<<< Dane tekstu >>>
Autor Pedro Calderón de la Barca
Tytuł Uczta Baltazara
Data wyd. 1928
Druk Czcionkami Drukarni OO. Oblatów
Miejsce wyd. Lubliniec
Tłumacz Jan Bujara
Tytuł orygin. La cena del rey Baltasar
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
CALDERONA
UCZTA
BALTAZARA
(AUTO-DA-FÉ)
Dramat religijny
osnuty na tle
Tajemnicy
Przenajśw. Sakramentu.
Wolne tłumaczenie
przez
Ks. J. BUJARĘ.

Czcionkami Drukarni OO. Oblatów
w LUBLIŃCU.
1928.







Kurja Biskupia
V. I. 35 | 27.

IMPRIMATUR.

Katowice, dnia 2. grudnia 1927r.

Ks. KASPERLIK
Wik. Gen.




UWAGA WSTĘPNA.

Niniejsze tłumaczenie dramatu religijnego hiszpańskiego poety Calderona „Uczta Baltazara” (t. zw. Auto-da-fé) osnutego na tle tajemnicy Przenajświętszego Sakramentu zmierza przedewszystkiem do celu praktycznego; ma ono bowiem dramat ten, który należy do najwznioślejszego, co twórczość poetycka wymyśliła, do naszego nastroić teatru, zwłaszcza w katolickich stowarzyszeniach. Zmian niejednokrotnie nie szło ominąć. Najpierw trzeba było usunąć techniczne trudności, które odegranie tego dramatu mianowicie na mniejszych scenach nieomal uniemożliwiały. Zwalenie się wieży Babel i posągu stanowi taką zmianę. W oryginale wieża Babel i posąg wchodzą w uosobieniu na scenę.
Znaczniejsze zaszły zmiany językowe. Niejednokrotnie dla lepszego zrozumienia dodałem własne myśli i obrazy. Obrazy nam obce trzeba było dostroić do pojęć duszy polskiej; tak pieśń o wiośnie. Melodja pieśni tej jest nową kompozycją; — motyw melodji wyjęty z „wiosny“ Haydna. Co do treści wogóle — zmiany nie zaszły. Mimo niejednych potrzebnych zmian przestrzegałem atoli charakterystycznej cechy poezji oryginału, o ile cel praktyczny jakichś zmian nie wymagał. — Co do osób, to Śmierć jak i Myśl występują podług Calderona jako uosobienie w stroju męskim, Bałwochwalstwo również jako uosobienie i zarazem jako druga żona Baltazara — w stroju żeńskim. Dlatego przemawiają na scenie stosownie do stroju: Śmierć i Myśl z końcówkami rodzaju męskiego, Bałwochwalstwo — żeńskiego.
Celem odegrania niniejszego dramatu moje opracowanie podaje te najniezbędniejsze tylko wzkazówki. Reżyser ma prawo do własnej fantazji.
Niech religijny ten dramat Calderona, który, co do twórczości, przewyższa wszystkie inne, jak najczęściej przechodzi przez scenę i wzbudza, mianowicie w naszych stowarzyszeniach katolickich, zamiłowanie do poezji katolickiej, której reprezentantem w całem słowa znaczeniu jest Calderon, ale przedewszystkiem niech rozżarza i roznieca w sercach ogień miłości do świętej Eucharystji!

Ks. J. Bujara,
Lubliniec
1927 r.

UCZTA BALTAZARA.
Osoby:

Król Baltazar z Babilonu.
Myśl (Baltazara).
Próżnośćwalstwo żona Baltazara.
Bałwochwalstwo żona Balt
Prorok Daniel.
Śmierć.
Świta.

Strój przeważnie asyryjski; Myśl — w pstrokatem ubraniu jak na karnawał; Śmierć w czarnym stroju dworzanina 16 i 17 wieku z płaszczem i szpadą (podług Calderona). Dla stroju Bałwochwalstwa poleca się poważniejsze formy niźli dla Próżności.






Akt I.
Majdan w parku; w tyle niecoś wyżej trzy krzesła tronowe. Myśl w pstrokatym stroju — ścigana przez Daniela.

DANIEL:
Stój, stój nareszcie!
MYŚL:
Ja nie chcę stać.
DANIEL:
To patrz się chwilkę!
MYŚL:
Ja nie chcę widzieć.
DANIEL:
Tóż słuchaj, błaźnie!
MYŚL:
Ja nie chcę słuchać; (do siebie)
Ten Żyd mnie nie omami.
DANIEL:
Czyś głupi, jakiż to obyczaj,
Gdzież takt przyzwoitości?
MYŚL:
Przepraszam — taki to mój zwyczaj.
DANIEL:
Tak, tak? — A godność Waszej Mości?
MYŚL:
Nie widzisz pstrego mego stroju?
Nie dziwacznego jego kroju?
Ja jestem jak chameleon,
Co swych kolorów zmienia ton.
Ja nie mam miejsca ani domu,
Przychodzę szybko nakształt gromu,

Trzepocę nakształt nietoperzy.
Jak kogut kręcą się na wieży.
Raz jestem tam, gdzie djabli wyją.
Raz gdzie Anieli święci żyją;
Raz na królewskim bawię tronie,
Raz w burzycieli jego — gronie.
W zbrodniarzy sercach wzniecam wady
A mędrcom daję dobrej rady;
Współczuję smutek wśród boleści
A radość, gdzie się radość pieści.
Czem jestem? — Lodem czyli zniczem?
Mnie zmysły nie określą;
Ja jestem wszystkiem, jestem niczem,
Bo jestem ludzką — myślą.
DANIEL:
To więc symbolem — twe ubranie?
No, jeśli tak, to go nie ganię.
MYŚL:
Lecz w Baltazara króla grze
Nie będę znaczył nazbyt wiele.
Albowiem będę na jej tle
Dziś tylko błaznem w ludzkiem ciele.
— A teraz precz od burzyciela,
Bo ze mnie błazna — wielki zuch,
Lecz z ciebie mówi Boski Duch,
Tyś jest prorokiem Izraela.
DANIEL:
Ach, wiem-ci, jaki w życia dobie
Rozsądek stacza bój z głupotą,
Lecz uderz trafnie w struny obie,
A dźwięki wnet się zgodnie splotą!

MYŚL:
Gdy tak, to zgoda między nami!
Bo wiedz, gdy język prorokuje,
To myśl jedynie nim kieruje;
Myśl rządzi językami. (oddala się).
DANIEL:
Tak jest;
Lecz dokąd, dokąd? Stój, młokosie!
MYŚL:
Dziś mam przepyszne gody w nosie;
Bo ze mnie smakosz — a nie lada.
DANIEL:
Czyż jakiś ślub się zapowiada?
MYŚL:
Ślub Baltazara z Babilonu.
DANIEL:
Już przecież Próżność ma u tronu,
A przyrzekł wierność jej do zgonu.
MYŚL:
Szerokie jego jest sumienie;
— A gdzie pogański mieszka ród,
Tam mieszka w sercu spustoszenie,
Tam niema wiary, niema cnót.
Ha, choć tysiąca chciałby żon,
Dostarczy lud — ich z wszystkich stron.
DANIEL:
Lecz mówże, kogóż wybrał sobie
Król znów za lubą duszy swej?
MYŚL:
Wschód wielbi bogów w jej osobie —
A Bałwochwalstwo imię jej.

DANIEL:
Co, Bałwochwalstwo? — Biada mi!
MYŚL:
Nieprawdaż, Żydzie, przykro ci?
Ty chciałbyś, żeby wasza wiara,
Klęczała obok Baltazara,
Ha, wtenczas byłby los wasz złoty.
A z ust by znikła pieśń tęsknoty!
(zdala muzyka).
Cyt, słuchaj, co za słodkie tony!
To dla królewskiej drugiej żony.
Lecz zróbmy miejsce, chodźmy tędy,
I stamtąd ujrzysz gód obrzędy!
(oddalają się).
Patrz, jak się trony w słońcu skrzą!
— Ej, do stu djabłów — już tu są.

(Z jednej strony wchodzi Baltazar z Próżnością i zabiera miejsce u tronu; z drugiej strony Bałwochwalstwo w kłębach kadzidła — z liczną świtą).

BALTAZAR (witając Bałwochwalstwo):
O Bałwochwalstwo, sławna Pani,
My całem sercem ci oddani!
Co pereł zdobył Wschód przez lata,
Niech boską twoją skroń oplata!
Bo wszelkie piękno — i przyszłości
Wyblednie wobec twej piękności.
O witaj, witaj, sławna Pani,
My całem sercem ci oddani!
Posągi miasta i ołtarze
I co się złota na nich skrzy,
To wszystko składam tobie w darze,
Poświęcam dziś dla twojej czci.
O Bałwochwalstwo, sławna Pani,

My całem sercem ci oddani.
BAŁWOCHWALSTWO:
O Królu, wielki na twym tronie,
Potężny władco w Babilonie,
Przychodzą dziś na Wschód wspaniały,
By prawa moje nie ustały.
Bo gdy z potopu spustoszenia
Lud wyzwolony podniósł skroń,
Tu pierwsza wzniosła się świątynia,
By nam kadzidła oddać woń.
Z początku bogu Nymrodowi,
Następnie bogu Molochowi,
Aż koniec końcem nasza wiara
Przybrała bogów coniemiara,
Że dziś się wznosi dym kadzidła
Na naszą cześć jak orle skrzydła.
MYŚL (na którą wszyscy z rozkosznym patrzy uśmiechem):
Ach, to mi życie, to mi los,
Gdy w niebie bogów cały stos!
Choć pacioreczek mój niedługi,
Odmówi jeden, da mi drugi (do Daniela).
— A tyś, proroku, tak uparty,
Że jeden tylko żyje Bóg,
Cóż zdoła jeden — to nie żarty,
Gdyż tu jest bogów cały stóg?
DANIEL (wznosząc oczy ku niebu):
Czyś Ty, co rządzisz sam, o Boże,
Nie jest mocniejszy niż...?
MYŚL (przytakując): Być może.
BALTAZAR (do Bałwochwalstwa):
A teraz przystąp w swej ozdobie
Do tej, com pierwiej wybrał sobie,

Ażebyście się w jedno zżyły
I dumy mojej dziećmi były!
BAŁWOCHWALSTWO (do Próżności):
Daj się uściskać, siostro droga!
PRÓŻNOŚĆ:
Nas nie rozdwoi żadna trwoga!
BAŁWOCHWALSTWO:
Zazdrościć jest co twej piękności,
Lecz bóg swym bogom nie zazdrości.
(Obie siadają po prawej stronie króla).
PRÓŻNOŚĆ:
A mnieby zazdrość spokój rozpłoszyła,
Gdy próżność by w zwycięstwa nie wierzyła!
BALTAZAR (do siebie):
Niepewnym jestem, którą wybrać sobie,
Bo co do wzrostu, to urodne obie.
BAŁWOCHWALSTWO:
A coś tak w myślach zanurzony?
PRÓŻNOŚĆ:
Czy cię przygniata blask korony?
BALTAZAR:
Twych oczu piękność mnie olśniewa,
Jak cały urok twój porywa.
— A ty, mej duszy druga Pani,
Niech to uznanie cię nie rani,
W miłości dowód chcę i tobie
Pokazać, co mam siły w sobie;
Nabuchodonozorze,
Coś niegdyś miasto Jeruzalem
Spustoszył aż doszczętu
I synów Izraela

W kajany okuł,
Jęczących w nich do dziś dnia
Wśród murów Babilonu,
Skąd nigdy, nigdy nie powrócą
Na miejsce swej tęsknoty,
Nabuchodonozorze,
Coś zabrał z ich świątyni
Kielichy, złoto i klejnoty,
By niemi zdobić swą koronę.
Dziś ciebie witam jako ojca,
Bom twoim jest dziedzicem.
— Lecz chociaż mnie do szczytu chwały
Wynieśli dziś bogowie,
Choć czuję rzewnie, jak w mem sercu
Twój duch się dziś powtarza,
Choć jestem władcą nad, brzegami
Eufratu i Tygrysu,
To jednak wszystko nie wystarczy
Tu  (wskazując na pierś)  dumie mego serca.
Dopóki ciebie nie wywyższy
Twój syn i — spadkobierca.
PRÓŻNOŚĆ:
O jak olbrzymi w swej potędze!
BAŁWOCHWALSTWO:
Co za majestat w oczach jego!
DANIEL:
O biada tobie, Izraelu!
O Boże, zmiażdż tę pychę!
BALTAZAR:
Oto patrzcie na tę wieżę,
Która dzisiaj sterczy w gruzach!
— By Jehowie opór stawić,

Chcieli ongiś ją przodkowie
W górę wynieść aż pod niebo.
— Bóg pomieszał ich języki
A narody te rozprószył.
Lecz nienawiść ku Jehowie
Raz powzięta nie ustała;
Tak do dziś dnia wre i we mnie,
Lecz piekielniej dziś zawrzała,
Bym budowli tej dokonał.
— Jeszcze dzisiaj rozpoczniemy!
Piętrzcie góry i kolosy,
Piętrzcie ścian i skał ogromy,
Aż zajęknie lud i ziemia
Pod tem jarzmem i ciężarem!
Wszyscy, coście mi podwładni,
Wytężajcie swoje siły,
Aby powstał gmach nad gmachy,
Coby sięgał hen błękitu,
Coby wznosił się pod chmury,
Coby wznosił się do niebios
I tam szydził z Boga — Stwórcy!
O tak będzie, tak się stanie,
Jeśli, ty, Próżności moja,
Jeśli ty, me Bałwochwalstwo,
Wspomożecie me zamiary.
Któżby wątpił, że mnie zwodzi
Niezachwiana moja wiara:
Że po wszystkie wytrwa wieki
Dzieło Króla Baltazara!
BAŁWOCHWALSTWO:
Ja będę chwałę twą opiewać
I tylko twojem życiem żyć!

PRÓŻNOŚĆ:
A ja chcę twoje dni olśniewać
I zawsze twojem światłem być.
BAŁWOCHWALSTWO:
A ja ci składać woń kadzidła,
Jeżeli chcesz się bogiem zwać.
PRÓŻNOŚĆ:
A ja ci orle podać skrzydła.
Jeżeli nieśmiertelnym stać.
BAŁWOCHWALSTWO:
A ja ci posąg zaś wytworzyć
I modlić się codziennie doń.
PRÓŻNOŚĆ:
A ja niezwiędłe wieńce złożyć
I laurem zdobić twoją skroń.
BALTAZAR:
Jak słodkie będzie z wami życie,
Słodziuchne, bo bez wszelkiej troski:
Któż mógłby zerwać jego kwiecie?
Któż mógłby — mówcież?
DANIEL: Palec Boski.
BALTAZAR:
Kto ten bezczelny, co przeszkadza?
MYŚL:
Ja nie.
BALTAZAR: No, któż?
DANIEL: Ja, Baltazarze.
BALTAZAR:
Co? Żydzie, ty? — O wy zbrodniarze!
Skąd wam to prawo, skąd ta władza?
Czyś już zapomniał, żeś w niewoli,

Że jęczysz w pętach jako wróg.
Któż ciebie z nich wyzwoli? (dobywa miecza).
DANIEL: Bóg!
BALTAZAR (którego ramię ubezwładniało):
To ramię, ach to ramię trupa
Zdrętwiało nagle jak skorupa.
— Przeklęte słówko!  (głośno):  O katuszo!
(Znów nie może dobyć miecza — do Daniela):
Idź precz mi z oczu, podła duszo!
PRÓŻNOŚĆ:
Daj spokój! — Duch ten pobożności.
Już zmniejszył miarę mej próżności.
BAŁWOCHWALSTWO:
O Bałwochwalstwo, co za cios!
BALTAZAR:
Ha, jemu dziękuj, że o włos
Nie leżysz martwy na barłogu,
Chcesz mieć, ty malcze, lepszy los,
Mnie ufaj, a nie — Swemu Bogu!

(Oddalają się wszyscy z dźwiękiem muzyki, z wyjątkiem Daniela).

DANIEL:
Ach, żeśmy tu przy rzekach Babilonu
Miast na Syonie, gdzie wesele gości;
Ach, żeby uszy nigdy nie słyszały,
Jak Król z Jehowy sobie kpi wszechmocy!
— O nienawiści groźna, ty przetwarzasz
Jagnięce serca — w serca dzikich czartów
A Babilon w jaskinię wszelkich grzechów!
Cześć, chwała temu, co ci złem odpłaca,
Cześć, chwała temu, co twe dzieci depcze
I miażdży je o mury tego miasta!

— O rozprósz, Panie, mrok tej długiej nocy,
O pomnij na nas, ześlij nam pomocy!
ŚMIERĆ (jeszcze za sceną):
Poczekaj — przyjdzie tejże jeszcze nocy!

(Kilka tonów na harmonjum z pieśni „Dies irae“; Śmierć wchodzi na scenę).

DANIEL:
Straszydło nocy nigdy nie widziane,
Co patrzysz na mnie tak piekielnie dziko?
Kim jesteś, widmo? — Nigdy nie ujrzałem
Coś podobnego na tym świecie!

(Ponowne dźwięki pieśni „Dies irae“)

ŚMIERĆ:
Proroku Boży, ja wszystkiego końcem,
Co rośnie, kwitnie, czuje na tej ziemi.
— Szatańska zazdrość, co wam nie życzyła
Rozkoszy rajskich, danych wam przez Boga,
I grzech Adama zgubę przynoszący —
Są rodzicami, co mi życie dali.
— A gdy mnie Abla krew na świat ściągnęła,
Od świata tego nic mnie nie oderwie.
Zostanę tutaj jako mściciel Boga,
By jego klątwę srodze wykonywać.
Jam grzechu synem; krążę jako taki
Około życia — najmniejszego ruchu;
Na kwiaty, oczy, usta i rumieńce
Bez serca rzucam swoje szare cienie
I bez litości ściągam wszystko w grób.
Grzech mą kolebką — a me imię: śmierć.
Wyboru nie znam, biorąc również tych,
Co o mnie, śmierci, nie chcą nawet słyszeć.
— A teraz słuchaj, co nas obu wiąże:

Jak tyś wyroków Boskich jest prorokiem,
Tak ja wyroków Boskich wykonawcą.
Więc sprzymierzeni z Bogiem ty i ja,
A ty i ja ze sobą sprzymierzeni;
Wyrokiem Boskim ty — a rózgą Boską ja!
Lecz czemuż lęk i strach ogarnął umysł twój?
Nie bój się: ty i ja to jednolity zwój!
DANIEL:
Ach, jak się nie bać, jak się nam nie lękać?
Sam Bóg — tak widzi dziś mój duch proroczy —
Sam Bóg, nasz Stwórca, będzie się w Ogrójcu
Przed tobą lękał, będzie krwią się pocił,
A nad Nim nawet słońce się zlituje,
Gdy swe oblicze w całun przyodzieje;
A skały pękną, cała ziemia zadrży.
Dzień jasny umrze, nim nadejdzie noc.
— Żałować będzie wszystko jego duszy,
Jedynie ty nie! — Twoja dłoń Go skruszy!
ŚMIERĆ:
Tak — mówisz słusznie; Tęcz zadanie moje
Jest dzisiaj tylko, pójść za twą mądrością.
Tyś wolą dziś, ja ręką, co ją spełnia;
Ja spełniać mam — a ty masz rozkazywać.
Rozkazuj więc, ja niecierpliwie czekam,
By dać ci próby swej mistrzowskiej sztuki.
— Duch ludzki, piękności potęga wszelka
Daremną zbroją są przeciwko mnie.
Najwyższe twierdze, orle nawet gniazda
W urwiskach skryte, — najsilniejszy wał,
Co murołomom nawet opór stawia,
Igraszką tylko wszystko jest przede mną.
— Tak najpierw Abla życia pozbawiłem.

Tysiące ich w potopie wyniszczyłem
A Faraona zanurzyłem w morzu,
Spaliłem miasta siarką aż doszczętu,
Znienacka wpadłem Goljatowi w mózg:
I Baltazara mogę skrócić dni,
A chciałbyś, bracie, to przyrzeknę ci,
Że dziś we własnej będzie pływał krwi.
DANIEL:
Wyroków srogi wykonawco,
Posłuchaj, co nakazał Bóg,
Co jego Boski Duch mi mówi:
Ja nie chcę, żeby nawet wróg,
Co Stwórcy bluźni, umarł w grzechach,
Lecz się nawrócił ze swych dróg
I zerwał pęta, jak je zrywa
Niewolnik ze swych rąk i nóg.
Patrz — Baltazar to znaczy i skarb,
A wiedz, że każdy człowiek nosi,
— I zbrodniarz — w sobie taki skarb.
A ten kosztowny skarb — to dusza,
A dusza ta — to obraz Boski.
Ten klejnot musisz dziś ocalić,
Ratować duszę Baltazara.
— Nie wolno tobie, jego zgubić,
Lecz wolno tylko, go przestrzegać.
— Przypomnij mu, że jest śmiertelnym!
ŚMIERĆ:
O jakież ciężkie, ciężkie jarzmo
Bóg włożył mi na barki!
Ach, ręka moja jakby oschła,
Ma noga jakby obumarła;
Ach, członki me zdrętwiały;

Zarzewie gniewu mego zgasło.
— Jeżeli tylko mam przestrzegać,
Nie zgubić Baltazara,
Wystarczy jeden cień mej złości,
Wystarczy jeden ton lamentu.
Hola, Myśli!
MYŚL (wchodzi):
Któż ten, co woła?
ŚMIERĆ: Ja ten, co woła.
MYŚL:
A ja ten, co o tobie nigdy
Ni słówka nie chce słyszeć.
ŚMIERĆ:
A cóż tak drżysz?
MYŚL: Bo lękam się.
ŚMIERĆ:
A cóż to: lęk?
MYŚL: No, lęk — to strach.
ŚMIERĆ:
A cóż to strach?
MYŚL: Ej, strach — to trwoga.
ŚMIERĆ:
Ja nie znam nic — coś podobnego,
Nic coś takiego czułem.
Lecz gdzie jest Baltazar?
MYŚL: W ogrodzie,
Gdzie się przechadza z małżonkami.
ŚMIERĆ:
To przywiedź szybko mnie do niego!
MYŚL:
Tak, tak — z prędkością myśli (do siebie)
Powiedzieć „nie“, brak mi odwagi.

ŚMIERĆ (do siebie):
Bajeczne, Baltazara Myśl
Przywiedzie mnie do swego pana. (głośno).
No chodź! (Obaj wychodzą).


(Kurtyna spada).





Akt II.
(Występują Baltazar, Bałwochwalstwo i Próżność).

BAŁWOCHWALSTWO:
Ach, co za brzemię trosk, mój Królu......
PRÓŻNOŚĆ:
Ach, co za smutek, co za ból......
BAŁWOCHWALSTWO:
Pomieszał wszystkie myśli twoje?
PRÓŻNOŚĆ:
I zmącił spokój twego serca?
BALTAZAR:
Bogowie, jak mój mózg sterany!
(Wchodzą Śmierć i Myśl, Śmierć z księgą w ręku.)
MYŚL:
Ha, patrz — on tu; a my szukamy wszędzie.
ŚMIERĆ (napół głośno):
To chodźmy na bok, — ale pocichutku!

(Cofają się niecoś).

BALTAZAR;
Ach, pomny jeszcze owej Boskiej ręki,
Tej ręki, którą Daniel mi groził,
Ze strachem muszę ciągle o niej myśleć,
A mózg mi pęka od tych groźnych myśli,
Co mi ten Bóg za karę ześle.
SMIERĆ (nagle występując naprzód):
Mnie, mój Królu!
BALTAZAR:
Bogowie, cóż to? — Skądeś, niecna maro?
Przeklęte widmo, jakeś się tu wkradło?
Któż cię dopuścił do mnie bez mej wiedzy?

MYŚL (do siebie):
Ciekawy to paniczek!
ŚMIERĆ:
Jak dzień, o Królu, ziemię tę oświeca,
Tak jam jest nocą, która ją zaciemnia;
Ja tak przychodzę, jak przychodzi dzień,
Nie pytam się, czy tobie się podoba.
— Jak dzień tak noc swą własną chodzą drogą.
BAŁWOCHWALSTWO:
Lecz kimże — kimże on, że słowa jego
Tak odwróciły od nas Króla myśl?
MYŚL (do siebie):
Och, jak ja głupim, żem go przyprowadził!
BALTAZAR:
Lecz czego chcesz ode mnie, ty upiorze?
ŚMIERĆ:
Ja wierzycielem twym — a jako taki
Od ciebie żądam tylko swego prawa.
BALTAZAR:
Co? prawa? ty? — Co ciebie ze mną wiąże?
ŚMIERĆ:
Tu z tego pisma możesz to wyczytać.

(podaje mu książkę).

BALTAZAR:
Ach, to jedna z owych ksiąg,
Co z sobą Żydzi — niewolnicy
Przynieśli z Jeruzalem. — Pozwól!

(czyta):

Aż wrócisz, o człowiecze,
Do ziemi, z którejś wzięty,
Jeść będziesz chleb swój
W czoła pocie!

Pamiętaj bowiem, żeś jest prochem;
I w proch się znów obrócisz!
ŚMIERĆ:
Ot — to jest wyrok Boski!
Niech będzie ci przestrogą!
Ja dziś go jeszcze nie dokonam,
Odwłoka jest potrzebną;
Lecz, żebyś zawsze pomnym był
Swej winy, weź to pismo! (wychodzi).
BALTAZAR:
Ja prochem? Ja, com panem Babilonu,
Którego ludy mienią nieśmiertelnym,
Na cześć którego wznosi świat ołtarze,
To żarty, bajki, to smalone duby,
Ułuda to i wymyślone brednie!
O Bałwochwalstwo, słynna moja pani,
Czyś ty nie boską w swoim Babilonie?
MYŚL:
Me serce ku niej jak kominek płonie.
BALTAZAR:
Czyś ty nie wieczną, dumna ma Próżności?
MYŚL:
To moja luba w smutku i radości.
BAŁWOCHWALSTWO:
Ciekawam, co to pismo w sobie mieści,
Że jego myśli tak się niem zajęły.
PRÓŻNOŚĆ (Baltazarowi pismo to z ręki wyrywając):
Zobaczmy więc!
MYŚL: Ach tak, myślałem sobie.
Że płocha ty Próżności
Dokażesz swej chytrości
I skradniesz pamięć śmierci.

BALTAZAR (do siebie):
Co za udręka, co za ból!
PRÓŻNOŚĆ (przeczytawszy):
Niedobre kartki, niech was wiatr
Rozwieje! (Rzuca kartki te w powietrze).
MYŚL (dmuchając za niemi):
Trzepocą jak motyle.
BALTAZAR (jakby snu się budząc):
To wy tu jeszcze?
PRÓŻNOŚĆ: Cóż ci to?
Tyś się przebudził z takim lękiem,
Jak gdybyś był coś złego śnił.
BALTAZAR:
Okropne mroki i ciemności,
Złowrogie duchy owładnęły
Me zmysły poplątane.
Lecz dzięki — już te zmory nikną,
Co tak straszyły duszę mą;
To nie dziw — wyście przecież przy mnie!
— Bo tonąć w grobie musi cień,
Jeżeli ujrzy, jak się z wami
Cudniejszy dla mnie budzi dzień!
BAŁWOCHWALSTWO:
Jak my szczęśliwe, żeś ty znowu zdrów!
Służące zwołam zaraz tu do ciebie,
By starły ślad ostatni twej zgryzoty
Taneczną krotochwilą.
PRÓŻNOŚĆ:
A ja wachlarzem z pawich piór
Powiewać będę, drogi Królu,
By chłodzić twą gorącą skroń.

MYŚL:
I ze mnie wachlarz — a nie lada,
Ha, więcej niźli ręka twa;
Wachluję wciąż jak ogon psa.
PRÓŻNOŚĆ:
Tyś więcej równy chorągiewce.
— Lecz wnet się zaczną korowody
I tak czarowny, cudny śpiew,
Że i ptaszęcy chór przyrody
Ucichnie wśród kwitnących drzew.
Radości, spływaj w te ogrody,
Byś znów rozgrzała Króla krew!

(Służące wchodzą z Bałwochwalstwem i rozpoczynają korowód).
Korowód.
(PIEŚŃ O WIOŚNIE).

Dalej, dalej w gaj zielony,
Strójcie w kwiaty swoją skroń,
A wiosennych piosnek tony.
Niech się snują w niebios toń!

Nućcie, nućcie, ptaszki małe,
Nućcie wśród kwitnących drzew;
Niech i nasze życie całe
Będzie jakby jeden śpiew!

Płyńcie, płyńcie, wy strumyki
Het w daleki jasny kraj,
A słoneczne wy promyki,
Stwórzcie, stwórzcie z ziemi raj!

(Podczas gdy śpiewaczki wychodzą, wsuwa się powoli Śmierć).

ŚMIERĆ:
O jak czarowna ta piosenka!
Syrena śpiewa, łudząc świat,
By nie uwierzył, że tu jakiś gad
Żarłoczny, chciwy jak krokodyl
W bagnisku czyha. — Na nic ma przestroga.
Przekleństwo tobie, czcza Próżności!
O wymuś teraz ty, mój bracie,
Co mnie się dotąd nie udało!
Bo mym bliźniakiem — to jest sen.
Gróź ty mu śmiercią, przestrasz jego serce,
Niech wie, co znaczy, z Bogiem żyć w rozterce!

(Baltazar wpada w głęboki sen).

BAŁWOCHWALSTWO:
Patrz, zdaje mi się, że już zasnął.
PRÓŻNOŚĆ:
Niech tylko zbudzi się wesoło!
— A teraz śpieszmy do budowli,
Tam boską ci pokażę moc,
Tej wieży, którą Król buduje,
Do której lata są potrzebne,
Dokona Próżność  (wskazując na pierś)  w okamgnieniu.
BAŁWOCHWALSTWO:
A ja chcę posąg mu wystawić,
Któremu lud się kłaniać musi.

(wychodzą).

MYŚL (patrząc na Króla):
Już powiek twych zasłona
Okrywa oczy twe,
To i twa myśl znużona
Swe oczka zamknąć chce (zasypia).

ŚMIERĆ:
Ach, nie wierzcie, żeby tylko
Odpoczynkiem był wasz sen!
Bo co noc, gdy zasypiacie
I się ze snu obudzacie,
Umieracie w pierwszym razie,
Jako w drugim się rodzicie.
Jakby trupy dychające,
Tak leżycie na pościeli.
— To króciutkie życie swoje
Dacie temu snu-mordercy.
Nikt atoli nie przeczuwa,
Że on tylko upomnieniem,
Jak znikome życie wasze.
Ludzki sen to jad słodziutki,
Który ducha znużonego
Odurzywszy, ubezwładnia
I w ponurą rzuca noc.
Sen wasz, ach to zapomnienie,
To kajdany, których zerwać
Nikt nie zdoła na tym świecie,
Przed któremi się nie może
Żadna ludzka ukryć myśl.
Wszystko, co w człowieku żyje,
W te kajdany jest okute.
— Któżby chciał spokojnie włożyć
W takie pęta swoje członki?
Ach, to szał — to szał, a za nim
Idzie zmór i mar tysięcy,
Którym zdaniście na łaskę —
A co gorsza, że szukacie
Jego jeszcze jakby złota.
Chociaż słusznie, że widzicie

We śnie ludzkim obraz śmierci
Wszyscy jednak doń idziecie,
Nikt nie zrywa, nikt nie łamie
Tego jarzma, myśląc zawsze,
Że ulotna to ułuda.
Któż to, któż to pojąć może?
— Ot i Baltazar zaczerpnął
Z tej trucizny i zapomniał
Odurzony o tym świecie,
— Com odwłóczył, niech się stanie!
Teraz przyszła jedna z scen,
Jakiej z dawna byłem chciwy,
Idź  (dobywa miecza)  zbrodniarzu niegodziwy.
Gdzie cię czeka wieczny sen.
DANIEL (znienacka wpadając):
Stój, stój!
ŚMIERĆ:
Kto mi w tem przeszkodzi? — Kto?
DANIEL:
Ja. — Bo jego grzechów miara.
Jeszcze nie jest napełniona;
Toteż zguba Baltazara
Ma być jeszcze odłożona.
ŚMIERĆ:
Ach, dlaczego znów odroczyć
Zasłużoną jego karę?
Ach, dlaczego znów odwłóczyć. —
By przepełnił jeszcze miarę?
— Jeśli umrze na Golgocie,
Jak ty mówisz, i sam Bóg,
Czemuż żyć ma Jego wróg,

Co się tarza w grzechów błocie?
— Lecz tam śpieszą jego żony,
Chodźmy tędy — poza trony,
Tam usłyszysz z ich rozmowy
Ich bezbożny zamiar nowy! (Oddalają się).

(Bałwochwalstwo i Próżność wchodzą z pannami niosącemi girlandę; oświetlenie fjoletowe).

BAŁWOCHWALSTWO:
Baltazarze z Babilonu,
Który na ramionach snu
Jakby ożywiony trup,
Leżąc jak we własnym grobie,
Raz oddychasz umierając,
Raz umierasz oddychając!
BALTAZAR (półsenny):
Kto tam, kto tam? Czyj to głos?
Mam dowierzać zmysłom swoim?
Otoś ty jest, ma Próżności,
Otoś ty, me Bałwochwalstwo!
BAŁWOCHWALSTWO:
Tak wszechwładny Baltazarze,
Ja tu, twoje Bałwochwalstwo;
Z nieba wyżyn dziś zstępuję,
Aby posąg ci poświęcić,
Który tobie wystawiłam,
By się jemu lud twój kłaniał
I ci boską składał cześć.
PRÓŻNOŚĆ:
Patrz i ja tu, twoja Próżność,
Która, chodząc po tym świecie,
Wszystkich niemal nęci ludzi.
— Lubo w piekle ma kolebka.

Chcę do nieba jednak wstąpić;
Bo na niebotycznej wieży
Chcę poświęcić ci świątynię,
Gdzie się wzniesie posąg twój.
BAŁWOCHWALSTWO:
Wielki Królu Baltazarze.
Otośmy tu zgromadzeni,
By cię laurem przyozdobić
I ci godnie towarzyszyć
Na to niebywale święto.
BALTAZAR (jeszcze półsenny):
Co za blaski i triumfy!
— Jakiem szczęściem i słodyczą
Napełniają dziś me serce!
Daj mi tylko, Bałwochwalstwo,
Dużo świątyń i ołtarzy
I posągów i kadzidła,
Bym się nieśmiertelnym stał!
Tyś musiała z nieba zejść,
Aby Próżność w górę wznieść,
BAŁWOCHWALSTWO (do śpiewaczek):
Nim ruszymy, niech piosenki
Znów rozgrzeją Króla krew,
Niechaj jego życie całe
Będzie jakby jeden śpiew:

(Korowód śpiewaczek powtarza się; — Pieśń o wiośnie).

BAŁWOCHWALSTWO (po korowodzie):
Teraz weźcie w swoje koło
Króla dziś tak szczęśliwego,
Wszystko czeka już na niego;
Marsze dźwięczą już wesoło (zdala muzyka)
Z ganków wieży Babel.

(Śpiewaczki otaczają Króla girlandą i porządkują się w pochodzie; z dala miękkie tony marsza; fjoletowe oświetlenie; Śmierć i Daniel wychodzą ostrożnie).

ŚMIERĆ:
Słyszysz? — Daj mi wolną rękę!
DANIEL:
Nie, by zgubić, dam ci wolność,
Lecz by przestrzec raz ostatni. (wychodzi)
ŚMIERĆ (jakby czarodziej zaklinając — wielkim głosem):
Wieżo Babel, ty kolosie,
Spal się, spal jak łotr na stosie,
Ruńcie, ruńcie, szczytne mury,
Co wznosicie się pod chmury,
Zniknij, zniknij, wieżo w grobie,
By się nikt nie modlił w tobie,
Gromy, grzmoty i żywioły
Stłuczcie gmach ten na popioły!

(Rzuca dzidę, i wychodzi; ogromny łoskot zwalającej się wieży; jaskrawo-czerwone oświetlenie; płomienie wpadają aż na scenę). KRZYKI:

Gwałtu, rety, umieramy!
Gmach się wali! — Gwałtu, rety!

(Ponowne łoskoty, płomienie i wołanie, wszystko się schrania.)

PRÓŻNOŚĆ:
Żar mnie patrzy!
BAŁWOCHWALSTWO: Strach mnie bierze!
PRÓŻNOŚĆ:
Jak me świetne blaski bledną
Wobec wyższych słońc promieni!
BAŁWOCHWALSTWO:
Ach, i moje nikną, bledną
Przed Jehowy wiarą jedną!

BALTAZAR (który się tymczasem całkiem obudził):
Pozostańcie, nie odchodźcie,
Wydzierając mi ostatnich
Obiecanych mi świetności!
MYŚL (nagle się budząc):
Hola, hola, mówże panie,
Cóż to jest za gruchotanie?
BALTAZAR:
Przyśnił mi się Myśli moja,
Nadzwyczajny, słodki sen
Wszyscy bowiem w Babilonie
Hołdy boskie mi składali,
Ale gdy się przebudziłem,
Cóż mi, cóż mi pozostało
Z tych mamideł czarodziejskich?
Ach, jedynie — twe błazeństwo.
MYŚL:
Aj — a cóż ci się to stało?
BALTAZAR:
Otóż słuchaj! — Spoczywałem
Jakby nigdy, tak spokojnie
I widziałem we śnie Próżność,
Jak wzbijała się ku niebu
I wznosiła aż pod gwiazdy
Moją sławę nieśmiertelną.
Z czarodziejską swą prędkością
Zbudowała mi świątynię.
I widziałem Bałwochwalstwo,
Co jest drugą moją żoną,
Jak głęboko się kłaniała,
Gdy w świątyni mi oddała
Z dumą boski obraz mój.

— I przychodzą obie po mnie,
By w pochodzie uroczystym
Towarzyszyć mi na miejsce
Niebotycznej wieży Babel.
Pochód ten już naprzód rusza.
Gdy trafiony Śmierci strzałem
Cały gmach z łoskotem runął,
Z nim świątynia wieży Babel,
Z nią mój posąg nieśmiertelny
A z posągiem obraz mój.
— Teraz pojmiesz, czem jest Próżność:
Kwiatem tylko migdałowym,
Który kwitnie — a umiera,
Gdy nań pierwszy pada szron;
Pojmiesz, czem jest Bałwochwalstwo:
Różą tylko, która więdnie
I opada, gdy zawieje
Pierwszy wiatr z północnych stron.


(Kurtyna spada).





Akt III.
(Stoły i krzesła).
(Baltazar w melancholji i zadumie).

BAŁWOCHWALSTWO (do siebie):
Bogowie, jeszczem nie przegrała,
Choć ma powaga ucierpiała;
Na uczcie — tejże jeszcze nocy —
Pokażę znów się w całej mocy!

(spostrzegłszy Króla):

(głośno): Posłuchaj, Królu mój kochany,
Przez bogów z nieba nam zesłany,
Co duch mój boski, kiedyś spał,
Za nadzwyczajną myśl mi dał!
Bo mnie nie wolno odpoczywać,
Chcąc ciągle skroń twą w blask okrywać;
Twój blask — to wzniosłe moje hasło,
Co nigdy we mnie nie zagasło.
Toteż nieznaną dotąd ucztę
Przygotowuję dziś dla ciebie;
— Rozkosze, jakich nikt nie doznał,
Napełniać mają dziś twe serce;
Bo kielich za kielichem
A czara ma za czarą
Z kosztownem winem krążyć
Wśród rozbawionych gości.
A gdy dosięgnie uczta szczytu
A wszystko rozszaleje,
Daj rozkaz, żeby przyniesiono
Kielichy, które ojciec twój,
Zwycięstwem uwieńczony,
Z Syonu niegdyś zabrał.

Tyś jego spadkobiercą!
Przypominają one tobie
Triumfy odniesione
Nad dziećmi Izraela.
Pij z tych kielichów, Królu,
Jehowie poświęconych,
Pij z nich na chwałę Bałwochwalstwa,
Na cześć i chwalę naszych bogów,
Pij ty i biesiadnicy z nich!
Och, będzie to dla Baltazara
Ten najpiękniejszy życia dzień!
Bo skarb Jehowy zbezcześcimy
A Bogiem Żydów pogardzimy.
BALTAZAR:
Wystarczy spojrzeć tobie w oczy,
A już umyka smutek w dal
Zgryzota znika, znika żal.
Ach, taki słodki wzrok niewieści
Rozprasza troski i boleści.
MYŚL:
Jak dobrze, że tu znowu zgoda,
Bo byłaby to wielka szkoda
Dla mnie i dla tej świty całej,
Nie przyjąć uczty tak wspaniałej;
Bo szło tu wszystko tak po suchu,
Że mi się mdło zrobiło w brzuchu.
BALTAZAR:
Więc te kielichy i naczynia,
Co  (ironicznie)  dostarczyła nam świątynia.
Niech będą wam ze swym napojem
Radości i rozkoszy zdrojem!
MYŚL (do siebie):
Och, ten ma gust

BALTAZAR: Przynieście je!
PRÓŻNOŚĆ (przynosi kielichy):
Oszczędzaj pracy, tu są te błyskoty!

(Służba wchodzi z potrawami i napojami).

MYŚL (do publiki):
Jam często tak jest chorym,
Że mi się w oczach ćmi;
Lecz kiedy zaś otworem
Śpiżarki stoją drzwi.
To zaraz lepiej mi;
Bo najem się łakoci
I wszystkich jej dobroci,
Nareszcie jabłek, gruszek,
Że cieszy się mój brzuszek.

(Książęta i hetmani przybyli na ucztę).

BALTAZAR (do Bałwochwalstwa i Próżności):
Zabierzcie teraz miejsce obok mnie,
W pobliżu bogów wy zaś, moi krewni;
Bo gdzie Jehowie poświęcony kielich
Mój stół ozdabia, uczta jest dla wszystkich
Lecz nim tę ucztę wspólnie rozpoczniemy,
Zanućcie wprzódy hymn na bogów cześć!

Pieśń.

Pije dziś Król Baltazar
Z poświęconych Bogu czar,
|: Składa jako Jego wróg
Bogom hołdy czci do nóg. :|

(Podczas śpiewu wszyscy usiadłszy wieczerzają; wchodzi Śmierć przebrana w suknię służby).

ŚMIERĆ:
Na ucztę Króla Baltazara
I Śmierć przychodzi, lecz w przebraniu;
W tym stroju będę Króla śledził
I ciągle go na oku miał,
Mniemając, że się między służbą
W ten sposób łatwo mogę ukryć.
Zapomniał już ten niepoprawny,
Czem codopiero mu groziłem.
Spokojnie sobie je i pije,
Szaleje wstrętny ten kobieciarz
W pochlebców podłem otoczeniu.
Kielichy ongiś na Syonie
Do ofiar świętych używane,
Przez Salomona poświęcone
I przez kapłanów wielce czczone,
Dziś zdobią tego rozpustnika
Tak suto zastawiony stół.
O uwolń teraz mnie, o Boże,
O uwolń rękę mą związaną,
Bo już się, już się Baltazara
Napełnia nazbyt grzechów miara.
BALTAZAR (do Myśli):
Hej — hola, daj coś wypić!
MYŚL (do siebie):
Ty kiwniesz głową, skiniesz palcem,
A ja mam iść, co widzę w ryżu
Wyborną pieczeń z dobrym szmalcem
I różne torty na talerzu!
Cóż jeszcze? —  (do Śmierci):  słuchaj, tyś służalcem,
Czybyś nie przyniósł ty z piwnicy
Coś na smak temu pijanicy?

(Śmierć idzie do stołu szynkownego po kielich).

ŚMIERĆ:
Tak, ten napój chcę mu przynieść,
Bo kto tak jest niepamiętny,
Ten napewno mnie nie pozna.
(Uroczystym głosem do widzów):
Kielich ten z świątyni Bożej,
On zawiera w sobie życie,
Bo prawdziwy daje napój,
Lecz choć mieści w sobie życie,
Mieści w sobie też i śmierć.
Bo ktokolwiek pije z niego.
Pije albo słodycz życia,
Albo jad, co je zatruwa,
— Albo nektar życiodajny.
Albo zgubny sok cykuty.
(do Baltazara):
Weź ten kielich pożądany!
BALTAZAR:
Chcę go przyjąć z twoich rąk.
ŚMIERĆ (pocichu):
Biada tobie, bo ty nie wiesz,
Co ten kielich mieści w sobie.
PRÓŻNOŚĆ:
Podczas gdy pan świata pije,
Chcemy wespół wszyscy powstać!
BALTAZAR (z kielichem w ręku):
Ot, książęta Babilonu,
Teraz biorę tenci kielich,
Co Jehowie poświęcono.
Aby z niego pić na cześć
Naszych bogów nieśmiertelnych;

Cześć, niech żyją! — Cześć, niech żyje
Moloch, Bóg Asyryjczyków!

Śpiew.

Pije dziś...... (patrz str. 38).[1]

(Podczas śpiewu wszyscy piją; w tej chwili, gdy siadają, gwałtowne uderzenie piorunu).

BALTAZAR:
Ach, cóż za łoskot dziki — nigdy niesłychany
Zwoływa was, obłoki, tu do walki,
Sprowadza was, wy wichry, tu do boju?
BAŁWOCHWALSTWO:
Bogowie tobie ukłon oddawają,
Odpowiadając gromem z niebios sfer.

(Chmury w coraz większych kłębach napełniają scenę).

PRÓŻNOŚĆ:
W tej nocy groźnej — nigdy niewidzianej
I nieba gwiazdy blask swój zasłaniają.
ŚMIERĆ (do siebie):
Jak żądny byłem zawsze takich chwil,
Wszak jestem ojcem cieni i ciemności!

(Ponowne gromy).

BALTAZAR:
Komety pędzą przez te straszne ciemnie
Jak ptastwo się żarzące; gromy stójcie!
Tak krążą, jęczą dziś te wściekłe chmury,
Jak gdyby piekło chciały tu porodzić.
Zaklinam was, pioruny: bijcie, huczcie,
Gdziekolwiek chcecie, lecz nie tu nad nami;
Hu, nowe gromy! — Biada naszej uczcie!

(Na tylnej ścianie zsuwa się z góry na dół ramię a ręka pisze następujące litery: M. T. P.
Gdzie jest światło elektryczne, wytwarza się litery z żarówek, które się w tej chwili rozżarza; gdzie nie, można się posługiwać transparentami, z których się spuszcza zasłony).

BALTAZAR:
O zgrozo, cóż to? — Ha, widzicie,
Jak tu powietrze coś rozcina,
Jak na mnie spada z białej ściany?
Ha, cóż to? — Teraz widzę jaśniej:
To ramię — ręka! — Czyż ta chmura
Chce wszystkie swe ujawnić zgrozy?
PRÓŻNOŚĆ:
Któż widział już, jak wy widzicie,
Przy błyskawicy żywe żyły?
BALTAZAR:
Ot — teraz pisze — pisze! — Trzy litery
Wyrysowała ogniem już na ścianie!
Bogowie, cóż to? — Moje lica bledną,
A włosy stoją dęba, — tchu mi brak,
A serce mi od lęku bić przestaje.
Nie do pojęcia, co te głoski znaczą.
Podobny teraz mamy Babel liter,
Jak niegdyś Babel mów przodkowie mieli.
PRÓŻNOŚĆ:
W mem sercu istny wulkan gore!
BAŁWOCHWALSTWO:
A me zdrętwiało jakby lód!
BALTAZAR:
O Bałwochwalstwo, patrz, przed tobą leży
Otwarcie przecież, co jest nam zakryte,
O tłumacz nam, co znaczą te litery?
BAŁWOCHWALSTWO:
Nie mogę, Królu, nic z tych słów wyczytać
Ni się domyśleć liter tych znaczenia.

BALTAZAR.
To czytaj ty, Próżności, te litery
Tyś biegłą przecież w sztuce Magików,
O mówże, mów, co tam się ogniem żarzy!
PRÓŻNOŚĆ:
Z tych liter, Królu, nie znam ani jednej,
I mnie te znaki obce są.
BALTAZAR: Mów, Myśli, ty!
Co myślisz ty?
MYŚL: Kto? Ja? — Ty mnie się pytasz?
Ja przecież jestem błaznem dziś z zawodu.
BAŁWOCHWALSTWO:
Czy Daniel przed laty nie tłumaczył snów
O statui Nabuchodonozora?
On wytłumaczy liter tych znaczenie.

(Daniel wchodzi)

DANIEL:
Królu, zważaj na me słowa:
„Mane“ znaczy, że policzył
Bóg królestwa twego dni;
„Tekel“, że zważono ciebie,
Lecz stwierdzono, żeś za lekki,
Że występków twoich miara
Napełniona aż po brzeg;
„Phares“ wreszcie, że podzielił
Bóg obszerne twe królestwo,
By je Medom dać i Persom.
— Na tej ścianie palec Boży
Wyrył ogniem twoją zgubą.
W świętokradzki bowiem sposób
Znieważyłeś te naczynia,
Które Bogu poświęcono.

Zbezcześciłeś i ten kielich.
Który mieścił mannę w sobie.
— To największa twoja wina!
Słuchaj! — Ze mnie prorok mówi,
Prorok Boga Izraela!
Wiedz — ten kielich jest figurą.
Jest obrazem tajemnicy,
Jest obrazem Sakramentu,
Tak świętego i wzniosłego,
Że go pojąć nikt nie zdoła,
Sakramentu, który Bóg nasz
Ustanowi, gdy się skończy
Stary Zakon w biegu lat.
Ach, słuchajcież wszyscy wy,
Coście z prochu się rodzili,
Wiedźcie, że ten kielich mieści
Życie w sobie jak i śmierć.
Kto niegodnie go przyjmuje,
Ten znieważa i zbezczeszcza
To najświętsze, co dał Bóg!
BALTAZAR:
Biada mi, to mieści w sobie
Śmierć ten kielich?
ŚMIERĆ:
Tak jest, Królu:
Ja ten kielich ci podałem,
Ja, syn grzechu! — A tyś pił
I truciznę z niegoś pił.
Teraz musisz umrzeć!
BALTAZAR:
Umrzeć?
Wierzę tobie, wierzę tobie,

Choć na samą myśl o śmierci
Już się wzdrygam, już się trwożę;
Umrzeć! — Jak to słówko małe
Wryło mi się w mózg i serce!
Umrzeć! — Jak to słówko pali.
Jak mi świszcze — huczy w uszach,
Jak się wrzyna w moją pierś!
To me blaski zniknąć mają,
Jak przed mrokiem znika dzień?
To ma wszystko zgnić i spróchnieć!
I się rozpaść na pierwiastki?
— Chroń mnie, chroń mnie, Bałwochwalstwo.
Strzeż mnie, strzeż przed tą poczwarą!
BAŁWOCHWALSTWO:
Już nie moją rzeczą, zmienić
Tego, co ci przeznaczono,
Kiedy słyszę z ust proroka,
Jakiejś zbrodni się dopuścił.
Znieważając kielich święty,
Obraz wielkiej tajemnicy
Najświętszego Sakramentu,
Co da ludziom kiedyś Bóg.
BALTAZAR:
Ach, to pomóż ty, Próżności!
PRÓŻNOŚĆ:
Teraz jestem już „Pokorą“,
Próżność czcza przepadła.
BALTAZAR:
Myśli!
MYŚL: Mnie chcesz prosić?
Ja największym z twoich wrogów,
Boś ty sobie z upomnienia

Zawsze kpił i szydził.
BALTAZAR:
Daniel!
DANIEL:
Jam jest głosem Bożym:
Wyrok twój już zapadł,
Liczba dni skończona!
Zapóźno!!
MYŚL:
Nulla est redemptio!
Niema dlań, zbawienia!
BALTAZAR:
Wszystko, wszystko mnie opuszcza,
Iż mej gwiazdy blaski bledną;
Któż mnie teraz tu obroni
Przed straszliwym tym potworem?
ŚMIERĆ:
Nikt! — Ni w morzu ni w otchłani
Ani w środku kuli ziemskiej
Mnie nie ujdziesz.
BALTAZAR: Ach, ja biedny!
ŚMIERĆ (uderza go mieczem)
Masz! — Umieraj, ty nieszczęsny!
BALTAZAR (zachwiewając się):
Ach umieram, ach umieram,
Czyż nie dosyć tej trucizny,
Że i miecz mnie musi trafić?
ŚMIERĆ
Kielich tylko duszę zabił,
Miecz jest śmiercią ciała.

BALTAZAR (upada na kolana):
Ze zgrozami śmierci staczam,
Opuszczony i złamany,
Jak zapaśnik pokonany,
Ten ostatni życia bój.
Posłuchajcież, śmiertelnicy,
Coście grzechem zagrożeni:
W mojem „Mane-Tekel-Phares”
Macie wszyscy przepowiednię
Tej największej kary Boskiej:
Bóg obali i zatraci
Wszystkich tych, co tu zbezczeszczą
I znieważą kielich Jego,
Który według słów proroka
Mieści w sobie to najświętsze,
Co Bóg kiedyś ludziom dał.
Bo kto w grzechach z niego pije,
Pije sobie z niego śmierć.

(Umiera i śmierć go wywleka).

BAŁWOCHWALSTWO:
O, jak drzemiąca ze snu się obudzam
I wznoszę się z zamglonych stref ułudy
Do sfer jasności — w jasne szlaki wiary!
I nas, nas pogan, kiedyś Bóg wybawi,
I my u Jego będziem stać ołtarzy,
By się wpatrywać w blask tej tajemnicy,
Co ją w obrazie tak znieważył Król.
O gdybym mogła skrócić już te czasy,
By jeść i pić z nieznanej dziś nam paszy!
DANIEL:
W obrazie możesz teraz już ją poznać!
— Wyobraź sobie miód w paszczęce lwa,
Pokładne chleby na świątyni stole,

Wyobraź sobie manny deszcz na puszczy!
A jeśli ci to wszystko nie wystarczy.
Patrz w duchu tam na święty stół ofiarny,
Jak jego widzi mój proroczy duch:
Tam widzisz chleb i wino, lecz pod niemi,
Pod ich postacią — Boga wcielonego
Prawdziwe Ciało i prawdziwą Krew;
Tam widzisz w duchu cuda nad cudami
Tam źródło łask, tam płynie zdrój miłości;
Kto z niego czerpie, czerpie wsze słodkości.

(Podczas słów ostatnich Daniela otwiera się tylna ściana, za którą ukazuje się ołtarz z kielichem i hostją; kwiecie i świece na ołtarzu; u stóp ołtarza Aniołowie i ministranci — adorujący. Skoro Daniel kończy, śpiewa chór w tyle stojący pieśń Sakramentalną):

„Przed tak wielkim Sakramentem
Upadajmy na twarzy;
Niech ustąpią z Testamentem
Nowym sprawom już starzy;
Wiara będzie suplementem,
Co się zmysłom nie zdarzy.

Ojciec z Synem niech to sprawi,
By mu dzięka zabrzmiała,
Niech Duch Święty błogosławi,
By się Jego moc stała;
Niech nas nasza Wiara stawi,
Gdzie jest wieczna cześć, chwała“!


KONIEC.






  1. Przypis własny Wikiźródeł Pije dziś Król Baltazar
    Z poświęconych Bogu czar,
    Składa jako Jego wróg
    Bogom hołdy czci do nóg.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Pedro Calderón de la Barca i tłumacza: Jan Bujara.