Rzeczpospolita Rzymska/Rozdział VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rzeczpospolita Rzymska |
Wydawca | J. Mortkowicz |
Data wyd. | 1935 |
Druk | Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego w Warszawie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Polibjusz, grecki historyk chwały rzymskiej, opisawszy nieszczęścia nad Trazymenem i pod Kannami, stawia pytanie, co stanowiło istotę siły, która pozwoliła Rzymowi wytrzymać te okropne ciosy i wreszcie zatryumfować; istoty owej siły dopatruje się w rzymskim ustroju państwowym, równomiernie obejmującym czynniki monarchiczne, arystokratyczne i demokratyczne. Przeto i dla nas, nim wstąpimy za tem państwem na drogę jego chwały, będzie z pożytkiem przedstawić sobie, jakiem było ono na początku tej drogi i do czasu przewrotów, które je przekształciły w ciągu stulecia.
Rozważania o państwie rzymskiem rozpoczniemy z geograficznego punktu widzenia. W skład jego wchodziły podówczas Italja i cztery «prowincje»; prowincjami temi były: Sycylja, następnie Sardynja łącznie z Korsyką oraz Bliższa i Dalsza Hiszpanja. Dwie ostatnie obejmowały jedynie pas wybrzeża nad morzem Śródziemnem, zresztą dosyć szeroki, pozostawiając głównej części półwyspu dotychczasową niepodległość. Dzielnice te nie tworzyły zwartej i jednej całości, nietylko podobnie jak państwa dzisiejsze, lecz nawet na wzór państw grecko-wschodnich. Natomiast każda prowincja moglaby stanowić oddzielne państwo, rządzone przez namiestnika rzymskiego, gdyby nie warunek corocznej zmiany tego namiestnika. Rządził on prowincją, opierając się na starszyźnie wojskowej i legjonach; ludność płaciła podatki, lecz do służby wojskowej zaciągała się jedynie w razie potrzeby, tworząc oddziały posiłkowe; pozatem zaś korzystała z samorządu i z błogich dobrodziejstw pokoju.
Położenie Italji było bardziej skomplikowane. Zjednoczona politycznie w ręku Rzymu, nie zjednoczyła się bynajmniej ani pod względem języka, ani pod względem jednolitości zarządu. Mowy łacińskiej Rzym nikomu nie narzucał. Z pośród ludów północno-italskich — jeżeli nie liczyć Gallów na równinie Padu — Etruskowie na zachodzie mówili językiem zupelnie dla Rzymian niezrozumialym, po dziś dzień zagadkowym, a na wschodzie Umbrowie, pokrewni Latynom, tworzyli bądź co bądź plemię dosyć odrębne. Na wschód zaś od Lacjum i na całej południowej połaci półwyspu Samnici i inne ludy «sabelskie» mówiły po osku, i mowa ta tym sposobem była w ltalji bardziej rozpowszechniona, niż łacina; w licznych kolonjach greckich utrzymał się oczywiście język grecki. Po łacinie; prócz bezpośrednio przylegającego do Rzymu Lacjum, mówiono jedynie w «rzymskich» i «latyńskich» kolonjach, rozrzuconych po całym półwyspie. Kolonje te, założone w celach wojskowych, stały się z czasem ogniskiem romanizacji półwyspu.
Co się tyczy administracji, to, w miarę podboju miast italskich, Rzym zawierał z niemi sojusze, których treść sprowadzała się do tego, że pozostawiano im samorząd, a ich zależność od Rzymu ograniczała się do wystawiania rekruta dla rzymskich legjonów; owe kontyngenty były w normalnych warunkach równie liczne, jak legjony. Ogromna przewaga liczebna «sprzymierzeńców» w zaludnieniu Italji wywołała następnie proporcjonalną ulgę dla ich powinności wojskowej w porównaniu z takąż powinnością wojskową obywateli rzymskich. Raz jeszcze powtórzyło się to, co mieliśmy w ustroju ateńskiego Związku Morskiego: państwo naczelne dochodziło do władzy nie za darmo, ale za cenę dość bolesnej daniny krwi.
Z tego, co się powiedziało, jasne jest, czem był Rzym w porównaniu naprzykład z Nolą albo z Teanum: bynajmniej nie tem, czem jest w dzisiejszej Francji Paryż w porównaniu z Lugdunem. Dla Paryżanina fakt, że w jego mieście znajdują się centralne władze rządowe, przedstawia tylko pewną dogodność praktyczną; poza tem zaś mieszkaniec Lugdunu jest Francuzem, równie posiadającym pelnię praw, jak Paryżanin. Rzym natomiast był miastem panującem; mieszkaniec Noli zasila kontyngent sprzymierzeńczy przy legjonie rzymskim, ale ten kontyngent idzie tam, dokąd każe mu iść wódz rzymski — konsul; a o wojnie, z powodu której ten kontyngent został zaciągnięty, decyduje naród rzymski — przedstawicielstwa nolijskiego nikt tu o zdanie nie pyta.
Nasuwa się pytanie, czy było to słuszne? Odpowiemy, że dodatnie były wynikające stąd rezultaty stopniowego rozwoju; dla zjednoczenia i uśmierzenia całego chaosu drobno-ustrojów politycznych podobna zależność od miasta rządzącego była stanem nieodzownym i przejściowym, ów zaś stopniowy rozwój dalszy polegał na tem, ażeby prawa obywatelskie rzymskie planowo rozciągać — z miasta Rzymu na Lacjum — z Lacjum na Italię — z Italji na prowincje. Tę drogę Rzymowi przeznaczono: za mądrych rządów szedł nią dobrowolnie, a skoro działo się przeciwnie, to sam tok wypadków przypominał mu o niej i zmuszał opornych do posłuszeństwa zasadzie wbrew ich woli. Że zaś dotychczas miasto panujące było posłuszne swojemu powołaniu, o tem przekonała wojna z Hannibalem i owa zwartość, ktorą okazała podwładna mu Italja wobec najścia nieprzyjaciół.
Zatem — mieszkańcy prowincji, «sprzymierzeńcy» italscy i obywatele rzymscy: oto, z pominięciem pośrednich, mniej ważnych ugrupowań, skład swobodnego zaludnienia państwa rzymskiego. Rządzącą była tylko klasa ostatnia, a rządziła jedynie w mieście Rzymie; zobaczmyż, jak wyglądały te jej rządy.
«Trzy czynniki ustroju państwowego», ciągnie wspomniany wyżej Polibjusz, «tak równomiernie, właściwie i celowo podzieliły między siebie rządy, że nikt nawet z pośród samych obywateli nie mógłby z głębi przekonania powiedzieć, czy ten ustrój państwowy jest w istocie swojej arystokratyczny, czy demokratyczny, czy monarchiczny. Jeżeli weźmiemy pod rozwagę przysługujące konsulowi pełnomocnictwa, wydadzą się nam one ustawowo monarchicznemi i autokratycznemi; jeżeli zaś powagę senatu — ustrój wyda się arystokratyczny; jeśli, wreszcie, pamiętać będziemy o prawach narodu, okaże się jawnie demokratyczny». W tej równowadze dopatruje się historyk grecki, nauczony doświadczeniem działacz państwowy, rdzenia doskonałości ustroju rzymskiego. Czy miał słuszność? czy nie byłoby właściwiej dopatrzeć się doskonałości w stopniowo przeprowadzonej demokracji? Skoro powstanie nauka polityczna, oparta na psychologji, nie zaś na algebrze, da nam ona odpowiedź naukową na to pytanie, może różną od odpowiedzi Polibjusza; dziś jednak musimy poprzestać na danych, które przynosi doświadczenie, przekonywające nas, że Roma przy tej swojej zrównoważonej konstytucji zatryumfowała i nad autokratami i nad ustrojami arystokratycznemi (jak Kartago) i nad demokracjami całego świata.
Demokratyczny pierwiastek stanowiły zebrania ludowe różnych rodzajów, przyczem owa różność była uwarunkowana przez charakter tych grup, w których każdy obywatel swój głos składał. Rzymianie chełpili się tem, że u nich — nie jak w Grecji — lud głosował nie chaotyczną masą, lecz oddziałami, i że większość stanowiło nie proste, jeno podwójne obliczenie głosów — głosów obywateli w poszczególnych oddziałach i głosów oddziałów w sumie ogólnej; innemi słowy, ich głosowanie nie było bezpośrednie, lecz pośrednie. Na skład tych oddziałów przynależność do starych warstw — patrycjuszów i plebejuszów — wpływu już nie miała: patrycjuszów było niewielu, a nowy stan, który utworzył się podczas ostatniego półtorawiecza — nobilitas — składał się raczej ze wzbogaconych plebejuszów, niż z rodów patrycjuszowskich. Najważniejszy był cenzus majątkowy: z niego wynikała przynależność obywateli do tej albo do owej z pośród pięciu «klas», a dopiero ze zlania się podziału klasowego z podziałem na «tryby», to jest — pierwiastkowo — człony terytorjalne, wyłoniły się «centurje», które — w komicjach centurjalnych — dokonywały wyboru wyższych magistratów. Niezależne od cenzusu były komicje trybuckie, zbierające się dla głosowania nad nowem prawem lub dla wyboru niższych urzędników, przyczem złożone ze wszystkich obywateli, jeśli zwoływali je konsulowie albo pretorowie, lub z samych plebejuszów, jeżeli zwoływali je trybuni ludu. Ale i przy jednym i przy drugim systemie ugrupowania, prawo głosu było dla każdego obywatela zabezpieczone: wybór padał na tego urzędnika, i przechodziło to prawo, któremu udało się skupić dokoła siebie większość głosów. Przewodniczący urzędnik przedstawiał kandydatów i ogłaszał prawo; lud mógł wybrać albo obalić kandydata, przyjąć lub uchylić ustawę, ale jakiekolwiek wnioski przeciwne z jego strony były niedopuszczalne. Nie dopuszczano również do dyskusyj przed głosowaniem; natomiast w dnie, poprzedzające komicje, odbywały się ożywione wiece (eontiones), zwoływane przez konsulów, pretorów albo trybunów ludowych, i na nich twórcy i przeciwnicy wnoszonych projektów prawnych rzeczowo przedstawiali swój punkt widzenia. Co się tyczy możności uczestniczenia w zgromadzeniach ludowych, to, naturalnie, nie była ona już taka, jak za czasów Korjolana i Kamilla: łatwiej było zajść na pole Marsowe zamieszkującemu w Rzymie obywatelowi, niż mieszkańcowi Tuskulum na górze Albańskiej, a temu znów łatwiej, niźli rzymskiemu koloniście w Brunduzjum. Mimo to komicje skupiały, jeżeli nie wszystkich obywateli rzymskich, to znaczniejszą ich część, a do utraty ówczesnego ich znaczenia, która nastąpiła w I stuleciu przed Chrystusem, było jeszcze daleko.
Duch tej demokracji rzymskiej był ponad wszelką pochwałą. «Czegokolwiek można było wymagać od obywateli takich, jak rzymscy — właściwe poczucie tego, co jest dla wszystkich z pożytkiem, rozumne posłuszeństwo wobec wybranego wodza, serce niewzruszone w jasne i ciemne dnie, szczególnie — zdolność przynoszenia w ofierze osobistych interesów na rzecz ogólnego dobra, pomyślności obecnej na rzecz pomyślności przyszłej — wszystko to społeczność rzymska ujawniła w stopniu tak wysokim, że, gdy zwrócimy wzrok na całość, krytyka szczegółów milknie, ustępując miejsca podziwowi i uwielbieniu» (Mommsen).
Jednakże ciężką maszynę zebrań ludowych puszczano w ruch stosunkowo rzadko: organem stałego kierownictwa sprawami był senat, zasiadający w normalnych czasach pod przewodnictwem jednego z konsulów. Jeśli Polibjusz przypisuje mu arystokratyczny charakter, to dlatego, że ma przedewszystkiem na względzie jego małą liczbę — wszystkiego trzystu członków, — a następnie także i skład, który uczynił zeń wyłącznie organ nobilitatis. Rzeczywiście, członkowie senatu powstali nie z wyborów i nie z losowania; mianowanie ich w naszym okresie pozostawiono obu cenzorom, a urząd ten, wieńczący zazwyczaj karjerę męża stanu, był w charakterze swym konserwatywny i arystokratyczny. Co prawda, swobodę działania cenzorom ścieśniono: nie można było wykluczyć senatora bez formalnego obwieszczenia, nie można było, przy naznaczaniu nowych na opuszczone stanowiska w senacie, pomijać dawnych urzędników, ale ten ostatni warunek w niczem nie zmieniał arystokratycznego charakteru kolegjum, ponieważ, jak zaraz ujrzymy, urzędników obierano z pośród kierowniczych nobilitatis. Co zaś do pytania, czy senat stał na wysokości zaufania, jakie mu pośrednio okazywał naród, to i na nie znajdzie się odpowiedź w dziejach wojny z Hannibalem: niewiele jest, zaiste, w historji przykładów kierownictwa równie nieugiętego, rozumnego i pełnego zaparcia się siebie, miłości tak bezgranicznej do ojczyzny, jak te, które złożyły się na chwałę senatu w owej strasznej dla Rzymu chwili. Niemożliwością jest czytać bez uniesienia opowieści Liwjusza o posiedzeniach senatu z tego czasu: odczuwa się, że senat rzymski był jeszcze tem, czem okazał się za czasów Pyrrusa: zgromadzeniem królów.
I nakoniec magistratura z konsulami na czele jest spadkobierczynią władzy dawnych królów i przedstawicielką, według Polibjusza, monarchicznego pierwiastku w ustroju rzymskim. Skład jej, przy pewnej rzucającej się w oczy niejednolitości, był uderzająco prosty: 1) dwuch konsulów, stojących u steru rzeczypospolitej, 2) sześciu pretorów, włącznie jednak z czterema namiestnikami prowincji, 3) czterech edylów, dwuch «kurulnych» i dwuch plebejskich, 4) dziesięciu trybunów ludowych bez określonych funkcji administracyjnych i wreszcie 5) dwunastu kwestorów dla zarządu finansów, z których atoli tylko czterech pozostawało w Rzymie — oto jest cały skład właściwej magistratury, jeśli pominąć obu cenzorów, obieranych raz w ciągu pięciu lat. Czy taka liczba odpowiedzialnych głów mogła być dla państwa, podobnego Rzymowi, wystarczająca? Oczywiście, nie: są to jedynie przedstawiciele władzy — umiejętność państwową przedstawiają luminarze kancelaryj, w których liczbie największe znaczenie dla państwowego życia Rzymu posiadała kwestura, zarządzająca skomplikowanym działem finansowem.
Ale władza, pozostawiona konsulom przez konstytucję, była w rzeczy samej rozległa: senat w istocie praw swoich był ich organem doradczym, wojsko zostawało w ich zupełnem rozporządzeniu, reszta urzędników, z wyjątkiem trybunów, była od nich zależna. Jeżeli wygodniej im było zarządzać państwem bez oglądania się na senat, jak robił to w roku 217 konsul Flaminjusz, mieli w tem najzupełniejszą swobodę. Jednakowoż siła tradycji była tak wielka że prawie nigdy tego nie pragnęli; nadomiar trybunowie, po zatarciu się różnic stanowych, przestali być przeciwnikami senatu i wręcz przeciwnie, stanęli w obronie jego uświęconych, jeżeli nie przez konstytucję, to przez obyczaj, uprawnień. Z drugiej zaś strony lud nie miał już przeciw czemu protestować.
Urok imienia był wielki w jego oczach: Fabjusze, Klaudjusze, Korneljusze, Walerjusze, Emiljusze — na dziejach tych rodów można było uczyć się całej historji rzymskiej od kolebki rzeczypospolitej; kto do nich należał, ten już w osobie swoich przodków znajdował poparcie dla swej kandydatury. A jednak Rzym nie ugrzązł w arystokratyźmie stanowym, jednak bezustannie zdolności i zasługi mogly dla «nowego człowieka» — homo novus — stanowić tytuł dostępu do władzy; na tem polegał tłumik arystokratycznych skłonności państwa — nie jednej tylko nobilitatis, lecz całego narodu.
I dzięki wszystkim opisanym dobrym stronom swojego ustroju państwowego mógł Rzym wstąpić pewną stopą na ową drogę, na której znalazł nieśmiertelną chwałę, lecz mógł to jedynie dopóty, póki je rzeczywiście posiadał. I narówni z jego powodzeniami na tej drodze, przyjdzie nam w następnych opowiadaniach mówić i o tych zjawiskach, które były zwiastunami schyłku.
Jeśli teraz zadamy pytanie, dlaczego, jak powiada Liwjusz, «pokój punicki zastąpiła natychmiast wojna z Filipem» to odpowiedź bez ogródek dać będzie nie trudno: dlatego, że pragnęła jej rzymska nobilitas. Ale z podobnego tłumaczenia powstaje pytanie dalsze: dlaczego rzymska nobilitas jej pragnęła? — a na to nie jest już tak łatwo odpowiedzieć. Cele wojny wychodzą niejednokrotnie na jaw równocześnie ze skutkami zwycięstw; otóż, rzucając-spojrzenie naprzód, umacniamy się w przekonaniu, że zwycięstwo nad Filipem nie przyniosło Rzymowi żadnych materjalnych korzyści.
Bynajmniej; przyczyna leży głębiej, leży w samym charakterze owej szlachty (nobilitalis) rzymskiej i w stanowisku, jakie zajęła ona wobec helleńskiego świata.
Oddziaływanie ducha greckiego na Romę zaczęło się bardzo wcześnie, bądź dzięki związkom z kolonjami helleńskiemi na południu (Kumy, Neapolis), bądź dzięki zetknięciu się ze zhellenizowaną Etrurją; zaczęło się w dziedzinie religii. Mówiliśmy już o przeniesieniu wieszczb Sybilińskich z Kum: spisane były w heksametrach greckich, dla zbadania ich zaś wyznaczono specjalne «kolegjum sakralne», którego członkowie, rzecz prosta, musieli umieć po grecku. Na podstawie ksiąg sybilińskich zaprowadzono w Rzymie w pierwszem stuleciu rzeczypospolitej wiele kultów greckich, wśród nich zwłaszcza kult Demetry-Cerery, której świątynia stała się główną świątynią plebejuszów i ich religijną podporą w walce z patrycjatem. Wogóle był to czas demokratycznej hellenizacji Rzymu, hellenizacji, że się tak wyrazimy, od dołu. — Wojny samnickie zepchnęły religje grecką i wogóle hellenizm na ostatni plan, ale podczas wojen z Tarentem i z Pyrrusem przypomniały one znowu o tem, że istnieją. Mniejwięcej w tymże czasie zdołała ugruntować się legenda o pochodzeniu Rzymian od trojańskiego Eneasza i jego drużyny. Lecz Troja, to nie zupelnie Grecja: dla poparcia jednej legendy powstaje druga — że zstąpiwszy na wybrzeże Tybru, Eneasz zetknął się na miejscu późniejszego Rzymu z Ewandrem, arkadyjskim wychodźcą, który zamieszkałemu przez siebie wzgórzu nadał od imienia ojczystego arkadyjskiego Pallantejonu — nazwę Palatyn. Ale w taki sposób Rzymianie byli właściwie Grekami — przedewszystkiem zaś, rozumie się, starożytne rody patrycjuszowskie Fabjuszów, Klaudjuszów, Juljuszów, Korneljuszów, które dały Rzymianom początek. To dawało hellenizmowi rzymskiemu III stulecia zupełnie różne od poprzedniego piętno arystokratyczne.
Wspomnieliśmy już mimochodem, że zawezwano do Rzymu Andronika, mieszkańca Tarentu, by zorganizował dziękczynne igrzyska «tarentyńskie» (r. 249); ów zaś ponad pochwałę wywiązał się z powierzonego mu zadania, i jako obywatel rzymski, L. Liwjusz Andronikus, stał się kierownikiem szkoły dla szlachty, a dzięki temu twórcą rzymskiej literatury nadobnej. Rzecz w tem, że Andronikus, studjując ze starszymi uczniami mowę grecką na Homerze, potrzebował dla młodszej grupy analogicznej książki łacińskiej. Stworzył ją sam, tłumacząc na łacinę Odysseję, ale ta łacińska Odysseja zajęła wybitne stanowisko w szkolnictwie rzymskiem, i dzięki niej, chłopcy rzymscy zawierali znajomość z baśniowemi i czarownemi postaciami Cyrce i Kalipso, Nauzykaji i Penelopy. Temu samemu Andronikowi, w roku 240, na rok po ukończeniu pierwszej wojny Punickiej, powierzono ozdobienie igrzysk tragedjami greckiemi; przełożył wówczas na łacinę i tragedję i komedję. Przekład był chropawy, ale mimo wszystko były to dramaty greckie, które Rzym dzięki niemu poznał.
Siejba, rzucona przez Andronika, wydała plon w okresie drugiej wojny Punickiej, kiedy to mianowicie rozpoczęła się raptowna hellenizacja Rzymu, hellenizacja od góry, dzięki dążeniom i usiłowaniom filhelleńskiej szlachty rzymskiej. Przewodził temu ruchowi znakomity ród Fabjuszów; jeden z pośród jego najwybitniejszych przedstawicieli, Kw. Fabjusz Piktor, napisał pierwszą historję swojej ojczyzny, ale napisał ją po grecku, ażeby Grekom dowieść, że Rzymianie bez względu na swój język są takimiż Hellenami, jak sami Grecy. Religja grecka osiągnęła ponownie przewagę nad rzymską: ten sam Fabjusz Piktor po porażkach nad Trazymenenem i pod Kannami stanął na czele poselstwa, skierowanego do Delf, które, ocalawszy od pogromu ze strony Gallów, rozsłoneczniły się dawną chwałą. Miał on zasięgnąć u wyroczni rady co do środków ocalenia od grożącej katastrofy. Ocalenie Rzymu przypisano Apollinowi delfickiemu: powiększyło to czar, jaki wywierał. Dziesięć lat później, kiedy zwycięstwo nad Hazdrubalem Barkidą dało pewność pomyślnego zakończenia wojny, poselstwo wyruszyło do Delf po raz drugi, by żądać wytłumaczenia proroctwa Sybili, która kazała przyszczepić do Rzymu kult Macierzy-Ziemi. Delfy skierowały posłów do Pergamu, do króla Attalsa; dzięki jego pośrednictwu udało się przewieźć do Rzymu czarny kamień Macierzy z Pessynuntu: zapoczątkowano dla niej uroczysty kult na Palatynie. Był to, zauważmy nawiasem, krok znamienny: Rzym oczywiście marzył o naczelnej bogini swojej domniemanej ojczyzny trojańskiej, otrzymał zaś z Pergamu boginię nie grecką, lecz wschodnią, z obcym, niemal odpychającym rytuałem. Pergam okazał się powtórnie «fałszywym Iljonem» dla poszukiwanej prawdziwej Troi.
W czas drugiej wojny punickiej, Kamena skrzydlaty krok
Niosła, wśród szczęku oręży, gdzie wdały Romula ród.
Przykład Andronika rychło znalazł sobie naśladowców: było ich niemało, aczkolwiek do nas doszło tylko parę imion. Więc pierwszym był Cn. Naevius z Kampanii rodem, mianowicie z Kapui; chociaż jego ojczystym językiem był oski, jednakże opanował tak doskonale mowę łacińską, że w nagrobku swego układu — z istotnie kampańskiem samochwalstwem, jak twierdzili Rzymianie, — pozwolił sobie umieścić takie słowa:
Gdyby śmiertelnych mogli łzą czcić nieśmiertelni,
Opłakałyby Muzy poetę Newjusza:
Skoro tylko on zstąpił do Hadu podziemi,
Dźwięku mowy łacińskiej zapomniał Rzymianin.
Newjusz obdarzył! Rzymian pierwszą oryginalną epopeją, epopeją o pierwszej wojnie Punickiej. Napisał ją, naśladując Andronika, w takich samych wierszach saturnińskich, jakiemi ów przełożył Odysseję; daje nam pojęcie o nich zacytowany przed chwilą nagrobek. «Saturnińskiemi» nazwano je przez ironję już później, kiedy w poezji rzymskiej zasłynął heksametr, — nawiązując do imienia Saturna, legendarnego króla Lacjum. Nie poprzestając na tem, prowadził Newjusz dalej rozpoczętą przez Andronika działalność w kierunku zaznajomienia Rzymian z dramatem greckim, przyczem z powodzeniem bez porównania większem, gdyż był on — to jest niezaprzeczone — prawdziwym poetą, podczas gdy Andronik był jedynie pracowitym składaczem wierszy. Ale gdy Kapua odpadła, zaszkodziło Newjuszowi bardzo jego pochodzenie kampańskie, zwłaszcza przy dumnem i nieustępliwem usposobieniu poety; popadł w niełaskę u możnych, był pewien czas pozbawiony swobody i umarł na wygnaniu.
Andronik, wręcz przeciwnie, zestarzał się w Rzymie, lubiany i przez wszystkich szanowany dla swoich zasług na polu hellenizacji. Udało mu się stworzyć ognisko dla swoich dążeń: założył stowarzyszenie poetów i aktorów przy świątyni Minerwy na Awentynie, gdzie został jakby dożywotnim przewodniczącym; nie było to bynajmniej aleksandryjskie Muzeum, ale dobry i ruchliwy ośrodek kultury helleńskiej. A kiedy w obliczu wojny z Hazdrubalem Barkidą postanowiono zwrócić się do bogów z hymnem błagalnym, ułożenie tego hymnu poruczono Andronikowi, który tym sposobem stał się dla swej nowej ojczyzny epicznym, dramatycznym i lirycznym poetą. Są to ostatnie o nim wieści.
Cześć, okazywana sędziwemu władcy rzymskiej poezji, przedstawia nam hellenizującą szlachtę w świetle szczególnie sympatycznem. Jako poetę, przewyższył Andronika nie jeden tylko Newjusz. Drugim jego poważnym współzawodnikiem był Plautus, rodem z Umbrji — wogóle charakterystyczne jest, że ani jeden z tych wczesnych pisarz pochodził już nie tylko z Rzymu, ale nawet z Lacjum — język łaciński był dla wszystkich językiem obcym, przyswojonym. Plautus to pierwszy poeta rzymski, którego sądzimy nie na podstawie urywków i świadectw późniejszych pisarzy, lecz z jego własnych, całkowitych dzieł, a mianowicie z dwudziestu zachowanych komedji. Nie był to poeta wszechstronny, jak Andronik, Newjusz i nieco późniejszy Ennjusz, lecz wyłącznie autor komedji. Jako taki, nie pierwszy wprawdzie, lecz zato z największem powodzeniem przeszczepił do Rzymu teatr Menandra i jego naśladowców.
Ciekawe będzie zdać sobie sprawę z tego, co to znaczy. Plautus z natury swojej był dość daleki od dążeń idealistycznych: prostak z pochodzenia, dostał się do trupy aktorskiej, grywającej prawdopodobnie sztuki Andronika, Newjusza, lecz częściej lubiane przez zwykłą publiczność życiowe sceny z wymysłami i bójkami; grając rolę obijanego głupca, otrzymał jako przezwisko imię tej roli — imię Maccus. Uciułaną w ten sposób fortunkę puścił w ruch, włożył w przedsiębiorstwo handlowe (to jest poprostu, powiedzmy, otworzył sklepik); stracił ją i musiał iść służyć, jako robotnik, do młynarza, czyli obracać żarna. Ciężka to była robota; skazywał na nią później w swoich komedjach niewolników, którzy coś zawinili; ale przy swoim mechanicznym charakterze, praca ta nie zajmowała przynajmniej myśli: Plautus mógł oddawać się rozpamiętywaniom swej przeszłości aktorskiej, tego, o czem słyszał i czytał, obracając się w owem półkulturalnem środowisku, które go podówczas otaczało; i przyszło mu do głowy przełożyć na łacinę, przy brzęku żarn, dwie komedje greckie. Bynajmniej nie z wyrachowań idealistycznych: za dobry przekład otrzymywało się honorarjum — niezbyt wielkie, ale w każdym razie większe od tej płacy, którą brał Plautus od swego chlebodawcy. Przekład się podobał, honorarjum mu wypłacono, i to postanowiło o dalszym losie naszego «Maccusa».
Wypłacono — kto wypłacił? Wiedzieć trzeba, że od czasu Andronika widowiska dramatyczne stały się częścią składową igrzysk ludowych, które urządzali prawie zawsze edylowie, przyczem od tego, czy spodobały się ludowi, zależała popularność edyla, a z nią dalsza jego karjera. Pokusa była wskutek tego wielka: tak urządzać te igrzyska, ażeby dogodzić upodobaniom ludu. Czy pamiętając o tem, można było zalecać dramat grecki, nietylko tragedję, ale i komedję w stylu Menandra? Niestety, nie. W połowie II stulecia publiczność, oglądająca «Świekrę» Terencjusza, tłumnie opuściła nudne dla niej widowisko i poszła sobie w sąsiedztwo patrzeć na produkcje tancerza na linie. Chcąc jednak lud rzymski wychować, trzeba było, nie zniechęcając się, wystawiać i wystawiać Menandra i Eurypidesa chociażby kosztem swej popularności, wystawiać dopóty, póki się oczy tej publiczności nie otworzą. Tak postępowali edylowie, edylowie zaś byli ze szlachty.
Zatem taką drogą szlachta filhelleńska stała się wychowawczynią ludu rzymskiego, dowodząc w taki sposób swoich praw do kierowniczej roli w państwie.
Jednak, prowadząc lud do wysokiego celu kulturalnego, należało wziąć pod uwagę jego zdolności i skłonności, by nie dojść do wręcz przeciwnego rezultatu, by go nie odstraszyć — o czem najczęściej zapominają niepowołani nauczyciele. Oto dlaczego ludzie miary Plauta byli nieoszacowani. Plautus nie potrzebował długo myśleć nad tem, co będzie się ludowi podobało, a co nie — sam przecież pochodził z ludu i mógł powodować się swoim własnym smakiem. Komedja Menandra była całkowicie zbudowana na deklamacji; to nudne, a więc trzeba dodać muzykę, śpiewy. I oto Plautus, przerabiając sztuki greckie, przekształca monologi w arje, djalogi w duety i tercety, komedję w wodewil. Menander przeraziłby się tej przeróbki, ale publiczność rzymska jej przyklasnęła. Menander lubuje się w subtelnych dociekaniach, charakteryzujących rozmowach; i to także nudne. Plautus dodaje tęgiego, nieraz rubasznego humoru, a gdzieby i to niewiele pomogło — poprostu opuszcza niewdzięczne sceny. Czy aby sztuki zbyt się przez to nie skróci? Jest środek i na to: Plautus «dopełniał» ją pociesznemi epizodami z innych komedji — zwało się to naukowo «kontaminacją». Menander, rzecz zrozumiała, liczył się ze zwyczajami i obyczajami Ateńczyków, z ustawodawstwem Solona, z sądami tesmotetów i t. d.; tegoby lud rzymski nie rozumiał. Plautus, ze spokojem imponującym, zaprowadza w Atenach rzymską procedurę według edyktu pretora i posyła swoich Greków na Kapitol. I dopiął swego. W dwa stulecia później, kiedy upodobania społeczeństwa rzymskiego stały się wybredniejsze, jego gburowata maniera nie napotykała uznania, ale za owych czasów tego właśnie było potrzeba.
Oto więc, jak poznanie Grecji, a szczególnie Aten, rozwijało się w Rzymie: młodzież ze znakomitych rodzin z zachwytem oklaskiwała wytwory attyckie — palestry, stadja, sympozja, Djonizje — z upodobaniem wtrącała do swych rozmów łacińskich zwroty greckie, marzyła o Atenach. Potęgowały zapał ogólny przywiezione przez Marcella ze zwyciężonych Syrakuz dzieła sztuki. Nie może naturalnie być dwóch zdań o tem, jak dalece barbarzyński był sam fakt — złupienie zwyciężonego miasta i zagrabienie mu jego duszy; jego artystycznych skarbów; natomiast z drugiej, pozytywnej strony, kultura helleńska i na tej rodze przysparzała sobie zwolenników w przyszłej stolicy świata. A skoro tak cudowne były posągi i obrazy, posiadane przez Syrakuzy, to jakież musiały być owe przesławne dzieła Fidjaszów, Praksytelesów, Zeuksisów? I jaką musiała być ich ojczyzna — Ateny?
O zapale młodzieży filhelleńskiej, wyrosłej w szkole Andronika, trudno wytworzyć sobie pojęcie całkowite; był to zapał taki, że nawet filhelleni starego pokolenia, jak Fabjusz Kunktator, dopatrzyli się w nim przesady.
Uderzyło to po wyprawieniu Scypiona na Sycylję: «Tryb jego życia nie jest godny nietylko Rzymianina, ale wprost żolnierza; w płaszcz grecki, w obuwie greckie przystraja się w gimnazjum; pochłaniają go książki greckie i zabawy w palestrze» (Liwjusz). Scypjo był rzeczywiście jakgdyby prowodyrem młodych filhellenów, lecz za nim stało ich mnóstwo — stała cała młoda kulturalna szlachta.
I zdarzyło się to, co od tej pory nieraz powtórzyło się w życiu ludzkości i powtarzać się będzie, miejmy nadzieję, aż po jej tajemnicze dni ostatnie. Rzym — był to wybrany przez Fatum zwycięzca greckiego świata kulturalnego, zwycięzca, dzięki sile oręża i wyższości materjalnej. Ale w tej samej chwili, kiedy miał urzeczywistnić się pogrom Hellady, krew z krwi rzymskiej przechodzi na stronę ofiary: młody Rzym staje się sam przyjacielem i wielbicielem skazanej Grecji. Zwycięstwo Rzymu utraciło swoje katastroficzne znaczenie: nie zniszczyło cywilizacji greckiej, lecz ją ochroniło i przez zjednoczenie i pokój ocaliło ją dla siebie i dla nas.
Teraz pytanie, postawione na początku opowiadania poprzedzającego, przybiera kształt taki: co spowodowało, że filhelleńsko usposobiona szlachta rzymska pragnęła wojny z Filipem? Odpowiemy: nieprzychylne dla Hellenów stanowisko, jakie zajął czynny, ale nierozsądny następca ludzkiego i rozważnego Antygona II.
Pierwszą swoją wojnę z Rzymem Filip skończył zawarciem pokoju, jeszcze zanim się rozstrzygnęło przedsięwzięcie Hannibala, i nie przyniósł wodzowi kartagińskiemu żadnej korzyści. Nie mógł się spodziewać ze strony Rzymu zbyt przyjaznych uczuć, ale to mu bynajmniej nie przeszkodziło wszcząć nową, ryzykowną wojnę na Wschodzie. Kiedy zamknął oczy Ptolemeusz IV, zostawiając na tronie pacholę Ptolemeusza V Epifanesa, Filip wszedł w porozumienie z Antjochem Wielkim; zamierzył on podział Egiptu, warując dla siebie wszystkie greckie dzielnice Ptolemeuszów (Cypr, Cyklady, Cyrenę); zamysł ten poróżnił go z Rodosem i ze wspomnianą wyżej «Hanzą» wysp i miast greckich, której Rodos przewodniczył, a w myśl już omówionej zasady transwicynatu, zaostrzył jego wrogi stosunek z Attalem pergameńskim. Dlatego zmuszony był zaczynać od nich.
Działając stanowczo i bez ogródek, napadał Filip na graniczące z jego państwem miasta i równał je z ziemią. W całym świecie greckim rozległ się okrzyk zgrozy: po dzień ów nie było w Helladzie króla, któryby tak nadużywał swojej władzy! Najbardziej opłakany był los miasta Abydos nad Hellespontem, które zawiniło w tem jedynie, że z tytułu swojego położenia geograficznego stało na zawadzie stosunkom Filipa z Azją. Po rozpaczliwej walce mieszkańcy Abydos postanowili poddać się. Filip odrzekł, że pozostawia im trzy dni do dobrowolnej śmierci. Skorzystali z jego wspaniałomyślności: odebrawszy życie żonom i dzieciom, skończyli ze sobą, i zwycięzca znalazł istne królestwo śmierci w zwyciężonem mieście.
Abydos stał się na progu nowej wojny tem samem, czem był Sagunt dla drugiej wojny Punickiej, ale za powód do wypowiedzenia jej mogły jedynie posłużyć krzywdy wyrządzone sprzymierzeńcom. Sprzymierzeńcem był Egipt, jako państwo protegowane przez Rzym, lecz Filip jeszcze nań ręki nie podniósł. Pozostawały Ateny od niedawna sprzymierzone z Rzymem, których ziemie Filip pustoszył również przez zaprzedanych mu Akarnańczyków. Jasne, że to był tylko wybieg prawniczy: rzeczywistą przyczynę stanowiło pragnienie szlachty rzymskiej, by wystąpić w obronie uciskanych i zagrożonych Hellenów. Rzadko w dziejach ludzkości wypowiadano i prowadzono wojny bez najmniejszych wyrachowań materjalnych, dla samych tylko pobudek idealnych, lecz tutaj właśnie mamy jeden z tych wyjątkowych wypadków.
Hellenizm obejmował w dalszym ciągu jedynie szlachtę, a nie lud rzymski, bez zgody ludu zaś nie można było wypowiadać wojny. Lud był wyczerpany ukończoną właśnie wojną z Hannibalem i propozycję, by teraz, w 200 roku, zaczynać nową, dość stanowczo odrzucił. Ale szlachta upierała się przy swojem: «Podczas pierwszej wojny Punickiej — dowodziła, — wspieraliśmy Mamertyńczyków, podczas drugiej nie daliśmy pomocy Saguntowi w Hiszpanji — dlatego mieliśmy jedną wojnę nazewnątrz swojego kraju, a drugą w samej Italji. Co było lepsze?» To rozumowanie podziałało; skoro wniosek o wypowiedzeniu wojny Filipowi wniesiono po raz drugi, lud go przyjął.
Pomimo to trzeba się było liczyć z wyczerpaniem obywateli; większych sił podczas tej drugiej wojny Macedońskiej (200—197) Rzym rozwinąć nie mógł i zdawało się, że jest to niepotrzebne. Ze względu na znaną nam już zasadę transwicynatu, Rzym liczyć mógł na tamtejszych sojuszników. Ci sojusznicy to, — oprócz Egiptu, którego rola ograniczała się do tego, że odciągał sprzymierzonego z Filipem Antjocha — Pergam ze swoim sędziwym królem-bohaterem Attalem, Rodos z siłami morskiemi, związek etolski i wreszcie Epir, zachodni sąsiad Filipa, a tem samem jego wróg. Zresztą Epir czynnego udziału w wojnie nie brał i poprzestał na przyjaznej neutralności; dobrze, że chociaż pozwolił wysadzić na swoje wybrzeże wojska rzymskie.
Czy tylko można było polegać na tych sojusznikach? Trzeba myślą zgłębić duszę grecką. To pewna, że zamiary Rzymu są teraz jak najczystsze, ale któż zaręczy za przyszłość? Czy zawsze filhelleni kierować będą szlachtą rzymską, a pośrednio ludem? Etolowie, najcenniejsi dla Rzymu sprzymierzeńcy, wahali się: partja macedońska była u nich również silna. «Nadejdzie czas — mówił poseł macedoński — i pan rzymski zmusi was do żalu za sojusznikiem Filipem!» Jednak partja rzymska tymczasem zwyciężyła.
Było jasne, że jedynie powodzenia oręża rzymskiego potrafią jej dać stanowczą przewagę; ale początek wojny nie był zbyt pomyślny. Rozwścieczony na Ateny Filip oddał Attykę na pastwę swym niszczycielskim hordom, nie szczędząc ni mogił, nie świątyń; tylko miasta, które zdobyć było trudno, zdołały ocalić swoje skarby. A wszak cała Attyka dzięki temu, że posiadała miejscowy pentelikoński marmur i wielu rodzimych architektów i rzeźbiarzy, była pokryta cudownemi pomnikami, które czyniły z niej prawdziwe muzeum Hellady. Wszystko to rzucono teraz na pastwę niszczyciela. Filhelleni rzymscy szemrali: czemuż to wódz rzymski nie przychodzi z pomocą uciemiężonym sojusznikom?
Tymczasem wódz rzymski ugrzązł w labiryncie gór między Epirem i Macedonją i po nieznacznem powodzeniu ruszył z powrotem ku brzegom na zimowe leże. Jego następca, w rok później, tembardziej nic zrobić nie mógł. Widocznie przyroda obwarowała Macedonję lepiej, niż to można było przypuścić; wojna w tych warunkach mogła się przeciągnąć w nieskończoność.
Dla jej szybkiego ukończenia miał Rzym za mało urzędowych talentów wojskowych: trzeba było drugiego Scypjona. — Dla czego drugiego? mógłby ktoś zapytać. Czemu nie tego pierwszego, zwycięzcy Hannibala? — By prowadzić wojnę w charakterze dowódcy, należało mieć ów rodzaj władzy, który Rzymianie nazywali imperjum; posiadał go konsul albo pretor w ciągu roku swojej magistratury i mógł pozostawać przy nim w roku następnym (prorogatum imperium) i rok jeszcze, ale niedopuszczalne było wysyłać na wojnę osobę nieurzędową i obdarzać ją odpowiedzialną władzą (privatus cum imperio): ustrój republikański nie pozwalał na to. Niedopuszczalny był również powtórny obiór tej samej osoby na konsula przed upływem lat dziesięciu; kłopoty w czasie wojny z Hannibalem nieraz, powiedzmy, zmuszały do naruszenia tych praw, lecz teraz odpadły, i Rzym pragnął wrócić do surowości swoich zwyczajów republikańskich.
Na szczęście, drugi Scypjo się znalazł; był nim młody Tytus Kwinkcjusz Flamininus. Służył on pod Marcellem czasu wojny Punickiej, był przy oblężeniu i obronie Tarentu; zetknięcie z elementem greckim w Italji umocniło go w filhellenizmie, w którym niemal przewyższał samego Scypjona. Opanował w zupełności język grecki, a będąc, z natury swej, człowiekiem skorym do uwielbień i wielkodusznym, miłował, jak mówiono o nim, ludzi, którym świadczył dobrodziejstwa, niby własnych dobroczyńców; posiadał przy wybitnym wprost talencie wojskowym najodpowiedniejsze kwalifikacje na wodza w wojnie greckiej. Przyjaciele, wiedząc o tem, wysunęli kandydaturę jego na konsula na r. 198. Surowi ludzie, zazdrośni o zwyczaje republikańskie, jęli sarkać: co — młodzieniaszek, mający poza sobą jedynie kwesturę, odrazu konsulem? A trybunat, edylitet, pretura? — Ale ponieważ nie ustawa, jeno zwyczaj stanowił przeszkodę w tym wypadku, senat uznał za możliwe pozostawić ludowi prawo obioru, i Flaminina wybrano.
Objąwszy po swoim poprzedniku dowództwo nad legjonami w Epirze, znalazł się wkrótce w takiem samem kłopotliwem położeniu. Klucz do Macedonji od tej strony stanowiły źródła rzeki Aôos — lesisty wąwóz, gdzie rozwinąć szeroki front było wprost niemożliwością. Flamininus długo siedział w tym wąwozie, mając naprzeciw siebie Filipa i jego wojsko, i był zgnębiony myślą, że traci czas drogocenny — gdy wreszcie, nieoczekiwanie, zjawił się przed nim pastuch epirocki i oświadczył, iż przeprowadzi go ścieżynami górskiemi dookoła stanowisk macedońskich. Flamininus zamyślił się: powodzenie mogło decydować o całej wyprawie, lecz co będzie, jeżeli tu kryje się podstęp? Zapytał króla Epirotów, czy można zaufać pastuchowi. «Zaufaj — odrzekł mu ów — ale tak, żebyś nie ty był w jego ręku, tylko on w twoim». Flamininus odłączył część swojego wojska pod wodzą trybuna wojskowego i kazał pastuchowi, zakuwszy go w łańcuchy, spełnić daną obietnicę: w razie powodzenia miał przyobiecaną ogromną nagrodę. Rzeczywiście, rychło znak ogniowy na tyłach Macedończyków upewnił Flaminina, że obejścia dokonano pomyślnie. Wówczas wydał bitwę; Filip, wzięty w dwa ognie, nie mógł długo stawiać oporu. Straciwszy znaczną część swojego wojska, ustąpił z pozycji i cofnął się do Tessalji, dokąd Flamininus za nim podążył.
Koniec wojny jednak był jeszcze daleki; tymczasem starał się konsul rzymski wyzyskać korzyści militarne, które dała mu wygrana nad rzeką Aoos, a zarysowywała się i możliwość osiągnięcia większego pokojowego powodzenia. Główną podporą macedończyków w Grecji stanowił od czasów Antygona II, jak już wiemy, związek achejski, który doszedł do rozkwitu dzięki działalności swego pierwszego na wielką miarę stratega Arata. Filip i pod tym względem trzymał się polityki swojego poprzednika, lecz jako człowiek mający za nic prawa i wyuzdany, nadużył gościnności wodza achejskiego i uwiódł jego synowę, prześliczną żonę jego syna, Arata Młodszego, którą następnie zabrał ze sobą; a że młodzik nie zniósł cierpliwie takiej krzywdy, Filip kazał zgładzić obydwuch, ojca i syna, przy pomocy wolno działającej trucizny (213). Zrozumiałe jest, że tą zbrodnią popsuł swoje dobre stosunki ze związkiem, który potem pozyskał w osobie Filopemena jeszcze lepszego spadkobiercę Arata.
Mimo to zasada transwicynatu była tak silna, że nawet teraz sojusz pomiędzy Achejczykami i Filipem nie rozpadł się; ale postępowanie króla w r. 200, zburzenie Abydos i innych miast greckich, spustoszenie Attyki i podobne akty przemocy zachwiały ostatecznie jego wpływami. Na zgromadzeniu w 198 roku z pośród dziesięciu starszych («demiurgów») — pięciu opowiedziało się za przejściem na stronę Rzymu; nie była to jeszcze wymagana większość. Ale jednego z macedonofilów wziął ojciec na dłuższą rozmowę: po uporczywych i daremnych prośbach zagroził mu śmiercią na wypadek oporu. Demjurg uległ, i związek achejski przeszedł na stronę Flamiminina. Ten ostatni miał prawo przypisać sobie to powodzenie: wywołało je zwycięstwo nad rzeką Aoos i dobra sława zwycięzcy.
Tymczasem nastąpiła jesień i stało się oczywiste, że w tym roku wojna się nie skończy. Filip jął pertraktować o pokój; Flaminin nie opierał się, ale zażądał od króla zrzeczenia się wszystkich greckich posiadłości, z Tessalją włącznie, którą jeszcze Filip II, ojciec Aleksandra Wielkiego, przyłączył do Macedonji; król nie godził się i trzeba było wojnę prowadzić dalej. Dlatego senat przedłużył Flamininowi władzę jeszcze na jeden rok.
Zato rok ten — 197 — przyniósł rychłe rozstrzygnięcie. Zimą obie strony wzmocniły swoje wojska; obydwaj wodzowie mieli około 26.000 żołnierza, w tej liczbie 6.000 Etolów walczących po stronie Flaminina. Obydwaj stali w Tessalji, obydwaj zgadzali się z tem, że koniec wojny zależy od stanowczej bitwy. Spotkanie to nastąpiło koło wzgórza, które ze względu na kształt wierzchołka nazwano «Kynoskefalai» («Psie głowy»). Teren był nierówny, umożliwiał w dużej mierze obu stronom urządzanie zasadzek i napawał jedną i drugą pewną obawą. Nadomiar dzień wydawał się mglisty; chmury to spowijały dziwaczne szczyty Psich Głów, to, zkolei, obnażały je, potęgując trwogę i nieświadomość i tu i tam. Wojska zetknęły się na szerokim froncie; tego, co działo się na jednem skrzydle, nie było widać na drugiem — zasłaniała mgła. Pierwszy drgnął front rzymski; gońcy, jeden za drugim, zaczęli przybiegać, prosząc wodza o pomoc. Posłano Etolów; powodzenie stało się teraz udziałem Rzymian, a panika — Macedończyków. Ale i tutaj dzięki posiłkom odzyskano równowagę; stopniowo cała armja stanęła do walki. Prawe skrzydło Filipa zajmowało pagórek; to dogodne stanowisko dało mu zwycięstwo. Natomiast na lewem rozstawił Flaminin swoje słonie, pozostałość zdobyczy kartagińskiej, a przeciwko nim falanga macedońska była bezsilna. Jej klęska obróciła w niwecz powodzenie prawego skrzydła; kiedy wreszcie słońce przedarło zasłonę mgły, oświeciło pole bitwy, pokryte ciałami poległych Macedończyków, a w oddali ich rozbite zastępy, uciekające przed wojskiem rzymskiem.
Zwycięstwo pod Kynoskefalai rozstrzygnęło o losach wojny, lecz także rzuciło pierwsze ziarna niezgody w szeregi zwycięzców. Etolowie przypisywali sobie tę zasługę, spychając Rzymian na drugi plan; właściwie zaś to oni byli winni temu, że Filip wyprowadził z pogromu resztki swojego wojska, ponieważ zaraz po zwycięstwie rzucili się do grabieży obozu, by uprzedzić zajętych gonitwą Rzymian. Na kamieniu grobowym, postawionym na polu bitwy, rzekomo na cześć poległych Macedończyków, mocno wyolbrzymiwszy ich liczbę, wyryli te szumne słowa:
Tu, na tym grzbiecie tessalskim, bez grobu, bez płaczu, wędrowcze,
Legła Filipa moc — są mirijady to trzy.
Chrobry ją zgromił Etolczyk, a z nim i zastępy Latynów;
Te zaś Flaminin wiódł z głębi Italii ziem.
Biada ci, biada, Tessaljo! Ów Filip, uparty i bardy,
Szybciej od płochych sarn rzucił żałobny ten bój.
Tym nagrobkiem pragnęli dogryźć Filipowi, który w samej rzeczy odpłacił się ich poecie, noszącemu pełne chwały imię Alceusza, takim dwuwierszem:
Tu, na tym grzbiecie tessalskim, bez kory, bez liści, wędrowcze,
Na Alceusza cześć słup szubieniczny ma stać.
— lecz dotknęli nim raczej Flaminina i Rzymian wogóle. Etolowie nie poprzestali na tem, lecz dowiedziawszy sięł że Flaminin na wstępną propozycję Filipa o pokój da, przychylną odpowiedź, jęli głośno uskarżać się, jakoby wódz rzymski zaprzedawał wrogowi owoc ich wygranej i nadal pozostawiał w ciele Hellady tę drzazgę, którą teraz łacno mógłby usunąć.
Ale to właśnie dało Flamininowi możność okazania całej swojej szlachetności: aczkolwiek bardzo przykra mu była chełpliwość i niewdzięczność sprzymierzeńców etolskich, ani na krok nie cofnął się z raz obranej drogi. Trzeba wiedzieć, że trzema ostojami władzy macedońskiej na ziemiach Hellenów były warownie zajęte przez załogi macedońskie: w tessalskiej Demetrjadzie (starożytnym Jolkosie), w Chalkidzie eubejskiej i w Koryncie; Hellenowie bardzo się obawiali, że Flaminin, usunąwszy Macedończyków, wprowadzi tam swoje garninizony. Atoli Flaminin rozpoczął od tego, że zaprosił sprzymierzeńców do uczestnictwa w rokowaniach z królem. Tem samem wytrącał broń z rąk ich wszystkich, z wyjątkiem Etolczyków, którzy postawili żądanie, ażeby Filipa stracić lub wygnać, a jego królestwo zburzyć. Flaminin oświadczył grzecznie, ale stanowczo, że taki tryb postępowania sprzeciwia się odwiecznej zasadzie rzymskiej, nakazującej oszczędzać zwyciężonego. Ponadto, ciągnął on, nie zapewniłoby to bezpieczeństwa Helladzie. Rzeczywiście, nad Korem poległ Lizymach, ale w wyniku okazało się, że potok barbarzyńców gallickich, zerwawszy słabą tamę, zalał ziemie Hellady. A co stanie się teraz, jeżeli ze zniszczeniem Macedonji padnie ostatnia zapora przeciwko północnemu barbarzyństwu? — Były to uderzające, przenikliwe i mądre słowa: historja potwierdziła je później całkowicie.
Zawarto pokój na dosyć łagodnych warunkach. Dla siebie Rzym nie żądał więcej ponad zwrot wydatków wojennych; nawet zakładnicy, których początkowo zamierzano odesłać do Rzymu, wkrótce zostali uwolnieni. Ale swoich posiadłości w Helladzie razem z Tessalją Filip musiał się zrzec. Dla kogo?
W tym właśnie roku odbywały się igrzyska istmijskie w obwodzie Posydona koło Koryntu; z racji zawartego pokoju sciągnęło tutaj wielu Greków ze wszystkich krańców Hellady. I oto, kiedy wszyscy siedzieli na stadjonie i oczekiwali sygnału, otwierającego zawody, rozległ się dźwięk trąby wojennej i herold wśród powszechnego milczenia ogłosił: «Senat rzymski i wódz Tytus Kwinkcjusz, odniósłszy zwycięstwo nad Filipem macedońskim, pozostawia niezawisłość, wolność od danin i własne prawodawstwo państwom Koryntu, Fokidy, Lokrydy, Eubei, Tessalji...» i tak dalej, wymieniając długi poczet państw, nad któremi dotychczas ciężyła tak albo inaczej surowa ręka władcy macedońskiego.
Z zamarłem sercem przysłuchiwała się Hellada tym słowom: to, w imię czego walczył i umarł Demostenes, czego nie mogło dokonać półtora wieku ciągłych wyczerpujących wojen, to nareszcie stało się rzeczywistością! Ludziom już nie były w głowie igrzyska: widzowie rzucili się ku namiotowi Flaminina, zaczęli go zasypywać kwieciem i wstęgami, wszyscy pragnęli dotknąć ręki wodza rzymskiego i usłyszeć jego słowa. Trzy dni, prawie bez przerwy, ciągnęła się ta pielgrzymka, te objawy dziękczynienia, te pozdrowienia. A więc jest na ziemi naród, który prowadzi wojny, nie oszczędzając sił, nie zrażając się niebezpieczeństwami, — o wolność innych ludzi! Który przeprawia się nawet przez morze, dążąc, by na ziemi nie było władzy niesprawiedliwej, by siła szła wszędzie razem z prawem i uczciwością! Samem tem zwiastowaniem herolda wolność została przywrócona wszystkim miastom Grecji i Azji. Gdyby ktoś przewidział to w swojem marzeniu, byłby uważany za śmiałka; ileż dzielności i ile szczęścia należało posiadać, ażeby takie marzenie zamienić w rzeczywistość!
Kiedy Temistokles po zwycięstwie platejskiem zwracał się do Hellenów, przyznawał z pokorą, że zwycięstwo to nie sobie zawdzięczał, lecz pomocy rodzimych bogów i herosów. Teraz zgromadzeni na Istmie Hellenowie mogli powtórzyć słowa Temistoklesa, lecz do owych rodzimych półbogów winni byli dodać Homera, Eschyla, Sofoklesa, Eurypidesa, Sokratesa, Platona, Fidjasza, Praksytelesa, Zeuksisa, wszystkich mędrców, wszystkich artystów, słowem wszystkich tych, dzięki którym urok Hellady zniewala serca szlachetnych młodzieńców. Od tej chwili działali oni nieraz i przypomnieli się podczas ostatecznego oswobodzenia Grecji, które miało miejsce przed stu laty.
Flaminin niezupełnie zresztą pozbawiony daru wracał do Italji. Z pośród tych obywateli rzymskich, którzy w czasie wojny z Hannibalem zostali wzięci przez Kartagińczyków i, zaprzedani w niewolę, rozproszyli się po szerokim świecie, kilka tysięcy żyło i na ziemiach greckich. Przebywszy wiele lat w niewoli, utracili wszelką nadzieję, że kiedykolwiek ujrzą swoje rodziny, swoje domowe ogniska, swoją macierz-ziemię. Odszukano ich teraz, wykupiono i oddano Flamininowi. I kiedy Flaminin, według obyczaju rzymskiego, święcił swój tryumf, widok owego tryumfu był pomimo wszystko niezwykły: nie wodzowie nieprzyjacielscy, obciążeni kajdanami, postępowali za jego rydwanem tryumfalnym, lecz długi orszak obywateli rzymskich z nakrytemi głowami, oznaką powrotu z niewoli.
Oto był dar, jaki wyzwolona Grecja przyniosła swojemu oswobodzicielowi.
Zajęci sprawami greckiemi oraz «drugą wojną Macedońską», straciliśmy z oczu obu bohaterów wojny Punickiej, Scypjona i Hannibala. Obaj jeszcze żyli, ale jakie było ich życie?
Wiemy już, jakiego rodzaju pobudki polityczne nie pozwalały w wojnach zewnętrznych wyzyskać świetnych zdolności Scypjona jako dowódcy. Przytem zwycięzca Hannibala był na tyle lojalnym obywatelem, że nie opierał się temu i nie usiłował wbrew senatowi, korzystając naprzykład z poręki tego lub owego trybuna, domagać się dla siebie od ludu «władzy nadzwyczajnej» (imperium extraordinarium). Wzamian za to otrzymał z rąk szlachty wszelkie inne dostojeństwa, wchodzące w ramy republiki. Obierani raz na lat pięć cenzorzy uczynili go prawowicie «pierwszym senatorem» (princeps senatûs): znaczyło to, że gdy otwierano dyskusję, konsul przewodniczący jemu winien był zawsze udzielać głosu — mówiąc po rzymsku, jego pierwszego «pytać o zdanie» (sententiam rogare). I możemy być przekonani, że to jego zdanie prawie zawsze skupiało dokoła siebie większość głosów. W’ ten sposób został on uznanym przywódcą rządzącej w państwie szlachty. Nie ulega wątpliwości, że i listy konsularne i pozostałych wyższych urzędników układano w porozumieniu z nim; że on był niewidzialnym sprawcą wojny z Filipem i wyslania na tę wojnę Flaminina. W r. 194, po upływie lat dziesięciu od czasów jego pierwszego konsulatu, obrano go powtórnie; rok był spokojny, i Scypjo nie mógł się szczególnie odznaczyć. — Natomiast w roku tym wprowadzono pewną, błahą z naszego punktu widzenia, nowość, która mimo to zaszkodziła mu w oczach ludu.
Mianowicie z polecenia cenzorów edylowie wyznaczyli dla senatorów osobne miejsca w teatrze: krzesła w orchestrze; dotychczas podobnego wyróżnienia nie było. Tymczasem zgromadzenie publiczności w teatrze było swego rodzaju zgromadzeniem narodowem, w którem, aczkolwiek nie ferowano wninosków prawnych, jednakże sympatje i antypatje wyrażano z najzupełniejszą swobodą. Kiedy więc lud poraz pierwszy zebrał się w teatrze i ujrzał senatorów na ich nowych miejscach, odezwały się głośne protesty: co to znaczy? Widać — szlachta pogardliwie stroni od obywateli. Czyż to nie przystoi senatorowi sąsiadować ze zwykłym człowiekiem? Atakowano edylów, atakowano cenzorów, ale podniosły się też zarzuty przeciw Scypjonowi. Nieprzychylni mu zacierali ręce milczkiem.
Bądź co bądź, na razie tylko milczkiem. Cięższe było położenie jego wroga w zwyciężonem państwie. Organem szlachty kartagińskiej było w owym czasie wszechpotężne kolegium t. zw. sędziów; było tych sędziów stu i czterech, i oni to zagarnęli w swe ręce wszystkie bogactwa kraju i podług tajnych postanowień rozporządzali majętnością i życiem obywateli. Równocześnie ze Scypjonem Hannibal został w Kartaginie poraz drugi wybrany sufetą (t. j. mówiąc po rzymsku — konsulem). Widząc oburzające nadużycia” «sędziów» — postanowił z pomocą ludu złamać ich władzę. Wówczas zagrożone stronnictwo zwróciło się do senatu rzymskiego ze skargą przeciw niemu: że jakoby Hannibal, niby zwierz drapieżny, nie może przywyknąć do pokoju i stale powtarza, że jego ojczyzna od bezczynności w sen zapada, i że tylko szczęk oręża mógłby ją pobudzić do życia. W senacie rzymskim znaleźli się ludzie, na których podobne skargi działały: co się stanie, jeżeli tak jest rzeczywiście? Więc w czasie, gdy Wschód pochłania naszą uwagę, nieprzejednany Hannibal gotuje nam w Afryce trzecią wojnę Punicką! Możemy się jeszcze zetknąć z tym żądnym władzy i upartym człowiekiem, który stale utrzymuje Rzym w nastroju pełnym trwogi. — Nadaremnie szlachetny Scypjo powstawał przeciw tym nędznym intrygom: «czy przystoi nam, senatowi rzymskiemu, skłaniać ucho na oszczerstwa małych wrogów wielkiego człowieka?» Ale wobec popłochu, co opanował senatorów, nawet jego ważkie słowo nie miało siły. Postanowiono wyprawić do Kartaginy poselstwo niby dla załatwienia sporu z Masynissą. Ale Hannibal przeniknął właściwy cel; w przebraniu uciekł do jednego z miast nadmorskich i tam siadł na okręt. Tak porzucił ojczyznę. Czy na zawsze?
Nie, Hannibal wierzył w swój powrót. Nie napróżno przepowiednia grecka, którą kiedyś usłyszał, brzmiała:
Proch ziemi libijskiej pokryje Hannibala.
Kartago była kolonją fenicką; Fenicja zaś znajdowała się wówczas pod władzą Antjocha Wielkiego, który był jedynym poważnym wrogiem Rzymu. Niech tylko on da właściwy posłuch jego radom: przymierze Syrji ze zwyciężonym, ale nie unicestwionym Filipem i z odrodzoną Kartaginą — wytworzy potęgę, wobec której nie ostoi się dumny pan Italji. I rzeczywiście, Antjoch przyjął Hannibala z szacunkiem, zawsze go uważnie wysłuchiwał — i nigdy się do jego rad nie stosował. Nie mogli obaj osiągnąć porozumienia: Antjoch nazywał się «Wielkim», Hannibal był nim istotnie.
Ale sam pomysł wojny z Rzymem podobał się królowi syryjskiemu. Co prawda, moment najwłaściwszy zmarnował: nie poparł w swoim czasie Filipa, podobnież jak Filip w swoim czasie nie poparł Hannibala. Ale sprawa nie była jeszcze bynajmniej stracona. Właśnie niedawno temu zmarł stary król-bohater Pergamu, Attalos I, i na tron po nim wstąpił jego młodszy syn, Eumenes II; z Egiptem zaś zawarł Antjoch coś w rodzaju układu osobistego, wydając swą córkę Kleopatrę za Ptolemeusza V Epifanesa, jeszcze młodszego króla ziemi dawnych faraonów. Z drugiej strony wiecznie niespokojni i pełni pychy Etolczycy w Grecji nie krępowali się niczem: uważali się za pokrzywdzonych przy podziale zdobyczy macedońskiej. I tu zaczęła się zdradziecka, podwójnie występna gra wobec szlachetności, jaką Flamininus okazał w stosunku do Greków. Lawirując pomiędzy państwami Hellenów i Antjochem, okłamywali obie strony, zapewniając Hellenów, że Antjoch przybędzie z całą potęgą swego ogromnego królestwa, Antjocha zaś — że z jego przyjściem cała Grecja jak jeden mąż powstanie przeciw jarzmu macedońskiemu.
Są tacy, którzy Flamininowi wyrzucają jego łatwowierność: jużci nie powinien był wyprowadzać swoich załóg ani z Demetrjady, ani z Chalcydy, ani z Koryntu. Lecz właśnie haniebne zachowanie się intrygantów etolijskich dowiodło, że miał słuszność. Kiedy nakoniec Antjoch przeprawił się do Europy — cała Grecja jak jeden mąż zachowała spokój niewzruszony, a gdy jego emisarjusze zapewniali Greków, że król ich przyszedł Helladę uwolnić — zamiast odpowiedzi słyszeli zawsze pytanie: od kogo?
Lecz idziemy zbyt daleko. Przeprawić się do Europy nie było królowi tak łatwo: musiał naprzód opanować niektóre miasta jońskie i eolskie, które uznawały władzę Ptolemeuszów. Powiedzmy, że dla przyszłego oswobodziciela Grecji było to zajęcie dość osobliwe, ale do swoich operacji morskich potrzebował on wybrzeża małoazjatyckiego, zwłaszcza Efezu, dokąd przeniósł główny postój floty syryjskiej. Nareszcie w r. 192 mógł przeprawić się do Europy. Pierwszym skutkiem jego zjawienia się w Grecji było głębokie rozczarowanie wzajemne. Etolczycy, mimo dużej zabiegliwości, nie mogli mu dać do rozporządzenia żadnych innych sił prócz własnych, on zaś — licząc na większą pomoc z ich strony — wziął ze sobą zupelnie nieznaczne siły. Z tego powodu Flamininus na zebraniu achejskiem powiedział żartobliwie: «Wojsko Antjocha przypomina mi ucztę u mego chalcydzkiego gospodarza. Przynoszono nam dania z dziczyzny wszelkiego rodzaju: były tam i zające i głuszce i kuropatwy i niewiadomo co jeszcze. Wyraziłem mu swe zdziwienie, skąd w środku lata ma tyle dziczyzny; na to gospodarz się roześmiał i rzekł: wydam ci swoją tajemnicę — to mój kucharz zmajstrował wszystko ze zwykłej wieprzowiny. Tak samo i tutaj. Antjoch sprowadza tu do was Medów, Chaldejczyków, Elamitów i t. d., ale to tylko pozór, bo właściwie są to wszystko pospolici Syryjczycy».
Ale dłużej już tego znosić nie było można. Rzymianie przedtem już usiłowali przemówić do rozsądku Etolczyków, którzy się nadmiernie przeceniali; atoli otrzymali od nich odpowiedź bez sensu: «poznacie nasze warunki, skoro obóz etolski stanie na wybrzeżu Tybru». Antjochowi również oświadczono, że jego przyjazd do Europy uważany będzie przez Rzym za powód do wojny, lecz król odpowiedział, że jako prawnuk Seleuka Zwycięzcy uważa za swoje wszystkie te ziemie, które jego pradziad zdobył prawie przed stu laty w wojnie z Lizymachem. Otóż Antjoch teraz przeprawił się do Europy; należało mu wypowiedzieć wojnę, i tak się stało (192 r.).
Widzimy tutaj znów Scypjona u steru rządów w państwie rzymskiem. Na rok przedtem otrzymał on od senatu polecenie, by udać się w poselstwie do Antjocha w Efezie; żywił podówczas nadzieję, że łagodna wymiana zdań będzie mogła zażegnać wojnę. Cala powaga jego misji polegała właściwie na owej wymianie zdań w pertraktacjach, co zresztą żadnego skutku nie odniosło. Współcześni z daleko większą sympatją ocenili jego drugie spotkanie — spotkanie z Hannibalem. Krążyła opowieść, że pewnego razu mówili oni ze sobą o wielkich dowódcach.
Hannibal miał odrzec Scypjonowi, że za największego wodza uważa Aleksandra Macedońskiego, po nim zaś na drugiem miejscu stawia Pyrrusa z Epiru, na trzeciem — siebie. Scypjo, uśmiechając się, zapytał Hannibala: «A cobyż powiedział gdybyś pod: Zamą mnie zwyciężył?»
— Wówczas, — odpowiedział ów — postawiłbym siebie nie na trzeciem, lecz na pierwszem miejscu».
Powróciwszy do Rzymu Scypjo kierował nadal polityką republiki. Konsulem w r. 191 został wybrany jego gorący poplecznik, Manjusz Acyljusz Glabrjo, «człowiek nowy», by rzec wszystko, lecz jak się następnie okazało, niezwykle sprawny.
Antjoch wręcz przeciwnie dziwnie się opuścił: jakgdyby nie zdawał sobie sprawy z powagi swego położenia, wesoło spędzał zimę w Chalkidzie, a nawet uznał za stosowne święcić tam gody weselne z pewną piękną Greczynką, córką zwykłego obywatela Chalkidy. Lekkomyślność króla udzieliła się naturalnie i jego otoczeniu tak, że owo zimowanie w Chalkidzie bardzo rozprzęgło dyscyplinę w wojsku syryjskiem.
Natomiast Acyljusz odrazu poprowadził rzeczy bardzo energicznie: niespodzianie dla wszystkich, ukazał się z wojskiem w Macedonji. Ze szkodą Antjocha plan Hannibala co do Filipa nie został w swoim czasie wprowadzony w czyn: król macedoński uczciwie wypełnił obowiązek, jaki spływał nań podług układu z Rzymem. Szybkim marszem wojsko rzymskie przeszło z Macedonji do Tessalji, oczyściło ten kraj od załóg Antjocha i stanęło u wrót Grecji środkowej. Antjoch zmuszony był myśleć o obronie, a ku temu jedna tylko była pozycja, wyznaczona przez samą naturę i wskazana przez historję — Termopile. Po raz trzeci ów sławny przesmyk pomiędzy górą i morzem przypomina o sobie, lecz tym razem współczucie nasze nie jest po stronie jego obrońców. Antjoch kazał wojsku swojemu zająć wschodnią z pośród dwojga «bram», jakie wąwóz posiada, powierzając swoim etolskim sprzymierzeńcom obronę zdradzieckiej «ścieżki Efjaltesa». Ale Etolczycy zawiedli jego zaufanie.
W wojsku Acyljusza służył w charakterze trybuna wojskowego mąż, który jako były konsul miał stopień wyższy niż dowódca; był to ów M. Porcjusz Kato, z którym wiele jeszcze będziemy mieć do czynienia. Dlaczego chciał stanowiska w wojsku, okazało się później; narazie jako zwykły oficer wypełniał bez większej korzyści dla siebie polecenia swojego dowódcy. Acyljusz powierzył mu nieuniknione obejście ścieżką Efjaltesa; wiemy, że stali tam Etolczycy, ale Rzymianie nie mieli podstaw do szczególnie wysokiego mniemania o ich dzielności; rzeczywiście pozwolili się podejść znienacka i ze ścieżki ich usunięto. W tym samym czasie bitwa się już zaczęła; Antjoch z powodzeniem odpierał natarcie Acyljusza, nagle ktoś zwrócił uwagę na to, że z wysokości Kallidromu, tak zowie się wąwóz, jakieś zbrojne oddzialy zstępują w przesmyk. «To Etolczycy», spokojnie odpowiedział król. Rozczarowanie nastąpiło wówczas dopiero, kiedy owe oddziały znalazły się zupełnie blisko, ale było zapóźno. Okrążone przez Rzymian w dzikiej dolinie wojsko zostało wycięte, sam król na czele niewielkiego oddziału dopadł do Chalkidy. Wyrzekł się zamiaru wyzwolenia opornej Grecji i popłynął z powrotem do Efezu.
Lecz to wszystko nie było jeszcze końcem wojny; prowadzić jej na gruncie azjatyckim nie mógł już Acyljusz. Uporządkowanie spraw greckich, w szczególności etolskich, zajęło resztę roku, potem zaś w poczuciu szczęśliwie i uczciwie spełnionego obowiązku Acyljusz wrócił do Rzymu, gdzie otrzymał zasłużony tryumf.
Rozwiązania oczekiwano w roku następnym, 190; jednym z dwóch konsulów został obrany Lucjusz Korneljusz Scypjo, brat bohatera z pod Zamy. Nie znaczyło to jeszcze, że jemu będzie powierzona wojna; zaszczyt ów mógł przypaść i jego koledze. Lecz nagle Publjusz Scypjo oświadcza w senacie, że jeśli wojna zostanie powierzona jego bratu, to on sam gotów jest towarzyszyć mu w charakterze legata, t. j. adjunkta. Słowa te wywarły głośny entuzjazm; zdawało się, że pełne chwały spotkanie pod Zamą ma się powtórzyć: przy boku Antjocha — Hannibal, przy konsulu rzymskim — Scypjo, zwycięsca Kartagińczyka, obaj formalnie podwładni, obaj w rzeczywistości dowódcy. Rozumie się samo przez się, że wniosek «pierwszego senatora» został przyjęty, czego natychmiastowym skutkiem było to, że tysiące weteranów bitwy pod Zamą dobrowolnie pospieszyły pod znaki konsula, radując się możnością zaszczytnej służby pod rozkazami ukochanego wodza.
Jednak, ażeby zwyciężyć Antjocha, trzeba było przeprawić się do Azji, a to było trudne: na morzu panował król syryjski, którego flota pod każdym względem przewyższała flotę Rzymian; czuli się oni i teraz na morzu tak nieswojo, jak w czasie pierwszej wojny Punickiej. Prawda, posiadali sprzymierzeńców, Pergam i Rodos; opierając się na nich, można było zetrzeć się z Antjochem. Ale w sprawach wojskowych trzy trzecie zawsze okazują się mniejsze od jedności. Antjoch nadomiar posiadał dzielnego i oddanego bardzo admirała w osobie Poliksenida, rodyjskiego renegata; człowiek ten powziął prosty plan zniszczenia swoich trzech przeciwników jednego po drugim, zaczynając od własnej ojczyzny, którą nienawidził; z tą myślą nakazał oświadczyć admirałowi rodyjskiemu, że jeżeli zostanie mu zapewniony bezpieczny powrót na Rodos, gotów jest wydać flotę królewską. Rodyjczyk mu zaufał, udał się ze swoją flotą do Efezu, jakgdyby po pewną zdobycz, i opłacił to utratą prawie wszystkich swoich statków. Ale Rodos nienadaremnie był najbardziej nieugiętym i czynnym z pośród miast greckich: nie pozwolił się zgnębić tą wielką stratą, wytężył wszystkie siły, zbudował nową flotę, zaciągnął nowych marynarzy i rychło zajął znowu poprzednie wybitne stanowisko w szeregu państw morskich. Mimo to owa zwłoka zaważyła dość ciężko na operacjach rzymskich: upłynęła większa część roku, zanim Rzymianie mogli przeprawić się przez Hellespont. Skoro tego dokonano, połowa zadania zdawała się być spełniona. «Ten koń czuje już nietylko uzdę, lecz i jeźdźca», żartował Scypjo.
Jednakże mówiło się to raczej dla pocieszenia żołnierzy; w samej rzeczy pozostałe zadanie było jeszcze niezmiernie ciężkie: oczekiwało Rzymian spotkanie z Antjochem na jego własnej ziemi, walka przeciwko armji, liczebnie więcej niż w dwójnasób przewyższającej rzymską. Lecz oto na czem polegała przewaga tej ostatniej. Naturalnie przyszła kolej na drugi pojedynek między Scypjonem i Hannibalem; atoli, gdy konsul rzymski, uznając wyższość swojego wielkiego brata, we wszystkiem był mu posłuszny, — król syryjski, pyszniąc się ze swoich dawnych powodzeń, którym zawdzięczał swoje przezwisko, zgóry patrzył na starego lwa kartagińskiego.
Pod Magnezją koło góry Sypilu miała się odbyć bitwa stanowcza. Mając do usług ogromną armję, król potrzebował nie przesmyków jeno rozległej równiny. Ale nietylko przewaga liczebna była po jego stronie. Władca azjatycki gotował swojemu wrogowi i inne niespodzianki, o których nie mogło być mowy w Termopilach. Były to po pierwsze słonie, z któremi starym żołnierzom z pod Zamy wypadło odnowić znajomość; po drugie spadek po Persach, wozy bojowe z kosami na osiach; po trzecie pulki złożone z dzikich Gallów, co tysiącami służyli w wojsku bogatego króla. Wszystkiemu temu Scypjo mógł przeciwstawić jedynie męstwo i wytrzymałość swojego wojska, osobisty talent wodza oraz oddaną umiejętną pomoc młodego rzymskiego sojusznika Eumenesa. I dzięki tym wyższościom zwyciężył.
W planie Antjocha było, rzecz prosta — skoro front jego przerastał szerokością rzymski — obejść przeciwnika ruchem lewego skrzydła: równocześnie rzucił swoje wozy bojowe na centrum. Tutaj dopiero Eumenes wykazał swoje zdolności wojskowe. Rozporządzał tylko minutami: trzeba było skończyć z natarciem wozów wcześniej, nim Antjoch dokona ruchu oskrzydlającego; i to zadanie Eumenes wypełnił znakomicie. Żołnierzom swoim rozkazał godzić nie w woźniców, lecz w konie, licząc, że rozjuszone poniosą; tak też się stało, a straszne ostrza kół jęły kosić swoich zamiast wrogów, roznosząc postrach i zamieszanie w szeregach wojska syryjskiego. Nie zostawiając mu czasu do opamiętania się, Eumenes całą swoją jazdę rzuca na spotkanie konnego skrzydła Syryjczyków, przeciw najlepszej części jego konnicy, t. zw.
katafraktom (po naszemu: pancernym); tym śmiałym manewrem prędko zlikwidował zamierzony ruch oskrzydlający i odciął katafraktów od reszty wojska. Tymczasem nadążyła i piechota rzymska; razem z nią Eumenes natarł na lewe centrum, gdzie stali Gallowie. Uderzywszy odrazu z frontu i na skrzydle, Rzymianie zmusili ich do ucieczki, obnażając w ten sposób środek armji, jądro sił Antjocha — wypróbowaną w tylu bojach falangę «macedońską» z jej słynnemi długiemi kopjami, «saryssami». Bardzo głęboka, jako szyk, mogła ocalić sytuację, rozwijając szeregi. Ale do tego konieczna była szybka decyzja dowódcy — byłoby tak, gdyby na czele wojska stał Hannibal. Lecz tego Antjoch starannie unikał, nie chcąc, by Kartagińczyk zaćmił jego sławę; więc falangitom pozostało jedynie — wycofać się do swego pobliskiego obozu; wycofali się też, narazie w porządku bojowym, później w rosnącem zamieszaniu, wreszcie w panicznej ucieczce.
Lecz gdzież był sam Antjoch? Antjoch, dowodząc prawem skrzydłem, odnosił tryumf nad Rzymianami, których rzeczywiście udało mu się odciąć od ich głównego oparcia, od rzeki. Lecz tryumf ten nie był trwały. Obóz rzymski był zupełnie blisko; cofające się legjony otrzymały pomoc i zatrzymały się — i Antjoch, rozejrzawszy się, zobaczył, iż jego środek i lewe skrzydło są w rozsypce. Jego powrót niczego już nie mógł ocalić; zwycięstwo przeciwnika nad nim okazało się zupełne.
Teraz wszystko było stracone: należało pogodzić się z wypadkami, to jest zawrzeć pokój. Warunki rzymskie były znane: wyrzec się nietylko Grecji, ale i Azji Mniejszej po Taurus, prócz tego — kontrybucja, zmniejszenie floty i tak dalej. Dla siebie Rzym i tym razem nie zażądał ani jednej piędzi ziemi. Odebrana Antjochowi część Azji została oddana już to Eumenesowi, który z tego powodu, jak wiemy, postawił wspaniały ołtarz Zeusowi — już to Rodyjczykom. «Wojna Syryjska» skończyła się, i nominalny wódz L. Scypjo, za przykładem brata Scypjona Afrykańskiego, przyjął sławny tytuł «Scypjona Azjatyckiego» (Asiagenus).
Ale kiedy Scypjonowie w Azji przysparzali sławy imieniu rzymskiemu, w samym Rzymie zachodziły wypadki, które bynajmniej nie w porę zbiegły się z bitwą pod Magnezją. W 189 roku znowu przypadł termin cenzusu; wpośród kandydatów na cenzorów znajdował się i Manjusz Acyljusz, zwycięzca Antjocha w Termopilach. Jego wybór zdawał się być zapewniony: po Scypjonie i Flamininie nie było w Rzymie głośniejszego nazwiska. Przytem był on drogi i szlachcie, jako zwolennik Scypjona, i ludowi, jako swój «człowiek nowy». I oto naraz — dwóch trybunów ludowych, dwóch Sempronjuszów, pociąga go do odpowiedzialności przed sądem ludowym za to, że jakoby zatrzymał sobie część zabranej Antjochowi zdobyczy. Ów sąd ludowy był instytucją niezdarną; odbywał się w kilku oznaczonych terminach, i jedynie ostatni termin był z konieczności terminem wyroku. Ale jeżeli lud był już zadziwiony brzmieniem oskarżenia, to bardziej jeszcze zadziwiła go osoba jednego ze świadków: był nim Kato, ten sam, który swym umiejętnym ruchem oskrzydlającym dopomógł Acyljuszowi odnieść zwycięztwo Termopilskie. Oświadczył on teraz, że widział pomiędzy zdobyczą złote i srebrne naczynia królewskie, których jednakże na tryumfie nie było. Tem oświadczeniem zbił z tropu wszystkich przyzwoitych ludzi, bo nadomiar sam znajdował się w liczbie ubiegających się o cenzurę. Oto dlaczego, będąc już mężem konsularnym, zapragnął udać się w charakterze trybuna wojskowego do zaciągu konsula: by go śledzić i donosić na niego. Acyljuszowi w podobnych warunkach kandydatura obmierzła; cofnął ją — a Sempronjusze zrzekli się natychmiast swojego oskarżenia. Lud zresztą pokazał co potrafi: Acyljusza, ponieważ zrzekł się, wybrać nie mógł, ale Katona obalił.
Ludzie doświadczeni już wówczas domyślali się, że Sempronjusze i Acyljusz byli w tej sprawie jedynie pokrywką; że właściwą duszą oskarżenia był kto inny — a mianowicie ten, który okazał się świadkiem — i że cel właściwy też był inny. Po dwóch latach stało się to jeszcze oczywistsze. Odbyło się posiedzenie senatu; nagle dwóch trybunów — znów takich dwóch Petyljuszów — podaje wniosek, ażeby senatowi został przedłożony rachunek z opłaconej przez króla Antjocha kontrybucji — mając na myśli owe 3000 talentów, które przy zawarciu pokoju Antjoch wręczył konsulowi rzymskiemu. Formalnie żądanie to zwrócone było do Lucjusza Scypjona, ale w istocie, rzecz jasna, do Publjusza, który był duszą całej wyprawy; Publjusz ponadto był «pierwszym senatorem» i — jako taki — powinien był wypowiedzieć się jako pierwszy. I oto na zapytanie przewodniczącego konsula: «Twoje zdanie, Publjuszu Korneljuszu?» — ów, zwracając się do swego brata Lucjusza, poprosił go, ażeby ten przyniósł z domu przechowywane u niego rachunki. Wszyscy byli zdumieni tą niespodzianą ustępliwością i oczekiwali, co będzie dalej. Kiedy Lucjusz przybył z rachunkami, Scypjo ich zażądał. «Rachunki istnieją, — rzekł sucho — lecz obowiązek okazania ich nie istnieje» — i z temi słowy podarł przyniesione pisma na strzępy.
Trybuni zamilkli, i sprawy tej w senacie więcej nie poruszono, ale cichy pomruk trwał: teraz jużci sami mogliście się przekonać, Kwiryci, że wzywać wielkiego pana do odpowiedzi w senacie, to sprawa beznadziejna. Upłynęły jeszcze dwa lata — i nowy trybun, M. Newjusz, na zebraniu trybuckim plebejuszów wzywa Publjusza Scypjona do odpowiedzi za to, że, przekupiony przez króla Antjocha, ofiarował mu pokój na zbyt dogodnych warunkach; — oto z jaką oceną spotkała się u ludu bezinteresowna polityka Scypjonów i Flamininów. Znów nadchodził czas sądu ludowego z jego skomplikowanemi terminami, ale te terminy były nieumiejętnie rozłożone przez trybuna. Skoro nadszedł termin pierwszy, dumny patrycjusz i tym razem przeraził wszystkich swą ustępliwością: stawił się, spokojnie zajął swoje miejsce. Trybun wygłosi swoją pierwszą mowę oskarżającą. Scypjo jej wysłuchał i, zwracając się do ludu, rzekł: «Dzisiaj, Kwiryci, rocznica tego dnia, w którym lat temu osiemnaście zwyciężyłem Hannibala pod Zamą. Dnia tego składam Jowiszowi obiatę powinną na Kapitolu; kto laska, proszę ze mną?. Mówiąc to powstał i udał się z forum przez Via Sacra na Kapitol; lud wszystek ruszył tam za nim, i trybun został — sam ze swoim sekretarzem.
Po tej nowej porażce nieprzyjaciele stali się oględniejsi; kilka miesięcy później drugi trybun oskarżyl przed tymże sądem ludowym Lucjusza Scypjona o przywłaszczenie sum otrzymanych od Antjocha; w charakterze kary proponował grzywnę, coprawda, bardzo wysoką. Tym razem cel został osiągnięty: Lucjusza uznano winnym. Nie znaczy to, naturalnie, że był istotnie winien: szczegóły sprawy są nam nieznane, a namiętności partyjne to licha rękojmia sprawiedliwości. Skazany nie mógł zapłacić grzywny; trybun — oskarżyciel kazał liktorowi zaprowadzić go do więzienia. Lecz tutaj ujął się za Lucjuszem drugi trybun, Tyberjusz Sempronjusz Grakchus: «Ja jestem wrogiem Scypionów; — rzekł do ludu — ale pomimo to nie mogę dopuścić do tego, by zwycięzca Antjocha był odsyłany do tego samego więzienia, do którego niegdyś sam, będąc wodzem, odsyłał wrogów ludu rzymskiego». Tak powagą swojej «trybuńskiej intercesji» ocalił od wstydu nie tyle Lucjusza Scypjona, ile lud rzymski.
W rezultacie władza Scypjonów została zniesiona. Publjusz Afrykański opuścił Rzym i udał się do swojej nadmorskiej posiadłości pod Liternum w Kampanji; tu umarł w następnym 183 r. Na łożu śmierci polecił żonie swojej Emilji, aby go pochowała tutaj, w Liternum, nie zaś w grobie jego przodków koło Porta Capena w Rzymie: «Nie chcę, mówił, ażeby mój proch spoczywał w niewdzięcznem mieście». Drugiem jego rozporządzeniem było, aby młodsza ich córka została wydana za jego wielkodusznego wroga i obrońcę Tyberjusza Grakcha.
Mniejwięcej w tym czasie poselstwo rzymskie bawiło u króla Bitynji nad Propontydą; królem był podówczas Prusjasz, którego imię po dziś dzień żyje w nazwie założonego przezeń miasta Prusy (obecnie Brussy) u podnóża Olimpu Bityńskiego. Z pominięciem innych spraw przewodniczący poselstwa przeszedł do tej, którą uważał nieledwie za najważniejszą: <u ciebie znalazł schronienie ten, w którym lud rzymski widzi swego najgorszego wroga; z jego porady prowadziłeś wojnę z naszym sprzymierzeńcem Eumenesem; możesz stać się przyjacielem narodu rzymskiego, jeżeli wydasz Hannibala».
Rzeczywiście wielki Kartagińczyk po klęsce Antjocha pod Magnezją uciekł z początku na Kretę, później na dwór bityńskiego Prusjasza, licząc — pamiętać proszę o prawie transwicynatu, — że ów, jako sąsiad Pergamu, z pewnością będzie jego, Hannibala, przyjacielem. Rzecz zrozumiała, że i tę gościnę uważał za czasową: będzie mu dobrze wszędzie, gdzie nienawidzą Rzymu, póki nie zawezwie go ojczyzna do nowej rozstrzygającej walki. A że sądzone mu było wrócić, o tem nie wątpił: wszakże przepowiedziano mu, że «proch ziemi libijskiej pokryje Hannibala».
Teraz co prawda Rzymianie zażądali jego wydania. Hannibal się uśmiechnął; czyż, jako wszechmogący wódz Prusjasza przeciwko Eumenesowi, nie mógł przewidzieć tego i nie przedsięwziąć pewnych środków w swoim pałacu? — Już oto rozlega się złowieszcze pukanie do drzwi. Niech sobie pukają; są drugie drzwi, piwniczne, skryte: prowadzą do podziemnego przejścia, to zaś w głuchy bór zamiejski. Oto już jest na wolności; oto już i morze niedaleko. Czy aby zastanie jaki okręt? Ależ, naturalnie; przecież sądzone mu powrócić do ojczyzny. A tymczasem będzie mógł sobie urządzić pierwszy odpoczynek w tej oto wsi nadmorskiej.
— Jak zwie się twoja wieś?
— Libja, odpowiedział wieśniak.
Hannibal drgnął, ale długo nie mógł rozmyślać. Rozległ się tętent: to pogoń go ściga! Teraz nowa troska, — uniknąć niewoli: wszystko przewidujący Hannibal nosił przy sobie pęcherzyk z trucizną. Teraz, wobec zbliżania się pościgu, przypomniał sobie o nim.
I jednego i tego samego roku piarg nadbrzeżny dwóch odległych od siebie mórz pokrył popioły obu przeciwników, którzy niegdyś starli się pod Zamą. Rok ów był rokiem tysiącznym od zburzenia Troi.
Już pobieżnie wspomnieliśmy wyżej, że według nader poważnych dochodzeń chronologicznych Eratostenesa, uczonego z III wieku, zburzenie Troi nastąpiło w 1183 roku. Z drugiej strony oddawna ustaliła się wiara w Rzymie, że jego podwaliny założył zbiegły ze zburzonej Troi Eneasz. Coprawda czas obu tych zdarzeń jest różny i to nawet bardzo: przecież Rzym według podań miejscowych był założony, jeśli już nie koniecznie w 753r., jak ustalono później, to w każdym razie koło tego czasu. Lecz kiedy tę niezgodność spostrzeżono, usunięto ją przez przypuszczenie, że Eneasz był jedynie pobocznym założycielem Rzymu, że pomiędzy nim a Romulusem żył długi szereg królów albańskich. Ale nikt nie wątpił, że Troja była prawdziwą metropolją Rzymu: kiedy rzymscy wodzowie lub posłowie przechodzili obok sławnego wzgórza, na którem teraz stało skromne miasteczko Nowy Iljon, nigdy nie pominęli sposobności, by tam wstąpić i zlożyć ofiarę Atenie Iljońskiej. Okoliczność ta wzmocniła także, jak już mówiliśmy, przyjaźń Rzymu z Pergamem, w granicach którego leżał Nowy Iljon.
I oto zbliżało się tysiąclecie upadku owej metropolji Rzymu. Tysiąc lat — to znaczy dziesięć wieków, a przecież wiek to największa możliwa długość życia ludzkiego; długość ta według Platona i innych określona została na sto lat. Co się tyczy tych dziesięciu wieków, to w księgach Sybili było zagadkowe, lecz straszne proroctwo. Każde stulecie znajduje się pod opieką odrębnego bóstwa: ostatni wiek dziesiąty jest pod opieką Apollina. On zamknie ruch tego koła, doprowadzi wszystko do punktu wyjścia. Nastąpi odnowienie całego świata, lecz będzie go poprzedzała zagłada starego. Jak wówczas, w poprzedniem kole, zagłada dosięgła Troi, tak obecnie miastem przeznaczenia będzie jej potomek nad Tybrem. Nadciągnie zzewnątrz wróg niezwyciężony, «Forum pokryje się namiotami», ogień pochłonie gród na siedmiu wzgórzach. A potem się zrodzi nowy świat — niewiadomy.
Księgi Sybilli grały w religji starożytnego Rzymu tę samą mniej więcej rolę, jaką w świecie chrześcijańskim, dla ludzi usposobionych mistycznie, odgrywa Apokalipsa: Rozważały one zagadkę końca świata i zawierały mgliste, lecz tembardziej dręczące aluzje co do możliwej odpowiedzi. Więc jakiż to potężny naród jest tym, któremu sądzono zetrzeć z oblicza ziemi władcę świata zachodniego? Rzymianie! przywykli widzieć swych. najzawziętszych wrogów w Gallach, którzy już raz, ściśle dwa wieki temu, zajęli Rzym. W ostatnich czasach najstraszniejszym wrogiem Rzymu był Hannibal, który omało go nie zdobył w 213 r. Z drugiej strony Troja opanowana była przez Greków, więc przepowiednia mogła i ich mieć na widoku; wreszcie, gdy zbliżał się termin tragiczny, najpotężniejszym, a nawet jedynym potężnym przeciwnikiem Rzymu był Antjoch Wielki, a właśnie jemu służyli Gallowie (azjatyccy — lecz mimo wszystko, Gallowie) i Hannibal, a z Greków Etolczycy. Oczywiście, że jeżeli już komu sądzono odnieść zwycięstwo nad Rzymem, to właśnie jemu. Na tle tej wiary nawet przytoczona wyżej zuchwała odpowiedź Etolczyków: «Odpowiemy wam, kiedy swój obóz rozbijemy na brzegach Tybru» — wyda się do pewnego stopnia zrozumiałą; tembardziej zaś zrozumiałą wyda się pewność siebie samego Antjocha, prawnuka tego Seleuka, który był uważany za syna i ulubieńca Apollina.
Należy wziąć pod uwagę, że idea takiego okresowego odnowienia świata była wypiastowana przez filozofję grecką. Widzimy ją już w apollińskiej nauce Pitagorasa; przyjął ją do swego systemu i przeciwnik jego, Heraklit, przypuszczając, że okresowo Świat spopiela się w ogniu, fizyka zaś Heraklita była podstawą stoicyzmu, nadwornej filozofji królów pergameńskich. Oczywista, że nauka filozoficzna, nauka o powszechnem spopieleniu, zasadniczo różniła się od proroctwa Sybili o przeznaczeniu, które zawisło nad jednem miastem; lecz można je było pogodzić, zwłaszcza za pośrednictwem astrologji, która po przeniesieniu na grunt grecki, zapuściła korzenie głęboko i wydała liczne a wspaniałe kielki...
— «Że też chce wam się słuchać tych wszystkich majaczeń greckich!» — Ten gniewny okrzyk słyszano, im dalej tem głośniej, z ust M. Porcjusza Katona, jednego z najgodniejszych uwagi działaczów owej epoki. Pochodził on z Tuskulum, miasta łacińskiego na górze Albańskiej, które już dawno korzystało z rzymskich praw obywatelskich; był to człowiek, prowadzący życie surowe, zajadły domator, a nadewszystko bardzo pracowity gospodarz. Życie jego więc możeby minęło wśród drobnych trosk domowych, gdyby nie jego sąsiad, bogaty patrycjusz L. Walerjusz Flakkus, który zwrócił na niego uwagę i skłonił go do życia publicznego. Tu jednak spotkał wielkie trudności; był <człowiekiem nowym», i jako taki zmuszony był zdobywać sobie miejsce przebojem, miejsce, które z łatwością zajmowali jego arystokratyczni rywale. To uczyniło go zgorzkniałym i zjadliwym. Jako kwestor został przydzielony do konsula Scypjona; sympatje greckie tego ostatniego były głęboko wstrętne dla starorzymskiej duszy chłopa tuskulańskiego, i tutaj zaczęła się jego nienawiść do zbawcy ojczyzny, która przyniosła mu smutne zwycięstwo w dwadzieścia lat potem.
Powracając przez Sardynję zapoznał się z odbywającym służbę w tamtejszym kontyngencie «sojuszników», zdolnym młodym poetą Kw. Ennjuszem. Ennjusz spodobał mu się, i Kato zabrał go ze sobą. Co wzbudziło tę sympatję, trudno powiedzieć, lecz oczywiście, biorąc Ennjusza ze sobą, Kato nie przewidział, że w jego osobie daje Rzymowi jednego z najbardziej wpływowych krzewicieli znienawidzonego przez siebie filhellenizmu. Nienawistny zaś był mu filhellenizm z wielu powodów, a najważniejszym z nich był ten, który od tego czasu i później stwarzał wrogów helleńszczyzny i dotychczas ich stwarza: nie znał Grecji. Po grecku nauczył się dopiero na starość, widząc, że to konieczne i że inaczej literatury greckiej nie pozna. — Po wtóre, filhellenizm był ulubionym konikiem tej szlachty, która «nowemu człowiekowi» robiła wszelkie przeszkody w jego karjerze magistrackiej.
Oburzało go, że ta szlachta starała się pochlebiać tym greckim gadułom i nawet historję rzymską pisała po grecku: rzeczywiście wspomniany wyżej przykład Fabjusza Piktora znalazł cały szereg naśladowców. Na przekór im Kato postanowił, — co prawda, było to znacznie później, — napisać historję rzymską po łacinie; w ten sposób powstało siedem ksiąg jego Origines («Początki»; tytuł nadany według trzech ksiąg pierwszych); jest to utwór niewielki co do objętości, lecz, jak tego dowodzą jego zachowane urywki, nader wartościowy pod wzgledem treści. Co prawda, jedna rzecz mu przeszkadzała: mówiąc o tryumfach oręża rzymskiego, musiałby sławić wszystkich tych Korneljuszów, Flamininów, Klaudjuszów, których tak bardzo nienawidził. Dopomógł sobie jednak w tej sprawie tym sposobem, że wogóle nie podawał żadnych imion: wygrał bitwę «wódz rzymski» i tyle. Po trzecie — wyrachowany i chciwy zysku gospodarz z oburzeniem widział, jak ci patrycjusze, pod wpływem swych idej filhelleńskich, prowadzili wojny zamorskie, przelewali krew rzymską i italską, a potem zawierali pokój bez żadnej korzyści materjalnej dla Rzymu. Już Scypjo Afrykański pozostawił Kartaginę nie tkniętą i więcej troszczył się o Masynissę, niż o lud rzymski, któremu zboże afrykańskie bardzo by jednak się przydało. Tak samo postąpił potem Flamininus z Filipem, tak samo Scypjo Azjatycki z Antjochem; zdawało się, że lud rzymski posyłał ich, by prowadzili wojnę w interesie Achejczyków i Eumenesa, nie zaś w swoim własnym. Po czwarte — wychowanek surowej choć bezbarwnej religji rzymskiej nie mógł obojętnie patrzeć na to, jak pod wpływem tegoż filhellenizmu starzy bogowie rzymscy, bogowie Numy Pompiljusza, ustępowali na plan drugi przed bogami obcymi, którzy szli częściowo ze zhellenizowanej Etrurji, częściowo z helleńskich miast Italji, częściowo zaś z samej Hellady, a nawet ze Wschodu.
Już od Etrurji zaczęło się zło. Przecież Romulus i Numa, zakładając augurat, wskazali, w jaki sposób należy błagać nieśmiertelnych bogów: pocóż więc ci patrycjusze przy każdej dogodnej okazji zapraszają etruskich «haruspików», aby rozpoznawali niezrozumiały rysunek wątroby ofiarnego zwierzęcia? Można sobie wyobrazić, jak ci szarlatani w duszy drwią z tego bezmyślnego zaufania szlachty rzymskiej do ich kłamliwej nauki: «dziwię się, jak może jeden haruspeks bez śmiechu patrzeć na drugiego»[1]. Lecz była to rzecz błaha w porównaniu z niszczycielskiem działaniem kultów greckich, wprowadzonych przez patrycjat na zasadzie ksiąg Sybili. Dzięki nim obrzędy starorzymskie coraz bardziej ustępowały miejsca greckim i co jeszcze gorzej, wschodnio-greckim: zaczęli od Apollina i Demetry, a na razie skończyli na frygijskiej Macierzy Bogów z jej wstrętnymi dla uczuć rzymskich pokaleczonymi kapłanami. «Ona przecież jest boginią trojańską, a Troja — to matka Rzymu». Przyniosło nam korzyść to macierzyństwo! Dzięki niemu teraz te kruki kraczą na wszystkich rogach i prorokują «namioty na Forum» — bliską zagładę naszej ojczyzny!
Kato był dobrym mówcą; chociaż bez szkoły greckiej, lecz za to ze starorzymską ścisłą logiką, zgodnie ze swem ulubionem powiedzeniem: «trzymaj się rzeczy — słowa napłyną same (rem tene — verba sequentur)». On pierwszy wydawał swe mowy, których ku końcowi jego życia zebrało się około półtorasta; zrozumiałe jest, że wpływ jego był ogromny, że zawsze ludzie pokroju starorzymskiego, przeciwnicy filhellenizmu, zbierali się dokoła niego. Ich poparcie przyniosło mu preturę w 198 r. i wespół z jego protektorem Flakkusem — konsulat w r. 195. Preturę sprawiał w Sardynji, starając się tam ochronić prowincję przed wyzyskiem lichwiarzy; po konsulacie zaś zarządzał Hiszpanją i tam dzielnie bił się z plemionami tubylczemi, które nie chciały uznać władzy rzymski nagrodzono go za to tryumfem. Wkrótce potem zaczęła się wojna z Filipem, i wiemy już, że on, mąż konsularny, pozwolił wysłać się jako trybuna wojskowego w armji Glabrjona i dopomógł mu swem świetnem obejściem w jego zwycięstwie pod Termopilami, potem zaś wystąpił jako świadek przeciwko swemu byłemu wodzowi i przez to zmusił go, iż ten się wyrzekł swej kandydatury na cenzora. Wogóle był duszą walki trybunów przeciw członkom patrycjatu, szczególnie Scypjonom, których z wytrwałością, godną lepszej sprawy, gnębił w ciągu całego następnego dziesięciolecia, aż do owego roku, kiedy powinien był rozstrzygnąć się los państwa rzymskiego.
W takie niespokojne dni tajne sekty ze szczególnem powodzeniem zdobywają sobie zwolenników; jedna z nich, pochodząca widocznie od rozgromionego niegdyś zakonu pitagorejskiego i wzmocniona w zabobonnej Etrurji, teraz przeniosła się do Rzymu. Podobnie jak sam związek pitagorejski, i ona miała charakter polityczny. Przerażająca wróżba dawała jej nadzieje, że ponieważ po zwycięstwie nad Antjochem niema już wroga zewnętrznego, po straszliwym dniu «namiotów na Forum» runie stary Rzym w niszczącym przedodrodzeniowym ogniu. Sekta była tajemna, wiedziano tylko, że jej zwolennicy na swych tajnych zebraniach czcili Bachusa, od czego same zebrania zwały się «bachanaljami» — to właśnie jest pochodzenie tego słowa, używanego i u nas. Co wogóle działo się na tych bachanaljach, oczywiście nie mógł nikt wiedzieć, lecz, jak to bywa zwykle z tajnemi stowarzyszeniami, fama ludowa przypisywała im wszystkie okropności, dostępne ludzkiej wyobraźni: nieograniczone pijaństwo, nienaturalną rozpustę, najrozmaitsze przestępstwa przeciwko życiu obywateli i pomyślności państwa.
Bądź co bądź, sekta pozostawała nie wykrytą; dziwić się niema czemu: mafja sycylijska w czasach stosunkowo niedawnych stanowi analogję do tego. Przypadek naprowadził na jej ślady — ponura historja pewnej zrujnowanej rodziny. Matka wdowa, mająca syna wyrostka — jej powtórne małżeństwo, — znajomość opuszczonego wyrostka z pewną, zresztą dobroduszną pięknością ówczesnego Rzymu — chęć ojczyma, by się pozbyć zbytecznego pasierba, — zgoda matki i jej zamiar, by w tym celu wtajemniczyć go w bachanalje. Wyrostek przychodzi do swej przyjaciółki: nie będziemy mogli widzieć się przez jakie dziesięć dni. — Dlaczego? — Matka zamierza wtajemniczyć mię w bachanalje... Krzyk przerażenia: «ależ, czy ty wiesz, co to jest? Pożegnaj się wtedy ze swym honorem, zdrowiem, życiem!» Wyrostek przestraszony szuka rady u ludzi świadomych; powoli o sprawie dowiadują się konsulowie, obaj zaś byli z partji Katona. Chwytają wyrostka, chwytają przyjaciółkę; otwarte zeznania obojga naprowadzają wreszcie konsulów na ślad spisku. Okazał się on bardzo rozgałęziony i nadzwyczaj niebezpieczny; zaszła potrzeba stworzenia specjalnego śledztwa pod przewodnictwem konsulów i zaopatrzenia ich w specjalne pełnomocnictwa, by spisek unicestwić. Skazanych było ni mniej ni więcej, tylko siedem tysięcy ludzi, i większość z nich ukarana Śmiercią. Lecz nawet to nie wystarczyło: po wykryciu głównego rzymskiego gniazda, wyszły na jaw różne oddziały italskie i za śledztwem rzymskiem poszły italskie — liczba ofiar rosła i rosła, a straszliwy rok zbliżał się coraz bardziej i bardziej.
Poprzedzał go jednak rok cenzorski, rok 184. Ze względu na panujące śród ludu nastroje, jest rzeczą zrozumiałą, że cenzorem obrany został Kato wraz ze swym niegdyś protektorem, a niedawno kolegą w konsulacie, Walerjuszem Flakkusem. Cenzorowie byli nadzwyczaj surowi: Kato skorzystał z otrzymanej możności wydalenia z senatu członków znienawidzonego patrycjatu, między innymi L. Flaminina, brata zwycięzcy z pod Kinoskefale. On wprawdzie był mniej sławny, lecz mimo wszystko, jako pomocnik brata, oddał państwu duże usługi, — i oto Kato wykluczył go z liczby senatorów. Nadszedł dzień przedstawień teatralnych; senatorowie zajęli swe specjalne miejsca, L. Flaminin zmuszony był jednak szukać miejsca wśród tłumu widzów. To poniżenie i pokora wzruszyły lud; na jego jednogłośne żądanie magnatowi, choć tylko na czas widowisk, zostało przywrócone jego miejsce pośrodku jego poprzednich tówarzyszów.
Lecz oto wreszcie nadszedł rok przeznaczenia — rok 183. Cóż więc ten rok przyniesie? Od czego rozpocznie się zagłada? Rok, jak rok; coprawda umiera starszy arcykapłan (pontifex maximus), P. Licinjusz Krassus. Podobne zgony zawsze wywołują wśród ludu powikłane uczucia: żal było tracić czcigodnego człowieka, lecz z drugiej strony — stypa po takim dygnitarzu może być obfita, zwłaszcza, że chodzi o starszego arcykapłana — rzec można, duchowną głowę Rzymu. Rzeczywiście, stypa była wspaniała: naprzód walki gladjatorów (będziemy musieli zetknąć się jeszcze z tą okrutną zabawą), potem, w ciągu całych trzech dni, inne igrzyska, wreszcie, po igrzyskach, uczta dla całego ludu. Robiło się to w taki sposób: na całem Forum rozstawiono «triklinja», t. j. po trzy ławy wokół każdego stołu; na stole stały dania mięsne i inne smakołyki i, oczywiście, wino. Jak na złość, dzień zdarzył się wietrzny; z nadmiaru uprzejmości kierownicy uczty, ażeby ucztującym było wygodniej, rozkazali ustawić dokola triklinjów — namioty. Oczywiście, natychmiast to zauważono. — «Namioty na Forum!» — począł krzyczeć zachwycony lud. Proroctwo się spełniło — ale przestało być strasznem dla grodu Romulusa.
Kato dziwił się, jak jeden haruspeks bez śmiechu mógł patrzeć na drugiego; lecz nie dziwilibyśmy się, gdyby historja przechowała nam świadectwo, że tego dnia obaj cenzorzy, Kato i Flakkus, przechadzając się po Forum i patrząc na siebie, uśmiechali się znacząco.
Po tym niespokojnym roku nadeszło dla Rzymu dziesięciolecie ciszy. Oczywiście, na kresach państwa nie ustawały drobne walki; na północy coraz to burzyli się Ligurowie (koło Genui) i Gallowie, a i Hiszpani z głębi lądu niepokoili prowincje rzymskie. Konsulom rzymskim i namiestnikom zaburzenia te szły na rękę: dawały im powód, by wysyłać do senatu obszerne listy o swych zwycięstwach i żądania tryumfu dla siebie.
Lecz najważniejszem zajęciem senatu, prócz spraw wewnętrznych, było rozpatrywanie skarg królów i gmin wschodnio-greckich. Była to rzecz zupełnie jasna: Flamininus i jego zwolennicy tak właśnie rozumieli rolę Rzymu na Wschodzie, gdy żądali dla tego Wschodu protektoratu pokojowego nad jego wolnemi państwami. Jednakże skarg tych było już za wiele: Tessalijczycy żądali pomocy przeciwko Filipowi; Achejczycy uważali, że ich niedostatecznie nagrodzono za pomoc dla Rzymu; mieszkańcy Rodosu byli oburzeni, że Eumemes zajmuje przyznaną im linję mało-azjatycką i t. d. Senat z wielką cierpliwością wysluchiwał tych skarg i wysyłał na miejsce posłów w celu polubownego załatwiania sporów. Jednakże rzecz oczywista, że przeciwnicy polityki filhelleńskiej czerpali z tego obrotu rzeczy obfity materjał dla swych ataków.
Lecz o wiele groźniejsze od tej hałaśliwej i w gruncie nieszkodliwej kłótni było to, co przygotowywało się w ciszy i tajemnicy.
Filip Macedoński z uczciwością, której niepodobna było nic zarzucić, spełnił w wojnie Rzymu z Antjochem swe zobowiązania, wypływające z jego układu z republiką; i niewiadomo, czy robił to jedynie przez uczciwość, czy też sam pragnął odpłacić sprzymierzeńcowi, co go opuścił w jego własnej wojnie z władcą zachodnim. Senat rzymski nie pozostał mu dłużnym; darował mu pozostałą część kontrybucji i wyzwolił jego syna, młodego królewicza Demetrjusza, który przedtem był wzięty jako zakładnik. Lecz to właśnie było początkiem tragedji rodzinnej, która zatruła ostatnie lata króla macedońskiego.
Należy wiedzieć, że Filip miał dwóch synów. Starszym był Perseusz, lecz jego prawa mogły być kwestjonowane, gdyż matka jego nie była «prawą» żoną Filipa; prawowitym synem był Demetrjusz, lecz ten był za to młodszym. Naturalną, w takich warunkach, nienawiść obu braci wzmogła ich polityczna niejednomyślność. Demetrjusz pozyskany był przez filhelleńską szlachtę z Flamininem na czele dla Rzymu, i powracał jako jego gorący zwolennik; rzecz prosta, że i Rzym nie ukrywał swego życzenia, by ujrzeć go w swoim czasie na tronie. Perseusz, starając się rozpłomienić nienawiść swego ojca do Rzymu, umiejętnie korzystał z sympatji rzymskich młodszego brata, aby oczernić go w oczach Filipa. W tym celu udało mu się wyzyskać powstałą między nimi w czasie pijatyki kłótnię, że brat jakoby godził na jego życie; nie dość na tem, doprowadził podejrzliwość starego króla do takiego stopnia, że ten zaczął obawiać się o swoje życie.
Straszliwe rozwiązanie tej iście macedońskiej tragedji nastąpiło w związku z pewną fantastyczną podróżą Filipa. Nie dawała mu spokoju myśl o Hannibalu i jego śmiałym pochodzie z Hiszpanji przez Alpy do Italji. Podobnie jak Hiszpanja — Macedonja jest sąsiadującym z Italją półwyspem. Marsz lądem z jej granic do Dardanji (obecnej Serbji) i przez Alpy na terytorjum weneckie jest zupełnie możliwy... Czyż możliwy? Ażeby się o tem przekonać, Filip przedsięwziął wyprawę na najwyższą górę Bałkanów (starożytny Haemus), z której, jak mówiono, otwiera się widok na oba morza: Adrjatyckie i Czarne. Filip udał się tam z obydwoma synami: trzy dni trwała ta ciekawa wycieczka, której rezultatem było, rozumie się, zupełne rozczarowanie. Mimo to Filip nie wyrzekł się zamierzonej wyprawy transalpejskiej; a ponieważ dla obmyślenia tego planu rzymskie sympatje jego młodszego syna stanowiły przeszkodę, przeto odesłał go zpowrotem do swej stolicy Pelli. Z tego właśnie wypadku postanowił skorzystać Perseusz; zdążył on już dowiedzieć się w drodze z zeznań bliskich Demetrjuszowi osób, że ten, nie czując się bezpiecznym, zamyślił uciec do Rzymu, i naturalnie przedstawił Filipowi tę «zdradę» w odpowiedniem oświetleniu. Nie zadawalając się tem, podrobił list od Flaminina do swego brata i również pokazał go Filipowi. Przy pomocy tych wszystkich podstępów, udało mu się przekonać nieszczęśliwego króla, że dobro państwa i powodzenie obmyślanej sprawy wymaga usunięcia Demetrjusza; i oto, gdy ten udał się do stolicy macedońskiej, dowódca towarzyszącego mu oddziału, na rozkaz Perseusza i za zgodą Filipa, podał mu truciznę.
Jedno bratobójstwo więcej przybyło w krwawej kronice królów macedońskich — nie było w tem nic dziwnego. Lecz i Demetrjusz miał przyjaciół; oni dowiedli królowi, że jego syn, jego prawy syn był niesłusznie posądzony. Filip się przeraził; po tem odkryciu już i Perseusza nie mógł uznawać za syna. Sprowadził więc do siebie siostrzeńca swego Antygona; Perseusz uznał za właściwe oddalić się, jego ojciec zaś począł Antygona przedstawiać miastom i wojsku, jako swego następcę — i w tym właśnie czasie spotkała go śmierć... Czy była naturalna? Wśród ludu głucho krążyła wieść przecząca. Tak, czy inaczej, Perseusz niezwłocznie zajął tron ojca, a jednym z pierwszych jego czynów królewskich było wysłanie również i brata ciotecznego w ślady rodzonego.
Jak widzimy, wstąpienie na tron Perseusza zamiast Demetrjusza oznaczało niepowodzenie polityki rzymskiej na Bałkanach. Od tej chwili wszyscy, którzy nie byli zadowoleni z protektoratu rzymskiego, zaczęli patrzeć na króla macedońskiego jako naturalnego. Gdyby Perseusz był zręczniejszym politykiem — udałoby mu się stworzyć silną koalicję wschodnio-grecką przeciwko Rzymowi; ale i bez tego rozporządzał środkami bardzo znacznemi.
Już Filip zebrał bogaty skarb w Pelli, za który można było długo utrzymać silne wojsko najemne, a najemników, nawet doskonałych, dostarczała i Grecja i państwo Gallijskie w Tracji. Nie mniej znaczny był zapas zboża i broni; potrzebna była tylko umiejętność zarządzania tem wszystkiem, umiejętność nieoszczędzania środków w decydującej chwili — a właśnie tej umiejętności Perseusz nie posiadał. Zdolności jego nie wychodziły poza inscenizowanie zamachów rozbójniczych, co też niezawsze się udawało: jak np. zamach jego towarzysza, niejakiego Ewandra, na życie Eumenesa, który przybył, by złożyć ofiarę w Delfach; Perseusz nie osiągnął celu i shańbił się tylko, jako świętokradca, w całej Grecji. Przytem zachowywał się bezczelnie, naruszając dowolnie układ zawarty przez Rzym z jego ojcem. Rzym nie był skłonny do użycia siły, ale wobec tego, że Perseusz wciąż krzywdził jego sprzymierzeńców, zmuszony był wypowiedzieć wojnę niesfornemu królowi. Była to trzecia wojna Macedońska (172—168).
Jak bardzo nie na rękę była ta wojna Rzymianom, dowodzi zupełne ich nieprzygotowanie. Poseł rzymski, Marcjusz, zmuszony był uciec się do podstępu i skłaniał króla do zawarcia dłuższego zawieszenia broni w celu pertraktacyj dyplomatycznych, aby Rzym zdążył się przygotować. Marcjusz wielce się chełpił w senacie swą zręcznością, lecz nie doczekał się pochwały: postąpiłeś, mówiono, mądrze, lecz nie po rzymsku. Ale i te przygotowania nie wiele pomogły. Tutaj znowu trzeba będzie przypomnieć o rzymskich prawach republikańskich: dowództwo w czasie wojny powierzano tylko starszemu magistratowi (zwykle konsulowi), a magistratów obierano na rok. Kogo lud wybierze konsulem, ten wyrusza do armji, wszystko jedno, czy posiada talent wojskowy, czy go nie posiada. Jest rzeczą zrozumiałą, że pod tym względem pierwszy lepszy Perseusz miał więcej szans do zwycięstwa: od najmłodszych lat przywykł do swej armji i dowodził nią nie przez jeden rok, lecz przez całe życie.
Nadszedł pierwszy rok wojny; wojsko rzymskie zostało rozbite. W drugim roku niczego nie dokonano. W trzecim roku konsulem został sam Marcjusz i okazał wielką Śmiałość, przeprowadzając wojska spadzistemi ścieżkami przez Olimp. Okrążył Perseusza, ale ten cofnął się w porę i zajął niedostępny przesmyk na południe od Pidny, poczem wszelkie działania utknęły. Wszystko to ujemnie wpływało na dyscyplinę. Przedewszystkiem komisarze rządowi w miastach sprzymierzonych przez swe nadużycia poniżali honor imienia rzymskiego i budzili w obywatelach nienawiść do Rzymu: byłże to pokojowy protektorat w myśl Flaminina? Żołnierze zaś, widząc nieudolność wyższego dowództwa i chciwość komisarzy, nauczyli się krytykować jednych i z zapałem naśladować drugich.
Wreszcie — tłum miejski, nie mogąc doczekać się zwycięstw, chciwie słuchał przeróżnych plotek: potępiano działalność dowódców i z wielką pewnością siebie rozwijano własne plany strategiczne.
Było jasne, że stan taki dłużej trwać nie może: zwyciężenie Perseusza nie mogło być dziełem pierwszego lepszego nowicjusza, wymagało wodza dojrzałego i doświadczonego. Szlachta przekonała się, że należy bezwarunkowo przeprowadzić w wyborach konsularnych jednego z wypróbowanych wodzów ze starszego pokolenia, jednego z tych, co już dawniej dzierżyli konsulat. Wybór jej zatrzymał się na L. Emiljuszu Pawle (L. Aemilius Paulus).
Imię to spotykamy tu nie poraz pierwszy; czytelnik nie zapomniał jeszcze tego «rozrzutnika swej wielkiej duszy», który nie chciał przeżyć klęski Rzymu pod Kannami. Był to ojciec naszego Emiljusza; starszą jego siostrą była Emilja, żona wielkiego Scypjona, o której wspomnieliśmy wyżej. Lecz to bliskie pokrewieństwo ze zwycięzcą Hannibala nie przeszkodziło mu zawrzeć równie bliskiego związku z jego najzawziętszym wrogiem: jedną ze swych córek wydał za M. Katona, syna surowego cenzora z r. 184. Sam był błogosławionym ojcem rodziny: z żony swej Papirji miał on, prócz córek, dwóch synów, odznaczających się dużemi zdolnościami. Mimo to uznał za stosowne rozwieść się z nią i ożenić się z inną, która mu także powiła dwóch synów. W nich widział dalszy ciąg swego rodu, a obydwóch starszych oddał w celu usynowienia dwom swoim bezdzietnym przyjaciołom, takim samym, jak i on, patrycjuszom: pierwszego — Fabjuszowi Maksymowi, drugiego — synowi Scypjona Afrykańskiego, swemu krewnemu i rówieśnikowi. Wprawdzie obaj odznaczyli się później, ale w dalszem opowianiu spotkamy tylko drugiego, który, nosząc nazwisko swego prawnego ojca, imię rodzonego odziedziczył jako przydomek; był to P. Cornelius Scipio Aemilianus. Narazie jednak wracamy do jego ojca.
Miał on wówczas około lat 60. Pierwszy swój konsulat z honorem spędził w wojnie z Ligurami, dowodząc ośmiotysięczną armją i mając przeciwko sobie wroga pięciokrotnie silniejszego. Dzięki swym mądrym posunięciom strategicznym zapędził Ligurów do obwarowanych miast i zmusił do kapitulacji, następnie zaś ofiarował im pokój na bardzo przystępnych warunkach, zabierając tylko okręty, z których wróg korzystał w celu napadów pirackich po calem zachodniem Śródziemnomorzu aż do słupów Heraklesa. Podstawą tych powodzeń była zaprowadzona w wojsku żelazna dyscyplina; ale ona to właśnie osłabiała urok surowego patrycjusza między prostym ludem. Kiedy po upływie owego dziesięciolecia wystąpił po raz wtóry, jako kandydat na konsula, imię jego nie zyskało sobie większości. Powrócił do trosk życia — prywatnego i, kochając gorąco swe dzieci, z zapałem zajął się ich wychowaniem. Filhellen, na podobieństwo Scypjona, Flaminina i wogóle szlachty, sprowadził do swych dzieci nauczycieli greckich, i to nietylko literatury i filozofji, lecz także malarstwa i innych przedmiotów; w takich warunkach wzrósł wódz narodu rzymskiego Scypjo Aemilianus.
Szlachta postanowiła teraz przeprowadzić na konsula właśnie Pawła, doskonale rozumiejąc, że przywrócenie zachwianej dyscypliny jest nietylko koniecznym warunkiem pomyślnego prowadzenia wojny, lecz również pomyślności całego państwa. Lud na szczęście również to zrozumiał: Paweł otrzymał konsulat na rok 168. Nim wyruszył do armji, zebrał lud i zwrócił się doń z surowem napomnieniem. «Zadziwiające rzeczy», powiedział, «zauważylem w czasie tej wojny. Niema kółka, niema pijatyki, gdzie nie zjawialiby się mądrzy ludzie, doskonale wiedzący, jak należy prowadzić wojska do Macedonji, gdzie rozbijać obóz, w jakich miejscowościach osadzać garnizony, gdzie rozmieszczać punkty żywnościowe i tak dalej. I nie dość, że oni to wiedzą: ledwie tylko zrobiono cokolwiek nie po ich myśli, natychmiast żądają, by konsul się stawił przed nimi w celu wyjaśnienia, jakgdyby przed sądem. Dla nas, prowadzących wojnę, stanowi to wielką przeszkodę: nie wszyscy są przecież tak obojętni na opinję ludzi, jak wielki Fabjusz, który wolał oddać wam na pastwę swą dobrą sławę, niż, ratując ją, narażać kraj na niebezpieczeństwo. Nie znaczy to, bym uchylał się od krytyki; przeciwnie, ja jej żądam; lecz niech to będzie krytyka ludzi, znających się na rzeczy. Dlatego, jeżeli między wami znajdują się ludzie, uważający, że mogą mi dawać rady pożyteczne dla sprawy — proszę bardzo do nas na okręty, do wojska, do Macedonji. A komu milsze są pokojowe warunki miasta, ci niech z lądu nie sterują mym okrętem i niech zadowolą się obfitym pokarmem plotek miejskich — nam w obliczu wroga rady ich są niepotrzebne».
Zwykła, choć bardzo trudna droga z Italji do Macedonji prowadziła przez morze do Epiru, następnie przez góry do Tessalji. Paweł już po pięciu dniach, odkąd wyruszył z Brundusium, był w Delfach, gdzie nie zapomniał złożyć ofiary Apollinowi; minęło jeszcze pięć dni, i stanął u podnóża Olimpu wśród oczekujących go legjonów Zjawienie się czcigodnego starca, jako następcy młodych konsulów z lat minionych, wywarło wrażenie na nie: karnych żołnierzy; Paweł spotęgował je, zwracając się do nich z odpowiedniemi słowami: «Kierownictwo działań wojennych — powiedział — jest rzeczą wodza i zwołanej przezeń rady wojennej. Żołnierz powinien troszczyć się o trzy rzeczy: o silę i zdrowie swego — ciała, o stan swej broni i o zapas pożywienia, w celu spelnienia naglych rozkazów. Resztę powinien powierzyć nieśmiertelnym bogom i swemu wodzowi». Niemało ważkich słów przytem powiedział — tak, że po jego mowie nawet starzy żolnierze zmuszeni byli wyznać, że po raz pierwszy dowiedzieli się, czem jest obowiązek żolnierski. — Trzecią i zapewne najsurowszą mowę Paweł zmuszony był wypowiedzieć w głównej kwaterze, do swej «kohorty» (sztabu), z której wyznaczano komisarzy do miast sprzymierzonych, lecz po niej, oczywiście, nie pozostało śladów w kronikach historycznych.
Paweł od słów rychło przeszedł do czynu. Perseusz ze swojem 43.000-em wojskiem ciągle jeszcze stał nad Dionem na południe od Pidny, w pozycji niedostępnej, zagrodziwszy drogę do Macedonji; armja rzymska mniej liczna stała w tem samem miejscu, na południe od tamtej. Flanki obu armji opierały się o Olimp z jednej strony i o morze z drugiej. W ten sposób sytuacja mogła przez dłuższy czas nie ulec żadnej zmianie, czas jednak pracował dla Perseusza, a zapalnym Grekom się zdawało, iż Rzym nie jest w stanie zakończyć wypowiedzianej przez siebie wojny; konieczne było śmiałe uderzenie, i Paweł potrafił je wymierzyć.
Wysłał on oddział 8.000 żołnierzy pod wodzą swego siostrzeńca, młodego Scypjona Nazyki, w celu otoczenia Olimpu od południa, następnie od zachodu, dalej od północy i od wschodu: przyczem w umówionym dniu Nazyka miał się znaleźć na tyłach pozycji Perseusza. Manewr powiódł się, i Perseusz, który zawsze tracił głowę w wypadkach nieoczekiwanych, opuścił swą niedostępną pozycję w przesmyku nad Dionem i cofnął się jeszcze dalej na północ aż do samej Pidny. Paweł oczywiście ruszył za nim; obaj przeciwnicy znowu zajęli pozycje naprzeciw siebie, rozdzieleni rzeczką o spadzistych brzegach, Białą (Leukos). Gorący Nazyka na radzie wojennej żądał natychmiastowej bitwy; «i jabym jej żądał, gdybym był w twoim wieku i ty, kiedy pożyjesz tak dlugo jak ja, zrozumiesz, że właśnie teraz przyjąć bitwy nie można.» Żołnierze byli zmęczeni, odpoczynek był nieodzowny. Lecz Paweł kierował się nie tylko ludzkiem wyrachowaniem; mąż świątobliwy — rozpoczął przecie pochód od uroczystej ofiary złożonej w Delfach — czuł bezpośrednie spojrzenie Zeusa na sobie i nie chciał przedsięwziąć niczego bez jego błogosławieństwa. Padała ofiara za ofiarą, już legło dwadzieścia byków, a wróżbita grecki ciągle jeszcze nie obiecywał powodzenia: wreszcie, po dwudziestym pierwszym, powodzenie zostało zapewnione, — lecz jedynie dla walki obronnej.
Tymczasem — według naszego czasu, około 3-ej po południu — nieprzyjacielskiemu koniowi zachciało się przepłynąć na rzymską stronę rzeki. Kilku Traków z forpoczt Perseusza pogoniło za zbiegiem, aby go zawrócić, lecz tu spotkali się z żołnierzami rzymskimi, którzy wystąpili w obronie nowego sprzymierzeńca. Krzyk, śmiech, bitka — Trakowie, widząc, że ich ziomków biją, rzucili się na pomoc; spotkali się z lekką piechotą rzymską; zwolna całe lewe skrzydło Perseusza (sam on dowodził prawem, gdzie stała jego konnica) przedostało się na rzymską stronę rzeki. I stało się to, czego pragnął Paweł — bitwa obronna. Rzymianie cofnęli się do obozu, i tutaj napadające lewe skrzydło wroga zostało otoczone przez ciężką piechotę legjonów. Trzeba było się cofać, naprzód wolno, potem w nieporządku, nareszcie w popłochu; strumień znowu został przebyty, lecz tym razem napadają Rzymianie... Rozbiwszy lewe skrzydło, legjony mają przed sobą wyborowe siły wojska perseuszowego — falangitów z ogromnemi sarisdami; ale plan bitwy Macedończyków był zniweczony przez ten głupi przypadek, a Rzymianie byli podnieceni swem zwycięstwem.
Mimo wszystko nacisk ich został wstrzymany przez ten nieprzezwyciężony zastęp; widząc to, Salwjusz, wódz samnickiego oddziału Pelignów, rzuca sztandar w samą gąszcz wroga. Oddać sztandar to niezmyta hańba; Pelignowie wszyscy, jak jeden mąż, rzucili się piersiami na sarissy i wszyscy, jak jeden mąż, padli. Rzymianie poczynają się cofać. Paweł, znajdujący się przez cały czas w przednich szeregach, z rozpaczy rozdarł na sobie płaszcz, widząc, że bogowie nie chcą mu dać zwycięstwa. Tak więc Rzymianie się cofają; najbliżej pod naciskiem wroga był M. Kato, zięć dowódcy. Ten odważnie rąbie mieczem, lecz nagle wróg nieoczekiwanem uderzeniem wytrąca mu go z ręki. Powrócić bez miecza? Niepodobna! Zwraca się więc do swoich i znakami pokazuje, co mu się stało. Podbiega do niego garść odważnych żołnierzy i wszyscy razem rzucają się na falangitów. Nacisk wroga zostaje wstrzymany; Kato pomiędzy trupami znajduje swój miecz, podnosi go, krzykiem radości witają go swoli Falanga drgnęła — legjoniści rzucają się w powstałą wyrwę, sieką na prawo i na lewo, jest ich coraz więcej i więcej; oto centrum Macedończyków nie wytrzymało, rzuca się do ucieczki.
Na ich prawem skrzydle stała konnica i dotychczas nie brała udziału w bitwie, która rozpoczęła się na lewem, i teraz, kiedy przyszła na nią kolej, nie uznała za właściwe atakiem swym zapobiec klęsce. Uciekła i ona, lecz tutaj gniew cofających się przed nieprzyjacielem falangitów zwrócił się przeciw konnicy. Rzucili się na jeźdźców, zaczęli strącać ich z koni, zadawać ciosy, lecz przez to klęska wroga stała się jeszcze bardziej sromotną. Pole bitwy pokryło się dwudziestoma tysiącami trupów, rzeką Biała stała się purpurową od krwi, z rzymskiej strony padło tylko stu ludzi; prawie wszyscy z pomiędzy Pelignów. Nadszedł wieczór: w świetle pochodni szukali i spotykali Rzymianie zuchów, którzy zapędzili się naprzód. Każdy nadciągający oddział zwiększał radość zwycięzców brakowało tylko jednego, syna dowódcy, młodego Scypjona. Czyżby Nemezis zażądała odeń tej ofiary za odniesione zwycięstwo? Nie... narazie jeszcze nie: Scypjo nadciąga; poprostu zapędził się dalej niż wszyscy i dlatego powrócił ostatni.
Perseusz w ucieczce dotarł aż do Pelli, stamtąd zabrał swą rodzinę i skarby i, korzystając z wolności dróg morskich, na okręcie dopłynął do Samotracji; z nim razem nieliczni z jego krewnych i młodzież dworska. Samotracja jest wyspą Świętą: tutaj od dawien dawna odprawiano te same obrzędy tajemne, które według podania Jazon wznowił na Lemnosie z powodu «grzechu lemnijskiego», obrzędy tajemniczej dwójcy Kabirów, których Grecy utożsamiali ze swymi Djoskurami. Świątynia korzystała z praw schroniska; i oto Perseusz ze swą świtą zjawił się tam, prosząc o schronienie dla siebie i swoich.
Lecz prawo schroniska nie obejmuje jawnych przestępców, a takim był... sam król-bratobójca? Ciemna była ta historja macedońska, lecz niech pozostanie tajemnicą bogów i własnego sumienia króla; ale za to cała Hellada wie o zamachu na życie Eumenesa w Delfach, a sprawca zamachu Ewander znajduje się w świcie królewskiej. — Czy tylko o to chodzi? Temu można zaradzić, znowu coprawda po macedońsku: błysnął sztylet i Ewander nie żyje. Przeszkoda usunięta! Zadrżeli kaplani: czyż zbrodnię zmywa się zbrodnią? Lecz Paweł, jak o tem wiemy, był człowiekiem wielce pobożnym: uszanował nawet wątpliwe prawo schronienia; zarządził tylko, aby błagalnikowi uniemożliwić ucieczkę. A ten błagalnik był niezmiernie bogaty: zdołał ocalić nieprzebrane swe skarby: z łatwością udało mu się znaleźć śmiałka, który zgodził się przewieść go do Tracji, do króla Kotisa. Gdy Perseusz rozprawił się z Ewandrem, pozostali opuścili króla i jego rodzinę. Nadszedł wieczór umówiony: najpierw na okręt przenoszą skarbiec królewski, a potem?... Potem żeglarz niespodzianie podnosi kotwicę i pozostawia króla z rodziną na opustoszałym brzegu.
To ostatnie niepowodzenie do reszty go złamało; posyła list do Pawła: «Pozdrowienie od króla Perseusza»...
List zostaje mu zwrócony: od króla? Jakiego króla? — Pisze drugi list: «Pozdrowienie od Perseusza». Teraz już można się zgodzić: zwycięzca w dobrotliwych słowach zaprasza go do swej głównej kwatery. Perseusz przychodzi i, niepomny swej godności, rzuca się na twarz do kolan Pawła. «Wstań!» z gniewem krzyczy Rzymianin, «nie poniżaj mego zwycięstwa!»
Zwycięstwo było zupełne; aby zebrać jego owoce, senat, podług odwiecznego zwyczaju, wysłał do Pawła dziesięciu posłów ze swego grona. Zasada Flaminina utrzymana została w mocy: Rzym nie przywłaszczył sobie ani jednej piędzi ziemi na Bałkanach. Natomiast Macedonja rozdarta została na cztery oddzielne republiki; dom królewski, wywodzący swój ród od Heraklesa, w osobie ostatniego potomka, Perseusza, usunięty został od władzy. Podatki, które gminy macedońskie płaciły królowi, zostały zmniejszone o połowę, lecz za to połowa ta winna była wpływać do skarbu rzymskiego. Innemi słowy: republiki macedońskie zostały uznane za lennicze w stosunku do Rzymu — co było nowością. Zwrócono także uwagę i na tych, których Perseusz usiłował nakłonić do przymierza ze sobą, specjalnie na Achejczyków, sprzymierzeńców jego dziada, Antygona. Wolność ich pozostała nienaruszona, ale zażądano 1000 zakładników, a między nimi syna ich stratega Likorta, znakomitego w późniejszych czasach historyka Polibjusza. Prawdopodobnie nie jeden z nich wspominał teraz słowa poprzednika Perseusza na tronie macedońskim, wypowiedziane wobec ich ojców przed trzydzietu laty: «Pan rzymski zmusi was, iż żałować będziecie sprzymierzeńca Filipa!» I nie tylko oni, ale i Eumenes i wyspiarze Rodosu poczuli, że, wobec pogromu macedońskiego współzawodnika, przestali być Rzymowi potrzebni.
Zwycięzcy mogli teraz powrócić do domu, gdzie czekał na nich zasłużony tryumf. Zasłużony, lecz mimo to wątpliwy: osobiści wrogowie Pawła rozniecali przeciwko niemu niezadowolenie obywateli — żołnierzy, rzekomo z powodu wprowadzonej przezeń surowej dyscypliny. Mimo wszystko tryumf został mu przyznany. Jego początek zasępiło nieszczęście w domu tryumfatora: z dwóch młodszych synów, których pozostawił sobie jako spadkobierców swego imienia, jeden umarł na pięć dni przed uroczystością; uwieńczony starzec zmuszony był przezwyciężyć swój żal i z radosną twarzą pokazać się bogom i ludowi. W pochodzie miał kroczyć przed rydwanem tryumfatora zwyciężony i uwięziony król ze swemi dziećmi, jako jeniec — taki był bowiem odwieczny, okrutny zwyczaj, którego Paweł nie mógł zmienić; był zadowolony choć z tego, że, nie żądano od niego, zgodnie z tradycją, stracenia jeńca w ciemnicy po uroczystości. — Perseusz wiedział o tem; wypiwszy do dna czarę upokorzeń, błagał Pawła, aby mu darowano przynajmniej tę ostatnią mękę... Paweł dal lodowatą rzymską odpowiedź: <to raczej jest w twojej mocy, niż w mojej». Perseusz zrozumiał odpowiedź, lecz ręka, co się niedawno podniosła na Ewandra, tym razem zawiodła.
Uroczystość się odbyła; trwała trzy dni. Cała droga pochodu, cyrk między Awentynem i Palatynem, następnie Forum i wiodąca na Kapitol droga Święta, była z obydwóch stron zastawiona pomostkami, na których tłoczył się lud; wszystkie świątynie były otwarte, wszędzie odbywały się ofiary, płonęły kadzidła i rozbrzmiewały modły. Cały pierwszy dzień poświęcony był na przewożenie przedmiotów sztuki, należących do króla, magnatów i miast zwyciężonej Macedonji. Na nieszczęście ów zwyczaj, wprowadzony przez Marcella po zdobyciu Syrakuz pół wieku temu, nie dał się wykorzenić; na dwustu pięćdziesięciu wozach zostały przewiezione posągi marmurowe i spiżowe, płaskorzeźby i obrazy. Ozdobią one kolumnady i świątynie rzymskie, teraz zaś niechaj lud ujrzy je wszystkie razem, jako najcenniejszą część zdobyczy. — Drugi dzień pokazał Rzymianom zdobyty na wrogu oręż; umiejętnie ułożono go na niezliczonych wozach bojowych, tak że mimo pozornego nieladu w ugrupowaniu widok ten sprawiał miłe wrażenie swą barwnością i niezwykłością. Prócz tego skutkiem nieuniknionych zderzeń masa ta wydawała ciągle rozgłośny szczęk i dźwięk. Po orężu, pokazywano nieprzebraną moc areć bra, zarówno w stanie surowym, jako też obrobionym, w postaci pięknych rzeźbionych i wzorzystych naczyń.
Lecz najuroczystszy był dzień trzeci. Na czele pochodu szli trębacze, wygrywając pobudki wojenne. Za nimi pędzono sto dwadzieścia wołów z pozłacanemi rogami, przybranych wiankami i wstążkami — była to ofiara dla Jowisza Kapitolińskiego. Dalej szły pięknie odziane pacholęta z naczyniami ofiarnemi. Jeszcze dalej — młodzieńcy, niosący zdobyte złoto w osiemdziesięciu naczyniach, a za nimi ci, co nieśli złotą czarę, ofiarowawą Jowiszowi przez samego Pawła — olbrzymią, ciężką, zdobną w różnobarwne drogie kamienie... Prawdopodobnie jednak znawcy woleliby te mniejsze czary, także złote, które niesiono za nią, — wyroby starożytnych mistrzów epoki Antygonów i Seleuków. — Lecz oto wśród szmeru zdumienia rozlega się donośny gwar: ukazuje się uroczysty rydwan Perseusza, na nim jego broń, jego djadem królewski, a dalej — rozdzierający widok: małe dzieci zwyciężonego króla, prowadzone przez sługi, rozpłakane siłą niejasnej świadomości przeżywanego momentu, którego nie rozumiały, lecz którego ciężar odczuwały; byli to dwaj chłopcy i jedna dziewczynka. Wreszcie szedł on sam, ich ojciec, godny politowania w swem poniżeniu, nad które jednak przeniósł życie. Lecz na Perseusza niezbyt zwracano uwagę; widok jego płaczących dzieci mimowoli wywoływał łzy w oczach widzów. «Oto przykład zmienności szczęścia!» — Czyjego? — «Naturalnie: żwyciężonego, byłego króla Perseusza!» — A czy to nie tego, co jedzie za nim? — «Jakto? Zwycięzcy?» Tryumfator jedzie na
złotym rydwanie, starzec w laurowym wieńcu. «Któż jest szczęśliwszy od niego?» Nawet żołnierze, idący za nim, śpiewają wesołe pieśni, ażeby złagodzić zazdrość bóstwa. Lecz czemuż jest sam? Czemu synowie nie towarzyszą mu na rydwanie, jak być powinno podług przykazań ojców?» — «Ależ jednego pochował w tych dniach!» — Jednego pochował, a gdzie drugi?
Tryumf się skończył; Perseusza wysłano na osiedlenie do Alby Fucyńskiej, gdzie żył jeszcze kilka lat; jego dzieci żyły życiem prywatnem, którem historja się nie interesuje. A tryumfator, po świętej ofierze, zdjął wieniec laurowy, zdjął swój płaszcz wodza i powrócił jako zwykły obywatel do loża boleści swego młodszego, ostatniego syna. Nemezis w zupełności dług swój odebrała: trzydniowy tryumf oddzielił tylko jeden pogrzeb od drugiego. I kiedy potomni chcieli sobie wyobrazić nieubłaganą zmienność Fortuny i jej okrutne igraszki, co przeplatają żałobę tryumfem, a tryumf żałobą — wspominali L. Emiljusza Pawła.
Gdy Rzym odzyskiwał równowagę po wysiłkach trzeciej wojny Macedońskiej, Wschód był terenem zdarzeń tak napozór błahych, że współczesna historjografja grecka nie uważała nawet za wskazane wspomnieć o nich. Lecz dla nas, pomimo to, są one bardzo ważne.
Trzeba wiedzieć, że Antjoch Wielki, zawierając pokój z Rzymem po swej klęsce pod Magnezją, zobowiązał się wydać jako zakładnika swego młodszego syna, również Antjocha. Sam wkrótce potem został zabity, tron jego odziedziczył starszy syn, Seleukos IV Filopator, człowiek słaby i niezdolny do czynu. Przez cały ten czas czternastu lat, młodszy Antjoch był w Rzymie, obracając się naturalnie wśród szlachty, która go sobie pozyskała. Tradycyjny w rodzie Seleukidów filhellenizm spotęgował się w nim jeszcze dzięki temu, co słyszał wśród filhellenów rzymskich. Śmierć brata w roku 175 powołała go na tron: Rzym chętnie wyraził swą zgodę, wiedząc o jego przyjacielskiem dla siebie usposobieniu. Antjoch powrócił do ojczyzny jako zapalony wielbiciel wszystkiego, co greckie; przejeżdżając przez Ateny, zobaczył wspaniały fundament założonej przez tyrana Pizistrata, prawie czterysta lat temu, świątyni Zeusa Olimpijskiego. Zadanie wydało mu się godnem jego imienia; udzielił środków na dalszą budowę — jednak nie on ją wykończył, lecz dopiero cesarz Hadrjan w trzy stulecia później.
Skrajny filhellenizm — to był jeden rys charakteru Antjocha E»pifanesa» (tak go nazywano, niby «boga widomego», wskutek syryjskiej tendencji do ubóstwienia królów); drugim była chęć przywrócenia i rozszerzenia mocarstwa swego ojca. Czasy sprzyjały tym zamiarom. W Egipcie umarł Ptolemeusz V Epifanes, mąż Kleopatry I, siostry Antjocha, zostawiwszy pod opieką wdowy dwóch synów i córkę Kleopatrę II. Było to zresztą zjawisko zgoła zwyczajne. Z synów-Ptolemeuszów: VI Filometor był wprawdzie nieco lepszy, ale za to VII Ewergeta II (poufale nazywany Fiskonem t. j. «tłuściochem»), nieco mądrzejszy; obaj rozsądku mieli niewiele, ale Egipt przywykł do pokory, i ze strony ludu nie przewidywano trudności, zwłaszcza, gdy Filometor, zgodnie z miejscowym zwyczajem, ożenił się ze swą siostrą Kleopatrą. Trudności począł czynić ich wuj, Antjoch Epifanes, który chciał skorzystać z okazji, aby pod pretekstem opieki zawładnąć Egiptem. Udało mu się zwabić do siebie starszego chłopca. Wówczas Aleksandryjczycy ogłosili królem młodszego. Antjoch wyruszył przeciwko nim z wojskiem w obronie praw starszego i osiągnął swój cel; lecz teraz bracia pogodzili się i w ten sposób pozbawili go pretekstu do dalszej interwencji.
Mimo to Antjoch nie wypuszczał jednak z rąk zdobyczy; wówczas Ptolemeusze zwrócili się do potęgi opiekuńczej, do Rzymu, i senat rzymski przysłał, w celu rozpatrzenia spraw syryjsko-egipskich, jednego z senatorów, G. Popiljusza. Ze strony Rzymu Antjoch nie spodziewał się przeszkód: widział on w senatorach rzymskich przyjaciół z czasów swego długoletniego zakładnictwa w Rzymie. Lecz Rzymianie nie znali żartów w sprawach państwowych, i Popiljusz zakomunikował królowi żądanie senatu, aby wycofał swą armję z Egiptu. «Pomyślę nad tem» — odparł Antjoch. Wówczas Popiljusz — rzecz działa się na otwartem powietrzu — nakreślił swą laską linję dokoła króla i rzekł do zdumionego: «Zanim wyjdziesz z tego koła — musisz mi powiedzieć, co mam donieść senatowi?» Niezmiernie zmieszany Antjoch odrzekł pokornie: «Spełnię wolę senatu» Armja syryjska rzeczywiście została wycofana z Egiptu, a «koło Popiljusza» cieszyło się zasłużoną sławą u potomnych.
W takim nastroju, w jakim Antjoch opuszczał Egipt, łatwo przychodzi człowiekowi, dla ulżenia uczuciom zawodu, wywrzeć zemstę na kimkolwiek. Ten «ktokolwiek» nawinął się Antjochowi właśnie po drodze z Egiptu do Antjochji: tutaj, w dolinie Jordanu, mieszkał naród mały, lecz uparty, który jakby ześrodkował w sobie to wszystko, co było tak wstrętne dla duszy króla syryjskiego — Judejczycy.
Jak już wiadomo, historję Judejczyków znamy jedynie z ich własnych kronik i dlatego mimowoli patrzymy na nich jakby ich oczami. Lecz jeśli król Antjoch zapragnął dowiedzieć się czegoś o tych swoich poddanych — a napewno był tego ciekawy — to od swego doradcy usłyszał o nich mniej więcej następujące informacje:
— To dziwny naród, niepodobny do innych narodów twego królestwa; siedział w dolinie Jordanu — co prawda, jako naród napływowy — już za czasów trojańskich. Jego królestwo, początkowo niepodzielne, z biegiem czasu rozpadło się; większe poczęło zwać się Izraelem, mniejsze — Judeą. Jeden i drugi naród wzięty został do niewoli: Izraelici przez Assyryjczyków, Judejczycy — przez Babilończyków; lecz podczas, gdy lzrael zginął, rozpłynąwszy się wśród otaczającego plemienia, Juda zachował swą samoistność i zwartość do czasu, kiedy Cyrus, zwycięzca Babilonu, pozwolił mu powrócić. Od tej chwili Juda znowu zamieszkuje dolinę Jordanu, lecz nierównomiernie. Główne siły jego znajdują się na nizinach i w górach nad morzem Martwem; tutaj stanęła jego stolica — Jerozolima. Wyżej — również judejska, ale heretycka Samarja, nie uznająca Jerozolimy; jeszcze wyżej — pogańska Galileja. Wyższa władza w Judei należy do arcykapłana. Ludzie ci wmówili w siebie, że ich bóg zawarł z nimi szczególne przymierze, jako ze swym ludem wybranym; jemu składają w dni świąteczne ofiary całopalne, udając się tłumnie do jego świątyni jerozolimskiej; lecz nie pozwalają robić jego podobizny. Trzy rzeczy odróżniają ich od pozostałych ludzi. Po pierwsze, obrzezanie. Powtóre, pilne obserwowanie sabbatów, które święcą w zupełnej bezczynności, tak że nawet w czasie wojny hufce ich nie decydują się bronić, jeżeli zdarzy się napaść na nie w dzień sobotni. Po trzecie, zakaz używania pewnych pokarmów, wskutek czego stali się najniegościnniejszym narodem w świecie i wspólny posiłek z nimi jest niemożliwy. Sami mówią, że ich bóg dał im to prawo, aby zabezpieczyć ich przed obcowaniem z bałwochwalcami, (jak nazywają wszystkich innych ludzi), obawiając się, że rezultatem takiego obcowania będzie zdrada jego zakonu. Lecz najwidoczniej bóg ich omylił się w swych rachubach. Urok naszego helleńskiego życia kusi ich, specjalnie zaś ich możnowładztwo tak, że coraz częściej zaniedbują obrzezania i wogóle starają się upodobnić do nas; jeszcze kilka pokoleń, i z nimi stanie się to samo, co już zdarzyło się z Lidyjczykami, Karyjczykami, Pamfilijczykami i niejednym innym niegdyś barbarzyńskim, obecnie zaś zhellenizowanym narodem. Przy podziale państwa Aleksandra Wielkiego, razem z Syrją południową dostali się Ptolemeuszowi; ten obchodził się z nimi dobrze i przeniósł część ich do Aleksandrji, gdzie zapomnieli swego języka i przyjęli grecki, wskutek czego zmuszeni byli nawet swe księgi zakonu przetłumaczyć na grecki. Twój ojciec Antjoch Wielki razem z całą Syrją południową ich również przyłączył do swego królestwa; w ten sposób stali się teraz twymi poddanymi. Lud to spokojny i bynajmniej nie wojowniczy; podatki płacą regularnie i żądają jedynie tego, by im pozwolono służyć swemu bogu i zajadle kłócić się między sobą o znaczenie jego przykazań. Dlatego rada moja jest, by dać im spokój.
Ale Antjoch odpowiedział:
— Nie mam czasu czekać przez kilka pokoleń, dopóki rozpłyną się w otaczającem środowisku helleńskiem i staną się takim samym narodem jak wszyscy. Nasze życie helleńskie jest o tyle lepsze od innego, że okażemy im prawdziwe dobrodziejstwo, jeżeli już teraz przyswoimy im to życie. Dlatego rozkazuję, aby w ich świątyni wzniesiono posąg Zeusa, aby obrzezanie było zniesione, zwoje ich zakonu odebrane i zniszczone, sabbaty zapomniane i aby ich zmuszano, nawet siłą, do jedzenia tych pokarmów, które dzięki swej głupocie uważają za szkodliwe dla siebie.
I rozkaz królewski został spełniony.
Szaleństwo to było od tego czasu stosowane bezskutecznie wiele razy, i pomimo to ludzkość nie chce korzystać ze wskazań historji, że wprowadzanie siłą religji, nawet najdoskonalszej, jest rzeczą niemoralną i bezowocną. Poczynanie Antjocha Epifanesa w tym kierunku stanowi przykład, zapewne nie pierwszy, lecz dla nas mimo to najwcześniejszy.
Zamiary jego były uczciwe: był on przekonany o wyższośći swej helleńskiej religji nad wszystkiemi innemi.
Posąg Zeusa Olimpijskiego przed kamieniem ofiarnym całopalenia — czyż istnieje coś piękniejszego, żeby wzbudzić uczucie religijne? Lecz Judejczycy nie uznawali objawienia boga w pięknie; religijność ich wyryła sobie inne łożysko, i wspaniały posąg, wcielenie proroczego marzenia Fidjasza, postawiony w ich jerozolimskiej świątyni, był dla nich jedynie <obrzydliwością». Zwyczaj obrzezania, który nawet śród światłych Judejczyków budził drwiny i skazany był najwidoczniej na zanik — skoro go zgóry zakazano, stał się nagle drogim i świętym. I wogóle groźba stworzyła miłość — milczącą w Jerozolimie, gwałtowną i buntowniczą w gminach wiejskich.
W Modeinie wysłannik królewski, wzniósłszy ołtarz na sposób grecki, począł spraszać lud na ofiarę; nieśmiały wieśniak chciał już pójść za jego wezwaniem, gdy nagle rzucił się na niego starzec, gorliwy wyznawca religii ojców, jednem uderzeniem zabił chłopka, drugiem wysłannika, trzeciem zburzył ołtarz.
Był to kapłan Matatjasz, ojciec pięciu synów; jego energiczny czyn stał się sygnałem powstania. Każdy, komu droga była wiara ojców, poszedł za nim i jego rodziną w spalone góry judejskie, dające możność bronienia się nawet przeciwko znacznie przewyższającej liczbie wrogów. Wodzem tego powstania stał się, z woli ojca, średni, najsilniejszy z pięciu synów, Judasz, zwany Machabeuszem, co oznacza «młot». Przezwisko to objęło także i jego braci; dlatego też nazywamy, powstanie, o którem mowa, «powstaniem Machabeuszów» (166).
W tradycji Judejczyków przechowały się opowiadania o wielu bohaterskich czynach wojennych tej garści junaków, którzy potrafili zamienić początkową walkę partyzancką na prawdziwą wojnę, wojnę przeciwko licznym armjom nieprzyjacielskim; tradycja grecka jednak, jak już wspomnieliśmy, niestety, o tem milczy. To pewna, że ostateczne powodzenie Machabeuszów było możliwe dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności zewnętrznych. Antjoch Epifanes wkrótce po wybuchu powstania poległ; od jego śmierci zaczęły się niesnaski dynastyczne w rodzie Seleukidów, dzięki czemu Machabeuszom latwo było, popierając już to tego, już to | innego pretendenta, zapewnić swej ojczyźnie nietylko wolność kultu, lecz mniej lub więcej pełną niezależność polityczną.
Szczególnie ciekawa dla nas, w tej wojenno-dyplomatycznej zawierusze, jest próba Judy Machabeusza zapewnienia swej ojczyźnie protektoratu Rzymu: «Juda, — opowiada o tem jego historyk Judejczyk — usłyszał o sławie Rzymian, że są silni i potężni i przyjmują wszystkich, którzy zwracają się do nich. W stosunku zaś do przyjaciół i do tych, którzy im zaufali, zachowują umowę, i wszyscy, którzy słyszeli ich imię, obawiają się Rzymian. Mimo wszystko żaden Rzymianin nie sięgał po koronę; stworzyli u siebie radę i stale, codziennie, stu dwudziestu ludzi obraduje nad wszystkiem, co dotyczy ludu i jego pomyślności. Co rok jednemu człowiekowi (nie jest to ścisłe) powierzają zwierzchnictwo nadsobą i władzę nad wszystkiemi swemi ziemiami; wszyscy słuchają jednego, i nie bywa między nimi zawiści ani zazdrości.» — «Rzym, mówi dalej tenże historyk, miłościwie odniósł się do tej próby, lecz specjalnej pomocy swemu nowemu przyjacielowi i sprzymierzeńcowi nie okazał». — Pomimo to, ciekawy jest dla nas ten wyraz sympatji ze strony Judejskiej dla dalekiego władcy z nad Tybru, sympatji, która miała z czasem przekształcić się na okrutną niechęć i nienawiść.
Więcej od Rzymu pomogły Machabeuszom wspomniane już wewnętrzne rozterki w rodzie Seleukidów. Po wojennych powodzeniach Judy Machabeusza, uwieńczonych śmiercią jego na polu bitwy, nastąpiły powodzenia dyplomatyczne jego brata Jonatana, który potrafił osiągnąć ten sukces, że zatwierdzono go jako arcykapłana w Jerozolimie (153 r.). Był to krok następny, lecz nie ostatni: Machabeusze dążyli do zupełnej niepodległości swej ojczyzny i do swej zupełnej w niej władzy. I jedno i drugie powiodło się trzeciemu bratu, następcy Jonatana, Szymonowi: ten nie tylko stał się królem oswobodzonej Judei, lecz także uzyskał możność przekazania po śmierci następstwa tronu swemu synowi; stal się w ten sposób założycielem nowej dynastjj Chasmoneuszów, jak ją nazywamy od imienia przypuszczalnego praszczura.
W ten sposób na Wschodzie przybyło jeszcze jedno królestwo. Państwo to powstało na podwalinach nienawiści plemiennej Judejczyków względem narzucanej im cudzoziemskiej religji helleńskiej; lecz kiedy ustał ten obcoplemienny ucisk, nienawiść ostygła. Znowu urok piękna helleńskiego dał znać o sobie; znajdując się pośrodku między helleńską Syrją i helleńskim Egiptem, otoczona wieńcem miast helleńskich, Judea nie mogła opierać się długo działającym zewsząd wpływom hellenizmu. Dynastja Chasmoneuszów stała się z czasem prawie hellenistyczną; obyczaje helleńskie zaszczepiły się wszędzie, poczynając od dworu; «hellenizujący» zajęli wpływowe i zaszczytne stanowisko wśród nauczycieli ludu judejskiego. Coprawda, natknęli się na równie silne przeciwdziałanie; koniec II wieku i bardziej jeszcze wiek I był epoką zajadłej walki hellenizmu z judaizmem. Była to zdrowa, silna, dobroczynna walka; przekazywana z pokolenia na pokolenie i rosnąca w siłę w każdem z nich, stworzyła w końcu ten czarnoziem, na którym zakwit najpromienistszy żywot w całej historji ludzkości.
Jak wspomnieliśmy, dwudziestolecie po zwycięstwie pod Pidną (168 r.) było dla Rzymu epoką odpoczynku i rozkwitu pokojowego. Oczywiście, drobne wojny wciąż trwały: Gallowie i Ligury na północnych kresach Italji, bandy rozbójnicze na Sardynji i Korsyce, niezależne plemiona z gór hiszpańskich — nie mało trosk przyczyniały namiestnikom rzymskim. Lecz wojny te prowadzone były przy pomocy pokojowego kompletu legionów rzymskich i kontyngensów sprzymierzeńczych, lud zaś rzymski niekiedy dowiadywał się o nich jedynie z okazji tryumfów poszczególnych dowódców.
Za to życie kulturalne płynęło w Rzymie jak potok; miało jednak już nie jeden, lecz dwa ośrodki, wiodące ze sobą walkę namiętną, choć złagodzoną dzięki osobistej przyjaźni przywódców. Filhellenizm był po dawnemu silny wśród szlachty rzymskiej; po śmierci Flaminina głównymi jego przedstawicielami byli Emiljusz Paweł i jego siostrzeniec, rówieśnik i przyjaciel P. Scypio, syn bohatera z pod Zamy. Przyjaźń ich wzmogła się dzięki temu, że, jak już wiemy, bezdzietny Scypjo adoptował starszego syna swego wuja, zwanego od tej chwili P. Scypjonem Emiljanem. Spadkobierca obu swych ojców, naturalnego i prawnego, odziedziczył również i ich filhellenizm. Dokoła niego zgrupowali się wybitniejsi przedstawiciele ówczesnej literatury, zarówno Rzymianie, jak i zamieszkujący Rzym Grecy.
Z pomiędzy pierwszych zwraca naszą uwagę utalentowany poeta Kwintus Ennjusz. Jak już wiadomo, M. Kato przywiózł go ze sobą z Sardynii, gdzie Ennjusz, Kalabryjczyk rodem, służył w oddziałach sprzymierzeńczych przeciwko Kartagińczykom; władając trzema językami: oskim (t. j. samnickim), greckim i łacińskim, mówił o sobie, że ma trzy «serca». Jakie znaczenie miało dlań jego oskie serce, nie możemy brać w rachubę; ale za to greckie dało mu możność — głębiej, niż ktokolwiek przed nim w Rzymie — przeniknąć ducha poezji greckiej; a rzymskie — oddać to, co zrozumiał, w pięknej, na owe czasy, mowie łacińskiej. Katona jednak spotkało rozczarowanie: Ennjusz odsunął się od swego opiekuna i przystąpił do znienawidzonego przezeń ruchu filhelleńskiego. Jego działalność poetycka byla bogata i różnorodna; wystarczy nam jednak ocenić go jako epika i dramaturga, zgodnie z jego własnem życzeniem, jako rzymskiego Homera i rzymskiego Eurypidesa. W charakterze pierwszego był twórcą poetyckiej «Kroniki» (Annales), obejmującej dzieje Rzymu od założenia miasta do ostatnich czasów — oczywiście tych tylko, które można było traktować poetycznie. Wzór przytoczyłem wyżej, z powodu wojny z Pyrrusem; jak czytelnik mógł się przekonać, Ennjusz wyrzekł się w tym eposie narodowego rzymskiego wiersza «saturnijskiego», który od tej chwili poszedł w zapomnienie, i przeniósł na grunt rzymski giętki heksametr grecki, który do ostatnich czasów pozostał ulubionym wierszem epickim Rzymian. — Nie mniejsze były jego zasługi, jako dramaturga, a zwłaszcza tragika.
Nie dążył do samodzielności twórczej, czerpał ze skarbów greckich; ateńska trójca tragiczna V wieku, a zwłaszcza Eurypides, wskazywała mu drogę, którą można było iść śmiało bez obawy zbłądzenia. Z treści — jego tragedje były przeróbkami greckich; nie mniej zadanie jego było i trudne. Należało muzę tragiczną nauczyć mowy łacińskiej; należało osiągnąć ten wynik, by patetyczna skarga wróżki Kassandry bezpośrednio wzruszała serca zebranego w rzymskim teatrze ludu rzymskiego — i Ennjusz wynik ten osiągnął. Od niego zaczyna się rzymska trójca tragiczna; drugim jej członkiem był siostrzan Ennjusza — Pakuwjusz, trzecim — Akcjusz; działalność ich opromieniła drugi wiek przed Chr., ten pierwszy okres klasyczny literatury rzymskiej . Dramaty ich nie zachowały się do naszych czasów, jeżeli nie brać pod uwagę urywków; lecz i tego wystarczy, by usprawiedliwić wysokie mniemanie Cycerona o tych siewcach hellenizmu w Rzymie Scypjonów.
W charakterze wszechpoety Ennjusz pisał również komedje, które jednak nie bardzo były cenione przez krytykę rzymską. W tej dziedzinie zapanowała od czasów Plauta pewna specjalizacja; kontynuatorem jego dzieła był poeta P. Terencjusz, urodzony na krótko przed śmiercią Plauta, a zmarły w młodym wieku. Pochodził on z Afryki, lecz z wychowania był Rzymianinem, bliskim Scypjona Młodszego. Dzięki niemu komedja rzymska bardziej jeszcze zbliżyla się do oryginałów greckich. Terencjusz nie uważał się za uprawnionego do przeróbki dramatów swego ulubieńca Menandra na krotochwile, lecz zachował w nich charakter djalogów, nie wahając się utracić przez to sympatji publiczności, przyzwyczajonej do plautowskich arji i duetów. Wrogowie go oskarżali, że korzystał z usług swych znakomitych przyjaciół w celu stylistycznego wygładzenia swych sztuk, i Terencjusz nie starał się obalić tego mniemania, które było raczej zaszczytnem dla niego. Wszystkie sześć jego komedji zachowały się do naszych czasów, i z uwagi na to, że Terencjusz umarł jako zupełnie młody człowiek, musimy przyznać, że rzeczywiście miał on bardzo wielki talent. Jego znaczenie literacko-historyczne jest ogromne: Terencjusz i Plautus — to natchnienie i wzór dla przyszłych poetów komicznych.
Jeżeli warunkiem oryginalności ma być zupełne unikanie zapożyczania motywów treści, to oryginalniejszym od obu przytoczonych poetów był trzeci członek scypjonowskiego kółka Lucilius. Choć i on również nie był rodowitym Rzymianinem; mimo to jednak, pochodząc z «municipium» z prawem obywatelstwa rzymskiego, a przytem ze stanu rycerskiego, zajmował o wiele wyższe stanowisko społeczne, aniżeli dwaj poprzedni. Dzięki temu mógł, nie liczyć się z nikim, pisząc swe poezje; czyli innemi słowy, mógł zostać satyrykiem. Satyrę nie on wynalazł; słowo to (satira nie jest w bezpośredniem pokrewieństwie z greckim satyros) oznacza właściwie potrawę pożywną, sałatę mieszaną, bigos, «winegret», w poezji zaś wiersz o charakterze mieszanym; w tym nieszkodliwym sensie pisali satyry i Newjusz i Ennjusz. Lecz twórcą satyry w naszem wspólczesnem znaczeniu tego wyrazu, t. j. utworu zjadliwego, karcącego, był właśnie Lucyljusz. Był to poeta wielce płodny, lecz coprawda dość niedbały; każdy wypadek zarówno w jego życiu politycznem, jak prywatnem, znajdował u niego swój oddźwięk, wskutek czego trzydzieści ksiąg jego wierszy, przeważnie heksametrycznych, były, według trafnego określenia Horacego, jakby <tablicą wotywną tego starca.»
Tacy byli przedstawiciele literatury rzymskiej w kółku Scypjona; lecz prócz nich obracali się w niem i Grecy. Z nich na czoło wysunęli się dwaj: Polibjusz i Panecjusz. Pierwszy, syn stratega achejskiego Likorta, znajdował się w liczbie tego tysiąca zakladników, których Rzymianie zażądali od Achejczyków po bitwie pod Pidną; lecz dzięki wysokiemu stanowisku jego ojca, los Polibjusza w Rzymie był o wiele lepszy od losu jego towarzyszów niedoli. Paweł i Scypjo zainteresowali się nim, stał się przyjacielem ich syna i jego towarzyszem w licznych podróżach; miał sposobność obserwować mało znany wogóle Grekom świat zachodni, specjalnie zaś życie polityczne Rzymu. Został historykiem — historykiem całej «epoki chwały» państwa rzymskiego; jego sąd pozytywny o wartości ustroju wielkiej republiki rozwiązuje dla nas, w granicach rozumienia ludzkiego, to zagadnienie, i możemy jedynie żałować, że z czterdziestu ksiąg jego historji w całości zachowało się tylko pięć, a z pozostałych urywki, coprawda dość duże. — Polibjusz był historykiem, Panecjusz filozofem, a przytem, co było wielce szczęśliwym przypadkiem, filozofem kierunku stoickiego. Kierunek ten powstał w Atenach w epoce Aleksandra Wielkiego; przedmiot jego stanowiła przeważnie moralność, hasło — wielkie słowo, że «cnota sama sobie wystarcza», aby w życiu znaleźć szczęście. — Oczywiście usprawiedliwić to słowo przez przykład na sobie samym mógł tylko człowiek doskonały, niezależny od zdarzeń i klęsk zewnętrznych; innemi słowy, mędrzec. Jest to — ideał prawie nieosiągalny. Dlatego konieczną rzeczą jest, w celu moralnego wychowania ludzi, dać im inny, dostępny ideał; ten drugi ideał podrzędny — to obowiązek. Panecjusz jest twórcą etyki obowiązku; w tem leży wielka jego zasługa dla ludzkości. Rzucone przezeń ziarna wydały obfity plon właśnie na niwie świadomości narodowej rzymskiej, która przez samą naturę była jak najlepiej przygotowana dla ich przyjęcia; dzięki Panecjuszowi bohaterska filozofja stoicka stała się narodową filozofją rzymską.
A mimo wszystko hellenizm tego drugiego i trzeciego pokolenia nie miał takiego entuzjazmu, jakim odznaczało się pierwsze pokolenie Scypjona Starszego i Flaminina. Jest to widoczne nawet w urywkach satyr Lucyljusza, który wśród innych niesympatycznych dla siebie zjawisk wyśmiewa także i ów skrajny filhellenizm epoki Flaminina; widać to również i w praktyce, z wyników trzeciej wojny Macedońskiej, w porównaniu z wynikami drugiej z faktu, iż nałożono daninę na prowincje macedońskie; iż surowo postępowano z Achejczykami; iż powstała naprężona atmosfera niedowierzania, która wogóle opanowała stosunki grecko-rzymskie. I chyba się nie pomylimy, przypisując przeważną rolę w tem oziębieniu stosunków-nacjonalistycznej polityce znanego nam już M. Porcjusza Katona.
Był on również miłośnikiem literatury, lecz tworzył ją sam, a cel, który pragnął osiągnąć, był czysto praktyczny. Dlatego też nie zajmował się poezją, jakiż mógł być z niej pożytek? Inna sprawa — wychowanie: sam posiadał syna, i aby go wychować, poświęcił mu większą część tego, co napisał. Między innemi i wyżej wspomnianą historję rzymską; napisał ją nawet własnoręcznie wielkiemi literami, ażeby chłopiec łatwiej mógł ją przeczytać. Jemu również poświęcił małą encyklopedję, zbiór wiadomości pożytecznych dla przyszłego obywatela i ziemianina: tu między innemi wysławia zdrowe prawidła higjeniczne ojców i tradycyjną medycynę domową, gwałtownie napada na lekarzy greckich, na uczniów Erazystrata, Herofila i innych. «Naród ten — mówi — nie mając siły, by zwyciężyć Rzymian mocą oręża, zdecydował się wytępić ich swemi miksturami». Nie dążył Kato do ideałów filozoficznych, będąc zupełnie pewny, że ideał cnoty zawiera pracowite życie staro-rzymskie w zawodzie rolniczym: ku zbudowaniu potomnych napisał swój utwór «O rolnictwie», jedyny, który po nim pozostał. Czyta się to z ogromnem zaciekawieniem poprostu jako pierwszy przechowany do naszych czasów zabytek prozy rzymskiej; lecz jakiż chłód wieje od tej wyrachowanej książki! Niewolnicy istnieją i muszą istnieć, bez nich nie można się obejść w gospodarstwie; należy ich wyzyskać jak zwierzęta juczne, a gdy się zestarzeją, sprzedawać, ażeby ochronić majątek od darmozjadów. Plutarch, biograf Katona, stara się wogóle oddać należną cześć jego zasługom, lecz tutaj jego greckie serce oburza się i przypomina o tem, z jaką ludzkością jego ziomkowie traktowali nie tylko niewolników, lecz nawet juczne zwierzęta, zapewniając paszę darmową tym, co były używane przy budowie Partenonu. I raz jeszcze przekonywamy się, że filhellenizm, to rzeczywiście jedyny mistrz ludzkości, który uczy, że humanizm i człowieczeństwo są równoznaczne.
Już milsza jest dla nas inna cecha tego zatwardziałego Rzymianina: skutkiem konkurencji prowincjonalnego, specjalnie zaś sycylijskiego zboża, nastąpił zanik rolnictwa italskiego. O tem wiedział i godził się z tem, lecz przekazano nam następującą charakterystyczną dlań rozmowę. «Jaka działalność jest najzyskowniejsza?» — «Dobra hodowla bydła». — A potem? — «Średnia hodowla bydła». — A potem? — «Kiepska hodowla bydła». A potem? «Rolnictwo». — «A pożyczać pieniądze na procent?» — «A zabijać ludzi?» Tak więc, nasz ziemianin tuskulański lichwę równa z zabójstwem; widać z tego, z jaką pogardą musiał traktować tę klasę ludzi, którzy zajmowali się w Rzymie lichwa i wogóle spekulacjami pieniężnemi, t. zw. «rycerzy». Jest to tem dziwniejsze, że w jednym punkcie, a przytem w punkcie zasadniczym, popierał ich chciwą politykę.
Jakkolwiek chytrzy byli spekulanci rzymscy, to jednak z wyrobioną w ciągu wieków obrotnością Kartaginy współzawodniczyć nie byli w stanie. Poniżony, zrujnowany rywal na Bagradzie wciąż jeszcze był dla Rzymian groźny: wyleczył się bowiem ze strasznych ran klęski pod Zamą, jego stocznie pracowały ze zdwojoną energją, port pełen był okrętów, rynki pełne towarów; w rzeczywistości owo niezłomne miasto w dalszym ciągu było ośrodkiem handlowym Śródziemnomorza zachodniego. O, czemuż to Scypjo Afrykański, mając w ręku tego nieprzejednanego wroga, wypuścił go na wolność!
I właśnie w tej sprawie Kato występuje, jako nieoczekiwany sprzymierzeniec rycerzy. Przecież i on także wojował w młodości z władczynią fenickich miast na wybrzeżu afrykańskiem i pałał do niej żywiołową, dziedziczną nienawiścią. Oburzały go również wielce lagodne warunki, jakimi się zadowolił zwycięzca z pod Zamy, ten niepoprawny humanista i filhellen, którego, jak wiemy, Kato wogóle niezbyt lubił. Teraz Kato siedział śród najpierwszych w senacie rzymskim; zmuszony był, jako «censorius» (t. j. były cenzor), wypowiadać swe zdanie we wszystkich zagadnieniach jako jeden z pierwszych, jeżeli nie pierwszy. W tym względzie senator rzymski nie był skrępowany; posiadał prawo egredi sententiam, t. j., wypowiedziawszy się na dany temat, mógł mówić o tem, co ponadto go zajmowało; a poważany przez wszystkich censorius tembardziej miał do tego prawo. I Kato przyzwyczaił swych słuchaczów-senatorów do tego, że w jakiejkolwiek sprawie konsul przewodniczący prosił go o zdanie, kończył swą mowę słowami:
Ceterum censeo Carthaginem esse delendam.
(«A zresztą jestem zdania, że Kartago winna być zburzona»). Jednakże humanizm filhellenów przeciwdziałał; jeden z jego najznakomitszych przedstawicieli, Scypjo Nazyka, który zasłynął okrążeniem wroga pod Pidną, używał w swych przemówieniach w senacie refrenu treści wręcz przeciwnej: «A zresztą jestem zdania, że Kartago winna być zachowana». I senatorowie mieli teraz rozważyć, która droga jest lepsza.
Cóż oznaczało to sławne po wszystkie czasy ceterum censeo surowego Katona? Oznaczało ono w płaszczyźnie moralności, że Rzym ma splamić swą odwieczną sławę czynem barbarzyńskim, zburzeniem miasta, które było pochodnią kultury w Afryce północno zachodniej; a przecież aż do tego czasu kroniki rzymskie nie znały podobnej kaźni: ani Kapua, ani Tarent, ani Syrakuzy nie doznaly ze strony Rzymu tak srogiego losu. Oznaczało to w płaszczyźnie (jeżeli można się tak wyrazić) higjeny państwowej, że Rzym winien zgładzić swego rywala na zachodniem Śródziemnomorzu i w ten sposób zagarnąć dla siebie wielką, nadmierną siłę, która, właśnie skutkiem swego nadmiaru, zwróci się potem przeciwko temu, co ją posiadł, i stanie się przyczyną jego zguby.
Oto przepaść, która groziła Rzymowi przez straszne ceterum censeo Katona, i oto znaczenie mądrego, ostrzegawczego głosu Nazyki. Lecz nie tylko sam Kato spychał swą ojczyznę ku tej przepaści — wysiłki jego wspierali equites rzymscy, i ci, którzy w senacie popierali jego politykę. I nareszcie wysiłki te uwieńczone zostały pomyślnym rezultatem — Kartaginie wypowiedziano wojnę. Wojnę okrutną i niesprawiedliwą, spowodowaną jedynie tem, że królewski gród nad Bagradem chciał żyć, że uporczywie uchylał się od zadania sobie śmierci samobójczej. Katon dążył do zagłady Kartaginy, lecz nie zdążył dowiedzieć się o spełnieniu swych ponurych życzeń, gdyż porwała go śmierć w roku 149, w wieku lat osiemdziesięciu. Znienawidzeni przezeń Grecy upamiętnili jego śmierć następującym epigramatem:
Rude ty, sinookie wilczysko! Nawet umarłym
Do swej siedziby, Porcjuszu, nie przyjmie cię Persefona!
Każdy naród zazwyczaj przywiązuje się do takiej formy rządu, jaka mu najlepiej odpowiada, jeżeli zaś z zewnątrz narzuca mu się inną, obcą formę rządu, to inaczej tego nazwać nie można, jak przemocą bezmyślną i nieusprawiedliwioną. Taką naturalną formą rządów była dla Aten republika, dla Macedonji — monarchja; Rzym, zamieniwszy tę monarchję na cztery republiki, zadał krajowi gwałt o wiele trudniejszy do zniesienia od nałożonej nań daniny. Perseusz, prawnuk Demetrjusza-Oblegacza miast, zestarzał się i zmarł zdala od swego narodu, w odległej Albie; Macedończycy zaczęli pokładać nadzieje w jego synu, królewiczu Filipie. Jakież były jego losy? Nic pewnego nie wiadomo; podobno zmarł we wczesnej młodości, jako nauczyciel szkolny w Albie.
Tymczasem w Macedonji ukazał się młodzieniec, głoszący wszem wobec i każdemu z osobna, że jest właśnie Filipem, synem Perseusza, prawowitym spadkobiercą tronu macedońskiego; było to w roku 149, w dwadzieścia lat po bitwie pod Pidną. Twierdzenie wrogów rzekomego Filipa, że jest on właściwie Andryskiem, synem folusznika z Adramittjum w Mizji, nie miało posłuchu, i Filip ów skupił na sobie całą miłość ludu dla krwi Poljorkety. Tama pękła, całą Macedonję w okamgnieniu objął pożar powstania; Rzymianie zmuszeni byli siłą oręża bronić swej polityki. Z początku samozwaniec odniósł sukces: rozbił nieliczny oddział, wysłany przeciwko niemu. Lecz wówczas Rzym wyekspedjował do Macedonji prawdziwą armję pod kierownictwem wytrawnego dowódcy, Kw. Cecyljusza Metella. Pseudo-Filip został rozbity i wkrótce potem wydany Rzymowi przez króla trackiego, u którego szukał schronienia. Ale Rzym nie chciał już przywracać systemu, który zawiódł pokładane w nim nadzieje; Kw. Metellowi «Macedońskiemu» (jak go przezwano, by uczcić jego zwycięstwo) polecono zorganizować Macedonję jako prowincję — nową prowincję rzymską na Wschodzie greckim. W ten sposób, od Flaminina do Emiljusza Pawła, od Emiljusza Pawła do Metella Macedońskiego, polityka rzymska stopniowo i konsekwentnie zmienia się, przechodząc od idei protektoratu do idei panowania. Teraz przed całym Wschodem greckim ukazał się oczekujący go los.
Wśród następstw tej czwartej wojny macedońskiej były także dodatnie. Macedonja została ponownie zjednoczona; Rzym przejął zadanie obrony półwyspu przeciw barbarzyńcom północnym, a przedewszystkiem zbudował drogę wojenną — pierwszą na Bałkanach — od portu epirskiego Dirrachjum (starożytnego Epidamnu, obecnie Durazzo) przez góry do Tessaloniki: droga ta, zwana Egnatjuszową od imienia budowniczego, łączyła morze Jońskie z Archipelagiem i stanowiła zamorskie przedłużenie drogi Appjusza, łączącej Rzym przez Kapuę z portem Brunduzjum.
Zresztą, te zmiany nie dotknęły bezpośrednio Grecji właściwej: ani Metellus ani senat rzymski nie mieli zamiaru naruszać jej niezawisłości. Z pomiędzy czterech, mniej lub więcej silnych państw, na które rozpadło się terytorjum lądowe Grecji w epoce Flaminina — Aten, Sparty oraz związków: etolskiego i achejskiego — jedno, mianowicie związek etolski, zostało zniesione po wojnie Syryjskiej: Rzymianie nie zapomnieli Etolczykom, że w głównej mierze oni właśnie spowodowali przez swe intrygi tę wojnę, i ich związek zniszczyli. Achejczykom natomiast sprzyjali; zażądawszy od nich zakładników za ich dwuznaczną politykę w czasie wojny z Perseuszem, zwrócili im tychże w roku 150. Wówczas, po 17 latach rozłąki, Polibjusz ujrzał nareszcie swą arkadyjską ojczyznę. Dla Achejczyków jego powrót mógł być bardzo dobroczynny; nikt lepiej od niego nie znał Rzymu, jego sił, nastrojów, a przedewszystkiem sił i nastrojów walczących ze sobą stronnictw rzymskich. Oczywiście nie ukrywał przed swymi rodakami, że bezinteresowny filhellenizm w duchu Flaminina zbliża się ku schyłkowi, że jest naciskany z jednej strony przez narodowców z Katonem na czele, z drugiej zaś przez partję interesów materjalnych, rycerzy, kapitalistów, wprawdzie nie reprezentowanych w senacie, ale potężnych swoimi zakulisowymi wpływami. Mówił, że powinni ze swej strony kierować się mądrą, umiarkowaną polityką, aby nie dawać w Rzymie przewagi wrogom wolności greckiej. Niestety, jak to się często zdarza w demokracjach, lud poszedł za tymi, którzy schlebiali jego miłości własnej — i rozegrała się smutna tragedja lat 148 — 46, znosząca resztkę wolności greckiej, ogłoszonej pół wieku temu przez Flaminina.
Jako powód posłużyły niesnaski Achejczyków ze Spartą, która wprawdzie była czŁonkiem ich związku, ale nie dawala sobie wydrzeć niektórych oznak swej dawnej niepodległości. Szczególnie zawzięcie podburzał przeciw Sparcie strateg achejski, Diaios.
Pośrednictwo pokojowe Rzymu, podjęte przez Metella Macedońskiego, okazało się bezowocne. Achejczycy nierozumnie uwierzyli Dijeuszowi, że okazane przez władcę świata umiarkowanie jest spowodowane jego słabością, której źródłem są piętrzące się trudności na Zachodzie. Co się tyczy tych trudności, to, jak zobaczymy, istotnie miały one miejsce, lecz przecież nie były aż tak duże, by pozbawić Rzym swobody działania przeciw tak lekceważącym go przeciwnikom, jakimi byli Achejczycy.
Głównem miastem związku achejskiego był podówczas piękny Korynt, leżący w punkcie skrzyżowania się drogi wodnej przez zatokę Koryncką i Sarońską, z lądową — ze średniej Grecji do Peloponezu, Korynt, spoczywający bezpiecznie w cieniu swej niedostępne warowni, zroszonego chłodną Pireną Akrokoryntu. Tutaj rozdźwięki achejsko-spartańskie odbiły się echem najgłośniejszem, najhałaśliwszem; niesforna czerń pozwalała sobie na wszelkiego rodzaju wybryki względem zamieszkujących w Koryncie Spartan; nie oszczędzano też ich obrońców — Rzymian. Tak Dijeusz osiągnął wreszcie cel swych dążeń: wojnę z Rzymem.
Istotnie: tylko z małym palcem Rzymu. Metellus mógł łatwo doprowadzić wojnę do końca: zebrane przez Dijeusza pospolite ruszenie achejskie nie wytrzymało naporu zwycięskich legjonów. Tymczasem zgodnie z rzymskim porządkiem w dowodzeniu, konsul L. Mummjusz zastąpi! namiestnika Metella, który lepiej zdawał sobie sprawę z położenia. Ale ta zmiana nie o wiele opóźniła decydujący cios. Mummjusz, co prawda, był homo novus, «nowym człowiekiem», lecz odważnym i energicznym.
Mummjusz był również człowiekiem łagodnym; niestety musiał postępować wedlug wskazań senatu, senat zaś był zależny od liczebnego stosunku i nastrojów partyj. Filhelleni byli rozbici; dzięki połączonym wysiłkom nacjonalistów i kapitalistów przeprowadzony został wniosek, żądający od Mummjusza zburzenia Koryntu — handlowego konkurenta Rzymu nad Istmem (146 r.). Trudno pojąć powody tego okrucieństwa i niepodobna go usprawiedliwić.
Lecz gdzież, zapytamy, był w owym czasie P. Scypjo Młodszy, będący duszą Rzymu filhelleńskiego? On również, jak i Mummjusz, musiał kierować niszczycielską wojną przeciwko wrogom Rzymu, nie na Wschodzie, lecz na Zachodzie: w tym smutnym roku gwałtów znajdował się pod murami Kartaginy. Przebieg zdarzeń był następujący. Po zwycięstwie pod Zamą Rzym, niechętny podbojowi prowincji w Afryce, pozostawił jednak nieznośną drzazgę w ciele Kartaginy, którą był król numidyjski, Masynissa, bezpośredni sąsiad Kartaginy na zachodzie. Masynissa, korzystając z niedomówień i dwuznaczności traktatu rzymsko — kartagińskiego, wydzierał swemu poniżonemu sąsiadowi tu i owdzie kawały ziemi. Kartago, skrępowana traktatem, zabraniającym jej prowadzenia wojen ze sprzymierzeńcami Rzymu, mogła odpowiadać na te gwałty jedynie skargami do senatu rzymskiego. Ta droga zaś nie wiodła do celu: skargi wroga nie szkodziły przyjacielowi Rzymu, natomiast dla starego Katona były okazją do wciąż nowego wypowiadania swego ceterum censeo. W wyniku jednak Rzym pewnego razu przekonał się, że wysłanie do Kartaginy poselstwa, i to z samym Katonem na czele, jest rzeczą nieuniknioną. To zaś, co ujrzał Kato na własne oczy, napełniło jego serce przerażeniem: istotnie, przez dwa pokolenia, które zeszły do grobu po Zamie, gród Hannibala zdążył się odrodzić: życie na ulicach i placach wrzało jak potok, port handlowy był pełen okrętów, morze przed nim bielało od żagli, a na lądzie, na błogosławionej równinie Bagradu, inne morze — bogate łany, wobec których widmo głodu jest nie do pomyślenia! Wobec takiego stanu rzeczy zwycięstwo Scypjona zdawało się Katononowi daremne: zjawi się nowy Hannibal i trzeba będzie zaczynać walkę od początku.
Następne dziesięciolecie było powolnem konaniem skazanej na zagładę Kartaginy. Miasto stało się przytem widownią współzawodnictwa własnych partyj politycznych: pokojowej i wojennej, których wpływ był zależny od zmieniającej się sytuacji; ponieważ powodzenie Masynissy w senacie rzymskim równało się porażce pacyfistów, więc nic dziwnego, że zwolennicy wojny podnieśli głowę. Wodzem ich był niejaki Hazdrubal — niestety, prócz bogactwa, nie posiadający warunków do tak odpowiedzialnego zadania. Z początku wojna toczyła się w Afryce — pomiędzy nienasyconym Masynissą i doprowadzoną do rozpaczy Kartaginą; jej wynik nie przysporzył chwały Kartaginie: wskutek nieudolności wodza — najemne wojska zostały pobite na głowę przez oddziały lwa numidyjskiego.
A jednak był to dopiero początek: nad brzegami Tybru bowiem wróg jeszcze bardziej bezwzględny przygotowywał drugi, śmiertelny cios. Zaślepiony chciwością Masynissa nie rozumiał, że pracuje na zgubę — jeżeli nie swoją, to swych następców; niszcząc nieszkodliwego już sąsiada, sam po jego zagładzie tracił znaczenie dla zwycięzcy; lecz przecież błąd taki popełniali o wiele doświadczeńsi w polityce królowie w rodzaju Eumenesa pergameńskiego. Tak czy owak, Kato cel swój nareszcie osiągnął: w 149 r. Rzym wypowiedział wojnę Kartaginie — trzecią wojnę Punicką.
Na nieszczęsne miasto wieść ta, pomimo naprężenia stosunków, spadła jak grom. Spodziewano się, że nie jest jeszcze zapóżno, aby zapobiec katastrofie. Znów partja pokojowa wzięła górę: Hazdrubal i jego zwolennicy zostali skazani na śmierć, której uniknęli, uchodząc z kraju; do Rzymu wysłano posłów celem usprawiedliwienia się przed senatem. Argumenty posłów uznano za niedostateczne. Niezrażeni niepowodzeniem Kartagińczycy ponownie wysłali do Rzymu pełnomocników: teraz zgadzali się na wszystko, co rozkaże władca, byle tylko uratować miasto.
I władca oto rozkazuje — napozór bardzo łagodnie: pozostawia upokorzonej gminie jej tereny, samorząd i własność prywatną; gmina zaś ma wydać konsulom trzystu zakładników ze znakomitych rodów i wypełnić dalsze ich rozkazy. Z zamierającem sercem słuchali pełnomocnicy dyktowanych warunków: tereny, samorząd, majątek — lecz gdzież jest najważniejsze, gdzież samo miasto? — Przecież powiedziane: czekać dalszych rozkazów konsulów! Konsulowie tymczasem w Lilibeum sycylijskiem zgromadzili swe wojska na okrętach, otrzymanych zakładników wysłali do Rzymu, sami zaś wraz ze swą armją wylądowali w Utyce, która nie zawahała się oddać do dyspozycji Rzymu swój port, jako podstawę do stanowczych operacji przeciw skazanemu, pokrewnemu miastu. Tutaj też przybył senat kartagiński po owe dalsze «rozkazy» konsulów.
Odpowiedź brzmiała: Wydajcie broń! Senatorowie odjechali, by po pewnym czasie wrócić. Całe uzbrojenie morskie, broń dalekonośną, zarówno państwową jak prywatną, nawet imitację broni, — przywieźli i posłusznie wydali wrogowi. «Teraz, kiedy wypełniliśmy wasze warunki, może pozwolicie nam wrócić do życia codziennego? I oto złudzenia prysły: Kartagińczyków zawiadomiono, że senat rzymski postanowił zburzyć ich miasto, z tem jednak, że mają prawo osiedlenia się w innem miejscu, lecz nie bliżej niż o dwie mile od morza.
Dzisiaj czytamy spokojnie o tem okrucieństwie dawno minionych wieków. Kartago — to dla nas jeno dźwięk pusty; czyż to nie wszystko jedno, jeśliby jakiś inny punkt t. zw. Małej Afryki był oznaczony tem mianem? Lecz inne będzie miał zdanie ten, kto był na miejscu Kartaginy starożytnej, w jednem z najpiękniejszych miejsc kuli ziemskiej. To wzgórze w pobliżu morza, gdzie obecnie stoi kościół św. Ludwika — to Wawel kartagiński, historyczna Byrsa. Tutaj, gdzie otwierał się widok na szeroki rozłóg, zamieszkiwali patrycjusze kartagińscy, stąd mogli patrzeć, jak nadpływały ich statki. A w głębi malowniczy łańcuch gór na półwyspie, zakończony przylądkiem «Dobrym»; choć znacznie oddalony, lecz dobrze widoczny dzięki przejrzystej atmosferze południowej; pomiędzy przylądkiem a Byrsą — zatoka Kartagińska. Tutaj wjeżdża okręt, zdaleka łatwo go poznać z figury na dziobie (tramie przednim), dzięki tej samej przejrzystości powietrza. Wjeżdża do zatoki, mija wzgórza nadbrzeżne, skręca do przystani. Przystań widać całą — jak na dłoni; ludzie jak mrówki snują się po wybrzeżu. Podstawa wzgórza, jego zbocza, cała miejscowość dokoła usiana domami miasta. Za niem wąski przesmyk między dwiema taflami wodnemi, silnie zasłonięty fortyfikacjami, których widok dodaje otuchy; lecz wzrok odpoczywa na pasie nadmorskim, na wspaniałych willach, któremi ozdobiony jest lewy stok, spadający ku błękitnemu morzu. Przez całe wieki powstawało to piękno, to rodzime, niezastąpione zacisze; i oto, wyszedł rozkaz, aby je porzucić, aby oddać na pastwę niszczącego ognia i szukać innych miejsc na osiedle, zdala od morza — niechaj obezwładniony delfin zakończy swe dni na lądzie.
Wówczas wreszcie ojczyzna Hannibala okaza a się godną swej przeszłości, ocknęła się i zawstydziła swe pokory. Partja pokojowa znowu utraciła wpływ, życiem przypłacili ci, którzy radzili wydać broń bezlitosnemu wrogowi; do zbiegłego Hazdrubala wysłano posłów, z prośbą, by przyjął dowództwo nad miastem w jego ostatnim, rozpaczliwym boju... Jednocześnie innych posłów wysłano do konsulów: niechaj się zgodzą na rozejm trzydziestodniowy, w celu wysłania poselstwa do Rzymu. Konsulowie chętnie zgodzili się na tę zwłokę. Bezbronne miasto zaś skorzystało z niej, pracując usilnie w warsztatach i stoczniach, a kiedy minął termin rozejmu — Kartago nie była już bezbronna. Gdy nie wystarczało ołowiu do umocnień, wydostano go ze szczelin budowli cedrowych. Gdy nie starczyło włosia do maszyn dalekonośnych, kobiety odcięły swe warkocze, składając ojczyźnie w ofierze swą piękność. A wszystko to działo się w największej tajemnicy: wśród ostatnich obrońców świętej sprawy nie znaleźli się zdrajcy. Zdobycie miasta gołą ręką okazało się niemożliwe: trzeba było uciec się do oblężenia, i to podwójnego, z lądu, t. j. ze wspomnianego wyżej przesmyku, i z morza. Goście italscy nie byli przygotowani na opór, a gniew jest złym doradcą na wojnie. Nadeszło lato, a z niem choroby. Oczekiwano pomocy od Masynissy, lecz ten miał już go lat i wkrótce umarł, synowie jego zaś nie bardzo się spieszyli, aby się przyczynić do zamiany sąsiada słabego na silnego. W ten sposób operacje się przedłużały. Próżno w Rzymie stary Kato oczekiwał upragnionej wieści o zwycięstwie, o wzięciu miasta, o jego zburzeniu: dożył do wypowiedzenia wojny, lecz nie doczekał jej wyniku. Chciwie przysłuchiwał się wieściom z rzymskiej kwatery głównej: konsulowie, legat, trybunowie — wszyscy nie stali najwidoczniej na wysokości swego zadania, prócz jednego trybuna, jednego z młodszych: był to krewny Katona — i jego przeciwnik polityczny, szwagier jego syna, Scypjo Emiljanus. Porównywując jego gorącą działalność z niedołęstwem innych, Kato stosował doń wiersz z poznanego niedawno Homera — wiersz, którym ten charakteryzuje wieszczka Tyrezjasza na tamtym świecie:
I on jeden jest mądry śród mar czczego tłumu:[2]
Persefona mu z życiem nie wzięła rozumu.
Nie było to zadanie tak bohaterskie, do jakiego tenże lud powołał niegdyś jego dziada, zbawcę Rzymu w ciężkich dlań czasach. To też nie bez smutku patrzymy na szlachetnego młodzieńca, jako na kata, wykonywującego wyrok nad miastem, wijącem się w przedśmiertnej agonji. Wynik nierównej, rozpaczliwej walki był przesądzony: żelazna taktyka Scypiona odnosiła sukcesy, a położenie obrońców stawało się coraz bardziej beznadziejne. Cofali się krok za krokiem, zraszając obficie krwią każdą piędź wydzieranej ziemi, tracąc oddział za oddziałem. Ich śladem szedł płomień podpalanych gmachów. Wreszcie pozostał już tylko Wawel Kartaginy, święta Byrsa ze świątynią Melkarta, Heraklesa fenickiego. Tutaj schronił się Hazdrubal z rodziną ostatnimi bohaterami Kartaginy. Wobec grozy, zwątpiwszy w ocalenie, podpalili świątynię. Jeden tylko Hazdrubal nie poddał się rozpaczy: zeszedłszy nagle ze wzgórza, upadł do nóg Scypjona, błagając o darowanie życia. Lecz w odpowiedzi na to rozległ się pełen oburzenia i bólu okrzyk jego żony. Złamana tą ostatnią hańbą, rzuciła do płonącej świątyni swe dzieci, poczem sama skoczyła w ogień.
Powinność względem ojczyzny została przez Scypjona spełniona-ciężka, okrutna powinność. Ze łzami w oczach spoglądał teraz Africanus Młodszy na pożogę, stapiającą w zgliszcza odwieczną piękność męczeńskiego miasta. Wyczuwał to, czego nie widziały zaślepione nienawiścią oczy jego rozkazodawców: że w tej pożodze ginęła nietylko moc zwyciężonej Kartaginy, lecz i chwała zwycięskiego Rzymu.