Wilczek i Wilczkowa/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wilczek i Wilczkowa |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1884 |
Druk | S. Niemiera |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dawno już temu, gdy się Wilczkowie z Rusi kędyś wynieśli i po świecie rozpierzchli; dziś i słychu o nich niéma, choć stare dzieje w pamięci ludzkiéj żyją jak dzień wczorajszy. Ojcowie nasi od swoich w dzieciństwie historyi się nasłuchali, które do nas doszły całe i jeszcze drgające żywotem, jakiego dziś śladu już niéma.
Wokoło nas, żywiéj niż przedtém bywało, przeobraziło się wszystko, ziemia, ludzie, ich spólne związki, miłości serdeczne i stosunki braterskie; jedna brzydota tylko, nienawiść i niechęci z pokoleń w pokolenia przechodzą. Kochać się przestaje łatwo, a żal i ból, gdy się wjedzą w krew i ciało, wiekują spadkiem podawane. W grobie leżą ci co je zrodzili, a to potomstwo nieszczęsne rozradza się i ziemię zaplugawia!
Lecz niegodzi się długo mówić o tém.
Za dziadów to naszych działo się, co opowiem.
Wilczkowie naówczas jeszcze na Rusi kijowskiéj znaczne dobra mieli, chociaż ród niegdyś możny już upadać zaczynał. Przyczyną temu była ta gorąca ich krew, któréj nic ostudzić nie mogło.
Rodem kury czubate, powiada nie darmo przysłowie; starzy heraldycy zaprawdę téż nie próżno mówią, że ten lub ów szlachecki ród dziedziczne miał cnoty i wady: ktokolwiek patrzył na familie, ten wie, że nietylko twarze biorą po ojcach, ale i temperamenta. Odradzają się dziadowie we wnukach.
Wilczków naturą było zawsze, iż gorącości mieli więcéj niż mocy nad sobą, a choć serca szlachetne — głowy zawichrzone. I z tém, póki ich stało, dotrwali do końca..
Pan Kacper Wilczek stary, który był chorążym owruckim, jednego syna miał Michała, podobniusieńkiego do siebie; a że sam wiele przez zapalczywość swą cierpiał, iż mu jejmość nic nie broniła, ani go mitygowała, zawczasu jedynaka postanowił ożenić z osobą, któraby trochę go okiełznać i trzymać na uździe umiała.
A że dziewczęta, jak to wiadomo, wszystkie do się podobne i żadna się z tém nie wydaje, czém ma być gdy na swobodę wyjdzie, tak, że poznać je a zrozumieć trudno, więc pan chorąży człek rozumny, nieco już ostygły, pod włosem siwym, szukał matki po któréjby córkę mógł odgadnąć. Dobre i to przysłowie, że niedaleko pada jabłko od jabłoni, szczególniéj się do córek stosuje. Syn nietyle z ojca bierze, bo z nim nie obcuje ciągle, córka od matki na krok nie odstępując, co z niéj we krwi wzięła, wychowaniem w sobie rozwija, tak, że na pewno twierdzić można, jaka macierz, taka córa.
Miał więc chorąży słuszność, iż po matkach patrzył, dziewki dla syna szukając.
Choć Owrucz z Pińszczyzną zarówno osławiony u nas jest, iż w kącie leży i ludzie w nim świata Bożego nie widzą a rdzawieją, chorąży owrucki miał dobra pod Tatarowem około Żytomierza, ocierał się nieustannie o ludzi, i dużo wędrował dla spraw, bez których nigdy nie bywał.
Jednego syna mając, choć mu wychowanie dał jak przystało na możnego i starożytnego domu potomka, w początkach w szkołach u Bazylianów, potem u Jezuitów, w świat go puszczać nie bardzo chciał z wielu przyczyn.
Naprzód może dlatego, iż życzył aby się doma i na swych śmieciach utemperował, a zbytniego ognia się pozbył, o którym wiedział, że go ze krwi miéć musi; powtóre iż go do wojska, ani na dwór, ani do palestry dawać nie myślał, chcąc aby majętności utrzymał, gospodarką na roli się zajął i w swojéj ziemi, gdyby była potrzeba, ciężar publicznych posług i godności dźwigał.
Był już Michał pod wąsem, a jeszcze go chorąży, miłując jak oko w głowie, surowo można powiedzieć na paskach trzymał. Nie zbywało mu na niczém, okrom swobody, któréj się wzdragał ojciec, bojąc się by jéj nie nadużył.
A no rachuba była z gruntu mylna, gdyż kto nigdy swobody nie miał, ten jéj téż pomiernie zażyć nie umie. Lepiéj było może patrzéć samemu i kroki prostować, niż cale nie dać się ruszać, co tylko chęć zbytnią i krewkość pomnażało, która, acz późno, wybuchnąć miała.
Oprócz majętności w Owruckiém, miał Żebry w Żytomierskiém chorąży, a po żonie spadła nań wioseczka nieosobliwa w Łomżyńskiém. Téj chcąc się zbyć, bo mu dla zbytniéj odległości ciężarem była, jeździł kilkakroć w kraj tamten szukać kupca. Lecz, bodaj nie zawsze, gdy chcesz sprzedać nie znajdziesz ochotnika, a byleś kupić zażądał, drogę ci zastąpi tylu, że się nie dobijesz. Tak się i z chorążym stało, że w Łomżyńskie nie jeden raz, ale dwa i trzy w rok, z wielkiém swém utrapieniem włóczyć się musiał, owego folwarku zbyć z karku nie mogąc.
Człek oszczędny zabezcen sprzedawać nie myślał, ludzie zaś dorozumiewali się łacno iż mu to było kulą u nogi; temporyzowali, zmusić go chcąc, aby zniecierpliwiony zbył za cokolwiek.
Jeżdżąc tak w Łomżyńskie, niewiadomo w jaki sposób, może iż to sąsiedztwo było, zapoznał się tam z wdową panią Wojską Grzywiną. Ci Grzywowie zaś idą z Kościerzów i szlachtą są, jak niemożna lepszą.
Wojska o miedzę wieś swą miała, albo i dwie, i była kobiéta można, choć żyła w pracy i wedle starego prostego obyczaju. Słynęła z tego, że owdowiawszy przed laty dwudziestu, majątek dostawszy odłużony i w procesach, pola odłogiem, trosk bez miary, jak się wzięła do gospodarki, ba i do prawa, przyszła i do pieniędzy i do spokoju.
A powiadano o niéj, że onego czasu, gdy na niéj ciążyły te biédy wszelakie, co ją obsiadły po śmierci mężowskiéj, w butach chodziła do obory i na prostym wózku do miasta z papierami jeździła. Żaden jéj jurysta nie sprostał, żaden ekonom nie oszczekał, żaden pieniacz nie dał rady.
Ta Grzywina miała córek dwie, jednę już zamężną, drugą pannę, imieniem Agnieszkę.
Gdy raz pierwszy do niéj do Żerdzieliszek przybył chorąży, myślał że na ubogą trafił szlachciankę, tak tam było w domu niepocześnie. Czysto, schludnie ale po gospodarsku i bez żadnéj najmniejszéj okazałości. Wyszła sama Wojska z głową chustą obwiązaną, z kluczami u pasa, podobniejsza do ochmistrzyni, niż do dziedziczki na wsiach kilku. Kobiéta była zdrowa, silna, duża, rumiana, twarzy wesołéj, nie piękna, choć widać po niéj było że swego czasu rzeźwo i świeżo wyglądać musiała. Wygadać się téż umiała, a zaimponować jéj mało kto potrafił. Lubiła się trzymać w boki i choć chodziła ubrana z prosta, postawę miała pańską.
Uderzyło to chorążego, że w domu jéj skinienia wszystko słuchało i szło bez chwytania się, spokojnie a z ładem wielkim. Więc gdy córkę Agnieszkę zobaczył, kropla w kroplę podobną do matki, tylko młodą, ładną i rumianą jak jabłko, zaraz potajemny w sercu powziął zamiar, aby ją dla syna swatać, powiedziawszy sobie: ta go utrzymać potrafi.
Ani pytał ni myślał czy się ona synowi a syn jéj podoba, bo to naówczas niepraktykowana była rzecz, żeby te amory, które się w pańskich dworach gnieździły, do małżeństw miały być potrzebne. Pewna to rzecz, że nie każde serce do drugiego przystanie, ale sercu się dać rozbrykać, a fantazyi słuchać, końca potém i miary niéma.
W małżeństwie zaś nie jakichś tam delicyj, które się łatwie przejadają, a uczciwéj spółki dla wychowania dzieci i dźwigania ciężaru żywota szukano.
Prawda, że już za onych czasów w górze, w stolicy, u magnatów, za sprawą cudzoziemską, inaczéj było. Tam się brano i rzucano, jak ono bywa w tańcu, gdzie chłopiec, dziéwkę wziąwszy, parę razy nią obróci i drugiemu ją podaje. Po szlacheckich dworach jeszcze się to nie widziało i ludzie żyli w stadłach uczciwych, w przyjaźni dozgonnéj, nie myśląc o bałamuctwach grzesznych.
Chorąży téż wiedział, że syna gdyby i z prostą chłopką ożenić chciał, to go posłuchać musi. A i to miał w myśli, że jak mu da samemu żony szukać, dla gładkiéj twarzy gotów wziąść pierwszą z brzega; zbytniéj zaś piękności obawiał się dla synowéj, jak największéj plagi.
Żywemu obrazkowi zachciewa się, aby choć ludzie zawsze się modlili, trzeba mu i oprawy złotéj i strojów modnych, a potém i tentrum na któreby siła oczów patrzyło.
Ujrzawszy pannę Agnieszkę świeżą, zdrową, silną a poznawszy matkę jaką była, chorąży, jako był człek pobożny, zaraz zapościł na intencyą, aby dziewczynę synowi za żonę dał.
Przez cały czas pobytu w Łomżyńskiém, przypatrując się Wojskiéj i pannie Agnieszce, prawie z Żerdzieliszek nie wyłaził.
Aż jednego razu, gdy tam siedział, śmiejąc się, odezwała w domu do niego:
— A wiesz asindziéj, panie chorąży, co ludzie prawią? asindziéj wdowiec jesteś, jam téż wdowa, już nas pono swatają!
— Moja mościa dobrodziejko — odparł chorąży, na głowę ukazując i łysą i siwą — gdybym młodszym był, nie ręczę czyby mi ta impreza nie smakowała, ano dziś mnie zapóźno, i pani Wojska téż o tém nie myślisz. Drugie małżeństwa rzadko się wiodą. Jednakże ludzie, choć złośliwi, może odgadli coś, acz nie wiedząc, w jakim kościele dzwonią.
Nie będę acani dobrodziejce taił, że widoki pewne w jéj domu mam, ale nie dla siebie.
Pokiwała głową Wojska.
— Cóż to za zagadka? — spytała.
— Syna mam dobrze pod wąsem, a acani dobrodziejka córkę dorodną, któréj czas pójść na własne gospodarstwo.
Spojrzał tedy na nią, stała w boki się trzymając, nie okazując po sobie nic.
— Agnieszka jeszcze młoda — odparła — mogę chorążemu mówić otwarcie, zbyt wcześnie córek wydawać nie chcę. Najtęższy koń, gdy go do lat sześciu nie biorą na uzdę, a dziewczynie téż nie szkodzi, gdy do dwudziestu doczeka, nim w jarzmo pójdzie.
— Syn-by mój poczekać mógł — rzekł chorąży — gdyby łaska acani dobrodziejki nastąpiła.
Wojska popatrzyła nań milcząc.
— Choć z was, panie chorąży, dobrze o synu wróżę, przecież poznać go trzeba nim się co sklei; nie mówię ani tak, ani nie — nic nie mam przeciw. Chłopiec może sobie nie podobać Jagusi? Są gusta różne.
— A toćby oczu i rozumu nie miał! — krzyknął chorąży.
Z téj pierwszéj próby tyle tylko Wilczek zrozumiał, że wszystko być mogło, ale kota w worku kupować nie chciano.
Drugi raz się więc wybierając w Łomżyńskie syna wziął z sobą. Umalował to przed nim tak, że do pisania było dużo, a oczy mu nie służyły. Znać bynajmniéj nie dał po sobie iż coś zamyślał, wiedząc że młodemu często co zakazane smakuje, a co nakazane wstrętliwe.
Jechał tedy Michał z nim posłuszny, o niczém cale nie wiedząc.
Tydzień siedzieli nad papierami, do Żerdzieliszek nie zaglądając, dopiero go potém ojciec zawiózł, jakby dla respektu, który należał pani Wojskiéj.
Panna nierychło wyszła, a co się spodziewać było można, że matka wiedząc już co się święci, trochę ją ogarnie staranniej, okazało się iż po domowemu ją wyprowadziła, w codziennéj sukience, cale nie strojoną — ale Agnieszce pięknie i tak było — z włosami gładko przyczesanemi, z warkoczami puszczonemi na plecy, w przyodziewku powszednim.
Ojciec na syna oko miał, czy mu dziewka się podoba: poznać nie mógł nic; — Michał lękał się rodzica, na pannę ledwie oczy śmiał podnieść.
Drugiego dnia, pod pozorem papierów jakichś, ojciec posłał samego już do Żerdzieliszek i to w takiéj porze, aby go na obiad zatrzymano. Po kilku odwiédzinach, gdy go potém z przełaju spytał, jakby mu panna Agnieszka do serca przypadała — otrzymał odpowiedź nic nieznaczącą.
Nie nacierał nań, a nawet mu już i nie mówił więcéj na razie, i do Wojskiéj się udał.
— Przywiozłem asińdźce syna mojego na pokaz, — rzekł — proszę mi otwarcie powiedzieć, mogę li mieć nadzieję?
— Czemuż nie — odezwała się Wojska — chłopak zdrów, przystojny, roztropny, trochę zahukany, ale to nic nie szkodzi; lecz, kiedy się już mówi o tém, otwartość pierwszym obowiązkiem. Starałam się moją Jagusię spenetrować zawczasu. Okazało się, że był tu u nas w domu krewniak nasz daleki, któregom z łaski trzymała, do szkół go oddawałam, a teraz do Piotrkowa, do palestry wyprawiłam. Dzieci się razem wychowywały — pono się ku sobie mają. Córka moja nawykła do posłuszeństwa, wié, bom jéj to powiedziała, że za gołego dependenta jéj nie dam — choćby do siwego włosa rutkę siać miała — ale zawsze to utrapiona rzecz. Każę jéj, pójdzie do ołtarza z tym którego wybiorę.
— Moja mościa dobrodziejko — rzekł chorąży cale nie zbity z tropu. — Z serca jéj wdzięczen jestem za otwartość, ale co to ma do tego, że dziewczyna się tam trochę do kogo przywiązała? Zapomni i odwiąże się. Pożyją z sobą, da Bóg potomstwo i małżeńska miłość przyjdzie, która mocniejszą jest nad bałamuctwa dziecinne.
— I ja tak myślę — odezwała się Wojska — przecież czasu trzeba, aby to trochę zwietrzało.
Postanowiono więc nie śpieszyć; Wilczek zaś z syna wyrozumiał powoli, że od małżeństwa z urodziwą panną nie był.
Zatrzymali się umyślnie w Łomżyńskiem i za pozwoleniem chorążego pan Michał już do panny dojeżdżać począł, nie tając ani swych sentymentów, ani zamiaru. Chłopcu się Wojszczanka podobała wielce, a że mu dotąd stary na kobiéty patrzéć nawet nie dopuszczał, niedziw że mu pierwsze owe konkury bardzo smakowały.
Natury zaś będąc wielce bujnéj i unoszącéj się łatwo, wprędce rozmiłował się aż do zbytku w gładkiéj twarzy, choć ona mu się chmurną i chłodną prezentowała.
Wilczek stary, koniecznie chcąc dobić targu, uczynił tak, iż pod pozorem gospodarstwa pilnego na Ruś wyruszył, syna zostawując w Łomżyńskiém i do zrozumienia mu dając, żeby do panny docierał, o matce nie zapominając — gdyż od téj wszystko zawisło.
Akomodował się więc Wilczek pani Wojskiéj, służąc i dając się na wszystkie wypróbowywać strony. Posyłała go, kazała mu rożne spełniać obowiązki, wyręczając się nim, a Michał chętnie to czynił, byle na Agnieszkę zarobił.
Tak wreszcie już w domu poufale był przyjmowany, iż z nim nie czyniono ceremonii żadnéj, i Wojska go z Agnieszką w izbie bawialnéj, naglądając tylko z bokówki, godzinami zostawiała. Raz tedy, jak potém Wilczek opowiadał, trafiło się iż Jagusię samę zastał nad robotą, która, jak zawsze, przywitawszy go przystojnie sama rozmowy nie poczynała, w krośnach szyjąc.
Stanął tedy Michał nad niemi, a widząc porę po temu sposobną, odezwał się do niéj:
— Panna Agnieszka niełaskawa jest na mnie. Daremnie się jéj staram zalecić, serca pozyskać nie mogę.
Tedy panna od krosien głowę podniósłszy, rzekła:
— Mylisz się pan, panie Michale, gdyż ja przyjaźń dlań mam szczerą, ano, jeśli o serce chodzi, rzecz inna — tego ja dać mu nie mogę.
— Dlaczego? — spytał Wilczek.
Zarumieniła się panienka i po namyśle poczęła, ośmielając się:
— Sercu się nie rozkazuje.
— Albo je już inny wziął? — wtrącił Wilczek.
— Nie będę się zapierała — odrzekła panna, szyjąc znowu pilno. — Nie od dziś ja to widzę, że nasi rodzice chcą nas z sobą powiązać węzłem wiekuistym; że pan téż nieprzeciwnym jesteś temu.
— Jak życia tego pragnę! — zawołał Wilczek.
Ujrzał, mówiąc to, jak dziéwczęciu z oczów łzy grochem na krośna padały, przecie głosem jasnym mówiła daléj:
— Woli pani matki méj opiérać się nie mogę, boć przykazanie to Boże, byśmy rodziców słuchali, a za niebłogosławieństwo ich srogą karą Pan Bóg nas chłoszcze. Więc przykaże pani matka, nie będę się sprzeciwiała, posłuszną być muszę. Cóż wam z tego, że ciało bez duszy weźmiecie? Małżonką wierną, przysiągłszy, potrafię wam być, a co wam po mém posłuszeństwie i poszanowaniu, gdy serca nakłonić nie potrafię...
Słuchając tego, Wilczek aż ręce łamał; serce mu się rozdzierało, gdyż ją jeszcze piękniejszą i dostojniejszą znajdował gdy to mówiła, niż gdy była milczącą.
— Panno Agnieszko dobrodziejko! — zawołał — Bóg mi świadkiem iż o dozgonną jéj przyjaźń się starając, pracować postanowiłem, aby ją pozyskać i na serce zasłużyć. Dlaczegóż byście, widząc mię tak dla siebie oddanym, nie mieli się ulitować i przywiązać?
Ja najnieszczęśliwszym zostanę na cały żywot mój, jeśli mię odepchniecie.
A jéj łzy na krosienka wciąż kapały.
— Już nie mam co wam rzec, bom wszystko wyznała — rzekła piękna panna — tylko niech się Bóg nademną ulituje.
Wilczek, że miał naturę otworzystą i szlachetną, gdy mu owa historya palestranta nie była tajną, wnet z nią wystąpił.
— Panno Agnieszko dobrodziejko — zawołał — niech zrzucę z serca co mam. Wiem ci ja, że serce jéj do palestry piotrkowskiéj z panem Żegotą Otwinowskim powędrowało, ale wiem i to, że pani Wojska zaklęła się że na małżeństwo z nim, póki żywa, nie dozwoli, i po najdłuższém, da Bóg, życiu, pod błogosławieństwem nie dopuści ślubu. Dlaczegóż inny ma jéj być narzeczonym, boć panna do klasztoru nie pójdzie, a może taki co dla niéj będzie jeszcze nademnie niemilszym? Weź panna mię, który ją kocham, aby w małżeństwie choć jedna miłość była, co je znośném uczyni, cóż gdy żadnéj?
Panna płakała, milcząc ze spuszczoną głową, nie odpowiadała nic, a posłyszawszy zbliżającą się matkę, prędko łzy otarłszy, do bokówki wybiegła.
Nie nalegał zbytnio pan Michał, sądząc że czas, który ma moc wielką, zwłaszcza gdy gasi — wreszcie i to przywiązanie jakie okazywał dla Wojszczanki, zmoże ją w końcu. Atoli nie zmieniła się bynajmniéj.
Gdy ją potém raz drugi ponownie obligował, rzekła mu:
— Wola Boża niechaj się dzieje nademną. Oporu pani matce stawić nie mogę; jaką mię pan znasz, taką mieć będziesz. Szczęścia nie przyniosę w dom, ale mu wstydu nie uczynię.
Co miał czynić, rozmiłowanym w niéj będąc coraz mocniéj? Postanowił, nie zważając już na nic, targu dobijać. Przyjechał chorąży niecierpliwy, rad widzieć syna ożenionym, jawne się więc już konkury poczęły i oświadczenie, przy którém panna, nie oponując się, nie płacząc nawet, jako statua marmurowa dała z sobą czynić wedle matki rozkazania, pierścionki zamieniać i do ślubu gotować. Pan Michał szczęśliwym był, sobie obiecując iż miłością wielką ją zwycięży. Ojciec téż najlepszych skutków się spodziewał z połączenia, bo syna był pewnym, że kocha swą przyszłą i potrafi się jéj zasługiwać.
Wojska także dobréj myśli była. Nie zwlekając, byle wyprawy resztę doszyto tylko, termin ślubu był naznaczony. Zdawało się nawet z panny, że konieczności uległszy, serce może nakłoniła ku małżonkowi przyszłemu, była bowiem spokojną, a choć twarz miała bladą i chłodną się okazywała, przypisywano to skromności niewieściéj i trwodze.
W czasie na ślub naznaczonym odbyć się on wszakże nie mógł, gdyż panna Agnieszka obłożnie zachorowała. Słabość ta, zdaniem Niemca doktora, ze zbyt surowego postu i zaziębienia pochodzić miała — przeto wcale nie zachwiała postanowieniami rodziców, i jak tylko panna Agnieszka powstała z niéj, choć osłabiona i zmieniona, ślub odbył się w Żerdzieliszkach, ze zwykłemi obrzędy, przy nader wielkiéj frekwencyi obywatelstwa i wesołości wielkiéj.
Chorąży téż, nie chcąc się dać zakasować, sumptem wielkim przenosiny do swojego folwarku sprawił, sprosiwszy sąsiedztwo, przywiózłszy z Rusi powinowatych i nie żałując nic. Wilczkowie z tego znani byli, że na pół nic nie czynili, a raczéj we dwójnasób niż zamało. Jedynaka téż żeniąc, niktby nie żałował.
Przenosiny tydzień cały trwały, przy nieustannéj muzyce, wiwatach i strzelaniu z moździerzy. Naówczas już jednak nic dobrego temu małżeństwu nie prognostykowano, gdyż pani młoda, choć do tańca iść i zabawiać się musiała, obracała jak martwa, ni razu się nawet nie uśmiechnąwszy, a pocichu mówiono, że kilkakroć mdlała i że ją wodą oblewać musiano. Lecz że i matka tam była i mąż się frasował, miała tę moc nad sobą iż ledwie otrzeźwiona, do tańca się dała ciągnąć i nie okazywała nic po sobie.
Zaraz tedy po weselu, ponieważ chorąży utrzymywał, że zmiana miejsca na humor wpływa, pojechali państwo młodzi na Ruś, a ojciec z nimi, aby ich tam znowu przyjmować i zabawiać. I on sam i młody mąż około pani na palcach chodzili, dogadzając we wszystkiém, a spodziewając się, że ją wreszcie tém pozyszczą. Puścił pan chorąży majętność swą żytomierską całą synowi, dlatego iż dwór w niéj nad samym brzegiem Teterowa postawiony, w miejscu kędy było stare niegdyś zamczysko i okopy, obszerny był i dogodniejszy niż w Owruckiem — gdzie téż świata i ludzi, jako to kraj ubogi i nieurodzajny, małoby mieli.
Zdało się iż małżeństwo w istocie, z pomocą i za błogosławieństwem Bożém, przyjdzie do ładu i porozumienia, gdyż pani Wilczkowa spokojniejszą coraz się okazywała, a zaledwie stanąwszy tam, gdzie już gniazdo na cały żywot słać mieli, w żadne lamenty i melancholie się nie wdając, poczęła zaraz obowiązki gospodyni domu sprawować.
Rusinki wszystkie wydziwować się nie mogły, jak pilną, pracowitą i zabiegliwą była. Chwili jednéj we dniu nie próżnując, natychmiast objęła swe gospodarstwo niewieście, potrosze téż i męzkiego zagarniając, bo pan Michał nie okazywał się ku niemu sposobnym.
Miłując żonę mocno, radby był z nią całe dnie trawił, nic oprócz niéj nie widząc, o niczém nie myśląc, a tu często się trafiało, że ją ledwie chwilę ujrzał — tak ciągle była zajętą.
Była dlań wielce powolną i posłuszną, tak że skarżyć się nie mógł, ale téż nie okazywała mu, czego w sercu nie miała, i czułości żadnéj doprosić się było niepodobna. Wilczek cierpiał, winy jéj nie mogąc przypisać żadnéj, gdyż zawczasu wiedział co brał i co go czekać miało. Chybić mu nie chciała w niczém, owszem, jako pana i małżonka szanowała i posłuszną była jego skinieniom — ale wszystko to mu nie starczyło. Przy obcych téż ludziach tak się umiała okazywać z twarzą nawet wesołą i spokojną, że nie mógł nikt odgadnąć jak z sobą żyli, i wszyscy, aż do ojca, panu młodemu jego szczęśliwości winszowali.
Tymczasem pan Michał coraz smętniejszy chodził i ciągle jéj to we cztéry oczy powtarzał, iż się ze statuą kamienną ożenił, któréj chłód życie mu wystudza. Na co ona nic nie odpowiadała — oprócz że inną być nie może.
Zadać jéj téż najmniejszéj rzeczy nie mógł, bo niewiasta była powagi i majestatu wielkiego, nie czyniąca w skrytości nic, — prócz może iż nocą się łzy polały.
Po roku pożycia takiego, uradował się wielce Chorąży stary, gdy mu o narodzinach wnuka doniesiono. Widział on może, iż brakło małżeństwu afektu, bez którego jako bez kitu co łączy i spaja, niéma jedności i szczęścia; ufał iż dziecię stanie się onym i serca od siebie stroniące przybliży.
Z wielką znów pompą sprawiono chrzciny małemu, któremu imię dano Jerzego, na pamiątkę pradziada co je nosił. Dodano i Kaspra dla Chorążego. Podhorodeński jeden i Pruszyński, oba dostojnicy województwa, kumami byli.
Pani Michałowa taką wstała po słabości, jaką była wprzódy, nie zmieniwszy się nic, chyba w tém, że matka przybywszy, znalazła ją świeższą i piękniejszą, co wszyscy przyznawali. Macierzyństwo téż ono powagę jéj dało nową i pożądane zajęcie, gdyż dziecka nie opuszczała na chwilę, i mamki mu nawet dać nie dozwoliła.
Chrzciny te wnuka, przy których stary chorąży imię już swe widząc w przyszłych pokoleniach zapewnione, wielce się okazywał wesołym i nad miarę gościnnym, miały dlań skutek nieszczęśliwy. Pojąc gości, sam téż węgrzyna pił dużo i zaraz po nim na nogi zapadł mocno, które gdy zaziębił, puchlina do góry postąpiła, tak iż w kilka tygodni po weselu tém, pogrzeb i żałoba przyszły.
Syn i synowa, o ile jéj starania przy dziecięciu dozwalały, uczcili starego Chorążego wspaniałym pogrzebem i stypą; uprosiwszy biskupa do celebry, a koadjutora do exorty, sami assystując nabożeństwu dwudniowemu.
Został tedy pan Michał sam, panem już własnéj woli, mienia i głową domu, a że na ojca żyjącego, póki go miał oglądać się musiał, i choć żonaty zupełnéj swobody nie kosztował, teraz dopiéro odetchnął i wszystkie w nim pochopy a zachcianki rozmaite rodzić się i rozrastać poczęły.
Naprzód tedy, gdy nań chorąztwo po zmarłym spadło, bo mu je pan Pruszyński kasztelan wyrobił, począł się stosownie do urzędu ekwipować, a dom urządzać wielce kosztownie i wspaniale. Za tém poszło, iż ludzie się doń garnąć zaczęli, dom i stół a piwnicę znajdując otwartą. Sam téż gospodarz przy żonie zawszą chłodnéj dlań, nie znajdując pociechy, u ludzi rozrywki szukać poczynał.
Na tę drogę raz wszedłszy, już trudno powiedzieć zawczasu, gdzie się człek oprze; zwłaszcza takiemu Wilczkowi, który jak ukraiński koń z tabunu, gdy pot poczuje, świata nie widzi i zadarłszy ogona na oślep leci.
Więc i tu, gdy jejmość około kolébki Jurasia i przy gospodarstwie siedziała, dnie i noce spoczynku nie mając, młody chorąży albo do domu spraszał ludzi, zażywając dobrej myśli, albo, że mu tu żona zbytków nie dopuszczała, począł się absentować, u innych sprawiając pohulanki.
Kilka razy już się trafiło, że pana Michała omdlałego, po zbytniém użyciu trunku, z głową porąbaną, podrapanego przywieziono do domu; około którego żona z niewymowną troskliwością chodząc, pilnując, okładając, smarując, rady téż nie skąpiła, aby z niestatecznemi ludźmi towarzystwa się wyrzekał. Przyrzekał nawet zrazu, próbował doma siedzieć, ale nigdy długo to nie trwało. Przybył gość, którego przyjąć należało, zaraz się brała pijatyka i lusztyk wielki, po którym często i szable z pochew dobyto.
Widząc że perswazye i prośby nie pomagają, pani Agnieszka już nawet męża napominać przestała, gdyż raz czy dwa ostro jéj odpowiedział.
— Byłbym może inakszym, gdybyś mi jéjmość lepszą twarz i serce okazywała. Czuję to, że mię nie miłujesz, cóż mam czynić z exasperacyi?
Tak powoli wciągnął się Wilczek, iż drugiego roku, gdy znowu Pan Bóg dom ich drugim synem pobłogosławił, choć niby rad był, chrzciny sprawił dobrze winem oblane, przecie w domu już nieledwie gościem tylko bywał. Co miała czynić jéjmość? Musiała przy kolebkach czuwać i całe gospodarstwo wziąć na głowę.
Gdyby nie to, włodarze i pisarze roznieśliby wszystko, czując że chorąży na nic nie patrzył i nie pilnował niczego. Lecz zaledwie popróbowali, gdy jéjmość okazała, że jest w domu panią. Że była milczącą i łagodną, nie spodziewali się ażeby ostro się brać mogła; jedni zuchwalstwem, drudzy wykrętami poczęli się jéj z rąk dobywać — aliści choć słowa próżnego nie rzekła, natychmiast pozbyła się opornych i postawiła na swojém.
Wilczek się w nic nie wdawał. Biegali do niego na skargi, poprzepędzał ich. Dogodnie mu było, że się miał na kogo spuścić.
Drugiego roku o szczęściu domowém ani mowy ani nadziei jego nie było! Wilczek rzadko dzień u siebie przesiedział, a gdy przybył odpocząć, albo się kładł spać zmęczony, lub do żony szukał pretensji i wymówki jéj czynił, iż mu szczęścia w dom nie wniosła.
— Jakąście mię brali, taką mię macie, — odpowiadała cierpliwie pani Wilczkowa. Albożem zawczasu was nie przestrzegała iż serca dać nie mogę? Wiary małżeńskiéj dotrzymam wam święcie, bo to w mocy ludzkiéj jest, a miłować nie mogę, bo miłość jest od Boga daną. Poszanowanie i posłuszeństwo którem wam winna, w tych nie uchybiłam.
Więc, że coraz piękniejszą była, a rozkwitała właśnie jako róża, Michał coraz większą desperacyą się unosił, iż go wciąż chłodem swym odpychała.
Do dzieci téż, choć śliczne były, serca nie miał wielkiego i pociechy już coraz częściéj za domem szukał, to na łowy i myślistwa różne jeżdżąc, to do Żytomierza na roki i zjazdy, to do Owrucza, to po dworach, byle u siebie miejsca nie zagrzać.
A tak, w najpiękniejszych leciech została niemal pani Wilczkowa słomianą wdową, męża zaledwie widując kiedy, a przybywającego witać nie śmiejąc, bo z wymówkami zawsze na próg wchodził i z narzekaniami ruszał precz.
Prawdą zaś a Bogiem, narzekać nie miał na co; w domu szło jak nie można lepiéj, dostatek był wielki, ład najpiękniejszy, i grosz by się zbiérał nawet, gdyby go panu Michałowi, na owe kości, karty, frymarki końskie, zakłady różne, dla furfantów co go odzierali, siła nie było potrzeba. Ile razy jechał z domu, trzos brał nabity, a gdy powracał, znać go na nim nie było.
Tego mu żona cale nie wyrzucała, choć dla synków téż prawo miała o przyszłości myśleć.
∗ ∗
∗ |