Tajemnice Nalewek/Część III/VIII: Różnice pomiędzy wersjami

Usunięta treść Dodana treść
n
 
(Brak różnic)

Aktualna wersja na dzień 21:02, 16 sty 2021

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Nagiel
Tytuł Tajemnice Nalewek
Część III-cia
Wydawca E. Wende i S-ka
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia Leona Nowaka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VIII
WYJAŚNIENIE

W gabinecie sędziego śledczego toczy się żywa rozmowa. To „Fryga“ zdaje raport ze swoich czynności. Przed chwilą do tegoż gabinetu przybył mecenas „Julek“, a wręczywszy sędziemu znany już nam pugilares Apenszlaka, został zaproszony do wspólnej pogawędki. Obaj pracownicy słuchali zeznań ajenta z coraz częstszymi okrzykami podziwu, wobec coraz to nowych, niespodzianych nowin, jakie im „Fryga“ komunikował.
— Co do panny Temy — mówił ajent — obecny jej adres: Czerniakowska Nr. 00, w mieszkaniu niejakiej Szajndli, fanciarki.
— I nie zaaresztowałeś jej pan? — zawołał sędzia.
— O, to zbyteczne — rzekł spokojnie „Fryga“. — Tym razem nie zniknie nam, ponieważ primo: jest dobrze choć zdaleka pilnowana przez moich kolegów, a secundo, niema do tego najmniejszej ochoty. Zresztą osobistość panny Temy, wobec innych okoliczności, jest teraz prawie obojętna.
— Czy nie za śmiałe twierdzenie? — rzucił uwagę urzędnik.
— Pan sędzia oceni.
„Fryga“ rozpiął surdut i wydobył z wewnętrznej kieszeni dużą kopertę z urzędowemi pieczęciami. Było to właśnie przyznanie Natana Lurjego.
— Niepodobna, niepodobna! — wołali obaj pracownicy, odczytawszy pismo.
— A jednak to fakt autentyczny. Przyznanie zostało podpisane przy świadkach, a świadkami byli pan Ejteles, jego wnuk i ja.
— To wystarczy — zakonkludował sędzia.
Po chwili zapytał „Frygi“ o rewizję, odbytą za rogatkami Wolskiemi.
Ale „Fryga“ był wstrzemięźliwy.
Objaśnił tylko, że, dowiedziawszy się o miejscu zebrania kilku kontrabandzistów i fałszerzy pieniędzy, zawiadomił o tem swą władzę, która zarządziła rewizję; pomimo wszelkich środków ostrożności i pomimo, że sam „Fryga“ ukrył się w piwnicy, będącej miejscem zebrania, wszyscy zgromadzeni zdołali zniknąć przez tajemne wyjście. Przyaresztowano tylko czterech z pomiędzy nich, w okolicy domku; są to niebezpieczni bandyci, przybyli z Litwy. Przedmioty, znalezione w zajętym domku, nie pozostawiają zresztą najmniejszej wątpliwości co do ich winy, odnośnie do kontrabandy i fałszowania banknotów.
— Oto i wszystko — zakończył ajent policyjny.
— Wszystko? — zapytał sędzia — a związek tej rewizji z pańską „bandą“?
— Na to... niema dowodów.
Sędzia zamyślił się.
— Wybacz mi, panie R., — sędzia nazwał „Frygę“ po nazwisku — mówię do ciebie, jako człowiek prywatny, którego ciekawość jest w wysokim stopniu podniecona. Czy rzeczywiście pomiędzy fałszerzami z za Wolskich rogatek a Lurjem istnieje jaki związek? Kto i w jaki sposób przygotował fałszywe poszlaki przeciwko Strzeleckiemu? Czy są one raczej tylko dziełem przypadku? Dlaczego przy Lurjem znalazło się tylko 40 tysięcy z trzystu skradzionych? Co znaczy dosłownie tajemnicza kartka, którą wczoraj razem odczytywaliśmy? Dlaczego Lurje odrazu zgodził się podpisać przyznanie do winy? Wreszcie, jaka w tem wszystkiem rola owego Joska Stiefla, zwanego „Macherem“? Oto cały szereg znaków zapytania, na które sądzę, że i pan nawet nie potrafisz znaleźć odpowiedzi.
Na twarzy „Frygi“ wybił się tym razem uśmiech prawdziwego zadowolenia z siebie.
— Jeśli o to tylko idzie...
— Więc pan rozumiesz tę sprawę?
— Co do joty! co do najmniejszego szczegółu.
Wykrzyk ten wyrwał się mimowoli z piersi ajenta, który zdawał się go już po chwili żałować.
Sędzia kręcił głową. Adwokat z uwagą przysłuchiwał się tej małej utarczce.
— I mógłbyś pan to nam objaśnić?
„Fryga“ namyślał się przez krótką chwilkę.
— Tak, proszę pana sędziego, z dwoma zastrzeżeniami. Jeśli pan sędzia zechce mnie wysłuchać nie w charakterze urzędowym, lecz prywatnym i... jeżeli panu sędziemu wystarczą, zamiast stanowczych dowodów, prawdopodobieństwa i przypuszczenia, zresztą oparte na faktach...
W tej chwili adwokat „Julek“ zainterwenjował:
— Dlaczego to, panie Józefie, to rozróżnienie charakteru urzędowego i prywatnego?
„Fryga“ roześmiał się zcicha:
— Dla bardzo prostej przyczyny. Ponieważ prawda przypuszczalna, ta, której dowieść byłoby zbyt trudno, a która jest zapewne prawdą rzeczywistą, różni się nieco od prawdy, którą przedstawimy sądowi, a na którą mamy niezaprzeczone dowody.
Ajent zwrócił się teraz do sędziego:
— A więc moje zastrzeżenia?
— Przyjęte. Z góry przecież powiedziałem panu, że, jako sędzia, mam dowody, które mi wystarczają. Pytam pana obecnie, jako osobiście ciekawy.
— A więc...
— Zaczynaj pan, panie Józefie — wołał niecierpliwy adwokat „Julek“.
„Fryga“ skłonił się na znak zgody.
— Postaram się być zwięzłym i kategorycznym — zaczął po chwili. — Kto popełnił kradzież? Czy Lurje, jak się do tego własnoręcznie przyznaje? Tak i nie.
Adwokat „Julek“ spoglądał ze zdziwieniem na ajenta.
— To, co w tej chwili panom powiem, będzie wam się zdawało nieprawdopodobnem, a jednak jest to bezwzględna prawda. Owego pamiętnego wieczora kasa Ejtelesa została okradziona dwa razy, przez dwóch ludzi. O wpół do dziewiątej zabrał z niej Josek Stiefel, zwany „Macherem“, zgórą dwakroć sto tysięcy rubli, pozostawiając resztę dla następnego złodzieja. Ten zaś, którym był Natan Lurje, przybył w pół godziny potem, o dziewiątej, i skradł resztę, to jest sto kilka tysięcy rubli.
Twarze słuchaczy, którzy tego wieczora mogliby się już byli przyzwyczaić do niespodzianek, wyrażały zdumienie. Adwokat nie wytrzymał:
— Ależ to bajki z „Tysiąca nocy i jednej“ — zawołał.
„Fryga“ uśmiechnął się tylko.
— Nie tak prędko, panie mecenasie, nie tak prędko! Posłuchajcie panowie jeszcze parę chwil. Dodać należy, iż „Macher“ (będę go tak nazywał dla skrócenia) wiedział o tem, że po nim przyjdzie Lurje, i właśnie zabierał pieniądze na jego rachunek; przeciwnie, Lurje nie miał najmniejszego pojęcia o tem, że już ktoś przed nim zabrał lwią część. To właśnie tłumaczy jego osłupienie, kiedy się nazajutrz, przy protokóle policyjnym z książek przekonał, że skradziono nie sto tysięcy, ale trzykroć... Naczelnik w swem zeznaniu wspomniał zapewne o tem panu sędziemu?
— Rzeczywiście.
— Co spowodowało tak skomplikowany sposób spełnienia kradzieży? Odpowiedź znajdziemy w stosunku „Machera“ do Lurjego. Rzeczywiście jest on taki, jak przypuszcza nieznany korespondent Apenszlaka. „Macher“ przyszedł pewnego pięknego poranku, dzięki zorganizowanemu przez siebie systematowi szpiegostwa, do wniosku, że Lurje zamierza okraść Ejtelesa na własną korzyść, nie myśląc o podzieleniu się z „naszymi“. To mu dało sposobność do wykonania prawdziwie piekielnego planu.
Ajent zatrzymał się i przez chwilę spoglądał na obecnych, szukając na ich twarzach wrażenia. „Fryga“ był zwolennikiem niespodziewanych efektów.
— Ten Żydek pod swą niepozorną powierzchownością chowa najbardziej ambitne zamiary. Należąc do bandy „naszych“, rozgałęzionej tu, na Litwie, w Prusiech, i nawet w głębszych guberniach Cesarstwa, bandy, która niewątpliwie istnieje, zajmując się wszelkiego rodzaju przestępstwami, jako to: przemytnictwem, kradzieżą, fałszerstwem, podpalaniem, koniokradztwem, szantażem, czasem rozbojem, „Macher“ już od dawna, pomimo swej młodości, uplanował sobie, że należy mu się miejsce na jej czele po ustąpieniu „jego samego“. Potrafił on nawet przy pomocy „Złotej Rączki“ uzyskać względy „jego samego“; na przeszkodzie stawali mu tylko dwaj inni członkowie rady Trzech, którymi byli właśnie Lurje i Landsberger. „Macher“ postanowił ich usunąć i sprawa Ejtelesa miała mu dać do tego sposobność. Zamierzał pozwolić Lurjemu spełnić kradzież, a potem dopiero zdyskredytować go wobec bandy.
„Fryga“ odpoczął przez chwilę.
— Wkrótce jednak — zaczął — „Macher“ zrozumiał, że sposobność zbyt jest dogodna, ażeby z niej w inny jeszcze sposób nie skorzystać. Ten Żydek lubi pieniądze i powiadają, że posiada ukryty znaczny kapitał. Przyszła mu do głowy myśl podzielenia się z Lurjem. Kradzież trzechkroć stu tysięcy rubli wymaga takich samych przygotowań, jak kradzież stu tysięcy rubli. Dlaczego nie miałby, korzystając z przedsięwziętych przez Lurjego środków, zabrać lwiej części, zostawiając Lurjemu tylko resztkę? Tak też postanowił zrobić. Powiecie może panowie, że, skoro zamierzał ukraść 200.000 rb., byłoby dlań równie prostem i korzystniejszem zabrać wszystko. Zgoda. Ale on chciał, żeby kradzież była w gruncie rzeczy popełniona przez Lurjego i żeby mu posłużyła do usunięcia go ze swej drogi. Wreszcie, zabierając te dwakroć sto tysięcy rubli, zabierał je niejako na rachunek Lurjego i w ten sposób unikał rachunku z bandą. Wszystko, wobec bandy, spadało na Lurjego. Jak ponownie widzicie, jest to nielada ptaszek.
— W samej rzeczy — mimowoli odezwał się sędzia.
— W jakiż sposób jednak sam Lurje zamierzał spełnić kradzież? — zapytał adwokat.
— Właśnie o tem chciałem mówić. Myśl kradzieży powstała już dość dawno w umyśle pana Natana; była ona przedmiotem cyfrowej korespondencji pomiędzy nim a Landsbergerem. Josek zaś, przejmując korespondencję, był o wszystkiem poinformowany. Lurje, zbadawszy kwestję, przyszedł do wniosku, że kradzież w warunkach miejscowych nie da się spełnić bez pomocy kasjera. Do kradzieży było potrzeba co następuje: klucza od kasy ogniotrwałej, klucza od drzwi pokoju kasowego i znajomości wyrazu, na który była zamknięta kasa. Pierwszy z tych kluczy pan Natan posiadał, drugi mógł dostać tylko od Halbersona. Kasjer wreszcie mógł mu sam tylko dać wyraz, na który zamknął kasę. Lurje rozpoczął tedy kroki w kierunku Halbersona. Liczył on wiele na uczuciowość starca i na wpływ przeszłości, której wspomnienia grały na sercu starca, jak na rozstrojonej harfie. Zbliżył się do Halbersona i najpierw zaczął mu mówić o jego córce; obiecywał, że mu ją pokaże. Obiecywał mu dać wiadomość o jej matce, która, jak wiemy, zginęła bez wieści. Są nawet pewne przypuszczenia, że pewnego razu próbował podstawić jakąś kobietę, która odwiedziła Halbersona, przedstawiając się jako jego dawny ideał. Słowem, Lurje wkrótce przygotował tak kasjera, że mógł mu powiedzieć, czego żąda... oto złożenia pewnego popołudnia wyrazu w kopercie i klucza od pokoju kasowego przy jego drzwiach. Walka ze skrupułami Halbersona nie trwała długo. Kasjer stawiał przedewszystkiem pytanie: co będzie, gdy odkryją kradzież? Kogo będą podejrzewali? Nato Lurje, wzruszając ramionami odpowiadał: — Przecież nie pana. Wreszcie już pańska rzecz porozumieć się potem z Ejtelesem. Lurje tłumaczył kasjerowi, że gdyby chciał od siebie usunąć podejrzenia, może to uczynić bardzo łatwo. Obecność kasjera przy spełnieniu kradzieży nie jest potrzebna. Niech na wieczór i noc, kiedy miała być spełniona kradzież, przygotuje sobie dostateczne “alibi“, niech przed wyjściem z kasy znajdzie sposób skonstatowania, że pieniądze w niej pozostały, a będzie wszystko jak najlepiej. Zresztą zabiera ze sobą swój klucz od kasy ogniotrwałej i może go każdemu pokazać...
— Dobrze wyrozumowane — mruknął pod nosem sędzia.
— Ale Halberson, pomimo wszystkiego, nie ustępował. Dorzucenie nowej jeszcze hańby do tego wszystkiego zdawało mu się niepodobieństwem. Halberson, ażeby odsunąć chwilę spełnienia kradzieży, dawał własne pieniądze Lurjemu. W ten sposób do kieszeni Natana przeszło kilkadziesiąt tysięcy rubli. Ale była to bezdenna studnia. Przyszła chwila, kiedy trzeba było wykonać plan. Lurje obiecał uroczyście, po spełnieniu kradzieży, oddać Halbersonowi jego córkę... Za trzy dni miało to nastąpić.
— Ciekawym, skąd pan możesz mieć te wszystkie szczegóły? — zapytał sędzia.
— O tem później, panie sędzio. Teraz prowadźmy rzecz dalej. W tej chwili zaczęła się rola „Machera“. Wiedział on dobrze o stanie pertraktacji z Halbersonem. Ażeby móc podzielić się kasą Ejtelesa z Lurjem, musiał on przedsięwziąć pewne specjalne środki. Należało zrobić tak, ażeby w kasie oprócz stu tysięcy rubli, przeznaczonych dla Lurjego, znalazło się jeszcze dwakroć dla „Machera“. Nadto, jemu był potrzebny klucz od kasy ogniotrwałej, którego nie mógł przecież pożyczyć od Lurjego. Wreszcie „Macher“ miał jeszcze jedną rzecz na widoku. W rzeczach zbrodni wyznawał on teorję, której praktyczna doniosłość nie ulega zaprzeczeniu. Zdaniem „Machera“, ten tylko przestępca mógł być pewien bezkarności, który potrafił postawić na swoje miejsce i oddać w ręce sprawiedliwości innego mniemanego winowajcę. Kradzież trzechkroć stu tysięcy rubli była przestępstwem zbyt poważnem, ażeby nie wywołała śledztwa prowadzonego z wyjątkową energją. Idąc po nitce do kłębka, władze sądowe mogły trafić na Lurjego i na „naszych“, a w rezultacie dobrać się do Machera. Ażeby temu zapobiec, Josek Stiefel postanowił dać sądom w ręce winowajcę i obrał w tym celu Jana Strzeleckiego.
— Więc to nie zbieg okoliczności? — zawołał adwokat.
— Bynajmniej. Jak panowie wiecie, Jan Strzelecki, najzacniejszy w świecie chłopiec, ma przeszłość nieco awanturniczą. Pochodząc z zamożnej rodziny, sierota, pozostawiony bez opieki od najmłodszych lat, już dwukrotnie czy nawet trzykrotnie tracił majątek, bo ma prawdziwe szczęście do spadków. Prowadził on niegdyś życie dość hulaszcze, a Paryż, w którym przepędził kilka lat, zna dobrze. Ostatecznie, straciwszy ostatni spadek, wziął się do pracy i od paru lat, korzystając ze swej znajomości języków, pracował w branży handlowej. Młody, przystojny, wyrzucający pieniądze, gdy je posiadał, pełnemi garściami, był zawsze ulubieńcem kobiet; dopóki nie został raz na zawsze zdobyty przez pannę Różę, nie przebierał zbytecznie w łatwych miłostkach. Już taka przeszłość mówiła nieco przeciw niemu. Ale „Macherowi“ tego było mało. Wynalazł dowody nieprzeparte. Piękna Tema, zakochana nazabój w panu Strzeleckim, a pragnąca zemsty na niewiernym, miała złożyć część pieniędzy, pochodzących z kradzieży, jakoby zapomnianą u niej przez pana Strzeleckiego. Sama „Złota Rączka“, która w swych włóczęgach zagranicą, pod pseudonimem Juliete Feygain, napół-studentki, napół-artystki, znała w Paryżu pana Strzeleckiego, i nawet w przygodach jego życia grała pewną rolę, miała go zwabić na spotkanie i następnie odurzyć swym kordjałem, którym tak często operowała na kolejkach. Wreszcie należało tak urządzić, ażeby koperta z wyrazem, zamykającym kasę, znajdowała się chociaż przez chwilę w ręku pana Strzeleckiego...
Adwokat był głęboko zamyślony.
— Tak, to zupełnie możebne... — mówił jakgdyby sam do siebie.
— To ostatnie — ciągnął „Fryga“ — mógł załatwić tylko Halberson. Ale w jaki sposób traktować z Halbersonem?... Kto inny znalazłby się tu w kłopocie bez wyjścia, ale nie „Macher“! Ponieważ pozostawało do chwili wykonania trzy dni a przez ten czas Lurje nie miał się, dla uniknięcia podejrzeń, widzieć z Halbersonem, „Josek“ postanowił się podstawić w miejsce Lurjego i w jego imieniu postawić nowe żądania Halbersonowi. Był on zresztą zbyt ostrożny, ażeby działać osobiście. Tym razem użył „Złotej Rączki“, a widzenie jej z kasjerem nastąpiło na dwa dni przed kradzieżą w mieszkaniu Temy. „Złota Rączka“ w imieniu Lurjego, za którego pełnomocniczkę się przedstawiła, zażądała dodatkowo trzech jeszcze rzeczy: podniesienia i pozostawienia w kasie nie stu, ale trzechkroć stu tysięcy rubli, złożenia także i klucza od kasy ogniotrwałej, wreszcie przesłania drugiej koperty z wyrazem przez Strzeleckiego. Była to burzliwa scena pomiędzy „Złotą Rączką“ a starym kasjerem, rozbitym dotychczasową walką z żądaniami Lurjego. Wreszcie zgodził się na wszystko. Dziwicie się panowie? Gdybyście znali „Machera“, nie dziwilibyście się. Wynalazł on pogróżkę przed którą nieszczęśliwy Halberson musiał ustąpić. „Złota Rączka“ zagroziła mu w imieniu prześladowców, wrazie oporu, shańbieniem i śmiercią jego córki. W jej głosie były takie przerażające akcenty, że starzec nie śmiał wątpić.
Twarze adwokata i sędziego śledczego były teraz poważne, brwi ściągnęły się.
W dzień wyznaczony na wykonanie planu, „Macher“ posłał jeszcze przypomnienie rozkazów, „w imieniu Trzech“, na specjalnym papierze, ażeby Halberson nie wątpił o tem, iż ostatnie polecenia, otrzymane z ust „Złotej Rączki“, pochodzą rzeczywiście od Lurjego. Czy pan sędzia rozumie teraz, co oznacza ta kartka?
Sędzia zamyślił się:
— Rozumiem.
— Resztę, panowie, wiecie. Halberson postąpił stosownie do zleceń „Złotej Rączki“. Podwójna kradzież odbyła się podług programu Joska Stiefla, inaczej „Machera“. Ciężar oskarżenia spadł na pana Strzeleckiego. Co więcej, stary kasjer, który poświęcił wszystko dla ocalenia czci i życia swego nieznanego dziecka, nie potrafił przeżyć tej hańby. Pozbawił się życia, uwalniając złoczyńców od niebezpiecznego świadka. Wczoraj właśnie, na zgromadzeniu bandy „naszych“, Josek Stiefel miał przekonać swoich o sprzeniewierzeniu się bandzie Lurjego, kiedy przyszła policja. Gdyby nie drugie wyjście, trzymalibyśmy w tej chwili całą bandę w ręku.
Przez krótką chwilę panowało milczenie. Przerwał je adwokat „Julek“:
— Ależ pan chyba jesteś czarodziejem, panie Józefie. Jest to tak proste i prawdopodobne, że wątpić o tem niepodobna. Skąd jednak pan wiesz to wszystko? Wszak jeszcze 48 godzin temu, kiedy byłeś pan w mojej kancelarji, nie miałeś o tem pojęcia. Jeszcze 24 godzin temu, wczoraj podczas rozmowy z sędzią, nie wiedziałeś pan o tem.
„Fryga“ uśmiechnął się.
— To też wiem to od niedawna. Zresztą to nie moja zasługa. Trzeba mieć tylko trochę szczęścia. Wczoraj, wyszedłszy od sędziego, spotkałem mojego przyjaciela, dorożkarza Mateusza, który mi opowiedział historję o zemdlonej kobiecie, którą odwoził ze Wspólnej na Czerniakowską. Dobrze to mieć przyjaciół dorożkarzy... Przyszło mi do głowy, czy to nie Tema, pozbawiona przez „Złotą Rączkę“ przytomności wiadomym kordjałem. Rzeczywiście była to ona. Potrafiłem ją znaleźć i dowiedzieć się od niej wszystkiego, co ona sama wiedziała. Co więcej, stosownie do jej wskazówek, zdołałem podsłuchać ostatnią konferencję „Machera“ ze „Złotą Rączką“ w numerze hotelu Europejskiego, gdzie ona jeszcze wczoraj mieszkała. Wreszcie dziś byłem obecny ukryty na zgromadzeniu „naszych“.
Sędzia przerwał ajentowi:
— I czy nie byłoby w tej chwili sposobu przytrzymania „Złotej Rączki“ i jej kochanka w hotelu?
„Fryga“ poruszył przecząco głową.
— O, o tem nie może być mowy. Są to za mądre ptaszki! Szczególnie „Macher“ który ma na sumieniu zabójstwo „Czerwonego Janka“, musi być już teraz daleko.
— On? — wołał sędzia.
— Tak, to niewątpliwe. Mam świadków, którzy widzieli go w przebraniu, w którem kiedyś widziałem go u Temy, wchodzącego do hotelu na Nalewkach. Numerowy, który go wprowadził, należał do „naszych“.
Adwokat podniósł się; przechadzał się po kancelarji, pełen myśli, niespokojny. Sędzia znów zapytał ajenta:
— Nie wyjaśniłeś mi pan jeszcze, dlaczego Lurje napisał tak łatwo piśmienne przyznanie, które mam przed sobą, dlaczego nie zastrzegł w niem, że skradł tylko część pieniędzy?
Przez usta „Frygi“ przemknął się uśmiech.
— Widzi pan sędzia, w tem ja jestem może cokolwiek winien. Lurje, pisząc to, był przekonany, że zostanie puszczony na wolność. I rzeczywiście możeby to nastąpiło, bo obiecałem mu to do pewnego stopnia, gdyby nie pewna okoliczność.
— Jaka?
— Pokazało się — ciągnął „Fryga“ z najniewinniejszą miną — że oprócz kradzieży, Lurje chciał jeszcze otruć starego Ejtelesa.
— Niepodobna!
— Otóż — kończył z oburzeniem „Fryga“ — przekonawszy się, że mam do czynienia z takim złoczyńcą, musiałem cofnąć przyrzeczenie. A on wziął to tak do serca, że sam wypił truciznę, przeznaczoną dla starego Ejtelesa.
Sędzia przez dłuższą chwilę spoglądał na ajenta.
— Jakkolwiekbądź — rzekł wreszcie — niewinność pana Strzeleckiego została dowiedziona.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Nagiel.