<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Sylwandira
Podtytuł Romans
Wydawca Drukarnia S. Orgelbranda
Data wyd. 1852
Druk Drukarnia S. Orgelbranda
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński
Tytuł orygin. Sylvandire
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.
Jako rodzice, którzy mają swoje córki w klasztorach, mogą być o nie zupełnie spokojni.

Lecz Roger przypomniał sobie tę okoliczność, i z tego to powodu nie oddawał się zbytecznéj rozpaczy. Pamiętał nawet, o ile mógł zasięgnąć myślą w lata dziecinne, że był bardzo lubiony od téj dobréj ciotki, u któréj był bardzo dawno, raz czy dwa razy z swoją matką, i która także była parę razy w Anguilhem; wymawiał sobie tylko że nie obchodził się z nią wówczas tak, jak na to zasługiwała.
W istocie przypominał sobie, jak obsypywała go pieszczotami, które zamiast wzbudzać w nim wdzięczność, wydawały mu się wtedy uprzykrzonemu Pomiędzy innemi rozrywkami klasztornemi, Roger nie zapomniał, z jaką przykrością przychodziło mu, podczas pobytu w Chinon, uczęszczać na msze i nieszpory, bez względu na anielski śpiew zakonnic, nowicyjuszek i pensyjonarek. Teraz zaś, czego najwięcéj pragnął, to obecnym być na tych religijnych obrzędach, ażeby mógł pomiędzy owemi anielskiemi głosami, odróżnić głos Konstancyi, wznoszący się melodyjnie ku niebu, lub ujrzéć choć na chwilę pomiędzy pobożnemi dziewicami, leciuchną i zgrabniutką postać swojéj kochanki.
Roger przypominał sobie także okienko w apartamencie jego ciotki, wychodzące na ogród, w którym przechadzały się zakonnice i pensyjonarki w godzinach wolnych od zatrudnień; okienko to, na które wówczas bynajmniéj nie zważał, wydawało mu się skarbem od chwili gdy się dowiedział, że w klasztorze zarządzanym przez jego ciotkę wychowaną była panna de Beuzerie. Przywiązanie téj dobréj ciotki przyszło mu na myśl i osądził, że należało wynagrodzić jéj tę dobroć, któréj dotąd nie umiał ocenić. W tym celu postanowił udać się do niéj w odwiedziny, i poświęcić cały czas bytności swojéj w klasztorze, na wypełnianie obowiązków chrześcijanina i przywiązanego siostrzeńca, a to przez uczęszczanie regularne na nabożeństwa i towarzyszenie jéj ciągłe, zwłaszcza jeżeli zamieszkuje jeszcze ten mały pokoik, którego okno wychodzi na ogród.
Powziąwszy to postanowienie, Roger jak najprędzéj pragnął przywiéść je do skutku; przeto jednego rana, przed wschodem słońca, zeszedł do stajni, osiodłał Krysztofa, i aby rodzice nie byli o niego niespokojni, zapowiedział chłopcu stajennemu że oddala się na cztéry lub pięć dni.
Z Anguilhem do Chinon było blisko dwadzieścia cztéry mile. Można było odbyć tę drogę bez zmordowania Krysztofa, w dwóch dniach. W istocie, tego samego wieczoru, Roger stanął na nocleg w Sainte-Maure, małém miasteczku leżącém prawie na pół drogi do Chinon, gdzie stanął nazajutrz o czwartéj po południu.
Chociaż upłynęło już przeszło sześć lat, jak kawaler był ostatnią razą u swojéj ciotki, nie zapomniał jednak drogi do klasztoru: udał się przeto do Augustyjanek i zapukał do drzwi tego świętego zgromadzenia. Ponieważ klasztor Augustyjanek ma bardzo surową regułę, przeto siostra furtyjanka, która otworzyła drzwi, zaczęła zaraz marszczyć brwi w sposób straszliwy, obaczywszy pięknego młodzieńca, który żądał być wpuszczonym do tego świętego schronienia; lecz skoro powiedział kto jest i wymienił stopień pokrewieństwa jaki go łączył z przełożoną, oblicze szanownéj odźwiernéj rozjaśniło się nagle i drzwi otworzyły się jakby same przez się. W pięć minut potém, kawaler Roger Tankred całował z uszanowaniem pulchną rękę swojéj dobréj ciotki.
Była to jedna z tych ksieni, jakich obraz pozostawiły nam arystokratyczne podania owego wieku: ani zbyt wysoka, ani zbyt mała, dosyć tłusta, okrągluchna, pełna słodkich słówek, z pobożném spojrzeniem, potrafiła nadać swojemu ubraniu, przy zachowaniu reguły klasztornéj, pewien wdzięk i zalotność nieco świecką, któréj jednak nie wiedziano w czém upatrywać. Była młodszą siostrą pani d’Anguilhem, i pochodziła jak ona z rodziny de la Roche-Berthand, to jest z najdawniejszych i najszlachetniejszych w Turerni.
Dobra ksieni, któréj wszystkie myśli były zawsze święte, daleką była od domyślania się istotnego powodu odwiedzin swojego siostrzeńca. Rozkazała aby zaprowadzono Krysztofa do stajni, i aby pamiętano o tém poczciwém zwierzęciu, którego życie od niejakiego czasu było tak burzliwe. Rogera zaś zaprowadzono natychmiast do mieszkania dla niego przeznaczonego, które zostawało pod kluczem przełożonéj i składało się z dwóch pokoi, większego i mniejszego. Ten to właśnie mały pokoik posiadał owe okno, które wychodziło na ogród i którego Roger tak pragnął.
Spotkanie się Rogera z ciotką było bardzo rozczulające; trzy lata już poczciwa kobiéta nie widziała ani barona, ani baronowéj; a przez te trzy lata, Roger tak urósł i tak się zmienił, że szanowna ksieni z początku nie poznała go i prawie cofnęła rękę, którą w zbytku radości widząc się już w tym klasztorze, który zamykał przedmiot jego miłości, kawaler uścisnął zbyt czule. Lecz po piérwszych wyrazach jakie wymówił, oświadczając że przybywa w imieniu baronostwa, którzy pragnęli się dowiedziéć o jéj zdrowiu, poczciwa ksieni nie mogła się już powściągnąć; wzięła w objęcia swojego siostrzeńca, i chociaż był to już spory wyrostek, pocałowała go z czułością macierzyńską w czoło.
Roger dostał się więc do klasztoru: więcéj nie mógł wymagać na początek.
Nie mógł się także niczego spodziewać piérwszego dnia: zresztą ze względu na tak daleką podróż jaką odbył na koniu, zabroniono mu wszelkiego ruchu aż do jutra rana. Zastawiono mu w apartamencie jego ciotki smaczną kolacyją, złożoną z piersi od pulard, ciast i konfitur, potém zamknięto go w przeznaczonym dlań pokoju, z poleceniem, aby się natychmiast udał na spoczynek i nic wstawał aż jutro na mszę.
Roger pozwolił wszystko robić z sobą, aby nie wzbudzić podejrzenia; udał się do swojego pokoju, w którym zamknięto go na klucz. Nie gniewał się bardzo o to, gdyż to była godzina rekreacyi; lecz na nieszczęście, ogromna chmura, która nie wiedziała bez wątpienia co robiła w téj chwili, spuściła ulewny deszcz na Chinon; ponieważ zaś w ogrodzie nie było żadnego schronienia, wszystkie zakonnice, nowicyjuszki i pensyjonarki znajdowały się w téj chwili w klasztorze.
Roger pojął że dopóki trwać będzie ulewa, nikogo nie zobaczy w ogrodzie. Bez wątpienia, gdyby Konstancyja wiedziała że piękny młodzieniec stał w tém oknie, zbijącém sercem i oczyma zwróconemi na ogród, w którym tyle razy przechadzała się, nie zatrzymałby jéj ów deszcz ulewny i bez względu co się stanie z jéj trzewiczkami atłasowemi i piękną białą sukienką, pragnęłaby użyć świeżego powietrza w téj chwili. Lecz biédna dziewczyna była w przekonaniu, że nie zobaczy młodzieńca aż w wakacyje, a może nawet już nigdy, i przechadzała się smutnie po refektarzu, oparta na ramieniu jednéj z swoich przyjaciółek i z główką pochyloną na piersi.
Przed wieczorem niebo wypogodziło się i wszystko obiecywało piękny dzień nazajutrz. Zaspokojony pod tym względem Roger, zasnął snem jakiego nie kosztował od tygodnia i przepędził noc bardzo dobrze.
Nazajutrz obudził się równo ze świtem; zaledwie usłyszano jego piérwsze poruszenia, stara zakonnica zapukała do drzwi. Roger pobiegł otworzyć: przyniesiono mu piérwsze śniadanie, składające się z filiżanki gorącéj śmietanki, świeżych ciast jeszcze ciepłych i obsmażanych owoców.
Roger znalazł ten posiłek daleko wykwintniejszym aniżeli posilnym; lecz ponieważ domyślił się że to było tylko a konto, zapytał o któréj godzinie będzie istotne śniadanie. Odpowiedziano mu że po mszy. Wówczas zapytał o któréj bywa zwykle msza, i dowiedział się że trwała od godziny dziewiątéj do jedenastéj. Usłyszawszy to Roger, wypił wszystką śmietankę i zjadł wszystkie ciasta do najmniejszéj okruszyny. Kończył właśnie to śniadanie, gdy usłyszał szelest sukni wlokącéj się po podłodze i ujrzał otwierające się drzwi. Była to jego ciotka, która przybywała dowiedziéć się osobiście, jak jéj siostrzeniec przepędził noc, czy wygodnie miał posłane, czy dobrze spał, czy mu się nie śniło co złego, i t. d.
Roger odpowiedział wesoło na wszystkie te zapytania; zresztą samo oblicze jego tchnące dobrym humorem, byłoby najlepszą odpowiedzią w oczach osoby mniéj troskliwéj, jak jego poczciwa krewna. Co większa, był ufryzowany i wystrojony z taką zalotnością, że dobra ciotka miała niesłychaną ochotę zjeść swojego siostrzeńca.
Jednak nie zapomniała, że przed pięcią lub sześcią laty, kochany ten chłopiec krzywił się zawsze, ilekroć wołano go do słuchania mszy świętéj. Przeto sądziła się obowiązaną przygotować z ostrożnością kawalera do propozycyi, jaką z obowiązku sumienia zamierzała mu uczynić; lecz z wielkiém jéj podziwieniem kawaler odpowiedział, że od czasu w którym się ostatni raz widzieli, jego wyobrażenia religijne znacznie się zmieniły; że wiele nad tém rozmyślał i teraz uważa nie tylko za obowiązek, ale nawet jako przyjemność słuchać codziennie mszy i nieszporów.
Takie oświadczenie przejęło poczciwą ksienię radością; spoglądała na swojego siostrzeńca z pobożném rozczuleniem, mówiąc że powzięła w téj chwili nadzieję, że będzie kiedyś w rodzinie d’Anguilhem wielki święty, tak jak byli już wielcy prawoznawcy i znakomici wodzowie.
Tymczasem téż zadzwoniono na mszę. Roger chcąc przywiéść w wykonanie zasady do jakich się przyznał, podał zalotnie ramię swojéj ciotce aby ją zaprowadzić do kościoła, lecz w tym względzie Roger się omylił. Przełożona wytłómaczyła mu, że przez czas jak się nie widzieli, urósł tyle i tak się odmienił, że nie mógł już jak dawniéj znajdować się razem z nią w chórze i siadać na stopniach jéj ławki; powinien był po prostu udać się do kościoła, razem zresztą pobożnych, gdyż chór przeznaczony był tylko dla zakonnic, nowicyjuszek i pensyjonarek.
Trzeba było poddać się téj konieczności; zresztą nalegając Roger mógłby zdradzić powody jakie uczyniły go nagle tak nabożnym; ukłonił się więc na znak posłuszeństwa, i prosił aby wskazano mu drogę, którą miał się-udać na przeznaczone mu miejsce.
Kościół klasztoru otwarty już był dla pobożnych. Ponieważ panny Augustyjanki w Chinon słynęły słusznie w okolicy z pięknych głosów, nabożeństwo było zawsze licznie uczęszczane. Roger znalazł sobie dobre miejsce na przodzie, o ile mógł najbliżéj kraty oddzielającéj chór od reszty kościoła.
Jego oczekiwanie nie było zawiedzione; wśród wszystkich tych dziewiczych głosów, które wznosiły się do nieba, odróżnił jeden tak słodki, tak dźwięczny, tak natchniony, że nie wątpił na chwilę, że to był głos Konstancyi. Od téj chwili starał się śledzić ten głos we wszystkich jego przejściach, nie tracąc go na chwilę z uwagi, wśród głosów jéj towarzyszek.
Cały czas trwania nabożeństwa, Roger przepędził w ciągłém zachwyceniu. Nie słyszał, a raczéj nie słuchał nigdy świętéj muzyki kościelnéj, najpiękniejszéj ze wszystkich. Znalazł w sobie struny religijne, o których sam nie wiedział, a które drgały w głębi jego serca, poruszone zarazem przez podwójne dotkniecie miłości i pobożności.
Msza oddawna się skończyła, a Roger klęczał jeszcze przed kratą chóru. Przez cały czas trwania nabożeństwa, poczciwa ksieni miała oczy zwrócone na niego, i zbudowana była głębokiém zachwyceniem, jakie za każdą razą, gdy wznawiały się śpiewy, malowało się na twarzy jéj siostrzeńca. Przeto czekała nań przy wyjściu, aby mu powinszować zmiany jaka w nim zaszła, i któréjby nie uwierzyła, gdyby nie przekonała się sama na własne oczy. Nie zdziwiła się tedy bynajmniéj, gdy Roger prosił o dozwolenie udania się do jéj pokoju, aby mógł przyjść do siebie po wzruszeniu jakiego doświadczył. Nie tylko zacna przełożona pozwoliła mu swojego apartamentu, ale nawet nie wiele brakowało, aby, uniesiona uczuciem uwielbienia jakie wzbudziła w niéj jego gorąca pobożność, prosiła młodego neofitę o błogosławieństwo. Roger pozostawił ją pod wpływem tego uczucia i oddalił się zwolna do swojego pokoju; lecz zaledwie go w nim zamknięto, poskoczył do okna i otworzył je.
Ogród byt pełen młodych dziewcząt, które nakształt pszczółek, biegały od kwiatka do kwiatka, wybierając najpiękniejsze na splatanie wianków i układanie bukietów.
Zdaleka od tych młodych dziewcząt, przechadzały się dwie pensyjonarki, rozmawiając z sobą po cichu i oglądając się niekiedy niespokojnie jakby w obawie, aby ich nie podsłuchano. Jedną z tych pensyjonarek była Konstancyja. Obiedwie odwrócone były tyłem do okna, w którém był Roger, i szły aleą kończącą się murem, tak że oczywiście doszedłszy do końca téj alei, zmuszone będą wrócić się. Tak téź było w istocie. Dwie młode pensyjonarki odwróciły się; oczy Konstancyi podniosły się machinalnie ku oknu. Młoda dziewczyna poznała Rogera, i nie mogąc się powściągnąć, wydała okrzyk zadziwienia i radości.
Kawaler został spostrzeżony; tego téż tylko pragnął; cofnął się przeto w głąb.
Krzyk wydany przez Konstancyją był tak przenikliwy, że wszystkie jéj młode towarzyszki przybiegły, dowiadując się o jego przyczynę. Konstancyja zmięszana odpowiedziała, że nastąpiła przypadkiem nogą na kamień i sądziła zrazu że ją wywichnęła.
Biédne dziewczę o mało co nie przypłaciło swojego kłamstwa, gdyż ze dwadzieścia usłużnych jéj towarzyszek, ofiarowało się natychmiast przyprowadzić klasztornego doktora. Lecz Konstancyja zapewniła z takim wyrazem prawdy, że nie czuła już żadnej boleści, że młode dziewczęta, które przybiegły do niéj, rozproszyły się znowu po trochu i Konstancyja pozostała sama z swoją towarzyszką.
Natychmiast oczy dwóch młodych dziewcząt podniosły się zwolna ku oknu i Roger poznał jasno, że między temi czystemi sercami nie było tajemnicy. W tedy zbliżył się, starając się jednak pozostawać w cieniu i w taki sposób aby być tylko widzianym od dwóch dziewcząt. Konstancyja wsparła się na ramieniu swojéj przyjaciółki, i zarumieniła się rozkosznie. Następnie schyliła się i zaczęła układać bukiet z fijołków, który umieściła na sercu i którego ciemna barwa odbijała się od jéj białéj sukienki. Nareszcie po kilku chwilach przechadzki, oba dziewczęta oddaliły się. Wkrótce Roger usłyszał kroki na kurytarzu; pobiegł do drzwi, lecz gdy je otworzył, było już za późno: ujrzał tylko dwie sylfidy, dwa cienie, które znikały na końcu galeryi. Tylko przy jego drzwiach, jako jedyny ślad przejścia dwóch pensyjonarek, leżał bukiet fijołków, który przed chwilą widział u piersi Konstancyi.
Roger podniósł bukiet natychmiast i okrył go tysiącznemi pocałunkami; ponieważ zaś w téj chwili dały się słyszeć kroki jego ciotki, która w przekonaniu, że przyszedł już do siebie po wzruszeniach religijnych, przyszła wziąć go na śniadanie, ukrył śpiesznie bukiet w zanadrze i pobiegł na przeciwko saméj przełożonéj.
Nic nie dodaje tak odwagi jak powodzenie. Roger widział zdaleka Konstancyją i był od niéj widziany. Roger miał na sercu bukiet, który ona miała u swoich piersi; było to więcéj niż się mógł na początek spodziewać, a jednak było to dlań jeszcze za mało. Roger chciał zbliżyć się do niéj, mówić z nią: czekał więc pierwszéj sposobności, gotów natychmiast z niéj korzystać, gdy dobra ksieni sama mu jéj dostarczyła.
Łatwo się dorozumiéć, że rozmowa Rogera z ciotką, była ciągłą zamianą zapytań z jednéj, a odpowiedzi z drugiéj strony. Z początku zapytania miały za przedmiot barona i baronową, potém ich dzierżawców; daléj była mowa o najbliższych sąsiadach, to jest o Senectère’ach; od Senectère’ów przeszli do Chemille’ów, nareszcie i do wice-hrabiów de Beuzerie.
— Ah! mój Boże! — zawołał Roger usłyszawszy to nazwisko; — szczęście żeś mi przypomniała, kochana ciotko, jedno polecenie, o którém zupełnie zapomniałem. Na trzy lub cztéry dni przed moim wyjazdem do Chinon, spotkałem na polowaniu pani de Beuzerie, który wiedząc o mojéj podróży, prosił mnie, abym zabrał list do jego córki. Lecz teraz, na honor, nie wiém sam com zrobił z tym listem, który przysłano mi w wiliją mojego odjazdu.
— Ah! mój Boże! — rzekła dobra ksieni, — czyś tylko go nie zgubił. Biédna mała jest smutną od czasu jak tu powróciła, i ten list byłby dla niéj wielką pociechą.
— Będę szukał, moja ciotko, — rzekł Roger, — musi być w moim mantelzaczku; lecz zresztą, jeżeli panna de Beuzerie jest smutną, trzeba jéj dać lalkę, gdyż zdaje mi się że to jest jeszcze dziecko.
— Patrzcie, jaki człowiek dojrzały! — odrzekła przełożona. — Właśnie téż mylisz się: panna de Beuzerie zmieniła się zupełnie od miesiąca. Nie wiém co jéj się przytrafiło podczas bytności u rodziców, lecz istotnie trudno ją poznać teraz.
— Widziałem ją, — rzekł Roger, — w Anguilhem, nie ma temu jak ośm lub dziewięć dni, i przyznam się, moja ciotko, że nie dostrzegłem bynajmniéj tego o czém mówisz.
— A więc, idź poszukaj listu, — rzekła dobra ksieni, — tymczasem zawołam tu Konstancyją, — wtedy sam najlepiéj będziesz mógł sądzić.
— Chętnie, — rzekł Roger nachylając się dla podniesienia serwety, gdyż obawiał się, aby rumieniec, który mu na twarz wystąpił, nie zdradził go w oczach jego ciotki: — chętnie, moja ciotko; lecz — dodał z wysileniem, — po śniadaniu, jeżeli pozwolisz.
— Dobrze, dobrze, jédz moje dziecko, jédz spokojnie. W twoim wieku jestto ważne zatrudnienie, znam ja to; lecz proszę cię, staraj się wynaléść ten list, gdyż jeżeliby zginął, biédne dziecko byłoby w rozpaczy, jestem pewna.
— O! znajdę, moja ciotko. Bądź spokojną, przypominam sobie teraz gdziem go położył.
— Uspokajasz mię, — rzekła ksieni. — Ja bo tak kocham moje lube wychowanki!
— A więc, moja ciotko, — odrzekł Roger, — nie chcę odwlekać dłużéj przyjemności, jaką ten list sprawi jak mówisz, pannie de Beuzerie. Przywołaj ją, ja zaś tymczasem poszukam owego listu.
I Roger wyszedł z pokoju z miną tak swobodną, że choćby przełożona miała była jakowe podejrzenia, te rozproszyłyby się w obec takiéj pewności.
Roger nie pośpieszał z powrotem dla dwóch przyczyn: najprzód potrzebował czasu do napisania mniemanego listu wicehrabiego; powtóre, pragnął, aby Konstancyja miała czas, przygotować się do tego spotkania. Co do osnowy listu, czytelnik domyśla się jéj zapewnie zawczasu: była to odmiana słowa kochać w czasie przeszłym, teraźniejszym i przyszłym. Nadto Roger doniósł Konstancyi o swojém spotkaniu się z wice-hrabią w zwierzyńcu, i przytoczył dosłownie rozmowę jaką miał z jéj ojcem. Ważném było aby Konstancyja wiedziała jak rzeczy stoją i aby nie dała się przypadkiem oszukać przez jaki wybieg jéj rodziców.
Powróciwszy, Roger zastał pannę de Beuzerie ze swoją ciotką. Konstancyja ujrzawszy go, zarumieniła się i zbladła kolejno, lecz szczęściem odwróconą była tyłem do okna, i dobra przełożona nie spostrzegła tego. Roger zbliżył się do młodéj dziewczyny i tonem dosyć swobodnym, podając jéj list, rzekł:
— Zechciéj mi panna przebaczyć, że jakkolwiek jestem tu od wczoraj, dziś dopiéro dopełniam polecenia jéj ojca. Lecz pan de Beuzerie polecił mi, abym oddał ten list do własnych rąk panny, dla tego abym mógł przywieźć mu pewną wiadomość o jéj zdrowiu, o które zdawał się być bardzo niespokojny. Wszak przebaczysz mi panna?
Konstancyja wymówiła niezrozumiale kilka słów dziękując Rogerowi; ponieważ zaś rzuciwszy oczyma na list, poznała że adres nie był ręki ojca, zrozumiała natychmiast wszystko, i zamiast otworzyć, schowała go do kieszeni swojego fartuszka.
— Spodziewam się, — rzekła przełożona biorąc obie ręce młodéj dziewczyny i przyciągając ją do siebie, — spodziewam się, że ten list pocieszy cię nieco; gdyż powiadano mi, że od swojego powrotu, ciągle wzdychasz i płaczesz.
— Nic dziwnego moja ciotko, — przerwał Roger, widząc że biédne dziewczę było jak na męczarni, — przykro jest rozłączyć się z rodzicami; przytém nie musi być bardzo wesoło w klasztorze, nieprawdaż panno Konstancyjo? rozrywki muszą tu być bardzo rzadkie.
— A więc, — rzekła ksieni, — chcę ci sprawić dziś rozrywkę, moja luba. Zamiast obiadować w refektarzu ze wszystkiemi, przyjdziesz tu i będziesz jadła ze mną i z moim siostrzeńcem.
— O! co za szczęście! — zawołała Konstancyja, która nie potrafiła ukryć piérwszego poruszenia radości.
— Panno Konstancyjo, — rzekł Roger śpiesznie, aby nie dać czasu swojéj ciotce do zastanowienia się nad przyczyną tego wykrzykniku, — czy raczysz panna przyjąć moje usługi, przesyłając na moje ręce odpowiédź panu de Beuzerie?
— Czy pan odjeżdżasz tak prędko? — zapytała Konstancyja rumieniąc się.
— Obawiam się, — rzekł Roger, — czy nie będę zmuszonym opuścić Chinon lada chwila. Niestety! jestem pod władzą nauczyciela i wyznaję, że na każdy hałas jaki do mnie dochodzi, za każdém otwarciem drzwi, lękam się ujrzéć poważnego oblicza kochanego księdza Dubuquois. Radzę więc nie ociągać się z przygotowaniem odpowiedzi, która, jestem pewny, wyglądaną jest z wielką niecierpliwością.
— Skoro tak, — rzekła Konstancyja, — jeżeli nasza dobra matka pozwoli, oddalę się dla przygotowania listu i odpisania nań.
— Idź moja droga, idź — rzekła przełożona całując dziewczynę w czoło, — a nie zapomnij, że o drugiéj oczekujemy cię z obiadem; zresztą poszlę po ciebie.
— O! nie ma potrzeby, pani, — odrzekła Konstancyja, — tyle doznaję przyjemności znajdując się w towarzystwie twojém i pana kawalera, naszego sąsiada, że nie zapomnę o zaproszeniu i będę się starała być punktualną.
I panna Konstancyja, która ochłonęła już zupełnie z piérwszego wzruszenia, ukłoniła się zalotnie i wyszła trzymając rękę na liście, który włożyła do kieszeni fartuszka, gdy tymczasem Roger spoglądał za odchodzącą z ręką na bukiecie, który przyciskał do serca.
Konstancyja dotrzymała słowa; była więcéj niż punktualną: o trzy kwadranse na drugą była już u przełożonéj; Roger czekał już tam na nią, i zaledwie młoda dziewczyna weszła, zapytał ją czy pamiętała o liście. Wtedy Konstancyja rumieniąc się, wyjęła z za gorsa prześliczny liścik pod adresem wice-hrabiego de Beuzerie i oddała go, nie będąc w stanie wymówić ani słówka, Rogerowi. Co do Rogera, ten pod pozorem że obawiał się zgubić go, wyszedł natychmiast w celu, jak mówił, schowania listu do pugilaresu; lecz w istocie, dla przeczytania go.
Byłto jeden z tych prześlicznych dziecinnych listów, naiwnych, czułych, szczerych, pełnych przyrzeczeń wiecznéj miłości, zapełniających cztéry stronnice, a mogących wyrazić się w tych dwóch wyrazach: kocham cię. Roger ucałował najprzód kopertę, potém cztéry stronnice listu; potém każdy wiersz cztérech stronnic, nareszcie każdy wyraz każdego wiersza. Jego szczęście podobne było do szaleństwa.
Gdy powrócił, Konstancyja zarumieniła się jak wiśnia. Dwoje dzieci zamieniło z sobą spojrzenie pełne nieopisanego szczęścia. W téj chwili drzwi otworzyły się i przełożona wydała okrzyk radości; na ten krzyk dwoje kochanków odwróciło się, i ich spojrzenie, przed chwilą jaśniejące radością, łzą się przyćmiło.
Osobą, któréj niespodziewane ukazanie się sprawiło takie ukontentowanie przełożonéj, była baronowa d’Anguilhem.
Dwie siostry uściskały się, gdy tymczasem biédne dzieci spoglądały na siebie potrząsając głową z miną, która zdawała się mówić: wszystko stracone. Potém Roger zbliżył się do matki, która zamiast uściskać go, podała mu tylko rękę do pocałowania. Co do panny de Beuzerie, ta oddała niski ukłon baronowéj, która odpowiedziała nań tylko zimném poruszeniem głowy.
Wbrew oczekiwaniu dwójga kochanków, baronowa nie wyrzekła ani słówka, i po piérwszych przywitaniach z siostrą, na zaproszenie téjże zasiadła do stołu.
Konstancyja rada byłaby prosić o pozwolenie oddalenia się, lecz nie śmiała. Jéj nakrycie znajdowało się pomiędzy baronową i przełożoną, tak, że przez cały czas trwania obiadu nie śmiała wznieść oczu; kilka razy nawet Roger dojrzał, że ocierała skrycie łzę spływającą po policzkach. On sam rumienił się i bladł po dziesięć razy na minutę. Chciał jeść, lecz nie mógł w żaden sposób.
Przez ten czas, baronowa opowiadała, jak jéj także przyszła myśl sprawienia niespodzianki siostrze i jak baron nie mógł jéj towarzyszyć, będąc zajętym przygotowaniami do podróży, jaką zamierzał odbyć z kawalerem, zaraz po powrocie tegoż do Anguilhem. Na wiadomość o téj podróży, łzy puściły się obficie biédnéj Konstancyi, Roger zaś poczuł że serce mu się ścisnęło. Nareszcie Konstancyja nie mogła się dłużéj powściągnąć, i przechyliła się w tył, wybuchając głośnym płaczem. Na ten wybuch niespodziewany, dobra ksieni spostrzega tylko boleść młodéj dziewczyny, o któréj przyczynę zaczęła wypytywać się z macierzyńską troskliwością. Lecz Konstancyja odpowiedziała, że nie wié sama co jéj się stało, i prosiła o pozwolenie oddalenia się do swojego pokoju.
To pozwolenie tém łatwiéj udzieloném jéj zostało, że pani baronowa d’Anguilhem nie nalegała bynajmniéj aby młoda dziewczyna została. Konstancyja oddaliła się przeto bez żadnego słowa pociechy, gdyż Roger, jakby oczarowany obecnością matki, nie śmiał nawet pożegnać jéj.
Gdy panna de Beuzerie odeszła, baronowa kazała synowi udać się do swojego pokoju i upakować niezwłocznie rzeczy, gdyż według rozkazu barona miał powrócić dziś jeszcze do Anguilhem. Roger był posłuszny nie mówiąc ani słówka. Uszanowanie synowskie, było w téj epoce jeszcze jedną z szacownych cnót familijnych, które przechowały się, zwłaszcza wśród arystokracyi prowincyjonalnéj. Ukłonił się więc pokornie matce i odszedł do swojego pokoju.
Obie siostry pozostały razem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Józef Bliziński.