Rzeczpospolita Rzymska/Rozdział V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rzeczpospolita Rzymska |
Wydawca | J. Mortkowicz |
Data wyd. | 1935 |
Druk | Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego w Warszawie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Po zwycięstwie nad Kartaginą Rzym, jako niewątpliwy władca całej zachodniej krainy śródziemnomorskiej, zaczyna zwracać uwagę także i na Wschód, który stał się greckim, zawdzięczając zwycięstwom Aleksandra Wielkiego. Znaczenie tych bez mała dwóch stuleci, które dzielą tryumf Scypjona od założenia cesarstwa, polega na tem, że w ciągu tego czasu założony przez Aleksandra W. grecki «świat zamieszkany» (oikumené) powoli staje się rzymskim. Dlatego, zanim dalej zaczniemy prowadzić powieść o dziejach Rzymu — musimy zająć się losami tego świata greckiego od chwili śmierci jego założyciela. Przy sposobności zresztą zajrzeliśmy w ten osobliwy świat z powodu Pyrrusa, króla Epiru, oraz jego mieszania się w sprawy italskie i sycylijskie; teraz jednak musimy te stosunki zbadać szczegółowiej.
Tak więc opowieść nasza cofa się do r. 323, t. j. do roku śmierci Aleksandra Wielkiego w Babilonie.
Pierwsze lata nowej epoki upływają w bezpłodnych wysiłkach namiestników państwa, którzy rządzili w imieniu nieletnich dzieci zmarłego króla, aby zachować dla nich jedność monarchji. Bezpłodne były te wysiłki już choćby dla tego, że jedna z najważniejszych prowincji, mianowicie Egipt, odrazu została mocno zajęta przez jednego z następców władzy Aleksandra, Ptolemeusza: kraj ten, którego broniły pustynie, nie lękał się najazdu nieprzyjaciela — i Egipcjanie wdzięczni byli swemu mądremu władcy, że im na dalsze lata zabezpieczył spokojne i zamknięte życie.
Przykład jego zaraźliwie podziałał na innych «dyadochów» (spadkobierców) Aleksandra: połączyli się dla wspólnej walki z namiestnikiem, osiadłym w Macedonji. W walce tej powoli wyginął cały dom królewski; i wogóle walka ta odznaczała się wielkiem okrucieństwem, niesłychanem wiarołomstwem wodzów zarówno w stosunkach wzajemnych jak i domowych. Byli to ludzie bardzo zdolni i silnego charakteru, ale prawo moralne nie było dla nich pisane: syn zabijał matkę, ojciec — syna, gospodarz — gościa, o ile tego wymagała korzyść; świat grecki przejęty był zgrozą na widok okropności, jakiemi ci barbarzyńcy północni splamili jego historję. Zato i oni sami stali się jakby igraszką w rękach nielitościwej a kapryśnej bogini, która dziś podnosiła człowieka na szczyt powodzeń i szczęśliwości, aby jutro go strącić do przepaści. Grecy tę boginię nazywali Tychê, Rzymianie — Fortuna: chętnie widzieli w niej: główne bóstwo tego okresu, który się zaczął od śmierci Aleksandra — okresu hellenistycznego jak teraz przyjęto go nazywać.
Drugi po Aleksandrze namiestnik Antypater — znany nam już jako wróg Demostenesa — był dość mądry, aby mimo wszystko ocalić jedność państwa; na nieszczęście, umierając, przekazał namiestnictwo staremu towarzyszowi broni, pominąwszy własnego syna Kassandra. Ambitny młodzieniec nie zniósł tej obrazy; powstał przeciw woli swego ojca i cel swój osiągnął: Macedonja dostała się pod jego władzę, a wraz z nią i tradycyjna polityka interwencji w sprawy greckie.
Odczuły to zwłaszcza Ateny: Kassander pomieścił w nich swój garnizon, a władzę cywilną powierzył rozsądnemu i godnemu człowiekowi, uczniowi Arystotelesa, Demetrjuszowi z Faleronu (tak go nazywamy od jego miejsca narodzin w odróżnieniu od drugiego Demetrjusza, bohatera naszej opowieści). Wiemy już, jakie bliskie stosunki łączyły Arystotelesa i jego szkołę z dworem macedońskim: przyjaźń Kassandra z Demetrjuszem była poprostu dalszym ciągiem przyjaźni Aleksandra z Arystotelesem. Rzecz naturalna, że Demetrjusz oparł się w Atenach na stronnictwie macedońskiem, na zwolennikach Fokjona; była to partja arystokratyczna, składająca się po największej części z ludzi uczciwych i dobrych. W każdym razie, dziesięcioletnie rządy Demetrjusza w Atenach były dla tego miasta okresem honorowego odpoczynku a nawet świetności (317—307).
Najstarszym śród dyadochów był Antygonos, który przy podziale prowincji otrzymał Frygję w Azji Mniejszej; urodzony w r. 380, brał on udział w wielu wyprawach nie tylko Aleksandra, ale już i jego ojca Filipa — i w jednej z tych wypraw utracił oko, wskutek czego przezwano go Jednookim albo Cyklopem. Ale swem jednem okiem widział on lepiej, niż inni dwojgiem — i był zbyt dumny, aby po śmierci Aleksandra uznawać jakąkolwiek władzę nad sobą. On to się głównie przyczynił do niepowodzeń polityki namiestników w sprawie jedności państwa, choć nie dla tego, że to zjednoczenie wydawało mu się niepożądanem: owszem, ale chciał państwo zjednoczyć dle siebie samego. Zresztą dla siebie być może, zważywszy swe sędziwe lata, nie zechciał by się trudzić: ale miał syna, którego kochał i który bardzo miłował ojca. Był to Demetrjusz, o którym właśnie opowiadać będziemy.
Tak, ojciec kochał syna i syn kochał ojca: u tych ludzi była to rzecz bardzo rzadka. Raz, gdy Antygon przyjmował poselstwo jakiegoś innego dyadocha, Demetrjusz, wracając z polowania, zaszedł do niego, trzymając w ręku swój oszczep łowiecki. Widząc, że ojciec jest zajęty, chciał wyjść, ale ten syna poprosił, aby siadł koło niego — i odchodzącym posłom krzyknął: «Powiedzcie swemu panu, coście tu widzieli». A cóż oni widzieli? To, że ojciec posadził tuż przy sobie uzbrojonego syna i nie był w obawie, że ten go, korzystając z okoliczności, zabije. Takie to były obyczaje dyadochów.
Ale Antygon miał słuszność: miłość syna była jego najpewniejszą siłą; licząc na nią, postanowił sięgnąć po koronę Aleksandra Wielkiego. Właściwą jego dzielnicą była Frygja, ale po zwycięstwie nad dowódcą namiestnika Eumenesem, którego wojsko przeszło na jego stronę, z niewielkim trudem przyłączył do niej inne prowincje Azji Mniejszej. Patrząc dokoła, co prawda, widział się otoczonym ludźmi, którzy tymczasowo byli jego sojusznikami, ale z łatwością mogli się zmienić we wrogów. Na wschodzie, w Babilonie, siedział Seleukos; na południu, w Egipcie, zaznaczony wyżej Ptolemeusz; zachód był pod władzą Kassandra, pana Macedonji i znacznej części Grecji; nakoniec na północy, po tej i tamtej stronie cieśnin, rządził Lizymach, który swój bogaty skarbiec ubezpieczył w niedostępnym Pergamie. Trzeba było mądrym podstępem obalić tych dyadochów, jednego po drugim; drobniejszych królików można by się wtedy nie lękać.
Zaczął od Seleuka: zażądał od niego rachunku, jak mianowicie korzystał z dochodów swej prowincji. Seleukos zrozumiał, co to znaczy: zaspokoić jego żądanie — to uznać się za podległego; opierać się zaś nie był w stanie, gdyż po zwycięstwie nad Eumenesem Antygon miał sił znacznie więcej. Oszukawszy czujność wroga, Seleukos z małym oddziałem uciekł przez pustynię do Ptolemeusza, swego dawnego towarzysza w wyprawach Aleksandra Wielkiego. Tam go przyjęto z szacunkiem; Antygon zaś odetchnął z ulgą: o jednego wroga mniej, a zwycięstwo było bezkrwawe! Ale jego radość była przedwczesna: Seleukos miał przed sobą świetną przyszłość.
Cudowne rzeczy opowiadano o narodzinach Seleuka: jakoby, kiedy jego ojciec Antjoch towarzyszył Filipowi w jednej z jego niezliczonych wypraw wojennych, matce jego Laodyce ukazał się we śnie Apollo i podarował jej pierścień, rozkazując, aby go oddała swemu synowi, który za dziewięć miesięcy jej się narodzi. Po przebudzeniu Laodyka była wielce zdziwiona nadzwyczajnym snem, ale jeszcze większy podziw ją opanował, gdy na swem łożu znalazła na jawie pierścień, który się jej przyśnił. W określonym czasie istotnie przyszedł na świat jej syn: był to Seleukos. Rozkaz boga oczywiście wykonała, i pierścień Apollina od owej chwili ochraniał Seleuka we wszystkich jego wyprawach wojennych. I teraz przeprowadził on go bezpiecznie pośród strażników Antygona i dzikich beduinów pustyni arabskiej — w oczekiwaniu jeszcze większych cudów w przyszłości.
Będąc gościem Ptolemeusza, Seleukos i jego zdołał nastroić przeciw Antygonowi, i za pomocą poselstw do Kassandra i Lizymacha namówił ich, aby i oni zawarli z jego gospodarzem związek przeciw władcy Azji Mniejszej. Przymierze zawarto i Antygonowi postawiono żądanie, aby się porozumiał z sojusznikami w sprawie nowego rozgraniczenia prowincji. Odmowa Antygona spowodowała wojnę — pierwszą wojnę koalicyjną (317—311). W wojnie tej zresztą Kassander, związany sprawami macedońskiemi i greckiemi, bezpośrednio udziału nie bral; przeciw Lizymachowi Antygon wyruszył sam, przeciw Ptolemeuszowi z Seleukiem wysłał swego, wówczas ledwie 22 lata liczącego syna Demetrjusza.
Ale nadzieja ta go zawiodła; jakkolwiek rozumny i mężny był Demetrjusz, ale wojna z dowódcami tak umiejętnymi, jak ci towarzysze wielkiego Aleksandra, przerastała siły jego niedoświadczonej młodości. Pod palestyńską Gazą został na głowę rozbity; nawet jego bogaty namiot dostał się w ręce Ptolemeusza. Ten mu go jednak chętnie zwrócił; po zwycięstwie widział w młodym przeciwniku tylko syna swego dawnego towarzysza. Demetrjusz przyjął dar z uprzejmem życzeniem, aby mu rychło zdarzyła się sposobność odpłacenia pięknem za nadobne.
Okazja zjawiła się w prędkim czasie, i wynikiem wojny był honorowy pokój dla Antygona, któremu przyznano wszystkie jego dotychczasowe ziemie. W każdym razie bezpośrednim rezultatem bitwy pod Gazą było, że Seleukos ze swym oddziałem zdołał się przedostać do Persji i do granie Indji: co tam robił — zobaczymy niedługo. W zawarciu pokoju roku 311 nie brał udziału.
Zresztą pokój ten był bardzo nietrwały; naruszył go zaś, licząc zapewne na powodzenie Seleuka, Ptolemeusz. Tychê-Fortuna złośliwie zdradziła sprzymierzeńców. Antygon potrafił zgromadzić bardzo liczną armję; część jej zabrawszy, sam wyruszył na spotkanie Ptolemeusza; z drugą posłał Demetrjusza przeciw Kassandrowi, ale nie do Macedonji, tylko do Grecji, wiedząc, że tam jest pięta Achillesowa jego potęgi.
Demetrjusz zwiastował, że przychodzi walczyć o «wolność Hellady», słusznie oceniając urok, jaki słowa te miały dla potomków Temistoklesa i Peryklesa. Udało mu się niewidocznie przeniknąć z flotą do Pireju, niewidocznie dlatego, że jego okręty przyjęto za okręty, jakie obiecał przysłać Ptolemeusz. Gdy nieporozumienie zostało wyświetlone, było już za późno: Demetrjusz z Faleronu zmuszony był się poddać. Jego imiennik przyjął go z wielkiem honorem i puścił go wolno, z czego naczelnik Aten skorzystał w ten sposób, że się udał na dwór Ptolemeusza. Jeszcze z nim się tam spotkamy.
Ateny przyjęły swego «oswobodziciela» z największym zapałem. Wewnętrzno politycznym wynikiem oswobodzenia było, że rząd przeszedł z rąk macedonofilskiej partji arystokratycznej do demokracji, na czele której niegdyś stał Demostenes. Ale teraz naczelnikami tego stronnictwa nie były już Demostenesy, lecz nędzni pochlebcy, którzy na wszelki sposób starali się wyzyskać słabość młodego bohatera. A słabości miał on niemało: niezmordowany i wytrwały na wojnie, w czasie pokoju żądny był wszelkich rozkoszy, uciech wina i miłości.
Nieszczęsna ta cecha, która miała później zgubić Demetrjusza, wystąpiła w nim bardzo wcześnie. Powiadają, że raz, porwany jedną ze swoich przygód miłosnych, zawiadomił ojca, że jest chory. Gdy ojciec wchodził do pałacu syna, spotkał się z młodą osobą ładnej powierzchowności, która spieszyła się ukryć. Wszedłszy do izby chorego, Antygon przysiadł koło niego i zaczął badać jego puls. Puls był zabójczo normalny: «Gorączka mnie opuściła», objaśnił Demetrjusz. — «Wiem — odpowiedział stary Cyklop z chytrym uśmiechem — przed chwilą się z nią spotkałem».
Trzeba dodać, że Demetrjusz, choć niższy wzrostem od ojca, był nadzwyczajnie piękny, oświecony i w zachowaniu się czarujący; miał zatem wszelkie warunki, aby zachwycić Ateńczyków i aby poddać się ich urokowi. Chętnie też płynął z falą igrzysk i uroczystości, które następowały jedna po drugiej.
Ale odgłosy trąb niedokończonej wojny przerwały ten rajski sen: Antygon napierany przez Ptolemeusza wezwał na pomoc swego syna. Wobec tego wołania uciszyły się wszystkie zabawy i Demetrjusz, opuściwszy Ateny, udał się na pomoc ojcu. W jednej chwili otrząsnął się z rozkosznego znużenia i odmienił: stał się jak dawniej dowódcą czynnym i rozważnym.
Wojna toczyła się na wyspie Cyprze, koło Salaminy, która była świadkiem zwycięstwa i śmierci Kimona. Demetrjusz jął oblegać Salaminę, zajętą przez brata Ptolemeusza. Napróżno sam Ptolemeusz starał się przedrzeć do miasta, aby się połączyć z bratem: pobity na głowę przez Demetrjusza, musiał wracać do Egiptu.
Jako zwiastuna zwycięstwa posłał Demetrjusz do ojca jednego z dworzan, Arystodema z Miletu. Ten, wysiadłszy z okrętu, po cichu, z twarzą skupioną, ruszył do domu Antygona, nic nie odpowiadając na zapytania ludu. Wszyscy byli przekonani, że stało się jakieś wielkie nieszczęście: sam Antygon, blady i wzburzony, wyszedł na jego spotkanie przed wrota domu. Nagle Arystodem się wyprostował i, wyciągając prawą rękę, głośno zawołał: «Raduj się, królu Antygonie! Zwycięstwo nasze, wzięliśmy Cypr i szesnaście tysięcy jeńców». — «Raduj się i ty! — odpowiedział mu Antygon, z ulgą odetchnąwszy — a żeś nam napędził strachu, ja ci to jeszcze przypomnę». Ale pełne zapału okrzyki ludu zagłuszyły te słowa. «Niech żyje król Antygon! niech żyje król Demetrjusz!» słyszeć się dało ze wszech stron. Przyjaciele Antygona ukoronowali go natychmiast; Demetrjuszowi zaś sam Antygon posłał — koronę królewską. Dowiedziawszy się o tem, Ptolemeusz, Kassander, Lizymach i Seleukos również ogłosili siebie królami: rozpadnięcie się państwa Aleksandra stało się faktem dokonanym (306).
Do końca wojny jednak było jeszcze daleko. Trzeba wiedzieć, że panowanie Ptolemeusza nie zamykało się w granicach samego Egiptu. Nie mówiąc o Cyrenie, która w wojnie żadnej roli nie grała, ani o Cyprze z Fenicją z których Ptolemeusz został usunięty — miał on jeszcze władzę nad wyspami greckiemi. Najznaczniejszą była wyspa Rodos, zjednoczona pod hegemonją miasta tejże nazwy, założonego w końcu V wieku: leżąc na skrzyżowaniu nowych dróg handlowych, Rodos osiągnął znakomite stanowisko i w ciągu trzech ostatnich stuleci przed naszą erą był najpotężniejszą z wolnych republik greckich: tu też kwitła wymowa, wprowadzona niedawno przez Eschinesa. Do Rodosu właśnie zwrócił się Demetrjusz, żądając, aby ten zerwał sojusz z Ptolemeuszem i otworzył swą przystań dla jego, Demetrjuszowych, statków. Ponieważ było to równoznaczne z żądaniem podległości, Rodos odmówił i Demetrjusz rozpoczął jego oblężenie.
W czasie tego oblężenia rozwinął Demetrjusz te zalety, za które Grecja dała mu nazwę Poliorkety t. j. Oblegacza Miast. Miał on cały sztab inżynierów wojennych: wszystkie wynalazki, znane do tego czasu, puszczone były w ruch, udoskonalone i uzupełnione przez nowe. Ostatnieich słowo stanowiła wieża ruchoma, zwana helepolis (wieża gradobiercza). Wieża ta składała się z kilku pięter, które były zbrojne strzelnicami, skierowanemi ku obleganemu miastu; na piętrach górnych mieściła się ówczesna artylerja, t. j. katapulty i ballisty, które tak się miały do łuku, jak teraz armaty do strzelby; tamże były narzędzia do rzucania t. zw. falaryk, t. j. strzał ognistych; były tam również mosty zwodzone, które na mury opuszczano; byli tam wreszcie i ludzie. Ale poruszała się taka maszyna bardzo powoli, przy pomocy złożonego systemu dźwigni.
Oblężenie trwało długo; mieszkańcy Rodosu bronili się z bohaterskiem męstwem, godnem najsławniejszych kart historji greckiej, zwłaszcza, że Ptolemeusz znalazł możność przyjścia na pomoc ze swą flotą. Nakoniec Demetrjuszowi udało się przesunąć wieżę do takiego miejsca twierdzy, skąd można bylo cale przedmieście poddać niszczącemu działaniu artylerji. Już miało się zacząć strzelanie, mające zakończyć szereg jego prac wojennych, gdy naraz ktoś mu zwrócił uwagę, że w tej dzielnicy znajduje się obraz znakomitego malarza Protogenesa, który to obraz wystawia miejscowego «herosa» Ializa, jeden z cudów ówczesnej sztuki malarskiej — i że obraz ten niewątpliwie zginie skutkiem strzelaniny. Dowódca naszych czasów odpowiedziałby, rozumie się, że w danych warunkach zniszczenie tego obrazu okazuje się «koniecznością wojenną»; ale dla Demetrjusza, Hellena duchem, była nie do zniesienia myśl, że jego helepolis stanie się powodem zniszczenia obrazu Protogenesa. Odpowiedział na to: «wolałbym zniszczyć podobiznę swego ojca» — a to była istotnie najwyższa świętość dla syna Antygona. Obraz był ocalony, ale oblężenie dłużej jeszcze się przeciągnęło.
Tymczasem Kassander prowadził dalej swoją akcję przeciw miastom greckim; Ateny, zbyt słabe, aby się bronić przeciw jego wojskom, przywołały na pomoc swego «oswobodziciela». Obawa o Ateny zmusiła go do zawarcia z Rodosem honorowego dla obu stron pokoju — i pośpieszył z odsieczą do Aten. Rodyjczycy zaś ku pamięci swego ocalenia zbudowali w swym porcie olbrzymią postać boga Heliosa, t. j. Słońca, między nogami którego mogły przepływać okręty. Był to jeden z «siedmiu cudów świata» — kolos Rodyjski; na jego piedestale wyryto następujący napis:
Posąg olbrzymi Rodjanie ci tu zbudowali, Heljosie! —
Dumnie Olimpu afer jego dotyka się szczyt, —
Rok wspominając ów sławny, gdy miasto ty nam ozdobiłeś,
Walk uśmierzywszy grom, zbroją, co rzucił tu wróg.
Ateny obronił Demetrjusz bez wielkich trudów jego pochlebcy z partji damokratycznej sami siebie przerośli w niegodnej służalczości. Nie cofnęli się nawet przed bluźnierstwem, dając mu siedzibę — jak bogu — w skarbnicy Pallady na Akropolu; ponieważ zaś Demetrjusz odpoczywał po trudach wojny i ani myślał odmawiać sobie rozkoszy i hulatyki, przeto świątynia Peryklesa była wprost splugawiona. Obrońcy starych obyczajów głucho szemrali; ale biada temu, coby się głos podnieść ośmielił.
Za tem powodzeniem nastąpiły inne; krok za krokiem Demetrjusz zabierał Kassandrowi ziemię w Grecji — i znowu nie udało mu się doprowadzić swojej sprawy do końca. Ustępując żądaniom Kassandra, Lizymach i Ptolemeusz wtargnęli do krajów Antygona, i stary wódz znowu był zmuszony wezwać syna na pomoc do siebie.
Z tymi dwoma dałby sobie radę: ale trzeci, groźny mąż, ciągnął ze Wschodu.
Straciliśmy z oczu Seleuka z chwilą, gdy ten, skorzystawszy ze zwycięstw Ptolemeusza nad Demetrjuszem pod Gazą, ruszył ze swoim niewielkim oddziałem ku granicom Indji. W tej świetnej a zniewieściałej krainie, pod wpływem świeżego powiewu kultury greckiej, powstało wówczas po raz pierwszy silne i zdolne do oporu królestwo na środkowym Gangesie; królem był tu Czandragupta, którego Grecy nazywali Sandrakottos. Seleukos z początku miał zamiar go podbić, ale ponieważ okazało się to sprawą wcale nie łatwą, wołał tedy zawrzeć z nim pokój honorowy, za co król indyjski ofiarował mu pięćset słoni bojowych. Dla ówczesnego świata greckiego tylo to wprost coś bajecznego.
Wyruszywszy z tą siłą od Indji na zachód, Seleukos podbił sobie kolejno Baktrję, Partję, Medję, wszędzie organizując ziemie zdobyte i gromadząc żołnierzy do swego wojska. Zapewne opóźniało to jego pochód, ale mnożyło jego siły.
Z trwogą słyszał Antygon, jak mu zabierano jedną prowincję po drugiej, ale trzeba było być cierpliwym: i tak w Azji Mniejszej miał on niemało do roboty.
Oto Seleukos już jest w Babilonie; oto idzie w górę Eufratu; oto rozwija obóz, by przezimować u granic Frygji: rzecz jasna, że lato następne musiało przynieść rozprawę. Co będzie, jeżeli on się złączy z Lizymachem i Ptolemeuszem? I rzeczywiście wszyscy trzej nieprzyjaciele naraz ściągają swoje wojska ku Frygji, coraz ściślej a ściślej zamyka się koło. Antygon, doprowadzony do ostateczności, używa podstępu. Przez oddanych sobie ludzi szerzy po Syrji wymyśloną pogłoskę o swem stanowczem zwycięstwie nad. Lizymachem i Seleukiem. Czy Ptolemeusz uwierzył tej wieści, nie wiadomo, ale jego wojsko uwierzyło, a tego bylo dość, aby podciąć skrzydła króla egipskiego. Wiedząc dobrze, do jakich granic można liczyć na gotowość wojska, znów jak po Salaminie powrócił do domu.
Antygon tryumfował; wzmocniony pomocą syna, z lekkiem sercem przyjął wiadomość o połączeniu się Lizymacha z Seleukiem. «Niech się łączą! — śmiał się — zmuszę ich, że się rozlecą jak ptaki po pierwszym rzuconym na nich kamieniu». Frygja była to podstawowa prowincja Antygona, tu zaczęło się jego bajeczne powodzenie i zdobywanie coraz szerszej władzy, tu również pod miastem Ipsos odbyła się stanowcza jego bitwa z wrogiem (301).
Siły przeciwników były mniej więcej równe — po 75.000 żołnierzy było z obu stron. Ale Seleukos miał nadto półtysięczny oddział słoni bojowych, przeciw którym nie znano jeszcze środków obronnych. Nadto Antygon miał już wtedy lat ośmdziesiąt — a choć potężny był ten olbrzymi Cyklop, ale starość już mu dolegała. Później przypominano sobie, że bezpośrednio przed bitwą był on bardzo zagłębiony w sobie i zamyślony i długo prowadził w namiocie samotne rozmowy z synem, czego dawniej nigdy nie robił. Bitwa się zaczęła jak zwykle, od starcia konnicy. Siły, powtarzam, były jednakowe, ale bystre i gwałtowne uderzenie Demetrjusza dało mu przewagę; konnica sprzymierzeńców zachwiała się; Demetrjusz zaś nie dał jej czasu się opamiętać — zaczął ją pędzić daleko, daleko — i dopiero, gdy osiągnął całkowite zwycięstwo, wyciąwszy znaczną liczbę uchodzących, ruszył z powrotem.
Ale droga powrotna była zagrodzona: Seleukos postawił między nim a piechotą jego ojca przeszkodę nie do przebycia — ścisły front swoich słoni bojowych; nieprzywykłe do ich kształtu i zapachu konie zaczęły się lękać. Tymczasem piechota Seleuka klinem się wdarła w szeregi Antygona: znaczna część została odcięta, a ta, w której się znajdował sam Antygon — otoczona. «Oni nacierają na ciebie!» — krzyknął mu jeden z bliskich — «Zapewne, że na mnie — odparł stary bohater — ale to nic, mój Demetrjusz mi dopomoże!» I choć koło zamykało się coraz bardziej, on wciąż powtarzał: «mój Demetrjusz mi dopomoże!» Powtarzał i wtedy, gdy pierwszy grot dotknął jego ciała; powtarzał, dopóki strzałami wrogów nie został zasypany.
Jego potęga runęła wraz z jego śmiercią. Wojsko jego prawie w całości przeszło na stronę sprzymierzeńców: w wojskach dyadochów było to zjawisko pospolite. Nie były to wojny narodowe, a najemnikom macedońskim i greckim było zupełnie wszystko jedno, komu służą: czy Antygonowi, czy Lizymachowi z Seleukiem, ponieważ wszystko to byli Macedończycy i towarzysze broni Aleksandra Wielkiego. Przy Demetrjuszu nie pozostało nawet 10.000 żołnierzy; królestwem jego ojca podzielili się Lizymach i Seleukos (Ptolemeusza oczywiście pominięto), przyczem jednak lwia część dostała się Seleukowi. Teraz był on niewątpliwie najpotężniejszy z dyadochów.
Natychmiast zbudował wieczny pomnik swojego zwycięstwa, założywszy nad rzeką Orontem w Syrji swą stolicę, której na cześć ojca dał sławne odtąd imię Antjochja. Stała się ona wkrótce jednem z najpiękniejszych i najludniejszych miast greckich; jedna szeroka ulica przecinała ją w całości, ozdobiona z prawej i lewej strony wspaniałą kolumnadą. Od północy jaśniał położony nad samym brzegiem rzeki pałac królewski; tuż pod miastem zasadzono, na wzór królów perskich, prześliczny park, zwany Dafne, składający się przeważnie z drzew wawrzynowych; a jego środek zajmowała wspaniała świątynia Apollina Dafnejskiego, którego posąg wyrzeźbił Bryaksys. W ten sposób odwdzięczył się Seleukos bogu, którego pierścień tak cudownie go ochraniał.
Demetrjusz utracił wszystko oprócz siebie i swej siły. Azję zmuszony był opuścić; nadzieję swą oparł na Atenach, którym tyle dobrego uczynił, gdzie go spotykano, jak boga, gdzie miał tylu przyjaciół. Siadłszy na okręt w Efezie, skierował się do Aten; ale zaledwie dotarł do Cyklad, gdy wypłynęli na jego spotkanie posłowie ateńscy, prosząc, aby się nie zbliżał do ich miasta, gdyż państwo demokratyczne nie może przyjmować «króla». W ten sposób doświadczony, Demetrjusz przekonał się, na czem polega różnica między przyjaźnią a pochlebstwem.
Ale tejże Tyche-Fortunie, która tak niespodzianie strąciła Demetrjusza z wyżyn jego wielkości — wkrótce przyszła chęć, aby go znowu podnieść do góry. Kiedy wygnaniec ze swą flotą błądził po Archipelagu, prowadząc drobną wojnę, nie tyle partyzancką, ile korsarską przeciw Lizymachowi — przybyli do niego posłowie od Seleuka i na zdziwione jego zapytanie oświadczyli mu, że ich król prosi o rękę jego córki Stratoniki.
Trzeba wiedzieć, że gdy Demetrjusz jeszcze był bardzo młody, jego ojciec Antygon powiedział raz, że zamierza go ożenić z córką Antypatra a siostrą Kassandra — Filą. Demetrjusz się zachmurzył: Fila była znacznie starsza od niego i żyła już przedtem w związku ślubnym z najlepszym dowódcą Antypatra. Ale Antygonos odpowiedział mu wierszem z Eurypidesa, zlekka go zmieniwszy:
Gdy masz w tem zysk — to żeń się wbrew naturze.
Mądra przenikliwość Antygona i tu okazała się trafną. Po pierwsze Fila była dla Demetrjusza doskonałą żoną: kochając swego pięknego małżonka ponad wszystko, była bardzo pobłażliwa dla jego wielolicznych niewierności. Powtóre dała mu syna Antygona, który później wystąpi, jako niemal najlepszy ze wszystkich królów hellenistycznych, oraz piękną córkę Stratonikę. Po trzecie — o tem powie się niżej.
O tę młodziutką Stratonikę dziewosłębił sześćdziesięcioletni teraz starzec Seleukos — oczywiście również pod wpływem «zysku». Ale cóż mu podać mogło tę myśl? Widział on, że obaj j sprzymierzeńcy, Lizymach i Ptolemeusz — uważali się za skrzywdzonych przy podziale zdobytych krain; pożądaną więc była mu przeciw nim pomoc tak mężnego i uczciwego człowieka, jak Demetrjusz. — Ten oczywiście z wielką radością zgodził się na to; na czele swej floty udał się do Seleuka w Cylicji. Kraina ta podług umowy była oddana bratu Kassandra, ale Demetrjusz, korzystając ze sposobności, „zajął ją — i tak już w niej pozostał.
Jednakże co do Stratoniki, to Afrodyta rozwiązała sprawę inaczej. Seleukos, który odziedziczył pod wszystkiemi względami szczęście Antygona, podobnie jak tamten miał bardzo dzielnego i oddanego sobie syna. Imię tego syna było — Antjoch. I oto, gdy Stratonikę wprowadzono do nowego pałacu Seleuka, młody królewicz zapłonął do niej nieprzepartą miłością; czcząc jednak ponad wszystko swego ojca, gryzł się i trapił wskazaniami swego sumienia i potęgą swej namiętności. Strapienia te doprowadziły go do ciężkiej choroby, której przyczyny nie objawił nikomu, chcąc, aby ta wraz z nim została pogrzebana.
Gościł natenczas u Seleuka najznakomitszy lekarz nietylko swego czasu, ale i całej starożytności, największy z następców Hippokratesa, Erazystrat; do niego zwrócił się Seleukos z prośbą o ocalenie syna. Doświadczonemu oku Erazystrata nie trudno było określić, że przyczyną cierpień królewicza jest miłość; trudniej było wobec jego głuchego milczenia — znaleźć winowajczynię tej fatalnej żądzy. Całemi godzinami przesiadywał u łoża chorego; trzymając go za rękę i nie spuszczając oczu z jego twarzy; tymczasam do pokoju, z jego polecenia, wprowadzono kolejno wszystkie nadworne piękne kobiety: ale napróżno, Antjoch nieustannie był jak odrętwiały. Naraz przyszli do niego w odwiedziny Seleukos ze Stratoniką: natychmiast lekki rumieniec twarz jego pokrył, a puls uderzył konwulsyjnie. Erazystrat drgnął; nie dowierzając pierwszemu doświadczeniu, powtórzył je kilkakrotnie — ale przy każdem powtórzeniu stwierdzała się jego obserwacja pierwotna.
Cóż było robić? Erazystrat był nietylko znakomitym lekarzem, ale i wogóle rozumnym człowiekiem: udał się do króla: — «No, i cóż? — zapytał Seleukos — znalazłeś winowajczynię?» — «Znaleźć znalazlem — odpowiedział lekarz posępnie — ale teraz sprawa jest zupelnie beznadziejna». — «Dlaczego?» — «Rzecz w tem, że twój syn jest zakochany w mojej żonie». — Seleukos wybuchnął. «Jakto? Czyż ty nie zrobisz tej ofiary, aby ocalić życie królewicza?» — «A ty byś zrobił?» — badawczo go zapytał Erazystrat. — «Bez najmniejszego wahania — z żarem odpowiedział Seleukos. — Wtedy Erazystrat całą prawdę mu ujawnił. Nie omylił się w swojej rachubie; Seleukos szlachetnie rozwiódł się ze Stratoniką i ożenił z nią swojego syna, który jej daleko więcej co do wieku odpowiadał — i szczodrze wynagrodził jego zbawcę Erazystrata.
W tym czasie Demetrjusz, pan na Cylicji, w dalszym ciągu rozrastał się w swej potędze. Uzyskawszy pewne powodzenia w Grecji, wyruszył przeciw Atenom i oblegać je począł z lądu i z morza. Ateny, rzecz zrozumiała, nic dobrego nie oczekiwały od człowieka, któremu niegdyś odpłaciły taką czarną niewdzięcznością — i nie chciały mu się poddać. Ale kiedy głód w mieście doszedł do takich rozmiarów, że ojciec pobił się z synem o kawałek zdechłej myszy, chcąc czy nie chcąc trzeba się było ukorzyć. Demetrjusz, wszedłszy do Aten, kazał się wszystkim zebrać w teatrze — gdyż owemi czasy zazwyczaj w teatrze odbywały się zgromadzenia narodowe. Ateńczycy przyszli — pół żywi, pół martwi z głodu i ze strachu. Drżeli zwłaszcza o swoje życie demokraci pochlebcy. Demetrjusz wyszedł na scenę: ale ku ogólnie radosnemu zdziwieniu, poprzestał na łagodnej wymówce, polecił ludowi, aby sobie wybrał magistraturę, a nadto nowy władca darował Ateńczykom sto tysięcy miar zboża. Pod jednym tylko względem stal się ostrożniejszy: tym razem Pireus obsadził swoim garnizonem.
Na krótko przedtem (297) umarł Kassander — i w jego domu zaczęły się natychmiast zwykle w Macedonji okropności. Z dwóch synów niepełnoletnich starszy, Antypater, zamordował swoją matkę-regentkę Tessalonikę i zaczął grozić młodszemu Aleksandrowi. Ten w strachu wezwał na pomoc jednocześnie swego sąsiada, znanego nam już króla epirskiego Pyrrusa, i swego wuja Demetrjusza. Pyrrus był bliżej i zjawił się pierwszy; prawda, że za swą pomoc odciął sobie znaczną część Macedonji. Ale potem ukazał się Demetrjusz. Aleksander znalazł się w położeniu trudnem: za najlepsze wyjście uznał środek domowy, tj. zabójstwo swego wuja, obrońcy i gościa. Ale nie dość było tego pragnąć: pierwsza próba się nie udała, a drugą Demetrjusz uprzedził sam, skazując nieuczciwego siostrzeńca na takiż los. Ponieważ zaś matkobójca Antypater dawno już był przez wszystkich znienawidzony, przeto Macedończycy wybrali sobie za króla samego Demetrjusza (294).
Był to drugi szczyt wielkości i szczęścia Demetrjusza; od niego zależało, by się na tym szczycie utrzymać. Warunki były bardzo przyjazne: Macedończycy prędko polubili swego dzielnego i miłego w obejściu monarchę, ale jeszcze bardziej polubili królowę Filę, zarówno dla jej licznych cnót jak i dla pamięci ojca, namiestnika Antypatra.
Nadto w sprawie rządów pomagał mu jego syn, już dorosły Antygon Gonata (tak nazwany od miejsca urodzenia, w tessalskich Gonnach), który odziedziczył miłość synowską swego ojca. Tak jest, utrzymać się było nie trudno... A jednak Demetrjusz nie wytrzymał: znów go zgubila jego żądza rozkoszy, do czego jeszcze dołączyła się teraz niesłychana pycha w stosunku do swoich i obcych. Obyczaje w Macedonji były patrjarchalne: to nie była ani Frygja ani Cylicja; azjatyckiej niewolniczości nie znano tu wcale, wobec swych królów Macedończycy zachowywali się bardzo swobodnie. W czasie jednego objazdu miasta spotkała Demetrjusza ciżba petentów; laskawie przyjął ich podania i złożył pod płaszczem. Droga do domu wiodła przez rzekę Aksjos; przechodząc mostem, król nagle płaszcz rozwinął i wszystkie podania wpadły do wody. — Innym razem, kiedy wychodził z pałacu, podeszła do niego staruszka i zaczęła mu przekładać swoją prośbę. «Nie mam czasu» — rzekł Demetrjusz.
«No, to nie bądź królem» — odpowiedziała mu rozżałona staruszka, Szczere te słowa zastanowiły go, ale nie na długo.
A jednak Demetrjusz, chociaż zwolna, tracił grunt pod nogami, nie powstrzymał się od zuchwałych planów; siedząc na tronie Aleksandra Wielkiego, zapragnął znów odzyskać jego państwo i w tym celu zaczął gromadzić nader liczną armję. Macedończycy szemrali, ale inni królowie również się zaniepokoili; poraz trzeci zawiązał się ten sam sojusz — Ptolemeusz, Seleukos, Lizymach — ale tym razem przeciw synowi Antygona. Przyłączył się do nich i Pyrrus, któremu Demetrjusz, rzecz prosta, odebrał samowolnie zajęty kawał ziemi macedońskiej. W ten sposób Demetrjusz znalazł się jak w kleszczach, między Lizymachem ze wschodu a Pyrrusem z zachodu. Zwrócił się naprzód przeciw pierwszemu, ale ze zgrozą zauważył, że jego Macedończycy, mając do wyboru między Lizymachem, towarzyszem Aleksandra Wielkiego, a nim — gotowi raczej przyłączyć się do Lizymacha. Powstrzymał więc swoje plany co do Lizymacha — i ruszył na Pyrrusa, w nadziei, że tu przynajmniej nie będzie wahania. Ale się omylił; młody «orzeł» zdołał już oczarować serca Macedończyków; ci, z początku pojedyńczo, a potem całemi oddziałami zaczęli przechodzić na stronę Pyrrusa, nie chcąc, jak mówili, walczyć dla pychy Demetrjusza. Tak znalazł się bez armji i bez królestwa (288). Tym razem zwątpiła o nim i Fila: nie była w stanie znieść drugiego — i jak sądziła — ostatecznego upadku swego męża i napiła się trucizny. Wraz z nią i szczęście opuściło Demetrjusza. Wprawdzie, zostawiwszy Pyrrusa królem Macedonji, uzyskał on pewne powodzenia w Grecji i zjawił się w Azji Mniejszej z armją, aby Lizymachowi odebrać choć dawne prowincje swego ojca; ale ta walka zakończyła się dla niego klęską.
Naciskany przez Agatoklesa, dzielnego syna Lizymachowego, coraz bardziej na południe, znalazł się w końcu we Frygji, która dawno od niego odpadła. I tu, z południa ruszył przeciw niemu zwiastun jego przeznaczeń — Seleukos. Osaczony ze wszech stron, jak dzikie zwierzę, Demetrjusz po długiej, beznadziejnej walce napisał do Seleuka, że «składa w jego ręce swoje sprawy i siebie samego».
Ścisnęło się serce Seleuka na myśl o tym losie człowieka, który był mu, jeżeli nie teściem, to ojcem jego synowej; przyjęto go w sposób nie tylko honorowy, ale świetny. Ale ta wielkoduszność wywarła niepożądany wpływ na dworzan: rozumiejąc, że Demetrjusz stanie się pierwszym panem na dworze starego Seleuka, starali się na wszelki sposób zyskać jego przychylność, a Demetrjusz, jeżeli tego chciał, umiał jeszcze w swem postępowaniu z ludźmi roztaczać urok. Seleukos jął się lękać o swego syna Antjocha; zrzekłszy się pierwotnego planu, wyznaczył miłemu gościowi jako siedzibę — zamek swój nad rzeką Orontem.
Ostatnie wolne godziny Demetrjusz wyzyskał na to, że posłał listy do swych przyjaciół w Grecji. Przewidując swój los, prosi ich, aby od dziś nie wierzyli ani jego listom ani pieczęci, aby go wogóle uważali za umarłego i we wszystkiem słuchali jego syna, Antygona Gonatę. Nie omylił się w swojem przeczuciu. Wprawdzie, Seleukos dał mu utrzymanie królewskie; lasy koło jego pałacu były pełne dziczyzny, odwiedzać zaś mógł go każdy, kto tego zapragnął. Bądź co bądź, Demetrjusz czuł, że jest w mocy, którą przez cale życie uważał za swego najgorszego wroga: w mocy bezczynności. Początkowo bawił się polowaniem; ale wojna z dzikiemi zwierzętami znudziła się wkrótce wielkiemu Oblegaczowi Miast. Życie, którego niegdyś był ośrodkiem, dalej bujnie wrzało, ale już bez jego udziału. Wieści o tych zdarzeniach, co się toczyły w owej chwili, dręczyły go zarówno, jak wspomnienia przeszłości: zaczął szukać zapomnienia o nich w winie oraz grze w kości. Tak się chylił coraz niżej do upadku; w końcu dostał złośliwej choroby, która go wpędziła do grobu w r. 283 po dwuletniej niewoli, w 54-ym roku życia.
Dowiedziawszy się o Śmierci Demetrjusza i o jej przyczynie, Seleukos bardzo żałował swej podejrzliwości, z powodu której trzymał zdala od wszelkich wpływów tego szlachetnego człowieka, tak bardzo zasługującego na zaufanie. Żałowałby jeszcze bardziej, gdyby wiedział, jaki los go oczekuje ze strony drugiego błagalnika, którego otaczał wtedy wielkim szacunkiem. Ciało Demetrjusza spalono na stosie, a popiół jego zamknięto w złotej urnie: tę urnę Seleukos z wielkiemi honorami posłał do Grecji synowi zmarłego, Antygonowi. Ten ją spotkał na czele swej floty; urnę przeniesiono na okręt admiralski, okrytą purpurą i ozdobioną djademem królewskim; straż honorową przy urnie pełnili młodzieńcy — włócznicy, a najlepszy ówczesny flecista grał melodje święte, przyczem fale, uderzane wiosłami, jakby płaczem wtórzyły jego pieśni. Wszystkie miasta, do których podpływały okręty, z jękiem witały prochy zmarłego i do orszaku przyłączały swoich posłów w szacie żałobnej. Tak dojechali do Tessalji: tu na miejscu dawnego Jolku, rodzinnego miasta Jazona, Demetrjusz założył w swoim czasie miasto, które otrzymało po nim nazwę Demetrjady: podług pojęć greckich był on «herosem? — założycielem tego miasta; tu więc było miejsce dla mogiły tego nowego Argonauty, którego życie, w granicach zjawisk przyrodzonych, było nie mniej bogate w sceny tragiczne, jak życie owego dawnego władcy złotego runa.
Jak widać z poprzedniej opowieści, rola, jaką Ateny grały za czasów Demetrjusza Poliorkety, nie była zbyt zaszczytną dla miasta Pallady. Najpierw okazały niewdzięczność w stosunku do Demetrjusza z Faleronu, któremu Ateny zawdzięczały dziesięć lat rozkwitu gospodarczego i umysłowego; potem niecne i bluźniercze pochlebstwo wobec zwycięzcy, Demetrjusza Poliorkety, wreszcie nową niewdzięczność, kiedy od niego odwróciła się fortuna. Zapewne główna wina była tu po stronie demagogów. Jednakże dawnymi czasy, przed stu laty, były środki i przeciw nim: z orkiestry teatru Dyoniza słyszeć się dawał protest przeciw nadużyciom Pnyksu: Arystofanes w swoich «Rycerzach» wzywał do odpowiedzi wszechmocnego Kleona. A teraz, pytamy, czy zamilkł zupełnie głos karcącej komedji?
Nie zupełnie. Kiedy Demetrjuszowi okazano cześć należną bogom, i gdy w czasie procesji peplos panatenejski poszarpała burza, a następnej zimy nagły mróz zniszczył winnice, poeta komiczny Filippides dostrzegł w tem dowody gniewu bożego przeciw demagogowi, który podsunął ludowi te znaki czci bluźnierczej:
On to jest winien, że winnice nasze
Mróz owiał śmiercią; że bogini szatę
Wicher poszarpał; on, co składał boską
Cześć człowiekowi! Któż jest ludu wrogiem?
Zali komedja? Fałoz! Wrogiem jest on.
Ale takie wiersze napastliwe przelotnie się tylko zdarzały: wogóle zaś czasy komedji politycznej minęły już na początku IV w., kiedy wolność szyderstwa komicznego została prawem ograniczona.
Pisarze komiczni musieli teraz główny nacisk kłaść na fabułę swoich utworów, wymyślać śmieszne sytuacje, wprowadzać pocieszne typy samochwałów, szarlatanów, wesolych pieczeniarzy i t. d.; urozmaicali akcję wyobrażeniem hulanek, kłótni pijanych, sporów miłosnych, perorami surowych ojców wobec lekkomyślnych synów: słowem, coraz bardziej wprowadzano na scenę życie prywatne. Był to okres t. zw. średniej komedji attyckiej mniej więcej do czasów Aleksandra Wielkiego. A gdy i filozofja moralna w osobach Arystotelesa i Teofrasta podała rękę poezji i nauczyła ją obok typów wystawiać też wytrzymane w swych odrębnościach charaktery, wtedy z sowizdrzalstwa komedji średnioattyckiej narodziła się poważna, mimo całej swej wesołości, komedja nowoatttycka, jak ją przyjęto nazywać. Przedstawicielem jej był wspomniany wyżej Filippides, lecz przywódcą tej nowej szkoły nie był on, lecz Menander.
Arystofanes i Menander wyobrażają dwa zenity w rozwoju komedji attyckiej. Ale Arystofanes wskutek szczególnych, nie dających się powtórzyć warunków swej epoki nie miał naśladowców w nowych czasach; Mienander zaś, twórca komedji obyczajowej, poprzez swoich rzymskich uczniów, Planta i Terencjusza, został ojcem naszej komedji.
Życie jego przypada mniejwięcej na drugą połowę IV w.; wiemy o niem, jak zwykle, bardzo mało.
Uczeń Teofrasta i przyjaciel Epikura, z pierwszym dziel zamiłowanie do życia kontemplacyjnego, i jak drugi — lubił rozkosze wytworne; obaj jednakowo powstrzymywali go od życia czynnego. Miłośnik spokoju uduchowionego, nie usłuchał nawet zaproszenia Ptolemeusza do Aleksandrji; nie związał się też życiem rodzinnem, aby trosk swoich nie powiększać, a ponieważ dla tegoż spokoju uważał, że jednak opieka i przyjaźń niewieścia jest mu potrzebna, zatem żył, nie wiążąc się ślubem (takie małżeństwo podług praw ateńskich traktowane byłoby jako nierzeczywiste) z niejaką Glikerą. Nie znając jej bliżej, w każdym razie, jak się przekonamy z dalszego ciągu, musimy o niej mieć dobrą opinję, i to nietylko pod względem umyslowym, ale i moralnym.
Okres Demetrjusza z Faleronu, również ucznia Teofrasta, musiał być dla niego okresem szczególnej pomyślności; ale i potem żył sobie niezgorzej. Jego niechęć do życia czynnego oderwała go również i od polityki; nikomu nie przeszkadzał, więc i jego zostawiono w spokoju. Tak dożył do późnej starości w swoim pięknym domku na brzegu morskim koło Pireju, dzieląc swoje bogate wczasy między Glikerą a drugą swoją przyjaciółką, Muzą komiczną. Dzięki jej życzliwości, napisał w ciągu swego bardzo długiego życia zgórą sto komedji. Wyobrażenie o jego sztukach da nam komedja, w której Menander jednakowo uczcił obie, a która nosi nie odrazu zrozumiały tytuł: «Warkocz odcięty» (Perikeiromené).
Pewna uboga kobieta znalazła raz dwoje dzieci podrzutków, chłopczyka i dziewczynkę; ulitowała się nad niemi i wzięła je na wychowanie. Chłopca, Moschjona, wyprosiła wkrótce jej sąsiadka, bogata wdowa Mirryna, aby go wychować jak syna; dziewczynka pozostała u niej. Tej dzieweczce, bohaterce swej sztuki, Menander dał imię Glikery, wywdzięczając się tym sposobem kobiecie, która była osłodą jego własnego życia.
Jednakże przyszły na staruszkę złe czasy: nie miała środków do życia, a oto trafił się niejaki żołnierz, imieniem Polemon (komedja nowoatycka odziedziczyła po starej zamiłowanie do przejrzystych imion). Tego «żołnierza» nie koniecznie uważać należy za szeregowca. W komedji jest to poszukiwacz przygód, człowiek namiętny, łatwo zapalny, jakich było wielu za czasów Aleksandra i jego dyadochów, często bardzo mężny, czasami samochwał, zazwyczaj mający znaczne bogactwa, które sobie pozyskał na służbie wojennej u jakiegoś szczodrego Demetrjusza lub Ptolemeusza. Taki był i nasz Polemon; powróciwszy, jako człowiek zamożny, do rodzinnych Aten, zapragnął rozkoszować się życiem. Glikera mu się podobała; zaproponował więc starej, aby mu oddała dziewczynę, zapewne nie za małżonkę prawną, gdyż to dla bezimiennej było niemożliwe, ale aby żyć z nią tak, jak ich twórca Menander żył z jej imienniczką. Stara, nie widząc lepszego wyjścia dla swej wychowanki, zgodziła się na to. Wkrótce potem umarła; przed śmiercią jednak odkryła Glikerze tajemnicę, że Moschjon, rzekomy syn bogatej Mirryny, jest jej rodzonym bratem.
Jednak szlachetna dziewczyna nie chciała korzystać z tego odkrycia; Moschjon był to wspaniały młodzieniec; bogaty spadkobierca, obywatel, miał on przed sobą świetną przyszłość: nie chciała mu jej psuć wiadomością, że przyjaciólka Polemona jest jego siostrą. Jednakże przy każdem spotkaniu mimowoli z widoczną życzliwością spoglądała na tego brata. Moschjon to zauważył; upojony poprzedniemi powodzeniami, nie wątpił, że jego piękna sąsiadka jest w nim zakochana. I oto pewnego razu, znalazłszy ją samą przed wejściem do domu, śmiało przybliżył się do niej, objął ją, i pocałował. Nie wytrzymało serce Glikery: na namiętny pocałunek zakochanego odpowiedziała słodkim i czystym pocałunkiem siostry. Właśnie w tej chwili nadszedł Polemon. Jego szalona miłość do dziewczyny zmieniła się w równie szaloną zazdrość: wyjąwszy z pochwy swój miecz, obciął Glikerze jej piękny warkocz. Tem ją pohańbił krwawo. Nietrudno byloby jej się wytłómaczyć, odsłaniając swój istotny stosunek do Moschjona. Ale teraz przemówiła w niej duma: opuściła dom Polemona.
Tu zaczyna się akcja samej komedji. Glikera odchodzi, ale dokąd? Nie ma teraz innego schroniska, jak dom Mirryny, przybranej matki jej brata. Idzie więc do niej i mówi jej to wszystko, co wiedziała o swojem pochodzeniu. Mirryna nie odmawia jej gościnności, ale nie chcąc, aby Moschjon przestał ją uważać za swą matkę, wymaga od niej przyrzeczenia, że dziewczyna swej tajemnicy nie wyjawi nikomu. Ale z tego wynika inna niezręczność: Moschjon, który tymczasem hulał z przyjaciółmi, dowiaduje się od swego niewolnika, że jego matka przyjęła do domu dziewczynę, w której on się kocha. Młodzieniec widzi w tem szczególną uprzejmość ze strony matki i radosny wraca do domu. Cóż tu robić? Oczywista, że Moschjon i Glikera mogą pozostawać w domu tylko jako brat i siostra: tymczasem Mirryna chce, aby wychowaniec wciąż uważał ją za matkę. Środek jest tylko jeden: trzeba zbudzić w jego duszy wiarę, że Glikera jest także jej córką, niegdyś porzuconą, a teraz znów odnalezioną. Mirryna decyduje się na to ku wielkiemu rozczarowaniu Moschjona.
Co się tyczy nieszczęsnego wojaka Polemona, to ten po rozprawie z Glikerą, nie wiedząc jeszcze o jej zachowaniu się, również opuścił swój dom i zamieszkał u przyjaciela, niemłodego już Pateka, który w nim cenił przyrodzoną jego szlachetność. Ale miłość nie daje żołnierzowi spokoju. Co robi Glikera? Polemon wciąż pod różnemi pozorami posyła niewolników do swego domu — i dowiaduje się, że Glikera dom opuściła. Nanowo gniewem zakipiał; gotów jest napaść na dom sąsiadów. Z trudnością Patek go przekonywa, aby się powstrzymał od gwałtu; wzamian za to ustępstwo zgadza się pomówić w jego imieniu z Mirryną. Ale Glikera rozgniewała się nie na żarty! «On postąpił ze mną jak z ostatnią niewolnicą, ze mną, która jestem pochodzenia szlachetnego!» Szlachetnego? — Tak, jest tego pewna. Dowodzą tego znaki dane jej (podług obyczaju greckiego) przez rodziców, którzy ją porzucili... Jakież to znaki? Czy nie możnaby ich zobaczyć? — Można. Glikera posyła niewolnicę po swoją szkatułkę. Patek ogląda przyniesione rzeczy: tak, teraz niema wątpliwości; przed nim stoi ta, którą on niegdyś pod wpływem podwójnej klęski, śmierci żony i straty majątku, rzucił na pastwę losu. Ale wraz z nią był jej brat: gdzież on jest? Tuż właśnie; Moschjon podsłuchał ich rozmowę. I cóż za korzyść z tego, że Glikera, wierna swej obietnicy, nie chce odpowiedzieć na pytanie starca? Moschjon zaczyna się domyślać wszystkiego. I Mirryna również czegoś się dorozumiewa. Obrażać jej nie należało i nie wypadało; Moschjon tak czy owak zostanie jej synem. Patek jest wdowcem i najnaturalniej byłoby mu pojąć za żonę tę, która już oddawna była matką jego syna. Pozostaje jeszcze jedna, ale główna sprawa: Polemon. Glikera w swojem nieszczęściu słyszeć nawet nie chciała o pojednaniu; czy można tego oczekiwać od niej teraz, gdy okazała się szczęśliwą córką Pateka, tj. wolną obywatelką i bogatą narzeczoną? Tak, właśnie teraz i wlaśnie dlatego można. Patek w zapale woła.
Jednać się wraz, gdy naszem jest zwycięstwo,
To jest helleńska cecha, moja córko!
Komedja skończona. Czy się wam podoba? Powiedzą zapewne, że przypadkowość gra w niej rolę większą, niż to u nas przyjęte. Zapewne, tak: ale w tem się wyraził charakter epoki Menandra, która, jak widzieliśmy, istotnie była królestwem Tyche — Fortuny. I ta «rozumna przypadkowość» Mienandra i komedji nowoattyckiej ma swego rodzica w tragedji: tylko że tam nazywało się to przeznaczeniem (Anankê). Iokasta rozpoznaje swego syna w Edypie z takich samych oznak, jak Patek w Glikerze swoją córkę, ale nie na radość, jeno na swą zgubę. Zresztą już i tragedja wykonała przejście od żałości ku weselu; częściowo w osobie Sofoklesa, ale szczególnie czyni to Eurypides, czego dowodzi zachowany do naszych czasów «lon» i półodnaleziona «Hipsypila». Do Eurypidesa zbliża się i Menander ze swojem uznaniem dzieci przez rodziców zarówno w tej komedji jako też i w wielu innych. Motyw ten był u niego bardzo żywotny; za naszych czasów jest on mało prawdopodobny w życiu dzisiejszem, stracił też swoje miejsce w dramacie, ale jak stwierdzają np. «Mignona» Goethego, «Dwie Sieroty» D’Ennery’ego, albo też nasz «Wiesław», nie bezwględnie się wyczerpał.
Pod innym jeszcze względem poszedł Menander śladami Eurypidesa, nie tyle w «Odciętym warkoczu», ile w innych komedjach: tą nieraz bardzo skomplikowaną intrygą, która istotnie w komedji jest daleko właściwsza, niż w tragedji. Intryga jest to druga po przypadkowości siła kierownicza komedji nowoattyckiej; ale któż miał ją prowadzić? Starcy? Nie, ci, o ile byli skąpi i zbyt ostrożni (ojcowie komiczni»), nadawali się raczej na jej ofiary; o ile zaś byli dobrzy, na wzór naszego Pateka (protoplasty naszych «ojców szlachetnych»), to z racji swej szlachetności nie nadawali się znów do tej roli. Młodzi? Również nie: ci przy swem braku doświadczenia nie mogli kierować akcją, choć często, jako «młodzi kochankowie», dawali powód do intrygi, o ile znów nie występowali jako «młodzieńcy rozsądni», którzy stanowili silę, hamującą bez powodzenia. Nie, jako kierownicy intrygi, tam gdzie ta była właściwą, działają «komiczni niewolnicy» przyczem gorliwie im pomagają «komiczne służące», prababki sprytnych subretek Molière’a, Beaumarchais i Fredry.
Takie są typy. Ale, jak widzieliśmy, Menander często osiąga też umiejętność wystawiania charakterów indywidualnych. Jest to widoczne już w samem streszczeniu «Obciętego warkocza» na osobach Polemona, Glikery, Moschjona. Jeszcze bardziej pod tym względem przekonałoby czytanie samej sztuki z jej subtelnym, czysto attyckim djalogiem; a jeszcze bardziej, gdybyśmy wniknęli w inne komedje tegoż autora, o ile te są nam znane, z szeregiem swych skąpców, pieniaczy, mruków, samochwałów i t. d. Właśnie dokładny rysunek takich charakterów stanowił główną troskę Menandra; tym sposobem znacznie wyprzedził on swoją epokę, skutkiem czego, choć napisał z górą sto komedji, tylko osiem razy wziął nagrodę. Rozumiał on, że przyczyną jego niepowodzeń nie są bynajmniej niedostatki, lecz właśnie zalety jego sztuk scenicznych. Pewnego razu Menander po takiem niepowodzeniu spotkał się ze swoim szczęśliwym współzawodnikiem Filemonem, który podobał się Ateńczykom więcej, gdyż dawał w swoich sztukach pełną inwencji zabawną akcję i pewną figlarną charakterystykę osób; spotkawszy go, Menander mu powiedział: <I nie wstydże tobie, żeś mnie zwyciężył?» Za to potomstwo wcale inaczej oceniło Menandra, jako ojca nowoattyckiej komedji obyczajowej. Jego «Odcięty warkocz», «Sąd polubowny», «Gospodarz», «Kochanek obmierzły», «Złudzenie» i t. d. stały się prawdziwym skarbem dla poznania bytu, i filolog Arystofanes Bizantyjski w sto lat później wypowiedział zdanie powszechne, gdy mówi o nim: «O życie i Menandrze! Któż z was jest tym, co odtworzył drugiego?»
∗
∗ ∗ |
Ale już nie mógł powrócić; i zwolna Afrodytopol z roku na rok coraz bardziej się rozpadał i wkońcu zostal zasypany piaskiem pustyni Libijskiej.
Półtora tysiąca lat spoczywały jego ruiny pod piaskiem.
Kiedy Egipt opanowali Francuzi, a potem Anglicy, zaczął się w odwrotnym kierunku nacisk kultury na pustynię. Teraz znów, jak za Ptolemeuszów, zazieleniały miejscowości, które spoczywały piętnaście stuleci pod żółtoburym całunem śmierci. W r. 1907 przyszła koleji na tajemnicę afrodytopolską. «Cenne» dokumenty, ukryte w kadzi, obudziły jeno bardzo umiarkowaną ciekawość; natomiast uczeni z coraz bardziej rosnącem wzruszeniem czytali te arkusze, które kadź osłaniały. Te «niepotrzebne» świstki zawierały całkowite akty i sceny z komedji Menandra, a między innemi i ze streszczonego wyżej «Odciętego warkocza».
Gdyby zapytać, który z dyadochów interesuje nas najbardziej, jako osobistość, to odpowiedź będzie jedna: Antygon, po nim zaś jego syn i następca, Demetrjusz; gdyby zapytać, który zasługuje na największy szacunek ze względu na swe cnoty, to odpowiedź będzie brzmiała: król-rycerz Seleukos. Jeśli zaś zważymy zasługi dla ludzkości i kultury, to pozyska nagrodę postać trzeźwa i prozaiczna: Ptolemeusz. Dotychczas spotykaliśmy go tylko jako wodza, który przez powolność i wyrachowanie często odsuwał się na dalszy plan w porównaniu ze śmiałością Demetrjusza i nieubłaganą stanowczością wybrańca losu Seleuka. Aby należycie ocenić Ptolemeusza, musimy się mu przyjrzeć w jego królestwie, Egipcie, i w stolicy jego — Aleksandrji.
Aleksandrję zbudował coprawda nie on sam, lecz ten, którego imię gród ten odziedziczył; założył go tam, gdzie miejsce najlepiej odpowiadało podwójnemu przeznaczeniu Aleksandrji, jako stolicy i portu. Naturalnych przystani niemasz w całej delcie Nilu, jednakże tu przed pagórkowatym przesmykiem, który tworzą słodkowodne jezioro Mareotyda oraz morze, leży znana już Homerowi podłużna wyspa Faros. Odleglość jej od brzegu wynosi siedem stadjów (około kilometra); część wschodnia z wysepkami, stanowiącemi jej przedłużenie, zawraca ku lądowi, który tutaj właśnie idzie naprzeciw niej cyplem Lochjady. Coprawda, wszystko to nie stanowi jeszcze portu, przecież między lądem a wyspą płynie cieśnina. Dość jednak przeprowadzić groblę między wyspą a lądem — a port, wspaniały port będzie gotowy. Grobla (t. zw. beptastadion) zbudowana została na rozkaz Aleksandra; morze przez dwa tysiące lat składało na niej piaski i wciąż ją rozszerzało, a teraz mieści się na niej całe miasto arabskie. Ptolemeusz zakończył dzieło Aleksandra i dał portowi, na dobrą wróżbę, szczęśliwe imię jednego ze swoich zięciów — Eunostos (szczęśliwy powrót). Dopiero teraz Egipcjanie, którzy lękali się morza, zrozumieli, że ich ojczyzna jest pierwszorzędnem państwem morskiem.
Ta nowa rola kraju zmusiła Ptolemeuszów cenić swe posiadłości, leżące poza granicą Egiptu, a stanowiące jego piętę Achillesową: potrzebny im był Liban syryjski ze swemi cedrami do budowy okrętów, potrzebne były wyspy greckie do werbowania żeglarzy: wówczas jak i obecnie Hellenowie nie mieli równych sobie żeglarzy na całem morzu Śródziemnem.
Położenie miasta określał charakter miejscowości i przesmyka: z konieczności Aleksandrja przybrała formę podłużnego prostokąta, «chlamidy macedońskiej», jak mówiono żartem. Prawidłowość i rozwaga w układzie planu miast nowo-założonych była cechą Greków. Już od czasu architekta i filozofa Hippodama z Miletu, któremu Perykles poruczył sporządzenie planu założonych przez siebie Turji w Italji Południowej, Grecy słynęli w tym względzie. Tradycje Hippodama przejął Dynokrates z Rodosu, architekt, wybrany przez Aleksandra celem ziszczenia planu Miasta Królewskiego, które ten projektował. Rozciął on «chlamidę» na cztery części, przeprowadzając przez nią wzdłuż i wpoprzek ulicę szerokości piętnastu sążni. Na pagórku Lochjady panował nad portem i większą częścią miasta pałac królewski, do którego przytykały place sąsiednie, zajmujące mniej więcej ćwierć całej płaszczyzny miasta. Na tem właśnie polegała nowość, odróżniająca Aleksandrję, jako stolicę królewską, od Aten i innych miast republikańskich, Znaczną jej część zajmował przepyszny park ze zwierzyńcem, sadzawkami i t. p., a w nim zgodnie z obyczajem, do dziś panującym na Wschodzie, znajdowały się gmachy monarsze, z tą tylko różnicą, że na Wschodzie są to kjoski, tu zaś budynki, wewnątrz i nazewnątrz przystrojone kolumnami, — palestry, łazienki, koszary, piekarnie i t. d.
Śród osobliwości pierwsze miejsce zajmuje wzniesiona na wyspie Faros pierwsza w historji ludzkości latarnia morska. Była to olbrzymia wieża, u podstawy kwadratowa, w środkowej części zbudowana w ośmiokąt, na górze zaś miała formę cylindryczną. Tu, w tym walcu, gorzał, widoczny na wielką odległość «ogień zbawczy», dla którego podsycania paliwo dostarczane było przy pomocy windy specjalnej. Latarnia ta, jedyna dla swej wielkości na całym Wschodzie greckim, była dumą i godłem Aleksandrji: jak dalece była znana, sądzić można stąd, że i po dziś dzień «Faros» (phare) w językach zachodnio — europejskich oznacza latarnię morską.
Drugą osobliwością było mauzoleum Aleksandra Wielkiego. Ptolemeusz bardzo zręcznie zagarnął ciało założyciela swej stolicy: przekonawszy nasamprzód innych dyadochów, że nie powinno się ono znajdować w grobowcu przodków Aleksandra w Macedonii, lecz w oazie śród pustyni Libijskiej w świątyni Zeusa Ammona, który według urzędowej legendy był uważany za ojca wielkiego Macedończyka. Ptolemeusz, gdy wóz żałobny w otoczeniu wojsk mijał obszary, znajdujące się pod jego władzą, skierował ciało do Memfisu, gdzie kazał pochować zmarłego króla. Jednocześnie zaczął mu budować przepyszne mauzoleum w Aleksandzji, lecz nie dożył do końca budowy: złożenie ciała bohatera na miejsce wiecznego spoczynku stało się udziałem jego syna i następcy — Ptolemeusza II Filadelfa. To mauzoleum służyło potem za grobowiec wszystkich królów egipskich Ptolemeuszów. Ściśle z tem łączył się zwyczaj, który najwięcej nas oburza w tej epoce życia wschodnio-greckiego: był to zwyczaj apoteozy królewskiej. Zgodnie z religją Egiptu, król był za życia i po śmierci bogiem; w innych częściach Wschodu nie uznawano tego w teorji, lecz w praktyce istniało to samo. Przejąwszy się pychą wschodnią, Aleksander, jako następca wielkich królów i faraonów, ku wielkiemu zgorszeniu Macedończyków również zażądał dla siebie za życia hołdów boskich. Trzeźwy Ptolemeusz I, jak się samo przez się rozumie, nie poszedł w jego ślady; lecz gdy syn jego pochował Aleksandra w Aleksandrji, stworzył dla niego kult boski, włączając do tego kultu również swych rodziców, jako «bogów — Zbawicieli» (theoi Sôtéres). Z biegiem lat zaś sam podobnież został włączony do tego kultu. Współczesny mu Antjoch II, wnuk Seleuka, poszedł za jego przykładem; dla odróżnienia od energicznego ojca nazywano go «Antjochem-bogiem» (Antiochos Theos) — niektórzy przez żarty, inni na serjo.
Trzecią, największą osobliwością miasta, było zbudowane na wzgórzu w jego części południowo-zachodniej Serapeum — tak nazywała się świątynia Serapisa i Izydy; historja jej powstania, fakt bardzo doniosły dla religji starożytnej czasów późniejszych, jest następująca. Troszcząc się o zaspokojenie potrzeb duchowych nowego miasta, Ptolemeusz zaprosił do Aleksandrji niejakiego Tymoteusza z Eleuzis, który pochodził z kapłańskiego rodu Eumolpidów; ten wprowadził do miasta, a mianowicie jego wschodniego przedmieścia (które wskutek tego odziedziczyło nazwę Eleuzynu), obrzędy Demetry Eleuzyńskiej. Lecz ta bogini grecka, tak droga sercom Hellenów przez wzniosłą i pocieszającą istotę swych cudnych obrzędów, pozostała obcą dla Egipcjan.
Ptolemeusz zaś pragnął złączyć wszystkich swych poddanych pod jednym dachem wspólnej religji. Aby urzeczywistnić to pragnienie, zebrał ludzi uczonych i na czele ich umieścił jednego z kapłanów greckich i jednego z egipskich, mianowicie: wspomnianego wyżej Tymoteusza oraz Manetona, znawcę religji greckiej, który napisał między innemi historję swej ojczyzny w języku greckim. Wybrani porozumieli się w ten sposób, że gwoli istniejącej już dawno u Greków chęci utożsamienia Demetry z Izydą egipską nadali bogini greckiej imię Izydy, gdyż Egipcjanie wielką wagę przywiązywali do imienia. Pozostało jedynie określić odpowiednie bóstwo męskie. Tu — jak powiada legenda — Ptolemeusz przypomniał sobie sen, który miał niegdyś: ukazał mu się we śnie mąż o wyglądzie boskim i kazał sprowadzić do Aleksandrii, na chwałę jej i jej króla, swój posąg. Na podstawie zewnętrznego wyglądu udało się stwierdzić, że jest to Hades z miasta ponckiego Synopy; wyrzeźbił go jeden z lepszych greckich artystów, Bryaksys. Po niego to właśnie Ptolemeusz słał posłów. Ale mieszkańcy Synopy za żadne skarby nie chiceli oddać swego bóstwa: zwartym tłumem obstąpili świątynię miejską i nikogo do niej nie wpuszczali. Wtedy — prawi legenda — stał się cud: marmurowy bóg sam porzucił swój piedestał, przeszedł pomiędzy tłumem, który się rozstąpił w strachu panicznym, i wsiadł na okręt Ptolemeusza, na którym po bajecznie krótkiej podróży — trwała zaledwie trzy dni — szczęśliwie przybył do Aleksandrii.
Legenda — legendą, lecz to fakt, iż na równi z Izydą w Aleksandrji czczony był bóg, odznaczony imieniem egipskiem Serapis (t. j. Osiris-Apis), którego posąg wyrzeźbił artysta grecki Bryaksys. Od Egipcjan pochodziło imię, od Greków — posąg; każdy naród dał i otrzymał to, co najwyżej cenił. Treść i duchową stronę obrzędów Demetry Eleuzyńskiej przelano w miarę możności w obrzędy Izydy; tylko że tutaj nie matka szukała córki, lecz żona męża, którego rozszarpał jego zły brat Set — Tyfon, a któremu ona przez miłość życie przywraca. Zmartwychwstanie Ozyrysa było i tu również rękojmią zmartwychwstania jego wyznawców. Ponieważ zaś ceremonjał dzięki liczebności personelu egipskiego przemawiał wielce do dusz, przeto Demeter w postaci Izydy Tymoteuszowej zapanowała nad całym światem. W ostatnich stuleciach przed Narodzeniem Chrystusa, a najbardziej w epoce imperjum Rzymskiego były wszędzie wznoszone świątynie Serapisa i Izydy, lecz ich pierwowzorem najświetniejszym i najbardziej czczonym było Serapeum w Aleksandrii.
Chociaż jednak świątynia była bardzo ważna dla kultury czasów późniejszych, to przecie daleko większe znaczenie miała rzecz stworzona przez Ptolemeusza I, czwarta najważniejsza osobliwość Aleksandrji, jej sławne Muzeum. Musimy o niem pomówić szczegółowo. Widzieliśmy już jak Demetrjusz z Faleronu, który dziesięć lat chlubnie rządził Atenami, opuścił je, zmuszony przez swego imiennika Demetrjusza Poliorketę (307 r.); zwrócił się wtedy do Ptolemeusza, którego żona Eurydyka była siostrą jego przyjaciela Kassandra, i był przezeń łaskawie przyjęty. Opowiadał on swemu nowemu panu o szkole, do której należał sam, o Liceum Arystotelesa, i opowiadaniem swem zbudził w nim ochotę stworzenia podobnego zakładu w Aleksandrji; wcieleniem tego zamiaru było właśnie Muzeum. Właściwie była to świątynia Muz, których kapłan był rządcą Muzeum; ponieważ jednak Muzy były nie tylko władczyniami poezji, ale również i nauki, więc przy ich świątyni zostały wzniesione instytucje o charakterze naukowym: obserwatorja, laboratorja, kliniki, bibljoteka; że zaś Ptolemeusz nie żałował pieniędzy, więc praca szła bardzo prędko.
Demetrjusz, dzięki wszechstronnej wiedzy, uzyskanej w swem Liceum, był dla Ptolemeusza nieocenionym doradcą zarówno co do urządzenia instytucyj naukowych, jako też co do wynalezienia uczonych. Już za Ptolemeusza I, a jeszcze bardziej za jego syna Filadelfa, Muzeum aleksandryjskie mieściło w swych kolumnadach śmietankę ówczesnej wiedzy greckiej: matematykę przedstawiał ojciec geometrji Euklides; astronomję — Arystarch z Samosu, który pierwszy odkrył ruch ziemi naokoło slońca; medycynę — znany już nam Erazystrati współczesny mu Herofilos; nauki humanistyczne — Zenodotos, pierwszy wydawca Homera, i t. d. Sam Ptolemeusz mógłby z chlubą zająć miejsce w tem sławnem towarzystwie: był on autorem historji wojen Aleksandra Wielkiego, której surowa prawdziwość została oceniona już w czasach starożytnych.
Byli to pionierzy, lecz i za następnych Ptolemeuszów Muzeum miało wielką sławę i epoka jego rozkwitu była jednocześnie epoką rozkwitu nauki greckiej w ogólności. My możemy tu podać tylko parę imion. Coprawda najgenjalniejszy następca Euklida nie pracował w Aleksandrji; jest to znany już nam Archimedes z Syrakuz. Lecz Arystarch z Samosu znalazł następcę w osobie Hipparcha, największego astronoma starożytności, który określił odległość ziemi od słońca i księżyca; uczeń Herofila, Filinos, doświadczalnie sprawdził działanie środków leczniczych na choroby i stał się przez to twórcą empirycznej szkoły lekarskiej, która się tem różni od dawnej dogmatycznej; pracę Zenodota doprowadził do doskonałości drugi Arystarch — Arytarch z Samotracji, którego imię stało się jakby synonimem krytyki wogóle. Chyba najwybitniejszym jednakże był współcześnik Ptolemeusza III Euergetesa, Eratostenes z Cyreny, który pracował w różnych dziedzinach nauki i wszędzie zajął jeżeli nie pierwsze, to w każdym razie drugie miejsce, wskutek czego żartobliwie go przezywano «beta» (druga litera alfabetu greckiego). On pierwszy z podziwu godnem przybliżeniem do prawdy określił wielkość ziemi; trzeba jednak zaznaczyć, że to tylko jeden z wyników jego prac naukowych. Wspominamy jeszcze o jednym z nich, nieco wątpliwej wartości, lecz ważnym dla jego potomków. Jako rok zburzenia Troi podał on rok 1184-1183 przed n. Chr.; znaczy to, że w niedalekim 184-183 r. minie tysiąclecie o tej chwili. Nie bez obawy słuchał tej przepowiedni syn zburzonej Troi — Rzym.
Niezbędnie konieczną dla pracy naukowej tych członków Muzeum była bibljoteka; zbiory ksiąg istniały już w Atenach, lecz Ptolemeusz pragnął, aby bibljoteka aleksandryjska pod względem swego bogactwa przewyższyła ateńską i inne. Na ten cel również nie żałował pieniędzy; gdy zwrócił się do Demetrjusza z zapytaniem, ile książek uważa za możliwe zebrać, ten po namyśle odparł, że około dwustu tysięcy. Omylił się jednak: gdy jego plany urzeczywistniły się za Filadelfa, bibljoteka Muzeum liczyła pół miljona tomów. Oto jaki był owoc pracy literackiej Greków do roku 300-go.
Dużo można było nabyć za przeznaczone przez króla sumy; jeżeli jednak właściciel nie chciał się rozstać ze swą książką, to stosownie do rozkazu przepisywano ją. W ten sposób przy bibljotece istniał cały sztab kopistów; papieru nie trzeba było daleko szukać: dostarczał go Papyrus, rosnący w niezliczonej ilości na wybrzeżach Nilu — papyrus, który dał swe imię papierowi w językach nowoczesnych. W owych czasach z papyrusu nie robiono wielkich tomów, aby umieszczać je na pólkach, lecz zwitki, które po kilka przechowywano w t. zw. «skriniach», naczyniach formy cylindrycznej. Bibljoteka więc była mało podobną do naszych, i półki w szafach były zapełnione setkami i tysiącami walców.
Jednakże Muzy były opiekunkami poezji, więc uczeni z Muzeum byli równocześnie w znacznym stopniu poetami. Ale jacyż to byli poeci? Epos było im zakazane, współzawodnictwo z Homerem uważano za grzeszną zarozumiałość, i Apollonjusz z Rodosu, który napisał przechowany do naszych czasów poemat «Argonautika», wywołał przeciwko sobie ogromne wzburzenie. Prędzej można było próbować szczęścia w tragedji: po śmierci Sofoklesa i Eurypidesa nie bez sławy rozwijała się ona w. ciągu IV w. w Atenach, obecnie zaś przeniosła się do Aleksandrji, gdzie ją reprezentowała t. zw. «plejada tragiczna» (t. j. «siedmiogwiazd» ze względu na liczbę poetów); my niestety o niej nic nie wiemy. Komedja nie rozwinęła się: wiemy już, że Ptolemeuszowi nie udało się sprowadzić do Aleksandrji wiernego swym Atenom Menandra.
Nie; mówiąc o poezji aleksandryjskiej, lub o «aleksandryniźmie, » mieliśmy co innego na myśli. Biorąc pod uwagę formę zewnętrzną, będzie to epillion, czyli maleńkie epos; albo też elegja, znana już nam co do formy, lecz silnie zmieniona pod względem treści; lub idylla (eidyllion), właściwie wiersz mieszany lecz z górującem dążeniem do opisu życia pasterzy i życia wiejskiego wogóle; albo wreszcie epigramat — ten teraz dopiero odzyskuje swój właściwy dowcip i staje się najbardziej żywotnym rodzajem tej poezji, któremu sądzone było przetrwać jej upadek w następnej epoce rzymskiej. Lecz dla aleksandrynizmu szczególnie charakterystyczny jest jego duch. Jest to przedewszystkiem poezja naukowa, co jest zupełnie zrozumiałe, gdyż poeci byli również uczonymi. Uczoność polegała na stylu wyszukanym, pełnym rzadko używanych wyrazów, co stanowiło wynik filologicznej pracy autorów; z drugiej strony wyszukiwano rzadkie mity, zapomniane legendy o bogach, kulty, obrzędy obyczajowe i t. d. Takim poetą jest Kallimach, główny przywódca poezji aleksandryjskiej, w swem najwybitniejszem dziele «Aitia» t. j. w zbiórku elegji o treści mitologicznej dla wytłumaczenia «przyczyny» (aitia) jakiegokolwiek imienia, zwyczaju i t. d. Powtóre cechowało tę poezję uczoną to, że stawiano w niej na pierwszym miejscu miłość (podobnie, jak we współczesnych komedjach Menandra); z pośród mitów wybierano baśnie o treści erotycznej; miłość wprowadza się nawet do tych mitów, które jej dawniej nie znały. Po trzecie lubowano się w jaknajszczegółowszem malowaniu każdej drobnostki ówczesnego bytu: otoczenia, krajobrazów, życia rodzinnego i t. d., w tem, co my nazywamy realizmem rodzajowym; pod tym względem najwybitniejszym jest Herondas, którego niedawno ponownie odkryto, autor świetnych scen obyczajowych. Wreszcie czwarta cecha — to ukryta w większości utworów tęsknota za czemś dalekiem, czy to za sławą minionej wielkiej przeszłości niepodległej Hellady, czy to — u mieszczan — za prostotą i ciepłem życia wiejskiego. W tym ostatnim «romantyzmie» sielankowym góruje nad wszystkimi Teokryt, największy poeta aleksandrynizmu, twórca nie tylko zanikłej dziś «pastorałki», lecz wogóle poezji, opiewającej wiejskie życie nowoczesne.
Centrum tej poezji, jak i nauk, było w Muzeum aleksandryjskiem; zapewnia to wdzięczność nieśmiertelną ludzkości zarówno dla Muzeum jak i dla jego założyciela Demetrjusza z Faleronu. Jednakże, mając tak wielkie powodzenie we wszystkiem, człowiek ten przy schylku życia przeszedł przez wielkie klęski, które się łączyły z tragedją rodzinną Ptolemeusza I. Wykładem tej historji zakończymy niniejsze opowiadanie.
Jak mówiłem, Ptolemeusz był żonaty z Eurydyką, córką namiestnika Antypatra i siostrą Kassandra. Trzeba jednak zaznaczyć, że małżeństwa dyadochów odznaczały się wielką niestałością, ponieważ zawierane i niweczone były w zależności od polityki; oprócz tego Aleksander Wielki, chcąc i w tem upodobnić się do Wschodu, wprowadził dla siebie i swoich wielożeństwo, pożeniwszy pewnego dnia swych dowódców zarówno wolnych, jak i żonatych, ze znakomitemi Persjankami. Coprawda, małżeństwa te były nadzwyczaj krótkotrwale: zaraz po jego śmierci dyadochowie uwolnili się od żon ze szczepu barbarzyńskiego, tylko Seleukos, królrycerz, pozostał wiernym swej Apamie, na której cześć nawet nazwał kilka założonych przez siebie miast.
Nic więc dziwnego, że ci spadkobiercy Aleksandra w czasach późniejszych nie krępowali się wcale. Z Eurydyką Ptolemeusz miał kilkoro dzieci, z których najstarszym był Ptolemeusz, przezwany Keraunos (Piorun). Czy on ją kochał? Trudno na to odpowiedzieć, ale jedno jest pewne, że bardziej, niż ją, kochal jedną z dam dworu, Berenikę, Macedonkę ze znakomitego rodu; nie rozwiedziony z pierwszą żoną, żył również z tą drugą, jeździł z nią w dalekie podróże morskie, gdy zakładał swe wyspiane królestwo na Archipelagu — i tu, na cudnej wyspie Kos, przyszedł na świat ich syn, również Ptolemeusz, ten co później otrzymał imię Filadelfa. Ojciec dał mu też dobre wychowanie: gdy starszego syna wychował popierany przez Eurydykę Demetrjusz z Faleronu, nauczycielem młodszego był humanista Zenodotos, późniejszy kierownik bibljoteki Muzeum. Starszy miał charakter dziki i nieokiełznany; młodszy był cichy, dobry i mądry; już wtedy uważano go za lepszego następcę tronu, niż starszego królewicza. Szczególnie tego zdania była Berenika; wpływ jej zaś na króla był wielki. Co robić? Demetrjusz kruszył kopje o swego wychowanka — zapewne nietylko z pobudek osobistych. Dynastja nie zdążyła się jeszcze utrwalić; przeciwko dziedziczeniu tronu przez starszego niktby nie oponował, lecz pozbawienie go praw na korzyść młodego mogło wywołać niebezpieczne zaburzenie — za przykład posłużyła historja dzieci Kassandra. Jednakże czar Bereniki zwyciężył: w 285 r. Ptolemeusz, będąc już osiemdziesięcioletnim starcem, w przewidywaniu bliskiej śmierci wyznaczył na swego pomocnika w rządach młodszego syna. Eurydyka z synem jeszcze wcześniej go opuściła, udając się do Demetrjusza Poliorkety, męża swej — wówczas już dawno: zmarłej — siostry Fili; Keraunos zwrócił się zaś o pomoc do wielkiego Seleuka, który stal wówczas u szczytu swej potęgi. W dwa lata potem zmarl władca Egiptu; jak było do przewidzenia, jego młodszy syn, ogólnie lubiany Ptolemeusz II, oddziedziczył tron bez trudności. Jego czterdziestoletnie panowanie — to kwitnąca epoka Egiptu Ptolemeuszów. Ale dobrze powiedział o nim wyżej wspomniany poeta Teokryt, że
Dobrze on zna: miłujących a lepiej — niemiłujących.
Do tych ostatnich należał Demetrjusz z Faleronu. Młody król nie mógł mu zapomnieć jego starań na korzyść starszego brata: wstąpiwszy na tron, wysłał go do małego miasteczka egipskiego, gdzie dawny wielki władca i doradca zakończył swój owocny żywot.
Taki był jego błąd i fatalne dla niego wyniki; a że to był błąd — wykazał wkrótce najwyższy na ziemi sąd, sąd historji. Jaką zbrodnią wychowanek filozofa skalał swe życie i jak był za to ukarany — ujrzymy w następnem opowiadaniu.
Jak widzimy z poprzedniego, Demetrjusz Poliorketa i Ptolemeusz I zmarli prawie równocześnie; z dyadochów w ścislem tego słowa znaczeniu żyli jeszcze tylko Seleukos i Lizymach. Obaj znajdowali się wówczas u szczytu swej sławy i potęgi. Lizymach, skrzywdzony, jak widzieliśmy, w Azji przy podziale dziedzictwa Antygona pod Ipsos, znalazł dla siebie dostateczne wynagrodzenie w Europie. Pyrrus, któregośmy pożegnali jako władcę Macedonji, krótki czas utrzymał się tutaj na tronie. Klęska Demetrjusza pociągnęła za sobą zerwanie jego umowy z Lizymachem, zawartej przeciw wspólnemu wrogowi, wobec czego zaostrzyły się ich stosunki.
Macedończycy niedługo zastanawiali się nad wyborem pomiędzy nimi dwoma, narzuconym królem Epiru a starym Lizymachem, towarzyszem Aleksandra Wielkiego. Pirrus wrócił do Epiru i pozostał tam dopóty, dopóki wypadki w Italji nie otworzyły nowego pola jego niespokojnej ambicji; Lizymach zajął Macedonję i Tessalję, pozostawiając dla syna Demetrjuszowego, Antygona Gonaty, tylko niektóre, uznające jego władzę państewka greckiej.
Macedonja z Tessalją, Tracja i Azja Mniejsza do Tauru — stanowiły siłę bardzo poważną, zwłaszcza jeżeli dodamy do tego zalety osobiste Lizymacha, który był równie zdolny, jako wódz, władca i administrator. Jego mądra polityka finansowa dała mu możność rozporządzania poważnym skarbem, który się mieścił w niedostępnym Pergamie pod pieczą skarbnika wojskowego Filetera. Coprawda miał on już lat około osiemdziesięciu, lecz prawą jego ręką był czterdziestoletni syn, dzielny Agatokles, który niezadługo przedtem dowiódł swych niezwykłych zdolności w wojnie przeciwko Demetrjuszowi. Zdawało się, że obecnie spokój jest zabezpieczony na półwyspie Bałkańskim, — gdy nagle Lizymach swym zbrodniczym i szalonym czynem zburzył wszystko, co zbudował w życiu.
W gruncie rzeczy tragedja jego rodziny, była dalszym ciągiem rodzinnego dramatu Ptolemeusza I. Syn Lizymacha, Agatokles, był żonaty z córką Ptolemeusza z pierwszego małżeństwa, Lizandrą, rodzoną siostrą Ptolemeusza Kerauna; sam zaś Lizymach na starość ożenił się z Arsinoe, córką tegoż Ptolemeusza i Bereniki, a więc rodzoną siostrą Ptolemeusza Filadelfa. Powodzenie Bereniki w sprawie dziedzictwa tronu egipskiego dobrze wróżyło jej córce: czy nie możnaby tak sprawami pokierować, aby władza królewska z rąk starego męża Arsinoi, przeszła w ręce jej młodocianego syna? Coprawda Agatokles był przeszkodą; ale Lizymach sam był całkowicie pod władzą swej żony. Wpływ swój wyzyskała Arsinoe w ten sposób, że oczerniła Agatoklesa przed podejrzliwym ojcem i tego starca, który zapewne już niezupełnie panował nad swym umysłem, doprowadziła do tego, że kazał uwięzić syna i życie mu odebrać.
Zgodnym krzykiem oburzenia przyjęło całe państwo Lizymacha wieść o niecnem synobójstwie. Lizandra, wdowa po Agatoklesie, uciekła do Seleuka, gdzie już się znajdował jej brat, Ptolemeusz Keraunos; ustępując prośbie obojga, Seleukos, już podówczas starzec osiemdziesięcioletni, przeszedł Taurus i wkroczył na ziemie Azji Mniejszej podległe Lizymachowi. Wszędzie witano go radośnie, jakoo wybawiciela n od niecnego synobójcy; Lizymach nie miał już więcej przyjaciół. Jego wierny dótychczas skarbnik, Fileter z Pergamu, opuścił go i uznał władzę Seleuka; — był to najboleśniejszy cios dla nieszczęśliwego króla — synobójcy, gdyż razem z Pergamem stracił swe ogromne skarby, które zbierał przez dziesięciolecia. Trzeba było jeszcze raz wdziać kolczugę na starcze ciało i wyruszyć osobiście przeciwko wrogowi. Spotkali się obaj znów we Frygii, tym razem jednak jako nieprzyjaciele. Na równinie Koru doszło do bitwy (281 r.). Pierścień Apollina i na ten raz — ale już ostatni — zapewnił Seleukowi powodzenie: Lizymach stracił królestwo i życie, jego wojska przeszły na stronę zwycięzcy.
A potem? — Lizandra była przekonana, że Seleukos rozpoczął wojnę w imię zemsty za męża jej Agatoklesa i że tron Lizymacha przypadnie w udziale jej jako wdowie; tego samego zdania był również Ptolemeusz Keraunos, z tą jedynie różnicą, że rządzić będzie on, jako brat królowej. Lecz oprócz nich obojga i Seleuka miał jeszcze głos ten dumny lud, który już niejednokrotnie swą wolą rozstrzygał sprawę dziedzictwa tronu — Macedończycy. A co się stanie, jeżeli ten lud, zamiast przybyszów Lizandry i Kerauna, zechce władzę nad sobą złożyć w czyste ręce Seleuka, który był znany jako ojciec swych poddanych? A Seleukos kochał swą ojczystą Macedonję, choć jej nie widział blisko od lat pięćdziesięciu; nawet u siebie w Syryi zmienił nazwy miejscowości na macedońskie i miał tam swoją nową Pierję, nową Edessę, nową rzekę Aksjos. — Co będzie dalej? Niewiadomo, lecz skoro tylko Seleukos na czele wojsk zjednoczonych przeprawi się przez Hellespont, całe europejskie państwo Lizymachowe będzie leżało u jego stóp. Coprawda obiecał on Keraunowi zwrócić mu egipski tron jego ojca. Nie będzie to dla niego rzeczą trudną, o ile w jego rozporządzeniu pozostanie całkowite dziedzictwo Aleksandra. Myślał, że wygna jego młodszego brata, podbije Egipt, niby dla Kerauna, lecz kto może ręczyć, że zdobywszy Egipt, również nie pozostawi go dla siebie? Tylko trzeba działać szybko i stanowczo, dopóki nie jest zapóźno. Seleukos zbliżał się właśnie do Lizymachji, miasta założonego przez króla poległego nad Korem, gdzie też pamięć jego była najbardziej czczona, a zatem pogromca Lizymacha — najbardziej znienawidzony. Wykorzystawszy moment dogodny, Keraunos podstępem ściągnął do siebie starego dyadocha i zamordował go skrytobójczo, — jego, swego gospodarza, co tak łaskawie przyjął wygnanego z ojczyzny królewicza.
Wnet potem udał się do Lizymachiji i został przez nią uznany; wojsko Lizymacha, straciwszy wodza — i głowę, również przeszło na jego stronę. Coprawda przeszkód było wiele: Arsynoe, druga żona Lizymacha, znajdowała się jeszcze tutaj z dziećmi, temi dziećmi, w imię których namówiła swego zmarłego męża do synobójstwa. Keraunos zaproponował jej, by została jego żoną. Propozycja była podwójnie ohydna: naprzód był on bratem rodzonym Lizandry, której męża ona zamordowała, po drugie była jego przyrodną siostrą. Mimo to przystała na tę propozycję, pragnąc na wszelki sposób zostać królową Macedonii.
Keraunos jednak myślał o czemś innem: zwabiwszy do siebie jej dzieci, kazał je zamordować — i znów miał o jedną przeszkodę mniej.
Niestety, tylko o jedną! Pozostawali jeszcze pretendenci — Pirrus, Antygon Gonata i syn Seleuka, Antjoch. Ale Pirrusa wówczas powołali Tarentczycy — i ten chętnie zrzekł się swych praw do tronu macedońskiego na korzyść Kerauna, w zamian za pomoc w ludziach dla jego wyprawy przeciw Rzymowi; Antygon znajdował si daleko, Antjochowi zaś, którego nagle zaskoczyła wieść o śmierci ojca, sprawy małoazyjskięe nie pozwalały brać udziału w zdarzeniach macedońskich. Napozór, zda się, wszystko sprzyjało zbrodniarzowi: zajął tron macedoński, do którego, jako syn Eurydyki i wnuk Antypatra, posiadał prawa osobiste.
Lecz kiedy zdobył wreszcie okupioną tylu zbrodniami władzę, Fatum zbliżało się z północy, a było tak straszne, że Grecja nigdy jeszcze czegoś podobnego nie widziała.
Czytelnik pewnie nie zapomniał jeszcze o Gallach i ich najeździe na Italję przed stu laty. Gdy zwycięstwo Kamilla skierowało ich niszczycielski potok we właściwe koryto, większość ich sił wyruszyła dalej na wschód przez doliny Alp. Na początku III wieku napotykamy ich nad Sawą i Dunajem. Gdy władza nad Bałkanem znajdowała się w mocnych rękach Lizymacha, wszelkie próby Gallów, by się przedrzeć na półwysep, były daremne. Lecz gdy jego panowanie upadło na równinie Koru, Gallowie sunęli niezliczonymi hufcami na południe. Wiele rzeczy ich tam nęciło, lecz najbardziej świątynia « Delfach, o której skarbach doszły ich bardzo przesadzone, jak to zwykle bywa, pogłoski. I rozpoczęła się dla Grecji prawdziwa święta wojna, najświętsza ze wszystkich dotychczas tak nazywanych. I jak przystoi takiej wojnie, porosła ona bujną zielenią legend, której my tu niszczyć nie będziemy.
Pierwszy, którego konieczność zmusiła, by za oręż porwać przeciw dzikim hordom, był następca Lizymacha, nowy król Macedonjij — Ptolemeusz Keraunos. Lecz krwią splamione jego ręce niegodne były bronić świętej sprawy: został rozbity i zabity, wojsko jego w pień wycięte. Macedonja stała się bezbronną. Spuściwszy się z wyżyn na pobrzeże Archipelagu, barbarzyńcy przeznaczyli część swoich sił, na czele których stał Brennus (imię to i tu się spotyka), do zajęcia Grecji i Delf.
I oto powtarza się to, co stało się 200 lat temu, gdy wojska Kserksesa udały się do Hellady — i gdy pośród nędzy i nieszczęścia zablysło bohaterstwo Leonidasów i Temistoklesów. Teraz położenie było jeszcze groźniejsze — tego wroga nie można się było pozbyć daniną <ziemi i wody», a jego okrucieństwo dla pokonanych i bezbronnych nie miało granic. I znów stało się to, czegośmy nie widzieli w ciągu tych 200 lat: w obliczu bezlitosnego wroga, Grecja się zjednoczyła. Coprawda nie pod dowództwem Sparty: od czasów Epaminondasa państwo to było bezsilne, jego odrodzenie zaczęło się w pokoleniu późniejszem. Hegemonja w Helladzie, jeżeli o czemś takiem dziś mogła być mowa, należała do Etolczyków. Zjednoczywszy się podczas wojny Pirrusa z Demetrjuszem, ściągnęli i inne państwa do swego związku etolskiego, z głównem miastem Termonem — i mogli wystawić poważne siły. Oni to głównie ruszyli na spotkanie wroga w Termopilach; Ateńczycy posłali im na pomoc swoje okręty. Rzeczywiście powtórzył się niezapomniany rok 480; znów sławna cieśnina pomiędzy górą Etą a morzem stała się świadkiem bohaterstwa Hellenów: hufce Brennusa, jakkolwiek nieugięte, nie zdołały przełamać oporu obrońców Hellady.
Tessalijczycy, których ojczyznę Gallowie niszczyli haraczami, postanowili pozbyć się nieproszonych gości, a na to był tylko jeden środek: powtórzyć zdradę Efjaltesa i Ścieżkami górskiemi przeprowadzić wrogów na tyly obrońców Termopil. Widząc, że są otoczeni, wojownicy etolscy usiedli na przybyłe z Aten okręty i przeprawili się na średniogreckie wybrzeże zatoki; stąd udali się na południową część Parnasu, aby własną piersią bronić Delf, tego «wspólnego całej Hellady ogniska».
Tymczasem Gallowie, nie napotykając oporu, przeszli od Ety do Focydy; niedaleko już było do cudownej świątyni, celu ich dążeń. Przestraszeni mieszkańcy rzucili się do Apollina, lecz bóg kazał się im uspokoić: sam siebie potrafi obronić. Jednakże wróg się zbliżał, pomocy zaś nie było widać; wkrótce cały stok stromych Fedriad upstrzył się hełmami i tarczami Gallów; można było myśleć, że świątynia stanie się ich łupem.
Lecz nie zdążyli rozbić obozu dla chwili wytchnienia po szczęśliwych przeprawach górskich, gdy ziemia zadrżała pod ich stopami. Gallowie, nieświadomi trzęsienia ziemi, lękliwie tulili się do siebie i nie mieli odwagi podejść do świątyni. Tymczasem chmury, zazwyczaj pokrywające wierzchołek Parnasu, zaczęły się wyolbrzymiać i mrocznieć, błyskawice rozdarły niebo, zahuczały odgłosy piorunów — i w widmowem świetle burzy Delfijczycy ujrzeli na górach olbrzymie postaci bohaterów — obrońców, co kierowali ogień Zeusa na najeźdźców, paląc ich tarcze i ich samych. Tak minął dzień, a następna po nim noc była jeszcze straszniejsza. Zapanowało nagle zimno lodowate, zaczął padać śnieg obfity, tak że o śnie nie było mowy; Gallowie zwartym tłumem otaczali nieliczne ogniska, które im się udało rozniecić w tej krainie prawie bezleśnej. Huk piorunów ucichł, lecz zastąpił go inny ryk stokroć gorszy: to odrywały się odłamy skał z wierzchołka Parnasu i jakby umyślnie celowały w najbardziej zwarte ciżby Gallów. Noc spędzili nawpół przytomni ze strachu; a słońce następnego dnia opromieniło obozujące naprzeciw nich zastępy Hellenów z pod Termopil. Gallowie z chęcią uchyliliby się od bitwy, lecz lekkie pułki Focejczyków, obszedłszy Parnas znanemi sobie przesmykami, odcięły im drogę do ucieczki. Wzięci we dwa ognie musieli przyjąć bitwę, która skończyła się całkowitą ich klęską; sam Brennus został zraniony. Gallowie zabrali go na nosze, lecz resztę rannych, nie mogąc zabrać ze sobą, musieli dobić. Teraz przynajmniej mogli się cofnąć, lecz widmo ścigającego wroga nie opuszczało ich ani na chwilę, i w czasie następnego noclegu przeżyli istny atak «panicznego» strachu: mowę swoją brali za grecką, broń swoją za broń wroga — i w końcu sami między sobą rozpoczęli nocną bitwę, kładąc trupem — jak mówią dziesięć tysięcy swych współbraci. Szli dalej po tych samych dawniej już wyniszczonych okolicach, nocowali wśród tlejących jeszcze gruzów i, jak to można było przewidzieć, poznali jeszcze jednego wroga — głód. Brennus nie zniósł poniżenia: ranny i chory, zatopił swą duszę w mocnem winie. Wreszcie ukazało się morze i Termopile; lecz Tessalijczycy, uprzedzeni o zbliżaniu się Gallów, nie mieli zamiaru wpuszczać po raz drugi do swego kraju drapieżnych gości. Bez zbytniego wysiłku otoczyli Gallów w wąwozie Termopilskim i wycięli ich w pień co do jednego.
Tak dotrzymał słowa Apollon. Ale tu niknie znów blask legendy i wszystko odbywa się dalej już przy dziennem świetle historji.
Osłabieni porażką wojsk Brenna, Gallowie, którzy pozostali w Tracji, nie wiedzieli, co czynić; przyszły im z pomocą wojny domowe w Azji Mniejszej, które wybuchły po upadku państwa Lizymacha. Król Bitynji — taką nazwę nosiła północno-zachodnia część półwyspu — zaproponował Gallom przewiezienie znacznej ich części — 20.000 — przez Hellespont, o ile mu zapewnią pomoc w jego wojnie przeciwko bratu. Gallowie dotrzymali obietnicy, poczem szeroką lawą rozleli się po tym kraju bogatym i rozpieszczonym. Tu rozpoczęło się dla nich rozkoszne w ich pojęciu życie: nigdzie żadnego oporu; miasta z obawy przed ich najazdem okupywały się bogatą daniną; na niczem więc Gallom nie zbywało.
Coprawda nie wszystko im się wiodło: chociaż niezmiernie nęciła ich skała Pergamu, gdzie dotyczas siedział Fileter z olbrzymim skarbem króla Lizymacha, jednak zdobyć jej nie mogli.
Lecz gdy osiedlone w Azji wojska Gallów pędziły życie beztroskie, głównym ich siłom na wybrzeżu europejskim coraz to gorzej się powodziło. Antygon Gonata, uporządkowawszy jako tako swe sprawy, ruszył wreszcie na północ. Gallów, którzy zajęli Chersonez, rozbił doszczętnie około Lizymachji; pozostałe resztki Gallów, odrzucone od morza, założyły swe osobne królestwo w głębi kraju. Tam też osiedlili się oni od owego czasu, chętnie zaciągając się do wojsk grecko-macedońskich; dzięki im Tracja, już całkowicie poddana wpływom Hellady, wróciła znów do dawnego dzikiego stanu, w jakim trwała w przeciągu całej epoki starożytnej.
Co się tyczy Antygona, to ten po swem nadzwyczajnem zwycięstwie nad Gallami został z otwartemi rękami przyjęty w Macedonji, w której po śmierci Ptolemeusza Kerauna panowała zupełna anarchja. W ten sposób objął on znów tron swego ojca, Demetrjusza-Oblegacza Miast — i zwrócił Macedonji dynastję Antygonidów, która w niej panowała, aż do utraty jej samodzielności.
Tu następuje dla nas wypoczynek.
Ze zgonem Seleuka Zwycięzcy, które to imię słusznie mu się należało, umarł ostatni z dyadochów t. j. spadkobierców bezpośrednich Aleksandra Wielkiego, którzy opierali swe prawa do dziedzictwa po nim na swym udziale w jego wojnach. Epoka dyadochów obejmuje pierwsze czterdziestolecie po jego śmierci — do bitwy na równinie Koru 281 r., która, po bitwie pod Ipsos na 20 lat przedtem w 301 r., była drugą epokową bitwą w historji Wschodu greckiego. Epokę, rozpoczynającą się po niej — w odróżnieniu od poprzedniej, należącej do dyadochów — nazywamy epoką epigonów; obejmuje ona sześćdziesięciolecie następne do r. 222. Pod względem wypadków zewnętrznych jest ona mniej interesująca: drobne wojny epigonów pomiędzy sobą. powtarzają tylko na małą skalę wojny dyadochów, mniej więcej jak wojny wewnętrzne Hellady IV w. powtarzały wojnę Peloponeską. Dlatego nie będziemy się nad niemi zatrzymywać.
Osoby królów-epigonów jako takie godne są jednak naszego zainteresowania. Najgłówniejszych jest trzech: Antygon Gonata macedoński, wnuk Antygona i Antypatra; Antjoch I syryjski, syn Seleuka, i Ptolemeusz II Filadelf egipski, syn Ptolemeusza I Zbawcy. Czwarty dyadoch Lizymach dopiero w następnem pokoleniu znalazł godnego siebie następcę w osobie króla pergameńskiego.
Wszyscy byli to dzielni, rozważni i mądrzy ludzie; najbardziej jednakże z pośród nich godny szacunku był Antygon. Genjalna bystrość jego ojca Poliorkety harmonijnie w nim się łączyła z odziedziczonym po matce, Fili, córce Antypatra, łagodnym rozsądkiem i poczuciem obowiązku. W późniejszym wieku Antygon z zapałem się zwrócił do surowej filozofji, której początek dał Zenon w pierwszych latach stulecia we «Wzorzystej Stoi» (t. j. kolumnadzie) i która dlatego nazywa się filozofją stoicką. Uczeń Zenona Perseusz został przezeń wezwany na jego dwór; Antygon dążył do uzgodnienia swych obowiązków królewskich z jego nauką. Odpowiednio do tego nazywał swe panowanie: «zaszczytną służbą» (endoxos douleia), wprowadzając w życie zasady, którym w późniejszych czasach holdowali najwybitniejsi cesarze rzymscy — Trajan, Marek Aureljusz — i najlepsi z nowszych. Macedonję podniósł z upadku do poziomu wielkiego państwa, zapewniając jej hegemonję nad Grecją. Coprawda nie odrazu zadowolnił się on swą rolą: marzył z początku o zjednoczeniu królestwa Lizymacha, co spowodowało w następstwie wojnę z Antjochem syryjskim; lecz rozsądek nakazał mu porzucić te plany. Z Antjochem zawarte zostało przymierze, wzmocnione jego małżeństwem z siostrą Antygona — Filą Młodszą. W ten sposób zawiązała się długotrwała przyjaźń Antygonidów z Seleukidami. Dwór Antygona był ogniskiem kultury; prócz filozofji kwitła tutaj historja w osobie Hieronima z Kardji, sławnego ze swej surowej rzetelności historyka dyadochów. Wogóle największą zaletą tego najlepszego z epigonów jest uczciwość.
W innym zupełnie rodzaju był władca Egiptu, tak długo i niefortunnie wojujący z Antygonem o wpływy w Grecji, Ptolemeusz II Filadelf. Ujmujący w sposobie zachowania, subtelny polityk, uczynił on swój dwór ogniskiem wytworności i wiedzy. Nie był miłośnikiem filozofji, lecz, jak widzieliśmy w opowiadaniu poprzedniem, nauki ścisłe, a również poezja i nauki humanistyczne cieszyły się jego wielką życzliwością. Był on również po swojemu bardzo czynny. Pewnemu pochlebcy, który sławił jego szczęście, odrzekł: «Mój przyjacielu, gdybyś wiedział, ile ja muszę pisać aktów urzędowych, nie podniósłbyś dyademu, chociażby u twych nóg leżał.» Natura nie obdarzyła go silnem zdrowiem: patrząc z balkonu swego pałacu na robotników, co popychali olbrzymie głazy do budowy zamówionych przez siebie gmachów, wzdychał: «Czemu nie jestem jednym z nich?» Będąc bardzo przywiązanym do życia, opiekował się w sposób szczególny lekarzami. On to właśnie sprowadził do Aleksandrji Erazystrata i Herofila, twórców anatomji i fizjologji i wszelkiemi siłami popierał ich sławną działalność naukową, tak że pozwolił im nawet uprawiać wiwisekcję na skazanych zbrodniarzach. Marzeniem jego było, ażeby ci uczeni wynaleźli eliksir życia. Marzenie to dotychczas nie jest spełnione; jednakże pod wpływem tej królewskiej idei — Egipt, rozmiłowany w magji, szczególnie się oddał badaniom przemiany materji, z czego później powstała chemja. Wogóle bardziej niż ojciec tolerował obyczaje egipskie. Żonaty był z Arsinoe starszą, córką Lizymacha, z którą miał dzielnego syna, późniejszego Ptolemeusza III Ewergetę («Dobroczyńcę»). Lecz gdy, po śmierci żony, wróciła jego siostra Arsinoe Młodsza, — ów zły duch Lizymacha, — on, zgodnie z tradycją Faraonów, uczynił ją swą żoną, co było przyczyną jego przezwiska «Filadelf» (t. j. «miłujący siostrę»). Na szczęście małżeństwo to było bezdzietne, i najbliższemu pokoleniu Filadelfa nie zagrażało zwyrodnienie — owa straszna klątwa, rzucana przez naturę na kazirodcze małżeństwa.
Trzeci z wyżej wspomnianych, Antjoch, objął dziedzictwo ojcowskie w nader nieprzyjaznych okolicznościach, wywołanych nagłą i gwałtowną Śmiercią ojca; w ślad zatem nastąpiła inwazja Gallów, spowodowana zdradą wladcy Bitynji Nikomeda. Antjochowi nie udało się go ukarać, zmuszony był uznać niepodległość Bitynji. Za to przeciw Gallom wystąpił energicznie i, przeraziwszy ich swymi słoniami wojennemi, rozbił ich doszczętnie, za co otrzymał chwalebne przezwisko Zbawcy (Sôtêr).
Po oderwaniu się Bitynji, przy schyłku panowania Antjocha (261), zdarzyło się jeszcze coś innego. Fileter, władca Pergamu, który po śmierci Agatoklesa uznał władzę Seleuka, pozostał wiernym jego synowi; ale następca Filetera Eumenes nie chciał uznać tej zależności. Otrzymał on w spadku po Fileterze bogaty skarb Lizymacha, dzięki czemu mógł zebrać liczną armję; zwyciężył Antjocha pod miastem Sardes i ogłosił swą niepodległość. Następca Antjocha Zbawcy, Antjoch II «Bóg», nie czuł się na silach, by go sprowadzić na drogę posłuszeństwa; tembardziej, że siłę jego osłabiała chroniczna bolączka Seleukidów, nieskończona wojna z Egiptem o Syrję Wklęsłą z miastem Damaszkiem Koniec jego panowania zaznaczył się wielkiem niepowodzeniem nie tylko jego, lecz wogóle Hellenów: oddzieliły się prowincje wschodnie, co stopniowo doprowadziło do założenia za Eufratem królestwa partyjskiego Arsakidów (247 r.); tak królestwo Seleukidów zamknęło się w granicach Syrji i Mezopotamji. W tem położeniu władcy Pergamu mieli ręce rozwiązane: nie lękali się Seleukidów, lecz Gallów, którzy prędko zapomnieli o nauczce, danej im przez Antjocha Zbawcę, i w dalszym ciągu prowadzili swe rozboje, ściągając haracz z miast, które chciały żyć z nimi w zgodzie.
Haraczem okupywał się i Eumenes; płacił rzetelnie do samej śmierci. Lecz jego następca Attalos postanowił wyzwolić się od tego poniżającego zobowiązania iw pierwszym roku swego panowania (241) zapowiedział Gallom, że nic od niego nie dostaną. Gdy zaś ci w odpowiedzi wpadli do jego państwa, wyszedł na ich spotkanie i u źródeł rzeki Kaikos odniósł tak wielkie zwycięstwo, że wytępił wroga niemal całkowicie. Od tego czasu Gallowie przestali być niebezpieczeństwem dla pokoju grecko-azjatyckiego.
Siedziba ich ograniczyła się do północno-wschodniej części Frygji, dookoła miasta Ankiry (obecnie Angora); kraj ten zwano Galatją. Attalos ogromnie szczycił się swem zwycięstwem: ogłosił siebie królem i przyjął zaofiarowane mu przez Greków przezwisko «Attalos Zbawca» (Sôtér). Całe swe długie życie poświęcił na to, aby podnieść znaczenie ojczystego Pergamu, który dzięki niemu stal się jednym z najważniejszych centrów kultury greckiego Wschodu, narówni z Aleksandrją i Antjochją. Chociaż nie dorównywał im wielkością, lecz za to wyprzedził chociażby Antjochję pod względem swego znaczenia dla umysłowego życia ówczesnego hellenizmu. Znaczenie to jest tak wielkie, że zmuszeni jesteśmy poświęcić Pergamowi opowiadanie osobne.
Legendy starożytności nie pominęły stolicy Attalidów: był to ów pseudo-Ilion, gród Telefa, który przez nieporozumienie stał się przynętą dla armji Agamemnona, gdy ta wyruszyła przeciw Troi. Natomiast w epoce niepodległości Hellady Pergam stał na uboczu. Było to jedno z licznych warownych miast perskich, które król oddawał pod władzę «tyranów», t. j. namiestników. Położenie Pergamu na niedostępnej skale zwróciło na siebie uwagę Lizymacha, który, jakeśmy to widzieli, wybrał go za strażnicę swego skarbu, powierzywszy ten skarb mądrości i wierności Filetera. O dalszych losach Pergamu aż do chwili objęcia tronu przez Attala I (241—197) mówiliśmy już wyżej. Za jego panowania oraz za jego następcy, Eumenesa II (197—159) Pergam osiągnął najwyższy szczyt swej wielkości.
Wyprzedzając przyszłość, musimy już tu zaznaczyć, że rozkwit swój Pergam zawdzięczał przymierzu z republiką rzymską: podstawą religijną tego związku było rzekome wspólne pochodzenie od dawnej Troi. Główną ofiarą tego przymierza stali się Seleukidzi, których Attalidzi pergameńscy uważali nie bez powodu za swoich największych wrogów. Ich udział w zwycięstwach rzymskich, jak również zwycięstwo Attala I nad Gallami, „dały powód do budowy wspaniałych pomników, o których musimy tutaj wspomnieć. Tej samej polityki trzyma] się brat Eumenesa, Attalos II (159—138), którego syn, Attalos III (138—133), uwieńczył ją niezbyt czcigodnym testamentem, ogłaszając Rzym jako swego następcę. Poniekąd jednak było to godne zakończenie żywota owej organizacji państwowej, która powstała, rzekłbyś, jak przedsiębiorstwo handlowe z bogactw Filetera.
Lecz ten niezbyt dostojny początek, a jeszcze mniej dostojny koniec nie powinien zamykać nam oczu na wspaniałość epoki środkowej. Dla nas Pergam, tak samo jak Aleksandrja — to niepodobne do siebie, lecz jednakowo ważne miasta hellenistyczne.
Jednakże Aleksandrję znamy tylko z pomników literackich: żywotność miasta, które blisko dwa tysiąclecia leżało niewzruszenie na tem samem miejscu, nie sprzyjała zachowaniu pamiątek i obecnie jeszcze utrudnia wykopaliska. Przeciwnie, Pergam po upadku państw starożytnych stoczył się powoli ze swej skały ojczystej, którą pokryły ruiny. Dziś skała ta jest pustkowiem i tylko dzięki szczegółowym poszukiwaniom Niemców, robionym w końcu ubiegłego stulecia, zyskaliśmy obraz tego, czem niegdyś był Pergam. Obecnie podróżny, spędziwszy noc w grecko-tureckiej «Bergamie» u podnóża góry, która szeregiem wyniosłych domów ledwie dotyka «dolnego rynku» starego miasta — nazajutrz dosiada konia i po krętej ścieżynie dostaje się do stolicy Attalidów, by oglądać jej zabytki. Coprawda rzeźb, co ją niegdyś zdobiły, już tam nie znajdzie: mieszczą się one w muzeum berlińskiem. Ale i to, co pozostało, ma wielką wartość pod względem architektonicznym i topograficznym.
W przeciwieństwie do Aleksandrji Pergam nie był <założony»> w określonym czasie i podlug określonego planu. Nie oczekujmy też tutaj owej prawidłowości, którą mieliśmy w Aleksandrji. Widzimy tu, że w miarę rozrostu grodu akropol zyskiwał wolne miejsce dla budowli monumentalnych, mieszkańcy zaś musieli zajmować zbocza góry, na których leżało miasto dolne; a ponieważ odbywało się to dowolnie, zatem nie mogła tu wystąpić obmyślana prawidłowość. W każdym razie warunki gruntu górzystego znakomicie wyzyskano nietylko pod względem celowości, ale też i malowniczości — i rezultat ostateczny rozwoju historycznego pozwala nam wcale nie żałować, że nie było planu uprzedniego.
W dolnej części miasta, na pochyłości góry, znajdujemy «rynek dolny», otoczony kolumnadą; ponad nim na trzech tarasach wznosiło się «gimnazjum», t. j. miejsce dla ćwiczeń młodzieży, potrójne w związku z różnym wiekiem ćwiczących się uczniów, a więc chłopców, wyrostków i młodzieńców. Tarasy te również były otoczone kolumnadą i kolumnadą też oddzielały się od siebie. Wszystko to obecnie leży w ruinach, o ile jeszcze leży i nie zostało zużytkowane do nowych budowli: ale w swoim czasie te lasy wspaniałych kolumn greckich, które się unosiły jedne nad drugiemi, i które dzięki temu mogłeś oglądać w całości, musiały wywoływać przepotężne wrażenie. Budowniczy i tu liczył się z nierównym poziomem gruntu: kolumnady jednopiętrowe z tyłu — musiały być dwupiętrowe z przodu. Dwupiętrowe — to dawało możność urozmaicania stylów. Już dawniej, w Propilejach ateńskich naprzykład, spotykamy połączone w jednym i tym samym budynku kolumny porządku doryckiego i jońskiego. Tu połączenie takie wprowadzono w tym celu, aby piętro niższe składało się z cięższych kolumn doryckich, górne — z lżejszych jońskich: połączenie to, bardzo mądre i wytworne, naśladowali później Rzymianie, od nich zaś przeszło do nas. Zresztą kolumny doryckie są obecnie znacznie lżejsze, niż były za Peryklesa; wogóle ścisłość co do form architektonicznych z biegiem czasu słabnie.
Nie zatrzymując się na szczegółach mniej ważnych, przechodzimy wprost z górnego gimnazjum na obszerny taras, ozdobiony świątynią Demetry i Kory. Jest to naśladowanie Eleuzynu, przeniesienie jego świętych misterjów do miasta hellenistycznego. Na prawo odrazu napotykamy monumentalną studnię; jest to niewątpliwie eleuzyńska «studnia wesola», przy której córki Keleosa znalazly zrozpaczoną boginię. Coprawda było to w Eleuzynie; ale i kolonie, że tak powiemy, światyni eleuzyńskiej lubowały się w odtwarzaniu tych szczegółów. Na prawo był szereg stopni, unoszących się ku górze: stąd wtajemniczeni oglądali dramat poszukiwań Demetry i jej połączenie z córką. Założenie świątyni przypada na sam początek III w. w epoce Lizymacha. Wtedy „świątynia zapewne znajdowała się za murami ówczesnego miasta, podobnie jak Eleuzys aleksandryjski. Niewątpliwie też tajemnice pergamskie musiał tu wprowadzić jakiś apostoł Demetry eleuzyńskiej, jak to w Aleksandrji uczynił Tymoteusz. Być może on sam. Wiadomo nam, że on działał i w tych miejscach, o czem jeszcze będzie mowa.
Teraz mamy przed sobą właściwą twierdzę «Pergam», t. j. Wawel, samo gniazdo orle Filetera i jego „następców, otaczające łukiem miasto dolne. Sam środek luku na zaokrąglonym stoku góry zajmuje teatr, podobnie jak w Atenach — i znów jak w Atenach ponad nim unosi się święta zagroda Pallady z jej świątynią. Było to dzieło Attala I-ego: jak świątynie Akropolu ateńskiego były owocem zwycięstw nad Persami, tak dzielnica Pallady w Pergamie powinna była przypominać wszystkim o zwycięstwie nad Gallami. Jak zaś Perykles znalazł wykonawcę swoich wspaniałych pomysłów w osobie Fidjasza, tak Attal ściągnął dla wykonania swoich — najbardziej utalentowanego artystę swego czasu Epigona.
Epigon poszedł jeszcze dalej po linji patosu, którą wskazał Skopas; wyzyskał udoskonalenia techniczne, wprowadzone przez Lizyppa, i od siebie dodał charakterystyczny dla epoki hellenizmu — realizm. Wszystkim tym trzem odrębnościom jego talentu zadanie, postawione mu przez króla, dawało wdzięczny materjał. Gallowie, jak wogóle plemiona koczownicze, brali ze sobą na wozach żony i dzieci; klęska dotykała bezpośrednio i te bezbronne istoty. Można sobie wyobrazić, ile patosu i wraz z tem ile rozmaitości przedstawiała w tych warunkach dla Epigona zamówiona u niego przez Attala «klęska Gallów u źródeł Kaiku» dla zagrody Ateny w Pergamie. Częściowo możemy sądzić o tem z kopij. Wszystkim jest znany «Gall umierający»: raniony śmiertelnie, w półleżącej pozycji na swej tarczy, opiera się na lewym ręku; głowę ma opuszczoną, a na twarzy wyraz powstrzymywanej męczarni i cień nadchodzącej śmierci; jeszcze chwila — a naprężona ręka osłabnie, i Gall również górną częścią ciała upadnie na swą tarczę.
Jeszcze bardziej patetyczna co do pomysłu jest druga figura albo raczej grupa, przedstawiająca Galla z żoną; aby uniknąć niewoli, Gall zabija żonę — i ta, już wydawszy ostatnie tchnienie, zwiesza się mu na lewej ręce, prawą zaś, wciąż bacząc na wrogów, wojownik sam sobie zadaje cios śmiertelny. Nie zachowała się trzecia grupa, nie mniej wzruszająca: kobieta gallijska leży martwa, jej żywe niemowlę tuli się do niej i nie rozumie, dlaczego ona nie odpowiada na jego pieszczoty. Zaznaczony wyżej realizm uderza zwłaszcza w wyrazie barbarzyńskiej typowości Gallów: ich szorstkich włosów, szorstkiej skóry, szorstkich rysów twarzy. Ale ten realizm nadaje jeszcze większą prawdę zasadniczej myśli, którą Epigon wcielił w swoich utworach, idąc raczej za własną szlachetną naturą, niż za wskazaniami monarchy: to Eschylowska idea współczucia dla wrogów i niechęci przeciw wojnie i jej okropnościom.
Attalos nie poprzestał na wysławieniu swoich czynów we własnej stolicy: pragnąc je uwiecznić w samym ośrodku helleńskiego ruchu umysłowego, poświęcił on dla Aten cztery grupy rzeźbione, z których pierwsza wyobrażała — zwycięstwo bogów nad gigantami, druga — zwycięstwo Hellenów nad Amazonkami, trzecia — ich zwycięstwo nad Persami, wreszcie czwarta — jego własne zwycięstwo nad Gallami. Zasadniczą myślą tych czterech grup było zwycięstwo praworządności nad dzikiem bezprawiem. Oddzielne postaci tych grup były niewielkie, a pomieszczone zostały w Akropolu ateńskim podobnie jak pergameńska — na tarasie ponad teatrem Dyoniza. Z tych grup zachowało się nam niemało reprodukcji oddzielnych figur, ale rzecz godna uwagi: wyłącznie są to postaci zwyciężonych; ci oczywiście lepiej wcielali patos hellenistyczny i dlatego więcej znajdowali miłośników, niż zwycięscy ze swoim tryumfem.
Schodząc z zagrody bogini Ateny na prawo, znajdujemy najbardziej imponujący pomnik Pergamu, ten, któremu — jak się przypuszcza — autor Apokalipsy w czasie największego ognia walki z pogaństwem nadał imię «tronu szatana» — znakomity ołtarz Zeusa. Samego ołtarza zresztą osądzić nie możemy, tylko to, co nazwać można jego ramą: monumentalne schody prowadziły na niewielką płaszczyznę, otoczoną portykiem — i otóż podstawa tego portyku była ozdobiona marmurową wypukłorzeźbą, która wyobrażała walkę bogów i olbrzymów. Jest to pomnik, wzniesiony na chwałę zwycięstw Eumenesa II. Zabytek ten możemy ocenić: znaczne jego części odnalezione były w czasie wyżej wspomnianych rozkopów niemieckich i teraz znajdują się w Berlinie. Dzieło to jest o dwa pokolenia młodsze od utworów Epigona; twórca jego jest nam nieznany. Rzeźby ołtarza pergameńskiego mają w sobie patos na jeszcze wyższym stopniu rozwoju, niż u Epigona — i przytem na takim stopniu, ponad który iść już niepodobna. Nadzwyczajna gwałtowność ruchu, niesłychana wyrazistość natężonych twarzy: w istocie umiejętność ludzka dosięgła tutaj kresu, coprawda w jednostronnym kierunku Skopasa, i każdemu wolno stawiać wyżej łagodny «etos» Praksytelesa lub wspaniałą niewzruszoność Fidjasza.
Ale te predylekcje są bezpłodne; bądźmy zadowoleni, że jest również i Pergameńska gigantomachja; że jest ten Dyonizos, który razi tyrsem swego potwornego przeciwnika; że jest Zeus, który swojego — strąca niezwalczonym piorunem; że jest ta Atena, która swego — ciągnie w dal od zaczarowanej dziedziny jego nietykalności; a gdy nasze oczy znużą się widokiem walki, to zwróćmy wzrok na wspaniały obraz Matki-Ziemi, która blaga o laskę dla swych synów. I tutaj matka protestuje przeciw zgrozie wojny.
Idąc wgórę po schodach monumentalnych, docieramy do wspaniałych portyków jońskich, które niegdyś otaczały ołtarz... prawda owo «niegdyś» stosuje się też do samych portyków. Wewnętrzną stronę cokołu tylnego również zdobią wypukłorzeżby, wyobrażające mit o Telefie, bajecznym królu Pergamu. Rzeźby te, będąc znacznie późniejsze od gigantomachji, przedstawiają nam i sztukę wypukłorzeźby na dalszym szczeblu rozwoju, ale nie w duchu patetyczności: pod tym względem, jak widzieliśmy, niepodobna było iść dalej. Nie; ale gdy burzliwe sceny gigantomachji, zgodnie z tradycją epoki attyckiej, rozwijają się na tle próżnem, tło «fryzu Telefa» tworzą skały, drzewa, świątynie; słowem mamy tutaj tło krajobrazowe, które sztuka wypukłorzeźby przyswoiła sobie w epoce swego naiwnego dzieciństwa, nie rozumiejąc jeszcze trudności tego zadania, — z którego zrezygnowała w epoce klasycznej, słusznie zwęziwszy swe problematy, aby uzyskać większą doskonałość — i do którego powróciła teraz, gdy całkowite opanowanie środków technicznych dało jej prawo do tego. Nietrudno zmiarkować, jak owo tło krajobrazowe godziło się z tym nastrojem idyllicznym (sielankowym), który napotyka się również w poezji aleksandryjskiej naszej epoki hellenistycznej. Dla tego też liczne dochowane do naszych czasów wypukłorzeźby na tle krajobrazowem, — nazywamy je niezależnie od ich pochodzenia «wypukłorzeźbami aleksandryjskiemi» — doskonale ilustrują jeżeli nie oddzielne sceny Teokryta, to w każdym razie istotę jego poezji.
Odkrycie pomników pergameńskich dało nam możność wprowadzenia w linję rozwoju rzeźby greckiej szereg znakomitych, ale rozproszonych posągów i grup, jak Laokoon, Afrodyta z Melos, Apollon Belwederski, atleta Borghese i t. d. Wszystko to są owoce tego samego drzewa. Ale zanim się pożegnamy ze sztuką Attalidów, musimy wspomnieć o jednej ich zasłudze: nie poprzestając na zamawianiu nowych utworów, byli oni pierwszymi w dziejach kultury zbieraczami (kolekcjonerami) dziel starych, oczywiście w kopjach, gdyż oryginałów zamiłowana w nich Grecja nie oddawała za żadne pieniądze. Tak powstał obyczaj kopjowania posągów; Attalidzi zdobyli sobie wdzięczność artystów, którym umożliwili egzystencję, ale jeszcze bardziej naszą wdzięczność: toć niemal wszystkie posągi starożytne, któremi słyną nasze muzea — są to kopje z dawnych oryginałów, powstałe z zamówienia samych Attalidów lub ich późniejszych naśladowców.
Wiele jeszcze jest pomników architektonicznych twierdzy pergameńskiej, ale nie będziemy już ich rozpatrywać. Wróciwszy do zagrody Ateny — pójdziemy z niej do niewielkiego budynku na lewo. To bibljoteka pergameńska, składająca się z wielkiej sali do czytania i szeregu izb — książnic, ozdobiona nadto posągiem Pallady, opiekunki piśmiennictwa, oraz biustami ważniejszych pisarzy greckich.
Istotnie Attalidzi szczęśliwie współzawodniczyli z Ptolemeuszami w sprawie gromadzenia książek, choć mieli do zwalczania znacznie większe trudności. Papyrusu, poza Egiptem, nigdzie nie można było znaleźć, Egipt zaś, który bardzo zazdrośnie czuwał nad tym swoim skarbem i pragnął zachować monopol księgarski, zakazał jego wywozu zagranicę.
Ale jak to od owych czasów nieraz miało miejsce, trudności komory celnej podnieciły wynalazczość krajową: ze skóry świń, których tysiące składano w ofierze wspomnianej tu bogini Demetrze, Pergam nauczył się robić cienkie białe arkusze, doskonale przysposobione, by służyć jako materjał do pisania. Materjał ten do dzisiaj znany jest pod imieniem swego miasta — wynalazcy: zowiemy go «pergaminem». W odróżnieniu od papyrusu, który skręcano w role, arkusze pergaminowe zszywano po cztery w t. zw. «czwórki», tetradia, z nich zaś powstawały «tomy». A zatem książka pergameńska była zupełnie podobna do naszej, która też wprost od niej pochodzi. Takich «tomów» bibljoteka pergameńska liczyła dwieście tysięcy.
I oczywiście nie był to kapitał martwy. Podobnie jak Aleksandrja, Pergam był centrem wiedzy owego czasu. Co do wyboru specjalności, widoczne jest pewne współzawodnictwo między niemi. Filozofja, zaniedbana w Aleksandrji, kwitnęła w Pergamie, a zwłaszcza surowa moralna nauka Zenona i jego «Stoi»; za to w naukach ścisłych Pergam stał niżej od Aleksandrji. Filologja była gorliwie uprawiana i tu i tam, ale jej przedstawiciele pergameńscy zgóry patrzyli na prace Aleksandryjczyków w dziedzinie języka i «krytyki tekstów». Samym sobie nie dawali oni nazwy «gramatyków» lecz «krytyków». Wykładali oni autorów z wyższego, filozoficznego punktu widzenia, zwłaszcza chętnie uprawiali wykład allegoryczny. Najsławniejszy z nich był, za Attala II, Krates z Mallosu, który swemu królowi służył też i w dziedzinie polityki.
Wszystko, cośmy tu powiedzieli może wywołać takie wrażenie, jakoby Pergam był miastem czysto greckiem.
Rzeczywiście ludność tubylcza nie mogła grać tutaj takiej roli, jaką w Aleksandrji grali dumni swą wielowiekową kulturą Egipcjanie. Bądź co bądź, oni istnieli, i ich zjednoczenie religijne z przybyłym elementem greckim stanowiło i tutaj troskę władców, nie tylko Attalidów, ale przedtem już Lizymacha. Wybór kultu był wskazany: jak pergameńscy Mizyjczycy, tak też sąsiedni Lidowie, Frygowie i t. d. czcili boginię, którą zwali poprostu «Wielką Macierzą». Główna jej świątynia, otoczona lesistemi górami, znajdowała się w mieście Pessynuncie, w samej głębi dzikiej Frygji. Gród ten, swojego rodzaju Mekka owych czasów, był rządzony przez kapłanów — rząd ich, uświęcony wiekami, był na tyle potężny, że nawet Gallowie, którzy zajęli tę miejscowość, nie śmieli dotknąć skarbów wspaniałej świątyni, gdzie kapłani śród szalonych ceremonji, co doprowadzały czcicieli do samokaleczenia, służyli swej Wielkiej Macierzy i jej oblubieńcowi, pięknemu pasterzow Attysowi.
Ten właśnie ceremonjał Macierzy Pessynunckiej trzeba było przystosować do religijnego poczucia Greków. Zadanie było zupełnie w rodzaju tego, jakie przedtem rozwiązał Tymoteusz w Aleksandrji: jak tam połączył w jedno grecką Demetrę z Izydą egipską, tak i tu trzeba było przelać ducha jej głębokich tajemnic w dziki kult Macierzy Pessynunckiej. Do niego też — t. j. do Tymoteusza — zwrócił się Lizymach, co wobec jego przyjaźnych stosunków z Ptolemeuszem było bardzo naturalne. I Tymoteusz znów szczęśliwie rozwiązał powierzone sobie zadanie. Pergam wzbogacił się nową świątynią ku czci bogini małoazyjskiej nazwano tę nową świątynię Megalêsion (od Megalê — Wielka) — i misterja Attysa zaczęły pociągać tych, których nie zadawalniały czyste tajemnice Demetry Eleuzyńskiej.
Mówiąc o pomnikach Pergamu, wspominaliśmy mimochodem o gimnazjum tego miasta, składającem się z trzech oddziałów: jednego dla pacholąt, drugiego dla chłopców, trzeciego dla młodzieńców. Podział ten, zarówno jak i rozmiar oraz monumentalna forma samego gmachu, świadczy o pieczołowitości, z jaką rząd traktował wychowanie narodowe; ponieważ troska ta stała się dopiero teraz powszechną, zatem dopiero teraz zjawiła się możliwość mówienia o greckiej szkole wogóle.
Szkoła sama oczywiście istniała oddawna; w surowej Sparcie zgodnie z prawem Likurga byla ona państwową, w wolnych Atenach — prywatną. W Sparcie wychowanie było prawie wyłącznie fizyczne: z przedmiotów umysłowych wykładano tylko naukę czytania a także muzyki, która była konieczną dla obowiązkowego udziału w uroczystościach państwowych; nawet nauka rachunku stała bardzo nisko. Natomiast rozwój uzdolnień cielesnych był doprowadzony do doskonalości, i to w obu kierunkach, t. j. czynnym i, że tak powiemy, biernym. Myśliwstwo, sztuka wojskowa i wszelkiego rodzaju gimnastyka w najszerszem znaczeniu tego słowa były przedmiotem nauczania: ale nadto chłopcy hartowali się w sztuce znoszenia największego bólu bez szemrania. Znana jest historja o młodym chłopcu spartańskim, który niósł pod płaszczem młodego lisa i uparcie tego się zapierał; lis chłopca gryzł do kości, chłopiec zaś ani jednem drgnieniem muskułów nie dał poznać swoich cierpień. Do tego celu istniał nawet egzamin publiczny: publiczne ćwiczenie (rózgą) młodzieńców przed ołtarzem Artemidy; kto się okazywał najwytrwalszym, otrzymywał tytuł «zwycięzcy przed ołtarzem?».
Wszystkiem tem można się zachwycać; ale bądź co bądź, faktem pozostanie, że nie surowa Sparta, lecz wolne Ateny stoją na czele sprawy szkolnej w Europie.
Tu od najwcześniejszych lat wychowanie szkólne dzieliło się na trzy odmiany: gimnastyczne pod kierunkiem pedotryby, muzyczne pod kierunkiem kitarysty i właściwe nauczanie elementarne pod kierunkiem grammatysty. Z tych trzech odmian wychowanie gimnastyczne było najszersze, t. j. wymagało największego pola dla swych ćwiczeń; drugie było początkowo bardzo skromne i dopiero zbieranie jego owoców w postaci udziału w chorei religijnej t. j. w pieśniach i pląsach na cześć bogów ojczystych, wymagało obszernej przestrzeni; skromnem do ostatka było trzecie t. j. nauka czytania, pisania, rachunków połączona z lekturą najlepszych poetów, a głównie Homera. Jeszcze w V w. ten, który przeszedł tę niższą szkolę uważany był za oświeconego człowieka. «Wykształceni w palestrze, korowodach i muzyce» — są to ludzie, którym Arystofanes doradza powierzać sprawy państwowe. Nie wszyscy przechodzili całą naukę do końca, ale takich co jej nie przechodzili wcale, — jak to się u nas mówi, analfabetów — nawet śród ludzi warstw niższych, zapewne już w w. V nie było zupełnie w Atenach. «Ja przecież nie nie umiem, zaledwie czytać potrafię — i to słabo» — mówi u tegoż Arystofanesa człowiek zgoła niewychowany.
Otóż owa szkoła niższa w Atenach nie była szkołą państwową: utrzymywali takie uczelnie mistrzowie samoistni, którzy nadawali swe imię zakładowi: «ten a ten uczęszczał do szkoły Taureasa» — mówiono za czasów Sokratesa. Chodzili do niej chłopcy rodzin zamożnych w towarzystwie «pedagoga», t. j. dozorcy dzieci, zacnego niewolnika w starszym wieku, który niósł za nimi przedmioty szkolne — woskowaną tablicę do nauki muzyki, zgrzeblo i flaszkę oliwy do — ćwiczeń gimnastycznych. W sali klasowej stał posąg Muzy-opiekunki nauki, w palestrze — Hermesa, opiekuna ćwiczeń cielesnych. Obcym wstęp był zakazany, ale popisowe ćwiczenia chłopców w palestrze, które stanowiły sławę nauczyciela, ściągały w chwili wywczasu i ojców młodzieży i ich przyjaciół i artystów-rzeźbiarzy, którzy znajdowali tu żywe i nieprzymuszone wzory dla swoich dziel; w sali tej często spotykano Sokratesa, który chętnie korzystał z okazji, by z tego, czego był świadkiem, przenosić dyskusję na ogólniejsze kwestje duchowe.
Metody nauki języka przez długi czas były czysto praktyczne: pierwszą gramatykę grecką napisał w Aleksandrji Djonizjos z Tracji, uczeń wspomnianego wyżej Arystarcha (z Samotracji) — i była to, rzec wypada, macierz wszystkich gramatyk wogóle, aż do naszych czasów. Z poetów, a zwłaszcza z Homera chłopcy uczyli się całych urywków na pamięć — i ta znajomość wraz ze sztuką umiejętnej deklamacji była dumą młodzieńca. Chętnie też popisywał się nią na uroczystościach rodzinnych i wogóle śród ludzi. Byli tacy miłośnicy, którzy umieli na pamięć całą Iljadę i całą Odysseję: byli też jednak niepoprawni próżniacy. Jednego z nich opisuje wspomniany wyżej poeta aleksandryjski Hierondas w swej trzeciej scenie: jego matka, Metrotima, przemocą sprowadza chłopca do nauczyciela szkolnego Lampryska, żaląc się na jego próżniactwo nie do przezwyciężenia:
Kiedy ma czytać — alfy nie wybąka;
Choć się pięć razy to samo z nim duka,
Ani rusz dalej! Taka z nim nauka.
Onegdaj ojciec dobitnie, powoli
Dyktuje «Ma-ron», ten «Sy-mon» gryzmoli.
Oj, czemu raczej osłów nie pogania!
A tu człek głupi uczy go pisania,
Że go w potrzebie zratuje pewnikiem.
Gdy znów jak dziecku ładnym się wierszykiem
Każą popisać, ja — lub starowina
Ojciec, co ślepnąć i głuchnąc zaczyna —
«Strzelcze Apollo!» jak przez sito cedzi;
A człek słuchając, jak na szpilkach siedzi.
A toćby baba łatwo temu zgadła,
Co nie widziała nawet abecadła,
Lub Fryg z ulicy!...
..Aliści wszystkie niedziele i święta
Lepiej niż biegły astronom pamięta —
Nie zaśpi nigdy, gdy u was dzień wolny,
Uroczystości nie omieszka szkolnej!
Chcesz więc, Lamprysku, być szczęśliw wiek cały,
Chcesz, by ci Muzy błogi żywot cały:
Nie żałuj ręki ani też rzemienia[1]:
Nauczyciel wypełnia jej życzenie; ma on nawet do tego celu dwa rzemienie: jeden lżejszy, drugi mocniejszy — chwyta za drugi. Jak widzimy, w szkole Lampryska kary cielesne odgrywały swoją zwykłą rolę pedagogiczną; niema w tem nic szczególnego. Osobliwość stanowiło to, że w greckiej szkole właśnie powstała myśl o niedostateczności takich środków fizycznych, o potrzebie oparcia sztuki wychowawczej na szlachetnych zadatkach natury człowieczej, na poczuciu honoru, na żądzy współzawodnictwa. Tak jest, pedagogika humanitarna powstała właśnie w szkole greckiej, choć zapewne nie w szkole Lampryska; nowsze czasy wydały takich ludzi, jak Plutarch i Kwintyljan, którzy zapoczątkowali pedagogikę humanitarną.
Wszystko to była szkoła niższa. Na znacznie wyższym poziomie stoi szkoła w w. V i można ją też nazwać szkołą wyższą. Była to szkoła sofistów, po której ukazały się szkoły Izokratesa, Platona, Arystotelesa w w. IV., nie mówiąc o praktycznej szkole medycyny śród Asklepiadów na wyspie Kos. Jak niższa szkoła, tak i wyższa była prywatną. Ale na końcu w. IV dokonano szeregu reform pedagogicznych, które doprowadziły do tego, że zarówno szkoła wyższa jak i niższa (prawda nie wszędzie) przeszły w ręce państwa, przyczem powstał typ przejściowy od niższej do wyższej, czyli szkoła średnia.
Jak widzieliśmy, Ateny w epoce Aleksandra W. posiadały dwie ważne szkoły filozoficzne: Akademję Platona i Liceum Arystotelesa. Szkoły te założone były przez prywatne kola czcicieli Muz i utrzymywały się prywatnemi funduszami założycieli i uczniów. Ale gdy jeden z ostatnich, Demetrjusz z Faleronu, został zarządcą Aten, chcąc na zawsze zabezpieczyć byt swego rodzimego Liceum, nadał mu charakter państwowy; takie samo stanowisko zdołała sobie zapewnić później Akademia, jak również i założone po Demetrjuszu szkoły Zenona (stoika) oraz Epikura. Były to od owego czasu cztery państwowe szkoły filozoficzne w Atenach; wszystkie cztery łącznie stanowiły coś w rodzaju uniwersytetu, przynajmniej co się tyczy nauk filozoficznych, i ogarniały wówczas niemałą część obecnych nauk historyczno-filologicznych, prawnych i matematyczno-przyrodniczych. Na czele każdej z tych czterech szkół stal «scholarcha»; pensję wypłacało państwo, które było zainteresowane w sprawie frekwencji swego uniwersytetu, zwłaszcza gdy Ateny, pożegnawszy się z nadzieją odzyskania z powrotem dawnego znaczenia politycznego, zmieniały się coraz bardziej w spokojne miasto uniwersyteckie.
Tymczasowo poprzestańmy na tem: o życiu na tym uniwersytecie ateńskim będziemy jeszcze mieli okazję mówić. Ale na krótko przed Demetrjuszem z Faleronu odbyło się w Atenach założenie szkoły średniej; i Demetrjusz sam brał udział w jej organizacji. Szkoła ta nazywała się efebją. Pierwotnie była to początkowa służba wojskowa wewnątrz kraju dla młodych ludzi, którzy doszli do lat 15 — i trwała dwa lata: ale mniej więcej w zaznaczonym wyżej czasie zrodziła się myśl, by nadać jej charakter ogólnie kształcący. Efebów zbierano podług dzielnic (phylae), przyczem zwracano baczną uwagę na ich czysto obywatelskie pochodzenie; później — mówi Arystoteles, — ojcowie powołanych, zebrawszy się podług fil, składają przysięgę, potem zaś z każdej fili wybierają po trzech członków, starszych nad czterdzieści lat, takich mianowicie, których uważają za najzdolniejszych do opieki nad efebami; z pośród nich lud wybiera jednego z każdej fili, t. zw. sofronistę, a z ogólu Ateńczyków jednego nad wszystkimi, kosmetę. Ci kuratorzy, jeżeli tak można powiedzieć, zapraszali przedewszystkiem nauczycieli, zarówno więc mistrzów sztuki wojskowej, co było pierwotnem przeznaczeniem efebji, jako też i mistrzów wykształcenia ogólnego — retoryki, filozofji i t. d. Zorganizowana w ten sposób etebja zyskala powszechne uznanie i w samych Atenach, i śród obcych miast i krajów. Udział w uroczystościach ojczystych należał do obowiązków tej młodzieży, jak dawniej, tak też i obecnie; a przy radosnym charakterze obrzędowości greckiej można sobie wyobrazić wpływ tego udziału na młode dusze. Tu zawiązywano związki przyjaźni; nieraz spotykamy wyraz «Synephêboi» (towarzysze z efebji) i jako tytuł komedji w stylu Menandra. Później i cudzoziemcy zaczęli się starać o przyjęcie do tego korpusu młodzieży ateńskiej, a to by zyskać udział w jego duchowo radosnem życiu.
W tymże czasie — prawda, nie wszędzie — również i szkoła niższa przeszła w ręce państwa: co zostało wywolane pewną koniecznością sakralną. Widzieliśmy, że w szkole niższej wychowańcy uczyli się także muzyki — gry na kitarze (kitharistikê), głównie zaś śpiewania przy dźwięku kitary (kitharôdikê); sztukę tę stosowano w służbie dla bogów ojczystych, a przytem już bardzo wcześnie w chórach małoletnich. Chcąc zapewnić sobie na wszystkie uroczystości dostateczną liczbę wykonawców, państwo zmuszone było wziąć w swoje ręce sprawę szkolną. Ponieważ zaś chóry były nietylko męskie, ale i żeńskie, zatem po Aleksandrze W. szkoła państwowa zajmuje się nie tylko wyksztalceniem chłopców, ale też i dziewcząt. Taki był dobroczynny wpływ równouprawnienia kobiety wobec bóstwa: z dziedziny religji przeszło ono do dziedziny wykształcenia.
Teraz możemy wrócić do Pergamu z jego troistem gimnazjum, malowniczo rozłożonem na tarasach stoku góry: właśnie państwowy charakter szkoły owego czasu pozwolił te trzy gimnazja połączyć w jedno, tak, że jeden i ten sam przedsionek był wspólnem wejściem do wszystkich trzech. A mimo wszystko były to trzy zakłady różne: niższy dla pacholąt, średni dla efebów, wyższy dla młodzieńców. Mamy na to poświadczenie: znaleziono listy pacholąt, które «przeszły» — dodaj, do efebów. W każdym zakładzie było kilka klas; rozróżniano (na co mamy świadectwa z innych miast) efebów młodszych, średnich i starszych, czyli mówiąc po naszemu, były trzy klasy. Sale szkolne były odrębne, dziedziniec dla ćwiczeń mógł być wspólny. Przypuszczając, że taki sam podział na klasy był i w dwóch innych oddziałach, mamy instytut, dający swym wychowańcom wykształcenie całkowite, niższe, średnie i częściowo wyższe. Ci, którzy je przeszli, śmiało się mogli uważać za ludzi, którzy «skończyli kurs gimnazjum»; w Egipcie, a zapewne i w innych państwach, odpowiedni dyplom stanowił warunek, bez którego nie można było otrzymać stanowiska urzędowego; dawał on dostęp do umysłowej elity kraju.
Chętnie byśmy pragnęli się dowiedzieć, jakie przedmioty były wykładane w różnych klasach tego gimnazjum pergameńskiego, jak nie mniej i innych. Niestety, zachowane w kamieniu dokumenty nic nam o tem nie mówią. Tem wymowniej przedstawiają się nam w nich inne mniej zasadnicze strony życia szkolnego, i tem żywiej świadczą, jak potężnym ośrodkiem łączności była dla młodzieży greckiej szkoła. Życie korporacyjne, tak ważne dla dorosłych, przeniknęło również i do szkoły. Efeby i młodzieńcy i nawet czasem pacholęta występowali korporacyjnie, zwłaszcza, gdy chodziło o oddanie czci jakiemu zasłużonemu obywatelowi lub złożenie hołdu jego mogile. Ale i wewnątrz każdego zakładu istniały kółka ściślejsze, które nadawały sobie godność korporacyjną; miały one prezesa, sekretarza, skarbnika: istotnie miały one swoją kasę, do której wnoszono składki członków i ofiary sympatyków. Kółka te czasem miały na celu sport, czasem po prostu zbliżenie towarzyskie, jak np. koła «przyjaciół». Istotę tego życia towarzyskiego możemy sobie tylko odtworzyć w wyobraźni; w dokumentach nie odnajdujemy jego śladów.
Wspominaliśmy wyżej o zasłużonych obywatelach; dla wychowańców szkoły byli nimi na pierwszem miejscu ci, którzy położyli zasługi na polu szkolnictwa. Rzeczywiście dotykamy tu jednej z najbardziej sympatycznych cech życia greckiego, cechy, która przetrwała aż do dzisiaj; była to bardzo szeroka dobroczynność w dziedzinie sprawy szkolnej. Biorąc na swe barki troskę o szkolnictwo, państwo bardzo często podejmowało się zbyt wielkich zobowiązań, od uczniów pobierano tylko skromną sumę za wstąpienie do szkoły, opłaty rocznej nie było. Tu przychodziła z pomocą filantropja. Świadczą o niej przechowane postanowienia państwowe w rodzaju poniższego, wydanego ku czci Politroosa z Teos: «Aby zaś wszystkie dzieci wolne mogły otrzymać wyksztalcenie, jak przezornie przedstawił ludowi Politroos syn Onezyma, budując wspaniały pomnik swemu umiłowaniu sławy i składając na ten cel 34.000 drachm — postanawia się corocznie na wyborach urzędników, po pisarzach państwowych, wyznaczać trzech nauczycieli czytania dla nauki chłopców i dziewcząt, z płacą dla wybranego w pierwszym rzędzie t. j. dla klasy starszej, 600 drachm, w drugim rzędzie 550 drachm, w trzecim 500 i t. d. dla nauczycieli gimnastyki i muzyki. Egzamina nauczycieli czytania i muzyki mają się odbywać w sali radnej, nauczycieli zaś gimnastyki — w gimnazjum».
Tu ofiarodawcy Politroosowi wyrażona jest prosta wdzięczność w słowach: w innych wypadkach polega ona na osobnych zaszczytach, ale jakich? Oto przykład, wzięty z postanowienia mieszkańców Miletu ku czci swego dobroczyńcy Eudema: «Ponieważ Eudemos, syn Talljona, chcąc dobrodziejstwo uczynić narodowi i na wieczne czasy pozostawić jaknajlepszą pamięć o swem umiłowaniu sławy, zobowiązał się wnieść dziesięć talentów srebra na wykształcenie dzieci wolnych, przeto i t. d. (tu następuje wyszczególnienie punktów o zużytkowaniu tej sumy). A dnia 28 miesiąca Artemizjon, gdy zamknięte zostanie zgromadzenie narodowe, w orchestrze należy stawiać trójnóg i thymiatêrion dla kadzidła, a na nim kapłan Hermesa i Muz, dalej herold sakralny oraz nowowybrani pedonomowie (tj. kuratorzy) i do końca życia Eudemos, a później najstarszy z jego rodu, niechaj zapalą tymian na cześć Hermesa, Muz i Apollina Muzagety.» Oto wszystkie zaszczyty, jakich doznawał dobroczyńca. Słuszne jest, jak widać to, co powiedział o Grekach Horacy, że «niczego nie pożądali oprócz chwały» (praeter laudem nullius avari).
Rok 241, w którym Attalos pobił Gallów u źródeł Kaiku, możemy uważać po r. 301 (Ipsos) i 281 (równina Koru) za trzecią datę wyroczną w historji Wschodu greckiego; po tym roku ustalił się nowy układ państw hellenistycznych: Macedonja, Pergam, Syrja (bez Partji) oraz Egipt. Układ ten dość wyraźnie oddziela pierwsze pokolenie królów-epigonów od drugiego. W tem drugiem pokoleniu widzimy króla macedońskiego Antygona II Dozona, pergameńskiego Attala I, egipskiego Ptolemeusza III Ewergetę; co się tyczy Syrji, to znaczną część epoki, odpowiadającej temu pokoleniu, zapełniła bratobójcza wojna dwóch synów Antjocha II «Boga», mianowicie Seleuka II Kallinika i Antjocha Jastrzębia. „Tą wojną, jak również innemi niekończącemi się wojnami epigonów, nie będziemy się zajmowali. Moment obecny uwagę dziejopisa kieruje z powrotem ku Grecji; przyczynę tego zwrotu stanowi zjawisko, którem zatytułowaliśmy niniejsze opowiadanie: krótkotrwałe, lecz żywotne odrodzenie Sparty.
Cios, jaki zadał Sparcie Epaminondas, strącił ją ostatecznie ze stanowiska wielkopaństwowego: strata Messanji była równoznaczna z unicestwieniem politycznem i gospodarczem Lacedemonu. Dotkliwe było zwłaszcza to drugie: Spartanie, którzy mieli ziemię w Messanji, zostali zrujnowani. Teraz, jak to często bywa w okresie zamętu gospodarczego, zaczęła się bezczelna spekulacja ziemią; rezultat jej był taki, że cala ziemia przeszła w ręce nielicznych obywateli, a wszyscy inni Spartanie wpadli w niewolę ekonomiczną u tych bogaczów. Przy takim stanie rzeczy nawet myśleć nie było można o choć cokolwiek wybitniejszej roli politycznej. Zapewne niezliczone drobne wojny nie odbywały się bez udziału Sparty, ale właśnie były to drobne wojny i drobna polityka; w wielkiej nikt się ze Spartą nie liczył.
A jednak, mimo wszystko, stary bohaterski duch obywateli Likurga nie wygasł ostatecznie. Kiedy Pirrus po nieudolnej swej wyprawie italskiej, walcząc z Antygonem Gonatą, zapragnął opanować ich ziemię, wszyscy oni, jak jeden mąż, porwali za oręż, i król Epiru wolał nie doprowadzać sprawy do ostateczności. I czyż posiadanie Messanji było konieczne dla istotnego ładu? Czy Sparta władała Messanją wówczas, gdy Likurg doprowadził ją do porządku i po raz pierwszy ustanowił w państwie greckiem zasady prawne? I wówczas było to samo co teraz: niewielka garść zuchwalców zagarnęła grunta orne, strącając do stanu nędzy resztę obywateli. Ale zjawił się mąż silny i śmiały, który nadał przewagę prawu nad przemocą — i Sparta nabrała siły. Czyżby to, co było możliwe wówczas, stało się teraz niepodobieństwem?
Położenie polityczne Grecji sprzyjało tym reformom. Jak wiadomo, hegemonja międzyhelleńska nie istniała od czasów Filipa i Aleksandra. Ręka macedońska to słabszem, to mocniejszem brzemieniem ciążyła nad Grecją; niechętnie ten ciężar znosiła Hellada. Ponieważ zaś nie było państw dość znacznych, aby się mgły oprzeć, powstały związki republik mniejszych. Taki był w pierwszej połowie III w. związek etolski, który początkowo zawarły z sobą miasta i plemiona wyłącznie Etolji; do tego związku, zwłaszcza po zwycięskiej walce z Gallami i po skutecznej obronie Delf, przystąpiły również i inne miasta w Focydzie, Lokrydzie do Termopil, a wkońcu i gminy Beocji, i w ten sposób związek etolski stanowił w Grecji środkowej mocarstwo pierwszorzędne. Przytem przynależność samego państwa do związku nie naruszała bynajmniej jego samoistności; traciło ono tylko prawo samodzielnego prowadzenia wojny, wzamian za co przypadało mu prawo udziału w zgromadzeniach związkowych, gdzie był wybierany dowódca, stratégos, związku. Armja związku składała się z pułków oddzielnych republik, jej skarb — z wkładów tych państewek; aby uprzedzić możliwość przewagi jednej gminy nad innemi, zebranie związku odbywało się nie w mieście, lecz w świętej zagrodzie Zeusa w Termonie.
W przeciwieństwie do związku etolskiego powstał w Peloponezie związek achejski, pierwotnie również z gmin jednej ziemi, Achai; rozkwitł on w połowie III w., gdy obywatel sycjoński Aratos wyzwolił swą ojczyznę od panującego w niej tyrana i przeprowadził jej przystąpienie do związku. Zostawszy strategiem związku, Aratos rozszerzył go znacznie, przyłączając inne miasta Peloponezu, przyczem wszędzie usuwał rządy macedońskie. W ten sposób, dzięki wysiłkom obu związków, Grecja w tej epoce stała się rzeczywiście niezawisłą. Teraz cała trudność polegała na tem, ażeby oba związki żyły ze sobą w pokoju i aby w razie koniecznym pomagały sobie nawzajem przeciw wspólnym wrogom: wówczas byłby możliwy swobodny rozwój na dłuższą metę.
Najznaczniejszemi państwami w Grecji środkowej były: związek etolski, oraz Ateny — zbyt dumne, aby zostać zwykłym członkiem związku. Jednak między Atenami a związkiem etolskim panowały stosunki dobre, nie pozostawiające nic do życzenia. Ta przyjaźń była również wskaźnikiem rozumnej polityki i dla Peloponezu. Tutaj obok związku achejskiego istniała Sparta: gdyby więc i tu panowała zgoda, pokój w Helladzie byłby zapewniony.
Sparta w czasie wszystkich przewrotów politycznych ostatnich stuleci potrafiła zachować swój ustrój polityczny nienaruszonym. Po dawnemu rządzili tu zawsze jednocześnie dwaj królowie, jeden z rodu Eurystenesa, drugi z domu Proklesa; po dawnemu władzę ich ograniczało kolegium eforów; po dawnemu dzieliła ją z nimi rada starszych, geruzja, i tylko w ważniejszych wypadkach zgromadzenie ludu miało prawo wypowiedzieć swoje tak lub nie. W omawianej epoce królami byli Agis i Leonidas, z których jednak ten ostatni splamił chwałę swego wielkiego imienia tem, że wraz ze swoim ojcem Kleombrotem wziął udział we wspomnianym wyżej najściu Pirrusa na Spartę, aby zająć tron, który wówczas był zajęty przez innego członka rodu. Przeciwnie Agis, wtedy jeszcze bardzo młody, cieszył się powszechnym szacunkiem i miłością; piękny ciałem, mężny a zarazem łagodny i przystępny, zdawał się być wcieleniem wszystkiego, co jest najlepsze w człowieku.
On to powziął myśl, by przywrócić w Sparcie prawo Likurga, podzielić ziemię równo między obywateli i tym sposobem powiększyć liczbę pełnoprawnych. Dlatego musiał przedewszystkiem zwalczyć opór w rodzinie własnej: matka jego Agezystrata i babka Archidamja same należały do wielkorolnej arystokracji miasta. Bądź co bądź, wpływ Agisa był taki, że się udzielał także i otoczeniu; pomagał mu przytem wuj jego, Agezylausz. Ta gotowość mogłaby się wydać podejrzaną człowiekowi przenikliwszemu i mniej ufnemu, niż Agis: Agezylausz był nietylko bogaty, ale lubił bogactwo i życie zbytkowne. Agis zaś, będąc sam szlachetny, mimowoli przypisywał swoją szlachetność innym; uwierzył, że Agezylausz podziela jego wielkoduszne natchnienie i rzeczywiście pragnie Sparcie przywrócić praworządne czasy Likurgowe.
Jednakże niepodobna było działać bez względu na geruzję czyli radę starszych; Agis osiągnął naprzód to, że jego zwolennik Lizander został eforem, i przez Lizandra przedstawił w geruzji swoje prawo. Tekst prawa podyktował mu Agezylausz, który miał przytem na oku własne korzyści. Rzecz. polegała na tem, że ziemia, jak to już zaznaczyliśmy, przeszła cała w ręce niewielu, mniej więcej stu Spartan; większość z nich jednak już zdołała zastawić swe majętności, tak że istotnymi właścicielami była jeszcze mniejsza liczba jednostek, dziesięć lub mało co więcej. Owóż Agezylausz przedewszystkiem przekonywa Agisa, aby przekreślić te zobowiązania długu; wtedy, jak zapewniał, właściciele gruntów chętnie się podzielą z bezrobotnymi braćmi. W duchu zaś myślał: od długów się zaraz oswobodzę, a co do podziału ziemi, to zobaczymy.
W istocie Lizander wniósł prawo w geruzji; wobec sprzecznych opinij, jakie z tego powodu powstały, zwołano zgromadzenie narodowe. Agis sam wyszedł do ludu, przedstawił mu dobrodziejstwa zamierzonej reformy, ale zapomniał dodać, jaką ofiarę ponosi on sam i jego najbliżsi, oddając swoją ziemię do podziału. Jednak i drugi król, Leonidas, nie był bezczynny, starając się wszelkiemi sposobami szkodzić zamierzeniom Agisa. Wówczas Lizander, jako efor, oskarżył Leonidasa o jego poprzednie działania zdradzieckie przeciw ojczyźnie. Leonidas, przerażony wrogiem usposobieniem ludu, nie pokazał się w sądzie, lecz ukrył się, jako błagalnik, w świątyni Ateny Miedzianodomnej. Osądzono go zaocznie i oddano władzę jego szwagrowi Kleombrotowi. Wówczas Leonidas uciekł do sąsiedniego miasta Tegei w Arkadji. Chytry Agezylausz, uważając go za człowieka niebezpiecznego nawet na wygnaniu, wynajął kilku oswobodzonych przez siebie przestępców z poleceniem, aby go w drodze zamordowali. Agis dowiedział się o tem zawczasu; posłał w ślad za zbiegiem oddział ludzi wiernych, którzy go nietkniętego doprowadzili do Tegei.
Tymczasem minął termin eforatu Lizandra; wybory następne z nieznanych nam, przypadkowych przyczyn dały, jako eforów, ludzi niechętnych reformie. Wówczas przyjaciele Agisa użyli środka ostatecznego: opierając się również na współdziałaniu nowego króla, Kleombrota, pozbawili urzędu nowych eforów i wyznaczyli swoich, między innymi Agezylausza. Prawo zostało przyjęte i natychmiast w swej pierwszej części wprowadzone w życie. Nie przedstawiało to wielkich trudności: listy zastawne zabrano, przyniesiono na rynek i tu uroczyście na stosie spalono. Agezylausz zacierał ręce: «nigdy — mówił szyderczo — nie widziałem piękniejszego płomienia!» Teraz setka bogaczów została od długów oswobodzona. Przyszła kolej na młodszych braci. Ci przypominali o sobie: kiedyż nastąpi podział ziemi? Ale Agezylausz znajdował coraz nowe powody do zwlekania, póki się nie doczekał tego, że Agisa odwołała wojna.
Mianowicie Agis, dobrze rozumiejąc korzyść i Sparty i Grecji, utrzymywał dobre stosunki ze związkiem achejskim; gdy więc Aratos go wezwał na pomoc prze: ciw Etolczykom, z gotowością pośpieszył do niego na czele swej armji. Jego pochód przez Peloponez w pełnym porządku i najwyższej karności obudził zachwyt wszystkich Hellenów; ale do bitwy nie doszło. Aratos, polityk przebiegły, wolał drogę układów dyplomatycznych niż wojnę. Wtedy Agis, nie zobaczywszy wroga nawet, zmuszony był wrócić do domu. Tu zaś w czasie jego nieobecności nastrój powszechny się pogorszył.
Przyczynił się do tego Agezylausz. Gdy Agis wyruszył na wojnę, wuj królewski już nawet nie starał się maskować — i ci, którzy przedtem przyjęli prawo Lizandra i bogatych oswobodzili od długów, w nadziei, że i druga część tego prawa, podział ziemi, zostanie zrealizowana, — zrozumieli, że zostali poprostu oszukani. To poniżyło w opinji ludu nietylko Agezylausza, ale i szlachetnego Agisa, który po powrocie był witany wszędzie ponurem milczeniem.
Niedość na tem: nieprzyjaciele Agisa uważali tę chwilę za dogodną, aby sprowadzić Leonidasa z Tegei; i rzeczywiście wszyscy witali go jak zbawcę. Wówczas wypadki potoczyły się szybko. Agezylausz musiał uciekać. Teraz z kolei Agis ukrył się jako błagalnik w świątyni Ateny Miedzianodomnej, Kleombrot w drugiej świątyni. Kleombrota ocaliła żona, córka Leonidasa: jak przedtem, opuściwszy męża, poszła jako błagalnica za ojcem, tak teraz blagala ojca o łaskę dla męża i, gdy mu darowano życie, udała się z nim na wygnanie. Ale za Agisem nikt nie chciał się wstawić. Leonidas i tym razem wyzyskał zasadniczy rys jego duszy — szlachetną wiarę w ludzi. Siepacze, nasłani przez Leonidasa, chytrze pozyskali zaufanie młodego króla — i, gdy ten opuścił świątynię, by się umyć, porwali go i wtrącili do więzienia. Tam urządzono nad nim rodzaj sądu, przyczem na sędziów obrano wyłącznie jego przeciwników z geruzji. Jeden z nich ulitował się i, otwierając mu drogę do łaski, zapytał, czy nie znajdował się pod wpływem Agezylausza, gdy proponował swe prawo? — «Nie — odparł Agis — pod wpływem Likurga». Skazany został przez geruzję na śmierć i wyrok natychmiast wykonano.
Agezystrata, dowiedziawszy się o grożącem synowi niebezpieczeństwie, pośpieszyła ze swoją matką na miejsce jego uwięzienia. Pachołek Leonidasa, któremu polecono wykonanie kaźni, pocieszył ją: «Wszystko w porządku. Wejdź i przekonaj się». — <Z matką?» — «A choćby i z matką!»
Stara Archidamja weszła pierwsza; wnet ją zamordowano przy martwym wnuku. Poczem wezwano i Agezystratę. Ujrzawszy matkę i syna pomordowanych, zrozumiała wszystko: ujrzała też i swój własny los. — «Twoja łagodność, twoja miłość do ludzi zgubiła ciebie i razem z tobą nas wszystkich!» powiedziała ze smutkiem do zmarłego.
Tak Leonidas odwdzięczył się swemu zbawcy.
Teraz pozostała przy życiu tylko Agijatyda, żona Agisa, z synem Eudamidem przy piersi: jak mówili współcześni, była to najpiękniejsza z kobiet w całej Helladzie, nietylko cjałem, ale i duchem. Leonidas zawahał się przed jej zabójstwem: była ona spadkobierczynią wielkich bogactw — a chciwy król bardzo pragnął przelać je do skarbca własnego domu. Przemocą więc porwał ją z domu Agisa i oddał za żonę własnemu synowi, Kleomenesowi, który był jeszcze niemal wyrostkiem. Ale Leonidas rychło został ukarany za swoją chciwość. Młody królewicz całkowicie uległ czarom swojej pięknej żony. Agijatyda, pragnąc nawet po śmierci swego pierwszego męża zapewnić powodzenie jego planom i uczcić jego dzieło, potrafiła ciągłemi rozmowami zjednać dlań swego drugiego męża i rychło osiągnęła ten wynik, że zmarły Agis miał w Kleomenesie — choć ten był synem jego śmiertelnego wroga i zabójcy — najgorętszego zwolennika i wielbiciela.
Jednakże mimo tego uznania, Kleomenes jako syn Leonidasa odziedziczył po ojcu zasadę, że dla osiągnięcia celu wszystkie środki są dobre. Tej kryształowej czystości, jaką nas czaruje Agis, nie widzimy w drugim mężu Agijatydy. Gdy po śmierci ojca został dziedzicem tronu, postanowił wypełnić testament Agisa, wyciągając zarazem korzyści z rzekomych błędów w sposobach działania tamtego. Agis z pobudek patrjotycznych utrzymywał przyjazne stosunki ze związkiem achejskim i szanował Arata, posiadającego więcej doświadczenia. Dla Kleomenesa sprawy Hellady były obojętne: marzył on raczej o hegemonji Sparty, ponieważ zaś dla powodzenia sprawy chciał zdobyć sławę wojenną, a prócz związku achejskiego nie miał przeciwnika, postanowił więc w ten lub inny sposób sprowokować ze związkiem wojnę.
Znaleźć pozór było nietrudno: przyłączywszy, na zasadach sprawiedliwej równości Arkadję do swego składu, związek achejski stał się bezpośrednim sąsiadem Lakoniki — i spory graniczne były nieuniknione. Zaczepnym sposobem działania Kleomenes rzeczywiście osiągnął to, że związek wypowiedział mu wojnę. Wojna toczyła się ze zmiennem szczęściem, przyczem impet młodego króla nie raz tryumfował nad ostrożnością sędziwego Arata. Ale eforowie w Sparcie niechętnie patrzyli na ten w istocie niepotrzebny dla kraju rozlew krwi; ponieważ zaś z ich strony należało się spodziewać jeszcze silniejszego oporu przeciw zamierzonym reformom wewnętrznym, zatem Kleomenes postanowił pozbyć się tego kolegium, które krępowało jego swobodę działania.
Pozostawiwszy swoje wojsko spartańskie w Arkadji, Kleomenes na czele najemników niespodzianie wrócił do Sparty, tak wyrachowawszy, by wejść do miasta wówczas, gdy eforowie wspólnie spożywali obiad; kazał ich otoczyć i zamordować, jak również i tych, którzy im pośpieszyli z pomocą. Nazajutrz rano zwołał zgromadzenie ludu; zwrócił uwagę na to, że prawo Likurga nie uznaje eforów; że konieczną rzeczą jest wrócić do ustawy pierwotnej; że przy przewrotach państwowych gwałt jest nieunikniony i t. d. Ponieważ zręcznie zakończył swoją mowę obietnicą natychmiastowego podziału ziemi, przyjęto ją z zapałem — i zabójstwo eforów pozostało bezkarne. Drugi król, brat Agisa, Archidam — uważał za właściwe Spartę opuścić; wielu innych Spartan, w obawie przed niebezpieczeństwem, też poszło za nim. Ale Kleomenes słowa dotrzymał: ziemię odebrano bogatym i podzielono ją w równych częściach między obywateli, przyczem liczbę ostatnich powiększono o 4000 perieków. Za tą reformą nastąpiły inne: powrót do dawnej surowości w wychowaniu, w pożywieniu, w obyczajach — słowem, odrodzenie Sparty Likurgowskiej; marzenie, dla którego Agis poświęcił życie, stało się rzeczywistością. Trzeba przytem dodać, że Kleomenes zachowywał się bez zarzutu; ofiarował własną ziemię, a wraz z nią bogate dziedzictwo żony swej, Agijatydy, i pod każdym względem dawał przykład prostoty i surowości obyczajów.
Ponieważ tron drugiego króla był opróżniony, Kleomenes skłonił Archidama, aby powrócił z dobrowolnego wygnania. Gdy wrócił, zostal tajemniczą ręką zamordowany. Zabójcy nie wykryto, lecz podejrzenie padło na Kleomena, który dał ku temu powody, oddając powtórnie opróżniony tron rodzonemu bratu, Euklidowi. Zasada dwoistego królestwa była zachowana: ale, rzecz jasna, nie było to przywróceniem praw Likurga, jeno drwinami z jego ustawy.
Tem niemniej sprawy w Sparcie zostały uporządkowane i Kleomenes mógł powrócić do drugiej części Swego programu — do odrodzenia hegemonji Sparty. Prawdę powiedziawszy, była to idea przeżyta: Hellada znajdowała się pod znakiem związków, które urzeczywistniały sprawę zjednoczenia na zasadach znacznie słuszniejszych. Ale po przeprowadzeniu reform wewnętrznych w Sparcie, Kleomenes zdobył nowy atut: rozpuścił pogłoskę, że hegemonja Sparty oznacza powszechny podział ziemi i przekreślenie długów — co pozyskało dla niej popularność śród warstw ubogich. Tak się zmienił stan rzeczy w porównaniu ze stanem z przed stu lat: wówczas Sparta była opiekunką arystokracji, teraz pokładały w niej nadzieję najradykalniejsze partje demokratyczne.
Okoliczność ta poniekąd tłumaczy wojnę ze związkiem achejskim, która po reformie bardziej się rozgorzała, choć pod innemi względami była całkowicie bezpłodna i wkońcu spowodowała tylko spustoszenie nieszczęsnego Peloponezu. Nadzieje, powiedzmy odrazu, zawiodły: nigdzie, poza Spartą, reforma gospodarcza nie została przeprowadzona, jak było do przewidzenia, ponieważ nigdzie nie było podstawy ku temu, którą stanowiła konstytucja Likurga. Jak już wspomnieliśmy, pokój między Spartą a Achejczykami potrzebny był Helladzie, aby ją uchronić od interwencji zewnętrznej. Kiedy pokój został naruszony — interwencja nastąpiła.
Dzielny Ptolemeusz Ewergeta, który się początkowo wahał, czy stanąć po stronie związku achejskiego, czy też Sparty, wybrał ostatecznie Kleomena: zaproponował mu sojusz, ale zażądał od niego zakładników, jego matki oraz dzieci. Kleomenes, który niedawno temu utracił swą ukochaną żonę, Agijatydę — lękał się zapoznać matkę z propozycją króla egipskiego: ale matka sama go zmusiła do wyznań. — «Tylko tyle? — rzekła z uśmiechem. — Spiesz więc to starcze ciało, póki się w proch nie rozpadło, wyzyskać dla szczęścia Sparty».
I żądała stanowczo, aby przyjąć propozycję Ptolemeusza. Wprawdzie Ptolemeusz pomagał swemu nowemu sojusznikowi tylko pieniędzmi; ale tego właśnie najbardziej potrzebował Kleomenes. Jego położenie było dobre. Przeszedł ze swojem wojskiem cały Peloponez i zbliżył się do samej Achaji. Achejczycy prosili o pokój: Kleomenes jako warunek postawił «uznanie hegemonji Sparty».
«Wtedy Aratos — powiada jego biograf Plutarch — powziął decyzję wprost nieprzyzwoitą i niegodną Hellena, a tembardziej haniebną, że sprzeczną z dotychczasowemi jego działaniami i polityką. Aratos wezwał mianowicie do Hellady Antygona i zaludnił Peloponez Macedończykami, których sam niegdyś, będąc jeszcze młodym, przepędził z kraju».
Antygon (Dozon) przyjął wezwanie Arata; wojska Antygona, pomimo oporu Etolczyków, dotarły do Istmu; Kleomenes, który miał początkowo pewną przewagę, wkróce zmuszony był opuścić Peloponez północny i stanąć w obronie własnego kraju.
Na północnej granicy Lakoniki, pod Sellasją w r. 221 nastąpiła stanowcza bitwa. Wynik walki przyniósł zgubę temu, który tę nieszczęsną wojnę wywołał: Kleomenes, straciwszy w tej bitwie prawie całe swe wojsko i brata Euklida, ratował się ucieczką do swej siedziby. W domu pustka: ani żony, ani brata, ani matki, ani dzieci. Klucznica prosiła go, by się posilił, ale on uparcie odmawiał jadła i napoju; nawet nie chciał usiąść, tylko stał, oparty o kolumnę. Ani matki, ani dzieci: przecież posłał ich jako zakładników do Ptolemeusza. Myśl o tem zaważyła nad innemi: poradził obywatelom, aby przyjęli Antygona, a sam udał się do przystani Gytion, skąd statkiem popłynął do Egiptu.
Antygon zajął Spartę. W stosunku do obywateli zachował się bardzo szlachetnie. Ale reformy Kleomena unienieważnił, eforów przywrócił; natomiast władzę królewską chwilowo zawiesił. Sparta została przyjęta do związku achejskiego, ale hegemonem związku został Antygon na tychże prawach, na których niegdyś Filip był hegemonem Grecji. Wówczas była przewidywana wyprawa na Wschód; teraz chmury zbliżały się z Zachodu: Rzym i Hannibal gotowali się do wojny ostatecznej o panowanie nad światem.
Tymczasem Kleomenes ze swym okrętem zatrzymał się koło wyspy Egilji między Cyterą a Kretą. Tu jeden z jego przyjaciół, Torikjon, zwrócił się doń: «Najpiękniejsza Śmierć, śmierć w bitwie, ominęła nas. Nie sprawdziły się nasze ambitne zapowiedzi, że tylko po trupie króla spartańskiego Antygon wejdzie w granice Lakoniji. Nie traćmy teraz drugiej sposobności. Jeżeli się mamy poddać, to Antygon o tyle jest lepszy od Ptolemeusza, o ile Macedonja jest lepsza od Egiptu. Tam jeszcze widać góry Lakonji, a dopóki nie znikły nam z oczu, postarajmy się uniewinnić wobec tych, co padli pod Sellasją». Ale Kleomenes pokiwał głową: «Matka... dzieci» — pomyślał w duszy. Wtedy Torikjon oddalił się i na brzegu wyspy, w obliczu gór lakońskich, odebrał sobie życie.
Kleomenes dopłynął do Aleksandrji. Ptolemeusz Ewergeta ze czcią przyjął swego sprzymierzeńca i zaotiarował mu utrzymanie królewskie; zamierzał przywrócić mu ziemię rodzinną i czekał tylko sposobności. Ale w czasie tych oczekiwań śmierć go zabrała. Następca jego, Ptolemeusz IV Filopator, dzielił czas między pijaństwem i rozpustą z jednej strony a bigoterją z drugiej; los Kleomena był mu obojętny. Pozostawił mu jednak środki do życia a tylko trzymał go zdala od siebie. Dworzanie spoglądali na gościa z ukosa: co tu robi ten lew śród owiec? Niestety, ten lew nie był jednocześnie lisem: choć bardzo różny usposobieniem od Agisa, był tak jak tamten łatwowierny. Odwiedził go raz przybyły do króla z Messany Nikagoras, który udawał przyjaźń. — «Z czemże przyjechałeś?» — <«Z włóczniami bojowemi dla króla». Kleomenes się roześmiał. «Nie będziesz z tem mile widziany. Lepiejbyś sprowadził jaką flecistkę albo błazna.» Nikagoras doniósł o tym żarcie Ptolemeuszowi, który rozkazał przeprowadzić swego gościa do innego domu i trzymać jak więźnia.
Kleomenes wkrótce odczuł zmianę, jaka nastąpiła. Przypomniał sobie radę Torikjona, ale przedtem postanowił podjąć dzieło godne Spartanina. Jako człowiek, nieznający charakteru ludzi wschodnich i greko-wschodnich, uważał, że dla mieszkańców Aleksandrji są nie do zniesienia tak haniebne rządy. Namówił przyjaciół, że pewnego dnia wystąpią śmiało z orężem w ręku: ale obawa przed zdradą zmusiła go do przedwczesnego podjęcia kroków. Pokonawszy straże, z mieczami rzucili się na ulice, wzywając lud do wolności, jakby byli w Argosie lub Koryncie, nie zaś w stolicy państwa wschodniego. Aleksandryjczycy, którzy lubili skandale, bardzo życzliwie zachowali się wobec ich zuchwalstwa, ale nikt nawet nie myślał przyłączyć się do takiej awantury.
Próba zburzenia twierdzy i wypuszczenia więźniów zupełnie się nie udała. Wówczas Spartanie, widząc klęskę swego przedsięwzięcia, jeden po drugim odebrali sobie życie.
Ptolemeusz się rozgniewał i po swojemu postanowił się zemścić nad człowiekiem, który chciał w jego państwie wywołać rewolucję. Z umarłego Kleomena kazał zedrzeć skórę, a jego matkę i dzieci wymordować. Stara Spartanka bez trwogi wysłuchała wyroku; prosiła tylko, aby ją stracono przed dziećmi. Ale oprawcy odrzucili jej prośbę; zaprowadziwszy rodzinę Kleomena na miejsce kaźni, naprzód, w obecności babki pomordowali jej wnuków, a potem i babkę przy zwłokach tych niewinnych ofiar.
Rok bitwy pod Sellasją, 221, powinien być uważany za czwarty moment zwrotny w dziejach Wschodu greckiego. Zamykając pierwszy, najpłodniejszy stuletni okres t. zw. «hellenizmu», otwiera on prawie dwóchsetlecie, w czasie którego państwa greckie i grecko-wschodnie, odczuwając wciąż rosnącą ekspansję Rzymu, jedno po drugiem przechodzą pod jego władzę, aż nakoniec przyłączenie ostatniego z nich, Egiptu, w r. 30 zamyka cale to koło i dokonywa przemiany świata greckiego na grecko-rzymski.
Mniej więcej w tymże czasie w państwach greckowschodnich — oprócz najmłodszego z nich, Pergamu — i ostatni królowie-epigoni schodzą do grobu, a nowe pokolenie trony ich obejmuje. Rozważmy pokrótce te zmiany.
W Macedonji umiera wkrótce po swem zwycięstwie nad Kleomenem Antygon II Dozon. Dzielny ten, choć chorowity monarcha, (cierpiał na suchoty, na które zmarł) był młodszym synem Antygona I Gonaty i, właściwie, objął tron jako opiekun syna swego starszego brata. Mimo to nazywał się królem, nie zaś regentem, choć obiecywał nieustannie, że swemu bratankowi władzę odda, dzięki czemu uzyskał ironiczne przezwisko Dozon (Dôsôn, «mający dać»). Po bitwie pod Sellasją wypadki powołały go na północ, gdzie zmuszony był bronić swego kraju przeciw najazdowi barbarzyńców. Nie zważając na znaczne postępy, poczynione przez chorobę, osobiście wziął udział w bitwie i odniósł świetne zwycięstwo: barbarzyńcy, zostawiwszy wielu zabitych, poddali się. «Piękne zwycięstwo!» krzyknął w zachwycie Antygon; jednocześnie trysnął mu z gardła obfity krwotok — i wnet zakończył życie.
Śmierć ta wprowadziła wreszcie na tron jego bratanka, Filipa V, człowieka również dzielnego, który jednak ustępował znacznie Dozonowi pod względem rozumu politycznego. On też stał się, jak zobaczymy, celem pierwszych ataków Rzymu.
W Syrji w tymże czasie zaczął panować dwudziestoletniAntjoch III, nie bez powodu przezwany Wielkim. Bratobójcza wojna jego ojca ze stryjem, o której mówiliśmy wyżej, dawno już się skończyła, ale Syrja wyszła z niej mocno okrojona i poniżona: o stracie prowincji wschodnich, z których utworzyło się królestwo partyjskie Arsakidów, już wiemy, ale nadto przeciw Syrji powstała Mezopotamja, prowincje Azji Mniejszej opanował Pergam, Egipt zaś zajął cale pobrzeże łącznie z przystanią antjochejską Seleukją, tak iż państwo Seleukidów, niegdyś najznaczniejsze, stało się teraz najmniejszem z krajów hellenistycznych. Odrodzenie swe Syrja zawdzięcza właśnie Antjochowi. Szybko, gwałtownym atakiem zgniótł on powstanie Mezopotamji, odparł Pergam i Egipt i zmusił nawet prowincje wschodnie, które się oderwały, do uznania jego najwyższej władzy. Wprawdzie, skoro tylko Antjoch odszedł, zbuntowane państwa ogłosiły ponownie swą samodzielność, ale bądź co bądź, położenie, jakie było przed bratobójczą wojną, zostało przywrócone, co przy ówczesnych warunkach było wynikiem najlepszym z możliwych do osiągnięcia. Państwo Seleukidów stało się ponownie potęgą, z którą trzeba się było liczyć.
Powodzeniom Antjocha sprzyjała ta okoliczność, że wkrótce po jego wstąpieniu na tron umarł w Egipcie znakomity Ptolemeusz III Ewergeta, a po nim zaczął panować jego niegodny syn Ptolemeusz IV Filopator (t. j. «miłujący ojca;» przezwisko to otrzymał dlatego, że zabił swoją matkę, nie zaś ojca). Znamy go już dostatecznie: sprawami jego państwa zarządzał wszechmocny minister Sosibjos, ale i ten bez potrzeby nie mieszał się do polityki międzynarodowej. Jednakże król ciekawie śledził wspaniały dramat na zachodniem Śródziemnomorzu; nie dożył do jego końca, ale zrozumiał, że przyszłość należy do Rzymu, i dlatego w testamencie właśnie Rzymowi powierzył opiekę nad swoim małoletnim synem, Ptolemeuszem V Epifanesem, owocem swego kazirodczego małżeństwa z siostrą Arsinoë. Od tej chwili Rzym występuje jako państwo opiekuńcze Egiptu, którego znaczenie coraz bardziej upada.
Powróćmy jednak do początku omawianej epoki (t. j. 221 r.).
Filip V macedoński, Attalos I pergameński, Antjoch III syryjski i Ptolemeusz IV egipski: oto królowie, których los wyznaczył jako świadków wojny Hannibalowej. Z tych królów jednak Filip był wladcą nie tylko swego królestwa macedońskiego, gdyż jego stryj Antygon pozostawił też w spadku hegemonję w związku achejskim wraz ze Spartą. To było jego piętą Achillesową. Od republik związku achejskiego dzieliły go ziemie związku etolskiego, nieprzyjazne zarówno względem Achejczyków, jako też Filipa. Sparta, która połączyła się z Achejczykami pod przymusem zwycięskiego Antygona, wkrótce po jego śmierci oderwała się od nich i przystąpila do Etolczyków. Przywrócona na jakiś czas władza królewska ustąpiła miejsca niesłychanej w Sparcie tyranji, która doprowadziła państwo do całkowitej ruiny; wogóle socjalno-ekonomiczny eksperyment Kleomena stał się dla Sparty początkiem wstrząsu, po którym nigdy już nie udało się przywrócić równowagi.
Jeżeli teraz jednem spojrzeniem ogarniemy wszystkie wspomniane wyżej formacje polityczne w ich wzajemnym stosunku do siebie, to uderzy nas jedno prawo, które nam pomoże do zorjentowania się w tym beznadziejnym na pozór bezładzie. A mianowicie: ich wzajemna przyjaźń i nieprzyjaźń opierała się na zasadzie, którą nazywać będziemy zasadą transwicynatu. Państwa, które się ze sobą stykały, choćby nie bezpośrednio granicami, ale ubocznie sferami swoich wpływów i interesów z konieczności były względem siebie wrogo usposobione; a przeciwnie w przyjaźni żyły ze sobą te państwa, które dzieliło jakieś trzecie państwo, — pomijając oczywiście kraiki drobne, jak np. Bitynję. W tem znaczeniu Macedonja stykała się z Pergamem, Pergam z Syrją, Syrja z Egiptem: na mocy tego prawa stosunki między Macedonją a Syrją były przyjazne, natomiast przeciw Macedonji zwracały się zaprzyjaźnione ze sobą: Pergam i Egipt. W Europie Macedonja stykała się ze związkiem etolskim, od którego dzielily je Termopile; związek etolski sąsiadował z Achejczykami z tamtej strony Istmu; a związek achejski — ze Spartą. Na mocy tegoż prawa Macedonja popierała związek achejski, mając przeciw sobie Etolczyków i Spartę. Oczywiście dalszy rozwój zamieszania politycznego sprowadzał czasami wyjątki, lecz naogół zasada posiadała swą moc.
Prócz wskazanych wyżej państw, świat hellenistyczny liczył jeszcze wiele innych tworów państwowych, o których przynajmniej wspomnieć należy. Były to, na obszarach tego świata, przede wszystkiem barbarzyńskie i półbarbarzyńskie państwa jak: Epir, który już znamy; a na północ od niego korsarska Ilyrja, która właśnie teraz otrzymała od Rzymu surową lekcję prawa międzynarodowego; gallickie państwo w Tracji, Bitynja, Galatja, Kappadocja z Pontem, Armenja, królestwo Bosporskie nad morzem Azowskiem, Partja. Powtóre niezależne miasta i wyspy greckie: przede wszystkiem, prócz Aten, Rodos, stojący na czele; Bizancjum, Herakleja nad morzem Czarnem ze swą kolonją Chersonezem na Krymie, Synopa, Chios i wiele innych. Jest to najświetniejsza grupa republik greckich, swojego rodzaju Hanza świata starożytnego (Mommsen). Nie dążąc do zaboru, pragnęły one przedewszystkiem pokoju, widząc w nim warunek konieczny swego rozwoju głównie handlowego.
Taki był oszałamiająco różnobarwny ten świat, który z coraz rosnącym niepokojem śledził gigantomachję na Zachodzie. Po czyjej stronie stanąć? Po tem pytaniu następowało inne: do czego dążyć, zachować wolność, czy się poddać? Jeżeli chodzi o wolność — to odpowiedź nie mogła budzić wątpliwości. Kartago przez cały czas swego istnienia ani razu nie wykazała pretensji do Śródziemnomorza wschodniego, poprzestając na trójkącie, jaki tworzy Hiszpanja, Italja oraz Afryka północno-zachodnia. Przeciwnie Rzym, z racji położenia geograficznego opanowanej przez siebie Italji na granicy między Śródziemnomorzem wschodniem i zachodniem, nieuchronnie musiał być wciągnięty w sprawy Wschodu greckiego; istotnie tylko co wspomniana nauka, jaką Rzym dał korsarskiemu państwu Ilyrji — była już pierwszym krokiem w tym kierunku. Nie dziw przeto, że już w czasie pierwszej wojny Punickiej, a jeszcze bardziej w czasie drugiej wojny sympatje Greków były po stronie Kartaginy. Wprawdzie, Rzym bardzo życzliwie zachowywał się wobec kultury greckiej; ale to samo powiedzieć można i o Kartaginie. I tu sympatje helleńskie były bardzo mocne; wielki Hannibal nietylko miał przy sobie toryków-Greków, ale i sam pisał po grecku dzieje swej wojny.
Jeżeli jednak świat grecki istotnie, w imię swej wolności, życzył w tej walce światowej zwycięstwa Kartaginie, to powinien był wyciągnąć ku niej rękę pomocną; aby zaś mógł to uczynić, musiałby choć na jakiś czas zaniechać wzajemnych niesnasek. Na samym początku wojny Hannibala wzywał do tego strony, walczące w Grecji, mądry dowódca etolski i działacz państwowy Agelaos. «Jeżeli tylko raz dopuścisz — mówił on do króla Filipa — by te chmury, które powstały na Zachodzie, zawisły nad Helladą — to lękam się bardzo, że nasze umowy i wojny i wszystkie te dziecinne zabawy, które my tu urządzamy między sobą, zostaną nam z rąk wytrącone». Słowa te podziałały: pokój czasowo zawarto — ale nie na długo. Wkrótce wojna w Grecji rozżarzyła się na nowo.
Była to t. zw. «wojna związków»: prowadził ją Filip na czele związku achejskiego ze związkiem etolskim. Ta właśnie wojna sprawiła, że Filip nie mógł okazać czynnej pomocy dla Hannibala. Rzymianie rozumieli to doskonale: jak widzieliśmy, dość im było wysłać na wschód jeden legjon i jednego mądrego dowódcę, aby się uchronić od interwencji Filipa w swej wojnie z Hannibalem. Porozumiawszy się już to z Etolczykami, już to z miastami zagrożonemi przez Filipa, sprawił mu Rzym na półwyspie Bałkańskim tyle trudności, że król macedoński nie był w stanie przerzucić swoich sił przez morze Adrjatyckie lub Jońskie. Tymczasem wojna w Italji, w Sycylji, w Hiszpanji stopniowo przybierala obrót dla Rzymu przychylny, a wkońcu Scypjo przeniósł swe działania do Afryki. Nastąpiła Zama, później zawarto pokój i Rzym uzyskał możność wezwania Filipa do odpowiedzialności za umowę, którą ten zawarł w najgroźniejszej chwili dla Rzymu z jego najgroźniejszym wrogiem.
Był to początek mieszania się Rzymu w sprawy Wschodu greckiego: a ostatecznem zakończeniem był podbój rzymski całego świata greckiego aż do Scytji, Eufratu i progów Nilu. Mamy-ż, z punktu widzenia ludzkości, żałować tego wyniku? Żałować, że Grecy stracili możność zajmowania się swojemi wzajemnemi «zabawami dziecinnemi»?
— Zapewne — wolność jest to wielka rzecz, i słusznie współczujemy tym, którzy o nią walczą; ale ta sprawa ma i drugą stronę:
Ziemie, otaczające Archipelag — to przez samego Boga nakreślony park narodowy całego starego świata. Przyroda nie obdarzyła tych krajów szczególną płodnością — skutkiem czego praca i wytrwałość wychowywała mieszkańców. Ale wzajemne przenikanie się ziemi i morza w związku z wyjątkową łagodnością powietrza oraz innemi przyczynami, których istota pozostaje nam nieznaną, doprowadziły do tego, że tu narodziły się najcenniejsze dla ludzkości ideały, te, któremi żyjemy aż po dziś dzień, ideały, dla których jedynie żyć warto. Ideały te stworzono — należało je zachować. Stworzono je w czasie wojny — dla ich zachowania potrzebny był pokój i jako warunek — zjednoczenie. Któż mógł Helladzie zapewnić jedno i drugie?
Przedewszystkiem, zdawałoby się — sama Hellada: próby osiągnięcia tego celu obejmują cały okres jej życia niepodległego. Rodzi się idea międzyhelleńskiej hegemonji; coraz bardziej a bardziej się doskonaląc, przechodzi ona od Argosu do Sparty, od Sparty do Aten napróżno. Koniec w. V sprowadza ze sobą upadek hegemonji ateńskiej, a wiek IV dopełnia go upadkiem hegemonji międzyhelleńskiej wogóle. Był to zanik polityczny epoki niezawisłości, który spowodowała bitwa pod Cheroneją r. 338.
Tak więc, pozostawiona sama sobie, Hellada wykazała, że nie jest w stanie zjednoczyć się i zapewnić sobie pokój, uprzedzając tym sposobem nieskończone, niszczycielskie i pustoszące wojny. Może cel ten osiągnie panowanie obce, oparte jednak na gruncie państwowości greckiej? Powstało hegemoniczne państwo Filipa, później Aleksandra: cel zdawał się osiągnięty z zawrotną szybkością; lecz Aleksander umiera w kwiecie lat, jego mocarstwo się rozpada — i niekończące się wojny, naprzód dyadochów, a potem epigonów zastępują dawny szereg wojen międzygreckich; próba osiągnięcia jedności i pokoju znów okazała się daremną.
Teraz nadchodzi czas próby trzeciej:
Rzym uderza we wrota świata grecko-wschodniego, żąda dla siebie władzy, zapowiadając natomiast jedność i pokój. Ten cel, którego poczucie mają najlepsi jego bojownicy, usprawiedliwia moralnie wojny, które Rzym prowadził na Wschodzie w ciągu następnego dwóchsetlecia. Wprawdzie tak to rozumieli tylko najlepsi z Rzymian; większością kierowała żądza sławy lub chciwość. Ale siła wszystkich wogóle zjawisk światowych tkwi w tem, że zaprzęga do swej służby także ludzi posiadających słabsze uczucia i rozumy, niezależnie od ich własnej woli i świadomości. Wynikiem takiej walki było w każdym razie rozwiązanie zadania — obdarzenie świata jednością i pokojem —— po raz pierwszy i, jak dotąd, jedyny w historji ludzkości.
To jest owa wyższa racja mających nastąpić zdarzeń, przy których rozważaniu należy i o niej pamiętać. Linja rozwoju tych zdarzeń nie była prosta, gdyż nie brakło sil, które przeszkadzały i przeciwdziałały, a które mimowoli pochłaniają naszą uwagę, zaciemniając sedno sprawy. Tem niemniej możemy się łatwo przekonać, jeżeli uniesiemy się duchem ponad próżnię i znikomość poszczególnych zdarzeń, że owa rzecz najważniejsza istniała i działała właśnie w niezłomnem dążeniu Rzymu do celu, wskazanego przez historję — do zjednoczenia świata i do pokoju.
A zjednoczenie świata i pokój były konieczne, aby w wirze ciągłych wojen nie zatraciły się stworzone przez Grecję ideały, których wielkim celem było uczłowiecznienie ludzkości.