Spirytyzm (du Prel, 1923)/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Spirytyzm |
Wydawca | Księgarnia Wilhelma Zukerkandla |
Data wyd. | 1923 |
Druk | Księgarnia Wilhelma Zukerkandla |
Miejsce wyd. | Lwów — Złoczów |
Tłumacz | Maria Czeska-Mączyńska |
Tytuł orygin. | Der Spiritismus |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Spirytyzm jest dziś jeszcze bezwątpienia najwięcej parodoksalną ze wszystkich nauk i będzie nią jeszcze zapewne przez czas jakiś. Jest to zaś tylko skutkiem tego, że zdawałoby się napozór, iż brakuje mu nici łączących z tem, co dziś uznaje się za wiedzę, a nawet, iż pozostaje z tą wiedzą w sprzeczności. W istocie bynajmniej tak nie jest. Istnieją nici, które łączą spirytyzm z innemi gałęźmi wiedzy, a skoro je wykryjemy, spirytyzm okaże się czemś naturalnem, przestanie być parodoksem, a niedowiarek chętniej nadstawi ucha. Chcę zatem wypełnić lukę, dzielącą spirytyzm od innych nauk; nie brak w istocie łączących ogniw, są one tylko mało znane. Są to kamienie naukowe, po których można dotrzeć do brzegu spirytyzmu, nie będąc zmuszonym brodzić przez bagno przesądu.
Kiedy przed dwudziestu laty zewnętrzne okoliczności zmusiły mię z większym niż przedtem nakładem gorliwości i pracy oddać się naukom zajmowałem się, jak i cały świat naówczas, darwinizmem. Wychodząc z filozoficznych studyów, musiałem znaleźć wielkie upodobanie w słowie Darwina „rozwój.“ Skoro je już wypowiedziano w filologii i bistoryi, nie mogło mię to zadziwiać, że i biologię poddano temu poglądowi. Że stało się to późno, tłumaczy się to utrudniającemi badanie ogromnemi przestrzeniami czasu, jakie zachodzą w rozwoju biologicznym w porównaniu z rozwojem historycznym, dalej zaś tem, że w dziedzinie biologii czynniki rozwoju są bardzo skomplikowanej natury.
Filozoficzna treść darwinizmu leży w tem, że celowość biologiczna, przystosowanie organizmów do ich względnych warunków życiowych, osiągane bywa przez naturę nie wprost, ale na drodze pośredniego wyboru cech użytecznych, co, przyczyniając się do coraz dalszego różniczkowania się tych cech, sprowadza za sobą rozwój, t. j. wzmożenie się form życia. Twory nie przystosowane do celu nie są zdolnemi do życia, giną, a naturalnym wynikiem tego jest to, że tylko twory lepiej przystosowane do celu pozostają przy życiu i przekazują potomstwu swe zalety.
Jeżeli więc rozwój we wszystkich dziedzinach sprowadza przez pośredni dobór przystosowanie do celu, to proces ten tam musi być najbardziej przejrzystym, gdzie czynniki rozwojowe są najmniej liczne i najmniej powikłane. Idealną dziedziną w tym względzie jest oczywiście astronomia. Mamy tu przed sobą ograniczone zadanie — wyjaśnić celowy mechanizm ruchów gwiazd, a mianowicie — i to jest najgłówniejsze — mamy tutaj tylko z jednym jedynym czynnikiem rozwojowym do czynienia: z grawitacyą.
Zabrałem się zatem do studyów astronomicznych w oczekiwaniu, że w tej nieorganicznej dziedzinie dobór cech przystosowanych do celu przedstawi się mym oczom o wiele dobitniej, niż w biologii. Dzieło, w którem usiłowałem to przedstawić, nosi w trzeciem wydaniu tytuł: „Historya rozwoju wszechświata.“ („Entwickelungsgeschichte des Weltalls,“ Ernst Günther, Leipzig 1882).
Może ostatnim, przynajmniej jednym z ostatnich listów Darwina jest ten, w którym dziękował mi za przysłanie tego dzieła.
Kto zajmuje się astronomią w znaczeniu filozoficznem, ten stanie wreszcie przed zagadką, czy inne ciała niebieskie mogą być wogóle zamieszkane przez jakieś istoty żyjące i przez jakie. W tej materyi już niejedna rzecz napisano, ale wyobraźnia ma w tem zazwyczaj więcej udziału, niż rozum. Jak powinniśmy wogóle tę kwestyę postawić, aby móc ten problem rozstrząsnąć naukowo? Odpowiedzi na to pytanie zapewne nigdybym nie znalazł, gdyby mi właśnie podówczas profesor Ernest Kapp nie był przysłał swej „Filozofii techniki“ (Westermann, Brunszwik, 1877). W samej książce nie znalazłem wprawdzie odpowiedzi na owo pytanie, ale leżała ona niejako na linii przedłużenia książki, i kiedy Ernest Kapp, skoro mu o tem napisałem, z początku kiwał tylko głową na to rzucenie pomostu pomiędzy techniką a mieszkańcami planet, to jednak z biegiem czasu zupełnie zgodził się z rozwiązaniem problemu.
Kapp wykazał mianowicie, że w organizmie ludzkim różne problemy techniczne znalazły już swoje rozwiązanie, że zatem badanie organizmu mogłoby nam tych rozwiązań dostarczyć. Żeby przytoczyć jeden tylko przykład, to mógł np. człowiek problem oka zrozumieć dopiero wtedy, kiedy już utwór organiczny wynalazł w ciemni optycznej.
Dziedzina techniki uzupełnia zatem dziedzinę organiczną; duch jest dalszym ciągiem natury.
Nie jest to niczem obcem dla światopoglądu monistycznego. Wypadło mi zatem postąpić tylko jeszcze o mały krok naprzód, ażeby rozpoznać owo uzupełnianie się obu dziedzin, jako wzajemne. Jeżeli istnieją problemy organiczne, które na naszej ziemi znalazły również techniczne rozwiązanie, to jest rzeczą prawdopodobną, że dla tych problemów, które na ziemi tylko technicznie są rozwiązane, istnieją organiczne rozwiązania wśród innych warunków bytu, t. j. na innych planetach. Dadzą się pomyśleć istoty, które posiadają teleskop, mikroskop lub spektroskop w formie organicznej. Możemy sobie zatem pozwolić przynajmniej na wnioski analogiczne z naszej techniki co do fizycznego ukształtowania mieszkańców innych gwiazd.
W mej pracy „Mieszkańcy płanet “ (Günther, Lipsk 1880) chciałem również inne pytanie, mianowicie co do natury intelektualnej mieszkańców innych gwiazd, poddać badaniu naukowemu. Do rozwiązania tego pytania dał mi pobudkę rosyjski uczony, Ernest von Baer, zmarły prezydent Akademii petersburskiej. Dzieło jego: „Mowy, miane na zgromadzeniach naukowych“ (Schmitzdorff, Petersburg 1864) zawiera (I. 240 — 284) bardzo ciekawe studyum; „Który pogląd na naturę jest słuszny?“ Problem teoretyczno-poznawczy, zależność naszego wyobrażenia o świecie od budowy naszych zmysłów i mózgu, są tu podane czytelnikowi do świadomości w sposób niezmiernie pociągający. Drobna poprawka, dokonana na naszym mózgu, zmieniłaby zupełnie nasze wyobrażenie o świecie. Byłby to zawsze jeszcze ten sam świat, ale widziany zupełnie inaczej i niepodobny do dawnego. W obec wielkiego bogactwa form życia i świadomości w naturze można sobie wyobrazić niezliczone rodzaje istot, z których każda żyje w innym świecie, a jednak wszystkie te światy będą w gruncie rzeczy identyczne. Nasz organizm jest przystosowany tylko do kilku znanych nam rodzajów drgań eteru. Nie wiemy zaś, wiele jeszcze takich rodzajów drgań istnieje w rzeczywistości; ale istoty, które byłyby przystosowane do nieznanych nam drgań, miałyby zupełnie inny obraz świata, zupełnie inne wiadomości i inny sposób działania. Jak widzimy, leży okkultyzm właśnie na linii przedłużenia darwinizmu; jest on transcendentalnym darwinizmem, a dla wyobraźni stoi zatem szerokie pole otworem. Ale tylko wówczas moglibyśmy ten problem rozstrząsnąć naukowo, gdyby danemi nam były fakta, t. j. gdyby pomiędzy dwoma światami, których mieszkańcy mieliby odmienne rodzaje poznania i działania, zachodziły zetknięcia pograniczne, co dałoby powód do zjawisk niezmiernie szczególnych i ciekawych. O takich zaś już naówczas dosyć wiele mówiono. Spirytyści mówili właśnie o tem, czego szukałem. Tak więc stanąłem przed koniecznością zbadania, czy można temu spirytyzmowi przyznać racye prawdy. Wtedy zresztą zajmowałem się tą dziedziną tylko przez kilka miesięcy; wkrótce musiałem spostrzedz, że naukowe zbadanie spirytyzmu nie jest możliwem, że musi on dla nas być niezrozumiałym, dopóki będzie go dzielić tak ogromna przepaść od innych gałęzi nauk. Musiałem zatem szukać ogniwa pośredniego, a ponieważ potrzeba mi było jedynie faktów, nasunęło się pytanie, czy może nie dałoby się nawet u człowieka w stanie niezwykłym zauważyć niezwykłego jakiegoś rodzaju poznania i działania. O tem zaś bardzo wiele mówią w obszernej literaturze somnambulizmu, i tak wydał mi się tenże najlepszem wprowadzeniem do spirytyzmu.
Do zdolności somnambulików należą między innemi takie, które bezsprzecznie urągają wszelkiemu wytłumaczeniu ze stanowiska fizyologii, np. jasnowidzenie i działanie na odległość (telepatya). W żaden sposób nie można przecież jasnowidzenia w czasie przypisać fizycznym komórkom mózgowym. Kto zatem choćby raz tylko spotkał się z wypadkiem jasnowidzenia, ten jest logicznie zniewolony przypuścić istnienie sprawcy tej zdolności i to sprawcy zupełnie odmiennego i niezależnego od fizycznej istoty człowieka. Ale takiego nie znamy; nie jesteśmy świadomi naszych somnambulicznych zdolności i nie możemy ich dowolnie używać. Z tego wynika, że nasza samowiedza nie rozciąga się na całą naszą istotę. Tkwi zatem w nas ukryte, oddzielone od naszej ziemskiej samowiedzy, jądro istoty, które wykazuje zupełnie odmienne przystosowanie do świata zewnętrznego, niż nasze ciało. Jest ono sprawcą naszych własności okkultystycznych. Jesteśmy zatem istotą podwójną, a fizyczne ciało wraz z fizycznie uwarunkowaną świadomością tworzą tylko jednę stronę naszego jestestwa. Ale z tem ożywa znowu problem nieśmiertelności, który tylko dlatego zniknął optycznie dla nauki, ponieważ ta brała pod uwagę jedynie cielesną stronę człowieka. Śmierć usuwa tylko fizyczną formę zjawiska; lecz jeżeli posiadamy własności, które nie tkwią w ustroju cielesnym, to sprawca tychże śmierci nie podlega. Żyje on zatem dalej z nieuwarunkowanemi cieleśnie własnościami. Czyżby to może miały być te istoty, którym należałoby przypisać zjawiska spirytyzmu?
Tu więc staje się zrozumiałem, w jakim stosunku pozostaje somnambulizm do spirytyzmu. Somnambulizm pozwala nam w samych sobie odkrywać pierwiastek duchowy (spiryt), którego dalsze życie po śmierci wydaje nam się niewątpliwem. Pytanie tylko, czy ten pierwiastek, jeśli odłączony jest od ciała, może wejść w jakiś kontakt z naszymi zmysłami, t. j. podpaść doświadczeniu. Do rozstrzygnięcia tego pytania jest oczywiście ten tylko kompetentnym, który zna niezwykłe własności człowieka, t. j. pierwiastku duchowego w nas samych. Spirytyzm nie można badać odrębnie, lecz tylko w związku z somnambulizmem. Wtedy dopiero będziemy mogli rozstrzygnąć pytanie, czy zjawiska spirytyzmu przychodzą do skutku przy pomocy duchowych sił medyum, t. j. pierwiastku duchowego (spirytu) w stanie wcielenia, czy wskutek pośrednictwa istot obcych, niewidzialnych, czy też wreszcie zjawiska te należy przypisać obu tym czynnikom.
Mianowicie ta okoliczność, że somnambulizm i spirytyzm dają nam bardzo wiele zjawisk analogicznych, dowodzi przedewszystkiem tylko tego, że w obu mamy do czynienia z działalnością jednorodnych istot, zatem ludzkich duchów (agent); ale, czy są to ludzie żyjący (mianowicie dane medyum), czy ludzie zmarli, tego nie można rozstrzygnąć z owych analogii, a możnaby dopiero z dalszych znamion.
Duch (agent) mógłby się znajdować w stanie cielesnym, albo też w stanie odłączenia od ciała; obaj bowiem rozporządzają temi samemi siłami. Stoimy zatem na rozstajnej drodze między animistyczną, a spirytystyczną hypotezą. Lecz obu partyom musi się wydawać pewnem, że wcielony lub bezcielesny spiryt nie porusza się w swym żywiole, jeżeli ma się objawić w granicach świata zmysłowego; nie jest on przystosowany do tego świata ziemskiego, jak nim jest cielesny człowiek; nie może on zatem rozwinąć programu bogatej działalności, ale może objawiać się tylko pośrednio i tylko wzdłuż ważkiego pasa granicznego, przy którym stykają się świat fizyczny (Diesseits) z światem duchowym (Jenseits). Wprawdzie oba te światy nie są rozdzielone, w znaczeniu przestrzennem; ale rodzaje przystosowane są w nich tak dalece odmienne, że wskutek tego wytwarza się podmiotowy dualizm tych światów. Jeżeli zaś program działalności ducha okazuje się ograniczonym, to przyczyny tego nie należy szukać w ograniczoności pierwiastku duchowego, ale raczej w ograniczeniu świata fizycznego. I to właśnie ma miejsce w somnambuliźmie i w spirytyzmie. W obu dziedzinach możemy przekonać się, jak to trudno przenosić działalność z jednego świata w drugi, do którego nie jesteśmy przystosowani. Zarówno wdzieranie się człowieka w świat duchów, jak i wdzieranie się duchów w świat materyalny podlega z natury rzeczy poważnym przeszkodom.
Mogę teraz zebrać swoje wywody: Astronomia pouczyła mię, że w całym świecie panuje prawo przystosowywania się. Darwinizm pouczył mię, że mamy na ziemi miliony rodzajów przystosowania się istot żyjących do natury. Jakkolwiek tutaj materyał, z którego wytwarzają się istoty, jest wszędzie jedną i tą samą komórką, to jednak znajdujemy już na ziemi istoty komórkowe, które wzajemnie są dla siebie ukryte. Żadną jednak miarą nie możemy przyjąć, że ta tak niewyczerpanie bogata natura rozporządza tylko tym jednym środkiem, komórką, ażeby móc wytworzyć życie. Nic nie przeszkadza nam, przyjąć chociażby istnienie istot eterycznych, które właśnie dlatego posiadają własności eteru.
Teorya poznania pouczyła mię dalej, że stosownie do sposobu przystosowania się istoty żyjącej do otoczenia, również jej wyobrażenie o tem otoczeniu może być bardzo rozmaite. Zatem, biorąc objektywnie, istnieją nietylko różnego rodzaju ciała niebieskie, z których każde wymaga od swych istot żyjących odpowiedniego rodzaju przystosowania; ale wobec stwierdzonej zależności świata wyobrażeniowego od fizycznej i umysłowej jakości istot żyjących jest bez wątpienia bogactwo światów subjektywnych bez porównania większem od przedmiotowych widowni życia. Z rozmaitości widowni życia wynika zatem: Inne światy, inne istoty! — Z rozmaitości zaś istot żyjących wynika znowu: Inne istoty, inne światy! Tak, istoty, żyjące w tem samem środowisku, mogą być w najróżnorodniejszy sposób do niego przystosowane. Dadzą się zatem pomyśleć istoty, które żyją w tym samym świecie, co i my, ale zupełnie inaczej go przedstawiają i zupełnie inaczej w nim działają, i o których nie wiemy wcale nic więcej, niż o owej dziwnej istocie, którą i to tylko w wyjątkowych razach poznajemy w somnambuliźmie, i która, jakkolwiek sami nie jesteśmy jej świadomi, przecież jest, jak się zdaje, właściwem jądrem naszej istoty. Ta to istota jest źródłem naszych sił okkultywnych.
Darwinizm uczy zatem, że dwie istoty mogą być przystosowane do jednego i tego samego świata w zupełnie różny sposób; ale somnambulizm uczy, że jedna i ta sama istota może do tego samego świata przystosowaną być w podwójny i to tak różny sposób, że przedstawia wskutek tej różnicy dwa światy i w obu żyje równocześnie, w każdym zaś z odmiennym rodzajem działalności. Spirytyzm uczy wreszcie, że śmierć, która ze stanowiska jednego z tych przystosowań jest uwolnieniem ciała z duszy (eine Entseelung des Leibes), podczas gdy ze stanowiska drugiego przystosowania przedstawia się, jako wyzwolenie duszy z ciała (eine Entleibung der Seele), że śmierć niweczy jedynie dwoistość tego stosunku do natury, ale bynajmniej nie całą istotę.
Tak więc przedstawia się stosunek między somnambulizmem, a spirytyzmem: Sprawcy (die Agenten) są w obu razach jednego rodzaju; tam działają bez użycia cielesności, tu bez posiadania nawet tej cielesności, przy pomocy sił i własności, które z różnicą tylko stopnia są w istocie jednemi i temi samemi w obu razach. Somnambulizm jest zatem osłabionym spirytyzmem tego świata (Diesseits); spirytyzm jest spotęgowanym somnambulizmem tamtego świata (Jenseits).
Jeżeli ten system okkultyzmu rozłożymy na jego poszczególne części składowe, okaże się, że odstęp jego od nauk przyrodniczych jest daleko mniejszym, niżby to wyglądało napozór.
Jest to stanowisko tych nauk możliwem, że dwie istoty są w tak różnorodny sposób przystosowane do tego samego świata, że w skutku tego powstaje dualizm podmiotowych obrazów świata i sfer działania.
Dalej, jest przyrodniczo możliwem, aby jedna i ta sama istota stała w podwójnym stosunku do jednego i tego samego świata, tak żeby dla wrażeń każdej sfery rzeczywistości posiadała oddzielny organ poznawczy. Gdyby pomiędzy temi dwiema gromadami poznania nie istniało żadne połączenie, lub istniało bardzo niedokładne, to wtedy jedna połowa istoty nie wiedziałaby o istnieniu drugiej. Istota taka należałaby, niby amfibium wyższego rzędu, równocześnie do dwóch subjektywnie oddzielnych światów. Tak dobrze, jak my posiadamy dla naszego świadomego nam życia organ centralny, mózg, a dla nieświadomego nam ciało ostrzelne (das Sonnengeflecht), tak też dobrze mogłoby być, iżby obie te połowy razem były ze swej strony tylko połową naszej całej istoty, tak, że nasza połowa nadzmysłowa, podmiot transcendentalny, posiadałaby swój własny świat wyobrażeń, a w nim swój własny sposób działania.
Jest przyrodniczo możliwem, żeby z dwu rodzajów przystosowania i gromad poznawczych jednej istoty — jeden był użyczony na krótszy czas, a drugi na dłuższy, żeby jeden był prowizoryczny, a drugi definitywny, tak, żeby zatem jedna połowa istoty mogła przetrwać drugą.
Jest przyrodniczo możliwem, aby pomiędzy tym a tamtym światem nastąpiło połączenie, jeżeli przez to określimy jedynie dwa podmiotowo oddzielne światy, jeżeli w ten sposób rzucimy tylko pomost ze stanowiska istoty żyjącej. Pomostem tym jest próg odczucia ziemskiego organu poznania, a ten może się stale przesuwać — dowodzi tego postęp biologiczny, albo chwilowo — dowodzi tego som — nambulizm.
Jest przyrodniczo możliwem, że w naturze, w której wszystko, sprawdzone do jednego jedynego wyrażenia pojęciowego, wszystko przedstawia się, jako rozwój i to rozwój wyższy, że więc w naturze stopniowe połączenie objektywnie oddzielnych światów utoruje się równie dobrze, jak pomiędzy krajami tej samej ziemi.
Jest przyrodniczo możliwem, że przez wyższy rozwój istot żyjących subjektywnie oddzielne światy wyobrażeniowe różnych bądź też i dwoistych istot wzajemnie się spłyną.
Jest przyrodniczo możliwem, że wszystkie objektywnie lub subjektywnie oddzielne światy wzajem dla siebie dojrzewają, że zatem cały wielki kosmos, który ekstenzywnie i intenzywnie daleko wybiega poza nasz świat wyobrażeniowy, jest usposobiony do togo, aby z pomocą rozwoju stać się organiczną całością.
Zato jest przyrodniczo niemożliwem, aby ten kosmos był tylko robotą mozaikową i aby pomimo rozwoju był skazanym, wiecznie nią pozostać. Gdzie tylko sięga nasz subjektywny obraz świata, wszędzie znajdujemy, jako fakt, — zmianę, przystosowanie, rozwój i wzmaganie się form życia i świadomości. Ale ten fakt daje nam rękojmią, że granice podmiotowego obrazu świata ustawicznie się rozszerzają, aż ten i tamten świat utworzą wreszcie jeden. Lecz koniecznym etapem na drodze tego rozwoju jest spirytyzm.
Okkultyzm jest jedynie nieznaną nauką przy-rodniczą. I jako taki uzyska w przyszłości niewzruszone podstawy naukowe; ale już dzisiaj nie może mu przyrodnik czynić zasadniczych zarzutów. I tylko grubi materyaliści srożyć się jeszcze będą przeciw temu. Uważają oni świat, wyobrażony w ludzkiej świadomości, za jedynie możliwy, t. zn. nie mają wcale pojęcia o zagadnieniu teoryi poznania. Przypatrzmy się nieco temu zagadnieniu. W naturze działa wszystko na wszystko; niema atoli ani jednego takiego organizmu, któryby był przystosowanym do całości natury, jesteśmy w ograniczony jedynie sposób wpleceni w sieć przyczynowości, a nasze zmysły są wskutek swej niewielkiej liczby i zdolności funkcyonalnej raczej granicami, niż pośrednikami poznania. Przyjmijmy teraz, jako dane, przystosowania wybitnie odmienne od siebie, to wyniknie w następstwie: odmienne przystosowania wytwarzają odmienne organizacye, odmienne stosunki do natury, odmienne światy wyobrażeniowe, zatem także odmienne doświadczenia, co wychodzi na jedno z różnorodnością praw natury, dających się wyabstrahować z tych doświadczeń. Organizacya zaś i doświadczenie istoty określają znowu jej naturalny i sztuczny sposób działania. Jeżeli teraz ten sposób działania rozszerzy się na obcą sferę przyczynowości, weźmy np. człowieka, to koniecznie muszą z tego wyniknąć zjawiska, wykazujące właśnie to, co przy gania się spirytyzmowi: sprzeczność z naszemi prawami natury.
Spirytyzm jako nauka jest zatem logiczną ubocznią darwinizmu tudzież problemu teoretyczno — poznawczego, i gdyby nawet wszystkie znane nam z tej dziedziny fakta były tylko oszustwem, to jednak musiałyby się choćby gdzieś indziej wydarzać fakta istotne. Jeżeli materyalizm nie wysnuwa tej konsekwencji, to zaiste możęa powiedzieć, że jest on darwinizmem z ułamanym końcem, darwinizmem, nierozumiejącym samego siebie.
Istota, która ma uszy, wyprowadzi ze swego doświadczenia zasady akustyki; istota, która ma oczy, zasady optyki; istota zupełnie inaczej zorganizowana, zupełnie inne zasady. Jeżeli teraz istota ostatniego rodzaju w swej działalności, tj. w sztucznem zastosowaniu swych praw, sprowadzi zjawisko, które zarazem podpada pod zakres obserwacyi, — ale nie pod zakres działalności — istoty opatrzonej wzrokiem, to ta ostatnia, spostrzegając sprzeczność zjawiska ze znanemi sobie prawami, będzie skłonną przypisać je własnej halucynacyi, lub cudzemu oszustwu. Profesorzy uważają nas spirytystów właśnie dlatego za otumanionych w dosyć osobliwy sposób, ponieważ wierzymy w rzeczy, które „sprzeciwiają się prawom natury.“ Że ta sprzeczność jest właśnie istotą spirytyzmu, że jest ona konieczną przy zjawiskach, należących do dwu różnych światów, jeżeli nawet w poglądzie na całość natury nie jest wcale sprzecznością, lecz oznacza tylko sprzeczność praw dwu dziedzin doświadczenia — w to nasi profesorzy długo jeszcze nie będą chcieli wglądnąć.
Nikt z oględnych nie zechce twierdzić, że miliony zamieszkałych gwiazd istnieje tylko poto, aby bez końca powtarzać organiczny problem siatkówki i trąbki Eustachego. Ale jeżeli istnieją istoty o całkiem odmiennej organizacyi, zatem doświadczeniu i działalności, to wtedy spirytyzm jest najjaśniejszą rzeczą pod słońcem i to nietylko na naszej planecie.
Każdy myślący badacz zjawisk spirytyzmu przyszedł do przekonania, ze idzie tu o zjawiska, które się odbywają pomiędzy dwoma światami. „C’est un monde nouveau, ouvert á nous[1] — powiada prof. Richet w swem sprawozdaniu o seansach w Medyolanie. Ale właśnie ta istotna część rzeczy najostrzej jest zwalczaną. Porównanie wyjaśni, że przeciwnikom zbywa jedynie na zrozumieniu rzeczy.
Rozdzielmy oko i ucho na dwie istoty, to mogłyby one rozmawiać z sobą o swych względnych światach, ale wcale nawzajem nie byłyby z tego mądremi. Kaźmy im spostrzedz tony oczami, a barwy uszyma, to dany percypient osądziłby takie zjawisko zupełnie tak samo, jak materyalista zajście spirytystyczna. Rozchodzi się tu właśnie o świat inny, i że znajomość jego nie może być skonstruowaną wprost, ale właściwie tylko ze sprzeczności ze znanemi nam prawami, to właśnie jest istotną trudnością, jaka nam przedstawia spirytyzm, jako nauka przyrodnicza. Przynajmniej zaś przelotnie tylko ma to miejsce, jeżeli już nie można wątpić, że z granicznego zetknięcia się dwu światów musi powoli wyniknąć obustronne wzbogacenie się zakresów ich wiedzy.
Pierwsze kroki każdej nauki są właśnie najtrudniejszymi. Ale przy spirytyźmie dołącza się jeszcze dalsza okoliczność, że ponieważ istotnie zdarzają się oszustwa i ponieważ opór przeciwników powinien być złamany, każdy eksperymentator spirytysta w pierwszej linii zestawia takie warunki, które oszustwo wykluczają. Te warunki, zestawione do celu, który samemu zjawisku jest zupełnie obcym, nie mogą żadną miarą być identycznymi z owymi warunkami, których zjawisko wymaga, i które są dlań korzystne. Z tego zaś wynika, jako fizykalna konieczność, że zjawiska muszą być o tyle słabsze, im się ostrożniej tj. z większem niedowierzaniem eksperymentuje. Przeciwnicy, o ile to widzą, czerpią z tego nowe powody do podejrzeń; ale każdy człowiek oględny powie, że jest to woda na młyn spirytyzmu, że to właśnie dowodzi prawomierności świata umysłowego (intelligibel), który jest koniecznem przypuszczeniem fizyki transcendentalnej.
Wobec tych okoliczności jest rzeczą zaleconą dla każdego eksperymentatora, przynajmniej czasowo dać zupełnie wolny bieg zjawiskom, nie narzucając im obcych, często paraliżujących warunków. Nie potrzebuje on się obawiać, że wtedy zjawiska te w swej całości wystawione będą na łup teoryi oszustwa; raczej spotka on się przynajmniej z kilkoma takiemi, które wogóle nie mogłyby być osiągnięte przez oszustwo, i których siła dowodu jest tak wielką, że nie może być ona przez warunki, wśród jakich odbyło się zjawisko, ani zwiększoną, ani też uszczuploną.
Ale cofnijmy się jeszcze. Okkultyzm musi kiedykolwiek objawić się dla każdego świata i każdego rzędu istot. Wymaga on jedynie trzech przypuszczeń i wszystkie trzy mamy nawet danemi na naszej małej ziemi: wielkie biologiczne przeciągi czasu, wielkie biologiczne bogactwo i ustawiczna ewolucya. Można zatem przynajmniej przyjąć tę możliwość, że nawet na tej małej ziemi zjawiska nie dającego się wymyśleć okkultyzmu mogą stać się zarówno zwyczajnemi, jak dziś są niezwykłemi. Można sobie wyobrazić, że na tej ziemi następować będą po sobie istoty żyjące, choćby w znacznych odstępach czasu, których formy wyglądu będą tak dalece odmienne, że będzie się to równało zmianie subjektywnych obrazów świata, zarówno jak i odpowiadających im sposobów działania. Można pomyśleć, aby jednej istocie danemi były równocześnie odmienne formy wyglądu i sposoby działania, o czem obie połowy jego istoty wiedzą, albo może też nie wiedzą. Równałoby się to jednoczesnej przynależności do tego (Diesseits) i do tamtego świata (Jenseits), i to można twierdzić — według mego mniemania — o nas, ludziach. Bez tego przypuszczenia byłoby nawet zgoła niezrozumiałem, że obok zwykłego sposobu bytu możemy jeszcze okazać somnambuliczny z zupełnie odmienną formą wyglądu i sposobem działania, co znowu nie może być jedynie skutkiem jakichś czarów, wywołanych przez magnetyzera, i co może być tylko wysnutem z dziedziny ukrytej (Latenz). Sam Kant wygłaszał zresztą ten pogląd i wypowiedział go w „Marzeniach jasnowidzącego“, że należymy jednocześnie do dwu odrębnych światów, pomimo, że nie wiemy o tem, jako ziemscy ludzie.
Lecz wreszcie można i to pomyśleć, że na naszej ziemi istoty żyjące o odmiennej formie wyglądu i odmiennym sposobie działania nie wyłonią się dopiero w biologicznej przyszłości, ale że dziś już istnieją i ziemię zamieszkują. Gdybyśmy też o tem wcale nie wiedzieli, nie dowodziłoby to bynajmniej czegoś przeciwnego; bo też nie wiemy nic, lub prawie nic, o naszym własnym transcendentalnym podmiocie, który właśnie jest członkiem owego hypotetycznego szeregu istot i który żyje w tym samym zaświecie (Jenseits), co i one.
Ale przyjmijmy teraz, że taki współcześnie z nami żyjący szereg istot wszedłby z nami za pomocą ewolucyi w zetknięcie się graniczne. Równałoby się to oddziaływaniu zaświata na ten świat, t. zn. nasze obustronne subjektywne obrazy świata i sposoby działania poczęłyby nawzajem się mieszać. Nastąpiłyby zatem zjawiska, które ze stanowiska naszego świata byłyby cudami, jakkolwiek ze stanowiska owego szeregu istot byłoby zupełnie naturalne. Ale jakżeby to przyjął ziemski człowiek? Przeczyłby on z początku możliwie najdłużej tym faktom, bo nie wie on nic o owym szeregu istot. A gdyby to już dłużej nie uchodziło z powodu zbyt częstych spostrzeżeń, tłumaczyłby je sobie z fałszywych przyczyn, czyto z chorobliwej wyobraźni widza, czy też z rozmyślnego wdania się jakiegoś dowcipnisia. Takie wytłumaczenie zjawisk byłoby ulubionem szczególnie u owych ludzi, którzy są dostatecznie wykształceni, aby wiedzieć, że w naturze nie mogą istnieć żadne cuda. Ale najgłośniej grzmieliby przeciw wszelkiemu innemu rozumieniu zjawisk owi uczeni, u których pojęcie przyczynowości wypłynęło ze zjawisk znanego nam świata (Diesseits), i którzy tak się już weń wżyli, że każde rozszerzenie widnokręgu odczuwają, jako bolesną operacyę. Nie mogą oni tego zrozumieć, że ze świata inaczej przedstawionego wypływają też inne przyczynowości rzeczy. Ale istoty, których to dotyczy, muszą, jeżeli oddziaływają na nasz świat, koniecznie wywoływać zjawiska, które stoją w sprzeczności wprawdzie nie z nauką, ale z naszą wiedzą. Ale owi uczeni, którzy już przy samem słowie: „zaświat“ mimowoli wznoszą oczy ku zenitowi, gdzie, zakląwszy się na Kopernika, nic dojrzeć nie mogą, z wielką trudnością doszliby do przekonania, nawet trudniej niż profani, że zaświat możemy odkryć jedynie, zagłębiając się we własnem wnętrzu. Słowem, prawda byłaby na ziemi przyjętą znowu przydepnięciem nogą i to aż do jednego szczegółu zupełnie tak samo — jak dziś przyjmują spirytyzm.
Aby ochronić się od udziału w tem przyjęciu, musimy najpierw ciągle pamiętać o tem, że o tym i tamtym świecie może być mowa tylko w znaczeniu podmiotowem, teoretyczno-poznawczem, a nie w przestrzennem. Kant powiedział, że zaświat nie jest innem miejscem, lecz tylko innym stanem; Hellenbach mówi, że urodzenie i śmierć są tylko zmianą form wyglądu, a dwa te sądy można krótko i zwięźle zebrać w zdaniu: zaświat jest tym światem, uważanym z innego punktu widzenia. Świadome istocie stosunki do natury tworzą jej świat (Diesseits); nieświadome jej stosunki innych istot, zarówno jak i jej własne — tworzą zaświat (Jenseits). Mogą zatem istnieć niezliczone światy i zaświaty, albowiem w naturze dane są niezliczone stosunki, z pewnością i niezliczone szeregi istot, jak też i niezliczone położenia progu świadomości, który dla każdego szeregu istot odcina inny świat (Diesseits) z wielkiej całości natury.
Jak widzimy, zawisło przyjęcie jakie znajduje spirytyzm u człowieka, od jego filozoficznej rozwagi, która właśnie może mieć wielką rozmaitość stopnia. Można wprawdzie stać się spirytystą wskutek tylko doświadczenia, t. zn. prostej brutalności faktów, z którymi się ktoś spotyka. Ale, żeby stać się spirytystą na drodze myślenia, do tego niezbędnym jest jasny pogląd na problem teoretyczno-poznawczy, co już niekażdemu jest danem. Trzeba móc zwątpić w istnienie tego świata, ażeby móc uwierzyć w zaświat. Dlatego jest zupełnie zrozumiałem, że filozofowie, którzy swój system oparli na zagadnieniu teoretyczno-poznawczem — Kant i Schopenhauer — którzy zatem o istnieniu tego świata wątpili, wkońcu dotarli do mistyki,[2] że przeciwnie materyaliści, którzy o tym świecie (Diesseits) nie wątpią, i stół uważają za realny poprostu dlatego, ponieważ można sobie na nim nabić guza, dostają prawdziwych dreszczów, skoro tylko mowa o zaświecie i o duchach. Można zatem powiedzieć, że naukowo-przyroduicze możliwości daleko wybiegają poza to, co przedstawiają — nasze zwykłe życie, somnambulizm i spirytyzm. Ale, że wszystkie te możliwości są rzeczywiście danemi, jest to wobec bogactwa natury o wiele prawdopodobniejszem, niż to, żeby tylko wyobraźnia człowieka, tego robaka ziemskiego, była bogatą, a natura tak biedną, aby wszędzie wydawała tylko czworo lub dwunożne stworzenia podzielone na samców i samice. Sądzę przeciwnie, że żadna ludzka wyobraźnia nie może nawet w przybliżeniu wyczerpać wszystkich dziedzin rzeczywistości. Ale też dlatego jesteśmy w ciemni metafizyki równie ogromnie oddaleni od prawdy, — jak ćma, która wśród mroków nocy zwabiona światłem gwiazdy, stara się ku niej wzlecieć.
A wtem zjawia się okkultyzm i przedstawia mi, jako fakty doświadczalne — kilka z wyobrażonych przezemnie możliwości przyrodniczych. Napominają mię, abym je pogardliwie usunął na stronę, li tylko dlatego, że wybiegają one poza ograniczone przyzwyczajenia myślowe istot, które w tem stuleciu żyją na znikająco małej planecie. Atoli będę się strzegł uczynić coś podobnego; widzę raczej w somnambuliźmie i spirytyzmie pożądaną wprawdzie, ale bardzo szczupłą wypłatę na rachunek, jaki może nam przypaść w udziale w państwie poznania.
Pozostańmy jednak na ziemi. Znaleźliśmy na niej owe trzy warunki, wśród których istnieć może życie normalne i okultywne — czy to sukcesywnie, czyteż jako udział różnych szeregów istot, czy wreszcie jednocześnie, jako udział jednej i tej samej istoty. Atoli, jeżeli danem jest to następstwo, albo ta jednoczesność, to już w tym jednym fakcie, że natura podlega rozwojowi, leży rękojmia na to, że cała ta natura przeznaczoną jest do utworzenia organicznej całości, jakkolwiekby się to stało w bardzo odległej przyszłości. Co jest odrębnem, może być odrębnem jedynie pozornie i subjektywnie, dla istot, żyjących w ograniczonej widowni i w ograniczonym czasie. Wszechświat nie jest robotą mozaikową. Zarówno objektywne widownie życia wstąpią wówczas w liczniejsze i bliższe stosunki wzajemne, jak też i subjektywne wyobrażenia świata muszą się spłynąć w jednę całość. Możemy wyobrazić sobie ziemię, zamieszkaną przez rasę, która znalazła środki porozumienia się z mieszkańcami Marsa, albo też przez istoty, świadome swej przynależności do tego i tamtego świata. Kto myśli inaczej, podobnym jest do owego filistra, który mniema, że pomalowane w paski rogatki, to ni mniej, ni więcej, tylko sprawka eonów, którzy na całą wieczność mają obowiązek od czasu do czasu zamalowywać słupy na świeżo.
Takie połączenie świata objektywnego i subjektywnego wydaje nam się dziś jeszcze trudnem do pomyślenia, ponieważ nie możemy wytworzyć sobie określonego wyobrażenia o rozwoju umysłowym przyszłych pokoleń; ponieważ jest to zadanie, które na miarę dzisiejszych zdolności człowieka wydaje się nierozwiązalnem. Trzeba atoli pomyśleć, że nie może tu być mowy o nas, być może nawet o przyszłych mieszkańcach ziemi. Ziemia nie jest może jeszcze powołaną do wydania Kolumba dla tego połączenia, jest ona może tylko wyspą, na której on wyląduje. Przynajmniej Kolumb spirytyzmu nie urodził się na naszym globie. Spirytyzm powstał wskutek faktów, które same nam się narzuciły; jest on tylko doświadczeniem, bynajmniej zaś nie odkryciem ludzkości.
Wielu mamy dziś jeszcze ludzi, którzy sądzą, że spirytystą zostać można jedynie na drodze stopniowej autosugestyi. Atoli można nim stać się również na drodze myślenia, zupełnie niezależnie od doświadczenia; co więcej, musi się dojść do tego, jeżeli to myślenie jest dosyć konsekwentne. Nawet, gdyby nigdy jeszcze dotąd o spirytyzmie nie było mowy, to i tak musiałby on wystąpić w przyszłości. Mój specyalny wypadek był takim, że idee, uzyskane deduktywnie, postawiły mię ku własnemu zdziwieniu przed okultyzmem, a przy bliższem rozpatrzeniu się w tej dziedzinie znalazły również potwierdzenie induktywne, doświadczalne. W tych okolicznościach możnaby zatem mówić o otumanieniu, przynajmniej co się mnie tyczy, raczej wtedy, gdybym jeszcze dotąd nie był stał się spirytystą; najwyższa bowiem pewność, jaką człowiek wogóle może osiągnąć, daną mu jest wówczas, kiedy rozumowanie i doświadczenie pokrywają się wzajem.
Czytelnik może przynajmniej z tego wszystkiego wywnioskować, że wyszedłem był z dziedziny niepodejrzanej — z astronomii i darwinizmu. Przez szeroką lukę, która oddziela te nauki od okultyzmu nie przeleciałem na skrzydłach, ale przemierzyłem ją krok za krokiem. Na drodze wniosków, którym — o ile mogę być sędzią we własnej sprawie — nie można zarzucić braku logiki, doszedłem w końcu do okultyzmu, a doświadczenie mi je potwierdziło.
Jest rzeczą naturalną, że idąc za swym popę-dem, nie zawsze umiałem znaleźć sobie właściwą drogę. Atoli pewnym byłem co do tego, że mogę nie troszczyć się o cel, do którego się zbliżam, póki kierować się będę logiką i faktami.