jesteś, jak ja, ale dobry człowiek. Słuchajno i nie rwij się, bo zaduszę!
Książę Wojewodo, wstyd mi i hańbę uczyniono!
Żadnego wstydu, hańby żadnéj, panie kochanku. Cześć ci i sława! Spełniło się to tylko, co każdego dnia w psalmie odmawiamy:
Ty oczyma swemi
Ujrzysz pomstę nad grzesznemi“.
Przekonasz się, panie kochanku, posłuchaj. Dyplowicz ci Wulkę chciał zagarnąć, dając mi ją do zjedzenia, ale ja krwawicą moich koligatów się nie żywię, ja-nie wilk, panie kochanku. Zobaczysz, jak się to misternie skończy. Jużeśmy się, choć z forsą, pocałowali, teraz zgoda!... Z całym dworem jedziemy na śniadańko do Dyplowicza, on mnie musi przyjąć... tylko... chwileczkę jeszcze...
Ja nic nie rozumiem...
E! ja to sobie tak plotę. (na stronie.) Musieli się przecież uwinąć? (głośno.) Panie Chorąży, miałbym jeszcze do was prośbeczkę. W swoim domu nic się nikomu nie odmawia.
Jeźli w mojéj mocy.
W twojéj, panie kochanku... ale daj mi słowo honoru, że to uczynisz?
Uczynię, jeśli w mojéj mocy.
W twojéj mocy, panie kochanku, nie gniewać się i pobłogosławić...
Pobłogosławić, kogo?
Bo to, widzisz, ja ci figla spłatałem, panie kochanku... przyjechał ze mną ksiądz, poczciwy mój Wyhowski i pannie Barbarze ślub dał ze Szczuką.
Gdzie? jak? na miłość bożą!
To darmo! już się stało! Wzięli ślub naprzeciwko, gdym ja tu pana Chorążego durzył... panie kochanku. (ściska go.) Nie gniewaj się... Szczuka dobry człek i karmazyn... Jesteśmy z nim w koligacyi a bardzo majętny, kto wié, czy nie majętniejszy ode mnie, bo ja wiecznie goły jestem i grosza przy duszy nie mam.
Posłuchajcie, Szczuka mi dał pięć tysięcy dukatów gotówką i puściłem mu trzy wsie w Słuczczyźnie zastawą. Czego to goły nie zrobi?... Musiałem ślub dać w dodatku.
Bez mojego zezwolenia!
Ja rachowałem na to, że ty Radziwiłła gubić nie zechcesz. (ściska go.) Nie gub Radziwiłła, oni się kochają... i my z sobą kochać się musimy.
A co? trzeba, panie kochanku, pobłogosławić, bo się gotowi obejść i bez naszego błogosławieństwa.
Basiu droga!
Przebacz, ojcze!
Widzisz, panie kochanku, jak nie mogę siłą, to wezmę sercem...
A teraz, panie kochanku, chodźmy zjeść Dyplowicza, bo trzeba, żeby ktoś za nasze grzechy odpokutował!
Vivat!