Wizerunki książąt i królów polskich/Stanisław August

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Wizerunki książąt i królów polskich
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1888
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Ksawery Pillati,
Czesław Borys Jankowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
STANISŁAW AUGUST.


Porwanie przez konfederatów, w znacznej części ogółu i zagranicą było uważane czas jakiś za ułożoną i odegraną komedyę.
XXXIX.
Stanisław August Poniatowski.
Urodz. 17-go stycz. 1732, — Koronow. 1764. — Umarł. 12 lut. 1798 r.

N


Napróżnobyśmy temu ostatniemu całej jeszcze Rzeczypospolitej królowi elekcyjnemu starali się wyszukać sławnych przodków w starej Polsce. Trzebaby po nich chyba w istocie sięgać aż do bajecznych włoskich Viteliuszów. Rodzina Poniatowskich, szlachecka z Dusznik i Poniatowa, mała, nieznana, ukazuje się tu i ówdzie w XVII wieku. Podczas rokoszu Zebrzydowskiego znajduje się jeden rotmistrz tego nazwiska; później słynie prorokini, wizyonerka Krystyna, której niedorzeczne objawienia i widzenia drukowano. Po za dziadem króla panują nierozjaśnione mroki.
Prawdziwą rodziny głową, twórcą jej, jest znakomity kasztelan krakowski, ojciec króla, mąż istotnie nadzwyczajnemi zdolnościami obdarowany od natury, — człowiek umysłu, energii, działalności potężnej, którego wartość to najlepiej ocenić daje, iż bez imienia, bez znaczenia w kraju, zaślubił jedną z Czartoryskich, rodziny naówczas już w Polsce zajmującej stanowisko wielkie, a sposobiącej się zdobyć jeszcze znaczniejsze. Matka przyszłego króla miała jakoby jasnowidzenie, przeczucie przyszłych syna przeznaczeń. Lecz nie uprzedzajmy wypadków.
Syn kasztelana krakowskiego, urodzony z Czartoryskiej, po matce i ojcu wziął w spadku niepospolite umysłu dary — pojęcie łatwe a bystre, choć niesięgające głęboko, chciwość wiedzy, pragnienie odznaczenia się, łatwość zastosowania do ludzi. Wszystkie te dary, raczej świetne niż poważne, w młodości już wiele po nim obiecywać sobie dawały.
Powierzchowność piękna, ujmująca, chęć przypodobania się, zalotność niemal niewieścia — jednała mu serca. Wychowanie było pańskie.
Nieszczęściem, wszelkie u nas naówczas wykształcenie wyższe nosiło cudzoziemską cechę. Zaczęło się to już w XVII wieku. Z ogładą europejską szło cząstkowe przynajmniej wynarodowienie. Mało kto był tak szczęśliwy, by odebrawszy staranniejsze wychowanie, grunt pod niem polski zachował, jak Sobieski i Leszczyński.
Stanisław August też od młodu nauczył się brzydzić szlacheckim, rubasznym, krzykliwym, gburowatym, kontuszowym duchem Polski; uważał go po prostu za barbarzyński. Wprzód jeszcze nim się udał w podróż za granicę dla dokończenia wychowania (bo podróż wtedy była niezbędnym warunkiem dla każdego polskiego pana, jako patent dojrzałości), już był na poły Francuzem. Od czasów Ludwika XIV był to ton panujący w Europie; przybierali go wszyscy.
Młodziuchny kasztelanic próbował najprzód wojennego rzemiosła, do którego się nie czuł usposobionym; później wyruszył do Niemiec, Francyi i Anglii. Listy polecające otworzyły mu wstęp do dworów i do najpierwszych salonów. Tam to pozyskał względy sławnej swojego czasu pani Geoffrin. Wprzód jeszcze występował jako poseł i łatwą wymową zwrócił na siebie uwagę.
Matka chętnieby go była widziała w zawodzie dyplomatycznym; wyrobiono mu też rodzaj missyi do Petersburga na dwór cesarzowej Elżbiety. Znajomość i przyjaźń zbyt poufała z Williams’em, posłem angielskim, którego poznał na dworze saskim, nie pozostała bez wpływu na umysł młodego panicza. Stosunki z nim były tak ścisłe, a chęć przypodobania mu się tak wielka, iż miano to niemal za złe Poniatowskiemu. Koniec końców pobyt na dworze petersburskim, zawiązane tam stosunki stanowiły o przyszłości młodego dyplomaty.
Po śmierci Augusta III, gdy wpływ dworu petersburskiego na elekcyę był przeważający, wybór Piasta zawczasu postanowiono, bo nie chciano mieć na tronie obcego księcia, któryby u mocarstw znalazł poparcie. Wybór cesarzowej Katarzyny wahał się pono między jednym z książąt Czartoryskich a Poniatowskim. Stało się nareszcie, że pan stolnik litewski, niedawno w Rzeczypospolitej mało znaczący i mało widoczny, zjawił się jako poważny kandydat do korony.
Z tego to czasu, poprzedzającego wstąpienie na tron, mamy portret Poniatowskiego, w Petersburgu przez niego samego skreślony. Było we zwyczaju, a raczej w modzie po wykwintnych salonach, które się o sławę dowcipu i literackich zabawek dobijały, — pisać tego rodzaju własne portrety, które później odczytywano i porównywano z oryginałami. Stanowiło to miłą rozrywkę.
Zapewne na żądanie cesarzowej, narysował siebie naówczas Poniatowski w następujący sposób:
„Czytając ciągle portrety, chęć mnie też wzięła odmalować mój własny. Byłbym moją postacią zadowolony, gdybym o jeden cal był słuszniejszy, gdybym nogę miał kształtniejszą, nos nie tak garbaty, mniejsze usta, wzrok lepszy, zęby pokaźniejsze. Nie sądzę, abym nawet z temi poprawkami miał być piękny, ale byłoby mi tego dosyć; sądzę bowiem, że fizyognomię mam szlachetną i wyrazistą, a postawę odznaczającą się, ruchem i trzymaniem się wszędzie na siebie zwracającą oczy. Krótki wzrok często mi nadaje minę zakłopotaną i ponurą, ale to nie trwa długo, i gdy chwila ta przejdzie, często znów grzeszę zbyt dumną postawą. Wyborne wychowanie, jakie odebrałem, wiele mi pomogło do pokrycia niedostatków umysłu i postaci, oraz do umiejętnego z obojgiem popisu, tak, że się lepszemi mogą wydawać niżeli są w istocie. Mam dosyć dowcipu, by wszelkiej podołać rozmowie, a nie dosyć obfitości myśli, by dostarczyć do niej treści długo i często, chyba w pomoc przyjdzie mi uczucie lub miłość, jaką od natury jestem obdarzony dla sztuki. Łatwo dostrzegam śmieszność i fałsz wszelkiego rodzaju i wady osób, a często zbyt żywo im to czuć daję. Nienawidzę antypatycznie złego towarzystwa.
„Wielkie lenistwo nie dało mi ani w talentach, ani w nauce tak daleko się posunąć, jakbym zdołał. Pracuję, gdy się natchnionym czuję. Od razu albo zrobię wiele lub nic wcale. Nie spoufalam się łatwo, i przez to wydaję się przebieglejszym niż jestem. Co się tycze prowadzenia interesów, zbyt bywam w nich otwarty, zbyt się śpieszę, i dla tego dużo popełniam omyłek. Sądzę o interesie trafnie, widzę jasno błąd planów lub tych, którzy je wykonywają, ale sam potrzebuję rady i hamulca, abym się ustrzegł omyłki. Nadzwyczaj jestem wrażliwy, więcej na strapienie niż radość. Pierwsze wzięłoby nademną górę, gdybym w głębi serca nie miał przeczucia zbyt wielkiego szczęścia w przyszłości. Urodziwszy się z wielką i gorącą ambicyą, z myślą reform, chwały i pożytku mojej ojczyzny, z nich utkałem osnowę wszystkich spraw moich i życia.
„Zda mi się, że do kobiet nie jestem stworzony(!!). Pierwsze próby przypodobania się im przypisywałem szczególnym sympatyom; naostatek poznałem miłość i kocham tak namiętnie, że czuję, iż miłości tej utrata uczyniłaby mię najnieszczęśliwszym w świecie, odebrałaby mi męztwo na życie całe. Obowiązki przyjaźni są dla mnie święte; rozciągam je daleko. Jeśli przyjaciel mi uchybi, gotowem uczynić co tylko jest w mocy ludzkiej, byle z nim nie zrywać, a obrazę doznaną przeżywa długo pamięć wdzięczności za dobro. Sądzę, że umiem być dobrym przyjacielem, a prawda, że jestem takim dla niewielu, chociaż nieskończenie mnie obowiązuje wszelka doznana uczynność. Jakkolwiek łatwo dostrzegam wady bliźnich, skłonny jestem do ich uniewinniania, o czem często się przekonywałem. Ktokolwiek bezstronnie się rozpatrzy, znajdzie w sobie łatwo upokarzające skłonności do największych zbrodni; brak tylko silnej pokusy, aby wybuchnęły, jeżeli się ich surowo na wodzy nie trzyma.
„Lubię dawać, nie cierpię oszczędności, ale tem co mam, zarządzać nie umiem. Własnych tajemnic nie potrafię tak dobrze zachowywać jak cudze, względem których jestem najsumienniejszym. Litościwy jestem bardzo; miło mi być tak kochanym i otrzymywać pochwały, że próżność ta nazwaćby się mogła zbytnią, gdyby obawa śmieszności i nawyknienie do świata nie nauczyły mię w tem pohamowania. Zresztą nie kłamię równie z zasady jak ze wstrętu naturalnego do fałszu. Nie jestem świętoszkiem, wiele do tego mi brak; ale śmiem powiedzieć, że kocham Boga i zwracam się do niego często, a mam to przekonanie, że Bóg lubi nam czynić dobrze, gdy Go o to prosimy. Mam szczęście kochać ojca i matkę zarówno z serca jak z obowiązku. Choćby mnie w pierwszej chwili opanowała chęć zemsty, nie mógłbym nigdy dokonać jej w zupełności, gdyż litośćby mi nie dopuściła. Często się przebacza zarówno przez słabość jak przez wspaniałomyślność: lękam się, by z tej samej przyczyny zamiary moje nie spełzły bez wykonania i skutku...
„Rozważam chętnie, mam dosyć wyobraźni, tak, że w samotności mogę się nie nudzić bez książki, szczególniej od czasu gdy kocham...“
W tym portrecie, młodzieńczą ręką pretensyonalnie nakreślonym w roku 1756, niektóre rysy są trafne, niektóre wyznania szczere; ogół wygląda na wdzięczny pastel, uśmiechający się z pewną zalotnością niewieścią. Na tej miękkiej i mdło kolorowanej figurce życie miało później dobitniej wycisnąć piętna jej zarówno szlachetne jak ciemne. Wiele kobiecego było i pozostało do końca w tym człowieku.
Wybór na tron musiał upoić niespodzianie podniesionego tak wysoko człowieka, a razem pragnienia szlachetne rozbudzić. Atoli razem z elekcyą, która nawet część rodziny od niego odstręczyła, otoczyli go ludzie zepsuci, intryganci i intrygantki, służba na wszystko gotowa, której wpływowi słaby charakter oprzeć się nie mógł. Piękne panie, pomne świeżych tradycyj saskiego dworu, witały z zapałem ślicznego młodzieńca na tronie (wojewodzicowa mścisławska).
Razem z nadziejami świetnego panowania, natychmiast po wstąpieniu na tron dały się czuć wszystkie trudności rządzenia spuścizną monarchiczną Sasów. Król pragnął reform obyczajowych, cywilizacyi, ogłady zachodniej — dotknięto zastarzałe rany, opór się obudził. Chęci były najlepsze, środki niejasno pojęte, siły do spełnienia planów nie starczyło.
Początki jednak najpiękniejsze rokowały nadzieje; parę lat szczęśliwie przebytych zdawało się wróżyć spokojne przeprowadzenie planów Czartoryskich i króla. Sprawy dyssydentów dały pochop do pierwszych nieporozumień z dworem petersburskim. Powstała niespodzianie konfederacya radomska, zaczęły się tworzyć stronnictwa i obozy, zrodziła się wojna domowa. Powstanie barskie wzruszyło społeczeństwo do gruntu, występując rzekomo w obronie zagrożonej wiary i starodawnego obyczaju. Religii w istocie nie groziło żadne niebezpieczeństwo, lecz staremu ustrojowi i obyczajowi nowy porządek wypowiadał wojnę. Obawy były słuszne, choć się nie wypowiadały, a może nie określały jasno same siebie. Król w tych pierwszych wystąpieniach objawił się od razu czem być miał życie całe: niepewnym, słabym, chwytającym się ludzi i stronnictw, które chwilowo zdawały mu się dogodnemi. Ten pierwszy okres życia i panowania nadaje, można powiedzieć, całemu następnemu charakter i kierunek; król okazuje się nieszczęśliwym, nieporadnym, dobrym, słabym, przeznaczonym na to, aby nim losy miotały, gdy on nad własnem przeznaczeniem ani na chwilę zapanować nie może.
Porwanie przez konfederatów, które w znacznej części ogółu i za granicą było uważane czas jakiś za ułożoną i odegraną komedyę, dla nawrócenia serc ku królowi — dało Stanisławowi Augustowi sposobność okazania się wspaniałomyślnym.
W tym już czasie, zbyt wcześnie, współczesny świadek (poseł saski Essen) powiada o nim, że całkiem ufność stracił u narodu. „Nie ma systemu w postępowaniu — pisze, — usposobienie wielce romantyczne, podległe fantazyom i złudzeniom, mało gruntowności w sądach, to za wysoko, to za nizko, a zawsze z samym sobą w niezgodzie.“ Wszystko złe, wszelkie gwałty, których sprawcą król nie był, zaczęto mu przypisywać.
Wśród tego wrzenia i fermentacyi wewnętrznej przygotowywał się pierwszy rozbiór Polski, fakt dawno postanowiony, do którego wykonania tylko chwili sposobnej oczekiwano. Czyhały na nią Prussy od czasów Augusta II-go, który w pewnych warunkach, sam pierwszy myśl tego podziału rzucił.
Nie jest naszem zadaniem malować dzieje tego panowania. Król często nie jest winowajcą, ale ofiarą; grzeszył tem, że energiczniej wystąpić nie umiał, i dla utrzymania się na tronie znosił co mu narzucano. Przypisano mu też na ostatku charakterystyczne wyrażenie, iż gotów królem pozostać, choćby mu nie więcej pozostało ziemi nad to, co może przykryć kapeluszem.
Znękany, umęczony, otoczony kobietami, pod osłabiającym wpływem niewieścim, szukał Stanisław August roztargnienia tylko, czytał Plutarcha i płakał nad swym losem. Po konwulsyach pierwszego podziału, którego rany zwolna goić się zaczynały, nastąpił poniekąd okres uspokojenia, rezygnacyi, zwrot do reform wewnętrznych. Lecz te reformy trzymano w surowych karbach, a i sam król pod ścisłą, upokarzającą zostawał kontrolą.
Wspomniany już poseł saski pisze w roku 1779:
„Król ma charakter słaby — zbywa mu na wytrwałości. Czuje, że korona, którą nosi, jest tylko głowy jego ozdobą, z łaski mu przez trzy mocarstwa ościenne pozostawioną.
„Ani z ojca, ani z matki nie należąc do wielkich rodzin panujących w Europie, stara się tylko na zachwianym utrzymać się tronie, często poświęcając temu najdroższe interesa narodu i państwa. Politykę swą musi stosować do okoliczności i ulegać temu państwu, które ma nad Polską największą przewagę. Ściśnięty przez dwory petersburski i berliński, zdaje się, że z powodu sprawy bawarskiej i początków zakłóceń w Niemczech, skłonny był jeszcze ściślejszemi węzły z temi państwami się połączyć i w planie pruskim brał udział...
„Tajemnym zamiarem króla jest poniżenie wszystkich wielkich rodzin i przekazanie korony jednemu z synowców. Prywatne jego dochody wynoszą siedm do ośmiu milionów złotych polskich. Znaczna ta summa jest właściwie na utrzymanie jego osobiste i dworu przeznaczoną; nigdy jednak na to nie starczy. Opłata dworu zawsze za miesiąc zalega; porobiono już znaczne długi, a codzień rosną nowe, tak, że u ludzi prywatnych pieniędzy pożycza, od każdego kto na obligi królewskie dawać gotów. Główną przyczyną tego nieładu jest rozrzutność króla, tak wielka, iż nie jest w stanie przez dwadzieścia cztery godziny sześciu tysięcy dukatów utrzymać. Niesłychane summy kosztują mu pensye. Znam damy z pierwszych rodzin, które rocznie dwa, trzy, do sześciu tysięcy dukatów kosztują.
„Drugim znacznym wydatkiem są budowle, zawsze rozpoczynane, nigdy nie kończone. Są gmachy (koszary Ujazdowskie??), które do miliona talarów kosztowały, ale że je przez całe lata zaniedbywano, w zupełną poszły ruinę.
„Mniemani alchemicy, złotoroby i inni oszuści różnego rodzaju, na wielkie króla narażają wydatki. Przyznać jednak należy, iż marnotrawstwu temu winna też wielka jego dobroczynność, bo się wstrzymać nie może, ażeby nieszczęśliwemu nie pomógł. Ciąży mu też liczna rodzina. Bracia są zupełnie zrujnowani, musiał popłacić ich długi, a teraz jego kosztem żyją.
„Zdaje mi się, że na długi samego dworu piętnaście tysięcy dukatów rocznie za mało, a właśnie teraz król, który winien sto tysięcy dukatów Genueńczykom, oprócz tego zaś znaczne summy Hollendrom, posyła komissarza do Hollandyi, aby, jeśli się uda, nową zaciągnąć pożyczkę. Za włoskiego swego sekretarza (Ghigiotti??) zapłacił długów dziesięć tysięcy dukatów; drugie tyle wyliczył za szambelana Widekego; teraz za zbankrutowanego doktora zaręcza ośm tysięcy dukatów. Oprócz tego niezmierne summy kosztują go sejmy.
„Wpływ jego w kraju, jest zawsze bardzo znaczny, choć zawisł wielce od dobrego z Rossyą porozumienia. Nikt lepiej nad niego nie umie posługiwać się łańcuchem intryg, namiętności, interesów i stosunków między familiami...“
To, co poseł saski mówi o rodzinie królewskiéj, nie określa jeszcze wpływu, jaki ona na niego wywierała.
Wpływ ten był ogromny. Ciążyła nad nim brzemieniem nieznośnem pani krakowska, pani podolska, siostrzenica marszałkowa koronna, nie licząc już ex-podkomorzego i innych; oblegali go zazdrośnie i dręczyli. Kobiety owe, z kilku ulubieńcami, rządziły na zamku. Pani krakowska pierwsza rozpieczętowywała depesze, była powiernicą i doradczynią. Wszystkie zaś potrzebowały pomocy króla i kosztowały go wiele.
Życie prywatne płynęło w kole tych pań i ulubieńców, uprzyjemniane literaturą, sztukami, towarzystwem ludzi, jak książę de Ligne, Lilepage i inni znakomici cudzoziemcy. W ich oczach król wyglądał najkorzystniej: oczytany, obeznany encyklopedycznie ze wszystkiem po trosze, pojmujący łatwo, miły w rozmowie, zachwycał i obudzał uwielbienie.
Z mnogich obrazów, jakie swoi i obcy nam zostawili, wybierzemy parę, ażeby dać wyobrażenie, jak o nim sądzili współcześni, pod bezpośredniém wrażeniem.
Moszczeński w pamiętniku swoim mówi o królu: „Stanisława Augusta postać była mężczyzny pięknego, — twarz azyatycka(?), — zbudowany regularnie, wzrostu średniego; posiadał języki: francuski, włoski, niemiecki, angielski i swój własny doskonale; temi się nietylko pięknie i przyjemnie tłumaczył, ale i pisał.
„Organ miał piękny i wymowny; sposobność konwersowania w salonie najprzyjemniejszą, obowiązującą; styl w pisaniu piękny, grzeczność ujmującą, tak z rodakami, jak więcej jeszcze z cudzoziemcami. Tańcował menueta i tańca polskiego bardzo pięknie. (Opowiadano, że Repnin w poufałej z królem rozmowie, gdy rozprawiano czemby kto sobie mógł na życie zarobić — miał się szydersko wyrazić: „W. Kr. Mość mógłbyś dawać lekcye tańca“). Prezentował się szlachetnie i przystojnie, miał wiadomości wiele czytanych o wojażach, krajach i ludu zwyczajach, z pamiętników o dworach i intrygach kobiet i ministrów, i żeby kto chciał wybrać grzeczniejszego kawalera do wielkiego monarchy dworu dla bawienia kompanii w salonie, mistrza ceremonii lub sekretarza, równego Stanisławowi Augustowi trudnoby znalazł.
„Ale żadnych przymiotów nie miał, które mieć powinien król, osobliwie w wolnym narodzie; bo był człowiek słaby, rozsądku i objęcia rzeczy niemający(?), odwagi żadnej, wojska i żołnierzy nielubiący, bo z oficerami nie wiedział co mówić, o co pytać.
„Nie umiał matematyki, a przeto ani taktyki, ani inżynieryi, ani artylleryi nie znał; obowiązków ani regulaminu wojskowego żadnego. Na architekturze się nie znał(??), ale budować lubił, a postawione gmachy znowu zrzucał i przerabiał, byle mu kto pierwszy zganił. Rolnictwa żadnego nie znał, nawet zbóż w trawie; wiadomości żadnej z botaniki, chemii, historyi naturalnej nie miał, równie jak nie miał o handlu, rolnictwie, mechanice. Nie był szczery, w niczem nie stały, nierządny aż do marnotrawstwa dochodów swoich. W wyborze ludzi na urzędy, nie zdatność osób nim powodowała, ale intrygi kobiet lub inne względy. Uczonych lubił, a najwięcej wierszopisów wesołych i dowcipnych, którzy mu pochlebstwem kadzili.
„Wszystkich współczesnych pisarzy starał się ujmować pensyami, by go w pismach chwalili. Cudzoziemców przybywających do Warszawy, bądź wartych poważania i szacunku, bądź awanturników, wszystkich ujmował grzecznością lub datkiem. Pracować się zdawał cały dzień, nic nie robiąc, dając audyencye od rana do wieczora, przez szambelana sobie meldowanym mężczyznom i kobietom. Słuchał komerażów, robił intrygi, odpisywał na niekończące się przysyłane bilety od kobiet, a co wieczór dyktował sekretarzowi dyaryusze dnia całego: kto u niego był, co mówił, od kogo odebrał list lub bilet i co odpisał. Lubił się wdawać w cudze domowe interesa i protegował stronę mającą zawsze złą sprawę, bo ta nie mając nadziei wygrania w sądzie, szukała jego opieki. Wszystkich amantów pokłóconych z amantkami starał się godzić, i często zgody takowe kosztowały go pieniądze. Rozwody za jego panowania zagęściły się, bo je protegował, byleby kobieta protekcyi żądała, a przyszły lub będący amant szukał jego wsparcia. Teatra, osobliwie włoskie lub francuzkie, lubił. Muzyki nie, bo ucha muzycznego nie miał. Na mustrach, rewiach wojskowych nie bywał, bo na manewrach się nie znał i na punktualności ich wykonania. Polowania ani strzelania do tarczy nie lubił, co właśnie było zwyczajem za poprzednika jego. Gier hazardownych i żadnych nie lubił; pijaństwem się brzydził. Bale, maskarady, festyny dla niego pochlebne i złożone na redutach z band kobiet pięknych, z reprezentacyi wesel wiejskich, to w ogrodach, to po wsiach, w domach czynione, bardzo go bawiły. Lubił przytem odwiedzać korpus kadetów, bywał na egzaminie młodzieży, robiąc im kwestye z literatury i historyi, a nosząc na sobie mundur kadecki, przywiązywał do siebie młodzież korpusu, która go bardzo kochała. Gdy widział wychodzącą młodzież oświeconą, bez nałogów — pochlebiało mu to, bo było dziełem jego panowania, a nigdzie równej szkoły nie było.“
Przy całej nieudolności Moszczeńskiego we władaniu językiem, obrazek ten dosyć jest wiernym, choć, jak prawie wszystkich współczesnych, strony ciemne w nim przeważają. Nie można zaprzeczyć, że i w życiu widoczniejsze one były niż jasne. Z tem wszystkiem, Moszczeński wiele dobrego nie widzi i przyznać nie chce.
W roku 1779 autor „Horoskopu politycznego“ pisze: „Za każdym wypadkiem politycznym Poniatowski chwieje się na tronie. Władza jego jest widmem. Można powiedzieć, że w najętej stancyi mieszka, nie w stolicy swej i państwie — do czasu... Pomimo to, ma on szacowne przymioty. Żaden Polak nie dorównywa mu zręcznością w prowadzeniu interesów, ani wymową, ani grzecznością, ani wprawą w mówieniu niemal wszystkiemi językami Europy, ani pragnieniem większem, by w królestwie jego kwitły sztuki i nauki. Ma on ambicyę, ale leniwą i nieśmiałą. Tron mu jest potrzebny, aby na nim hołd należny swym talentom odbierał. Ale te talenta, gdyby nie względy monarchini, ledwieby mu wyjednać mogły urząd intendenta zabaw dworu jakiego zniewieściałego króla.
„Jako prywatny człowiek ma wiele przymiotów; jako król, to tylko królewskiego, że królem być pragnie. Lubi się mścić(?), ale po dziecinnemu i w sposób króla niegodny. Pamiętać urazy równym i wyższym, a pobłażać niższym jest obowiązkiem panującego; Poniatowski czyni przeciwnie...“
Wszystkie te obrazki, jak widzimy, w głównych rysach niewiele się od siebie różnią; rysy więc wspólne z natury pochwycone być musiały.
Cały przeciąg czasu aż do podróży do Kaniowa, gdzie chwilowo spotkać się miał Stanisław August z cesarzową Katarzyną, a później z cesarzem Józefem — jest niedostrzeżonem przygotowywaniem kraju do wydarzeń, które się miały rozwinąć, nowe prądy i życie wywołać na jaw i tragicznemi wypadkami się zamknąć.
W ciągu tych lat niewątpliwie Polska wiele zyskała: idee reform się wyjaśniły, uczyniono dosyć na drodze postępu w przemyśle, fabrykach, gospodarstwie rolniczem i t. p. Umysły były przygotowane do starania się o poprawę, do przyjęcia ulepszeń. Wyrastali, kształcili się ludzie zdolni.
Król nie zyskiwał na popularności, — zdobywał sobie jednak pewne stronnictwo, skupiał ludzi około siebie, choć na nich i na niego zdala z nieufnością spoglądano. Zawisłość od sąsiedniego państwa, uległość jego rozkazom, upokarzały. Stan ten rzeczy wywołał w umysłach reakcyę.
Familia króla, obóz jego, wszystko co przy nim stało, było od początku za ścisłem z Rossyą przymierzem. Najzdolniejszy ze wszystkich członków rodziny, prymas, siostry króla, jego rada, wszyscy hołdowali tej myśli — choć pewny cień niezależności starano się zachowywać. Ambassadorowie wszechmogący i wszechwiedzący, panowali teraz jak dawniej. Stackelberg w najlepszych z królem stosunkach, trochę już znużony i zaniedbujący się, miał zawsze znaczenie wielkie.
W położeniu ówczesnem Rzeczypospolitej najprostszy rozum polityczny jedną ratunku wskazywał drogę. Z tych państw, które dokonały rozbioru, jedno wybrać należało dla zawarcia z niem najściślejszego przeciwko drugim przymierza.
Król, prymas i wielu innych z nimi, widzieli zbawienie w Rossyi, i zupełnie chcieli zdać się na jej opiekę. Stanisław August, raz mając przekonanie, iż innego ratunku nie ma, powinien był otwarcie i uparcie stać przy swej myśli, głosić ją śmiało i starać się z nią przejednać przeciwników. Z tą myślą w istocie jechał król jeszcze do Kaniowa. Rossya w przededniu wojny z Turcyą potrzebowała Polski, ofiarowała w przyszłości świetne wynagrodzenie.
Stosunki z cesarzową znów były najprzyjaźniejsze; Potemkin, pomimo zabiegów Branickiego, sprzyjał królowi. W Korsuniu cesarz Józef zapewnił Stanisława Augusta, że ani drzewka od Rzplitej sobie nie chce przywłaszczyć. Z takiemi nadziejami promiennemi, ufny w najlepszą przyszłość Polski, król opuścił Kaniów. Zdawał się najmocniej przekonanym o potrzebie trzymania z Rossyą, oparcia się o nią, Liczył na poparcie swego stronnictwa, rozsianego po całym kraju. Wprawdzie nie mógł być w nieświadomości tego co się działo po prowincyach i jak to akommodowanie się cesarzowej draźniło uczucia narodowe, lecz ufał, że się to da przezwyciężyć.
Okoliczności inny obrót nadały umysłom. Prąd ogólny idei europejskich, wypadki we Francyi — oddziaływały na Polskę, Zebrał się sejm, niosąc w łonie żywioły najrozmaitsze, oppozycyjne, śmiałe, rozmarzone. Rachuba polityczna roztapiała się w uczuciach gorących. W chwili, gdy sejm się rozpoczynał, sposobiąc się do reform, zaszły wypadki, które na opinię publiczną stanowczo oddziałały. Król pruski oświadczył się z gotowością zawarcia ścisłego przymierza z Polską, usiłując ją od Rossyi oderwać.
Myśl posłużenia się tem dla oswobodzenia od upokorzeń, podziałała jak iskra na przysposobiony materyał palny. Śmiało się łatwowiernym odzyskanie dawnej niepodległości Rzeczypospolitej. Dość było spojrzeć na całą przeszłość stosunków Polski z Brandeburczykami, by ze wstrętem i nieufnością zdradliwe te oferty odepchnąć. Wiadomo było od jak dawna czyhali oni na odrywanie ziem od Polski, na wyzyskiwanie każdej chwili jej osłabienia. Układano się o rozbiór Polski z Augustem II; elektor, a późniejszy król pruski, chciwemi oczyma pożerał Gdańsk i Elbląg. Polityka tradycyjna, żywienia się kosztem Rzeczypospolitej, tak nagle się zmienić na bezinteresowność nie mogła. Przymierze z Prusakiem było zdaniem się na łaskę i niełaskę nieprzyjacielowi. Ale są chwile zaślepienia.
Można było przewidywać, że król i jego obóz staną przeciwko tej idei i nie dopuszczą jej urzeczywistnienia. Nigdy jednak smutniej nie okazała się w Stanisławie Auguście słabość jego charakteru.
Saski poseł Essen, zgryźliwy świadek tych wypadków, przytacza mnóztwo szczegółów, dowodzących nieporadności króla, chwiejności jego przekonań. Szło mu — jak powiada — nie o kraj już, ale o własne ocalenie. Smutny, zniechęcony, naprzemiany płakał, rozpaczał, a w chwilę potem śmiał się, przypatrując z ulicy sprowadzonej czarnoksięzkiej latarni.
Raz właśnie, gdy się wojna z Turcyą rozpoczynała, on sam w rozmowie rzucił pytanie: coby miał czynić, gdyby Turcy raz jeszcze pod Wiedniem stanęli?
— Najjaśniejszy panie — przerwał książę Adam Czartoryski, — miejsce waszej królewskiej mości byłoby naówczas pode Lwowem.
Anegdotka ta krążyła po kraju.
Szwedzki poseł Engeström, przybyły właśnie do Polski, sympatyczny dla niej, tak maluje Stanisława Augusta w początku sejmu czteroletniego:
„Król polski jest niezawodnie z twarzy i głowy jednym z najpiękniejszych mężczyzn, jakich w życiu widziałem; lecz wyraz jakiegoś smutku zmniejsza wrażenie, któreby ta piękna postać wywierać mogła. Nie znać na nim wcale, by był bardzo szczęśliwym. Włosy ma już w znacznej części posiwiałe. Ramiona ma szerokie, pierś wypukłą, wzrost dość wysoki, a nogi trochę do wzrostu za krótkie. Zdrowia był bardzo mocnego; lecz zmartwienia i sposób życia, nadto podobno miłostkom oddany, już je zniszczyły. Bywał w tych czasach często chorym, tak, że się o jego życie lękano; ale los go na większe jeszcze przeznaczył niedole niż te, których doświadczył. Musiał oglądać własnemi oczyma całkowite zniszczenie Polski, podzielonej między trzech sąsiadów, niknącej z karty Europy — i pójść umierać na obcej ziemi, w Petersburgu, jako monarcha gracyalista. Zbywało mu zupełnie na charakterze i energii. Rozrzutnym był, nie umiejąc być wspaniałym; dawać nie lubił, ale odmawiać nie miał siły; nie był złośliwym, ale mścił się dziecinnie w drobnostkach; nie był dobrym, ale tak słabym, że często mógł za dobrego uchodzić. Nie wiem czy miał tyle osobistej odwagi co jego bracia, lecz brakło mu męztwa i ducha, a dawał się prowadzić wszystkim, którzy go otaczali i zbliżali się do niego. Król, jakim go odmalowałem, nie miał zdolności do uszczęśliwienia kraju — to pewna; ale posiadał wszystkie błyskotliwe przymioty, które mu wybornie monarchiczną reprezentacyę spełniać dawały. Piękny, miły, prześlicznie mówiący po polsku, po łacinie, po niemiecku, po włosku, po francuzku, po angielsku, niezmiernie świadomy wszystkich nowinek literackich i wszystkich nowych instytucyj obcych krajów, cudzoziemcom rozmową swą imponował, czarował ich...“
Sejm rozpoczął się z hasłem powiększenia podatków i wojska; był zawiązany pod formą konfederacyi, mógł więc wydawać uchwały prostą większością głosów. Zaraz w początku już można było dostrzedz ogromnego umysłów wrzenia, oppozyzyi silnej, rozbudzonego ducha, który z każdym dniem wzrastał.
Można było przewidywać, że król usilnie bronić będzie związku przyjaznego z Rossyą, a oprze się układom z Prussami, idąc za zdaniem własnem, prymasa, rodziny i całego kółka swojego. Lecz rachowano na to, nie przewidując, jaki wpływ wywrzeć mogą na umysł słaby ludzie zdolni i energiczni, jakimi byli: Ignacy Potocki, Kołłątaj, Piatoli i całe grono posłów, których ci dla siebie pozyskać umieli.
Król zaczął się wahać, dwoistą odegrywał rolę, — zwolna dał ucha, uległ naciskowi, — zwrócił się na stronę przymierza pruskiego, do obozu patryotów. Zaczęto wołać: „Król z narodem! Naród z królem! —“ Poruszyły się serca; żądza popularności zrodziła się w Stanisławie Auguście, który jej nigdy nie kosztował. Z jednej strony ciągnięty przez familię przerażoną, z drugiej przez patryotów, naprzemiany na jedną i drugą przechylając się stronę, znużony, strwożony, chwilami wołał, że gotów rzucić sejm, kraj, koronę i uchodzić z placu.
Lucchesini, przewrotny poseł pruski, odpowiadał mu na to zimno, że — łatwiej wyjechać niż powrócić.
Historya sejmu czteroletniego jest zarazem jedną z najpiękniejszych i najsmutniejszych kart dziejów ostatka dni Rzeczypospolitej. Rozbudził on najszlachetniejsze uczucia, najwznioślejsze myśli, największą ofiarność. Szlachta się zrzekała odwiecznych przywilejów, podawała rękę ludowi, mieszczanom, zwracała Rzeczypospolitej trzymane starostwa, na ołtarzu kraju składano mienie i życie.
Wszystko to było cudownie pięknem, — ale wywołane przymierzem z Prusami, fałszywą na ich pomoc rachubą, wiarą w ich sumienność, zapowiadało zawód straszliwy.
Z jednej strony stała do żywego obrażona cesarzowa Katarzyna, z drugiej Prussak nie myślący o dotrzymaniu słowa, a chciwy zdobyczy. Łatwo było przewidzieć następstwa. Ale do końca sejmu, choć wojsko było tylko na papierze, a położenie stawało się coraz groźniejszem, łudzono się patryotycznym zapałem.
Ci, którzy przeżyli te chwile zapału, wyznawali, że w życiu piękniejszych nie mieli. Król napawał się popularnością, po raz pierwszy zdobytą, która z każdym dniem rosła. Mieszczanie warszawscy głosowali za wzniesieniem mu posągu z napisem: „Ten stargał pierwszy więzy człowieka.“ Upojenie ogarniało nawet najtrzeźwiejsze umysły.
Na tle tej obrony kraju, przymierza pruskiego i prawdopodobnej wojny z cesarzową, rodziły się projekta związane z niemi: — reformy rządu, uczynienie go sprężystszym. Zaczęto mówić o sukcessyi tronu. Przeważna większość kraju, w ciągu trwania czteroletniego sejmu, który obradami swemi nadzwyczajny wpływ wywarł na umysły i można powiedzieć kraj odrodził i wyszlachetnił — większość owa była za projektami patryotów, za poświęceniem części swobód dla ocalenia bytu.
Osobiści nieprzyjaciele króla, na czele ich Branicki i Szczęsny Potocki, pan niezmiernej dumy a niewidzący daleko, zdawna już do Poniatowskiego zniechęcony, dalej zaś Rzewuski i inni zowiący się republikanami czystej wody, wystąpili przeciwko temu prądowi ogólnemu, opierając się na Rosyi. Stawali oni w obronie źrenic wolności, elekcyi królów, „Liberum veto“ i całego arsenału szlacheckich średniowiecznych przywilejów. Do zapisania na swej chorągwi mieli owo cudowne słowo „Wolność,“ a po za sobą pomoc obcą.
Ogłoszenie Konstytucyi 3-go maja 1791, nagłe, niespodziewane, podniosło zapał do najwyższego stopnia, a wywołało z drugiej strony zawiązanie konfederacyi targowickiej.
Król stał jeszcze wiernie w obozie narodowym; przygotowywała się wojna, — gotów był sam osobiście wyjść nawet w pole. Tak się przynajmniej odgrażał.
Tymczasem wtargnęły z przeważną siłą wojska rossyjskie, przeciwko którym, raczej w obronie czci niż losów kraju, z garstką ludu wyszedł synowiec króla książę Józef Poniatowski, mający w swym orszaku Tadeusza Kościuszkę. Przygotowania do wojny pełne jeszcze były zapału, który i króla ogarniał.
Gdy w teatrze Owsiński, grający rolę Kazimierza Wielkiego, odezwał się: „Pójdę z dobrymi Polakami, i albo trupem padnę, albo zostawię Polskę szanowaną i niepodległą,“ — Stanisław August wychylił się z loży, bijąc brawo i potwierdzając te słowa. Ale wszystko to trwało tylko chwilę.
Oprzeć się sile przemagającej, przy największem męztwie i poświęceniu nie było podobna — należało uledz i poddać się. Z równą łatwością jak przeszedł do obozu patryotów, król podpisał akces do konfederacyi targowickiej.
Szczęsny Potocki, nieubłagany i mściwy, dał mu uczuć boleśnie całą swą chwilową przemoc. Kielich żółci wychylić potrzeba było do dna. Na grzeczny list króla, Potocki odpowiadał tak wystylizowanym, iż go tylko z policzkiem porównać było można.
„Teraz, mości królu — pisał do niego, — trzeba to nagrodzić narodowi republikańskiemu, jeżeli nie chcesz ujść za wiarołomcę, co zamiast wdzięczności narodowi, że cię na pierwszem osadził miejscu, chciałeś go podlić i własnością swoją uczynić; powinieneś nie bronić i nie utrzymywać tych czynów, ale raczej się ich wyrzec na zawsze. Gdyby jeszcze pieniądze były, nie przestałbyś lać krwi republikańskiego narodu, aby mógł swą nową formę monarchiczną utrzymywać dla próżnej ambicyi.“
W żadnym na świecie kraju, nawet najzajadlejszy trybun ludu nie ośmieliłby się takiem pismem rzucić panującemu w oczy.
Zniósł obelgę Stanisław August. Lecz pomińmy te tragiczne dzieje.
Nastąpił sejm grodzieński, ów dramat pełny grozy, którego przebieg, aktorowie, z zimnym a na pozór łagodnym Sieversem na czele, z całą Targowiczan czeredą, już się rozdwajającą — stanowią obraz niezmiernego znaczenia.
Rola króla była jedną z najprzykrzejszych, najbardziej upokarzających w jego życiu. Przywiedziony do ostateczności, chciał złożyć koronę, ale cesarzowa przez Sieversa nakazała mu ją zatrzymać. Pobyt ten w Grodnie, obowiązkowe stawienie się na sejmie, który często trybunałem przeciw niemu się stawał, przymus mówienia publicznie tego, przeciwko czemu protestował prywatnie, obejście się surowe a zimne Sieversa, niedostatek, zależność — przygnębiły ostatecznie nieszczęśliwą ofiarę, już sobą niewładającego króla. Pił wszelki srom, jaki mu podawano. Przyszłość rodziny, przyszłość własna, obawa ubóztwa, czyniły go posłusznym aż do zupełnego obezwładnienia.
„Król — pisze świadek naoczny — przez te kilka miesięcy zestarzał nagle, zbladł, oczy mu zapadły, obudzał swą powierzchownością litość nawet w tych, którzy mu wyrzuty czynili...“
Co rychlej chciał opuścić znienawidzone Grodno. Po drodze goszcząc w Sokołowie u Ogińskiego, płakał nad losem swoim. „Takie jest smutne przeznaczenie moje! — mówił; — pragnąłem zawsze dobra kraju, a wszystko, com zrobił, na złe wychodziło.“
Pod ścisłym nadzorem Sieversa i ludzi, którzy we własnej jego kancelaryi pracując, zdradzali go, powrócił na zamek warszawski.
Pod najściślejszą strażą Igelströma, pod kontrolą każdego kroku i słowa, upłynął czas do rewolucyi Kościuszkowskiej. W jakiem się potem król ujrzał położeniu, gdy powstanie zawładnęło stolicą, jakie czekały go tutaj nowe upokorzenia innego rodzaju, obawy o własne bezpieczeństwo, w chwilach doraźnych kaźni ulicznych wzburzonego ludu, łatwo odczuć i pojąć. Z samego zamku porywano ofiary, nawet przyjaciół jego, których obronić nie mógł.
Zaprawdę nigdy może różnorodniejsze męczarnie nie zmagały się nad jednym człowiekiem. Wczoraj chłodne słowa Sieversa, nazajutrz duma Igelströma, potem urągowisko i samowola Kołłątaja i Konopki. Napróżno król chciał utrzymać powagę majestatu; nie miano dla niego poszanowania.
Tak strzeżony jako zakładnik, aby nie uszedł, przetrwać musiał całą wojnę, aż do zajęcia Pragi i kapitulacyi Warszawy, przyjmując w brylantowym wieńcu przybywającego Suworowa. Na ostatek jechać musiał do Grodna na wygnanie.
Abdykacya, schronienie się do Włoch, za granicę, były na myśli; lecz wykonanie zależało od pozwolenia cesarzowej. W przeciwnym razie groziło ubóztwo. Stary, bardzo stary znajomy, książę Repnin stał na straży przy tym królu bez ziemi.
W Grodnie otaczała go chciwa chleba i zubożała rodzina, wymagająca ofiar, zmuszająca do nich. Dla niej zaprzeć się musiał osobistej godności.
Tak skończyło się owo panowanie brzemienne błędami, nieszczęściami — ale nie życie.
Niepodobna uniewinniać i oczyszczać Stanisława Augusta. Nie mógł on może ocalić kraju od tego, co mu wyroki przeznaczyły; lecz godność swoją i godność tego kraju mógł ratować. Wziął w spadku po wiekach Rzeczpospolitą skołataną i anarchiczną: ani czas, ani polityczny skład okoliczności nie dozwoliły mu jej podźwignąć; ale też w obronie czci i godności narodu nic nie uczynił — nic nawet nie przedsiębrał.
Pobyt z Repninem w Grodnie, umajony niedorzecznemi nadziejami jakiemiś — skończył się rodzajem coup de théâtre. Wstąpienie na tron cesarza Pawła nagle dawało nadzieję złagodzenia losu kraju i króla.
Poniatowskiego powołano do Petersburga. Tam w ciągłem a próżnem oczekiwaniu lepszych losów, z tytułem króla a rolą sługi, — zawsze się łudząc przywróceniem na tron, powrotem do Warszawy, umarł Stanisław August.
Było to w lutym 1798 r. W wigilię zgonu, kamerdyner widział go siedzącego na łóżku i powtarzającego ciągle:
— „Mój Boże! mój Boże!“
Nazajutrz wstał na pozór zdrów; poszedł wedle zwyczaju do termometru u okna zawieszonego, ale w drodze osłabł, i służący musiał go do łóżka odprowadzić. Wypił swój zwykły bulion, uskarżając się na ból głowy. Doktor Becher krew mu puścił — co go jeszcze bardziej osłabiło. Nim siły całkiem odbiegły, zażądał kapłana i odbył spowiedź.
Dowiedziawszy się o chorobie, przybył cesarz Paweł, ale znalazł go już nieprzytomnym. Stawiano wezykatorye, krew puszczano, cesarz nie odstępował chorego. O godzinie dziewiątej zakończył męczeńskie życie. Umarł rażony apopleksyą.
Pogrzeb był wspaniały. Cesarz Paweł na czele gwardyi jechał przed trumną z obnażoną szpadą w dół spuszczoną; defilowały wojska, szli ministrowie, urzędnicy dworu, heroldowie z herbami Polski i Litwy...
Skończmy słowami Repnina, w liście do Sołtykowa z Grodna pisanym: „Położenie króla bądź co bądź, zmusza do głębokiego zastanowienia się nad niestałością rzeczy ludzkich, nad potęgą Wszechmogącego. Trudno znaleźć człowieka, któryby był i szczęśliwszym i bardziej nieszczęśliwym...“
Wszystkie wizerunki Stanisława Augusta, malują go nam, jak widzieliśmy, zgodnie — człowiekiem zdolności niepospolitych, bez charakteru. Takim też był w istocie.
Niespodzianie na tron wyniesiony, przeżył na nim co tylko losy panującemu najstraszliwszego zgotować mogły: — męczeństwa wszelkiego rodzaju, niewiarę wszystkich, miłość obracaną w nienawiść, upokorzenia, niewolę. Potrzeba było natury tak gibkiej, tak łatwo dającej się ugiąć i rany zabliźniającej tak rychło, tak wszystko biorącej lekko, zapominającej tak prędko, — ażeby dotrwać aż do zgonu.
To, co przecierpiał, niech ulży pamięci tego, czem przewinił.


Zamiłowanie Stanisława Augusta w sztukach, liczni artyści za jego panowania sprowadzeni do Polski, między innymi Bacciarelli, Polacy wykształceni na kunsztmistrzów jak Fr. Smuglewicz — wizerunki króla mnogie uczynili bardzo rozpowszechnionemi.
Ikonografia rodziny królewskiej i epoki całej, osobny a wielki zbiór utworzyćby mogła. Nie zdaje się nam, rzeczy jeszcze tak wszystkim stosunkowo łatwo przystępnych spisywać; dajemy tylko pobieżną wzmiankę celniejszych obrazów i sztychów.
Malowali króla wielekroć: Bacciarelli, Lampi, Latour, Albertrandi, Grasci i Smuglewicz.
Sztychowali: J. C. Wener, Deisch, F. John, A. A. Beck, G. J. Marstaller, B. Folino, A. Gieryk, Lichtensteger, Ligber, Nilson, Perroneau, Prixner, A. Schoch, R. Morglem, Marcellay, De Ghuy, J. G. Hertel, F. Fritsch i t. p.
Katafalk pogrzebowy w Petersburgu w kościele Św. Katarzyny, z rysunku J. la Paine’a, sztychował J. Colpakow.


1860 — 1883 marzec.
separator poziomy


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.