Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom I/Pycha/Rozdział XXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Siedem grzechów głównych |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Sept pêchés capitaux |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Skoro stary marynarz ujrzał Oliwiera, wkrótce rozjaśniło się jego oblicze, a, nie mogąc powstać ze swego krzesła, uprzejmie podał obie ręce swojemu siostrzeńcowi, mówiąc:
— Dzień dobry, mój synu.
— Dzień dobry, kochany wuju.
— Słuchaj, znowu muszę się z tobą wykłócić.
— Ze mną, mój wuju?
— Tak, nieinaczej. Zaledwie wrócisz do domu, to znowu niedługo, bo jeszcze przededniem, wychodzisz, dziś rano budzę się, szczęśliwy, że nie będę tak samotny, jak od dwóch miesięcy; oglądam się na twoje łóżko, ale gdzie tam, ptaszek już wyleciał.
— Ale, mój wuju...
— Ale, mój chłopcze, z całego urlopu urwałeś mi przez twoją nieobecność prawie dwa miesiące, mnóstwo interesów i zatrudnień z twoim majstrem mularskim, powiadasz...
mniejsza o to, zgadzam się; ale nareszcie, twoim dwumiesięcznym zarobkiem zbogaciłeś się, niezawodnie jesteś już miljonarem, to też teraz ja powinienem się z tobą nacieszyć! Dosyć już zarobiłeś pieniędzy, zwłaszcza, że dla mnie tylko pracujesz. Na nieszczęście, nie mogę ci zabronić dawania mi rozmaitych podarunków, i Bóg wie co ty tam i teraz knujesz z twojemi miljonami, panie mentorze, ale powiadam ci, że jeżeli tak często mnie będziesz zostawiał samego, jak przed twoją podróżą, to nigdy od ciebie nie przyjmę, nic a nic.
— Mój wuju, posłuchaj mnie...
— Jeszcze ci tylko dwa miesiące urlopu pozostają, z tych ja pragnę korzystać. Poco tak pracować, jak ty pracujesz? Może myślisz, że z takim podskarbim, jak mama Barbancon, moja kasa nie jest zawsze dobrze opatrzona? Przed trzema dniami zapytałem ją: Cóż tam, pani marszałkowa, jakże stoją nasze finanse? Bądź pan spokojny, mój panie, odpowiedziała mi, jeżeli już nic nie będzie, to się zawsze jeszcze coś znajdzie. Zdaje mi się, że jeżeli kasjer tak odpowiada, to można być zupełnie spokojnym.
— Dobrze, mój wuju — rzekł Oliwier, pragnąc przerwać tę rozmowę, która go zasmucała i mieszała zarazem — przyrzekam ci, opuszczać cię w przyszłości tak rzadko jak tylko będzie można. Teraz pomówmy o czem innem... Czy mógłbyś dzisiaj przyjąć Geralda?
— O niezawodnie! jakież dobre i uczciwe serce ma ten młody książę! Kiedy pomyślę, że on w czasie twego oddalenia odwiedził mnie kilka razy i przynosił z sobą cygara. Cierpiałem wtedy boleści, piekielne boleści, ale on zawsze balsam pociechy przykładał na moje rany. Niema Oliwiera, mój komendancie, mówił do mnie ten zacny chłopiec, przeto moim jest obowiązkiem odbywać przy panu honorową wartę.
— Dobry Gerald — rzekł Oliwier wzruszony.
— O! niezawodnie, dobry i szlachetny, bo pomyślawszy tylko, że młody człowiek takiego jak on stanu, porzuca swoje zabawy, swoje kochanki, swoich przyjaciół, ażeby jednę albo dwie godziny spędzić ze starym, jak ja, paralitykiem, to jest dowodem szlachetnego serca; ale nie jestem ja zarozumiały, nie łudzę się bynajmniej tą myślą, jakoby on mnie dla mnie samego odwiedzał; nie, on to czynił dla ciebie, mój chłopcze kochany, ponieważ wiedział, że ci to zrobi przyjemność.
— Nie, nie, mój wuju, on jedynie dla ciebie samego przychodził, wierzaj mi.
— Hm, hm!
— Zresztą on ci to samo powie, gdyż wczoraj zapytał mnie listownie, czy nas zastanie dzisiejszego rana.
— Ah! mnie zastanie niezawodnie; wszakże ja nie mogę ruszyć się z mojego krzesła i widzisz przed sobą smutne dowody mojej bezczynności — dodał marynarz, pokazując swemu siostrzeńcowi wyschłe i chwastem zarosłe rabaty. — Mój biedny ogródek cały jest spieczony tak wielkim upałem. Mama Barbancon jest zbyt słaba, bo też i moja choroba zmęczyła już tę poczciwą kobietę. Mówiłem jej wprawdzie, ażeby tu co dwa dni kazała przychodzić stróżowi, dałoby mu się na piwo, ale trzeba ci było widzieć, jak na mnie powstała. Co to! obcych ludzi prowadzić do domu! zawołała, ażeby każdy kąt obejrzeli a potem okradli. Cóż robić, ty ją znasz, tę poczciwą djablicę, nie śmiałem też nastawać zbytecznie; a teraz widzisz, w jakim stanie znajdują się moje kochane rabaty, a niedawno jeszcze okryte były najpiękniejszem kwieciem.
— Bądź spokojny, mój wuju, wróciłem już do domu i zostanę twoim starszym ogrodniczkiem — rzekł Oliwier wesoło — ja myślałem już o tem, i gdyby nie interes, który mnie dziś zbyt rano wywołał z domu, byłbyś jeszcze dzisiaj, obudziwszy się, zobaczył twój ogródek oswobodzony z chwastu, i świeży jak bukiet, zroszony poranną rosą; ale jutro rano, będzie to zupełnie co innego, zobaczysz, kochany wuju, więcej już nie powiem.
Komendant właśnie miał podziękować Oliwierowi, kiedy pani Barbancon otworzyła drzwi, pytając się, czy pan Gerald może wejść.
— Ma się rozumieć! — zawołał marynarz wesoło, gdy tymczasem Oliwier poszedł na spotkanie swojego przyjaciela.
Wkrótce obaj weszli do pokoju.
— Nareszcie! Bogu dzięki, panie Geraldzie — rzekł weteran do młodego księcia wskazując na siostrzeńca — nareszcie ten przeklęty mularz zwrócił nam Oliwiera.
— Tak, mój komendancie, a i to jeszcze z trudnością — odpowiedział Gerald — ten djabeł Oliwier miał tylko dwa tygodnie zabawić, a tymczasem siedział całe dwa miesiące!
— Ale bo jakie też zamieszanie było w rachunkach tego biednego człowieka — mówił Oliwier — a obok tego i intendent pałacu, widząc, że moje pismo jest piękne i cyfry porządnie, jedna pod drugą stawiane, uczynił mi propozycję, ażebym i dla niego ułożył niektóre rachunki, jakoż przystałem na to najchętniej... Ale wiesz ty — dodał Oliwier, jakby szukając czegoś w pamięci — wiesz ty, do kogo należy ten pyszny pałac, w którym przepędziłem dwa miesiące?
— Nie, do kogoż?
— Ej, do twojej margrabiny de Carabas!
— Do jakiej margrabiny de Carabas?
— Owej bogatej dziedziczki, o której nam dawniej mówiłeś; nie pamiętasz?
— Ah! do panny de Beaumesnil! — zawołał Gerald zdziwiony.
— Tak jest, tak; te śliczne dobra do niej należą i przynoszą jej rocznie sto dwadzieścia tysięcy franków dochodu. Zdaje się, że to mała miljonerka, ma podobne posiadłości tuzinami.
— Do pioruna! — rzekł weteran — ja zawsze do tego wracam: co u djabła można począć z tylu pieniędzmi?
— Ah! doprawdy — dodał Gerald — szczególny, niepojęty jest dla mnie ten zbieg okoliczności.
— Cóż w tem tak szczególnego, Geraldzie?
— Oto, powzięto zamiar ożenienia mnie z panną de Beaumesnil.
— Co? panie Geraldzie — rzekł weteran żartobliwie lecz szczerze — więc pan od czasu ostatniego widzenia się ze mną nabrałeś chęci wstąpienia w stan małżeński?
— Więc ty kochasz pannę de Beaumesnil? — zapytał Oliwier z równąż szczerością.
Z początku zdziwiony temi pytaniami, Gerald po chwili zamyślenia odpowiedział:
— Prawda, wy powinniście tak mówić, to jest pan, mój kochany komendancie, i ty także, Oliwierze, a pomiędzy wszystkimi moimi znajomymi, wy tylko jedni, tak jest, bo gdybym tysiącom innych, nie wam powiedział: proponują mi, ażebym zaślubił najbogatszą pannę w całej Francji, to wszyscyby mi odpowiedzieli, nie zważając bynajmniej na inne okoliczności, żeń się, toćto wyborny związek, żeńże się! — I zamyśliwszy się powtórnie, Gerald dodał — pokazuje się, co to jest prawy charakter, a jednak jak to rzadko można go znaleźć.
— Na uczciwość — odpowiedział weteran — nie zdaje mi się, ażebym powiedział coś nadzwyczajnego. A Oliwier myśli podobnie jak ja; nieprawdaż, mój chłopcze?
— Tak jest, kochany wuju. Ale cóż ci jest, Geraldzie? Takiś zamyślony.
— Prawda; posłuchaj dlaczego — rzekł młody książę, którego rysy większą objawiały powagę niż zwykle. — Przyszedłem właśnie w zamiarze oznajmienia wam jako dobrym i szczerym przyjaciołom, o moich zamiarach małżeńskich.
— Co do tego, możesz być przekonany, panie Geraldzie, że nie masz lepszych od nas przyjaciół — rzekł weteran.
— Jestem tego pewien mój komendancie, i jakieś przeczucie mówi mi, żem dwakroć dobrze uczynił, wyjawiając wam moje zamiary.
— To rzecz bardzo prosta — odpowiedział Oliwier — co ciebie obchodzi, obchodzi to i nas także.
— A więc posłuchajcie, co zaszło — rzekł Gerald, odpowiedziawszy tylko pełnem znaczenia skinieniem na ostatnie słowa swego przyjaciela — wczoraj matka moja, olśniona olbrzymim majątkiem panny de Beaumesnil, zaproponawała mi, ażebym zaślubił tę młodą osobę. Matka moja oświadczyła mi, że jest pewną pomyślnego skutku, jeżeli pójdę za jej radą; ale pomyślawszy o mojem przyjemnem kawalerskiem życiu, o mojej swobodzie, z początku odmówiłem jej.
— Tak! — rzekł stary marynarz — to rzecz jasna! Nie miałeś pan chęci do stanu małżeńskiego; przeto za żadne miljony nie chciałeś zmienić twego postanowienia.
— Poczekaj pan, mój komendancie — przerwał Gerald zmieszany nieco — odmowa ta rozdrażniła moją matkę; nazwała mnie zaślepionym, szaleńcem; lecz po tym gniewie nastąpił tak wielki smutek, że widząc ją niepocieszoną, odmową moją...
— Związek ten przyjąłeś? — zawołał Oliwier.
— Tak jest — odpowiedział Gerald. A widząc, że stary marynarz uczynił poruszenie pewnego zdziwienia, dodał — komendancie, czy mój zamiar zadziwia pana?
— Tak, panie Geraldzie.
— Dlaczegóż? Powiedz pan otwarcie.
— Oto! Jeżeli pan wbrew chęci swojej przystajesz na ten związek — odpowiedział weteran łagodnie, ale i uroczyście zarazem — jedynie tylko, dla niesprawienia smutku matce swojej, to zdaje mi się, że pan niesłusznie postępujesz, gdyż prędzej lub później żona pana ulegnie pod tym przymusem, jaki pan sobie dzisiaj zadajesz, a nie należy się żenić dlatego, ażeby kobietę uczynić nieszczęśliwą. Czy i ty tak sądzisz, Oliwierze?
— Takie jest moje zdanie, kochany wuju.
— Ale, komendancie, widzieć płaczącą matkę, która wszystkie swoje nadzieje opiera na tem małżeństwie?
— Ale, panie Geraldzie, widzieć plączącą żonę? matka ma przynajmniej twoją miłość synowską, która cię może pocieszyć, a żona pana, która jest biedną sierotą, któż ją pocieszy? Nikt! Albo zrobi tak jak tyle innych, pocieszać się będzie z kochankami, z których żaden nie wart będzie ani połowy tego, co pan; będziesz ją dręczył, może będziesz ją poniżał, co będzie jeszcze większem nieszczęściem, jakie tej nieszczęśliwej istocie zagraża.
Młody książę pochylił głowę i nic na to nie odpowiedział.
— Widzisz tedy, panie Geraldzie — rzekł dalej komendant — prosiłeś pan, abyśmy byli szczerzy, jesteśmy też nimi, ponieważ pana serdecznie kochamy.
— Nie wątpiłem nigdy o szczerości pana, mój komendancie, i dlatego też muszę dla usprawiedliwienia mego wyznać, że tym razem powodowany byłem nietyle chęcią zadośćuczynienia woli mej matki, ale inne jeszcze uczucie mną kierowało, a ja uważam to uczucie za szlachetne. Wszakże przypominasz sobie, Oliwierze, że mówiłem ci kiedyś o naszym szkolnym koledze, Macreuse?
— O tym niegodziwym łotrze, który młodym pisklętom oczy szpilką wykłuwał — zawołał weteran, którego ta okoliczność najbardziej uderzyła — o tym obłudniku, który teraz udaje pobożnisia?
— O tym samym, mój komendancie; otóż, człowiek ten staje także w rzędzie ubiegających się o rękę panny de Beaumesnil.
— Macreuse! — zawołał Oliwier. — Ah! biedne dziewczę; ale on zapewne nie ma żadnej nadziei, nieprawdaż Geraldzie?
— Moja matka mówi wprawdzie, że nie; lecz ja obawiam się, że przeciwnie, gdyż wielu ludzi ze znakomitym wpływem popiera i dźwiga go wszelkiemi siłami.
— Takiemu łotrowi miałoby się udać! — rzekł weteran — toby było prawdziwe nieszczęście.
— To właśnie mnie oburzyło, równie jak pana, mój komendancie, postanowiłem, będąc już nieco wzruszony zmartwieniem mej matki, starać się o rękę panny de Beaumesnil, choćby tylko dlatego, ażeby przeszkodzić temu nędznemu Macreusowi.
— Ale w takim razie, panie Geraldzie — rzekł weteran — zastanowiłeś się pewnie nad tem z całą rozwagą, że uczciwy chłopiec, taki, jakim pan jesteś, nie żeni się dlatego, ażeby się przypodobać swej matce, lub żeby przeszkodzić swojemu rywalowi... chociażby nawet był nim taki pan Macreuse.
— Jakto! mój komendancie — rzekł Gerald zdziwiony — zatem byłoby lepiej dozwolić temu nędznikowi zaślubić pannę de Beaumesnil, o którą on stara się jedynie dla jej pieniędzy?
— Bynajmniej — odparł weteran — należy starać się zapobiec niegodnemu czynowi, jeżeli można, i gdybym ja był na pańskiem miejscu, panie Geraldzie...
— Cóźbyś pan uczynił, mój komendancie?
— Rzecz bardzo prosta. Poszukałbym tego pana Macreuse i powiedziałbym mu: Jesteś łotrem, a ponieważ łotr nie powinien się żenić z bogatą kobietą, ażeby ją uczynić nieszczęśliwą, jakgdyby ona była kamieniem, przeto zabraniam ci i nie dozwolę nigdy, ażebyś zaślubił pannę de Beaumesnil; ja nie znam jej, i nie myślę o niej; ale obchodzi mnie ona bardzo, ponieważ narażona jest na niebezpieczeństwo zostania twoją żoną. Z tego powodu uważam ją zagrożoną pokąsaniem wściekłego psa i uwiadomię ją natychmiast, że ty gorszy jesteś, jak wściekły pies.
— Bardzo słusznie, mój wuju, wybornie — zawołał Oliwier.
Gerald dał mu znak, ażeby nie przerywał weteranowi, który mówił dalej:
— Następnie udałbym się prosto do panny de Beaumesnil i powiedziałbym: Moja kochana panienko, niejaki Macreuse chce się z tobą ożenić dla twoich pieniędzy; jest to prawdziwy psubrat, dowiodę tego, jeżeli sobie życzysz, i to w jego obecności, weź do serca mą radę, jest ona zupełnie bezstronna, bo ja nie mam zamiaru starać się o ciebie; lecz uczciwi ludzie powinni się wzajemnie zabezpieczać przeciw łotrom. Doprawdy! panie Geraldzie — rzekł dalej komendant — środek mój jest trochę po majtkowsku obmyślony, ale nie jest on dlatego najgorszy; rozważ go pan tylko.
— Czy nie uważasz, Geraldzie? — dodał Oliwier — że, lubo rada mojego wuja jest trochę za surowa i zbyt może prosta, jednakże zmierza ona prosto do celu. Ty więc, który znasz świat równie dobrze, jak mój wuj i ja nie znamy go wcale, jeżeli mniej gwałtownemi środkami osiągniesz tenże sam skutek, to niewątpliwie byłoby jeszcze lepiej..
Gerald, uderzony zdrowym rozsądkiem i otwartością weterana, wysłuchał go z największą uwagą, następnie zaś odpowiedział, podając mu rękę:
— Dziękuję, mój komendancie, albowiem radą swoją zapobiegniesz w dokonaniu złego czynu, który tem był niebezpieczniejszy, że go dosyć pięknemi ubarwiłem pozorami: uczynić moją matkę najszczęśliwszą z kobiet, zaślubić pannę de Beaumesnil dlatego, ażeby nie została ofiarą niegodziwego Macreuse, wszystko to zdawało mi się z początku zachwycającem, zbłądziłem jednak; nie pomyślałem bowiem wcale o przyszłości młodej panienki, którą mogłem uczynić bardzo nieszczęśliwą; kto wie, może nawet, mimo wiedzy, olśnił mnie jej ogromny majątek.
— Co do tego mylisz się, Geraldzie.
— Na honor, ja nie wiem, mój biedny Oliwierze; dlatego też, ażeby się ubezpieczyć od wszelkiej pokusy, wracam do mojego pierwszego postanowienia, to jest nie żenić się wcale. Żałuję tylko jednej rzeczy w tej zmianie moich planów — dodał Gerald ze wzruszeniem — że sprawię mojej matce wielkie zmartwienie; ale szczęściem, ona później pochwali mój postępek.
— Posłuchajno, Geraldzie — rzekł Oliwier po chwili namysłu — rzeczywiście, nie należy dopuścić się złego czynu, ażeby przypodobać się matce, pomimo, że to jest tak miłe dla matki; serce ściska się bólem, gdy widzi się ją smutną i we łzach, ale czemużbyś też nie miał spróbować uczynić zadość jej życzeniom, nie poświęcając wszakże nic z twojego przekonania uczciwego człowieka?
— Dobrze, mój chłopcze — rzekł weteran — lecz jakże to zrobić?
— Wytłumacz się, Oliwierze.
— Czy nie masz chęci do małżeństwa?
— Nie.
— Nie widziałeś jeszcze nigdy panny de Beaumesnil?
— Nigdy.
— Więc jej kochać nie możesz, to jest rzecz naturalna. Ale któż może wiedzieć, czy jej nie pokochasz skoro ją zobaczysz? Życie kawalerskie lubisz nad wszystko, wiem. Lecz czemużby panna de Beaumesnil nie mogła w tobie obudzić chęci do ożenienia się?
— Prawda, słusznie mówisz, Oliwierze — wtrącił weteran — musi pan pierwej zobaczyć pannę, zanim odmówisz małżeństwa, a może, jak mówi Oliwier, obudzi się w panu skłonność do zmiany stanu?
— Niepodobna, mój komendancie; skłonności tej narzucić sobie nie można — rzekł Gerald wesoło — ona już we krwi się znajduje. Człowiek rodzi się na męża, równie jak się rodzi ślepym lub kulawym; zresztą zachodzi tu jeszcze jeden wzgląd, najważniejszy ze wszystkich, o którym dopiero teraz pomyślałem; wszakże to idzie o najbogatszą kobietę we Francji.
— Dobrze! — powiedział Oliwier — i cóż to znaczy?
— To znaczy bardzo wiele — dodał Gerald — gdyż, przypuszczając, że panna de Beaumesnil spodoba mi się nadzwyczajnie, że się w niej szalenie zakocham, że ona będzie podzielać moją miłość, dobrze; ale ona mi przyniesie majątek niemal królewski, a ja, ja nic nie mam, gdyż moje nędzne dwanaście tysięcy franków dochodu są jak kropla wody w oceanie miljonów panny de Beaumesnil; otóż cóż pan o tem myślisz, mój komendancie? Nie jestże to poniżającem zaślubić kobietę, która ci wszystko daje, kiedy tymczasem sam nic nie masz; i chociażby miłość twoja była najszczerszą, czy nie zdaje się wtedy, jakoby się człowiek tylko z chciwości ożenił? Słuchaj pan, co wtedy powiedzą: Panna de Beaumesnil chciała zostać księżną, Gerald de Senineterre nie miał złamanego szeląga, sprzedał zatem swą godność i nazwisko, a w dodatku i swoją osobę.
Na te słowa weteran spojrzał z pewnem pomieszaniem na swego siostrzeńca.
Gerald dodał z uśmiechom:
— Byłem o tem przekonany, mój komendancie; w tej uderzającej nierówności majątku jest coś tak drażliwego dla dumy człowieka z honorem, że równie jesteś pan nią zmieszany jak ja sam; milczenie wasze jest tego dowodem.
— Rzeczywiście — odpowiedział weteran po chwilowem milczeniu — rzeczywiście, nie wiem dlaczego zdawałoby mi się zupełnie nauralnem, gdyby mąż miał majątek, a żona żadnego. — Poczem stary marynarz, uśmiechając się łagodnie, dodał — może ja głupstwo jakie powiedziałem, panie Geraldzie.
— Przeciwnie, myśl pana wypływa z najszlachetniejszego uczucia delikatności, mój komendancie — odpowiedział Gerald — pojmujemy to, jeżeli młode, lecz powabne, piękne i wszystkiemi dobremi uczuciami obdarzone dziewczę zaślubia niesłychanie bogatego mężczyznę, wtedy istnieje pomiędzy obojgiem wyraźna sympatja, lecz jeżeli mężczyzna, który nic nie ma, żeni się z kobietą, która posiada wszystko...
— Ale posłuchajcie, mój wuju, i ty Geraldzie — powiedział Oliwier, przerywając swemu przyjacielowi, którego dotąd z uwagą słuchał. — Obaj spuszczacie z uwagi właściwe stanowisko.
— Jakto?
— Przypuszczacie, równie jak i ja, że panienka może być biedna, a pomimo tego może w małżeństwie istnieć sympatja, chociaż pójdzie za bardzo bogatego męża; ale sympatja ta znajdzie się pod tym jedynie warunkiem, jeżeli człowieka, za którego idzie, będzie prawdziwie kochać.
— O! niezawodnie! — rzekł Gerald — bo, jeżeli pójdzie za uczuciem chciwości, będzie to tylko prosta nikczemna rachuba.
— Tak jest, nikczemna, upadlająca rachuba — dodał stary marynarz.
— I dlatego też — rzekł — dalej Oliwier — czemuż ty, jako ubogi, bo rzeczywiście jesteś ubogim, Geraldzie, w porównaniu z panną de Beaumesnil, czemuż ty, mówię, miałbyś być godnym nagany, gdybyś się w niej pomimo jej miljonów zakochał i zaślubił ją, równie jakgdyby była bez nazwiska i bez majątku?
— To prawda, panie Geraldzie — dodał komendant — skoro uczciwy człowiek kocha, i sumiennie powiedzieć sobie może, nie pieniądze, ale kobietę kocha, może wtedy być spokojnym; bo cóż by sobie mógł zarzucić? Słowem, ja panu radzę, ażebyś pierwej zobaczył pannę de Beaumesnil, a potem dopiero zdecydował się, jak postąpić.
— W samej rzeczy — odpowiedział Gerald — zdaje mi się, że jest to najlepsza droga, jaką udać się mogę; w niej bowiem jednoczy się wszystko. Ah! zaprawdę, jakże dobrze zrobiłem, żem tu przyszedł naradzić się z wami o moich planach.
— Ależ do licha, panie Geraldzie, czyliż to w waszym wielkim i pięknym świecie mało jest osób, któreby panu powiedziały toż samo, co ja i Oliwier?
— W wielkim świecie — odpowiedział Gerald, wzruszając ramionami — nietylko w wielkim świecie, ale nawet i w stanie mieszczańskim zdarza się widzieć toż samo, kto wie nawet, czy się tam nie dzieje gorzej; wszędzie jedna tylko rzecz jest znaną powszechnie: pieniądze.
— A czemuż, u djabła! ja i Oliwier mielibyśmy być szczególnie uprzywilejowanymi do różnienia się od innych ludzi?
— Dlaczego? — powtórzył Gerald wzruszony — ponieważ pan, mój komendancie, prowadziłeś jako marynarz przez czterdzieści lat ubogie, ciężkie, niebezpieczne i bezinteresowne istnienie; ponieważ przy takim rodzaju życia przyzwyczaiłeś się do rezygnacji i poprzestajesz na małem, ponieważ nie znasz wszystkich nikczemności świata, a człowieka, który się dla pieniędzy żeni, uważasz za równie podłego, jak ten, który oszukuje w grze, lub ucieka w ogniu z pola bitwy; czy nie tak, mój komendancie?
— Niezawodnie! panie Geraldzie, to rzecz bardzo prosta...
— Tak, bardzo prosta dla pana i dla Oliwiera, gdyż on, równie jak ja, i dłużej jeszcze ode mnie, prowadził to życie żołnierskie, w którem człowiek uczy się rezygnacji i poznaje, co to jest prawdziwa przyjaźń nieprawdaż, Oliwierze?
— Zacny, dobry Geraldzie — rzekł młody podoficer podobnież wzruszony jak jego przyjaciel — przyznaj sam, że życie żołnierskie rozwinęło tylko w tobie wrodzoną ci szlachetność, ale ono ci jej nie nadało. Ty sam, może jeden tylko, wśród tylu młodzieży twojego stanu, mogłeś być tego zdania, że popełnisz pewien rodzaj podłości, jeżeli na twoje miejsce wyślesz do wojska jakiego biedaka; ty tylko, wśród tylu młodzieży twojego stanu, mogłeś być jeden, pomiędzy wielu innymi, okazujesz wątpliwość w zawarciu związku, do któregoby każdy przystąpił, bez względu na jego cenę!
— Czy ty zaczynasz prawić mi grzeczności? — rzekł Gerald z uśmiechem. — Ale mniejsza o to, więc rzecz już skończona: powinienem pierwej pannę de Beaumesnil zobaczyć, a okoliczności rozstrzygną resztę; ja nakreśliłem już sobie drogę, którą powinienem się udać, i nie zboczę z niej ani na jeden krok, przysięgam wam.
— To doskonale, mój kochany Geraldzie — zawołał Oliwier wesoło — już cię widzę żonatym, wesołym i szczęśliwym w domowem pożyciu; jest to szczęście, które dorównywa wszystkim innym przyjemnościom, wierzaj mi! A ja, który nic nie wiedziałem o twoich planach, wczoraj, po moim powrocie, prosiłem panią Herbaut o pozwolenie przedstawienia jej jednego z moich dawnych kolegów pułkowych, i pani Herbaut na moje usilne wstawienie się, zezwoliła na to.
— Skoro udzieliła swojego zezwolenia — rzekł Gerald z uśmiechem — spodziewam się, że mnie nie będziesz uważał za umarłego i już nawet za pogrzebanego, że będę korzystał z jej pozwolenia.
— Co, ty myślisz?
— Ma się rozumieć.
— Lecz twoje zamiary małżeńskie?
— Powód tem ważniejszy!
— Nie rozumiem!
— Rzecz najprostsza w świecie: im więcej będę miał powodów do żałowania mego życia kawalerskiego, tem silniej musiałbym kochać pannę de Beaumesnil, ażeby się wyrzec moich przyjemności, i tem mniej omylić się mogę w uczuciach, jakiemi ona mnie natchnie; więc wszystko już załatwione: ty przedstawisz mnie pani Herbaut, ja zaś, ażeby się lepiej uzbroić przeciw wszelkiej pokusie, zakocham się w jednej z rywalek, albo nawet w jednej z satelitek owej sławnej księżnej, której imię tak dla mnie jest groźnem, a w której ty tak bardzo zdajesz się być zakochanym.
— Co ty wygadujesz, Geraldzie, szalony jesteś!
— Słuchaj, bądź tylko szczery; czy uważasz mnie za zdolnego do wdzierania się w twoje prawa? Alboż to tylko jedna księżna jest na świecie? Zresztą, przypomnijno sobie ową ładną mulatkę, żonkę tego grubego liweranta wojskowego. Wszakżeś mi tylko jedno słówko powiedział, a ja ci natychmiast ustąpiłem, i podczas kiedy małżonek przeglądał swoje stada...
— Jakto, jeszcze jedna? — zawołał komendant zwracając się do Geralda — to ten mój siostrzeniec jest strasznie niebezpieczny!
— Ah! mój komendancie, gdybyś to pan wiedział o wszystkich miłostkach tego ladaco w Algierze. Powabne grono pani Henbaut niechaj się ma na baczności, bo inaczej Oliwier może w niem sprawić wielkie spustoszenie!
— Oj ty szaleńcze! Ja nie mam żadnego złego zamiaru względem tego powabnego grona, jak je nazywasz — odpowiedział Oliwier wesoło — ale powiedz mi szczerze, czy rzeczywiście mam cię przedstawić pani Herbaut?
— Nieinaczej! — rzekł Geriald. — Poczem odwrócił się do starego marynarza — pomimo tego jednak nie powinieneś mnie pan uważać za wietrznika, mój komendancie, powiesz pan może, że dopiero co przyjąłem jego przyjacielską radę co do mojego małżeństwa, a teraz kończę rozmowę naszą prośbą, ażeby Oliwier wprowadził mnie do domu pani Herbaut. Lecz jakkolwiek dziwnem wydawać się to musi panu, powiem wam przecież i to już nie żartem, ale w nieomylnem przekonaniu, że tylko najszczersza miłość moja dla panny de Beaumesnil będzie mnie mogła skłonić do zmienienia moich zwyczajów.
— Rzeczywiście, panie Geraldzie — odpowiedział weteran — przyznaję, że w pierwszej chwili zasady pana zdają się dziwacznemi: ale zastanowiwszy się nad niemi, uważam, że są one słuszne. Okazywałoby to jakieś obłudne zamiary, gdybyś pan zgóry zaraz chciał się wyrzec życia, w którem od tak dawna znajdujesz upodobanie.
— Teraz, Oliwierze, przedstaw mnie młodemu pokoleniu pani Herbaut — dodał Gerald wesoło — żegnam pana, mój komendancie, będę ja tu częściej teraz przychodził. Przecież pan nie darmo zostałeś moim spowiednikiem.
— I przekonywasz się pan, że nie łatwo udzielam rozgrzeszenia, że w sprawach sumienia jestem bardzo surowy — odpowiedział śmiejąc się stary marynarz. — A więc, do prędkiego zobaczenia, panie Geraldzie, spodziewam się, że mnie pan w każdym razie zawiadomi o dalszym postępie sprawy małżeńskiej, nieprawdaż?
— Jest to już teraz moim obowiązkiem, mój komendancie, składać panu stosowne raporty, i nie zaniedbam tego nigdy. Ale, ale, przypomniałem sobie — zawołał Gerald — miałem jeszcze panu zdać sprawę z polecenia, jakie mi pan dałeś! Czy pozwolisz, Oliwierze?
— I owszem! — rzekł młody żołnierz, oddalając się z pokoju.
— Doskonała wiadomość! mój komendancie — powiedział Gerald zcicha — skutkiem moich starań, albo raczej wstawienia się margrabiego de Maillefort, nominacja Oliwiera na podporucznika jest prawie niezawodna.
— Ah! panie Geraldzie, czy to być może?
— Mam jak największą nadzieję, gdyż dowiedziano się, że panu de Maillefort proponowano, ażeby został deputowanym, co powiększyłoby znacznie jego wpływy.
— Panie Geraldzie — rzekł weteran nadzwyczajnie wzruszony — jakże mam panu wyrazić moją wdzięczność?
— Oddalam się już, mój komendancie — odpowiedział Gerald, ażeby się uchylić od podziękowań starca. — Śpieszę do Oliwiera; dłuższa rozmowa mogłaby obudzić jego podejrzenie.
— Ah! ty masz jakieś tajemnice z moim wujem, poczekaj! — rzekł wchodzący właśnie wesoło Oliwier do swego przyjaciela.
— Zdaje mi się, że jestem, o czem wiesz dobrze, człowiekiem bardzo tajemniczym, i zanim udamy się do pani Herbaut, będę cię prosił jeszcze o jednę bardzo tajemną usługę.
— Co takiego?
— Wszakże tutejszy cyrkuł i jego okolice znane ci są dobrze, otóż, czy nie mógłbyś mi wskazać jakiego małego mieszkania w jednej z samotniejszych ulic, ale z tej strony rogatek?
— Co znowu? — zawołał Oliwier śmiejąc się — chcesz porzucić przedmieście św. Germana, ażeby zostać Batignolczykiem? To wybornie!
— Wysłuchaj mnie pierwej. Wszakże pojmujesz, że, mieszkając w domu mojej matki, nie mogę u siebie przyjmować żadnych kobiet.
— Tak, rozumiem.
— Miałem dotąd gdzieindziej tajemniczy przytułek, w którym...
— Podoba mi się to wyrażenie, jak ono jest przyzwoite!
— Pozwólże mi dokończyć. Miałem dotąd bardzo stosowne, maleńkie mieszkanie; ale dom ten ma teraz innego właściciela, ten zaś tak jest nieznośny, że mi wypowiedział komorne i pojutrze kończy się mój kontrakt; w takiem położeniu, moje miłostki osiadłyby na bruku, albo byłyby zmuszone ukrywać się za firankami dorożek i znosić szyderskie uśmiechy stangretów, co nie jest wcale powabne, i doprawdy, jestem z tego powodu niepocieszony.
— Mój kochany, ten zbieg okoliczności jest bardzo szczęśliwy; chcesz się żenić... wypowiedziano ci mieszkanie... ty więc z twojej strony wyrzeknij się dawnych miłostek.
— Oliwierze, ty znasz mój sposób myślenia, który nawet twój wuj potwierdza; ja nie chcę przedwcześnie zmieniać zwyczajów mojego życia kawalerskiego; gdyby małżeństwo moje nie miało dojść do skutku, pomyśl sobie, w takim razie, pozostałbym bez przytułku i bez miłostek. Nie, nie, zanadto jestem przezorny, zanadto porządny, ażeby popaść w taki nieład.
— To bardzo pięknie; rozważny z ciebie człowiek. Dobrze! przyrzekam ci uważać na wszystkie karty wywieszone przed mieszkaniami.
— Dwa małe pokoje z przedpokojem, oto wszystko, czego potrzebuję; zresztą bądź pewien, że i ja z mojej strony także się tem zajmę; wyszedłszy od pani Herbaut, zwiedzę najbliższe ulice, nie mam bowiem ani chwili czasu do stracenia, skoro pojutrze skończy się mój termin, który i tak, z największym trudem ledwie zdołałem przedłużyć o kilka dni... słuchaj, Oliwierze, jeżeli znajdę to, czego mi potrzeba, to w jednym cyrkule będę miał miłość i przyjaźń zarazem. Tymczasem śpieszmy się do pani Herbaut.
— Więc ty koniecznie pragniesz? zastanów się jeszcze.
— Oliwierze, jesteś nieznośny; jeżeli mnie nie chcesz zaprowadzić,to się sam przedstawię.
— Ha! co robić, kości już rzucone; ma się rozumieć, że jesteś pan Gerald Senneterre, mój dawny towarzysz pułkowy.
— Senneterre! nie! toby było nierozsądne; wolę być Geraldem d‘Auverney, gdyż jestem także i margrabią d‘Auverney, jak mnie tu widzisz, mój kochany Oliwierze.
— Dobrze, jesteś pan Gerald Auverney, rzecz skończona... Ale! do djabła!
— Co ci jest?
— Oto, czemże ty teraz będziesz?
— Jakto, czem będę?
— Jaki jest twój stan?
— Mój stan? A cóż? młody chłopak, kawaler, aż do dalszych rozkazów.
— Nie mogę przedstawić cię pani Herbaut, jako młodego człowieka, żyjącego z dochodów, któremi się zaopatrzył w pułku. Pani Herbaut nie przyjmuje takich hołyszów, żyjących tylko z dnia na dzień; obudziłbyś tym sposobem jej podejrzenie, gdyż ta zacna kobieta jest djablo podejrzliwa względem ludzi, którzy nie mają innego zatrudnienia, jak tylko umizgać się do ładnych dziewcząt, tem więcej, że u niej znajdziesz panienki warte spojrzenia.
— To zabawne. Powiedz, czemże mam być?
— Do licha! alboż ja wiem!
— Wiesz — rzekł Gerald z uśmiechem — przedstaw mnie, jako aptekarza!
— Dobrze, dobrze, panie aptekarzu. A więc pójdziemy.
— O! wcale nie. Ja żartuję, a ty zaraz przystajesz, aptekarz!... Niebezpieczny z ciebie przyjaciel.
— Geraldzie, zapewniam cię, że zdarzają się bardzo przyzwoici aptekarze.
— Dajże mi pokój z twojem aptekarstwem; jabym nie śmiał w oczy spojrzeć ani jednej z dziewcząt pani Herbaut.
— Mniejsza o to, szaleńcze jakiś, obmyślmy zatem co innego: naprzykład pisarz notarjusza, jakże, czy chcesz nim być?
— To mi się już więcej podoba! Moja matka prowadzi jakiś odwieczny proces; z tego powodu bywam niekiedy u jej notarjusza i plenipotenta, zdejmę przeto obraz pisarza z natury, i powiem, że po wyjściu ze strzelców afrykańskich zaciągnąłem się do pułku pisarzy paryskich.
— Dobrze, niech i tak będzie! Idźmy już; przedstawię cię jako Geralda Auverney, pisarza notarjusza.
— Jako pierwszego pisarza notarjusza! — zawołał Gerald z przyciskiem.
— To dopiero zarozumialec! Ale mniejsza o to.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Gerald został przedstawiony pani Herbaut i, ze względu na Oliwiera, przyjęty z najuprzejmiejszą szczerością.
Tegoż samego dnia po obiedzie, nienawistny Bouffard przyszedł po pieniądze, które mu komendant był winien za zaległe komorne; pani Barbancon zapłaciła mu, żałując wszakże serdecznie, że nie mogła zadość uczynić swojej najszczerszej chęci przypieczenia palców tego natrętnego właściciela.
Na nieszczęście pieniądze, które pan Bouffard otrzymał z tem wewnętrznem przekonaniem, że gdyby nie grubiańskie obejście i natręctwo swoje, pewnie nie byłby jeszcze zapłacony, natchnęły go nową energją i dlatego też udał się spiesznie na ulicę Monceau, gdzie mieszkała Herminja, z niewzruszonem postanowieniem podwojenia swojej surowości względem młodej panienki, celem zniewolenia jej do zapłacenia komornego.